Strona 1 z 2

Bank Cianfanellich

: 18 mar 2018, 18:37
autor: Dziki Gon
Obrazek Kolejny krasnoludzki gigant rynkowy, dla którego granice są umownymi liniami na mapie, a ludzie w koronach potencjalnymi klientami, lokującymi tu swoje zabezpieczenia i zapożyczającymi na olbrzymie kwoty. Cianfanelli specjalizują się w takich pożyczkach oraz pomnażaniu pieniądza inwestycjami lokowanymi w antykach i rzadkich dziełach sztuki. Odzwierciedla to nawet wystrój lokalnego oddziału — w ozdobnych ramach rozciągają się pejzaże i wyzierają portrety, zarówno oryginały jak i udatne repliki nieodróżnialne nieuzbrojonym laickim okiem. Ściany i komody równie często co donice z rozłożystymi kwiatami obstawiają popiersia i sprzęty rozmaitego przeznaczenia, lecz jednakowo kunsztownego wykonania. Kantory wielkie jak sypialnie ociepla się rzeźbionymi kominkami, wzorzystymi dywanami i pasującymi do nich kurtynami. Za nimi, po drugiej stronie okratowanych okiennych witrynych rozciąga się zaś miejska giełda widoczna z każdego piętra wiekowej kamienicy.

Re: Bank Cianfanellich

: 02 kwie 2018, 16:50
autor: Aishele
Stanąwszy u drzwi dostojnego gmaszyska, Lotta poczuła się nagle jakaś taka malutka, obdarta i zdecydowanie mało dekoracyjna, jak to zwykł pisać jeden z jej ulubionych autorów. Niemiłe uczucie w brzuchu mówiło, że pewnikiem zaraz ją stąd przegonią i nikt nie będzie chciał z nią nawet rozmawiać. Sterczała więc przed schodkami jak głupia przez długą, długą chwilę, zanim zebrała się na odwagę. Z pomocą przyszło jej wspomnienie złotych nauk Gawrona. Rudy frant mawiał do swojej uczennicy, że jeśli czegoś nie umie, nie może albo się boi, to ma udawać. Udawać tak pewnie i tak bezczelnie, jak to tylko możliwe, aż wreszcie sama zapomni, że udaje.

Odetchnęła zatem głęboko i powoli, wyprostowała plecy jeszcze bardziej niż zwykle i uniosła podbródek jak prawdziwa pani, dyskretnie wyczyściła czarny brud spod paznokci, a lico przybrała w uprzejmy, trochę (lecz nie zanadto) wyniosły, łaskawy uśmiech, jaki powinna mieć jej zdaniem typowa klientka tego eleganckiego przybytku, i energicznym krokiem przestąpiła próg banku.

— Dzień dobry! Poszukuję pana Heydricha Messera — oznajmiła z udawaną pewnością siebie najbliższej osobie, która wyglądała na choć trochę zainteresowaną tym faktem i zdolną do udzielenia jej dalszych wskazówek.

Re: Bank Cianfanellich

: 02 kwie 2018, 21:55
autor: Dziki Gon
Znalazła się na parterze przestronnego, piętrowego budynku o posadzkach tak czystych i świecących, że nie można było się oprzeć wrażeniu, że zatrudniali do nich rzeźbiarza, nie sprzątacza. Od wejścia śledziło ją przynajmniej kilka par oczu. Dwie z nich należały do wystrojonych w białe koszule i szamerowane srebrną nicią wamsy bez herbu postawnych mężczyzn krążących leniwie po sali, rzucających spojrzenia. Pozostałe zaś do królów, możnych i znanych tego świata taksujących klientów ze ścian zza swych ciężkich, ozdobnych ram. Samych klientów nie było zaś zbyt wielu o tej porze, a ci którzy byli, zajęci byli cichą rozmową z obsługującymi ich klerkami zasiadającymi za wyeksponowanymi biurkami i stołami, niekiedy prosząc ich o dalszą rozmowę w zaciszach ulokowanych na piętrach gabinetów. Panująca wewnątrz cisza sprawiała, że było słychać każdy twój krok oraz głośniejsze przełknięcie śliny.
Tym, który jako pierwszy zdradził się ze szczątkowymi przejawami zainteresowania był czytający coś przy pomocy szkła powiększającego ludzki mężczyzna w średnim wieku o gładko przylizanych włosach i cienkim wąsiku. Przerywając na moment lekturę, którą był pergamin z wierszami i kolumnami cyfr oraz drobnego pisma, rozejrzał się na moment w poszukiwaniu ewentualnych petentów. I znajdując jednego w postaci Burzy, która akuratnie nadeszła.
Dzień dobry — powitał uprzejmie, odkładając szkło i podnosząc wzrok. — Kawałek prosto i schodami prosto na pierwsze piętro. Drugie drzwi po lewej, dział inwestycji zagranicznych — wyjaśnił, zamierając w pełnym oczekiwaniu bezruchu na tle materiałowej tapety, ściennego kandelabra oraz „Damy z łasiczką” - słynnego portretu Jaśnie Miłościwej Xiężny Anny Henrietty.

Re: Bank Cianfanellich

: 02 kwie 2018, 23:46
autor: Aishele
Poetka skinęła głową w podziękowaniu i z całych sił starając się sprawiać wrażenie osoby, która zamierza właśnie dokonać przeogromnej inwestycji zagranicznej, udała się pełnym godności krokiem we wskazanym kierunku. Gdyby miała ze sobą łasiczkę, to każdy wziąłby ją tu teraz za jakąś wielką księżną, była o tym przekonana. Zastukała w drugie drzwi po lewej na pierwszym piętrze.

— Pan Heydrich Messer? Dzień dobry, nazywam się Lotta Ysayee, jestem wdową po nieszczęsnym Jakercie z Mirtu — oznajmiła na powitanie, uśmiechając się blado i smutno, i wciąż bardzo dostojnie.

Oczywiście ostatnia część zdania delikatnie naginała fakty, ale Burza spontanicznie postanowiła dodać do historii swojej znajomości z wiedźminem szczyptę dramatyzmu, jak gdyby nie było go tam już dość. Chociaż po wielokrotnym obracaniu tych spraw w głowie przez ostatnie dni dziewczyna była bliska uznania, że to w zasadzie niemalże prawda. A już na pewno była to prawda na poziomie emocji. Zostałaby zapłakaną wdową, prędzej czy później, bez wątpienia. Taki byłby dalszy ciąg tej opowieści, gdyby jej przedwcześnie nie przerwano, czyż nie?

— Jakert niedawno zmarł. Ogromna strata dla nas wszystkich. — Samozwańcza wdowa koniuszkiem małego palca otarła łzę z kącika oka. — Cóż, przychodzę odebrać z depozytu coś, co do niego należało. Pamięta pan noc nad rzeką Tango w czterdziestym dziewiątym, jak mniemam?

Re: Bank Cianfanellich

: 03 kwie 2018, 14:28
autor: Dziki Gon
Trafiła bez ochyby. Zza drzwi dobiegały ją odgłosy dyskusji, choć wyraźnie słyszała wyłącznie głos jednego z rozmówców. Męski, nieco nosowy, choć przyjemny dla ucha. Drugi również należał do mężczyzny, choć był cokolwiek skrzekliwy i przytłumiony.
… to niech wykupią surowiec od kopalni i zmagazynują. W ciągu roku koniunktura się zmieni i sprzedadzą. A jak nie mają płynności to niech płacą oprocentowanymi obligacjami. Nie, Woland tu się nie ma co zastanawiać. Dobra, dobra. Sami to by na to wpadli, jakby mieli, kurwa, mózg, zamiast tych pierdolonych trocin. Czekaj, ktoś się dobija, muszę kończyć. Powiesz mi potem jak poszło. W kontakcie.
Krótki trzask, któremu towarzyszyło szuranie odsuwanego krzesła. A zaraz potem komenda „Wejść!”. Otwierając drzwi, znalazła się w niewielkim, gustownie urządzonym gabinecie z kominkiem, parą krzeseł, z czego jedno stało za rzeźbionym biurkiem, czystym jeżeli nie liczyć przycisku do papieru w postaci malachitowej piramidki, kałamarza oraz nienagannie ułożonego stosu równiutkich papierów przewiązanego wstążką.
Dzień dobry, zgadza się. W czym mogę pomóc? — Heydrich Messer, czarniawy, szpakowaty jegomość z widocznym brzuchem, choć nie otyły, odwrócił się od okna z widokiem na ruchliwą ulicę w stronę drzwi, prezentując się petentce w całej swojej krępej okazałości. Burgundowy kaftan wyszywany na przedzie nicią w złotym kolorze, szyty na miarę. Dobrej jakości materiałowe nogawice pod kolor i wiązane na taśmy, eleganckie buty z delikatnej skóry. Twarz bystra, ogolona choć ciemna z powodu rzucającego się nań cienia zarostu. Włosy średniej długości, zaczesane do tyłu, choć niepomadowane, z pasmami siwizny na skroniach i po bokach. Wypowiadając słowa nie był nieuprzejmy, choć w tonie jego głosu dźwięczała niecierpliwość. Prawdziwe bogactwo emocji dostrzegła w nim jednak w momencie, gdy powołała się na miano nieżyjącego już wiedźmina. Ciemne, błękitne oczy Messera zmrużyły się, dodając mu starości widocznymi nagle zmarszczkami w kącikach. Odszedł kawałek od okna, swobodnie opierając się jedną dłonią, o biurko a drugą unosząc w połączeniu z otwartymi ustami, jakby zamiarował coś powiedzieć, nie przerywając patrzenia się na petentkę. Jakby z głębokim niedowierzaniem.
Jakert z Mirtu nie żyje? Jak? — upewnił się oraz zapytał, śmiertelnie poważny, nie zdradzając więcej emocji. Choć ruch jego oczu i ledwo dostrzegalne drgnięcie całego ciała w momencie, gdy wypowiedziała na głos swoje ostatnie pytanie dowodziło, że przez ostatnie dwadzieścia trzy lata wspomnienie tej nocy dalej było w nim żywe.
Proszę usiąść — oznajmił chłodno, wskazując jej krzesło, samemu spoglądając na drzwi oraz siadając za biurkiem i sięgając do szuflady, by wyjąć z niej butelkę z grubego szkła i dwa kryształowe puchary. — Napije się pani? Bo ja muszę.

Re: Bank Cianfanellich

: 03 kwie 2018, 21:23
autor: Aishele
— Tak, bardzo proszę — odparła "wdowa". Jej głos był słaby, łamiący się; był jak licha tama z cienkich patyczków, z trudem powstrzymująca potok bezbrzeżnej rozpaczy.

Lotta spoczęła na krześle i z wdzięcznością przyjęła kielich, cokolwiek by się w nim nie znalazło, ze śmiertelną trucizną włącznie. Starała się nawet sprawiać wrażenie, że w swej udręce za tę ostatnią byłaby wręcz wdzięczna.

— Nie żyje — potwierdziła ze ściśniętym gardłem. — Porachunki wśród Kotów, przed kilkoma dniami dopadł go i zamordował jego własny uczeń. A wierzyłam, że skończył z przeszłością, że udało nam się od tego uciec, że będziemy mogli już żyć w spokoju i szczęściu... Przepraszam. Przepraszam, pan wybaczy te łzy... Wciąż nie mogę uwierzyć, że już go przy mnie nie ma. Pan znał go dobrze?

Podbródek dziewczyny drżał w zupełnie nieudawany sposób, kiedy mówiła o śmierci wiedźmina, a i słone krople, toczące się po jej policzkach, także w sporej większości były szczere. Postronny obserwator nie uwierzyłby, że to ta sama osoba, która dopiero co wędrowała ze śmiechem ulicami, której do dzikiej radości wystarczał zaledwie błękit nieba i zapach wiosny w powietrzu. A jednak.

— Był pana bliskim znajomym? Nie mówił o waszych sprawach nic aż do czasu, kiedy... Nie, to wszystko jest zbyt potworne, nie do zniesienia. Musiałam tu przyjść, kazał mi. Przepraszam, jeśli zakłóciłam pański spokój. Kiedy jego oczy już gasły, przypomniał coś sobie i zaczął nalegać, żebym odebrała od pana to, co niegdyś pozostawił. Dlaczego? Co to jest? Co mam z tym zrobić? O co, do diabła, chodzi z tą nocą nad rzeką?! Nie wiem! Nie mam pojęcia, tyle pytań, żadnych odpowiedzi. Ale to, że wypełniam jego wolę, daje mi jeszcze poczucie, czy jego ostatnią, bladą namiastkę, że on wciąż jest tu ze mną, tak jak obiecywał. Na zawsze. — Poetka westchnęła, po raz kolejny osuszając rzęsy z łez. — To nonsens, że o tym wszystkim mówię, proszę mi wybaczyć...

Re: Bank Cianfanellich

: 03 kwie 2018, 22:14
autor: Dziki Gon
Messer rozsiadł się wygodnie, po czym odszpuntowując naczynie i rozlewając do pucharów ciężkie, słodkie i czerwone wino. Zgodnie z zasadami etykiety – najpierw sobie, potem gościowi. Zanim udzielił jej jakiejkolwiek odpowiedzi, wychylił swój puchar w jednym hauście – zupełnie na przekór zasadom etykiety, a zaraz potem napełnił go ponownie. Otworzył usta, ale pierw po to, by westchnąć. Ciężko i z ulgą.
Cholera, całe szczęście. Jeśli to prawda. Już po pogrzebie? Spalili ciało? To na pewno był on? — Messer nie bawił się w konwenanse przed rozpaczającą wdową, a brylanty na końcach jej rzęs były dla niego jako perły przed wieprzami. Cały jego dotychczasowy fason i pozory rozlazły się jak przyciasny dublet pod pachami przy gwałtownym poruszeniu.
Matko, jak dobrze — dodał zamykając oczy i pozwalając spocząć odchylonej głowie na obitym oparciu krzesła, które zajmował. Pytanie o bliską znajomość sprawiło, że uniósł ją z powrotem. Z prędkością zwolnionej sprężyny.
Co DOKŁADNIE mówił o naszych sprawach? I naszej znajomości? — spytał, mierząc ją wzrokiem. — Śmiało, proszę mówić — dodał, z życzliwym i szerokim uśmiechem nie obejmującym oczu, któremu towarzyszyło sięgnięcie pod biurko. — Jego osobiste przedmioty — skomentował pytanie o zawartość skrytki. — Pozbędę się ich z przyjemnością i natychmiast. Przedtem będzie jednak pani uprzejma przekazać mi dokładne słowa pani... Małżonka. — Ostatnie słowo było przeciągnięte i oślizgłe jak akt namiętności dwóch ślimaków. — Który jak rozumiem, zdążył panią wprowadzić w szczegóły odbioru akuratnie przed „porachunkami” które go spotkały? Wiem, że to może niestosowne pytanie, ale poza własną gwarancją dysponuje pani może innymi dowodami potwierdzającymi faktyczne okoliczności zgonu pana Jakerta z Mirtu? — Ciemnoniebieskie oczy nie spuszczały wzroku z petentki, nie licząc dwóch krótkich momentów podczas których prześliznęły się kolejno na okno i drzwi. — Proszę wybaczyć mi zapobiegawczość, ale w przeszłości dochodziły mnie już podobne słuchy... I nigdy od kogoś, kto podawał się za jego małżonkę.

Re: Bank Cianfanellich

: 04 kwie 2018, 0:03
autor: Aishele
— Dobrze? SZCZĘŚCIE? Cieszy to pana, Messer?! Pan ma chyba serce z kamienia! Mógłby pan okazać odrobinę przyzwoitości!

Dziewczyna zerwała się na równe nogi, oburzona zachowaniem Heydricha. Przez moment miała wręcz ochotę go uderzyć w pysk. Absurdalne uczucie prędko zostało stłumione, pozostała tylko paląca ogniście od wnętrza złość.

— DOKŁADNIE zdołał powiedzieć tyle, ile właśnie rzekłam — oznajmiła, opadając z powrotem na krzesło. — Kazał odnaleźć pana i zapytać, czy pamięta noc nad rzeką Tango w czterdziestym dziewiątym. — Lotta ze zniecierpliwieniem powtórzyła słowa Jakerta, błogosławiąc swoją ćwiczoną na wierszach i piosenkach pamięć. — Byłam przy nim, kiedy go zamordowano, i takie były dokładnie jego słowa, jedne z ostatnich, kiedy żegnał mnie, przebity zdradzieckim ostrzem, nim wyzionął ducha na moich kolanach. I wierzę, że to było dla niego ważne, skoro tak się spieszył, by wymóc na mnie obietnicę przyjścia tutaj. Nigdy przedtem o tym nie rozmawialiśmy, nie wiem nic więcej o sprawach, które was łączyły. Być może powinnam wiedzieć, jako żona. Tak, zdecydowanie chętnie się dowiem.

Istotnie ciekawość względem stosunków między Heydrichem i Starym Kotem rosła w niej z każdą chwilą. I ta cała noc nad rzeką. To tylko ustalone hasło czy faktycznie nawiązanie do jakiegoś zdarzenia z ich wspólnej przeszłości? Lotta nie umiała zgadnąć, ale miała nadzieję na to drugie.

— Nie rozumiem, co pan insynuuje! Jakich dowodów pan żąda, Messer? Mam rozkopać jego mogiłę na dowód, że w niej leży? Może mi pan wierzyć na słowo. Sama Matka Katara z chramu Melitele potwierdzi moje słowa, jeśli ja jestem dla pana nie dość wiarygodnym źródłem.

Język może ukryć prawdę, ale oczy – nigdy! Burza dobrze znała tę zasadę, pilnowała tedy bardzo, by z jej ciemnych oczu nie wymknęło się nic poza łzami i gromami urażonej głęboko niewinności.

Re: Bank Cianfanellich

: 04 kwie 2018, 15:00
autor: Dziki Gon
Jeżeli mam być szczery, to cieszy jak jasna cholera. I jest dokładnie odwrotnie niż pani mówi. Kamień właśnie spadł mi z serca — odparł beznamiętnie, choć nawet nieco wesół.
Nagłe zerwanie się dziewczyny na nogi, nie zrobiło na nim większego wrażenia. Mężczyzna niewzruszony trwał za swym biurkiem, nie spuszczając z niej swojego wzroku. Jedyny ruch, który wykonał był podniesieniem nowo napełnionego pucharu do ust.
Słuchając detali o śmierci Kota, zmrużył lekko oczy kołysząc purpurową zawartością naczynia, wyraźnie rozkoszując się każdym szczegółem opisu. Nie wiada czy to przez dobry humor, w który wprawiła go ta niespodziewana wiadomość czy z powodu bijącej z opowieści emfazy i autentyczności, ale Messer pokiwał głową, wyraźnie ukontentowany wyjaśnieniem.
Wierzę pani. Wierzę i chcę wierzyć w pani słowa. To znaczy w tę część tyczącą się jego śmierci. Taaak, wróżyłbym mu dokładnie taki koniec. Lub bardzo podobny. Czy jego mogiła jest może gdzieś w mieście? Tak samo jak ten drugi wiedźmin, który go zabił? — zastanowił się na głos, marszcząc czoło i rozważając kupno kwiatów. Dla mordercy, nie na grób.
Nie będzie takiej potrzeby. Wystarczy mi, że leży i nie wstanie. — Heydrich klasnął w dłonie pozwalając sobie na szeroki uśmiech. — Matka Katara? Z chramu Melitele? A cóż ona ma wspólnego z tą sprawą? Ach, rozumiem, próbowano go odratować i skapiał w szpitalu? Chętnie przejrzę potem rejestr zmarłych. Na razie jednak wystarczy mi... Ostatnia wola zmarłego. Proszę usiąść i zaczekać — polecił wskazując jej krzesło, a samemu podnosząc się z własnego, ruszając w kierunku przeszklonej szafki pod ścianą, z której wyjął niewielki, stary pakunek, do którego dostał się otwierając uprzednio skrzyneczkę w której się znajdował, małym srebrnym kluczykiem. Zdmuchnąwszy z płóciennego materiału wierzchnią warstwę kurzu, obrócił się w kierunku interesantki, kładąc przed nią zawiązane sznurkiem zawiniątko.
Pokwitowania nie będzie. Niech zabierze pani swoją paczkę oraz osobę z mojego gabinetu — poprosił najbardziej uprzejmym tonem jakim potrafił, ponownie przywdziewając uśmiech na swe lica.

Re: Bank Cianfanellich

: 19 kwie 2018, 17:32
autor: Aishele
— Już zabieram! — warknęła Lotta, rozdrażniona bezdusznością i niestosownie wesołkowatym w obliczu żałoby sposobem bycia swojego rozmówcy. Wstała i zamaszystym ruchem zgarnęła ze stołu pakunek.

Ostatkiem sił powstrzymała się przed pokazaniem Messerowi jakiegoś obelżywego gestu, zacisnęła tylko pięści w bezsilnej złości. Zamierzała ostentacyjnie zignorować wszystkie pytania, które jej zadał, i już stała jedną nogą za progiem, już miała się stąd raz na zawsze wynieść, kiedy jej wrodzone i po stokroć przeklęte gadulstwo zmusiło ją do zatrzymania się jeszcze na ułamek chwili w otwartych drzwiach.

— Nie, nie zdążyliśmy zanieść go do szpitala, zmarł na miejscu, nic się nie dało zrobić. Nie znajdzie go pan w szpitalnym rejestrze. Matka Katara była po prostu jego przyjaciółką, była na pogrzebie. Mogiła Jakerta leży w lesie za miastem, zaś ten, który go zabił, kręci się wciąż po Novigradzie. Szalony, niebezpieczny, nieobliczalny.

Wzrok Burzy, skierowany do tej pory w podłogę, teraz nagle podniósł się i wbił w Messera niby, nomen omen, nóż. Teatralnie i dramatycznie. Punktując ten moment, gdy na parę sekund zawiesiła głos przed wypowiedzeniem najstraszniejszej prawdy:

— To mój brat.

Dziwna i zapewne zupełnie zbędna dla słuchacza mieszanka prawdy i kłamstwa opuściła usta poetki tak łatwo, jakby wiedziona była własną wolą i własnym rozumem. Bez powodu. Bez sensu. Wśród drżenia rąk, które w międzyczasie usiłowały odpakować jakertową paczkę.

— Panie Messer — Lotta spojrzała błagalnie w oczy Heydricha, a było to jedno z tych spojrzeń, którym mało kto się opierał — zanim pójdę, proszę mi szczerze powiedzieć, dlaczego pan tak bardzo go nienawidził. Proszę.

Re: Bank Cianfanellich

: 21 kwie 2018, 0:35
autor: Dziki Gon
Widząc zawracającą na progu poetkę, wycelował w nią palec, z zamiarem poproszenia ją o zamknięcie drzwi, koniecznie od zewnątrz. Zdążył też opróżnić drugi puchar, a trzymając uniesiony palec, wolną dłonią polewał sobie kolejny.
Wylewność dziewczyny sprawiła, że zmarnował kilka kropli trunku, którego nadmiar ściekł po brzegu naczynia na biurku, w trakcie gdy pozwolił sobie na wysłuchanie jej słów. Samemu kwitując je w odpowiedzi tylko dwoma i czyniąc to dwukrotnie. Pierwszy raz przy wzmiance na temat domniemanej relacji łączącej wiedźmina i czarodziejkę.
Chędożył ją. — Spostrzeżenie bardziej jak stwierdzenie niż pytanie, jednakże wyraz zdumienia na twarzy Messera oraz następujące po nim skinięcie głową sugerowało, że jest zaskoczony i coś rozważa. Drugi raz nastąpił, gdy najstraszniejsza prawda zawisła w pokoju niczym fatum nad przeklętym nieszczęśnikiem. Albo jak uprane gacie na sznurku do suszenia, pozostając przy porównaniach równie pozbawionych emfazy i dramatyzmu co wyraz twarzy Messera.
To groźba? — Mężczyzna upił nadmiar, podnosząc puchar i przecierając biurko wyciągniętą zza pazuchy haftowaną serwetą.
Tymczasem w międzyczasie Jakertowa paczka okazała się skrywać mniejszą zawartość niż wynikałoby to z opakowania. Kilka pociętych pakułów zostało wrzuconych do środka, by pakunek wypchać i zabezpieczyć. Pozostałe owijały kilka przedmiotów, jeden niewielki i podłużny, coś małego, płaskiego i chyba okrągłego, oraz ponownie coś podłużnego, co w dotyku przez szmatkę musiało być szkłem. Zawiniętym dodatkowo czymś szeleszczącym, na ucho starym papierem.
Messer odpowiedział spojrzeniem. Trudno rzec czy to jemu się nie oparł, czy pitemu teraz winu (trzeci puchar miał się już ku końcowi), ale odpowiedział. Na początku także dwoma słowami.
Teraz prośba? — Przyjrzał się dnu w swoim pucharze. — Słowo „nienawiść” padło z pani ust, nie z moich. Radość tryska z mego serca, jak zdroje wód na pustyni i strumienie na stepie. A ja obmywam się w niej, radując a weseląc. Czy mi się zdaje, czy jest tutaj straszny przeciąg?

Re: Bank Cianfanellich

: 03 maja 2018, 3:33
autor: Aishele
— Przeciąg, w istocie. — Burza z hukiem zamknęła drzwi. Ku udręce Messera – od wewnątrz. Uśmiech miała jak z cukru. — Naprawiłam. Proszę kontynuować. Porzucę chwilowo groźby na rzecz próśb i zapytam inaczej, nie o nienawiść, ale o radość, skoro to bliższe panu uczucie. Proszę się skupić i grzecznie odpowiedzieć. Co takiego sprawia, że bije ona z pańskiego serca tak żywym strumieniem na wieść o JEGO sercu, na śmierć przebitym przez zdradzieckie ostrze?

Lotta traciła cierpliwość. Pomimo słodkiej miny gdzieś w głębi jej oczu zapłonęła zimna wściekłość, gdy usłyszała komentarz w sprawie wiedźmina i kapłanki. Zwięzły i obraźliwy. Kim, do diabła, był ten facet, że pozwalał sobie na podobne stwierdzenia – wszystko jedno, na ile uzasadnione i trafne? Bo przecież mógł mieć rację, Lotta nie była ślepa i głucha, miała swoje podejrzenia, miała swoje obserwacje. Ale ona miała do nich pełne prawo. A on? Wątpliwe.

Niespokojne dłonie poetki, jakby żyjąc własnym niezależnym życiem, nadal zajęte były metodycznym rozsupływaniem paczki. W pierwszej kolejności dziewczyna postanowiła odwinąć ze szmatek i papieru to, co w dotyku wydawało się szkłem. Resztę ostrożnie odłożyła na bok, by w spokoju przyjrzeć się pierwszemu z przedmiotów.

Re: Bank Cianfanellich

: 03 maja 2018, 12:30
autor: Dziki Gon
Messer nie dolewał sobie wina. Siedział nieruchomo, z dłońmi na blacie, na którym spoczywał również odstawiony tam przed momentem puchar. A mimo to nie można było oprzeć się wrażeniu, że czara została przelana. Spojrzenie klerka oraz inwestora pozwalało także odczuć poetce nieładną sugestię, że nie będzie to jedyna przelana w tym miejscu rzecz, jeżeli ta nie przestanie zakłócać jego spokoju niemądrą ciekawością. Będącą pierwszym z wielu stopni, po których przyjdzie jej się stoczyć w dół, na przykład na parter tej instytucji, skąd dalej odprowadzą ją do wyjścia zatrudnieni w tym celu pachołkowie.
Ażeby grozić — zaczął powoli i spokojnie, bez lekceważących tonów oraz półuśmiechów. — Nie wystarczy szczera chęć, talent aktorski. Ba, nie wystarczy nawet warsztat. Aby groźba nabrała swej mocy i zasadności konieczne jest to o czym pisał diuk de Ruyter w ósmym rozdziale swej „Strategii”. Mowa o wywiadzie. — Messer pochylił się do przodu, opierając łokcie na biurku, i łącząc dłonie, na których oparł podbródek. — Ma pani rażące braki w tym ostatnim. A sam, co logiczne i zrozumiałe ani myślę ich uzupełniać. Dlatego po raz ostatni proszę, żeby opuściła pani mój gabinet, zanim ja sam zacznę interesować się panią. A pani bratem odpowiednie służby, oddelegowane do zajmowania się osobami niebezpiecznymi i nieobliczalnymi. I nie mam tu na myśli sanitariuszy.
Jeżeli to dawna własność Jakerta, nie polecałbym tego otwierać. Raczej wrzucić do pieca i spalić na żużel, a popioły rozsypać z dala od domu — dodał jeszcze, skinieniem wskazując na odpakowaną właśnie zawartość. Będącą buteleczką z ciemnego szkła, z jeszcze ciemniejszą zawartością, wydzielającą lekko metaliczny zapach pomimo szczelnie zalakowanego szpuntu. Przyczepiona była też do niej jakaś karteczka, zapisana ładnym, chyba kobiecym pismem. Oraz oznaczona ozdobnym inicjałem „F”.
Precz. — Messer raz jeszcze wskazał wyjście.

Re: Bank Cianfanellich

: 03 maja 2018, 18:43
autor: Aishele
— Dobra, dobra, już! — Lotta wzruszyła ramionami i pozbierała manatki, w tym samym czasie usiłując odczytać to, co wykaligrafowano tak pięknie na ulotce dołączonej do opakowania oraz próbując wywnioskować, czy roztrzaskanie buteleczki pod nogami Messera zagroziłoby jego życiu lub zdrowiu. — Pan też ma parę rażących braków, niestety. Sprawił mi pan wielką przykrość. Żegnam ozięble.

Ostatnie spojrzenie na mężczyznę pełne było smutku i wyrzutu, już nawet nie wściekłości. Wychodząc dziewczyna trzasnęła drzwiami tak donośnie, jak tylko jej się udało, i nie odwracając się pobiegła w dół po schodach.

Bałwan ewidentnie nic nie rozumiał. Wymyślił sobie, że mu grozi, i tak odważnie stawił jej czoła. Małej, bezbronnej dziewczynce. A przecież ona była taka milutka. Przecież gdyby taka nie była, gdyby chciała posunąć się do gróźb, to zaraz spaliłaby na żużel i popiół całą tę budę. Nie nie, nie myśl tak, Lotko, to bardzo nieładny pomysł. Obraz stającego w płomieniach banku, który przemknął jej pod powiekami, dawał rozżalonej poetce mściwą satysfakcję, ale nie wolno było zatracić się w takich wyobrażeniach, bo nigdy nie wiadomo... Jedna myśl za daleko i łańcucha zdarzeń nic już nie powstrzyma. Trzeba uważać, bardzo uważać. Burza zawsze gdzieś tu krąży.

A tam, zresztą kto to wie, czy uważanie rzeczywiście mogło tu coś pomóc albo zaszkodzić. Tak naprawdę pewnie nie, bo szalona Moc zwykła chodzić własnymi niepojętymi ścieżkami, ignorując obawy i pragnienia swojej nosicielki. Ale podtrzymywanie tego złudzenia, że ma się na coś wpływ, trochę uspokajało, dawało poczucie choćby minimalnej kontroli nad własnym życiem.

W tej chwili Burzy tak naprawdę najbardziej zależało na tym, żeby znaleźć jakieś spokojne miejsce, gdzie będzie mogła usiąść we względnej samotności i dokładnie zbadać pozostawione przez Jakerta rzeczy. Ławka zanurzona w obłoku kwitnącego jaśminu, stojąca na opustoszałym miejskim zieleńcu, wydawała się obiecującą kandydatką. Lotta udała się więc w jej kierunku, zamierzając raz jeszcze na spokojnie przestudiować doczepioną do flakonika kartkę, a następnie przyjrzeć się uważnie pozostałym przedmiotom. Wrażenie, jakoby słowa zapisane zostały kobiecą dłonią, sprawiło, że dziewczynę lekko ukłuła kompletnie irracjonalna złość.

Re: Bank Cianfanellich

: 03 maja 2018, 21:06
autor: Dziki Gon
Zajęty nalewaniem sobie wina Messer nie odpowiedział. Niewykluczone, że nie dosłyszał, robiąc sobie w tym samym czasie rachunek sumienia i zastanawiając się przy tym nad swoimi uczynkami i wszystkimi małymi, bezbronnymi dziewczynkami, którym kiedykolwiek sprawił przykrość.
Moc, podobnie jak Burza zwykła chodzić własnymi niepojętymi ścieżkami. A obawy i pragnienia zaprowadziły ją ni mniej ni więcej, a w zanurzoną w obłoku kwitnącego jaśminu ławkę, stojącą na opustoszałym miejskim zieleńcu. Nawet kompletną i nadającą się do siedzenia, jeśli nie liczyć jednej wyrwanej deski. Był też wyrzezany na niej napis: „elfy, won na chuj”, ale nie przeszkadzał w użytkowaniu, a treść nie odnosiła się do trubadurki, stąd z braku innych przeciwwskazań mogła w spokoju cieszyć się dobrodziejstwami publicznej infrastruktury.
Doczepiona do flakonika karta posiadała następującą treść:

„Kert,

Ty przebrzydły powsinogo, nędzny bawidupku, płytki i samolubny dziwkolubie. W rzyć sobie wetknij swój pożegnalny liścik razem ze wszystkimi bukiecikami tego świata, bo klnę się na mój warkocz, że wrażę ci je tam osobiście jak cię spotkam. Razem z jajcami, które ci wprzódy urżnę nożem co najmniej równie tępym jak twój pomyślunek. I to tak, że żadna gówniara z Aretuzy, z którymi obściskujesz się po kątach nie będzie ci ich w stanie przymocować z powrotem na miejsce. Miej pewność, że kiedy tylko załatwię swoje sprawy w Velhadzie, ruszę twoim tropem i wywiążę się z tej groźby, choćbym miała iść do tego zafajdanego cesarstwa przez wodę i ogień.

Ps: Flakonik z tym rzekomo upiększającym gównem możesz sprezentować drugiej suce! Mnie to niepotrzebne!”


Kolejnymi dwoma przedmiotami w paczce była pieczęć oraz tłok do jej wyrabiania. Ta pierwsza mała, mosiężna, okrągła i na pierwszy rzut oka — jakby znajoma. Drugi przedmiot, pozostający bez związku z pierwszym w swym kształcie i detalu, wyposażony był w wysłużoną, pękniętą rączkę i niemal na pewno służył uwierzytelnianiu korespondencji.