Muzyka
Chłopak zerknął z nieukrywanym przestrachem na ciebie,
Tony, kiedy próbowałeś ustawić go do pionu. Dzieciak właśnie opuścił miejsce, które mogło stać się jego grobem; z jego perspektywy ludzie mordowali siebie nawzajem i wypijali krew. Desperacja zmusiła go do popełnienia czynów szaleńczych, nawet teraz nerwowo wydłubywał palcami ostatki włosków po kłakach, jakie znalazły się pomiędzy jego kłami po odgryzieniu szczurzego łba. Jeszcze sobie nie uświadomił czym był naprawdę, a nawet jeśli, dalej przejawiał zupełnie ludzkie emocje: strachu, niepewności. Potrzebował czasu, w bezpiecznej przystani, natomiast ty zaprowadziłeś go do siedliszcza zgnilizny.
— Serio? Gra O Tron w takim momencie? — Zareagował ze zdziwieniem na cytat, masując palcem wskazującym skórę na boku szyi. Pozwolił się poprowadzić, nawet objął twoje ramię,
Ross. Lepiej znałaś się na uczuciach, niżeli weteran. Wczuwałaś w nastolatku pokłady nagromadzonego stresu, potrzebował odpoczynku. Być może pragmatyzm, jakim obecnie się kierowałaś, mógł cię zadziwić. Ilu ludzi było w stanie funkcjonować jak robot po wyjściu z klatki obłędu? Fakt, że ty potrafiłaś, sprawiał, że należałaś do nielicznego grona osób potrafiących odnaleźć się w ekstremalnie trudnej sytuacji. Niestety, Billy i jego siostra nie należeli do takich osób jak ty. Okazane ciepło pomogło chłopakowi na chwilę zapomnieć o koszmarze trwającym dalej.
— Naprawdę zamierzamy tutaj spędzić noc? — zrezygnowany zapytał retorycznie, bo znał odpowiedź.
Razem z nim zbliżyliście się do wejścia głównego.
Taśmy policyjne starły czas wraz z wilgocią, niemniej nie zostały one przerwane. Ekipa z paranormalnych tędy nie weszła do środka. Oszklone, dwuskrzydłowe drzwi z drewnianą ramą dawniej stwarzałyby podziw, jednak obecnie stwarzały jedynie przestrzeń dla kolonii pleśni.
Billy, niespodziewanie, odkleił się od ciebie, a potem podszedł nieco bliżej. W jego oczach pojawiło się skupienie, jakoby ewidentnie coś przejrzał przez oszklenie.
— Elizabeth poświęciła długie godziny, aby przyszykować się na premierę. Weszła tutaj przy oklaskach publiczności. Jej biała suknia ciągnęła się za nią. Pani Biel — wypalił nieprzytomnym głosem, tonem niższym, wypranym z emocji.
— Świat miał być jej sceną. Śmiała się barwnie, lekko — kontynuował, powoli odwracając głowę ku tobie,
Ross. Spojrzał ci prosto w oczy.
— Powiedz mi, dlaczego wisi teraz na żyrandole? Nie rozumiem tego — dokończył z faktycznym niezrozumieniem.
Nie dało się zobaczyć niczego z zewnątrz do środka przez zabrudzone, pociemniałe okna.
Doyle, dostałeś się do środka vana. W kabinie kierowcy na wstecznym lusterku zwisała szara głowa ufoludka. Pachniało tutaj damskimi perfumami, w schowkach — poza okruszkami po orzeszkach i chipsach — znalazłeś prawo jazdy należące do Jessiki Curie. Na pace sytuacja pogłębiła się. Komputerowa konsola w zespole z kilka ekranami przychwytywała obrazy z kamer funkcjonujących. Amplitunery umożliwiały modyfikowanie czy wzmacnianie dźwięku, jeśli jakiekolwiek odbiorniki działały na terenie teatru. Miałeś o tym pojęcie tylko dlatego, że kiedyś ukradłeś pojazd transmisyjny, lecz nie miałeś bladego pojęcia, jak się tego używało. Brakowało wyłącznie masztu z anteną na dachu, więc ta Savana niczego nie nadawała. Na przeciwko konsoli przymocowano tablicę korkową z wycinkami gazet, notatkami czy zdjęciami. Brakowało jedynie gumek recepturek łączących poszlaki niczym w kryminałach. Poza tym walało się tutaj pełno sprzętu: mikroporty, kable, obiektywy do kamer czy mikrofony. Jednostką centralną był tutaj laptop podpięty do konsoli.
W samochodzie były cztery ekrany, gdzie dwa z nich nie odbierały żadnego obrazu. Na jednym ekranie wyświetlał się obraz skupiony na zamkniętych drzwiach pokoju dyrektora znajdującego się na pierwszym piętrze. Perspektywa była ukazana z niskiego poziomu podłogi, przez co wejście do pomieszczenia, ściany i sufit wydawały się nienaturalnie wysokie. Jedynym ruchem w kadrze był żuk, który badał czułkami obiektyw kamery.
W tym właśnie momencie do środka paki zawitała
Cruz. Większość sprzętu elektrycznego był ci znany, więc ta mała żyła złota mogłaby zostać przez ciebie wykorzystana; z perspektywy twojego kompana całe to miejsce było wylęgarnią foliarzy. Kiedy oboje zbadaliście notatki na tablicy, pojęliście, że były one napisane nawiedzonym tonem. Co trzecie słowo wspominało o ektoplazmie, pomiarach temporalnych i zakłóceniach kwantowych; skalach Amortha czy modlitwach odpędzających. Mimowolnie zerwałaś,
Ross, kartkę wypisaną psalmami obronnymi, w dziwny sposób irytowała cię nie na żarty. Bez okultystycznego zacięcia, wszelkie te informacje były dla was bełkotem.
Natomiast realnymi informacjami okazały się wycinki artykułów napisane przez nieznanych dziennikarzy, ukrywających się pod pseudonimami. Zdradzały one podstawowe personalia dzieciaków, które dawniej wkroczyły do teatru, ale nigdy już z niego nie wyszły. Pierwszą ofiarą zniknięcia był Will Stevens, jedenastoletni chłopak o wyjątkowo bojaźliwej naturze. Z nieznanych przyczyn postanowił zbadać tajemnice teatru październikową nocą. Pochodził z okolic i patologicznej rodziny, która na początku nie przejęła się jego zniknięciem. Dopiero jego koledzy, Noah Johnston i James Greer ruszyli za jego śladem... I ślad po nich również zaginął. Po kilku dniach rodzice zgłosili sprawę policji, ale ta nie zajęła się tym od razu. Zdesperowani rodzice sami zbadali teatr, kilkudziesięciu dorosłych spenetrowało zakamarki Loew’s State Palace, a kiedy odnaleźli ciała, natychmiast to zgłosili. Wtedy służby przyjechały, jednakże zbadawszy miejsce, nie stwierdziły obecności zwłok w środku budynku. Potraktowali to jako żart, ponieważ niczego nie znaleźli, jedynie utwierdzili się w przekonaniu, że mieszkańcy Wschodniego Orleanu nie traktowali poważnie obowiązków NOPD. Inny artykuł przedstawiał przygody samozwańczej drużyny poszukiwawczej, która nie uwierzyła sprawozdaniu policji. Kiedy spenetrowali zakamarki teatru, słuch po nich zaginął na tydzień. Znów pojawiła się policja, odkryła dwóch mężczyzn z rzekomo siedmioosobowej grupy; reszty nie odnaleziono. Mężczyźni trafili do zakładu psychiatrycznego, ponieważ gadali o niestworzonych rewelacjach. Kolejny dziennikarz przeprowadził z nimi wywiad, twierdzili, że nieustannie gnębiło ich robactwo w czasie poszukiwań, ale nie to było najgorsze. Stwierdzili, iż usłyszeli zawodzenie dzieci w różnych pokojach, więc z początku pomyśleli, że byli to zaginieni chłopcy. Wtedy właśnie drużyna się rozdzieliła, a dalszy wywiad przedstawiał chore, niespójne wizje na temat kobiety w bieli, krzyków potępionych oraz rytuałów tajnej sekty. Reszta informacji była podobna do tych, które usłyszeliście od swojego towarzysza.
Usłyszeliście szumy z głośników konsoli. Na drugim, całkowicie czarnym ekranie spostrzegliście poruszenie. Na obecnych ustawianiach kontrastu bieli i czerni, bez odpowiednich filtrów, z cudem zarejestrowaliście jakiekolwiek ruch. o ile był to rzeczywiście ruch. Trwał dalej, ale nie byliście pewni czy to nie była wasza wyobraźnia.
Michaldo, bez problemów dostałaś się na zaplecze. Zanim przekroczyłaś próg przejścia, zauważyłaś, że drzwi były uchylone, a pod nimi leżał wyłamany zamek wraz z okrągłą klamką.
Zawiał silny wiatr, drzwi otworzyły się na oścież, uderzyły o ścianę. W środku dojrzałaś magazyn z białymi manekinami, które były ustawione rzędami. Niektóre z nich nosiły zniszczone ubrania. Ze swojej perspektywy policzyłaś dwie skrzynie i półkę wypełnioną przeróżnymi akcesoriami; większość z nich stanowiły strawione przez czas i wilgoć. W skład inwentarza wchodziły przebrania oraz biżuterie. Musiałabyś wejść do środka, aby lepiej zbadać magazyn. Rzucił ci się w oczy dziecięcy plecak na podłodze, przy półce.
Nie widziałaś ich, ale słyszałaś szmer odnóży, żuwaczek, nibynóżek, czułek i uwalniających wydzieliny odwłoków. Roiło się w środku od robactwa. Wyostrzone zmysły nasiliły wszelkie dźwięki wydawane przez te stworzenia, komponowały nierytmiczny skowyt obrzydliwości. Wydawało ci się, że wśród tych głosów był jeszcze jakiś inny, ale nie potrafiłaś go dosięgnąć, nie ze swojej pozycji.
Zapach rozkładu wwiercał się w twoje nozdrza. Stęchlizna mieszała się z rozpadem materii organicznej i sztucznej; jakieś ciało przechodziło zaawansowane stadium dekompozycji, a domieszka pięknych perfum dopełniania paletę zepsucia, stanowiąc jedyną wyróżniającą się barwę zapachową.
Przy vanie znajdowało się rodzeństwo, siostra zajmowała się bratem mamroczącym coś do siebie.