Zakład krawiecki Lucindy Kreft

Obrazek

Gwar tłumu płynącego niby rzeka, porykiwanie zwierząt, brzęk monet, nawoływania straganiarzy, jazgot przekupek. Bazar Zachodni to handlowe serce Novigradu, które jak sprawnie nakręcony mechanizm zegarowy, nigdy nie ustaje.


Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Zakład krawiecki Lucindy Kreft

Post autor: Dziki Gon » 19 maja 2018, 13:33

Obrazek Nie szata zdobi człowieka — chyba że jest to szata od pani Lucindy Kreft, jednej z najlepszych krawcowych w Novigradzie i jednej z nielicznych, na której wyroby może pozwolić sobie jednocześnie szlachta w gronostajach, jak i cieniej przędący mieszczanie. Wymiana koron na koronki i inne fasony odbywa się w niewielkim budynku na skraju bazarowego placu, gdzie szyje się na miarę, starannie dobierając materiały i bezlitośnie kłując szpilami niepotrafiących ustać w bezruchu klientów. Ci, którzy lubią przebierać się sami oraz w asortymencie, robią zakupy na wystawionym przed zakładem kramiku, kolorowym jak majowa łąka od wywieszonych tam bel materiałów, jedwabnych chust i galanterii.
Ilość słów: 0

Juno
Awatar użytkownika
Posty: 491
Rejestracja: 23 gru 2018, 17:44
Miano: Morgana Mavelle
Zdrowie: Suchotnica
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Zakład krawiecki Lucindy Kreft

Post autor: Juno » 01 gru 2019, 19:00

Po kąpieli i masażu Morgana czuła się pełna wigoru. Szparko pokonała dystans dzielący ją od łaźni miejskich do obrzeży największego bazaru w Novigradzie. Po chwili kluczenia odnalazła również przybytek, którego szukała. „Zakład krawiecki Lucindy Kreft”, jak głosił elegancki, drewniany szyld nad drzwiami, oblegany był przez klientelę. Kramik z wyrobami gotowymi, wystawiony przed wejściem do pracowni właściwej, przypominał pełen słodkiego nektaru kwiat, do którego zleciały się pszczoły.
Nielubiąca tłoku Morgana przystanęła nieopodal, opierając się o pomalowaną na brudny róż fasadę budynku i wystawiła twarz do słońca, które wychynęło właśnie zza chmur. Mrużąc oczy, kukała co jakiś czas w kierunku straganu, czekając aż tłum nieco się przerzedzi. I czekałaby tak zapewne do sądnego dnia, gdyby uwaga gawiedzi nie została nagle odciągnięta od torebek, rękawiczek, wachlarzy, parasolek, kapeluszy i całej masy inszej galanterii przez jadącego na dzikiej świni kuglarza. Jako, że znaczna część oglądaczy towaru natychmiast odpadła od kramiku, podążając w ślad za rozrywką, Mavelle mogła w spokoju przyjrzeć się wystawionemu „asortymentowi produktów gotowych w bardzo atrakcyjnych cenach”, jak wypisano na kawałku pergaminu spoczywającym pomiędzy fularami a beretami z piórkiem.
Ku swej uldze i miłemu zaskoczeniu, dostrzegła zawieszone na sznurkach w głębi stoiska, bujające się lekko na wietrze maski. Kolorowe i jednolite, błyszczące albo stonowane, proste lub tak wymyślne, że niemal trudno było uwierzyć, że to nie jakieś dzieło sztuki a przeznaczony do użytku przedmiot. Przepych aż kłuł w oczy, a od błysków i blasku kręciło się w głowie.
Morgana przyglądała się dłuższą chwilę, rozważając charakter przyjęcia oraz tego, czym już dysponowała, czyli stroju. Suknia uszyta przez Lucindę — biorąc pod uwagę novigradzkie standardy — wyszła z mody zapewne już na drugi dzień od jej zakupu, ale zarówno krój, jak i kolor były na tyle klasyczne, że powinny obronić się nawet teraz. Czerń ze złotymi dodatkami zawsze wyglądała elegancko. Mając to na uwadze, Mavelle wybrała jedną z mieniących się gwieździście masek, prostą w formie, lecz bogato zdobioną złotymi koralikami, kryształkami oraz plecionkami.
Przepraszam — zwróciła się do młodej dziewczyny, obsługującej kramik — w jakiej cenie jest tamta maska?
Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdaObrazekjak sen we śnie jeno trwa.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Zakład krawiecki Lucindy Kreft

Post autor: Dziki Gon » 01 gru 2019, 22:37

Czysta i pachnąca, świeżo spod dłoni krzepkiej masażystki, profesjonalistki w swym fachu, podążając tropem wspomnień sprzed wieków, zawędrowała na skraj ula, obserwując z wygodnego dystansu, niezdecydowany rój klientów, krążący wokół kwitnących na stoisku kolorów: wstążek, barwionych tkanin, szali, jedwabi, muślinów i pośledniejszych gatunkowo, lecz nieodmiennie cieszących oko wyrobów sztuki tkackiej oraz białoskórniczej.
Dosiadający pędzącej przed siebie świni trefniś, rozrzedził tłum, zostawiając samą gęstą klientelę, której gros stanowili klienci zdecydowani oraz Novigradczycy z dziada-pradziada, dla których podobne zjawiska dawno utraciły już cały powab niecodzienności i nie odwróciliby się nawet na świnię jadącą wierzchem na kuglarzu. Miasto cudów przyzwyczaiło ich do podobnych widoków, które w przeciwieństwie do promocji, upustów i niechrzczonego towaru — zdarzały się tu średnio więcej niż raz w tygodniu.
Młoda dziewczyna — jedna z dwóch obsługujących w tym momencie kramik, drobna i w zgrzebnej sukni z zarzuconym na nim fartuchem, wydała resztę kupującemu parę rękawiczek klientowi, potrząsnęła upiętymi w kok mysimi włosami, reagując i słuchając — koniecznością oddawanego przez bazar gwaru — więcej niż jednym zmysłem. Czujne oko spijało słowa z jej ust, jeszcze nim przebiły się przez wszechobecny szmer, podążyło za ruchem klientki na poruszane wiatrem twarze — wyobrażające oblicza dzikich, egzotycznych bestii, formy humanoidalne, dell’arte, wyróżniające się przerysowanymi niekiedy dystynkcjami. Pieroci, Arlekini, Brighelle, wielkonosi Dottore, alegorie dawnych herosów, karykatury przywar, uosobienia cnót. Pełne, półpełne, tkane, ceramiczne, z malowanego drewna, kilka kutych lub rzeźbionych w miękkich metalach, prześcigające się w deseniach i wzorach.
Pomagając sobie przyniesionym z zakładu zydelkiem, poproszona o towar sprzedawczyni wyłowiła upragniony rekwizyt, kładąc ją na wyściełanej wyszywanymi apaszkami części ekspozycji. Poruszając ustami w „pięć koron”, unosząc otwartą dłoń do inwigilatorki, by zaraz potem współdzielić uwagę z drugą klientką, tęgawą matroną stojącą obok, która w głos i bez żenady zastanawiała się, czy przeceniona właśnie kiecka wejdzie jej na dupę. Ktoś za jej plecami, widać przymierzywszy jeden z gotowych produktów w atrakcyjnych cenach, dopytywał towarzyszącą mu osobę o opinię na temat swojego obecnego wizerunku. Mruknięcie „jak alfons” nie było jak widać pożądaną przez pytającego odpowiedzią, bo naraz z tyłu zrobiło się luźniej i ciszej.
Podówczas, w tej ciszy, własnych swojskich myśli i białego szumu dookolnego tłumu poczuła coś czyjąś bliską obecność. Wiedziała, że ktoś przygląda się jej z zainteresowaniem.
Ilość słów: 0

Juno
Awatar użytkownika
Posty: 491
Rejestracja: 23 gru 2018, 17:44
Miano: Morgana Mavelle
Zdrowie: Suchotnica
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Zakład krawiecki Lucindy Kreft

Post autor: Juno » 05 gru 2019, 15:02

Kiwnęła dziewczynie głową na znak, że zrozumiała, po czym sięgnęła do kalety, by odliczyć wymaganą kwotę. Przy trzeciej koronie poczuła, że coś jest nie w porządku i bynajmniej nie chodziło o nagłą konstatację, iż cena za tak mało przydatny, jak karnawałowa maska przedmiot jest cokolwiek wygórowana.
Dziwne wrażenie spełzło Morganie z karku tępym dreszczem, przepadając gdzieś w okolicach lędźwi i pozostawiając po sobie nieznośne mrowienie. Nie mogło być mowy o pomyłce, ktoś bezczelnie się na nią gapił. Zerknęła kątem oka w lewo, w prawo, niby mimochodem, nie przerywając gmerania w sakiewce.
Proszę zapakować — zwróciła się ponownie do ekspedientki, wręczając jej pięć ułożonych w zgrabny stosik koron. Monety z brzęknięciem zmieniły właścicielkę, a Morgana uniosła uwolnioną od ciężaru dłoń wnętrzem do góry. Rozglądając się dookoła, jakby wydało jej się, że oto zaczął siąpić deszcz, w rzeczywistości próbowała zlokalizować źródło wędrujących jej pod skórą widmowych mrówek.
Każda nieruchoma postać winna wyróżniać się na tle bazarowego kipiszu niczym dziwka w prezbiterium Wielkiej Szpicy. Jeśli jednak Mavelle nie zauważy nikogo podejrzanego, ruszy w kierunku Starego Miasta, trzymając się mniej ludnych, za to zasobnych w winiarnie uliczek, bacząc na swoje tyły.
Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdaObrazekjak sen we śnie jeno trwa.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Zakład krawiecki Lucindy Kreft

Post autor: Dziki Gon » 06 gru 2019, 21:34

Przy trzeciej koronie poczuła, że coś jest nie w porządku. Przy czwartej pokosiła w sinister, nie uświadczywszy niczego poza niezdecydowaną i de facto monologującą matroną aktualnie wygłaszającą śmiałą hipotezę, że to właśnie bogom ducha winny krój rękawów gotów zagrozić jej pogrubieniem po przepasaniu się w nową kreację. Mała ekspedientka — jak na kogoś swojej płci i postury znosiła to nad podziw i ze wszech miar mężnie. I odbierając przy tym odliczoną zapłatę od Morgany, której dyskretnie przemieszczające się po sąsiedztwie stoiska spojrzenie zlokalizowało w końcu sprawcę dreszczy chwilę po wydaniu piątej monety.
Obrazek
Zdecydowanie wyróżniał się na tle bazarowego kipiszu. W dużej mierze osiągnął to, wyglądając tak jak królewiczom z bajek zdarza się wyglądać na rycinach. Chociaż wszechobecne i nieuniknione sacrum miasta, w kontekście swych bogobojnych murów wpychało go w skojarzenie z męczennikiem za wiarę uwiecznionym na świątynnym tryptyku. Ziszczoną kalokagatię triumfującą cierpliwie i nieulękle nad szpetotą oprawców i ohydą otaczającej kaźni. Włosy jak dojrzały orzech, skręcające się w półdługich, niespokojnych falach. Utrzymane w tych samych tonach oczy utrzymywały łagodny, lecz niepozbawiony przenikliwości wyraz. Ubrany schludnie, w swobodną biel sięgającej ud lnianej koszuli, muśniętej wyszytym złotawym deseniem asymetrycznych floresów na dekolcie i usztywnianych, lekko podwiniętych mankietach odsłaniających nagie, upstrzone nieregularnymi plamami i siatką drobnych blizn przedramiona — skaza nadająca człowieczeństwa przeniesionej do profanum ikonie.
Młody mężczyzna istotnie taksował ją wzrokiem, dzieląc uwagę pomiędzy nią samą a dokonany przez nią zakup, obecnie zawijany w chustkę i pakowany do niewielkiego, wytartego woreczka przewiązanego sznurkiem.
Zdybany na ciekawości przez jej adresatkę, jeszcze chwilę patrzył na nią, moment później do niej, uśmiechnąwszy się w odpowiedzi, ładnym, przepraszającym, lecz zaprzeczającym wstydowi czy zażenowaniu uśmiechem. Przyglądał jej się, całkiem otwarcie i bez intencji ukrywania czy wścibstwa.
Intrygujący wybór — zauważył uprzejmie, śmiało zbliżając do stoiska, by zapatrzyć się na fasadę drugich oblicz wyzierających z zacienionej dali straganowego baldachimu. Głos miał zaskakująco mocny, i chociaż nie tubalny i basowy, dziwnie niepasujący, przekomarzający z delikatną urodą młodzieńca, która nadawała jego gestom i mimice pozór melancholicznej natury, nieskorej do podobnej otwartości. — Powodowany kaprysem czy może konkretnymi planami na piątkowy wieczór? — zapytał, utrzymując nieco zbladły, lecz nie tracący nic z pierwotnej urody uśmiech, wróciwszy spojrzeniem do inwigilatorki, jak gdyby jej obecność tutaj była dla niego miłą niespodzianką.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0

Juno
Awatar użytkownika
Posty: 491
Rejestracja: 23 gru 2018, 17:44
Miano: Morgana Mavelle
Zdrowie: Suchotnica
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Zakład krawiecki Lucindy Kreft

Post autor: Juno » 07 gru 2019, 18:05

Odwzajemniła bezceremonialne spojrzenie mężczyzny, przyglądając mu się z rozmysłem od stóp do głów, podczas gdy obsługująca kramik dziewczyna pakowała maskę.
Młody, zadbany, przystojny doprawioną szczyptą melancholii urodą wyglądał jak ziszczenie niewieścich marzeń o romantycznej miłości. Przynajmniej tej części damskiej populacji, która wiodła spokojny, miejski żywot zabezpieczony odpowiedniej wielkości posagiem, a wypełniony salonową nudą i bogatym zbiorem romansideł. Z powodów niezależnych od niej, Morgana wymykała się tej klasyfikacji, romantyczną miłość i adonisów z bajek wsadzając... cóż, między inne bajki.
Na uśmiech, skądinąd ujmujący, odpowiedziała tylko lekkim uniesieniem brwi, odwracając się zaraz do ekspedientki, by odebrać gotowy pakunek. Po chwili poczuła i usłyszała, że stanął tuż obok. Nagabujący ją efeb o licu godnym półboga zapewne rzadko spotykał się z odrzuceniem ze strony płci pięknej, co mogło być źródłem jego śmiałości.
Mogło, lecz wcale nie musiało.
Moje kaprysy — przemówiła, nie patrząc na młodzieńca, zajęta finalizacją transakcji — podobnie jak plany na piątkowy, i każdy inny, wieczór, to nie twoja rzecz. — Ujmując sznurki zawiniątka, Morgana odwróciła się w stronę mężczyzny, zaglądając w jego orzechowe oczy własnymi, znacznie ciemniejszymi, na dnie których zalegała wieczna zmarzlina przeznaczona dla wszystkich, którzy zanadto się spoufalali.
Lucinda zatrudniła cię, żebyś badał rynek konsumencki czy po prostu lubisz wścibiać nos — wymownie spojrzała na poznaczone śladami przedramiona — i inne części ciała w nie swoje sprawy?
Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdaObrazekjak sen we śnie jeno trwa.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Zakład krawiecki Lucindy Kreft

Post autor: Dziki Gon » 08 gru 2019, 20:38

Nagabujący efeb, jak na kogoś, kto rzadko spotykał się z odrzuceniem, odefebił się natychmiast, bez oporów ani obiekcji. Ani — co rzadsze u młodych i pięknych, bez krzty resentymentu ani zachęty po odmownym potraktowaniu.
Bezdyskusyjna racja. Kornie przepraszam, nie chciałem niepokoić. — Uśmiech zniknął z jego twarzy, lecz nie z oczu, które po prostu odpadły od inwigilatorki, kiedy przeszedł nad nią do porządku dziennego, grzecznie ignorując imputowane mu uwagi o wścibstwie i badaniu rynku.
Dzień dobry, poproszę maskę. Tę złotą, na lewo od papugi. Masz bardzo piękne włosy, sporo tracą na tak ciasnym upinaniu, choć to niewątpliwie bardzo praktyczne przy pracy. — Usłyszała jak zwraca się do małej i mysiowłosej ekspedientki, gdy odebrała już własny zakup i zapłaciła za niego w pięciu luźnych koronówkach.
Młoda dziewczyna po drugiej stronie stoiska uśmiechnęła się półgębkiem, odkłoniła i powiedziała coś, czego Morgana nie dosłyszała, bo już zmierzała podać młodemu bogu upatrzony przez niego dodatek. Bazar wokół szumiał i mienił się kolorami. Gdzieś w oddali, przy straganie z wyprawionymi skórkami rozszczekał się pies.
Stare miasto i zasobne w winiarnie uliczki czekały przed nią otworem i według wszystkich przesłanek na niebie i ziemi nic nie wskazywało na to, by zamierzały jej uciec.
Ilość słów: 0

Odpowiedz
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław