
Już nie wrócę na morze
Nigdy więcej, o nie!
Wreszcie koniec włóczęgi,
Na pewno to wiem!
Powiedzieć, że „Kotwica” niewiele różni się od innych portowych knajp i spelun Wolnego Miasta to błąd syntaktyczny, gdyż to właśnie ona dzierży honorowy laur pierwszeństwa najstarszej tawerny Novigradu i to wszystkie pozostałe co najwyżej niewiele różnią się od niej. Stojąca w samym sercu nadbrzeża, tuż obok Urzędu Portowego wiekowa knajpa jest swoistą przystanią nad przystanią, do której swoje kroki kieruje większość marynarzy zdecydowanych na to aby pochwiać się na nogach już po zejściu z pokładu. Jej skromne progi z nawiązką spełniają wszystkie potrzeby i wyobrażenia wilków morskich odnośnie tego jak winna wyglądać prawdziwa tawerna. Nie brakuje tu ani szant, ani rumu, ani walenia się po mordach przy akompaniamencie tych pierwszych. Z rzeczy ekskluzywnych dla tego typu miejsc należy zaś wymienić kulturę nakazującą, by burdy odbywały się tu bez użycia noży ani innych ostrych narzędzi, oraz służyły wyjaśnianiu nieporozumień oraz powszechnej uciesze, nie zaś nabijaniu kiesy na zakładach. Inne formy hazardu, owszem, zdarzają się, choć nad karty (jak w całym zresztą porcie) przedkłada się tu kości, a jeszcze chętniej – tutejszą specjalność w postaci siłowania się na rękę. Wiecznie zmieniającą się klientelą tego miejsca są oczywiście wszelkiego rodzaju ludzie morza, przywiani tu rozmaitymi wiatrami ze wszystkich stron wielkiej wody, co oznacza złe wieści dla tych, którzy liczyli pogadać tu o czym innym niż statkach, żegludze, kurwich cyckach albo wyższości jednych węzłów nad innymi. Ci mający w zwyczaju rzygać przez burtę jak i po gorzale, a pływający najwyżej po pijaku twarzą we własnej polewce, nie zagrzeją tu miejsca, a w najlepszym razie będą tolerowani niby szczury pod pokładem. Jeżeli jednak potrzebujesz zaciągnąć się na statek, załatwić transport albo zwyczajnie dowiedzieć się co też ostatnio morze wyrzuciło na brzeg, to jesteś w domu, chłopie. Przynajmniej do czasu następnego rejsu...
Samo wnętrze jest przestronne, skrzypiące od drewna niby stara łajba, urządzone w prostym guście, pozbawione wszechobecnych marynistycznych motywów i dekoracji no bo, kurwa, bez przesady. Wraz z ekipą swoich karczemnych dziewek dogląda go niejaki Ismael – towarzyski jak śnięta mątwa, ogorzały i jasnowłosy jegomość, który jeśli nie musi, nie gada z nikim, chyba że ze starymi wiarusami przy kuflu.