Strona 2 z 10

Plac bazarowy

: 18 mar 2018, 17:56
autor: Dziki Gon
Obrazek Istna esencja oraz uosobienie, a raczej „udzielnicowienie”, handlu, wcielonego w życie morzem kolorowego tłumu i straganów rozciągającym się od ratusza aż do miejskich bram. Walczy się tu o każdego klienta i każdy skrawek wolnej powierzchni, kultywując drugą co do wielkości świętość grodu, jaką jest przyrodzone prawo każdego człowieka i nieczłowieka do zysku. A gdzie dwóch lub trzech zbierze się w jego imieniu, tam wszyscy korzystają. Zazwyczaj, bo zbiera się ich tyle, że zawartość sakiewki można stracić całkiem niezamierzenie, podobnie jak orientację albo towarzysza z oczu. Pośród stoisk i tłoczących się przy nich klientów, ramię w ramię przechadzają się popyt oraz podaż, wyzierając z płacht namiotów, zagród i obwoźnych atrakcji. Krzyki targujących i zachwalające towar słyszy się tu w każdym możliwym języku i akcencie, zmieszane z odgłosami zwierząt, terkotaniem wozów oraz całą resztą symfonii kręcącego się interesu. Dostać można tu wszystko — od kapusty i żelaznych grabi, po chwilę uniesienia. Jak zawsze, nie brakuje też oszustów. Zakamarki placu roją się od hazardzistów, naciągaczy i szarlatanów. Przy ich trudnych do przeoczenia stoiskach kupić lza wszystko, od wisiorka dla niewiasty, po nalewkę z moczu wilkołaka na łysienie oraz mąkę zmieszaną z piachem w roli sproszkowanego rogu jednorożca. Wszystko, poza odrobiną zdrowego rozsądku.

Re: Plac bazarowy

: 05 lis 2018, 17:43
autor: Dziki Gon
Zlani przez niego nagabywacze, nie wyglądali na zniechęconych niepowodzeniem lub dotkniętych do żywego brakiem uwagi z jego strony. Raczej już z obowiązku i rozpędu ponawiali swoje propozycje jeszcze kilka razy, po czym nie doczekawszy się chciwie wypatrywanej reakcji, przerzucali się na kolejnego przechodnia. I tak, jego dobytek był z nim bezpieczny i na chwilę obecną niezagrożony ze strony złodziei, zwłaszcza że on sam wyglądał na potencjalne zagrożenie dla ewentualnego rabusia.
Podchodząc do kamienicy był w stanie odczytać wyrytą nad wejściem inkrustację głoszącą kolejno „Gibellini i Syn” oraz „Bank”. Znalazł też strażników, dwóch krasnoludów w sięgających bioder kolczugach i pikowanych kaftanach bez rękawów, a uzbrojonych w identyczne kusze i czekany. Nie wyglądali na przedstawicieli miejskiego wymiaru porządku, raczej na zawodowców, którzy nie zadowalają się wyłącznie kilkoma monetami. Poznać było to można mianowicie po subtelnych detalach ich zachowania, to znaczy: nie drzemali na stojąco, nie rżnęli w karty i nie oglądali za tyłkami mijających ich dziewek. Spojrzeniami zaszczycili za to zbliżającego się do frontu instytucji Daliusa. Niezaczepnymi i nielękliwymi, choć musieli podnosić w tym celu głowy.
Szukanie wokół placu zaoszczędziło mu sporo nerwów, nieco zachodu i całkiem szybko przyniosło rezultaty. Mając po swojej prawej ręce okazały budynek (wnioskując z dymu i dobiegającego zeń hałasu będący osławioną manufakturą lub innym diabelstwem), a po lewej południowa ścianę ratusza, wypatrzył dwóch mężów w zdradzających ich przynależność czerwono-złotych mundurach i wyobrażonych na nich herbach miasta. Pierwszy, oparty plecami o mur manufaktury nudził się ewidentnie, ze skrzyżowanymi na piersi rękoma, mając baczenie na ratusz, a co jakiś czas na swojego kompana, stojącego kawałek dalej. Ten drugi, stojąc swobodnie w lekkim rozkroku, z jedną dłonią na obciążonym bronią pasie, przyglądał się natomiast scence rodzajowej rozgrywającej się kilka metrów od nich na skraju głównej miejskiej arterii Zmierzającej do ostatniego aktu sztuki obyczajowej, w której aktorami byli zakatarzona i pryszczata dziwka oraz nieludzko usmolony łachmaniarz z kikutem lewej ręki, szarpiący i okładający się za bety przy wtórze klątw, plucia i nieartykułowanych wrzasków.

Re: Plac bazarowy

: 05 lis 2018, 20:28
autor: Kanel
Trzeba zaznaczyć, że są nieludzie i nieludzie. Krasnoludy nigdy sobie u niego nie zaskarbiły wrogości lub powodu, aby żywić wobec nich pogardę. To rasa o porządnym, twardym charakterze. Niemniej, teraz nie miał czasu na rozmowy z przedstawicielami niskiego plemienia, powątpiewał też, czy oni, tak samo zresztą jak on, mieliby ochotę pierdolić bez konkretnej potrzeby.

Ale, ale... Zoczył, co mu było teraz do... No może nie tyle do szczęścia, co po prostu potrzebne. Oto tam stali, jeden znudzony, zapewne świeży, a drugi umiejętnie czerpiący rozrywkę z pełnionego obowiązku. W końcu co złego może się stać, jak się motłoch trochę za łby weźmie, nie? Póki krew się nie leje, to chyba tylko z tego nieco śmiechu. Mhm, zatem nie chciał psuć strażnikowi zabawy i podszedł do tego, który sobie bimbał przy ścianie manufaktury. Zapewne już sama zbliżająca się sylwetka Bladego, człowieka niemałego i o wiecznie chmurnym obliczu, zaalarmowała w łebku miejskiego, że trzeba uważać. W końcu ten blady chuj może być pojebany, nie?
- Ej, Ty. - Zaczął, dość spokojnie. - Potrzeba mi porozmawiać z kimś, kto reprezentuje tutejsze prawo. Ktoś próbuje nastawać na moją wolność, ogłasza mnie człekiem ułomnym i ja chcę to zgłosić. Bronić się przed zarzutami znaczy. - No i teraz zaprowadź mnie do swojego przywódcy. Albo chociaż wysłuchaj... Tak sobie myślał.

Re: Plac bazarowy

: 06 lis 2018, 0:58
autor: Dziki Gon
Miejski przyjrzał mu się leniwie, choć całkiem bystro, nie przestając grzać ściany plecami. Nawiasem mówiąc, jego partner nieopodal wcale nie wyglądał jakby obserwowanie burd motłochu sprawiało mu jakąkolwiek przyjemność.
— Jesteś w domu, chłopie — odrzekł mu zagadnięty stróż porządku, równie spokojnie i bez zbędnych, formalnych ceregieli, nie przedstawiając się nawet i nie wymagając od rozmówcy tego samego. Zgłoszenia wysłuchał, cierpliwie i chyba nawet z uwagą, bo pomyślał chwilę zanim udzielił mu odpowiedzi. — Z całym szacunkiem… — zaczął i urwał w połowie, by przyjrzeć się Blademu po raz drugi, niepewny tego jak właściwie winien go tytułować. Dziany niby bogato, ale bez sygnetu ani herbu… W dodatku ta zakazana morda, przywodząca na myśl chroniczne niewyspanie lub pobudkę na ciężkim kacu. —… Obywatelu — dokończył zdanie. Po „chłopie” można było uznać to niemal za nobilitację. — Ale nie wyglądacie mi na ułomnego, a tym bardziej na ułomka. Znaczy się, na takiego, co to łatwo nastawać na jego wolność i własność. — To wyrzekłszy pomilczał jeszcze moment i dowiódł pewnej mądrości, wbrew pozorom nie tak powszechnej w tym zawodzie, mitygując się i odkładając swoje osobiste wrażenia i odczucia na bok. — No dobrze, po pierwsze – kto próbuje nastawać? I czy zdążył wam już czymś zawinić? — Ostatniemu pytaniu strażnika towarzyszył szybki rzut oka w kierunku, z którego nadszedł wojownik, jak gdyby spodziewał się ujrzeć tam jego winowajców depczących mu po piętach.
Przy okazji, sądząc po iście zwierzęcych hałasach dobiegających od strony arterii, awantura między kurwą a kaleką zbliżała się do rozstrzygającego punktu kulminacyjnego.

Re: Plac bazarowy

: 06 lis 2018, 12:46
autor: Kanel
A więc się pomylił co do osobnika - zdarza się. Tym jednak lepiej dla niego, że człek jest całkiem rozgarnięty i, chyba, nawet dość wychowany oraz układny.
- Jestem Witold von Barsta. Nastaje na mnie mój brat, Lubart von Barsta. - Oznajmił, w tonie jaki przystoi szlachcicowi. Musiał się bacznie pilnować, by nie mówić o sobie Dalius a Lubarta nie zwać potomkiem. - Przykazał swoim ludziom rozwieszać te śmieszne ogłoszenia, które głoszą, jakobym miał być niespełna rozumu. Do tego mam być niebezpieczny dla otoczenia... - Wskazał otoczenie ręką. - Co jak widać, jest kompletnym farmazonem. Zarówno przecież ja jak i otocznie mamy się świetnie, no... Poza tamtą dwóją. - Wskazał teraz łomoczący się motłoch. - Niestety w gniewie podarłem ogłoszenie, ale ponoć w mieście ich sporo. Stoi tam, że za mnie, względnie, ZAZNACZAM, względnie nieuszkodzonego oferuje się pięćset srebrnych lintarów. To sporo i obawiam się, że ktoś może się połaszczyć i względnie lekko mnie jednak uszkodzić, choćby strzałem z kuszy w łydkę czy coś... Ludziom przez pieniądze głupie rzeczy do łbów przychodzą, szczególnie gdy owe są puste. -Odchrząknął. - To jest, jak rozumiem, wolne miasto. W kraju brat ma prawo mną rozporządzać, ale chyba tutaj nie, prawda? Nie wiem, co ja mu zawiniłem, ale jeśli on znienacka chce mnie tak traktować, to nie mogę się na to godzić. Kto wie, co sobie nagle mógł ubzdurać.

Re: Plac bazarowy

: 06 lis 2018, 15:29
autor: Dziki Gon
Miejski trawił przez moment słowa, potakując w zastanowieniu głową.
W niniejszej szacownej formacji — oznajmił bez przesadnej uroczystości, wskazując na wyszyty na przedzie swego kaftana symbol płomienia. — Służę od niedawna i nie znam wszystkich niuansów tutejszego prawa. Nie będę ukrywał, że jest inaczej. Moim zadaniem jest pilnować porządku na ulicach. Obawiam się tedy, że sprawa z którą do mnie przychodzicie, przekracza mój skromny zakres wiedzy i obowiązków. — Strażnik wyłożył swoje racje, jak na typowego strażnika całkiem elokwentnie. I z niespotykaną u typowych strażników skromnością. — Szczęśliwie, już za moment będziecie mieli możliwość odwołania się ze swym problemem do wyższej instancji. Znaczy się, do starszego posterunkowego Lazlowa, obecnie będącego w trakcie przeprowadzania interwencji.
Jego rozmówca miał ewidentnie na myśli nie kogo innego, jak swojego partnera, nadzorującego toczoną nieopodal bijatykę. Kiedy Dalius wskazał w kierunku szarpiącej się hołoty, wspominając o samopoczuciu otoczenia, strażnik pozwolił sobie na brak profesjonalizmu, szczerząc zęby w uśmiechu.
Tamta dwójka zagraża co najwyżej sobie samym. Pokłócili się o miejscówkę. Zgodnie z procedurami czekamy aż jedno z nich wygra i zamykamy zwycięzcę. Cele są przepełnione, a połowa z tych, którzy do nich trafiają, wraca tam prędzej czy później. Niektórzy nawet to lubią. Tłumaczą, że wolą zostać obici przez nas, niż nocować w rynsztoku i zarobić… Oho, najwyższa pora! — Chociaż strażnik nie dokończył zdania, Dalius mógł domyślać się, że miał na myśli zarobek rozliczany w metalu innym niż szlachetny.
Zwycięzcą ulicznej walki okazała się zasmarkana dziwka, która niby wściekły kocur przeorała umorusanemu, jednorękiemu lumpowi facjatę w tak imponujący sposób, że ta mogłaby uchodzić za dokładną mapę rozwidlającego się u delty Pontaru, uwzględniającą wszystkie, nawet najmniejsze dopływy i odnogi. Widząc jak szykuje się do oplucia i skopania leżącego kaleki, starszy posterunkowy Lazlow natychmiast wkroczył do akcji, wyręczając ją w tym zadaniu o wiele skuteczniej, posławszy tamtemu takiego kopa, że nie bacząc na uczynione mu przed momentem obrażenia, ten pomknął niby strzała w kierunku pobliskiego zaułku. Patrząc na jego oddalający się zad, doprawdy trudno było uwierzyć, że ktoś pozbawiony jednej kończyny jest w stanie poruszać się na czworakach, w dodatku z taką prędkością. A jednak.
Jako, że prawo było równe dla wszystkich, dziwka również dostała za swoje, a przypuszczalnie wydarty lumpowi woreczek z białym proszkiem, który usiłowała pospiesznie i bezskutecznie wcisnąć w cienki dekolt, został jej natychmiast zarekwirowany. Nie bez wierzgania i protestów, z którymi starszy posterunkowy Lazlow, prawdziwy fachowiec w swym zawodzie, poradził sobie krótko i skutecznie, to jest dając jej kilka razy otwartą dłonią w papę.
Cholera — zacukał się oparty o manufakturę strażnik, nie na widok zmierzających ku nim Lazlowa i prowadzonej przez niego dziwki, ale przypominając sobie o czymś. — Wielka szkoda, że nie macie jednak tego ogłoszenia ze sobą. Bo wiecie, słowo, nawet szlacheckie staniało nam po wojnie. Nie odbierajcie tego osobiście — zastrzegł prędko. — Nawiasem mówiąc, można wiedzieć o co poszło? Bratu nie było w smak dzielić się spadkiem?
Starszy posterunkowy Lazlow, czym mogę służyć? — przedstawił się starszy posterunkowy Lazlow, dołączając do nich chwilę potem i prostując, się by utrzymać fason, dostrzegając, że oprócz jego kompana towarzyszy im także obywatel.
Młodsza ulicznica Angelina! Ja mogę służyć jeszcze bardzie... — zasepleniła trzymana za nadgarstek dziwka, przedrzeźniając stróża porządku, zanim z piskiem i przekleństwem na umalowanych ustach urwała w połowie, gdy ten przywalił jej w ucho, nawet nie patrząc w jej kierunku.

Re: Plac bazarowy

: 06 lis 2018, 17:01
autor: Kanel
- A gdzie tam, prawnie wszystko jego. Ale mi się wcale nie widzi być na jego usługach. Wciśnie mi jakąś parchatą, spasioną lochę za żonę i nazwie to "dobrym ustawieniem". - Prychnął. - Dla kogo dobrym, dla tego dobrym, kurwa jego mać. Wolę już podróżować w biedzie, niż na czyimś garnuszku wiecznie trwać. Choćby mi tam dobrze i ciepło było... Acz teraz to sam nie wiem, co będzie. Skoro już mnie ogłosił niepoczytalnym, to żadna ze mnie partia. Ba, żebym z prawdziwą lochą nie skończył. - Pokręcił głową. Bajka musiała brzmieć dobrze a porywczy wojownik nic nie wymyślił w drodze. Więc... na poczekaniu chyba lepiej walić bez konkretów.

- Prostactwo. - Skwitował zachowanie kobiety. Ale jej uwagi więcej niż moment nie poświęcał. - Jam Witold von Barsta. - Przedstawił się. - Otóż, starszy posterunkowy Lazlow, mój brat Lubart na moją swobodę nastaje i ogłasza, jakobym był chory na umyśle. Zgaduję, że tutaj, w wolnym mieście Novigrad, nie ma on takiego prawa, jakie byłoby za nim, gdybyśmy byli na terytorium Redanii. Prędzej czy później ktoś nagrodę zdobyć spróbuje - a moja osoba wstanie WZGLĘDNIE nienaruszonym warta jest pięćset lintarów - i może to się dla mnie tym WZGLĘDNIE źle skończyć. Rozumiecie? - Podrapał się po głowie. - Aha, jeśli to w czymś pomocne, jego ludzie czekają w gospodzie Domowe Ognisko. Zwą się zaś Frode i Jostein. - Dobrze, żeby udawał, że kojarzy imiona. W końcu to byli zaufani ludzie jego brata. Kurwa, gorzej, że chuja o nich wiedział. O wszystkim tym chuja wiedział i stąpał po w chuj cienkim lodzie. Najlepiej będzie od razu dążyć do pojedynku, przynajmniej tego sobie życzyć. Inaczej mogą go złapać za język, co i tak pewnie się stanie...

Re: Plac bazarowy

: 08 lis 2018, 0:14
autor: Dziki Gon
Pierwszy strażnik, ten do którego zagadnął, przegrał z uśmiechem, który mimowolnie i powoli wpełznął mu na twarz. — Słyszało się o opowieści o uciekających przed kobiercem szlachciankach i księżniczkach — Odparł na opowiedzianą mu bajkę, której najwyraźniej niedaleko było do znanych miejskiemu bajek w pierwotnym tego słowa znaczeniu. — Ale o uciekającym mężu, z przeproszeniem szanownego pana, zdarza mi się po raz pierwszy. Stąd ta wesołość, nie poczytujcie mi jej przypadkiem za złe. Właściwie to nawet trochę was rozumiem.
Dołączywszy do nich, starszy posterunkowy Lazlow podziękował szlachcicowi skinieniem głowy za zignorowanie dziwki i warunków w jakich przyszło im rozmawiać. Zaraz potem wziął się za słuchanie, wystrzegając przy tym przerywania i dłubania w nosie. Jednako pierwszą osobą, która skomentowała jego opowieść była ponownie uliczna kurwa, wlepiająca się w wojownika szeroko rozdziawionymi gałami oraz gębą, która dołączyła do nich chwilę później.
Ileee? Za pińcet lintarów to JA mogę być jego rodzoną… — Tym razem starszy posterunkowy Lazlow nie musiał nawet podnosić ręki. Nie podniósł nawet głosu. Tym razem ograniczył się do odwrócenia głowy w kierunku małej nierządnicy i posłanie jej spojrzenia – Dalius nie dostrzegł jakiego, jednak musiało być w nim coś, co kazało jej zamilknąć i niemal przykucnąć, tak że zrobiła się jeszcze mniejsza. I całkiem cicha, przynajmniej na dłuższy moment.
Rozumiem. I skłonny jestem dopomóc wam w waszej sprawie, mości Witoldzie. Niemniej, ze stwierdzeniem czy działania waszego brata Lubarta mieszczą się w granicach prawa Wolnego Miasta Novigrad jestem zmuszony zaczekać do dokładniejszego zweryfikowania waszego przypadku. Na początek proszę odpowiadać szczerze i bez krępacji. Po pierwsze… — Starszy posterunkowy Lazlow wyciągnął przed siebie dłoń z wyciągniętymi palcami – środkowym i wskazującym, niekoniecznie w tej kolejności. — Ile palców widzicie? Który mamy rok? Kto jest królem Redanii? Jakie zwierzę hodowlane trzyma się zazwyczaj w chlewie?
Twoją narzeczoną! — zaskrzeczała w odpowiedzi na ostatnie pojmana dziwka, zanosząc się rechotem równie kretyńskim, co krótkim z powodu wymierzonego przez starszego posterunkowego Lazlowa plaskuna w potylicę. Zapadła cisza, pośród której żadne ze zgromadzonych nie miało już problemów zachowania powagi w oczekiwaniu odpowiedzi na zadane pytania.

Re: Plac bazarowy

: 08 lis 2018, 13:19
autor: Kanel
Za jego czasów wyśmianie w twarz osoby o takim pochodzeniu byłoby zasługiwało, w najlepszy wypadku, na pojedynek a w najgorszym, na... Pewnie by mu wyrwał język, albo coś. Nie byli jednak ani na jego ziemiach, które i tak już jego własnością nie były, ani... No właśnie, dlatego tylko skrzywił się i odkaszlnął.

Westchnął ciężko i spojrzał na rękę. Przeciągnął, żeby móc się zastanowić nad innymi kwestiami - jakiś czas już tutaj przebywał, co nieco słyszał.
- Dwa wyciągnięte, a tak ogólnie to pięć. - Odparł. - Dalej... Tysiąc dwieście siedemdziesiąty drugi. Młody Radowid. - W ostatnim cholera go uprzedziła, bo chciał powiedzieć "teściową". Może odrobina humoru by mu pomogła, chociaż jak tak patrzył na Lazlowa. No nic, spojrzał na ulicznicę. - Świnie. Czasem pachołków, jak zbyt śmierdzą.

Re: Plac bazarowy

: 10 lis 2018, 17:23
autor: Dziki Gon
Wyższa instancja w osobie starszego posterunkowego Lazlowa opuściła rękę, ukontentowana odpowiedziami wojownika.
Prawiście. Z dowcipem też u was nie najgorzej, a jeśli nie jest to objaw poczytalności to zaprawdę, nie wiem co nim nie jest. Będziemy z wami gadać, mości Witoldzie. — Przejście procedury, choć pozornie niepoważnej, oszczędziło Daliusowi zakwalifikowania go jako pomyleńca, którego czym prędzej należy zbyć, zamknąć albo zaciągnąć do przytułku. W mieście tak wielkim i pełnym dziwów co Novigrad, posądzenia o niepoczytalność wskazane było brać całkiem poważnie — Choć po waszej twarzy pozwolę sobie zmiarkować, nie wyglądacie najlepiej. Chorzyście lub ranni? Trzeba wam felczera?
Doczekawszy się odpowiedzi na powyższe, starszy posterunkowy Lazlow zadał kolejne, tym razem bliższe sprawy, z którą przyszedł do niego Dalius.
Rzeknijcie skąd do nas przybywacie i na jakiej podstawie wasz brat ogłasza was niepoczytalnym. A także, jaką niepoczytalność ma na myśli, jeżeli ma jakąś konkretną.
Właściwie — dodał po chwili namysłu. — Pozwólcie też z nami. Nie ma co sterczeć na ulicy, a kurew sama się do jamy nie wpuści.
Kurew wpuści was do swojej, tylko ostaw… — zaczęła i nie skończyła jak ostatnio dziwka, zagłuszona stłumionym plaśnięciem w potylicę.

Re: Plac bazarowy

: 10 lis 2018, 20:31
autor: Kanel
- Moja twarz... - Mruknął. - Wiele straciła z dawnego blasku, przyznaję. Ale to zasługa rany, którą mi zadano a która się paprała. Dla jasności jednak rzeknę, iż nie była to złośliwość mojego brata a zwykła rozprawa z bandytami. Tym psubratom nigdy śmiałości nie brakowało, czego jednak o umiejętnościach rzec nie można. - Tutaj lewą dłoń złożył na rękojeści miecza, ale w żądnym razie nie tak, jak należało, jeśli chciałby jej dobyć. Zresztą, jest praworęczny. - Powiem wam, że życie wędrowca i najemnika ma swoje zalety, ale cholernie jest też niebezpieczne. Do tej pory zazwyczaj otaczali mnie pachołkowie - konno, z kuszami i włóczniami.

- Z Zielonego Kopca. Chyba dlatego, że, nie ukrywam, miałem przygodę w elfowych ruinach po której pomogli mi wioskowi. Trochę majaczyłem, miałem problemy z pamięcią. Tak to jest, jak się dostaje w łeb z mocno. - Popatrzył na stróża. - Dostaliście kiedyś z siodła buzdyganem, albo coś takiego, he? Albo może znacie kogoś takiego, co? Człowiek cięgiem rzyga, pieprzy głupoty i szuka słów, jak ślepiec monet z rozerwanej sakiewki. Jeśli ładnie to pokolorować i opłacić świadków, można mi już szykować czapeczkę z dzwoneczkami. - Westchnął. - Chyba to ma na myśli. Ale co sobie dorysował, tego nie wiem.

Kiwnął głową. I poszedł.
- Trochę żelaza czerwonego na język i zaraz odchodzi ochota na pyskowanie. - Rzucił luźno, spoglądając na dziewkę. Nie miał do niej sympatii, toż to przecież plebs i to najgorszego gatunku. - Swoją drogą, lepiej przypilnujcie, by którego z młodszych wam nie wpuściła. Niemądrze jest kochać nierozsądnie, potem dużo się człek drapie, gdzie drapać się nie wypada. - Znał kiedyś jednego rębajłę najemnego, który szefem był kompanii. Targał on ze sobą medyka, ażeby nie tylko nad zdrowiem jego czuwał, ale i dziwki i branki mu badał.

Re: Plac bazarowy

: 11 lis 2018, 22:50
autor: Dziki Gon
Dowiadując się, że fizjonomia wojownika prezentuje się tak, a nie inaczej za sprawą minionych przejść, nie zaś za sprawą obecnie toczącego go zatrucia lub zarazy, starszy posterunkowy Lazlow nie drążył tematu ani nie zadręczał go dodatkowymi pytaniami. Nie przerywał jednak wyjaśnienia, ani krótkiej opowieści, która się zeń wywiązała. W jego zawodzie zwykle nie istniało coś takiego jak „nadmiar informacji”, zaś największą sztuką było odsiać te najważniejsze.
Gdy von Barsta doszedł w swej wypowiedzi do momentu, w których opowiadał o elfowych ruinach, do rozmowy niespodziewanie włączył się młodszy strażnik, z powodu liczby mnogiej biorąc pytanie o buzdygan za skierowane również do niego.
Znamy. Dokładniej to znaliśmy, bo obecnie przebywa na Nowej Nekropolii od czasu jak… — Starszy posterunkowy Lazlow przywołał do porządku przerywającego kolegę, choć o wiele łagodniej niż dziwkę, bo tylko mrużąc oczy i unosząc dłoń, nakazując mu ciszę. A mógł przypierdolić.
Dziękuję za troskę, ale myślę, że nie zaistnieje taka konieczność — oznajmił, nie wiadomo czy na sugestię o żelazie czy pilnowaniu. Równie dobrze mógł odnosić się do obydwu, gdyż wypowiadając te słowa przyglądał się dziwce z najwyższym obrzydzeniem. Takim, które podzieliłby każdy normalny mężczyzna patrząc na jej pokrytą syfami twarz, zapowiadających pokrewną onomastycznie przypadłość, choć występującą w liczbie pojedynczej.
Docent… Znaczy się, posterunkowy Pedersen. — Spojrzenie towarzyszące wypowiadanym przez starszego posterunkowego Lazlowa słowom przeniosło się z dziwki na drugiego strażnika. — Będę was potrzebował. Kiedy zajdziemy na miejsce, narychtujecie księgę, wiecie którą. Skoro trafiła się okazja, żeby odświeżyć sobie teorię, godzi się ją wykorzystać.
To rzekłszy, starszy posterunkowy Lazlow odkiwnął Daliusowi. I poszli.

Re: Plac bazarowy

: 22 maja 2019, 21:30
autor: Dziki Gon
Z „Jedwabnego Szlaku” podążyły prosto na właściwy bazar, ciesząc się pięknym dniem i swoją obecnością. Niebo było jak lukier, Innis też. Podczas drogi dawała temu wyraz wyjątkową jak na siebie wylewnością, urozmaicając wspólną podróż luźną gawędą na tematy wszelkie. Opowiadała jej, że Novigrad, w istocie dawne elfie miasto Muitrea, jak żadne inne na Kontynencie nie zostało tak odmienione po osiedleniu się w nim ludzi, do tego stopnia, że przebudowano nawet część fundamentów, a jedyną budowlą, która najwierniej zachowała pierwowzór swej formy, była Wielka Szpica. Że uliczka po drugiej stronie arterii, którą właśnie widziały z daleka, dzisiaj „Kozia”, kiedyś „Heriberta” zmieniła nazwę, oficjalnie z powodu remontu, nieoficjalnie z polecenia ówczesnego hierarchy (mniejsza jak mu było), który pokłócił się z jej patronem, miłościwie wówczas panującym „upartym starym capem”, królem redańskim (wiernie cytując). A tam w górze, na piętrze tego domu z barwionymi szybkami w oknach mieszkała znachorka, do której zaprowadziła ją babka, kiedy Innis była jeszcze malutka i złapała szkarlatynę. Pamiętała okłady z szypszyny i to, że przez następny tydzień zawieszali jej koło łóżka klatkę z takim puchatym ptakiem, który robił „diu, diu”, może rudzikiem, ale chyba jednak gilem. Wypuścili go w zagajniku, kiedy zaczęło jej się poprawiać.
Tymczasem w sercu Bazaru, na przydzielonym do kupczenia placu, zdążył się już na dobre rozłożyć nieprzerwany i hałaśliwy targ, okupujący go od zmierzchu do świtu, rojący się od straganów — porządnych, prowizorycznych lub kładzionych wprost na ziemi płachtach, a nawet rozstawianych gdzie popadnie klamotów. Jarmark cudów, kolebka dziwów, koncert okazji, inkarnacja przedsiębiorczości, pajęczyna zachcianek, młyn kaprysów, maelstorm marzeń, wielkie królestwo marności nieokiełznanej i triumfującej. Enklawa pieniądza, kieszeniowa sfera ciągłych transakcji, ziszczony sen alchemików, gdzie materia krążyła nieprzerwanie i nie istniała substancja, której nie dało się przemienić w złoto.

Do mnie, zapraszam, do mnie! Można przebierać, a nie wybierać!

Niepoważni handlarze, ruchliwa drobnica walczyła o swój byt i lepsze jutro hałasem i nachalnością, wciskała się, gdzie mogła (a gdzie nie mogła, tam zagajała), by reklamować swoje dobra i czarować przechodniów spływającym im z warg nektarem zachęty, płynącymi z gardła, a jakby z samego serca słowami gwarantującymi satysfkację albo zwrot pieniędzy.

Ostatnie sztuki towaru! Sprzedam okazyjnie, tanio, tanio!

Handlarze poważni, wygodnie rozparci w półcieniach rzucanych przez baldachimy swoich mieniących się skarbami stoisk, polowali powściągliwej, podążając za przechodniami wyłącznie pozornie leniwymi spojrzeniami swoich czujnych i wszystkowidzących oczu. Żaden ruch ani nawet najbledszy przejaw zainteresowania nie umykał uwadze starych wyjadaczy wychodzących z założenia, że nie ma co łapać pcheł, kiedy przy odpowiedniej zanęcie zwierzyna podejdzie sama.

Ogórki z miodem, podaruj sobie odrobinę luksusu!

Wymijając rozłożoną na wyszywanym czerwonym kobiercu handlarkę drobną biżuterią i antykami, Innis w ostatniej chwili uniknęła zaplątania się w rozwijaną przed nią chustę z wyszywanym złocistą nicią wzorem, który zalśnił i objawił się dopiero w promieniach porannego słońca, wyobrażając wzlatującego do lotu ptaka. Jednocześnie przyspieszyła kroku, by zgubić nachalną przekupkę, próbującą jej wcisnąć „autentyczne elfie kosmetyki”. Widząc dwie młode dziewczyny zmierzające na zakupy, wszystkie kiełbie i płotki biznesu zaczęły naraz wychodzić im naprzeciw, by przymilać się rzekomo niezobowiązującymi rozmowami i pozornie darmowymi upominkami, które w istocie były niczym więcej jak powoli zamykającymi się sidłami konwenansów i pułapkami wymuszonej grzecznością interakcji. Sama Alsvid nie uszła jeszcze dziesięciu kroków, a już zdążono zaoferować jej zestaw szklanic, lustereczko w kościanej oprawie, sobolową mufkę, malowaną lalkę, naręcze wielobarwnych korali i niezawodny specyfik przeciwko nadmiernej opaleniźnie. Półelfka spojrzała na nią porozumiewawczo, wyciągając do niej rękę, by odciągnąć ją od zmierzającego w jej kierunku jegomościa z niebezpiecznie rozchwianym stosem kolorowych flakoników i butelek.
...trzyłaś już coś? — przekrzyczała czyniony wokół harmider, przytulając się do jej boku, żeby przejść między stoiskiem obwieszonym żelaznymi narzędziami a namiotem, z którego zalatywało kadzidłami i kotem.

Re: Plac bazarowy

: 23 maja 2019, 23:39
autor: Catriona
Słuchała po drodze szczebiotu Innis, nie wtrącając się ani nie przerywając, mrużąc w słońcu oczy. Lustrowała spojrzeniem mijające ich twarze, ocierające się w wąskich przejściach sylwetki, nasłuchiwała hałasu i szwargotu nasilającego się tym bardziej, im głębiej zanurzały się w jaskrawej, ruchliwej arterii targowiska, aż głos półelfki oraz myśli srebrnowłosej utonęły wśród gwaru donośnych spekulacji, okrzyków, nawoływań i gorących dysput, wśród brzęku artykułów żelaznych, szelestu tkanin, dzwonienia przesypywanych w dłoniach monet.
Alsvid uniosła głowę, wzrokiem szukając nad mrowiem głów i sklepieniami straganów tarczy ratuszowego zegara, dyskretnie skontrolowała czas pozostały im, a raczej jej, na manewrowanie wśród sideł konwenansów oraz na selekcjonowanie wybrednym okiem prezentowanych na wystawkach bibelotów.
Sama wybredność przychodziła cudzoziemce — jak na jej stan oraz rodowód przystało — wcale niewymuszenie, nawet względem towarów, o których cenie oraz jakości wyszukanej wiedzy i pojęcia miała tyle, co pawian o grze na teorbanie. Ozięble zignorowała umizgi szastającego jedwabnymi tuwalniami kiełbia, zbieształa pogardliwym spojrzeniem natrętną płotkę podtykającą im pod nos złocone brosze, wykrzywiała z takim niesmakiem usta na widok kwarców i korali, iż nie sposób było odmówić jej kapryśności wrodzonych predylekcji do błękitnych pereł z Cidaris lub mahakamskich diamentów, a wśród rzekomych elfich balsamów, pudrów, upiększających esencji i remediów przebierała, jak gdyby ją zwali drugą Stokrotką z Dolin. Wykrzyczane w zgiełku pytanie swej towarzyszki i attaché skwitowała zawiedzionym zaprzeczeniem, po czym zanurkowała w tłum jeszcze głębiej, zwinniej, chętniej.
Co uważasz? — Przystanęła przy kramie barchannika i przyłożyła do dekoltu krzykliwej barwy dzianinę kontrastującą z jej gładką, bladą kompleksją oraz srebrnobiałym warkoczem. Pozując na lekko zawiedzioną, natychmiast zgodziła się z krytycznym spojrzeniem Innis. — Ech, masz rację…
Odłożyła tkaninę na wystawkę z ulgą i leniwym krokiem zawróciła ku namiotowi, który mijały obie przed chwilą. Głębokiej i niewyjaśnionej awersji wobec kadzideł Alsvid nie musiała wcale udawać, lecz gwoli przedstawienia mrugnęła do towarzyszki z krzywym uśmiechem, odchylając poły materiału. — Ryzykujemy?

Re: Plac bazarowy

: 03 cze 2019, 22:26
autor: Dziki Gon
Czasu miały dosyć. Zegar na ratuszowej wieży wskazywał ósmą bez groszy.
O nie, o nie — jęknęła Innis w odpowiedzi na propozycję białowłosej, gdy jej dłonie — na przekór słowom, pociągnęły ją przez uchylone jej własną sfery snów i czarów.
„Madame Viola, wróżbitka” zdążyła przeczytać jeszcze na wyszywanej płachcie nad wejściem. Być może również pożałować.
Zapach kadzideł przybrał na sile, światło dnia wprost przeciwnie. Czerwonawy półmrok spowodowany był w równym stopniu sączącym się przez materiał słońcem co wznoszącym się zewsząd woskowymi wieżycami potężnych świec o cynobrowym odcieniu, które prócz nastrojowego światła, obdarowywały wnętrze mdłym, słodkawym zapachem. Zwisający ze szczytu namiotu tlący się trybularczyk dzielnie im w tym zresztą sekundował.
Gdy oczy przestawały łzawić od tutejszej mieszanki powietrza w proporcjach jeden do jednego z żywicznym aromatem i godziły się z wstrząsem luminancyjnym, jako pierwsze rejestrowały zagracony paciorkowatymi bibelotami stół z wypełnioną płynem misą w centrum.
Siedząca za nim postać — łagodnie dojrzewająca kobieta pobłogosławiona dobrymi genami lub dolewką elfiej krwi, składała się w głównej mierze z biżuterii i chust, z tych ostatnich aż po sam czubek głowy, z wyjątkiem dekoltu, który nie zmuszał do nadwyrężania wyobraźni.
Jak przystało na każdy okołomagiczny interes (lub taki, który pragnął za niego uchodzić), w środku nie mogło zabraknąć również magicznego chowańca. Czarnym kotem „Madam Violi” był łysy, tykowaty choć barczysty jegomość, przycupnięty na zydlu kawałek za jej plecami, tuż obok znajdującej się przy skrajnej płachcie namiotu leżance z baldachimem.
Klient… ki — burknął ze swojego stanowiska, lekko zbity z pantałyku, wyrywając swoją panią, z ani chybi wieszczego transu, gdyż oczy, które podniosła na przybyszki, okazały się zamglone i nieobecne.
Tak? — chrypnęła, uwalniając z ust intensywną woń pietruszkowej naci, która na krótko dołączyła do tutejszej mieszanki, zanim zabiła ją słodycz. — To znaczy: Ach, tak. Wejdźcie, zbliżcie się do światła, a nic co ukryte nie pozostanie dłużej nieujawnione. — zaczęła formalnie, choć niedbale, a spojrzenie przejaśniło jej się nieco, podążając na dwa wolne krzesła stojące po przeciwnej stronie stołu. Trzy, jeśli doliczyć to w pośpiechu przykryte przez chowańca rzutem haftowanej narzuty, kiedy doliczył się już ilości dziewcząt wchodzących właśnie do namiotu. Nie trzeba było posiadać daru jasnowidzenia, by zorientować się, że były przeznaczone dla gości.

Re: Plac bazarowy

: 11 cze 2019, 0:19
autor: Catriona
Losem podobnym nieodżałowanej pamięci marszałkowi polnemu Menno Coehoornowi oraz innym przecenionym w swej biegłości strategom, Alsvid pojęła, że popełniła kardynalny błąd strategiczny dopiero wtedy, gdy na dystyngowany odwrót było już za późno.
Nie trzeba było żadnych darów, by wywróżyć z jej twarzy, że w autentyczność obwoźnych kabalarek, do tego poprzedzających swe imię tytułem „madame”, miała mniej więcej tyle samo wiary, co w autentyczność dochowywania przez kapłanów lokalnego ignistycznego kultu ślubów czystości. Przy okazji ognia spojrzała jednak na rozpalone ciekawością oblicze swej towarzyszki i wypuściła głośno powietrze przez nozdrza.
Ile będzie nas kosztować ta przyjemność?
Sięgnęła do pasa i odsznurowała mieszek — swój, nie Konrada — żeby odliczyć niezbędną kwotę w koronach. Zasiadła na krześle po prawej stronie blatu, wielkodusznym gestem zapraszając Innis, by ta miała swe ukrytości ujawnione jako pierwsza. Czekając, aż cuda oraz dziwy prekognicji wypełnią zaciemnione wnętrze namiotu, metodycznie odpędzała od siebie lepki, mdląco słodki dym z kadzideł gryzący ją w nos i oczy.