„U szewca Baldwina”

Obrazek

Tartaki, kuźnie, huty i manufaktury, szwalnie i folusze, słodownie i warzelnie. Cztery młyny wodne i bezlik mniejszych warsztatów. Wzbierające pod murami morze kolorowych i dymiących dachów, nad którymi zawsze unosi się harmider pracy i handlu.


Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

„U szewca Baldwina”

Post autor: Dziki Gon » 22 sie 2019, 16:02

Obrazek Pracownia Baldwina była jednym, wielkim chaosem. Gdy tylko przekroczyć próg, pierwsze co rzucało się w oczy, to usytuowany tuż pod oknem ogromny stół, usłany dywanem rozmaitych narzędzi, drewnianych kopyt oraz zwojów dratwy naszpikowanych igłami. Tuż nad stanowiskiem pracy blisko sklepienia, były podwieszone rozmaite zwoje skór, najpewniej czekające na swoją kolej w przetwarzaniu, zaś wzdłuż ściany biegły dwie półki, na których stały flaszeczki wypełnione dziwnymi substancjami, których przeciętny śmiertelnik wolałby ani nie dotykać, ani tym bardziej wąchać. Tym niemniej, wątpliwie przyjemna kakofonia woni zdawała się wypełniać całą pracownię, a jak się po chwili można było przekonać, całe mieszkanie. Pomijając zejście do piwniczki oraz wychodka, było ono jednoizbowe- niemal zaraz po prawej stał mały, murowany kominek, nad którym wisiała podobizna jakiegoś starego krasnoluda (zgadując, zapewne kogoś z rodziny) oraz logi drewna wraz z porzuconym niedbale pogrzebaczem. Nieopodal pod tą samą ścianą stało łóżko z przeżartym przez mole baldachimem, z „nogami” ustawionymi w stronę pieca. Dalej można było dostrzec skromnych rozmiarów kuchnię, na którą składało się palenisko i przystawiony drewniany blat, gdzie walały się ścinki różnych warzyw, pęta ziół i niedawno nadkruszona bryłka soli. Gdzie nie stanąć na skrzypiącej podłodze, tam i ówdzie leżą resztki nici, kawałki skór… a i pewnie znajdzie się jakaś plama klejącej żywicy- lepiej uważać! Warto nadmienić- jak to zwykle bywa, jest to bałagan z zaledwie jednego dnia. Warsztat szewski działa praktycznie od rana do zmroku.
Ilość słów: 0

Crux
Awatar użytkownika
Posty: 109
Rejestracja: 17 sie 2019, 22:00
Miano: Baldwin
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Crux » 05 wrz 2019, 15:30

Absolutnie pierwsza rzecz po pobudce.
Podrapać się w tyłek.

Nim jednak ostatecznie wstał, rozciągnął się leniwie i poleżał jeszcze przynajmniej kilka dobrych minut, wpatrzony w portret ojca.
Żeby to byłą jeszcze jego kuźnia, młodego Baldwina już dawno by ganiał do roboty. Ze wszystkich nieszczęśliwych rzeczy jakie go spotkały w związku z odejściem najbliższych... i on i oni mogli sobie spokojnie poleżeć. Różnica polegała tylko na tym, że ostatni z Alaricków jeszcze oddychał.
Sapnął jeden raz, sapnął drugi raz, wziął zamach całym sobą i wytoczył się z barłogu, niczym beczka pełna wina. Ubrał się, zjadł nieco pospiesznie śniadanie. Darował sobie fartuch. Ino zarzucił na siebie płaszcz z kapturem, a za pasek wetknął okutą pałkę. Skórzni nie zabierał, wszak nie było potrzeby. Żadna dłuższa droga go nie czekała- ot dojść na targowisko. O, właśnie- kaftanik podróżny będzie musiał przejrzeć później i przesmarować. Może tam i ówdzie coś przeszyć. Ale jeszcze nie teraz. Robota nagliła.
- Ojjjj ja pierdolę...
Sapnął, wciągając na nogi buty. Ile to on już z domu nie wychodził? Dwa dni? No tak, zapasy można było zrobić wcześniej, jak była ładna pogoda, a teraz wiatr w oczy i kilofa między poślady. Trzeba przyznać, że jak na kogoś, kogo trawił zapał do pracy, Baldwin dosyć długo zbierał się do wyjścia. Bo o ile tutaj w warsztacie był "mistrzem", to na zewnątrz zawsze musiała kroczyć jakaś wstrętna kurwa mogąca chcieć albo go okraść, albo zabić, albo obrzucić łajnem za nie bycie człowiekiem. Opcjonalnie, mogło tych kurew być więcej, a wtedy często nie było się nawet jak bronić. Taka to była sprawiedliwość na tym cholernym świecie.
Upewniwszy się, że ma ze sobą pieniądze, odryglował drzwi, wyszedł na zewnątrz i zamknął za sobą domostwo. Ruszył pewnym krokiem na ulicę, by zaraz potem zawrócić i szarpnąć jeszcze za klamkę, by sprawdzić czy aby na pewno zamknął. Oczywiście, nie byłoby w tym nic szczególnie dziwnego, gdyby nie powtórzył tej czynności kolejne trzy razy.
- Kurwa, i tak będę teraz do południa błaznował. Dość.
Mruknął, po czym udał się w stronę Bazaru Zachodniego.
Obrazek
Ilość słów: 0

Crux
Awatar użytkownika
Posty: 109
Rejestracja: 17 sie 2019, 22:00
Miano: Baldwin
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Crux » 01 paź 2019, 16:36

Wrócił z targowiska raczej niespiesznym krokiem, ponieważ zależało mu na tym, aby nie potracić niezbędnych, zakupionych rzeczy.
W momencie, gdy tylko przekroczył próg, zaczęło się pospieszne dreptanie z kąta w kąt. Flaszka do piwnicy, pęto kiełbas, ser, smaluszek również. Ot po drodze spróbował nowo nabytych ogóreczków, czy aby w chuja z nim nie przygrali, zagryzł pajdą chleba, a do tego porwał pół kiełbasy, żeby zbyt biednie i warzywnie nie było.
Skóry standardowo chciał podwiesić, lecz przypomniało mu się, że przecież będzie ich używać. No nic- żując jeszcze jedyny spożyty dzisiaj posiłek popity wodą, wziął się do pracy- zwłaszcza, że zajęcia od chuja, a czas chyba nie bardzo mu dzisiaj sprzyjał.

Pierwszym ruchem było szmyrgnięcie największego płatu skory na podłogę, wszak stół warsztatowy był usłany narzędziami i jeszcze niepotrzebnie to i owo by sobie porozrzucał. Założył monokl, przebrał się w fartuch, przewiesił miarę przez kark, wziął do ręki kawałek pergaminu z zarysowanymi wymiarami obydwu waściów, którzy do niego wczoraj zaszli. Zaczął kreślić dobrze naostrzonym węgielkiem- spokojnie, metodycznie, próbując jak najlepiej odwzorować podeszwę zarówno jednego jak i drugiego panocka.
Ciężko wytłumaczyć co w takiej chwili działo się w głowie krasnoluda, ale gdyby zajrzeć z lupą w procesy myślowe Baldwina obliczające wszelkie niezbędne centymetry, milimetry oraz proporcje by buty spełniały należnie swoją funkcję, to spokojnie można by to przyrównać do kolizji gwiazd i planet. Zajęło mu to trochę, czego cholernie nienawidził, bo kalkulacje (zwłaszcza te drobne, następujące w głębi umysłu i wymagające zapisania) zawsze wymagały ogromnej dozy skupienia, podczas gdy myśli trzymane jak te wsiowe psy na łańcuchu, usilnie próbowały się zerwać w stronę wieczornej biesiady.

Wstał z klęczek i chwycił za półokrągły nóż, traktując wcześniej narzędzie drobnym piaskiem oraz smarując olejem. Wyciął dwie pary podeszw oraz niezbędnych, mniejszych kawałków mających tworzyć obcas. Dodatkowo skóra sarny prosiła się o zrobienie z niej ładnej wyściółki, toteż jej również nie podarował, raz po raz wprawiając drobne narzędzie w ruch, wcześniej podkładając pod materiał kawałek deski, co by nie tępić sobie przyrządu o podłogę.
Znowu wstał, spojrzał na wstępny efekt swoich poczynań, kiwnął głową. Spierdział się.
- Ayyy, kurwaaaa...
Zwinął materiały i zmiótł wióry po cięciu, dzięki czemu mógł przenieść właściwą pracę na warsztat. W między czasie rozpalił ogień w kominku i przygotował nań garnuszek z resztką wosku pszczelego, do której dodał jeszcze nieco nowego. Skrzywił się- tak, wosku też niedługo będzie musiał nabyć. Nie ma wacka we wsi, że nie.

Formowanie obcasa należało do dosyć przyjemnych zadań- bo w głównej mierze podlegało woskowaniu, klejeniu i stukaniu- czyli tym, co Baldwinowi pasowało najbardziej. Ale no właśnie- klej. A on nawet tych bitumów nie wyciągnął ze słoja!
Dobył kilka sztuk czarnych kamyczków, które następnie wrzucił pod młotek, a dalej w moździerz, aż do zmielenia na drobny proszek.
Gdy skończył, zestawił wosk z ognia, aby ten przypadkiem nie zaczął mu bulgotać i odczekał, trzymając w grubych paluchach kawałki obcasów. Kolejno wrzucał każdą ścinkę skóry do gara i wyciągał obcążkami, pozwalając by nasyciły się gorącą substancją i pilnując by żadnej nie przypalić. To samo z zewnętrznymi częściami podeszw- je dodatkowo zaraz po zagotowaniu trzeba było formować na kopytach szewskich.

Następnie, przystąpił do klejenia obcasów. W tym celu musiał dobyć dosyć obszernej flaszki z drzewną żywicą. Sprawa o tyle kurewsko niewygodna, że żywica w dużym stężeniu mimo, że była do użytku nawet długo, to lubiła zasychać na powierzchni, czyniąc konieczność przebijania się przez to kurewstwo grubym gwoździem albo wybitnie bezużytecznym, starym nożem- bo i powiedzmy sobie szczerze, jak żywica gdzie przyległa, to już zapomnieć należało, że zejdzie.
Przebiwszy się (a to również zajęło trochę czasu i przekleństw, nie mniej niż przy wyliczaniu długości i szerokości podeszw) do użytecznej substancji, nałożył ją patyczkiem na każdą warstwę obcasa, przysypując natychmiast odrobiną sproszkowanego bitumu, a także wiórami skóry bydlęcej. Posmarowane części czym prędzej nakładał na siebie, na sam koniec u szczytu doklejając dolną część podeszwy.

I tak z każdą sztuką- łącznie czterema. Kurwa, jakie to potrafiło być miłe zajęcie, a jednocześnie monotonne, wymagające siły.
Na czas schnięcia kleju odstawił garnuszek z woskiem na bok, dorzucił bierwion do paleniska. Dziabnął kolejną kiełbasę i ogórka. Spił resztkę zwietrzałego wina z dna butelczyny co to ją rozpoczął wczoraj.

Niepełne podeszwy nie zdołały pewnie nawet dobrze wyschnąć, ale to nie była przeszkoda- nabił obcasy gwoździami tak, że ostre czubki jeszcze całkiem nieźle wychodziły w okolicy pięt. Dobrze- chyba w sam raz żeby nałożyć później wewnętrzną część podeszw oraz podszewki. W razie czego, same gwózdki można przypiłować.
I taki efekt pracy już bezpośrednio za samą podeszwę, przybił w strategicznych miejscach blisko krawędzi do drewnianych kopyt i obwiązał całość dratwą, by po wpływem siłowego formowania konstrukcja utrwaliła się w swoim kształcie, a przy tym nie porozjeżdżała.
Tak przybite, obejrzał jeszcze z każdej strony. Westchnął. Niestety, poza podeszwami nic więcej dzisiaj nie zrobi- i tak tempo jakie sobie narzucił, było całkiem niezłe, biorąc pod uwagę, że zdążył jeszcze zawitać na bazarze. Resztę roboty zostawi na później. Nie ma sensu.

JA PIERDOLĘ, ALE SIĘ DZISIAJ ZROBIM!
Zrzucił fartuch rzemieślniczy, zamiótł pracownię jeszcze raz, skrupulatnie pilnując żeby jakie paprochy się nie walały, dostawił krzesełka... kurwa, krzesełka. Miał ich mało. Nawet z taboretem, na którym sadzał tyłek do roboty. Spojrzał czy wśród pieńków do porąbania nie ma przypadkiem jakichś większych sztuk mogących robić za "siedziska", i dobrał tychże możliwie sporo. Dodatkowo, stół jadalny dostawił bliżej barłogu, na którym sam zajmie miejsce. A jak alkohol zmorzy, to wiadomo, że przynajmniej nie trzeba będzie nigdzie leźć, tylko złożyć łeb do poduszki.Rozłożył drewniane półmiski, pojedyncze widelczyki oraz drewniane kufelki. Niedaleko kominka dostawił wiadro, jakby komu było potrzebne rzygnąć. Urżnął pół gomółki sera, rozdrabniając ją na nierównomierne kostki i paski, wysypał wszystkie ogórki, wyłożył smalec, dołożył pokrojonej kiełbasy.
W chwili gdy robił następną rundkę do piwnicy, jedyne zdrowe oko zmierzyło ukrytą w kącie kankę z trunkiem i błysnęło chciwie na wspomnienie słów Fredericka. Krasnolud zaśmiał się rubasznie.
- Nieee... ty tu na razie zostajesz, kochaneńka. Hehe...hehehehe!

Ciężko powiedzieć ile zlazło czasu na to wszystko. Pewnikiem jednak Baldwin chciał być gotowy na odwiedziny ziomków z Mahakamu jak i kolegi z kramu. Ponownie zajrzał do kominka, przerzucając spalone szczapy pogrzebaczem.
► Pokaż Spoiler
Ostatnio zmieniony 02 paź 2019, 0:13 przez Crux, łącznie zmieniany 1 raz. Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Dziki Gon » 04 paź 2019, 12:55

Chleb, ogórki i kiełbasa — paliwo twórczego geniuszu, jak się okazywało. Oto bowiem spod rąk szewca wyszły dwie pary podeszw wykrojonych tak, jakby skórą zdarte prosto ze stóp klientów. Co do ułamka cala. Zaiste, przeszedł sam siebie. Mało który mieszczuch — a gdzie! Mało który wielmoża mógł pochwalić się butkami na takich podeszwach.
Prawem rządzącym Mocą i wszystkimi siłami Wszechświata, nakrywanie do stołu zwabiło gości, jak pole trzciny cukrowej ofirską szarańczę.
Rozległo się łomotanie do drzwi, takie, że krasnolud przysiągłby, omal nie wyskoczyły same z framugi. Atoli wyskoczyły, nie zdążył odłożyć pogrzebacza, jak roztwarte zostały z impetem, a do warsztatu wtarabaniła się masa barczystych kołtunów na krótkich nogach, za nią zaś z ledwością nadążający Frederick. Cztery głowy tej hydry naliczył oniemiały szewc, omijając frederickową i niejako wciąż się doliczając z trudem, abo dwie były ze sobą praktycznie nie do odróżnienia. Na czele czarna, przystrojona wplecionymi w bujną brodę żelaznymi obrączkami, druga płowa jak koziołek na łące i tak samo młoda, a trzecia — razy dwa — ryża niby kur na zajętym pożarem dachu. Każda osadzona na krzepkim, krępym kadłubie. U każdego kadłuba, ku zachwytowi gospodarza, po pękatym antałku, gąsior pod co drugą pachą.
Poza tym, charyzmatem zgoła wyróżniającym czterech gości na tle skromnego domostwa Baldwina oraz jego samego, były żelazne, kolcze koszule dzwoniące pod watowymi kaftanami, suto poplamionymi i pokolorowanymi rozmaitością szwów oraz łat. Czarnobrody herszt zajazdu na ramionach miał płaszcz i to nie byle jaki. Takie płaszcze krążyły wśród krasnoludów z pradziada na dziada, z ojca na syna, a każde pokolenie dodawało do materiału kolejną warstwę niezawodnego impregnatu z brudu, jadła i gorzały, czyniąc okrycie praktycznie nieprzemakalnym. Obrazek dopełniały kołyszące się u pasów pałki, toporki, nadziaki.
Ja pierdolę! — krzyknął w progu płowa broda. — Faktyczno szewc!
A szewc, szewc, najpierwy w całym mieście! Co tam, Baldwinku! — zawołał w odpowiedzi Frederick, dopychając się do przyjaciela z trudem, albowiem w warsztacie zrobiło się nagle bardzo ciasno.
Sam kiwał się na boki objuczony jak muł cebulą, czosnkiem, kiełbasą i czymś pachnącym, jak niezgorzej zamarynowany śledzik. W prawej ręce dźwigał za uchwyt nieduży, osmalony kaganek, który pachniał jeszcze mocniej i jeszcze lepiej. — Moja stara jednak złota baba jest! Bigosu nagotowała! Tylko, kurwa, ani mru-mru, właśnie żeśmy poleźli, kamraty, nad groblę na ryby.
Ilość słów: 0

Crux
Awatar użytkownika
Posty: 109
Rejestracja: 17 sie 2019, 22:00
Miano: Baldwin
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Crux » 04 paź 2019, 14:24

- Aaaa... AHAHAHAHA!!!
Wydobyło się z gardzieli krasnoluda, gdy bez pukania wbili doń spodziewani goście. Odłożył pogrzebacz na bok, wstał, otrzepał ręce.
Kurwa, czy on zdążył w ogóle zrzucić fartuch? Oczywiście, że nie. Ale chuj, tamci byli w zbrojach, toteż nie omieszkał sobie pofolgować i wypaść do reszty krasnoludów z otwartymi ramionami, obejmując każdego po kolei, aż w końcu dotarł do Fredericka. Tego ziomka potraktował zresztą szczególnie, bo przy powitaniu wbił nos w ramię kamrata. Zaciągnął się raz i drugi.
- Kurwisz cebulą.
Rzekł krytycznie, po chwili się odrywając i nabierając poważny, potencjalnie nieprzychylny wyraz twarzy, po czym rozpromienił się gwałtownie, wybuchając gromkim śmiechem.
- Zajebiście! Siadaj bracie i nie krępujta, w sam czas odpowiedni wpadliście, bo żem akurat kończył. Czekaj no, bo tu luftu nada wpuścić. Jak bąka zapierdolę to największy ściż nie utrzymie.
Otworzył szeroko okrągłe okno, a przy tym pochował walające się tam i ówdzie narzędzia. Tego by bowiem jeszcze brakowało żeby który nogą na szydło nadepnął. Nie żeby butów było nie żal, ale przebicie sobie stopy czymś takim do najprzyjemniejszych nie należało. Pół biedy po pijaku, wszak dobre lekarstwo potrafiło uśmierzyć niemal każdy ból, ale przy wytrzeźwieniu była masakra.

Coś o tym wiedział. Zresztą, każdy rzemieślnik miał przykre doświadczenie związane z początkami swojego fachu, którego za wszelką cenę chciał oszczędzić kolegom.
A, właśnie- flakoniki z chemią pochować. Dobrze. Teraz mogli chlać.

Tak też zajął miejsce na swoim łóżku podciągając rękawy koszuli do łokci i ściągając fartuch roboczy.
- No, chopy! Siadać, częstować i nic sobie nie żałować. Szklanki są, kubki są, jakby kto potrzebował dupę posadzić, to też miejsce jest. Czym chata bogata i czym nie, tym jest kurwa rada. A teraz opowiadajcie koledzy jakże wam na imię, co słychać w dalekim Mahakamie i jak w drodze no Novigradu. Daleką podróż macie za sobą, tedy odpocznijcie pod dachem Baldwina! A, jak rybę nada upiec, czy coś, ogień w kominku już płonie, ino co wrzucić i oczy cieszyć. Brało coś dzisiaj?
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Dziki Gon » 06 paź 2019, 13:01

Cokolwiek było słychać w dalekim Mahakamie i na trakcie do Novigradu, wyraźnie nie słyszano tam o zwyczaju obściskiwania się z nieznajomymi, pobratymcami czy nie, bowiem już pierwszy z krasnoludów, czarnobrody „herszt”, cofnął się, marszcząc groźnie brwi. — Co, kurwa? — sapnął, omal nie upuszczając pękatego glinianego gąsiorka. — Co jest, Frederick? Jakie brało, co on pierdoli? Kołowaty czy jak?
Kramarz nie odpowiedział, zaśmiawszy się nerwowo. Najmłodszy członek kompanii wzruszył ramionami, a dwóch ryżych bratków mamrotało coś do siebie, wytrzeszczając oczy na Baldwina, który najpierw z pietyzmem zanurzył nos w rękawie kamrata, by potem entuzjastycznie pochwalić dobór jego swojskiej, rustykalnej perfumy.
A gdzie, bystry jak woda w przeręblu! — zapewnił w końcu Frederick, co spotkało się jeno z wysoce podejrzliwym łypnięciem czarnobrodego.
No, niech i będzie… Nie ma zwady, gospodarzu. Prawu gościny nie uchybim, a nie odmówim jadła i wypitki, gdy proszą. Zetor, Ulev, co tam plotkujecie jak baby przy studni, dawać tu te antałki!
Nie mitrężąc, krasnoludy zabrały się za rozstawianie prowiantu w strategicznie bliskiej odległości od stołu. A przede wszystkim, od siedzeń, które pozajmowali sobie na chyboczących się opieńkach, zostawiając zydel wolny dla nieobwołanego prowodyra bandy. Frederick z ulgą wspomógł ich w rozlokowywaniu po stole zagrychy, aż ten uginał się pod ciężarem kiełbasy, chleba oraz przekąsek okraszonych kawałkami zamarynowanego śledzia i sagankiem jeszcze ciepłego bigosu przytarganymi przez kupca.
Rozmówca tymczasem przedstawił się Baldwinowi, zatykając kciuki za brzegi szerokiego pasa. — Karel Kirsch. Te rude psubraty juże słyszeliście. A to jest Młody. — Ruchem głowy wskazał na płowowłosego pobratymca, który zabierał się bez ceregieli za pajdę chleba ze smalcem, odciągnąwszy kurek z pierwszego przyniesionego gąsiorka. — Widzę, nie bujał nam wasz komylyton, szewc jesteście po cechu, hę?
Ilość słów: 0

Crux
Awatar użytkownika
Posty: 109
Rejestracja: 17 sie 2019, 22:00
Miano: Baldwin
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Crux » 12 paź 2019, 15:52

- Ooo! Wybaczcie, wszak pewność siebie popchnęła mnie na skraj bezczelności! Zapraszam, zapraszam!
Rzekł, gdy tylko zobaczył markotną minę czarnobrodego. W sumie tamten nie musiał wiele mówić. Po facie domyślił się, że powinien być bardziej powściągliwy.
W między czasie jak goście zaczęli się rozsiadać, podszedł do kuchenki i zebrał walające się talerze i półmiski, poprzerzucał jeszcze raz bierwiona w kominku, po czym finalnie zasiadł na barłogu. Rzecz jasna, nie umknęło mu jak reszta krasnoludów zaczęła się przedstawiać, wszak uważnie nadstawiał ucha.
- Baldwin Alarick. Zapewne z szyldu już się dowiedzieliście, ale nie wypada żeby kawałek drewna miał za mnie mówić. Wybaczcie ino, jeśli cuchnie, cały dzień podeszwy zbijałem żeby ładne były. Ale tak, jestem ja szewcem, choć nie po cechu. Rozumiecie, ulice Novigradu nie dla każdego łaskawe. Ojciec kowal, matula na targu pracowała i jakoś koniec z końcem trzeba było wiązać. Oni odeszli, tatko nie do końca, bo jeszcze lico czasem widuję, hehe...-
urwał, wskazując palcem na wiszącą nad kominkiem podobiznę ojca- a ja za szczeniaka do stali zbytnio drygu nigdy nie miałem. Ot jakiemu złodziejowi pałą przypierdolić, nożyk prosty naostrzyć, przy osełce posiedzieć, może co małego wykuć... aż mnie taka myśl jednego razu naszła, że nikomu w tym mieście butów porządnych robić się nie chce, to sam żem zaczął. I sam żem się nauczył próbami oraz błędami jak porządnie o rzemiosło swoje dbać.
Kończąc wywód, rozprostował ramiona, jakby miał zaraz objąć całą izbę, w której teraz siedzieli- A teraz urzęduję zdrów i rad, w spokoju i względnym szacunku. Człeczyny nierzadko są chuje, ale ja zimą boso im grozi chodzić, to wiedzą do kogo przyjść, hehe.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Dziki Gon » 13 paź 2019, 15:58

Krasnoludy przysłuchiwały się kompletnej historii oraz zlepkom filozofii życia szewca, nie przerywając sprawnego rozbioru zarówno zawartości talerzy, jak i kufli, gąsiorków oraz antałków. Na pierwszy ogień poszedł, rzecz jasna, wciąż ciepły bigos oraz zamarynowany przez Fredericka śledzik. A że rybce mus było pływać, piwa i gorzały ubywało w zastraszającym tempie. Przez dłuższą chwilę po wybrzmieniu ostatniego „hehe”, ciasny, duszny warsztat wypełniały jeno dźwięki żucia, mlaskania, siorbania i gulgania, przetykane okazjonalnym beknięciem lub ostentacyjnym wysmarkaniem się w palce.
Kompania patrzyła po sobie w milczeniu — Zetor na Uleva, albo odwrotnie, bo byli nie do odróżnienia, Ulev na Młodego, Młody na herszta, a herszt na każdego z osobna — aż w końcu przemówił Karel, bawiąc się ornamentalnymi obręczami w brodzie. — Mówił nam Frederick, żeście pierwszy szewc w Novigradzie. Nam zajedno, po cechu czy nie po cechu. Widzicie, tak się składa, że na skarby się wybieramy z chłopakami. Prawdziwe skarby, niczyje, nietknięte. Leżą w pieczarach na północ od grodu. Wiemy z dobrego źródła, Baldwinie, że tam smok się lęgnie. Stara gadzina, widać, że ledwie dycha, ponoć wiera krowy z pastwiska nie uniesie. A wiecie, co smoki robią przez całego żywota? Skarby gromadzą. Mnogość złota, kruszywa, kamyków. Wystawcie sobie, ile lza było błyskotek nazbierać jaszczurowi, gdy nynie skrzydłami nie macha, taki zgrzybiały.
No, i sam smok to gratka! Wiedzie, ile warte są kły? Ile pazury, ile ogon pieczony? A skóra! Takiej skóry jak żywi w rękach nie mieliście! Rzecz w tym, że podstępne to bydlę, groźne a lściwie, nawet gdy dogorywa. Tu trza strategyi. Trza nam szewca, najpierwszego z pierwszych! Ażeby czynił, jak dzielny Kozojed z Hołopola i gadzinę tak strawą strutą skarmił, że zapcha się, zatka i tak zaprze, że li pierdnie, to się sam rozbuchnie!
Wszyscy goście, włącznie z Frederickiem, zaaprobowali plan rżącym śmiechem.
Ilość słów: 0

Crux
Awatar użytkownika
Posty: 109
Rejestracja: 17 sie 2019, 22:00
Miano: Baldwin
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Crux » 15 paź 2019, 23:50

W momencie gdy sam skończył opowiadać, polał sobie sowicie i od razu wypił całość kufelka. Poszło na tyle gwałtownie, że trunek począł spływać krasnoludowi po brodzie, a liczne krople kapały na jego talerz tak długo, aż uformowały małe niby jeziorka. Nie przeszkodziło to Baldwinowi w nałożeniu sobie bigosu, paru skrawków kiełbasy oraz sera.
No i ponownym polaniu.
W ciągu trwania całego procesu potakiwał cały czas rozmówcy, żeby dać mu do zrozumienia, iż słucha, a całą sprawę traktuje poważnie. W rzeczywistości jednak, szewcowi coś poważnie nie grało. Kto sprzedał tej kompanii informację o smoku? I jaki miał w tym interes? Do cholery, przecież to było niemożliwe aby tak wielka gadzina, choćby nie wiadomo jak stara, mogła sobie siedzieć w grocie nie alarmując przy tym pobliskich wsi, a co za tym idzie, samego Novigradu.
- Ooo chopie! Mości Karelu, cała wasza wyprawa ma moje pełne poparcie, a i sam chętnie wybędę z miasta na czas jakiś, jednakże jeśli można spytać, kto was o obecności tego skurwysyństwa informował, jeśli spytać wolno?
Zapytał, drapiąc się przy tym po głowie.
- Wybaczcie, jestem też po trochu kupcem. Wiele się mówi na lewo i prawo, a mnie jako obrotnemu nie trudno zasięgać języka nawet u obcych. Pewnym jest, że istnienie smoka uwadze by mi nie uszło, choć może się mylę. A sprawa delikatna, bo jeśli kto inny by się dowiedział, to masa samozwańczego ścierwa, psubratów i innego łowczego tałatajstwa by się nam na głowy sprosiła co by być przed nami. Absolutnie jesteście pewni, że smok nam tu zamieszkuje okolice Pontaru? Pytam, ino. Nic nie sugeruję.
Dopowiedział. Zakasał przy tym rękawy żeby się nachylić do Karela i spojrzeć na niego swoim jednym ślepiem.
- Bo widzicie... tak swoją drogą jeszcze, szewc ze mnie na schwał. Jakie resztki skóry poszarpane czy wytartą skórę cielęcą co za wycieraczkę u chłopa robi to nie trudno pozszywać żeby przypominała niewinny kałdun do rozszarpania. Ale czy trutkę odpowiednią macie? Siarki może resztki bym posiadał, ale połączenie tego z zupą na pieprzu po babce to chyba za słabo by gada uwalić. Wyście ponoć zasiekli nawet jaką bestię niedaleko Wyzimy. Prawda to? Może doradzicie, co by na miejscu nie kombinować, tylko od razu tam do roboty móc przystąpić.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Dziki Gon » 17 paź 2019, 18:24

Kirsch otaksował gospodarza spojrzeniem, jakby ściągał z niego miarę, zerkając konspiracyjnie po kompanionach, który również przysłuchiwali się rozmowie z zuchwałymi grymasami na gębach.
A ubiliśmy. — Gwoli demonstracji, jeden z rudowłosych bratków zwany Ulevem lub Zetorem sięgnął do pasa, od którego odtroczył i rzucił na blat stołu cuchnący okrutnie worek posklejany zaschniętą juchą.
Kikimora — oświadczył z zadowoleniem głosie herszt. — Maszkara to była, wystawcie sobie, jak z koszmaru! Po toporku w łeb jej zasadziliśmy na drodze z Wyzimy. Bydlę wypadło na nas, gdyśmy obozowali podle grobli. Lekko nie było, co chłopaki? Zażarta bestyja, a przeraźliwa! No, ale dla nas to nie pierwszyzna. Truchło zawlekliśmy do najbliżej wsi, coby szukać nagrody, ino chłopy mało nas psami nie popędziły, tak się zlękli. — Splunął na deski, wydłubując ości spomiędzy żółtych zębów. — A o smoka się nie frasujcie. Pewna informacja, suto zapłacona, bo się nam zwróci! Tu ino leży pies pogrzebany: lza się spieszyć. Znajomek, co wieści o poczwarze nam sprzedał i drogę do leża wskazał, to nie byle frant, wszystko zasłyszał z pierwszej ręki od jakiego łowczego gminnego, Gidona. Co wy myślicie, że takie łowcze trukać będą o smoku na lewo i prawo? Wraz by mieli panikę pod murami, jakby Czarni Jarugą nawracali! Tedy gęby każą trzymać zwarte, bo póki co, bestia w głuszy siedzi, będzie ze dwa tygodnie, jak ostatnią kozę czy owcę porwała. Tu trza się zabierać do roboty, zanim się naradzą na nią jakie chachary czy tfu-tfu, zawodowcy. Skarby sprzed nosa sprzątną, a pewno i nagrodę za ubicie gada.
Siarka siarką — wtrącił się do rozmowy Frederick. — Ale ja mówię, Baldwinku, klejem lza bestyję skarmić! Takim klejem, że kiszki jej w kamień obróci i sczeznie poczwara, tak się zatka, hehe!
Ano — przytaknął, o dziwo, Karel, kiwając się na zydlu. — Skramcie ją, czym uznacie, aby skutecznie. Wy jesteście szewc na schwał, mówicie, to przynęta jest wasza broszka. Niechaj się przynajmniej porządnie struje gadzina, resztę zrobim toporem. Co mamy wam jeszcze, paluszkiem pokazać, jak się szewską zanętę robi na smoka? Barana trzeba! Wypchanego barana! Zezwłok musicie skołować, aby świeży. A jeszcze lepiej, żywego. Pod pieczarą go zarżniemy, wypchamy, to i żeberek się coś ostanie!
Oooo! To to ja rozumiem!
Ilość słów: 0

Crux
Awatar użytkownika
Posty: 109
Rejestracja: 17 sie 2019, 22:00
Miano: Baldwin
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Crux » 22 paź 2019, 10:15

Widząc jak okrwawione ścierwo ląduje na stole, odruchowo odsunął się do tyłu, zasłaniając nos.
- Ależ to jebie. Frederick, przyjacielu, ty masz bliżej, weźże tam okno mocniej uchyl, co byśmy nie wyzdychali od tego smrodu.
I tak rzekłszy, jedną wolną ręką możliwie ostrożnie ściągnął płótno z trofeum, aby móc je obejrzeć. Prawdopodobnie będzie żałował, ale czego to nie robiło się z ciekawości?
Pomysł z klejem towarzysza nie brzmiał licho- ale to nie zmieniało faktu, iż musiał podejść do tematu roztropnie. Bądź co bądź, to, czego zwykle używał nie mogło być zbyt toksyczne. Buty noszono na co dzień, niejednokrotnie na bosej stopie. Jeśli klej by żarł, to kariera Baldwina jako szewca mogłaby ulec szybkiemu końcowi, poprzedzonym przykrymi konsekwencjami. I już nie mówmy tutaj o szyciu butków dla takiego Ruty czy innego panocka. Ale właśnie... może ziomek zdoła go oświecić?
- Wybaczcie, że od tematu znacznie na moment odejdę, ale jedno pytanie muszę jeszcze koledze tutaj zadać. Frederick, kojarzysz ty może niejakiego Hansa i Rutę? Takie dwa chłopki roztropki, w futrzanych czapach często ganiają. Widziałem Ci ja ich dzisiaj na targu. Z twarzy podobni do nikogo, od jakby kto jednemu i drugiemu mocno po ryju strzelił. Ale co ważniejsze, gdy u mnie buty zamawiali i kazałem jednemu i drugiemu stopy umyć przed zdjęciem wymiarów, to jeden ewidentnie na szyi nosił złoty łańcuch. Na oko nielichy. Niby takie przygłupy, ale ich zachowanie trochę dziwne, a na biżuterię to wątpię by któregoś z nich mogło być stać. Nie są to aby jakieś rozrabiaki karczemne czy inne złodziejskie ziarno? Nie otarli Ci się o spojrzenie albo uszy? Sprengler taką im fuszerkę odstawił, że szkoda gadać.
Polał sobie sowicie, tym razem odchodząc myślami w stronę skarmienia bestyji. No tak. Trzeba go będzie nabyć, ale nie w mieście, tylko w drodze.
- Coś się wymyśli. Ale popytać nada o tego baranka u wieśniaków w drodze na miejsce- tutaj raz, że drożej, a dwa, że dłużej trzeba będzie ciągać zwierza ze sobą i o niego dbać. Póki co, nie bardzo mam jak się nawet stąd ruszyć. Póki zamówienie nie dokończone, nada mnie zapierdalać. Z dzień lub dwa jakbym miał, byłoby idealnie- bo nie tyle praca, co rzeczy na wyprawę muszę ogarnąć. Dawno żem dupy nie ruszył poza te cztery ściany, aby się przydało.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Dziki Gon » 23 paź 2019, 22:05

Frederick skwapliwie dźwignął rzyć z siedzenia i szeroko rozwarł okno do izby, wpuszczając do środka powiew powietrza szybko wypełniony fetorem unoszącym się dzień i noc nad podmiejskimi przetwórniami stanowiącymi trzon sąsiedztwa Baldwina, a przede wszystkim skupiającego wszystkie ich charakterystyczne aromaty novigradzkiego wysypiska, przypominającego raczej novigradzką kloakę. W porównaniu do zapachu dobywającego się z rozsupłanego worka, był to iście powiew świeżości.
O kurwa! — zaklął kupiec, przytykając nos.
Nie trzeba było znać się na rzeczy, by ocenić stan rozkładu na wysoce zaawansowany. W przeciwieństwie do oceny taksonomicznej, która pozwoliła szewcowi stwierdzić jedynie, że rzeczywiście nie widział jeszcze w życiu podobnego paskudztwa. Krótka, urąbana powyżej przegubu łapa oblepiona była resztkami zgniłych tkanek odsłaniającymi pożółkłe kości oraz stawy, uniemożliwiając określenie, czym i czy w ogóle pokryta była za życia skóra. Każdy z krótkich paliczków kończył się długim, stępionym, zakrzywionym pazurem, na którym widoczne były ślady zakrzepłej krwi. Czymkolwiek był ukatrupiony właściciel kończyny, rozmiarami równał się chyba z kozą albo wyjątkowo rosłym psem, choć znającemu się na dzikiej faunie Baldwinowi nie mówiło to wiele.
Frederick otarł załzawione oczy. — Na Wieczny Ogień z tyłka hierarchy, starczy, schowajcie to!
Krzywiąc się, najmłodszy członek kompanii użył nadgryzionego końca ogórka do zagonienia śmierdzącego zezwłoka z powrotem do juty, którą cisnął w głąb jednego z leżących pod stołem tobołków. Reszta gości zgodnie ulżyła sobie kolejką z suto rozstawionych po blacie kubków i gąsiorków, w których niebezpiecznie prześwitywać zaczęło dno, choć zdawało się, jakby ledwo co do nich zasiedli. Bo ledwo zasiedli. Słonko za otwartym na oścież oknem nadal wisiało nad dachami przedmieścia, nie spiesząc ku zachodowi.
Równie szybko, co pustoszono zapasy jadła oraz gorzały, poluźniały się obyczaje, wypełniając szewski warsztat całą gamą dźwięków, manier i zapachów o rozmaitym natężeniu ordynarności. Tymczasem, wysłuchawszy treściwego opisu przyjaciela, zaindagowany Frederick wzruszył ramionami. — Hans, Ruta? Nie znam takich. Baldwin, przecie tu Novigrad, tu luda jak mrówków. — Pokręcił głową, dziwiąc się na zadane mu pytanie.
Znużony z kolei zmianą tematu, herszt łowczej bandy klepnął się po kolanach, odbęknąwszy gromko. — Nie o butach i rutach mielim gadać, a o skarbach! Chyba żeście tchórzawi. Bo nam dwa dni będą w sam raz, co chłopaki? Abyście mieli, co wasze, to jest trutkę i przynętę. To co? Dobijamy interesu? Bo wódka schnie, a wasz druh Frederick jedną rację ma, że tu w Novigradzie luda jak mrówków. Nam nie zawada najść szewca, co mu strach w oczy nie zajrzy i na okazji się pozna.
Ilość słów: 0

Crux
Awatar użytkownika
Posty: 109
Rejestracja: 17 sie 2019, 22:00
Miano: Baldwin
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Crux » 28 paź 2019, 12:42

Faktycznie, nikt nie musiał zbyt długo czekać na reakcję samego szewca, bo gdy tylko ścierwo ujrzało światło izby, jedyne zdrowe oko Baldwina zaszło łzami tak gęstymi i piekącymi, że rzemieślnik przez chwilę autentycznie nic nie widział. Ot skrzywił się, zaklął, kaszlnął i również chwycił za poły ścierwa aby tylko je zakryć.
Niemniej, należało zwrócić uwagę na dwie rzeczy- nikt za to zapłacić krasnoludom nie chciał, co mogło oznaczać, że stwór albo był pospolitym szkodnikiem w okolicy, albo "trofeum" już na nic się nie nadawało. Najbardziej przypuszczał to drugie, wszak kto chciałby wziąć pod dom pokryte robactwem ścierwo?
Poza tym, gość, który sprzedał im informację o smoku dalej budził wątpliwości. To znaczy, ta cała związana z nim historia, właśnie. I tak oto banda krasnali dała się złapać na jakąś wyssaną z palca opowiastkę o smoku.
Opuścił lekko głowę, zachowując swoje domysły dla siebie. Dupa, nie wyprawa. Nawet jeśli znajdą jakiś skarb, nie należało oczekiwać fajerwerków. Znaczy, on nie oczekiwał, ale jak już zostało wspomniane, postanowił przemilczeć. Powiedział, że idzie- znaczy, że idzie. Już nie ma odwrotu. Jakby teraz zaczął się wykręcać, to albo oskarżyliby go tchórzostwo, albo zwyczajnie obraziliby się i wyszli.
No i Frederick- cholera, nie zrobi mu tego. Nie przy gościach z Mahakamu.
- Zgoda!- wykrzyknął niespodziewanie, wznosząc kieliszek- Wezmę ja wam baranka, którego sprawim i napchamy tak, że się smok zapcha, zaklei, a jak pierdolnie, to w król Redanii siedząc na nocniku wyskoczy pod sufit. Umowa stoi!
I tak powiedziawszy, wychylił gwałtownie zawartość swojego naczynia, niespecjalnie bacząc czy współbiesiadnicy uczynią to samo.

Jednocześnie jednak, trybiki, które pracowały w głowie krasnoluda przyspieszyły obroty do zawrotnych prędkości- i to takich, że w pewnym momencie jeden z nich zaskoczył, zaskrzeczał, zaklinował się...
I chuj. Skąd on weźmie żywego baranka? Szczęśliwie, takie rzeczy nie były drastycznie drogie, a jego miała czekać zapłata za buty, które wykona dla dwóch panocków. Pieprzyć, jakoś to będzie- nie takie rzeczy się robiło na trzeźwo. I po pijaku też.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Dziki Gon » 31 paź 2019, 18:36

Cała kompania, wliczając Fredericka, zaaprobowała decyzję jednogłośnie gromkim, wesołym toastem, waląc opróżnionymi kubkami, kielichami i szklanicami o stół, aż podskoczył. Nastroje ożywiły się wyraźnie, ale tylko na chwilę, bo oczywistym stało się, że wzniesiony toast był ostatnim z przyczyn o tyleż przykrych, co i prozaicznych — braku wypitki. Zarówno przyniesiony przez gości gąsiorek samogonu, jak frederickowa nalewkę osuszono do ostatniej kropli, a ostatni z antałków kopnięty pod stołem przez jednego z rudych bliźniaków odpowiedział jeno pustym, głuchym echem.
A, czyli pora nam w drogę — zawyrokował herszt, odbęknowszy soczyście. — Postanowione tedy! Zajdziemy do was za dwa… nie, trzy dni! Dobrze gadam, chłopaki? No ba, że dobrze. O wikt się martwcie jeno dla siebie, a i gorzałczyny nie zapomnijcie. Ale przede wszystkim, trutka i przynęta!
Zezwłok też się nada? — dopytał Frederick, któremu wyraźnie zaświtał jakiś plan.
A nada się. Nic nie skapnie z tego, ale dla poczwary im większy smród, tym lepsza delicja, wystawcie sobie. Taka jej mać.
Ilość słów: 0

Crux
Awatar użytkownika
Posty: 109
Rejestracja: 17 sie 2019, 22:00
Miano: Baldwin
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Crux » 03 lis 2019, 10:06

I jego uwadze nie umknęło, że pomimo miłego spotkania oraz śmiałych decyzji, niestety biesiada powoli chyliła się ku końcowi. Flaszki osuszone, zagrycha zjedzona, kubki puste. Na wznak bez słowa chwycił za swój kubek i postawił na talerzu do góry dnem. Mocno, po męsku. Z takim puknięciem, jakby coś miało pęknąć.
-No nic. Miło było was poznać, ale jako żeśmy po próżnicy nie dywagowali, pozwólmy nowemu dniu się zacząć. Mnie jutro trzeba do pracy wracać, was pewno inne czynności przed wyprawą wzywają. Widzim się niebawem i miejmy nadzieję, że w takiej samej kompaniji, bo od teraz ciężko mi sobie wyobrazić by z kim inny nad Pontar iść. Do zobaczenia!
Zakrzyknął, wstając od stołu i dopiero teraz czując, że zawartość poszczególnych butelczyn zaczyna mu mocno buzować w głowie. Zapowiadał się nieco cięższy poranek.
Tym niemniej, jak na prawilnego gospodarza przystało, odprowadził gości do drzwi, każdemu z osobna podając rękę na pożegnanie i kłaniając się lekko samą głową. Sprawdził też pobieżnie czy kto czego w pośpiechu nie zostawił, a jeśli tamci już wyszli, to ani chybi zamknie za nimi drzwi by móc udać się na spoczynek.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Dziki Gon » 04 lis 2019, 15:18

Zataczając się, bluzgając i obijając o meble, goście w liczbie pięciu wytoczyli się kolejno przez drzwi warsztatu na rześki przestwór nocy, zostawiając po sobie jeno bezhołowie rozrzuconych po blacie oraz klepisku kubków, szklanic i kielichów oraz uświnionych resztkami jedzenia talerzy. Między nimi stłuczony przez przeciskającego się między stołem a łóżkiem Fredericka gąsiorek, pokaźną kałużę rozlanego piwa, a także kupę szewskich utensyliów oraz narzędzi postrącanych z półek i komódek ciasnego warsztatu. Wyglądało jednak, że nic faktycznie należącego do któregokolwiek z nich.
A przynajmniej na tyle, na ile Baldwin mógł zaufać swemu niekoniecznie jastrzębiemu, lecz jedynemu oku. Oraz łepetynie, w której po poderwaniu się z barłogu zakręciło mu się słusznie, sugerując, że znacznie odpowiadała jej idea pozostania w bliższej komitywie z posłaniem.
Ewentualnie pierwszą lepszą pustą miską lub garnuszkiem, dodał żołądek, który z tytanicznym wysiłkiem próbował podołać zadaniu utrzymania solidnej mieszanki co najmniej kilku gatunków jadła i gorzały.
Ilość słów: 0

Odpowiedz
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław