Strona 1 z 2

Karczma „Grające Rogi”

: 18 maja 2018, 20:12
autor: Dziki Gon
Obrazek Kiedyś śmiali się z tej karczmy. Nazywali ją przystanią grajków akompaniujących do kotleta, spędem szarpidrutów. Fujary i inne instrumenty zmiękły złośliwym, kiedy wszyscy grajkowie przygnani po latach nostalgią zaglądali tu już nie jako szarpidruty, ale sławni na królewskich dworach trubadurzy, dając koncerty godne co najmniej skrzydełek szczygła w miodzie z pieprzem i pucharu Côte-de-Blessure. W ten oto sposób „Rogi” stały się popularnym miejscem spotkań novigradzkiej bohemy artystycznej. Sam lokal na miejsce artystyczne nie wygląda, bardziej na dużą salę jadalną z domieszką wyspiarskiego stylu. Znający historię miejsca muzycy folgują nieco przaśnemu wystrojowi, myśląc o nim życzliwie jako o artystycznej ironii lub powiewie nieodległej zamorskiej egzotyki. Zresztą, serwowana tutaj przednia kuchnia i mocne trunki w połączeniu z zabawą do upadłego wspierają proces twórczy u największych nawet dekadentów. Dla złaknionych strawy duchowej zostają koncerty, poezja śpiewana i przedstawienia, które wieczerzają tu każdego dnia. Zeszłej zimy goszczono slynnego Valdo Marxa, a podobno i sam mistrz Jaskier, będąc przejazdem w mieście, wstąpił do „Rogów” i przepił w nich szesnaście i pół korony.

Re: Karczma „Grające Rogi”

: 21 paź 2018, 19:48
autor: Dziki Gon
Nie było nawet południa, a on musiał przestąpić nad czyimś ciałem, żeby dostać się do środka, co całkiem dobrze świadczyło o rozrywkowym charakterze tego miejsca.
Wymalowany nad wejściem szyld głosił „Grające Rogi” a sposób urządzenia wnętrza mógł wzbudzać nostalgię lub przynajmniej swoiste uczucie zaufania ludziom starszej daty lub tradycjonalistom, do których Dalius w pewnym sensie się zaliczał. Oto miał bowiem przed sobą długą, drewnianą i półmroczną salę z równie długimi, zastawionymi stołami, w której niosło się dymem, jadłem i piwem. Krzątające się po sali służebne były cycate i urodziwe, mięsiwo dobrze wypieczone a wystrój niewyszukany i bezpretensjonalny. Nie brakowało nawet grajków, będących sprawcami słyszanego z zewnątrz hałasu oraz towarzyszącego im kuglarza z kijem, który okraszał hałas wymyślnymi igrcami i szpasami z użyciem tego ostatniego, czemu z leniwym, choć uprzejmym zainteresowaniem przyglądało się rosłe, siwowłose chłopicho rozwalone wygodnie na ławie tuż pod podium będącym główną sceną dla wzmiankowanych atrakcji.
Poza tymi czterema jegomościami przybytek nie grzeszył tłumami. Przekrój towarzyski gospody był zróżnicowany i nieprzystający do pierwszego wrażenia jakie zrobiło na nim to miejsce. Wchodząc do środka wojownik spostrzegł wyłącznie grupę usadowionych pod oknem szkolarzy, którzy – jak to szkolarze – bimbając sobie na dobry obyczaj i wczesną porę, zdążyli się już nieźle zaprawić, a wynikający z tego nadmiar elokwencji pożytkowali tyleż intensywną co tradycyjną dyskusją o zaliczaniu studentek, egzaminów a nade wszystko szeroko pojętej dupie przez Wielkie De, nadając wygłaszanym przez siebie pierdołom ton akadamickiej debaty, a tym samym pewien potencjał komediowy. Ledwie szło ich z tego wszystkiego zrozumieć, zarówno przez bełkot jak i żargon. Drugi stolik, usytuowany już po lewej stronie sali także ożywiała dyskusja, prowadzona już nie przez studentów, ale cudaków innego sortu, wystrojonych w dziwaczne stroje z mnóstwem falban, taśm i krzykliwych kolorów, ani chybi zagraniczne. Przedmiotem ich debaty były aerofony ustnikowe, konkretniej zaś waltornia. Blady, który nigdy nie słyszał nigdy o podobnej broni, mógł się tylko domyślać jak to cholerstwo wygląda. Z kolei ostatnim gościem zajazdu był chyba mężczyzna w podróżnym płaszczu i rękawicach z wyprawianej króliczej skórki, który drzemał w spokoju, oparty plecami o drewnianą podporę sufitu po przeciwnej stronie sali. Opadający na twarz kapelusz z rondem udaremniał postronnemu obserwatorowi ustalenie dokładniejszych personaliów postaci.
Szynkwas nie był jednak pozostawiony bez obsługi. Stała przy nim rudawa, choć smagła dziewka z warkoczem, nieco młodsza od tych, które krzątały się tu i ówdzie po sali. Zajęta była bębnieniem palcami w blat i oglądaniem tego samego kufla pod światło przez bitą minutę.

Re: Karczma „Grające Rogi”

: 21 paź 2018, 21:55
autor: Kanel
Jak przystało na swój wiek, obrzucił gospodę wzrokiem i cicho coś tam przebąknął o tych nowomodnych zagranicznych modach. Bo przecież jeśli chodziło o bycie zgredem, to można śmiało powiedzieć, iż jego doświadczenie było wręcz ponadczasowe. Ale nie o tym... Minął dyskutujących. Do ludzi z akademii to wcale nie chciał podchodzić, to jest w ogóle inny rodzaj człowieka i to gorszy niż kobieta. Dziwna broń nie wzbudziła jego zainteresowania, choć mógł się przyłączyć do dyskusji i opowiedzieć, jak używać fletu do obrony przed sztyletem oraz, gdzie ów można wsadzić, jeśli ktoś zanadto cię wkurwia.

Podszedł do szynkwasu. Nie wyglądało mu to na przednią gospodę, tym bardziej austerię a więc po prostu zapytał... - Co dziś dajecie do jedzenie? Macie piwo, takie gęste, pożywne? - Patrzył się dziewce w oczy, ale nic z romantyzmu w tym nie było. Tak po prawdzie mogła się poczuć trochę zaniepokojona dziwnym gapieniem się. Miała do tego pełne prawo.

Re: Karczma „Grające Rogi”

: 22 paź 2018, 16:04
autor: Dziki Gon
Stojąca za szynkwasem półsmarkata rudzicha wyraźnie nie była chętna skorzystać ze swojego prawa. Co więcej, sama przyglądała się gościowi długo i krytycznie, nie omieszkawszy na zakończenie głośno skomentować swoich obserwacji.
O modron, ale kawał chłopa! Prawie jak swojak, gdyby tylko nie ta zakazana gęba! Co dajemy? Co waszmość sobie zażyczy. Starczy półtusza, czy od razu kazać ubić całego świniaka?
Można było nie podzielać nastroju do żartów panienki, ale nie szło go jej odmówić. Zwłaszcza po pytaniu o piwo, po którym nabrała do nich jeszcze większej ochoty.
Czy mamy piwo? A czy, z przeproszeniem, Jego Świątobliwość sra w tiarze? — Szczerząc drobne ząbki w uśmiechu, zarzuciła rudawym warkoczem, oparła się możliwie nieostentacyjnie o rząd pękatych beczek za swoimi plecami. W tej pozycji łacno było spostrzec, że miast zwyczajowej dla karczemnych przyodziewy miała na sobie sięgający kolan, niebieski kaftan z przyzwoitego materiału, a ściągnięty w talii dobrym jakościowo skórzanym paskiem. Strój, który jeżeli nie brać pod uwagę przystosowanego do smuklejszej figury damskiego kroju, mógłby uchodzić za przyodziewę właściwą mężczyznom – zwłaszcza zbrojnym lub może i rycerzom - na okazję wspólnego biesiadowania. — Na twoim miejscu zażyczyłabym sobie pszenne. Specjalność zakładu. Normalnie jest też jedno niezłe kaedweńskie, ale zaczyna już jechać kapuchą, więc trzeba je będzie wytoczyć precz. Na wszelki wypadek piłabym też z zamkniętymi oczami, bo od waszego wejrzenia gotowe skwaśnieć tak czy owak. — Jeżeli Dalius czuł się zdenerwowany dziwaczną gadaniną smarkuli, miał do tego pełne prawo. Podobnie jak do wygłoszenia tyrady na temat dzisiejszej młodzieży.

Re: Karczma „Grające Rogi”

: 22 paź 2018, 16:43
autor: Kanel
Bezczelne cholerstwo, ale nie miał ochoty z pyskatym smarkaczem podejmować dysputy, która zapewne kończyłaby się i tak wielce popisową przegraną. Gadatliwych śmieszków nigdy nie przegadasz a lżyć będą i śmiać się z tego, póki im ręki nie upierdolisz i ją nich po mordzie nie zdzielisz. Wtedy przestają się śmiać i zwykle zaczynają łkać. Co bardziej rozsądni uciekają, póki starcza im krwi.
- O tej porze wystarczy mi solidna porcja jajecznicy, świeży chleb i duży kufel waszego pszenicznego. Tedy odłóż żarty na bok, licz, ile to ędzie mnie wynosiło i pognaj kuchtę, czy kto tam pichci. - Wyraz twarzy Bladego trudno by było nazwać uśmiechem. Uniosły się co prawda kąciki sztywno zaciśniętych ust, ale gniewne spojrzenie nie ociepliło się nawet o jotę. I tyle, bo nie miał przecież tak zamiaru gapić się na dziewkę, jakby właśnie trzymał na postronku srogiego kloca. Zatem parodia uśmiechu zniknęła, oczy wwierciły się w blat szynkwasu i tak oto czekał kundel z areny na informacje o swoim żarciu i jego cenie. Wolał się upewnić, że będzie go stać, nim napełni brzuch... Mało jeszcze pojmował te nominały i czasem nie miał pojęcia, czy ma dość pieniędzy na jakiś zakup.

Re: Karczma „Grające Rogi”

: 24 paź 2018, 13:27
autor: Dziki Gon
A jeżeli nie, to co, śródlądowcu? Pogonisz mnie do zamążpójścia albo cerowania skarpet? — zapytało cholerstwo unosząc brew w indyferentnym grymasie, a potem błysnęło ząbkami, zanosząc się krótkim śmiechem. — O! Właśnie o tym wejrzeniu mówiłam! Zmrużcie jeszcze oczy i wykrzywcie się, o tak! Proooszę! — Pannica podskoczyła do lady, rada niby dzieciak pchający się do pierwszego rzędu gapiów, żeby obejrzeć teatrzyk na jarmarku. Szybko zresztą przerwany, pojawieniem się wysokiego, barczystego blondyna w roboczym kaftanie i butach z foczej skóry, który wszedł do gospody, akuratnie zastając Daliusa i ryże coś po drugiej stronie baru.
Aleś ty głupia, Huldra. — Pokręcił głową z politowaniem, włażąc za szynkwas, pukając się najpierw w czoło, a potem wieko stojącej z brzegu beczki z piwem. — Poszłabyś gdzie indziej, znalazła dla odmiany inne zajęcie niż firleje. — Sposobiąc się do wyjęcia jednej z beczek z drewnianej podpory, odwrócił się na moment ku Blademu, by wyrzec mu kilka słów. — Nie gadaj z nią, bo to młode, płoche i w dodatku tu nie pracuje. A przynajmniej nigdy nie przyłapałem jej na niczym produktywnym. Siednij sobie gdzieś wygodnie, narychtuj koronę i zaczekaj, zaraz zagonię którąś z dziewczyn po te jaja i piwo dla ciebie. — Nazwana Huldrą ziewnęła przeciągle i teatralnie, po czym wypuszczając nagromadzone w policzkach powietrze w pierdzącym odgłosie, machnęła ręką i faktycznie poszła precz, choć sądząc z niespożytej energii bijącej z jej ruchów i rozbieganych oczu, raczej wątpliwe by wzięła sobie do serca poradę blond kloca zajmującego się akuratnie dostawą.
Wolnych miejsc, żeby się rozgościć lub przysiąść była tu w każdym razie rozmaitość.

Re: Karczma „Grające Rogi”

: 24 paź 2018, 15:47
autor: Kanel
- To ci nie zapłacę. - Wyjaśnił, próbując ignorować fakt, że smarkula leje z niego w najlepsze. Wiadomo nie od dziś, że gówniarze potrafią mieć tęgi ubaw ze wszystkiego, ale po cichu liczył, iż być może ktoś młodą zapoznał z powiedzeniem "klient nasz pan" i zechce jednak pędrak pójść po rozum do głowy.
Złudne nadzieje. Tutaj trza było rózgi i ojcowskiej, ciężkiej ręki.
Jebał ją pies. Powiedziała, co powiedzieć chciała, ale zjawił się ktoś, kto faktycznie mógł mu pomóc. Wysłuchał zatem krótkiej paplaniny, skinął głową, wydobył i wręczył blondynowi koronę a potem wskazał na stolik w rogu przybytku, któryś taki najbardziej zacieniony. Nie żeby lubił sobie tak siadywać w cieniu, ale taka morda wymagała maskowania i lepiej, żeby goście na nią za wiele nie patrzyli. Gorzej jeśli przyjdą tacy, co właśnie lubią siedzieć w cieniu. Ostatnio przyszło mu zauważyć, że wśród tak zwanych "poszukiwaczy przygód" rozwinął się podgatunek żyjący w cieniu, noszący wyłącznie czarne skóry i skrywający mordę pod kapturem. Tenże gatunek zazwyczaj lubi się bawić nożykiem, często poprawia, sam chyba tylko wie po co, położenie miecza w pochwie, cechuje się pizdoseksualną fizjonomią wymoczka i lubi słać kretyńskie, groźne chyba w jego mniemaniu, uśmiechy, przynajmniej póki jego własnym ryjem nie zajebiesz o blat stołu, uprzednio odbierając mu nożyk.
Nieważne. Usiadł plecami do ściany, żeby gnój tutaj się pałętający nie postanowił zrobić sobie zeń żartów, kiedy nie patrzy.

Re: Karczma „Grające Rogi”

: 25 paź 2018, 14:38
autor: Dziki Gon
Blondas wziął koronę, popatrzył się na nią, a potem na jej poprzedniego właściciela, odchodzącego w kierunku stolika w rogu. Przez moment wyglądał jakby chciał go zawołać, ale ostatecznie po prostu wzruszył ramionami i położył monetę na blacie szynkwasu, po czym ruszył pogadać z jedną z dziewczyn z obsługi.
Bezrobotni włóczędzy z morderczymi inklinacjami mieniący się „poszukiwaczami przygód” i ich ciemne kąty byli drugą, po szczurach i stonce (szczęśliwie nie tak liczną) plagą współczesnych cywilizacji i odradzających się po wojnie społeczeństw. Podgatunek ten, niekiedy łatwy do pomylenia ze zjawiskiem młodocianych bandytów-sieort znanych powszechnie jako „złota młodzież” poza wznoszeniem standardów cudactwa i pozerstwa na nowe wyżyny, cechowała też niemalże patologiczna aspołeczność, tak skrajna i głęboka, że wykluczająca jakąkolwiek kooperację, a nawet możliwość choćby minimalnej społecznej interakcji, co dodatkowo klasyfikowało niniejszy podgatunek do rzędu „pojebów”. Pomylenie Daliusa z wyżej opisanymi mogłoby mieć zatem miejsce na gruncie ostatniej wymienionej patologii, w której znajdywał z nimi główne podobieństwo. Wygląd odpadał, jako że ani strojem ani fizjonomią nie nie odstawał aż tak drastycznie od reszty społeczeństwa, patrząc raczej na człowieka wojny, która jak wiadomo nie zmieniała się zbytnio.
Usiadł tedy wygodnie w zaciemnionym miejscu, czujny niby wyczekujący ofiary pająk, mając dobry widok na całą salę oraz chwilową gwarancję bezpieczeństwa ze strony wszystkich gówniarzy tego świata zdolnych zagrozić mu w tym momencie. Mając naprzeciw siebie widok na wciąż drzemiącego jegomościa w kapeluszu, a po lewej - na drzwi wejściowe oraz studencką dysputę zmierzającą wyraźnie do punktu kulminacyjnego, nie wykluczającego użycia rękoczynów.
Nie czekał też długo na jedzenie, które okazało się być przyzwoite, a przede wszystkim w porcji przystającej każdemu człowiekowi, pracującemu i spędzającemu dzień inaczej niż tylko na opierdywaniu stołka w dajmy na to, państwowej administracji. Jajecznica zrobiona z na oko sześciu lub ośmiu całych jaj na maśle z cebulą i boczkiem, do tego pół bochna świeżo wypieczonego chleba, nieco twarogu dla smaku oraz czysty kufel i porządny dzban z chłodnym i jasnym, starczającym na trzy dolewki. Słowem, wszystko czego potrzeba, aby zabić pierwszy głód i sprawić sobie nieco sił na ewentualność, gdyby ktoś lub coś miało zepsuć ci dzień.
► Pokaż Spoiler

Re: Karczma „Grające Rogi”

: 25 paź 2018, 15:49
autor: Kanel
Tak jest... Zakapturzony Cwel był tylko jednym z wielu podgatunków dużo większej grupy stworzeń, które powszechnie zwano Debilami. Debile z lubością uprawiali coś, co można śmiało nazwać nurtem w sztuce życia, zwanym właśnie Debilizmem. Debilizm zawsze ściągał wielu chętnych, z czasem po prostu wykształcając nowe, mniej lub bardziej popularne odmiany.
Inna rzecz, to chęć izolowania się... Zakapturzony Cwel pozornie tylko pragnie izolacji, aby w niewerbalny sposób wabić potencjalnych słuchaczy, którym mógłby pierdolić o swoim zjebanym życiu. Najczęściej opowieść traktowała o utracie rodziny i złym interesie na którym go wyruchano, i prawie zabito - czasem jedno w drugim. Tak naprawdę jednak, szło to podejrzewać, Cwela wyruchał tylko pijany ojczym, przy czym równie pijana matka go zachęcała, gdy tylko była stanie względnej przytomności umysłowej.

Niemniej...

Jadł i pił w spokoju, nie szukając sobie towarzystwa ani nachalnym wzrokiem, ani prowokującymi gestami, mającymi budzić zainteresowanie. On o swoim życiu mówić z nikim nie chciał, oczekując jedynie, że wszyscy się odeń odpierdolą i nie będą szukać szczęścia w jego właśnie bliskim otoczeniu.
Jeżeli nikt mu nie przeszkodził w prostej czynności jaką jest jedzenie śniadania, wkrótce pewnie skończył i wyszedł z przybytku, żegnając się, o ile właściciel był gdzie w zasięgu jego głosu. Posiłek kończył jego wyprawę do miasta, zatem pewnie wracałby na arenę.

Re: Karczma „Grające Rogi”

: 06 cze 2019, 22:47
autor: Vicente
Po kilku tygodniach jazdy ze spotkanymi po drodze podróżnymi, z którymi miał okazję prowadzić dysputy na wiele najrozmaitszych tematów, od uprawy ziemi po perorowanie nad wyższością urody "dotkniętych przez ogień" niewiast, dotarł do znamienitego Wolnego Miasta Novigrad. I od razu po przybyciu ten dwudziestopięcioletni człowiek zachłysnął się zbyt mocno życiem dużego miasta. Przez pierwsze kilka dni zapomniał zupełnie o celu jego epickiej wędrówki po Kontynencie i postanowił poznać hulaszczą perspektywę życia w tym miejscu oraz zyskać trochę kontaktów i znajomości, a cóż jest skuteczniejszego w tym celu niż kilka dzbanów przedniego alkoholu. Vicente rozpoczął przebieżkę po tutejszych przybytkach "kultury" również tych sprzedających miłość przy okazji dając kilka darmowych koncertów. W jednym z lokali pozwolono mu spać za przygrywanie klienteli, a z drugiego jakieś podłe typy wyrzuciły go na zbity ryj bo pannice były nim zbytnio zainteresowane. Niedola bycia niedocenionym artystą jest niezwykle przygnębiająca, ale takie sytuacje wpisują się w ryzyko zawodowe. Przy okazji tej ekspedycji wpadło mu w kieszeń parę drobniaków w myśl: "Co skapnie to bierę". Część z ludzi, którym wchodził w drogę zapraszała go nawet do swoich domów, a on zawsze odwdzięczał się miłą melodią lub zasłyszanymi opowieściami.
Próby Kyana w zdobyciu bardziej wpływowych znajomości niż robole i dziewki służebne skończyły się raczej połowicznym sukcesem. Jedna z panien poznanych w trakcie "zwiedzania" okazała się córką jednego z bardziej wpływowych handlarzy w Novigradzie. Los jednak chciał, że ojcu dziewczyny nie spodobał się fakt obecności takiego fircyka jak Vicente przy boku jego pierworodnej. Na szczęście Mirna, bo tak ma na imię ta przepiękna, hebanowłosa i piwnooka niewiasta, postanowiła zrobić na złość ojcu i w imię romantyczności spotykać się z Vicente w tajemnicy. Po paru schadzkach z Mirną wyszło na jaw, że dziewczyna interesuje się artystyczną stroną życia miasta i orientuje się całkiem dobrze w wydarzeniach i aspektach kulturalnych Novigradu. I to właśnie ona zabrała Kyana do, jak się później okazało, azylu dla wszelkiej maści zgrai aktorów, cyrkowców, minstreli i poetów jakim są "Grające Rogi". Vicente uznał to za niesamowitą przychylność przeznaczenia i postanowił właśnie w tym miejscu powrócić do pierwotnego celu swojej wędrówki, czyli poszukiwań Seres.
- To co? Wchodzimy moja droga? - rzekł Kyan otwierając drzwi swojej partnerce podług prawideł etykiety.
- Oczywiście! Chodź wypijemy coś dobrego, a przy okazji zobaczymy kogo los przyprowadził do tego miejsca. - z uśmiechem na ustach ukazującym przepięknie proste zęby, Mirna wkroczyła do pomieszczenia, z którego dało się słyszeć typowy dla najlepszych biesiad harmider. No to zobaczmy co to za cyrk.

Re: Karczma „Grające Rogi”

: 10 cze 2019, 18:59
autor: Dziki Gon
Wrota „Grających Rogów” roztwarły się przed gośćmi życzliwie, zadęły i zaryczały wrzawą, buchnęły im w twarze gorącym oddechem duszonej nad ogniem wieprzowiny, chmielu oraz gorzały. Salę jadalną tłumnie wypełniała klientela bawiąca się przy jakimś sprośnym kabaretonie wystawianym przez trzech młodych aktorów na deskach prowizorycznej sceny. Z drugiego końca sali, ponad śmiechem, gwarem oraz pobrzękiwaniem naczyń Kiyan ledwie słyszał linie wygłaszane przez artystów, lecz po waleniu glinianymi kuflami o blaty, oklaskach i rechotach wybuchających co chwila przy siedzeniach ulokowanych bliżej podium mógł mniemać, że przedstawienie było przednie, jego treści zaś domyślać się po obscenicznych gestach wykonywanych przez wszystkich trzech trefnisiów przebranych jeden za łachmaniarza, drugi za babę w peruce oraz fikuśnej sukni, a trzeci za jakieś kostropate monstrum.
Mirna już w progu rozpoznała sztukę i zachichotała.
Oho, zdaje się, że Fritz i Fabian z Eliasem znów dają „Królewnę, krawczyka i widłogona”! Czyli główna atrakcja wieczoru pewnie schlała się w trupa i leży u gospodarza na zapleczu. Chłopaki zawsze wtedy grają na pocieszenie.
Dziewczyna, bez cienia wątpliwości czująca się w tym miejscu jak przysłowiowa rybka w pipce, sprawnie znalazła im wolny kawałek siedzenia, po drodze witając serdecznie kilku stałych bywalców „Rogów”, a także uwijające się z pełnymi dzbanami oraz jadłem dziewczyny usługujące przy stołach. Dołączywszy do brunetki przy dębowej ławie zdobionej tradycyjną, skelligijską snycerką, Vicente mógł bez zawahania stwierdzić, że za wyjątkiem postawnego, jasnowłosego chłopa wycierającego ścierą szynk, towarzyszącej mu młodziutkiej pannicy — posiadającej, notabene, cudownie „całowany ogniem” warkocz sięgający jej chyba pośladków — oraz wystroju wnętrza, reszta lokalu, a raczej przebywających w nim osobników, prezentowała się równie wyspiarsko, co piaski pustyni Korath. Choć parias, samouk i łapserdak, Kiyan był dość obyty ze sceną, by w lot rozpoznać pijanych kolegów po fachu oraz innych członków bawiącej się braci głodującej. Pijanych żaków nauczył się rozpoznawać w pierwszym tygodniu swego pobytu w Novigradzie.
Uff, ależ pachnie! Aż zgłodniałam! — Mirna wciągnęła teatralnie powietrze nosem. — Zaraz pewnie podejdzie do nas Vivi albo Lenka, o tej porze nie lza samemu chodzić pod szynkwas, nie wszyscy goście patrzą pod nogi, czy nikt aby pod nimi nie leży — wyjaśniła, mrugając figlarnie. — Spróbuj koniecznie jasnego piwa! No i gulaszu, nasz gospodarz Glyn jest istnym wirtuozem gulaszu. Ja, hmm, chyba skuszę na to pachnące mięsko…
W międzyczasie wyślizgnęło się zza kontuaru i podeszło do ich skrawka ławy rudowłose dziewczę podpierające się pięścią pod bokiem, nieco nadąsane.
Huldi! Zagonili cię do roboty, co?
A-ha... — potwierdziło niepocieszone stworzenie. — Co dla ciebie, Mirna? Dzisiaj zwyczajowe specjalności zakładu, do tego duszone polędwiczki i jakaś zupa. Tylko specjalności to ze trzy dni pyrkają na ogniu, stary się zapiera, że na przegryzienie, tak przestrzegam…
Spróbuję polędwiczek, bo ślina cieknie od samego wąchania. Wiesz, co lubię do wypicia.
Ruda skinęła dziewczynie i z zaciekawieniem łypnęła na towarzyszącego jej Vicente. — A wy, kolego? — Przechyliła głowę. — Jak się zwiecie, ktoście z cechu? Akrobaty, żonglery, poety? Nie, czekajta, zgadnę sama! Muzykanty jakieś! Pewno wina wam nalać! Mamy dobre różowe z Metinny i chyba ostało się krzynę czerwonego, głowy nie dam, ale Erveluce to to nie jest…

Re: Karczma „Grające Rogi”

: 24 cze 2019, 23:25
autor: Vicente
- Ciekaw jestem po czym zgadłaś żem muzykant? - powiedział Vicente kładąc swój teorban na stole i uśmiechając się zalotnie tylko prawym kącikiem ust. - Zwą mnie Vicente, dla przyjaciół Kyan. A mam wielką nadzieję, że przyjaciółmi rychło zostaniemy. Mirna poleciła mi jasne piwo i gulasz, ale chyba skuszę się na tą pięknie pachnącą pieczeń. - Kyan splótł ręcę na blacie i zawadiacko mrugnął do młodej pannicy. - A gdybyś miała chwilę przerwy to zapraszam do nas, bo chętnie posłucham co to się u was w przybytku wyprawia. - Vicente położył złotą monetę na stole i przysunął w kierunku rudego podlotka. Rozsiadł się na ławie i rozejrzał dookoła przyglądając się uważnie bywalcom lokalu. Końcówka sztuki była nawet śmieszna, a po rykach śmiechu widzów można było wnosić, że sztuka się podobała.
Zapach pieczeni na prawdę powodował natychmiastowe burczenie trzewi i nadprodukcję śliny, dlatego Vicente z niecierpliwością czekał na jadło i napitek zabawiając Mirnę swobodną rozmową.
- Bardzo podoba mi się to miejsce i niesamowicie dziękuję ci, że mnie tutaj zabrałaś! - muzykant uszczypnął zadziornie Mirnę w udo uciekając przed ewentualnym kontratakiem z jej strony. Teraz tylko czekać na żarcie bo nie da się myśleć na głodnego, a mus wypytać moją kochankę o parę istotnych rzeczy.

Re: Karczma „Grające Rogi”

: 27 cze 2019, 23:45
autor: Dziki Gon
Rudzielec prychnął śmiechem, podpierając się pod bokami. — No przecie, że po tym wiośle, co je na grzbiecie nosicie! Przerwy, ha, słyszeli go! Ale zabawię tu z wami, tam na kuchni skichać się idzie z nudów, a tę krawczącą królewnę-widłogona przez sen bym wam mogła opowiedzieć… — pokręciła głową z dramatycznym zdegustowaniem. Złapała podsuniętą jej przez trubadura koronę i schowała ją za grubą lnianą przepaską na biodrach, odwzajemniając filuterne mrugnięcie jednym gęsto orzęsionym, zielonkawym okiem. — Polędwiczki na dwie głowy, miód pitny i jasne piwo… — powtórzyła akuratnie. — Robi się!
Odeszła z powrotem w stronę szynku, zamiatając spódnicą owiniętą wokół pysznych, dziewczęcych bioder i zostawiając parę w otaczającym ich gwarze. Mirna syknęła, uczczypnięta i zachichotała, wymierzając Kyanowi niecelne pacnięcie w dłoń.
Cieszę się, że ci się podoba — wyznała z uśmiechem. — Zdawałeś mi się ostatnio taki… smutny. Zadumany.
► Pokaż Spoiler

Re: Karczma „Grające Rogi”

: 22 lip 2023, 22:43
autor: Dziki Gon
Krótko mówiąc, chcesz, żebym dopisał was na krechę — podsumował jej prośbę Gilbert, zabębniwszy palcami o blat szynkwasu. Rudowłosy mężczyzna o okrągłej, porośniętej rzadkim, miedzianym zarostem twarzy nie wyglądał na swoje lata, nawet pomimo lekkiej tuszy, której nabył od osiadłego i wygodnego trybu życia.
Chociaż rosnący z każdą godziną upał przegonił ludzi z ulic do zacienionych wnętrz budynków, „Rogi” w przeciwieństwie do „Trzosu” były niemal puste. Nie licząc właściciela i kilku osób z obsługi krzątających się na zapleczu, we wnętrzu kultowego w pewnych kręgach lokalu gościło obecnie pięć osób. Pierwszymi dwoma byli milczący jegomoście rozgrywający partię warcabów na skraju długiego, biesiadnego stołu. Grali w pełnym milczenia skupieniu, nie komunikując się ze sobą inaczej jak okazjonalnymi uśmiechami, kwitującymi co lepsze zagrania.
Uderzył deszcz, wybuchła noc, przy drodze pusty dwór… — zanucił cicho siedzący przy wygaszonym palenisku człowiek w zielonym płaszczu i zarazem trzeci gość gospody. Nuceniu towarzyszyły dźwięki siedmiostrunowej harfy, strojonej do słów piosenki.
Kilka metrów dalej, przy wolnym stoliku, skacowany młodzieniec czochrał potarganą grzywę włosów nad spijanym kuflem i pomiętym kawałkiem papieru, na którym gryzmolił coś zapamiętale, gadając przy tym do siebie.
Wichry, ciemne chmury, krew, grzmoty, pioruny, wycie psów, upiory, cmentarze, uroczyska i rozstaje. Trwoga, zgroza, implozje ognistych ciał… Gdzie jesteś, ty zdradliwa dziwko? Zaklinam cię, zaklinam na wszystkie demony Dołu!
Gilbert pokręcił głową, poprawiając krzywo przylepiony nad szynkwasem plakat. Uczyniony na nim malunek przedstawiał grupę wymalowanych, pstrokatych jak papugi kobiet zastygłych w pozach sugestywnych, w których erotyzm mieszał się z artyzmem. Podpis pod spodem głosił „Cyraneczki”.
Zapomnij. Tym razem nie jestem w stanie wam pomóc. Jest środek sezonu i mimo ogłoszenia zarazy mam zajęte wszystkie wolne terminy na tydzień w przód. Nie wcisnę was, choćbym chciał. A nie chcę. Nie trzeba mi kolejnej sztuki, ale gotówki i rąk do pracy.
Hej prorocy moich gniewnych lat, obrastacie w tłuszcz — nucił harfiarz, muskając od niechcenia swe struny.

Re: Karczma „Grające Rogi”

: 23 lip 2023, 23:12
autor: Heliotrop
Ależ Gil, mój złoty — skrzywiła się — to takie ordynarne określenie. Z naszą nową sztuką to właściwie nie będzie na krechę, zapewniam cię, jest doskonała! Nie daj się prosić — namawiała, zaglądając Gilbertowi głęboko w oczy. — Po starej znajomości...?
Ten dzień nie należał jednak do Rity Fahari Lukokian, aspirującej do miana Gwiazdy Północy aktorki, znajdującej się obecnie w niejakich tarapatach finansowo-wizerunkowych. Bo nie dało się ukryć, że o Wędrownych Szczurach od czasu egzekucji pierwotnej założycielki trupy możni i bogaci tego świata zaczęli z początku nieco stronić, a wreszcie z wolna zapominać. Natomiast bez szczypty elfiej magii i charyzmy Cyrofelis statek powoli acz nieubłaganie tonął, a wraz z nim znajdujące się na nim Szczury. Tym razem to kapitan zawinął się pierwszy.
Rita wciąż jeszcze unosiła się na powierzchni, ale coraz bardziej przypominało to dryfowanie na zmurszałym kawałku drewna pośrodku pustego oceanu. Nocą, wśród grzmotów, piorunów i implozji ognistych ciał. Snujące się po karczmie minorowe tony zaczynały splatać się z nastrojem aktorki.
Wolisz te pstrokate larwy od PRAWDZIWEJ sztuki?! — Rita uniosła się na stołku przy szynku, uderzając pięścią w blat. — Dobrze powiedziane, nieznajomy! — zawołała w kierunku harfisty, choć oczyma przyszpilała utytego od czasu ich ostatniego spotkania Gilberta. — Niegdyś był to przybytek muz, Sztuki przez duże S, WIELKIEJ improwizacji! A teraz co?! Mamona, cycki i gołe dupy, ot co!
Nagle Rita zamilkła, zastygła jak posąg. Jakby ktoś lunął wiadrem wody w rozhuczane ognisko.
Zmiany — westchnęła, opadając na zydel. — Wszystko płynie, co, Gil? Niech i mnie popłynie — polej z łaski swojej. Żywo, zapłacę przecież! — Obruszyła się, rzucając ostentacyjnie brzęczący mieszek na szynk. — Na kufel piwa jeszcze mnie stać.
Mocząc usta w chłodnym trunku przyjrzała się uważniej harfiście, potem poecie. Ten drugi wyglądał i brzmiał tak, jak ona zamierzała wyglądać i brzmieć po dzisiejszym wieczorze, jeśli nic nie rozgoni burzowych chmur zbierających się nad jej głową.
Wiesz, co się stało z Cyrofelis, prawda? — zagaiła, już spokojna, Gilberta. — Wiesz. Nic nie podróżuje szybciej od plotki. Od tamtej pory... Sama nie wiem, po prostu nam nie idzie. Nie nadaję się do tej roboty, Gil. Jestem aktorką, nie zakichaną naganiaczką.
Osuszywszy kufel, podsunęła go karczmarzowi celem ponownego napełnienia.
Novigrad to była nasza ostatnia deska ratunku — podjęła, spijając pianę. — Pożyczka od papy, odbicie od dna, potem... Potem może nawet Toussaint, kto wie? — Rita łyknęła i otarła usta. — Ale im dalej w las, tym bardziej grząsko.
Do czego potrzeba ci ludzi?