Narkotyk okazał się silniejszy od ścierwa, które Rudolf okazyjnie, tudzież przy byle okazji, zażywał za hulaszczych lat młodzieńczych. Dużo silniejszy. Najpierw w oczy zakłuły go wyostrzone kontury i kontrasty walających się po sali rupieci, jego własne odbicie w gładzi pawęży nabrało złowieszczo drapieżnych, jastrzębich rysów, diabelskich cieni, komnatka zaś, dopiero co skąpana w szaroburości wszechobecnego kurzu, zapłonęła najżywszymi szkarłatami, zapulsowało tysiącem odcieni błękitów, zieleni i żółci. Oślepiającą bielą, welwetową czernią pochłaniającą najdrobniejszy nawet refleks światła.
Jaspisowe ślepie Viroledy również zapulsowało, gadzia łuska rękojeści przywarła do dłoni
Frei niczym usta przyklejone zachłannie do ust. Rudriger słyszał każdy szmer opływającego klingę powietrza, każdy szust. Znał tę muzykę. Znał ten śpiew.
Nim wystąpił na arenę, pożegnawszy pod arkadą sekundanta, minąwszy kapelana ze spowijającą korytarz w świętych oparach kadzielnicą, efekt zażytego specyfiku zdążył złagodnieć, zmysły nawykły do nowego, krystalicznego świata. Inaczej ogłuchłby chyba od ryku tłuszczy i oślepł od zalewających plac promieni zachodzącego słońca. Słyszał bowiem i widział wszystko. Widział, jak z gardła arkady po przeciwległej stronie wychodzi Levetz, słyszał, jak gwiżdże pod nosem melodię wulgarnej przyśpiewki, swój długi, masywny brzeszczot niosąc nonszalancko oparty płazem o bark. Koszulę miał rozchełstaną, ramiona szerokie jak u golema.
Tłuszcza ryczała. Płonęły znicze dookoła areny.
Na podium, w osłoniętej usianym złotymi kluczami, szkarłatnym baldachimem loży ulokowanej pomiędzy placem boju a niższą kondygnacją trybun przeznaczoną dla najdostojniejszych widzów, trzy postacie zasiadały na trzech krzesłach o wysokich, misternie rzeźbionych oparciach upodabniających je do tronów. Jego znamienitość namiestnik Chapelle, znamienitość dowódca regimentu Kent von Kimmel po jego prawicy, po lewicy znamienitość wysoki sędzia Ramelis. Kapłan-herold nigdzie nie zasiadał, stał na przedzie, nieco z boku, tak by przypadkiem nie urazić swym kapłańskim zadem niczyjej znamienitości.
—
PRZED OBLICZEM WIECZNEGO OGNIA I OBLICZEM CZŁOWIECZYM… Z ŁASKI HIERARCHY RODERYKA PONCJUSZA II…
Na chwilę jazgot przycichł.
Freifechter usłyszał, jak ubity piach chrzęści i zgrzyta pod stopami — jego oraz Levetza.
—
…BOŻY SĄD ROZSTRZYGNIE NYNIE O WINIE ALIBO NIEWINNOŚCI DE RUYTERA EGONA… O UŚMIERCENIE WYSTĘPNE OBYWATELA WOLNEGO MIASTA NOVIGRADU HORTHY’EGO ANTONA OSKARŻONEGO!...
Tłum zawył znowu, tym razem plugawiej, Levetz splunął. Rudolf usłyszał, jak plwocina syczy w zetknięciu z nagrzanym podłożem.
—
WYSTĄPI STRONĄ WOLNEGO MIASTA NOVIGRADU I LUDU JEGO MISTRZ JUWAR LEVETZ, DEFENSOR FIDEI, PUGNATOR IUDICIALIS. STRONĄ SĄDZONEGO, NIEZDOLNOŚCIĄ DO POTYKANIA SIĘ RAŻONEGO, WOLĄ WŁASNĄ WYSTĄPI MISTRZ RUDOLF Z TEGAMO… DEFENSOR FIDEI… PUGNATOR IUDICIALIS…
Spotkali się na środku, na samym środeczku, pod gołym niebem, obydwaj zatrzymali się w równej odległości od centralnego punktu areny. Zrobiło się nagle bardzo, bardzo cicho, mimo że usta kapłana-herolda wciąż poruszały się z emfazą, tłuszcza wciąż falowała niby łan zboża na wietrze, amfiteatr wciąż drżał w posadach od ryku. Nawet Levetz coś warknął zza dzielącej ich niewidzialnej rubieży, ruchem niedbałym i nonszalanckim ściągając miecz z ramienia, wywijając nim młyńca.
Było zupełnie cicho. Niczym na scenie, tuż przed tym, jak rozbrzmieć ma muzyka.
—
…NIECH SIĘ POTYKAJĄ!!!
Levetz pierwszy skoczył do przeciwnika, zerwał się jak pies z łańcucha, chwyciwszy rękojeść oburącz, uderzył włęb cięciem aroganckim, okrutnym, strasznym w swej sile. Cięciem ewidentnie miarkowanym, by zakończyć potykanie tu i teraz. Nie dało się bowiem uciec przed szerokim łukiem jego długiej, rzeźnickiej klingi, nikt by tego nie dokonał.
Błąd w miarkowaniu popełnił tylko jeden: jego przeciwnik nie był nikim. Miał sporo czasu, by się nad tym pozastanawiać, gdy brzeszczot przeciął ze złowrogim świstem powietrze, a niewytracony impet ciosu na sekundę wybił go z rytmu. W sekundzie dla szermierza zaklęta wszak była wieczność.
► Pokaż Spoiler
Postać zażywa fisstech , wszystkie Cechy ciała zostają zwiększone o 1 na czas trwania efektu.
► Pokaż Spoiler
Inicjatywa
Rudolfa:
Dziki Gon rzucił
1d6:
Inicjatywa
Levetza:
Dziki Gon rzucił
1d6:
► Pokaż Spoiler
Testowana umiejętność: Walka bronią
Stopień trudności: 6
Modyfikator trudności: 0
Liczba wymaganych sukcesów: 3 (sukces = minimum 4 na wyrzuconej kości)
Miejsce trafienia:*
Dziki Gon rzucił
2d6:
Zadawane obrażenia**:
Dziki Gon rzucił
1d6:
*Rzut brany pod uwagę tylko w przypadku powodzenia testu na umiejętność
Walka bronią.
** j.w.