Bank Giancardich

Obrazek

Gwar tłumu płynącego niby rzeka, porykiwanie zwierząt, brzęk monet, nawoływania straganiarzy, jazgot przekupek. Bazar Zachodni to handlowe serce Novigradu, które jak sprawnie nakręcony mechanizm zegarowy, nigdy nie ustaje.


Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Bank Giancardich

Post autor: Dziki Gon » 18 mar 2018, 18:02

Obrazek Od ponad trzydziestu lat Bank Giancardich działa na terenie Wolnego Miasta, cementując swoją pozycję na tutejszym rynku pomiędzy pozostałymi gigantami pokroju Vivaldich i Cianfanellich. Swoje zyski pomnaża na giełdzie, inwestując potężne sumy, którymi zasilają go ich najlepsi klienci: czarodzieje. Bankierska rodzina utrzymuje z konfraternią szczególnie zażyłe stosunki, chętnie kredytując czarodziejskie przedsięwzięcia. Magowie odwdzięczają się zaś dbaniem o równowagę na rynku kamieni szlachetnych przez odsprzedawanie ich bankowi, który lokuje w klejnotach znaczną część swych zabezpieczeń. Wiele jubilerskich sklepów i zakładów w mieście nieprzypadkowo należy do Giancardich. Samo wnętrze oddziału urządzone jest wykwintnie, choć bez kłującego w oczy przepychu. Wystrojem przypomina bogate mieszczańskie domostwo wyposażone w gustowne sprzęty i posiadające własną służbę. Najważniejszych klientów podejmuje się tutaj kameralnie, nierzadko poczęstunkiem i zorganizowaniem im pobytu w mieście. Oczekujący petenci mogą ogrzać się przy którymś z licznych kominków, zasiadając w wygodnych fotelach.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Bank Giancardich

Post autor: Dziki Gon » 29 lip 2019, 19:45

Przybyli z balwierni.
U Giancardich było wygodnie i milutko do porzygu. Usadzono ich we wspólnej poczekalni-salonie na miękkich fotelikach naprzeciwko kominka (obecnie wygaszonego), wypytując przy tym o pogodę i samopoczucie. Dostali też po ciastku i odrobinie musującego wina w kryształowym pucharku. Konrad, unikając przedstawiania ich z nazwiska, podał tylko to należące do bankowca, z którym był umówiony, niejakiego Krauheimera. Polecono im się rozgościć i cierpliwie czekać na wywołanie. Poza nimi, w innej części poczekalni posadzono też młodą ludzką parę, trzech krasnoludzkich kupców, nerwowego eleganta ściskającego między udami wyszywaną sakiewkę oraz dwie na oko niespokrewnione ze sobą kobiety rozmawiające o fasetkach i kaboszonach.
Wyglądamy im na młode małżeństwo. Albo narzeczeństwo — gadał Flatau, zabijając czas wyjaśnieniami, nie tknąwszy swojego ciastka ani pucharku. — Takie przychodzą tutaj brać drobne kredyty, zajmować czas nieznacznymi sumami. Nie jesteśmy zwyczajowymi klientami tej instytucji. Dlatego właśnie każą czekać, przesuwają, nie traktują poważnie. I dobrze, gdyż jest nam to na rękę. Nie chcemy zwracać niepotrzebnej uwagi.
Zresztą, gdyby chcieli, przyszłoby im konkurować z dobiegającymi z sąsiedniego gabinetu wrzaskami, zbierającym większość reakcji gości na sali (od rozbawionych do skonfundowanych) oraz pełną obojętność personelu, wskazującą dobitnie, że ich nadawcą jest bogaty klient.
Sheyssredhurenmatterduvvelhoaelfreistadt! Zamrożone? Żebym, ja ich, kurwa, nie pozamrażał, golemów urzędniczych! Kukiełki na sznurkach zgrzybiałego prawa, jeszcze im zrobię koło dupy!
Drzwi od gabinetu otworzyły się z hukiem, wypuszczając do poczekalni o dziwo, nie krasnoluda, choć nadal krępego i brodatego ludzkiego mężczyznę, w krótkim żupanie podbitym wilczym futrem. Posapując z wkurwienia i złorzecząc w kilku językach naraz, nieusatysfakcjonowany interesant przemaszerował przez salonik do wyjścia, podpierając się paradną ozdobą — skrzyżowaniem laski z nadziakiem, z trzonkiem rzeźbionym w kruczy dziób.
Z niedomkniętego po jego wyjściu gabinetu, wychylił się niepewnie młody, ryżobrody krasnolud w zielonym serdaku z mnóstwem kieszeni.
Khem, uprzejmie proszę następną osobę...
Chodź, teraz my — oznajmił jej Konrad, podnosząc się z fotela po niespodziewanie wczesnym zwolnieniu stanowiska.
Znam go, ale nie musi ani nie powinien wiedzieć zbyt wiele. Legendę i introdukcję zostaw mnie — poinstruował ją, pomagając jej wstać i bez pośpiechu prowadząc w stronę gabinetu.
Wszystkie banki w mieście mają nakaz informowania Novigradzkiej Izby Skarbowej o łącznych obrotach każdego podmiotu zarejestrowanego jako działalność magiczna. — Idąc, zwracał się do niej półgłosem, choć patrzył przy tym prosto przed siebie. — I o każdej transakcji powyżej stu koron na rachunku maga z licencją, zajedno stałą czy czasową. Wliczając w to także fundusze, prowizje za doradztwo i umowy o dzieło. Rzecz jasna, prowadzą w tym celu własną ewidencję. Czego dokładnie będziemy w niej szukać?
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Bank Giancardich

Post autor: Catriona » 29 lip 2019, 23:00

Alsvid przemilczała ich zaskakująco krótki pobyt w poczekalni, sącząc leniwie musujące wino, a dla zabicia czasu w myślach znęcając się nad dekoratorem wnętrz zakontraktowanym przez Giancardich. Co jakiś czas posyłała uśmiech w kierunku referującego jej tajniki bankowości Konrada, jakby z przyjemnością wysłuchiwała miłej, tylko im zrozumiałej anegdoty.
Gdy zaproszenie ze strony krasnoludzkiego gryzipióry zasygnalizowało ich kolej na wejście do gabinetu, wdzięcznie przyjęła dłoń pana Flatau, a nawet wślizgnęła się pod jego ramię niczym potulna, zauroczona galanterią oblubieńca narzeczona. Znacznie ułatwiało to wysłuchanie udzielanych jej instrukcji z pełną uwagą, wcześniej mimowolnie rozpraszaną przez charakterystyczną sylwetkę i donośne, wielojęzyczne popisy jegomościa w wilczym żupanie, a także fascynujące wieści ze świata fasetek i kabaszonów.
Szafiry — odparła, porządkując skrzętnie w głowie wszystkie istotne informacje dotyczące czarodzieja. Następnie wyjaśniła. — Jeszcze w Loc’lann Zavist dwa razy do roku sprowadzał bezpośrednimi kanałami białe szafiry z Poviss, zwykle w pierwszych tygodniach Birke, potem na Saovine. Część zostawało ulokowanych na koncie w Pont Vanis, resztę natychmiast spieniężał na wysokie kwoty w lokalnych bankach. Bardzo wysokie kwoty. Spłacał nimi ewentualnych wierzycieli i wymieniał przysługi ze swoimi konfraterami, potem aktywność na lokalnym koncie pewnie wracała do normy na kolejne pół roku. Być może zaciągał też w Novigradzie jakąś pożyczkę, z korespondencji ze Stregoborem wynikało, że planował skonstruować nowy megaskop.
A, jeszcze jedno — dodała pośpiesznie i ściszonym głosem, gdy zbliżyli się do uchylonych drzwi kancelarii. — Zavier z Lan Exeter. Posłużył się tym aliasem, kiedy po raz pierwszy odwiedzał Nazair.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Bank Giancardich

Post autor: Dziki Gon » 31 lip 2019, 2:39

Konrad wydął w zamyśleniu policzek, pokiwał głową.
Depozyt albo inkaso zostawiają pewne ślady. Weksle i czeki tak samo. Przy sprzedaży za żywy pieniądz musieli zachować kwity z wyceną. Będą w przychodach. — Zwolnił, szykując się do przepuszczenia jej w drzwiach. — Gorzej prześledzić je na pół roku wstecz, nie znając aliasu, pod którym trzyma konto. Bo raczej nie pod „Zavierem”.
Było coś osobliwego i smutnego zarazem w widoku usłużnego krasnoluda wbitego w klerkowy uniform. Smutek i osobliwość wymieszały się jeszcze z komizmem, kiedy bankowy urzędnik na widok Konrada zareagował tak, jak gdyby wielojęzyczny jegomość, który niedawno był zdecydował się opuścić gabinet, nagle zmienił zdanie i zawrócił.
Witaj, Emilio — podwładny Florenta przywitał go po imieniu, z pozoru spokojnie i przyjaźnie.
Dzień dobry, panie... — chrząknął zza stołu, pergaminów i liczydła krasnolud, kiedy już domknął rozdziawioną gębę i podniósł przewrócony kałamarz, na szczęście pusty.
Konradzie — wszedł mu w słowo Flatau, zasiadając naprzeciw, w jednym z dwóch przewidzianych dla gości foteli.
Gabinet-kantorek-pokój przyjęć interesantów, cieszył oko nowymi, gustownymi meblami oraz nie rozpraszał uwagi wystrojem, jeżeli nie liczyć wspomnianego liczydła — typowego krasnoludzkiego cacka o złotych drutach z nanizanymi nań kamykami szlachetnymi i szerokiego okna po ich prawej, kolorującego wpadające do środka słońca zielenią i czerwienią, za sprawą pokrywającego go witrażu z kwitnącymi na łące makami. Poza tym, standard — komody z księgami, gobeliny, kurz i inkaust w powietrzu.
Kopę lat — podjął jej towarzysz, uśmiechając się półgębkiem do wyraźnie nieswojego bankiera. — Kiedyśmy się ostatnio widzieli? Nie na festynie po targach w Żyrnym Łęgu? Wiesz, wtedy co żeś przygruchał sobie tą...
A u ciebie Konradzie? — Krasnolud szybko zmienił temat, zbywając pytanie gościa. — Nadal w handlu?
Nadal. Choć chwilo zajmuję się organizacją przyjęć okolicznościowych. Jak miewa się twoja małżonka? I szacowny teść? Zdrowie dopisuje? Warsztat prosperuje?
Krasnolud zacisnął lekko pobielałe wargi, zabębnił palcami po blacie. Sięgnął do kieszeni na piersi i poklepał się po niej, jak gdyby chcąc się upewnić, czy nadal jest pusta.
Pro-prosperuje, podziękować. Można wiedzieć, w jakiej sprawie…?
Służbowej. Ta dama tutaj to moja klientka. Wychodzi za mąż.
A… Acha. — Klerk przełknął głośno ślinę, przyglądając się jej ciekawie. I szybko poznając z kim ma do czynienia. — Winszuję szczęścia na nowej drodze, tego, no...Nie jest z Novigradu? Mówi po...
Trochę, ale nie tak jak my. Dlatego tu jestem. Widzisz, szykujemy bardzo wystawne przyjęcie i potrzebny nam czarodziej, który zechciałby uświetnić tę uroczystość. Wyjątkiem trudno znaleźć nam kogoś sprawdzonego i w cenie, zwłaszcza że w środku bieżącej fali rewizji nie ogłaszają się zbyt chętnie. Wymyśliliśmy, że poradzimy sobie sami. Z twoją pomocą i uprzejmością, którą wyświadczysz nam udostępniając rejestr działalności, może też kilku świeżych transakcji z kont waszych klientów z interesującej nas branży.
Emillio Krauheimer w odpowiedzi zapowietrzył się i schwycił skraju stołu tak kurczowo, jak gdyby groził mu upadek z czwartego piętra. Alsvid łatwo było zrozumieć jego położenie — prośba była bezczelna, a jej uzasadnienie tak absurdalne i szyte grubymi nićmi, że w każdej innej sytuacji, ukręciliby sobie z nich powróz na szyję.
Z jakiegoś powodu ich obecna sytuacja była sytuacją szczególną. Wskazywała na to mina krasnoluda, wyglądającego jak gdyby nie mógł się zdecydować — rozpłakać się czy rozbić witraż liczydłem?
Konrad, zrozum, nas obowiązuje ścisła, kurwa, klauzula poufności...
A nas dżentelmeńska umowa, jeśli dobrze pamiętasz.
Kiedy ja naprawdę nie mogę… Jeżeli to wyjdzie...
Jeżeli MNIE wyjdzie to, co zamierzam. — Flatau przerwał wijącemu się klerkowi. — Zyskasz coś więcej niż moją wdzięczność. Wówczas będę potrzebował tu rachunku. Na dużą kwotę, przynajmniej pięciocyfrową. Wymagającą wielu operacji. Jak myślisz, do kogo zwrócę się wówczas z prośbą o pomoc? O kim napomknę w poleceniu? Komu przypadnie z tego tytułu prowizja? Wciągam cię nie tylko w potencjalne ryzyko. A wiesz również, że nie zwykłem podejmować go bez dobrego powodu.
Rudobrody karzeł cofnął spoconą dłoń, wycierając ją w surdut. Z trudem ukrywając nagły błysk w oku, w ostatniej chwili prostując z nachylonej pozy, którą przybrał słuchając słów jasnowłosego.
Jesteś pewien, tego, co robisz?
Twarz Konrada stężała jeszcze bardziej niż zazwyczaj. W milczeniu i pełen spokoju wytrzymał intensywne spojrzenie świdrującego go bankiera.
Jak wtedy z tamtym pastwiskiem.
Krasnolud odetchnął z wysiłkiem, sięgając za stos niewypisanych weksli, po niewielką książeczkę w czarnej, skórzanej oprawie, z czerwonym językiem zakładki wystającym spomiędzy stron. Przesunął ją na środek biurka, zsuwając się z fotela i ruszając do wyjścia, po drodze wyciągając z kieszeni surduta mosiężny kluczyk na sznurku.
Przeproszę was na moment, muszę coś sprawdzić. Kiedy wrócę, powiecie mi czego dokładnie wam trzeba.
Kiedy drzwi skrzypnęły za Emiliem, Konrad sięgnął po pozostawiony przez niego notatnik, rozczytując się w maczku gęsto pokrywającym zaznaczoną językiem stronicę.
Idź pod drzwi. Uchyl je lekko i wyglądaj czy będzie wracał sam. Jeśli w towarzystwie, daj mi znać — polecił jej, nie przerywając lektury. — Dostawcy usług, licencje i certyfikaty, akcje, fundusze, krótka sprzedaż, doradztwo, spółki inwestycyjne, transakcje okazjonalne… Nie ma mowy, żebyśmy wyrobili się z tym wszystkim. Od czego zaczniemy?
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Bank Giancardich

Post autor: Catriona » 31 lip 2019, 23:30

Przystanąwszy na środku niewielkiego kantorka, za fotelami dla petentów, dziewczyna powitała przyjmującego ich Krauheimera zdawkowym acz grzecznym „dzień dobry”, starając się nie studiować krasnoluda zbyt dociekliwie. Miast tego skupiła spojrzenie na zagraconym pulpicie urzędnika oraz zjawiskowym, złotym abakusie zajmującym tam niemal honorowe miejsce. Wodziła ciekawskim wzrokiem po grzbietach opasłych cymeliów prawniczych, aktówek i tomiszczy ściśniętych na półkach biblioteczki według porządku znanego wyłącznie bankierowi, tylko cienka warstwa kurzu spoczywająca na brzegach opraw zdradzała częstotliwość, z jaką sięgano po dany wolumin. Udając zaabsorbowaną wnętrzem pokoju, cudzoziemka uważnie przysłuchiwała się każdemu słowu padającemu między krasnoludem a panem Flatau.
Natychmiast stało się jasnym, że łączyła ich wspólna przeszłość oraz wspólne grzeszki. Jeśli słowa Konrada zostawiały ku temu jakiekolwiek wątpliwości, to nie pozostawiała ich mina Emilio, która zrzedła na sam widok blondyna, a dwuznaczne i złudnie koleżeńskie zaczepki spotkały się z bardzo jednoznaczną tremą po stronie adresata. Gryzipiórek wił się niczym piskorz na żyłce. Wyglądało też, że pupil Florenta miał nazbierane nieco własnego brudu za uszami i nawet najlepsze ręce w zakładzie Pelagiuse de Guizot nie potrafiły ich doszorować.
Nihil novi, prychnęła w myślach dziewczyna.
Mimo to, nie przestała wytężać słuchu, nadal zaintrygowana wahaniem, z jakim Krauheimer zwrócił się do jej towarzysza przy powitaniu. Zupełnie jakby nie tyle zapomniał ze zdenerwowania imienia starego druha, co nie był poinformowany, pod jakim aktualnie operował. Zaiste, ciekawe.
Chwilę później wydarzyło się jednak coś jeszcze ciekawszego.
Ich niedorzecznie bezceremonialna, zakrawająca na kryminał prośba spotkała się z aprobatą. Oporną a definitywną.
Alsvid wypuściła powietrze cicho przez nos, pozwalając sobie na minutę milczącego uznania dla pana Flatau. Nawet jeżeli szczegóły jego zażyłości z urzędnikiem znacznie wzmocniły nacisk imadła, w które go nagle pochwycił, to uporał się z tą safandułą po mistrzowsku. A ona nigdy nie szczędziła szacunku profesjonalistom.
Po opuszczeniu gabinetu przez krasnoluda skinęła głową na rzucone jej polecenie, nie wdając się w dyskusje. Pchnęła lekko drzwi do kantorka i nonszalancko oparłszy się o framugę, spoglądała w korytarz, którym szli wcześniej. Dawno nie czuła się dalsza od nonszalancji.
Wszystko — odparła Konradowi przez zaciśnięte zęby. — Ale zacznij od funduszy i transakcji okazjonalnych. Zwracaj uwagę na pojedyncze depozyty, nieregularną aktywność albo rachunki na wycenę towaru — przypomniała mu.
Niepotrzebnie, po prostu była zdenerwowana.
Niczego nie należało sobie obiecywać. Znała tę mantrę na pamięć, lecz nic nie mogła poradzić dziś, rok ani pięć lat temu, że czuła się jak bardzo, bardzo głodny kot podchodzący wyjątkowo płochliwego ptaka. Stąpając po suchych liściach.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Bank Giancardich

Post autor: Dziki Gon » 03 sie 2019, 1:54

Co ty nie powiesz — zażartował Flatau znad książeczki, dowodząc, że oprócz pełnego profesjonalizmu, jest zdolny również do ostrego jak brzytwa dowcipu. — Cholera, będziemy błądzić po omacku. Wiesz ile tego wyjdzie? — zapytał, w równym stopniu spokojnie, co retorycznie.
Alsvid czuwała przy drzwiach. Przez uchyloną szparę miała widok na część poczekali i wychodzący z niej krótki i szeroki korytarz w regularnych odstępach najeżonych drzwiami podobnymi do tych, za którymi właśnie się znajdowali.
Nerwowy elegant dłubał w nosie, krasnoludzcy kupcy zbierali z foteli, ruszając w kierunku kolejnego zwolnionego gabinetu, po tym jak wystający z niego klerk zaprosił ich do środka. Młoda para dawała sobie dzióbków. Fasetki i kaboszonki wdały w rozmowę z nowym gościem poczekalni — ludzkim dżentelmenem w szaperonie i średnim wieku.
Dostrzegła też Emilia, lekko zdyszanego i idącego z powrotem. Samego. Krokiem kogoś, kto właśnie zerżnął się w portki i starał utrzymać to w nogawkach, jednocześnie nie zwalniając.
Zbliżwyszy do gabinetu, wślizgnął się do środka, w pierwszej chwili nie zauważając Alsvid, nawet jeśli starała przy drzwiach, a w innym wypadku miała dostatecznie dużo czasu, by wrócić na miejsce.
Pozwólcie za mną. — Wypuszczając ich z pokoju, nerwowym ruchem wytarł poplamioną inkaustem dłoń w brodę, zamykając go za sobą na klucz. Podążyli za nim tym samym korytarzem, na który jeszcze niedawno wyglądała. Minęli dwoje drzwi i mały stolik zajęty w całości przez storczyk w doniczce i natychmiast byli weszli w drzwi trzecie, pospiesznie uchylone im przez Krauheimera, który nieledwie wepchnął ich do środka.
Pomieszczenie, przynajmniej trzykrotnie większe od tego, w którym podejmowano petentów, było jeszcze bardziej zakurzone i wypełnione po sufit otwartymi szafkami, na których zalegały księgi, papiery, pakunki, luźną korespondencję i chuj wie co jeszcze. Z innych mebli uzbrojone było w pulpity, zawalone innymi księgami o podpisanych grzbietach i rozłożystych, sztywnych stronicach. Widziała też trzy potężne sejfy z grubego żelaza zalegające w kącie, w tym jeden popsuty, bez drzwiczek. Krzeseł ani taboretów, dla odmiany, w pomieszczeniu nie było. Z okien — wyłącznie dwa okrągłe i okratowane lufty przy samym suficie. Jednakoż, jakimś cudem, światła wpadało tu dosyć, by nie musieć stosować łuczyw i kandelabrów, których (inaczej niż w większości pomieszczeń) nie uświadczyła spoglądając w górę. Dłuższą chwilę zajęło jej zrozumienie, że to nie kwestia cudu, lecz magii, przypuszczalnie sprytnie rzuconego zaklęcia.
Tędy, tędy, tutaj — mamrotał nerwowy i wiercący się Emilio, co rusz oglądając na drzwi i prowadząc ich do niskiego (ewidentnie przeznaczonego dla krasnoluda) stolika, na którym zalegał stos grubych woluminów, każdy opatrzony stosownym tytułem, z wymienionej wcześniej przez Konrada kategorii. Tym razem to jemu wypadła kolej stać na warcie przy drzwiach. Gadał przy tym jak najęty, bez przerwy. Coś o pośpiechu, ostrożności i o tym, że urwą mu dupę.
Konrad, ignorując zupełnie produkowany przez karła hałas, z miejsca zabrał się do pracy, otwierając „transakcje” i podsuwając Alsvid „fundusze”.
Zacznij od zagranicznych, powinny być osobno.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Bank Giancardich

Post autor: Catriona » 03 sie 2019, 15:26

Alsvid kichnęła cicho w rękaw. Potencjał współczesnej sztuki czarodziejskiej najwyraźniej kończył się na magicznej iluminacji wnętrz, nic wskazywało bowiem na to, by kłęby kurzu wirujące w powietrzu miały niespodziewanie same rozpierzchnąć się przed odwiedzającymi archiwum gośćmi albo przed zmaterializowaną znikąd szmatką i miotełką.
Lecz nie tylko pył zapierał dech w piersi po przekroczeniu progu pomieszczenia. Tak zagraconego miejsca Alsvid nie oglądała na oczy nigdy wcześniej. Pnąc się pod samo magiczne sklepienie komnaty, grube stosy pergaminu, opasłe tomy, pod którymi uginały się półki regałów oraz rzędy skrupulatnie opisanych teczek aktowych wypełniały ją w ilościach, których nie powstydziłaby się książęca biblioteka w Loc’lann, a które natychmiast nasuwały odpowiedź na pytanie, czemu korzystanie w środku z pospolitych świec lub lamp olejnych było wykluczone. Powietrze miało stęchły, lecz nawet przyjemny zapach wysuszonego welinu i atramentu, a także starych, zastygniętych plomb z wosku pieczętujących glejty.
Dziewczyna gwizdnęła pod nosem z podziwem. Ni to na obszerność prowadzonego przez instytucję zbioru — bez wątpienia tylko jednego z kilku podobnych — ni na szacowaną mimowolnie prędkość, z jaką jeden niedopilnowany kaganek mógłby zająć cały gmach banku ogniem, a potem zhajcować jeszcze dobre pół dzielnicy.
Konrad wytrącił ją z chwili zadumy. Chwyciła skwapliwie podsunięty jej rejestr i zasiadła z nim na podłodze, krzyżując nogi. Również ogłuchła na gorączkowe trajkotanie krasnoluda, niemal zapomniała o jego obecności. Przygryzła w skupieniu brzeg wargi.
Mimo dokuczającego jej napięcia i zdenerwowania, którego narastanie starała się ukryć przed panem Flatau w drodze z kantorku, pochylona teraz nad woluminem i studiująca w pośpiechu tabele linijka po linijce poczuła się jak pingwin wrzucony do oceanu. Nie w zakresie znajomości buchalterii, fiskalnej nomenklatury i tajników katalogowania wykazów skarbowych, rzecz jasna. Na tych lądach była zaiste błazeńskim, niezdarnym nielotem kolebiącym się na boki przy każdym kroku. Jeno bardzo uporczywym nielotem.
To atmosfera polowania działała na Alsvid podniecająco. W głuszach od krańców Tir Tochair po Góry Smocze próżno było szukać zwierzyny takiej jak ta, którą dziś w głuchym, zakurzonym pokoju ścigała wzorkiem po suchych arkuszach księgi. Budzącej w niej tyle pasji. Ilekroć przewracała stronicę, przysięgłaby, że czuje parujący nad nią charakterystyczny zapach oleum, gencjany i rozpuszczalnika oraz poplamionych jodyną szat. Smród potwora.
Może nie być to widoczne na pierwszy rzut oka — mruknęła sarkastycznie do wertującego obok „transakcje” pana Flatau — ale nie znam się na finansach, Konradzie. Ani trochę. Jeśli mam zwracać uwagę na coś więcej, niż omawialiśmy, powiedz mi bezwzględnie. Nawet jeżeli wydaje ci się to oczywiste.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Bank Giancardich

Post autor: Dziki Gon » 05 sie 2019, 3:09

Właśnie dlatego sprawdzasz fundusze. Są najbardziej czytelne — oznajmił jej z wysokości, znad własnej księgi, którą przeglądał właśnie na stojąco, przechadzając się bezgłośnie od szafki do szafki. — Będziesz wiedzieć czego szukać. Lepiej ode mnie.
Podsunięty jej rejestr, istotnie nie należał do szczególnie zagmatwanych. Pokryte starannym pismem stronice poświęcone były rubrykom zawierającym datę zarejestrowania funduszu, danych adresowych ich przedstawiciel oraz opatrzonych datą subfunduszom poniżej. Gdzieniegdzie, na wydzielonych marginesach, widniały pojedyncze notatki z ciągów cyfr lub trzyliterowych skrótów, przywodzących jej na myśl biblioteczne indeksy. Niewykluczone, że spełniały analogiczną funkcję odsyłania do aneksów i szczegółowych dokumentów.
Zaczęła przeglądać uporządkowane chronologicznie wpisy, strona po stronie, przedzierając się przez kolejne nazwy, zupełnie obce jej wiedzy i pamięci, często niezrozumiałe już w samej swej treści: „Ex Operato, Bitrig et Terent”, „ACQ Obsidione”, „Grupa Kapitałowa Jedenasty Września, „Fioravanti Consortium Internationale”, „Palantir Fiscus Patentibus”, „Hexafoil, Międzynarodowe Porfolio na rzecz renowacji artefaktów”, „Fundusz Charytatywny Sodden”... Strona po stronie, nazwa po nazwie. Czasem po kilka naraz, kiedy któryś z nic niemówiących jej funduszy zajmował wypisem swoich inwestycji więcej niż jedną stronę. Ślepiła w czarną kaligrafię na pożółkłych stronach, wdychając kwaśnawy od inkaustu zapach starego papieru. Z każdym kolejnym przebytym przełożeniem karty z prawa na lewo, wysiłek zdawał jej się coraz bardziej płonny. A co, jeśli właśnie pominięty fundusz okazałby się tropem? Co, jeśli sama zasypała sobie ślad, nie rozpoznając w nim znajomego odcisku zwierzyny? Naraz uświadomiła sobie, jak bardzo niezawężony pozostaje zakres ich poszukiwań, zrozumiała, co Flatau miał na myśli, mówiąc o błądzeniu po omacku. Imieniem wszystkich potencjalnie przydatnych nazwisk, miejsc i cyfr był Legion. A trzymana przez nią na kolanach księga (naraz jakby książeczka) była ledwie jedną z jego centurii.
Szczęśliwie, Konrad okazał się mieć też rację w drugiej sprawie. Faktycznie wiedziała czego szukać. Nawet jeśli przekonała się o tym dopiero wówczas, gdy to znalazła.
„Kovirskie Konsorcjum Inwestycyjne Kamieni Szlachetnych, Occultum Lapidem” — głosiła nazwa na otwartej właśnie stronie. Głosiła i budziła w jej umyśle więcej niż potencjalnie dobrze rokujące skojarzenie. Nie, już ją kiedyś widziała, chociaż przelotnie. W Roggeven, w domu Petry. Na niezrealizowanym pokwitowaniu, walającym się w jej papierach. Nie potrafiłaby odtworzyć szczegółów. Te rozmywały się pośród innych, wyraźniejszych tropów, tych, które ostatecznie przywiodły ją do Novigradu. Pozwoliły dotrzeć aż tutaj. Pytanie, czy na marne?
Gdzieś w tle zajmującego uwagę studiowania księgi, usłyszała ciche, pełne podziwu gwizdnięcie Konrada, przerywające napiętą ciszę, poprzez wywołanie u Emilio reakcji w postaci wydania z siebie całej serii uspokajających syknięć.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Bank Giancardich

Post autor: Catriona » 05 sie 2019, 23:01

Serce załomotało jej w piersi.
„Occultum Lapidem”, Kovirskie Konsorcjum Inwestycyjne Kamieni Szlachetnych — nazwa odbiorcy widniała na blankiecie razem z podpisem magiczki. Czy to był jakiś weksel? Albo może rachunek, poświadczenie majątkowe, kopia zamówienia? Trudno było jej powiedzieć, świstek leżał wszak wśród tuzina innych papierów rozrzuconych na biurku i posadzce, pogniecionych, podeptanych. Przebiegła po nich krótko wzrokiem, wygodnie opierając się o blat pulpitu.
„Cześć, Petra”.
Dom nie śmierdział odczynnikami ani ozonem, wręcz przeciwnie, wypełniała go jedynie woń drogich perfum oraz bergamotki posadzonej na parapetach. Czuć było rześką morską bryzę napływającą znad zatoki, nawet po tym, jak okiennice zostały zatrzaśnięte. W jadalni wietrzył się kielich naprawdę przedniego wina, stygła kolacja. Powietrze przeszywał straszliwy, rozdzierające wrzask czarodziejki przypominający z każdą chwilą coraz mniej wrzask ludzkiej istoty, a coraz bardziej skowyt zwierzęcia… Sprawiłaby, że nigdy by nie ucichł, gdyby mogła. Czasem słyszała go, kiedy zamykała oczy. Czasem nocą, kiedy leżała na posłaniu i bawiła się czerwoną wstążką wyplątaną z włosów, spoglądała w sufit. Rozkoszowała się.
Panie Krauheimer. — Dziewczyna podniosła głowę znad rejestru, osaczając krasnoluda złocistym spojrzeniem swych wielkich oczu. — Podajcie mi pergamin i coś do pisania.
Ton polecenia był zimny, spokojny i niecierpiący sprzeciwu. A wydający je głos nie przypominał nic a nic głosu przybłędy z południa. Alsvid dawno puściła w niepamięć swoje pochodzenie, zapomniała większości dworskich manier, lecz nadal umiała zabrzmieć jak wnuczka Białego Skorpiona znad Alby, ostatnia pełnokrwista dziedziczka dynastii var Éann. Czarne Słońce Nilfgaardu, pani na Loc’lann. Księżniczka Nazairu i novigradzkiego zamtuza.
Biuro maklerskie „Jenfelt, Romport, Jenfelt”, Nożownicza 4 — pośpiesznie zapisała adres, datowanie, a pod spodem nazwę konsorcjum i ukryła zwinięty skrawek pergaminu głęboko za cholewą buta. Zamknąwszy księgę, zwróciła się do pana Flatau, licząc, że jego aprobujące gwizdnięcie sygnalizowało nie pochwałę, tylko kolejne obiecujące znalezisko.
Coś jeszcze?
Podniosła się i otrzepała z kurzu, skłonna na Stare Miasto choćby biec. Recz jasna, nie było to takie proste.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Bank Giancardich

Post autor: Dziki Gon » 07 sie 2019, 2:50

Poproszony o pergamin i coś do pisania Pan Krauheimer szykował się do żywiołowego i stanowczego protestu rojącego się przymiotnikami z rodzaju absolutnych i kategorycznych. Zamiar ten — szybko zweryfikowany tonem i spojrzeniem Alsvid — upadł szybciej niż powstanie w Toussaint. Tresowany krasnolud, ograniczając się do niezadowolonego burczenia pod nosem, rad nierad spełnił jej prośbę.
Zagajony Flatau, pokręcił z wahaniem głową, nie podnosząc oczu znad studiowanej księgi.
Nie jestem pewien — odparł w końcu, przewracając stronę. — Ale w życiu nie widziałem tylu pieniędzy naraz.
Dosyć, dosyć! — zasapał się Emilio, przez ostatnie kilka sekund zbierający się na odwagę, do tego, by w końcu ich stąd wyprosić. — I tak za długo tu zabawiamy. Jeżeli ktoś zajdzie teraz do mojego gabinetu i zoczy, że wybyłem… Ach, psiakrew, starczy. Pani już znalazła czego szukała! — Krasnolud rzucił się do stołu, odkładać wywleczone rejestry na miejsce. Flatau wzruszając ramionami, oddał mu swoją księgę, spojrzał na Alsvid. Skrzywieniem warg i zamaszystym gestem ogarniającym piętrzące się po sufit księgi w pomieszczeniu, dał do zrozumienia, że faktycznie nic tu po nich i nawet siedzenie tu do zmierzchu tego nie zmieni.
Dzięki, Emilio. Pozdrów małżonkę — pożegnał krasnoluda, gdy ten zechciał ich w końcu wypuścić z tego papierologicznego sezamu, upewniwszy się wprzódy trzy razy, czy nikt nie nadchodzi, by zdybać ich tam, gdzie nigdy ich nie było.
Ruszyli w kierunku wyjścia. Konrad jak zawsze obojętny, choć tym razem była to obojętność zamyślona.
Na czym stoimy? — Jednym zwięzłym pytaniem wyraził swoje zainteresowanie odkryciem Alsvid.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Bank Giancardich

Post autor: Catriona » 07 sie 2019, 20:38

Cudzoziemka wykrzywiła brzydko usta. — Nadal na cienkim kurewskim lodzie, ale jest lepiej. Odrobinę lepiej. Znasz maklerów „Jenfelt, Romport, Jenfelt”? Stare Miasto, na Nożowniczej. Byli wyszczególnieni jako lokalny pośrednik Kovirskiego Konsorcjum… Bloede d’yaebl, konsorcjum „Occultum Lapidem”.
Na rogu między galeryjką a poczekalnią przystanęła na chwilę, udając, że poprawia cholewę opinającego łydkę buta. Wyłowiła zza niej szczegółowo spisaną z rejestru notatkę i wsunęła ją w dłoń Konrada, zrównawszy się z nim krokiem.
Dokąd teraz? Na starówkę? — Wysiliła się na beztroski ton, ponownie mijali bowiem goszczące petentów foyer, przyciągając kilka zainteresowanych każdym poruszeniem spojrzeń.
Kosztowało to Alsvid znacznie więcej trudu niż poprzednim razem. Wijące się pod jej skórą kłębowisko myśli, pytań i emocji pustoszyło jej głowę, nie mogła go uciszyć, zakrzyczeć, fałszowało wtedy za nią jak durne, głuche echo. Ekscytacja, podniecenie, lęk, nienawiść, tak straszliwie dużo nienawiści... Niczym kopnięte gniazdo węży rozpełzły się po jej ciele na wszystkie strony.
Głupia dziewczyno, pomyślała. Wiesz, co jest najgorsze? Najgorsze jest, że absolutnie nic nie możesz z tym zrobić. Chyba że spieprzyć wszystko, na co pracowałaś.
Wypadła na ulicę, przepuszczona w drzwiach gmachu przez pana Flatau. Gdy skręcili dla chwili prywatności w najbliższy zaułek, nie mogła znieść bezczynnego sterczenia. Impulsywnym krokiem zawracała od ściany jednej kamienicy do drugiej, wpatrując się nieobecnymi oczami w ceglane fasady. Chociaż chciała zaczekać, aż Konrad zapozna się spokojnie z treścią świstka, a następnie podzieli z nią swoimi własnymi refleksjami — w bez wątpienia lakonicznych, nieporuszonych i rzeczowych słowach — równie dobrze mogłaby usiłować skupić się na schnącej farbie.
Nawet nie zauważyła, że jej ręka zabłądziła z podbródka w okolice biodra. Paliła ją potrzeba, żeby poczuć tam coś, wcale nie głowicę miecza ani rękojeść puginału. Chciała poczuć zaciśnętą na niej boleśnie dłoń, wbijające się w jej kark palce, puzderko fisstechu w kieszeni, sztych ostrza na skórze, cokolwiek, czemu mogła ulec teraz mocno, szybko i gwałtownie, a potem jeszcze szybciej zapomnieć. Zadrżała.
Och, dziewczyno. To tylko człowiek, tylko głupi człowiek. Głupi czarownik.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Bank Giancardich

Post autor: Dziki Gon » 09 sie 2019, 19:50

Znasz — przytaknął, Konrad. — Kuno Jenfelt handluje artykułami żelaznymi. Siedzi też w częściach na zamówienie. Do wozów i budowniczej stolarki. To znaczy, handlował i siedział. Sześć lat temu.
Przy „Occultum” zamyślił się, długo czytał podaną mu przez białowłosą kartkę. — O tych pierwsze słyszę — przyznał w końcu bez wstydu, wzruszając ramionami i chowając świstek do kieszeni. — Skąd pewność, że twój czarownik jest z nimi powiązany? — zapytał, ignorując uchylającego mu beret człowieka, z którym minęli się w foyer.
Na starówkę? — powtórzył, raczej dla pewności niż ze zdziwieniem. Wyszli na zewnątrz, prosto na tłoczną arterię prostopadłą do Bazaru i miejskiego ratusza. Nie czekając, aż porwie ich ludzka rzeka, Konrad jak najszybciej przeprawił się na drugą stronę ulicy, czekając na Alsvid na rogu zaułka, gdzie ciżba zrzedła na tyle, by dało się rozmawiać bez podnoszenia głosu i bez ciągłego oglądania się, by ktoś nie zderzył się z nimi lub najechał koniem. — Chcesz iść do nich od razu? Nie mam nic przeciwko, pod warunkiem, że masz już plan. I pozwolisz, że wprzódy go poznam. — Konrad, w przeciwieństwie do Alsvid, przemierzał ulice dziarsko, spokojnie, ot nawet pogwizdywał sobie, skurczybyk. Nic nie wskazywało na to, by wizyta w banku wywarła na nim większe wrażenie. Może była to kwestia wrodzonego stoicyzmu. A może tego, że na dłuższą metę Zavist nie był jego problemem i w ogóle chuj go to wszystko. — Co jeszcze wyczytałaś na temat tego Occultum? Znalazłaś coś o ich ostatnich inwestycjach?
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Bank Giancardich

Post autor: Catriona » 10 sie 2019, 16:56

Rzeczowy głos Konrada zachwiał potoczysty, rytmiczny szum miejskiej dreptaniny, w którym Alsvid uparcie próbowała utopić powódź myśli. Dziewczyna ocknęła się, mimowolnie spiorunowała towarzysza spojrzeniem wielkich, złotych oczu. Opuszczając wzrok, splotła ramiona na piersi i zacisnęła na nich palce dłoni. Usiłowała uporządkować sobie w głowie niefrasobliwy natłok słów oraz pytań, którymi Flatau raczył ją zasypać.
Prawdopodobieństwo, nie pewność — zaczęła od skorygowania go. A przy okazji siebie. — Raczej wysokie. Widziałam już tę nazwę u kogoś, kogo łączyły z Zavistem bardzo liczne interesy, w tym wspólne furtki do importowanych z Północy kamieni szlachetnych, tego jestem pewna. Jeśli Occultum nie jest jedną i tą samą furtką, na którą się wtedy natknęłam, to mamy do czynienia z wyjątkowo niefortunnym zbiegiem okoliczności, a ja ze swoim zasranym szczęściem — prychnęła, wyjaśniając sprawę zwięźle.
Nic nie przykuwało uwagi w ich inwestycjach, poza datami. Spisałam je pod spodem. — Ruchem głowy wskazała na kieszeń mężczyzny, a raczej na spoczywający w niej zwitek. — Wydaje mi się, że były zbieżne z modus operandi mojego czarownika. Psiakrew, gdybyśmy mieli więcej czasu…
Dysponowałabyś niechybnie swą upragnioną pewnością, ale nie tym, co tak naprawdę chciałaś znaleźć. Wcale naiwnie zresztą, odpowiedziała sobie sama. Gdyby twój czarownik pozwalał swoim personaliom figurować na każdym walającym się po czyichś archiwach kawałku papieru, nigdy nie musiałabyś fatygować się aż do Novigradu ani łasić u stóp jakiegoś znużonego kuplera.
Alsvid nie zapomniała poprzedniego pytania pana Flatau, bynajmniej. Zostawiła sobie najtrudniejsze na koniec.
Nadal krążąc po zaułku nerwowym krokiem, zamilkła na dłuższą chwilę. W końcu pokręciła głową i niechętnie przyznała: — Starczy na dzisiaj. Nie mam jeszcze planu, za mało wiemy o tych maklerach, poza tym… Nie powinnam się tam pojawiać osobiście, plątanie się po banku było wystarczająco ryzykowne. Nie mam pojęcia, czy i jakich totumfackich Zavist przygruchał sobie w mieście, nie znam ich, bez wątpienia jednak oni znają mnie. Przynajmniej na tyle, żeby wystarczyło mi raz znaleźć się w nieodpowiednim miejscu, rzucić w oczy nieodpowiedniej osobie i równie dobrze mogę kontynuować swoje poszukiwania w Zangwebarze lub na malowniczych pustyniach Ofiru. Wątpię, by Florent był skłonny zainwestować część mojego skromnego posagu w ekspedycję.
Jak mówiłam, zbyt słabo znamy też samych Jenfeltów i Romporta. Zakładając, że nie posiadasz w ich filii kolejnego wygodnie zadłużonego znajomka, szczerze wątpię, by zgodzili się omawiać interesy zagranicznego kontrahenta tylko dlatego, że ładnie poproszę. Albo nieładnie. Ale tym razem wolałabym nie zwracać na siebie uwagi.
Gdzie się nie obracała: ściana, mur, kozi róg. Zasrane szczęście.
Zakładam — kontynuowała powoli — że potrzebny będzie dyskretny, cierpliwy rekonesans. Musimy dowiedzieć się, jakie mniej więcej informacje biuro posiada o konsorcjum i o Zaviście oraz jak możemy je delikatnie od nich wydobyć. Łapówka, jakaś przysługa, subtelna pogróżka? No i kogo mielibyśmy tam wysłać?… — zamyśliła się na głos, z ulgą odkrywając, że szukanie rozwiązania skutecznie odwracało jej uwagę od mniej produktywnych rozważań. — Popraw mnie, jeśli mówię od rzeczy. Delikatność to nie moja ekspertyza.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Bank Giancardich

Post autor: Dziki Gon » 12 sie 2019, 1:53

Niby mówisz na temat — przerwał jej Konrad, ucinając potok słów. — A ciągle unikasz jego sedna. — Idący obok siebie, prezentowali się dosyć osobliwie. Nerwowa, splatająca dłonie i palce Alsvid, ruchliwa niby posokowiec wietrzący świeży trop, strzelająca oczami na boki. I wlokący się za nią leniwie kontrapunkt — imć Flatau ze wbitymi w kieszenie rękami, a wzrokiem — nieruchomo przed siebie. — JAKIE interesy łączą Zavista z funduszem? KIM jest w niniejszym układzie: założycielem, inwestorem, pośrednikiem? DLACZEGO w to wszedł? CZY JESZCZE w tym siedzi? — Bury kocur, spłoszony kopniętym przez zamyślonego Flatau kamieniem, smyknął wzdłuż muru, by naparskać na nich z bezpiecznej wysokości parapetu, kiedy minęli go kawałek dalej.
Miałbym może kilka hipotez na ten temat. Może nawet teorii, gdybyś przypomniała sobie coś poza datami tych inwestycji. Na przykład nazwy. Czasem gówno znaczą, czasem nie. Różnie. — Skręcili za róg, zbliżając się do śmierdzącego moczem i rzygowinami zaułka „Pod Pręgierzem”, lokalu słynnego na całą Starówkę. Zwłaszcza z burd i pożarów. Wyprzedzając zaaferowaną białowłosą, przeciął jej drogę, skinieniem głowy wskazał inny kierunek, paradoksalnie wobec ich ustaleń — prowadzący prosto na miejską giełdę.
Dobrze, szefie — skwitował, nie bez drobnej złośliwości, wydane przez nią dyspozycje o przerwaniu poszukiwań na dzisiejszy dzień. Zatrzymując się pod frontem mijanej kamieniczki, przepuścił włączających się do pieszego ruchu ludzi, którzy zaczęli za nimi podążać. O budynek oparł się samą podeszwą lewego buta, żeby nie powalać sobie wytwornego kaftana świeżo kładzionym tynkiem.
Bez urazy, panno Doran.— Nie zmieniając swojej zwyczajowo beznamiętnej miny, Flatau podniósł na nią spojrzenie swoich szaroniebieskich oczu. — Ale nawet w mieście takim jak to, prezentuje się pani dyskretnie niby tarantula na biszkoptowym cieście.
Względem Jenfeltów i Romporta... — Zausznik Florenta skorzystał z zaproponowanej okazji do poprawienia swojej interlokutorki — Nie zgodzą się. Nie prośbą, nie łapówką, tym bardziej pogróżką. Jeśli chcesz rozmawiać z kupcem, to o pieniądzach. — Flatau odbił od murku, przyjrzał frontowi budynku, jakby zainteresowany detalem rzeźbionej elewacji. — Właśnie dlatego wyślemy tam siebie. Razem z okrągłą sumką, użyczoną nam przez Star… Przez Pana Florenta. W charakterze zainwestowanych funduszem inwestorów. Proste, czyż nie?
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Bank Giancardich

Post autor: Catriona » 12 sie 2019, 19:31

Och, wybacz najmocniej, nie przyszło mi do głowy indagować o wszystkie niuanse jego księgowości, kiedy mnie… — Alsvid urwała, mięśnie jej szczęki skurczyły się boleśnie.
Wypuszczając powietrze przez nos, policzyła w myślach do dziesięciu, najpierw w ojczystym języku, potem we wspólnym.
Sprowadza od nich białe szafiry. Jest inwestorem. Ma na te kamienie stałych nabywców wśród konfraterii. Zapewne nadal siedzi. Wszystko „pewnie”, „prawdopodobnie”, „potencjalnie”. I nie, nie pamiętam nazw inwestycji. Widzisz, niby pytałeś na temat, a jego sedna ciągle musiałam się domyślać. Teraz mamy jasność.
Złość była łatwa. Dobrze poznana — jak wredny, stary pies, zawsze przy nodze. Złość nie przystawała księżniczce ani pannie, co czyniło ją o stokroć przyjemniejszą.
Poderwała głowę i spojrzała na pana Flatau, ale pozostawiła jego niewinne drwiny bez riposty. Tutaj również mieli jasność. Czymkolwiek podpadł „Staremu”, żeby zasłużyć sobie na to niewdzięczne zadanie, ewidentnie nie był uradowany koniecznością użerania się z nią zamiast innymi, nie mniej ważnymi sprawami. Nie oczekiwała niczego innego. Nie spodziewała się, mówiły za nią jastrzębie oczy. Jego również zdradzały znacznie więcej niźli zdawkowe słowa czy beznamiętny, wystudiowany wyraz twarzy. Była mu obojętna ich zwierzyna, obojętna ona, obojętna i niezrozumiała ważkość tego polowania.
Nie potrzebuję twojego zrozumienia, odparło pogardliwe spojrzenie. Potrzebuję twojej wiedzy i kompetencji.
Proste — przytaknęła sucho, nie kłócąc się z wiedzą ani kompetencjami Konrada.
Ani z kierunkiem, który im wskazywał.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Odpowiedz
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław