Stara Nekropolia

Obrazek

Biedota zwykła mawiać, że w Nowym Mieście nawet gnój nie odważa się śmierdzieć. Prawda jest taka, że rzeczy śmierdzące śmierdzą tam jak wszędzie indziej, ale kwitnące klomby świetnie maskują przykre zapachy. Z przykrymi ludźmi nie jest tak łatwo.


Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Stara Nekropolia

Post autor: Dziki Gon » 20 kwie 2018, 2:08

Obrazek Zaciszne i spokojne miejsce usytuowane za Bramą Wiecznego Ognia, nad brzegiem kanału, pośród zieleni drzew. Sąsiedztwo wody i cmentarza bez zagrożenia epidemią jest możliwa dzięki formie pochówku ustanowionej tu przez religię miasta. Groby nekropolii są symboliczne, pozbawione ciał. Szczątki zmarłych spoczywają tu jako popioły w pamiątkowych grobowcach lub wspólnych kolumbariach. Nie wszystkich zmarłych — od czasu otwarcia Nowej Nekropolii, przywilej ten przysługuje wyłącznie zasłużonym obywatelom i wyznawcom kultu. Po tej stronie muru nawet żalnik jest elitarny. Poznać to po żwirowanych jak w ogrodzie alejkach i grawerowanych tablicach na zabytkowych mauzoleach, które porasta przycinana roślinność.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Stara Nekropolia

Post autor: Dziki Gon » 10 lut 2020, 19:29

Krasnolud i troje ludzi — dwóch mężczyzn i jedna kobieta, zatrzymało się podle murku okalającego wiekowy miejski cmentarz, w cieniu wzrastającej ponad nią lipy i przychodzącego jej w sukurs czarnego bzu.
Tyś ochujał, Gaspar. — cedził przez wyszczerzone w nieszczerym uśmiechu zęby Zet, z wyciągniętą przed siebie pięścią okręconą żyłką. — Ochujał ze szczętem. Ja cię żywcem spalę, zobaczysz. Sfajczę tak, że zbliżający się do miasta pielgrzymi zobaczą twój płomień ponad murami i będą się dziwować na cud, że oto sam Wieczny Ogień wyszedł im na spotkanie z Wielkiej Szpicy!
Stojący nieopodal Axel, kiwał w milczeniu głową. Morgana nie potrzebowała go czytać, żeby wiedzieć co właśnie sobie myśli. Wszystko od jego twarzy, po stanowczość i skwapliwość kiwnięć mówiło w nim na przemian: „Wiedziałem” i „Kurwa”.
Gaspar, nie mniej sterany niż podczas wizyty w domu Morgany, opierał się o murek, trzymając ręce na widoku i ważąc słowa.
Skrytka — wychrypiał — Musi znajdować się w nieoczywistym miejscu. Inaczej przestaje być skrytką. Bądźmy rozsądni, panowie.
Za durniów nas masz, Gaspar! I jesteś tyle od wyje… — krasnolud odchrząknął, orientując się, że podnosi głos. Może nieco na wyrost, bo poza nimi jedyną żywą duszą w okolicy był do niedawna krążący wokół nich chrabąszcz, którego Axel z nudów ubił odganiającym ruchem otwartej dłoni.
Durniów — dodał ciszej. — Gdybym wiedział, że w grę lezie plądrowanie grobowców, nigdy nie przystałbym na podobny plan! Toć tylko skończone ciule tak postępują, a poza tym...
Nadto zaś, nie mówimy o grobowcach, ale jednym. W dodatku symbolicznym. W ludzkiej, nie krasnoludzkiej części. Więc uprzedzając twoje moralne i realne obawy, nie spotkamy po drodze na Stróżów Spokoju. Żadnej profanacji. Ani przypału.
Zet, zaspany z wkurwienia, pokręcił się w miejscu, spojrzał upewniająco na Axela, który wzruszył ramionami.
W razie co mamy już zaliczkę w garści. Dziewkę też.
Pierwszy argument zdecydowanie przemówił krasnoluda, którego wolna dłoń natychmiast zanurkowała w przepastną kieszeń fartucha, ani chybi by namacać otrzymany zawczasu zadatek. Zmarszczone czoło nad rdzawymi, wiecznie nadpalonymi brwiami wygładziło się nieco, lecz oczy, nadal zmrużone nadal przyglądały się Feretsiemu nieufnie. Mimo pierwotnego entuzjazmu i zgody na zaproponowany układ, krasnolud był niespokojny kiedy zmierzali tu ze starówki. Początkowo mniej uczęszczanymi uliczkami i zabłoconymi zaułkami, w końcu zaś nielicznymi parkowymi Nowego, za to o wiele częściej tymi obszczanymi przez koty i lokalnych pijaczków nieparkowymi i odrapanymi. Szczęśliwie, nie wzbudzając też niczyjego zainteresowania, włącznie ze wspomnianymi kotami i pijaczkami. W Novigradzie niełatwo było zrobić wrażenie na tubylcach, a ich skądinąd nietypowy korowód nie okazał się dostatecznie frapujący. Toteż kiedy wszystko poszło bez zakłóceń i dotarli w okolice tutejszej świątyni, krasnolud i pirotechnik zdawał się być uładzony. Niemal wesół. Do czasu, gdy nie przypomniał sobie o zadaniu wyjątkiem ważnego pytania o szczegóły lokalizacji obiecanych duetowi skarbów, które zgodzili się byli przehandlować za Morganę.
Dobra — zgodził się w końcu, nie do końca udobruchany i wyraźnie czujniejszy niż przedtem. — Ale wy leziecie pierwsi. Wy będziecie macać nagrobki i w razie czego, wy narazicie się szacownym zmarłym, tfu, tfu, jeśli taka wasza wola. Rozumiemy się?
Ilość słów: 0

Juno
Awatar użytkownika
Posty: 491
Rejestracja: 23 gru 2018, 17:44
Miano: Morgana Mavelle
Zdrowie: Suchotnica
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Stara Nekropolia

Post autor: Juno » 13 lut 2020, 23:05

Czuję się — zapewniła Axela, nim wyszła w letnie, smrodliwe powietrze novigradzkiej starówki. „Od pierwszego wejrzenia”, dodała już w myślach, nie chcąc kusić losu. Uśmiech tykowatego bandyty miał w sobie bowiem coś, co kazało Morganie powściągnąć anse i fochy. Wszak co za dużo, to i świnia nie zje, a głupio by było skończyć teraz z bełtem w gardle. Pomijając już fakt, że inwigilatorka całkiem lubiła swoje małe, nieistotne dla świata życie, to nieodżałowanym marnotrawstwem byłoby niweczyć z takim trudem osiągnięty konsensus biznesowy.
Zamknąwszy się tedy — tyleż dosłownie, co w sobie — Morgana podążyła za Feretsim i Zetharem w milczącym skupieniu. Patrząc pod nogi, miast podziwiać okoliczne landszafty spod znaku większej i mniejszej nędzy, by przypadkiem nie wykonać jakiegoś gwałtownego ruchu, który mógłby zostać opacznie zrozumiany przez idącego za nią Axela. Rozmyślania również sobie odpuściła, co w połączeniu z brakiem dryblasa u boku i wczesnowieczorną aurą uczyniło przechadzkę wcale przyjemnym doświadczeniem, nawet pomimo ciągnącej od obszczanych bram i murków bryzy.
Złudne wrażenie pierzchło, gdy dotarli pod stary cmentarz, spłoszone złym i coraz bardziej podniesionym głosem krasnoluda. Morgana milczała, spoglądając niepewnie na śledczego. Nie podzielała, co prawda, natury obiekcji Zethara, lecz istotnie dziwnym wydało jej się chowanie aktywów po żalnikach. „Z drugiej strony — jaki pan, taki kram”, pomyślała, wciągając w nozdrza odurzający zapach kwitnącej hyczki. Gaspar Feretsi był jedną z bardziej ekscentrycznych osób, z jakimi Morgana miała do czynienia, toteż prędko przeszła nad cmentarną skrytką do porządku dziennego.
Twoja reakcja tylko potwierdza, że dobrze to sobie wykoncypował — rzekła inwigilatorka do karła, dziwiąc się jednocześnie w duchu, że ktoś, kto posłał do piachu tyle osób, może przejmować się naruszaniem ich czci. — Myślę, że szacowni zmarli nie będą mieli nic przeciwko, że się tu trochę rozejrzymy. Zwłaszcza, że są sproszkowani.
Nie czekając na zachętę, Morgana sama podeszła do Gaspara, a widząc, że nic a nic mu się nie polepszyło, chciała pomóc mężczyźnie odkleić się od cmentarnego muru i przejść do rzeczy, by zadośćuczynić życzeniu krasnoluda, jak i swojemu własnemu — temu o winie i całej reszcie.
Chodźmy, po zmroku będzie trudniej.
Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdaObrazekjak sen we śnie jeno trwa.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Stara Nekropolia

Post autor: Dziki Gon » 16 lut 2020, 20:58

Argument Morgany, uświadamiający Zetowi jego reakcję, sprawił, że, wyraz niezadowolenia, choć nie ustąpił z jego twarzy, to przynajmniej podzielił się nią z grymasem zaprzęgniętych do roboty zwojów.
Fakt, że sam bym tu nie zajrzał. Gdybym nie musiał — przytaknął niechętnie krasnolud i wysłuchawszy drugą część zdania Morgany tyczącą się szacownych zmarłych, sprzeciwu i sproszkowania westchnął z dezaprobatą. — Ech, ludzie. Stawiacie w miastach wielgachne świątynie, ale nie ma w was za krzty szacunku dla wiecznego spoczynku...
Boisz się duchów, Zet? — zapytał znudzony przedłużającym się morałem Axel, z właściwą dla siebie bezpardonowością.
No! Bez takich! Ja się niby boję? A w trąbę… — Karzeł spojrzał w górę, oblizując wargi i rudego wąsa, zaraz się poprawił. — W torbę chcesz?
W sakwę. Złota, jeśli łaska, bo za dużo w niej powietrza — zreplikował dowcipnie dryblas, powołując się na priorytety. — Propozycję przyjąłeś z marszu, polazłeś tu bez pytania. Trochę za późno na wątpliwości.
Piroman zważył słowa kompana, drapiąc się po podgolonej czaszce. — Też prawda. Ale przeca mówię, że możemy się rozejrzeć. Ale państwo przodem, jakeśmy ustalali.
Jakeśmy ustalali — odchrypiał mu spod murku Feretsi, któremu Morgana zdecydowała się przyjść z pomocą. Spostrzegając przy tym, że śledczy, choć dotychczas wymięty, objawiający ślamazarność i wczorajszość w każdym swym ruchu, bynajmniej nie wytraca przy nim woni przetrawionego alkoholu ani nie potrzebuje pomocy, aby ruszyć dalej. Mimo wszystko, przyjął ją.
Nie za blisko — uronił jej nie głośniej od wdechu, markując niepewny krok i wlokąc się przez bramę cmentarzyska.
Spacerować nowomiejską nekropolią było jak przechadzać się parkiem. Wysypane grysem ścieżki, zieleń oraz nieomal dyskretnie wkomponowane w krajobraz mauzolea, oraz mijane rzeźbione nagrobki, których daty i nazwiska przemawiały do nich wykutymi w piaskowcach i marmurach runami. Pod niektórymi ćmiły się znicze lub zalegały te wypalone, inne przyozdabiały kwiaty.
Przyrównać zabytkową novigradzką metropolię do miejskiego, wyzimskiego żalnika było jak czystą krwi klacz do kulawej oślicy — już samym tylko zestawieniem uwłaczało się tej pierwszej. Iście, aż chciałoby się tu zostać na dłużej. Oni jednak pozostawali w ciągłym ruchu. Chrzęszcząc grysem pod butami, Feretsi prowadził ich alejkami, kilkukrotnie przystawał i zmieniał kierunek. Przeprowadzał ich szpalerami nagrobków, wymijał pojedyncze pomniki, na które zapatrywał się czasem jak na drogowskazy. O tej porze byli nielicznymi obecnymi na cmentarzysku, a pomimo tego, że tworzyli dosyć osobliwy pochód, nikt z obecnych nie zwracał na nich uwagi. Pojedyncze osoby, które w zupełnym milczeniu zdarzało im się mijać, nie podnosiły nawet głów, co potwierdzało trafność wyboru miejsca na skrytkę, a tym samym działało na poddenerwowanego Zethara uspokajając go równie skutecznie co wpatrywanie się w ogień, albo wdychanie zapachu smoły.
Nie trwało długo, nim cała czwórka zatrzymała się naprzeciw kutego w kamieniu grobowca o froncie ozdobionym odbarwionymi równoległymi płaskorzeźbami stylizowanymi na kolumny oraz wyobrażonym ponad metalowymi drzwiczkami rzeźbą herbu — podkową zwróconą do góry barkiem, podle której widniał miecz skierowany sztychem prosto do góry. Mający widnieć nad nimi klejnot nie przetrwał próby czasu albo renowacji — ostały się z niego tylko wychłostane wiatrem i rozpuszczone ulewami esy-floresy. Były też napisy, wykute na nadprożu.
„Guido i Vera Rosendal 1134-1194 i 1142-1208” — przeczytał na głos Zet, mrużąc krótkowzroczne oczy starego pijusa i wzdrygając się, od wiatru albo przesądu. — No, ładny, kurwa, pośmiertny domek. Ale zawarty na spust. — Karzeł wskazał na spinającą ciężkie, metalowe drzwiczki kłódkę. — Tuszę, że jeśli nie zełgałeś, Gaspar… — wtrącił ze szczególnym naciskiem — To masz na to remedium, a?
Masz — przytaknął Gaspar, demonstrując towarzystwu ciemny i ciężki klucz z głową obłękowaną jak kosz rapiera.
Axel, ani chybi odruchem starego szabrownika, rozejrzał się wokół. Nie znajdując ni jednej żywej duszy, powrócił do kompanii. Razem z zastrzeżeniem. — W środku będzie ciemno. Tym bardziej że grób zdaje się wieść kawałek w dół. — Dryblas kiwnął głową na podstawę budowli, ujawniającej kawałek fundamentów przebijających przez miękką ziemię cmentarza. — Macie czym przyświecać?
Hubkę i krzesiwo, zaraz znajdę… — wymruczał Zethar, w zastanowieniu klepiąc się po kieszeniach pojemnego i wszechmieszczącego fartucha.
Podaj. Czemu nie uprzedziliście nas zawczasu, panie Gaspar? Zapomniało się wam? Tak samo jak o tym, że ukryliście precjoza na nekropolii? — zaindagował zjadliwie Axel, a Zet wbił zmarszczone spojrzenie w kark ostrożnie otwierającego kłódkę śledczego.
Bałem się o własną skórę. Nie byłem pewien czy dacie mi wiarę. — przyznał z miejsca i zdaje się, że szczerze Gaspar Feretsi, powoli przekręcając klucz i otwierając zamek, tak by nie narobić niepotrzebnego hałasu zdjęciem ciężkiej kłódki. — Pytać też nie pytaliście. A drogę pamiętam. Znajdę w ciemności na wyczucie.
Nim krasnolud zdążył spełnić wcześniejszą prośbę o podanie ognia, jego ludzki towarzysz wyciągnął spod płaszcza dwa krótkie łuczywa, dowodząc przezorności, zbieractwa lub paranoi, a może i każdego po trosze. Jedno zatrzymał dla siebie, drugie zamierzał podać Gasparowi, jednak po krótkiej chwili zastanowienia, roztropnie powierzył je Morganie.
Byłoby dobrze, gdyby jedno stało na czatach, ale za mało nas na podobne luksusy. Dlatego imć Gaspar pójdzie na szpicy, panna Morgana obok niego, przyświecając, Zet z wami, ja ubezpieczę tyły. Czy w środku… — Axel zawiesił głos, przyglądając się grobowcowi bardzo krytycznie. — Czy w środku jest na tyle miejsca, żebyśmy pomieścili się tam wszyscy? I mogli przy tym zachować bezpieczną odległość od… Radiusa rażenia?
A po groma mamy tam złazić wszyscy? — zdziwił się Zet. — Puści się tego przodem, na sznurku czy bez i niech wróci do nas na górę ze skarbem.
W idealnym świecie — westchnął dryblas, pocierając długi, garbaty nos. — Na pewno moglibyśmy to rozważyć. Tutaj absolutnie nie wchodzi to w grę. Nie kiedy nie mamy pewności, czy nasz szczodry gach nie spróbuje zatrzasnąć się w środku i przeczekać, albo nawiać jakimś ukrytym tunelem.
Co ty też, Axel… — parsknął Gaspar. — Skąd ci to przyszło do łba? Chybaś się za dużo nasłuchał tych…
Wiesz co różni włamywacza od archeologa?
No?
Wiek budynku, który obrabia, więc mam o tym pojęcie. I słyszałem wiele na ten temat. Z dobrego źródła. Wiem co mówię.
W środku jest na tyle miejsca — zapewnił w przetykanej grą zlatujących się wieczornych owadów ciszy Feretsi, odwracając od żelaznych drzwi mauzoleum — już otwartych i uchylonych, ziejących bynajmniej nie zachęcająco ani zapraszająco, głęboką, zawilgłą czernią, która powiała ku nim przelotnym chłodem.
Zethar wzdrygnął się i natychmiast zajął dłonie krzesaniem ognia, a skrzesawszy — pomaganiem odpalić Morganie podane jej przez Axela łuczywo. Axel zajmował się obserwowaniem Feretsiego, Feretsi oczekiwaniem na gotowość pozostałych.
Ilość słów: 0

Juno
Awatar użytkownika
Posty: 491
Rejestracja: 23 gru 2018, 17:44
Miano: Morgana Mavelle
Zdrowie: Suchotnica
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Stara Nekropolia

Post autor: Juno » 18 lut 2020, 21:30

Przedłużająca się przy cmentarnym murze debata sprawiła, że Morgana zaczęła się niecierpliwić i — ku swemu duchowemu niezadowoleniu — zgadzać z Axelem.
Nie zmarłych trzeba się obawiać, tylko żywych — mruknęła, wzdrygnąwszy się lekko. Atmosfera Starej Nekropolii skłaniała do refleksji, a snująca się między drzewami aura przemijania jasno wytyczała kierunek tychże. Wspomnienia i doświadczenia inwigilatorki zaś potwierdzały postawioną półgębkiem tezę.
W końcu jednak przekroczyli bramę zabytkowej nekropolii. Mavelle, zgodnie z poleceniem, szła nieco dalej od Gaspara niż pierwotnie zamierzała, ale i tak dość blisko, by widzieć, że jego wymięta aparycja nie do końca chyba odzwierciedla faktyczny stan ciała i umysłu mężczyzny. Już wcześniej, jeszcze nim opuścili jej mieszkanie, śledczy obdarzył ją nader trzeźwym i klarownym spojrzeniem, choć wówczas nie wzięła go serio. A chyba powinna była, bo wyglądało na to, że jeśli Gaspar nie był — a nie posądzała go o to — wariatem, lubiącym sobie w wolnym czasie poaktorzyć, uprzednio włamując się do mieszkań obcych kobiet w tarapatach, to ewidentnie coś kombinował. A że łajno z tego kombinowania rozumiała, było teraz równie nieistotne, co irytujące.
Sunąc nieopodal Feretsiego, przez morze białego żwirku, napęczniałej od soków zieleni oraz mniejszych i większych dzieł architektury sepulkralnej, Morgana miała chwilę, by zebrać do kupy wszystko, co wiedziała o śledczym i próbować wysnuć z tego jakieś wnioski. Niestety znanych jej faktów było tyle, co brudu za paznokciem, a i to nie wiadomo czy faktami były istotnie, czy tylko jej własną projekcją.
Prócz profesji, którą się parał i miejsca zamieszkania, tak naprawdę nie wiedziała o nim nic. Wedle słów Rudzika Gaspar Feretsi był pijakiem, filutem i filantropem; wedle jej własnego poznania — zmęczonym życiem dekadentem i narkomanem, który jednocześnie pokazywał się jako człowiek napędzany sentymentami i mściwością, nieco surowym i brutalnym, nieprzywiązującym wagi do konwenansów i bezceremonialnym, a mimo to pozwalającym spać obcej kobiecie we własnym łóżku i częstującym ją jajecznicą nad ranem. Do tego dochodziły jeszcze elementy zupełnie zbijające Morganę z pantałyku, jak to, że nie mogła go przeczytać oraz uwierający ją w zadek fakt, że jakoś znalazł się w zamkniętym na klucz pokoju i wyszedł zeń, jakby całe życie nic innego nie robił. Mógł, co prawda, przyjść przed nią i włamać się do sypialni, czekając odpowiedniej chwili, by ujawnić swoją obecność (co na pewno miałoby więcej sensu, niż posądzanie go o przemianę w kota czy inne zwierzę), ale to jednoznacznie wskazywałoby, iż wiedział o planowanej przez Blanche, Zeta i Axela wizycie. „Może i rzeczywiście wiedział”, zastanowiła się Morgana. „Może ktoś go najął? Tylko do czego? Zethar to płotka, jak my wszyscy. Axel? Nie… A może? Jeszcze ta skrytka. Kto mógłby chcieć zwabić tę dwójkę na cmentarz i po co? Bez sensu.” Choć Mavelle usilnie próbowała znaleźć dla działań Gaspara powód inny, niż (ponowna) chęć ratowania jej skóry — nie była w stanie.
„Czas pokaże”, uznała w końcu, zatrzymując się wespół z resztą orszaku przed pokaźnym kamiennym grobowcem. Powietrze pachniało czeremchą, dzikim bzem i wilgotną ziemią. Morgana wzięła głęboki oddech i zaraz się rozkaszlała z tego nadmiaru wrażeń.
Szlag… — mruknęła, masując obity łokieć, naraz tkliwy i rwący bólem od wstrząsającego nią kaszlu. Przyglądała się grobowcowi, wyrytym nad wejściem napisom i rozmytemu herbowi. Szczęściem nie przypominał tego, który widziała w wizji, a i otoczenie różniło się od „jej” makabresek. Próbując nadążyć za odczytującym litery Zetharem, Morgana uświadomiła sobie, że zaniedbała ostatnio pewne sprawy. Nieco zawstydzona, oderwała wzrok od nadproża grobowej willi państwa Rosendalów i skupiła uwagę na toczącej się wymianie zdań.
Odchędożylibyście się już od niego — wtrąciła inwigilatorka, markując znudzony ton, jak wcześniej Feretsi chwiejny krok. — Nie widzicie, w jakim jest stanie? Miał prawo zapomnieć. W przeciwieństwie do was. Waszą rzeczą było pytać, nim żeście się rzucili na tę propozycję jak szczerbaci na suchary, i wasz teraz problem, żeście tego nie uczynili. Zachowujecie się, jakbyście mu łaskę robili, że zgodziliście się wziąć jego pieniądze. A prawda jest taka — Morgana urwała na moment, by upiąć porządnie włosy — że trafiło się wam jak ślepej kurze ziarno, panowie. Tedy grzeczniej może, to w końcu biznes. Daj mi to. — Zniecierpliwionym gestem przejęła od Axela łuczywo, po czym podeszła z nim do krzesającego ogień krasnoluda i odpaliła.
Ona również wolałaby — jak Zet — zostać na zewnątrz, na powierzchni. Ale nie miała złudzeń. Wziąwszy głęboki oddech i rozgoniwszy przykre wspomnienia na obrzeża świadomości, Morgana Mavelle zanurzyła się w ciemną i zimną otchłań, ciesząc się z obecności śledczego, jak jeszcze ani razu tego dnia.
Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdaObrazekjak sen we śnie jeno trwa.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Stara Nekropolia

Post autor: Dziki Gon » 23 lut 2020, 2:21

Morgana wraz z całą resztą snuła się cmentarzem. Oraz rozmyślania na temat Feretsiego, które choć intensywne, bogate w obserwacje i wsparte całą dozą odpowiednich pytań nadal nie przybliżały jej do odpowiedzi na zasadnicze pytanie, jakim było: „Kim (poza pijakiem, filutem, filantropem, zmęczonym życiem dekadentem, narkomanem et cetera, et cetera) właściwie jest Gaspar Feretsi i co poza mściwością i sentymentem nim kieruje?”
Odchędożymy — zapewnił spokojnie Zet. — Od niego, od ciebie, od tego miasta… — wyliczył. — Aby mu się to prawo do zapominalstwa nie rozszerzyło na to, gdzie szaber ukryty. Bo i co wonczas, Morganka? Będziemy przekopywać ten żalnik po omacku i może jeszcze, tfu, tfu, eskhumować?
A zachowujemy się — poparł kompana Axel. — Bo i robimy wam łaskę. Nam się trafiło? Odwróćże kolejność, paniusiu — parsknął dryblas na podsumowanie, tylko po to, by skrzywić się gniewnie i odtrącić sięgającą po łuczywo dłoń zniecierpliwionej Morgany. — Nie. Cofnij się!
Ciszej! — syknął Zet, dzięki którego staraniom podana Morganie chwilę później pochodnia płonęła czystym pomarańczowym płomieniem, oddając ciepło i zapach palonego oraz nasmołowanego drewna. — Ciszej, psiamać! Na ostatniej prostej nie możecie sobie odpuścić?
Nie podoba mi się ta twoja Morganka, Zet — oznajmił Axel, mierząc Morganę spojrzeniem chłodnych oczu i osuwając uchwyt dłoni z głowicy (na którą był powędrował gdy złapała za jego łuczywo) na rękojeść miecza. — Jest durna i bezczelna. O ile pierwsze mogę zdzierżyć i wybaczyć, o tyle drugie sprawia, że i sam podzielam twoją niedawną ochotę na powrót do naszego pierwotnego planu.
Krasnolud syknął ponownie, wkraczając pomiędzy obydwoje i prezentując się niby kurnik wybudowany w pół drogi dwu sąsiadujących ze sobą wieżyc.
Miało być bez głupstw — zwrócił się do kobiety, cedząc i rozglądając koso na boki, jak gdyby spodziewał się tu naraz zbłąkanego patrolu straży wyskakującego zza pobliskich nagrobków albo i samych szacownych zmarłych wstających ze swoich mogił. — I we zgodzie. Pozwalamy się wam wykupić, uczciwie i po starej znajomości. Co to, kurwa, za przytyki, Morganka? Jednak stęskniłaś się do Irvette? Spokój. Zejdziemy, dostaniemy co chcemy i się rozejdziemy… Ha, alem czterowiersz ułożył! — Ucieszył się sam do siebie krasnolud, nieświadom własnego talentu poetyckiego.
Zejdą. Tamci dostaną czego chcą. Ale się nie rozejdą. Przynajmniej nie syci ani nie w pokoju. Dokładnie taka myśl, bynajmniej nie obca pojawiła się naraz w głowie Morgany, znającej przecież Zethara nie od dziś. Jego oraz jego pryncypialność przy robocie. Dostrzegała również osobliwe zachowanie obydwu zleceniobiorców, znaki dawane jej w międzyczasie przez Feretsiego, który w chwili obecnej przyglądał się całej scenie z boku z godną podziwu indyferencją. Widziała kłam ukryty głęboko w rozbawionym właśnie obliczu Zethara. Niecierpliwość w zimnej i napiętej twarzy Axela. Obydwie ukryte i schowane niby skarb na nekropolii, który właśnie próbowali odzyskać.
Dobra, dobra. Nie mitrężyć, nie marudzić. — zarządził krasnolud. — Miejmy to za sobą.
Zet. — Axel wstrzymał towarzysza, skinął na Feretsiego. — Mimo wszystko, może byłoby lepiej gdybyś wyjął mu tę bombę z kieszeni. Miejsca w środku może być i dosyć, ale co jeśli przedobrzyłeś z proporcją jak ostatnio? Albo on potknie się, albo zerwie w ciemnościach? Jak to mówiłeś? Choinka na Yule? Puść ich przodem, wyjmij sobie tę drugą. Ja też będę do nich mierzył.
Krasnolud zaprzągł myśli do roboty, aż w końcu od ciężaru wzbierających w nich argumentów głowa opadła mu i uniosła się w potaknięciu.
Dobra, Gaspar. Oddawaj. Ostrożnie i powoli, widzisz, że mam tu pochodnię…
Feretsi oddał. Ostrożnie i powoli widząc, że ma tu pochodnię.
A teraz prowadź.
Obracając się z wolna na pięcie, Feretsi spełnił i tę prośbę, zanurzając się w oczekującą ich ciemność, na krótko po tym, jak zrobiła to wiodąca ich awangardę Morgana.
Metalowe drzwiczki do mauzoleum, choć wąskie i niewysokie, otworzyły się przed nimi na komorę grobowcową, która zgodnie z szacunkami Axela, prowadziła w dół, po niewielkich, zimnych kamiennych schodkach, które zabrały ich niewiele ponad piętnaście stopni w głębię ziemi. Z kolei panująca wewnątrz temperatura zabrała ich o kilka stopni wyżej od tej, którą odczuwali podczas spaceru cmentarnym ogrodem. Duża była w tym zasługa braku wiatru, który nawet na otoczonej przecież przestrzeni nekropolii, przetykanej krzewami i pomnikami, docierał do nich niekiedy znad pobliskiego kanału.
Powietrze było suche i zastałe. Bogom (lub restauratorom zabytków) dziękować, nie cuchnęło, woniało nie bardziej niż porzucona piwniczka na wino, starym i wysuszonym kamieniem. To, które wpuścili tu ze sobą przez małe metalowe drzwiczki, zagwizdało krótko, do spółki z ich krokami na kamiennych schodkach poniosło się nikłym echem po wnętrzu.
Tańczące płomienie ich łuczyw, choć przeszkadzały widzieć na odległość, wydobywały z mroku najbliższe otoczenie i zahaczały o łuszczące się, lekko wypukłe sklepienie, znajdujące się wysokości może nieco ponad dwukrotnie jej wzrostu i może jednego stojącego na palcach Zethara. Posadzka była z wydeptanego kamienia pokrytego gęstą warstwą pyłu i kurzu, wyściełana strzępami pajęczyn, gdzieniegdzie i sporadycznie — większymi kawałkami gruzu.
Ładny mi symboliczny grób — sarknął Zet drepcący ostrożnie schodami tuż za nimi. — To bez mała cała komora grobowcowa. Na chuj im taka wielka przy symbolicznym? Najebali tu urn z piętnastu pokoleń i w bocznych liniach?
Fanaberia możnych — objaśnił spokojnie Feretsi w rzadkim podczas tej wyprawy przypływie wylewności.
Skąd masz kluczyk? — ciekawił się również pilnujący tyłów Axel.
Odkupiłem. Całkiem okazyjnie, od jednego… Archeologa. Spodziewał się zastać tu skarby. Nie wiedział, że na ludzkiej części nie ma w zwyczaju chować się zmarłych z osobistymi przedmiotami. Dość powiedzieć, że się rozczarował. A wtedy ja urządziłem sobie tu skrytkę na precjoza.
Ironia.
Owszem.
Psiakrew, Axel, aleś nam łuczywa sprokurował. Przecież to ledwie ćmi! — Nie trwało długo nim Zet znalazł sobie kolejny powód do utyskiwań, coraz bardziej nerwowy z każdym schodkiem w dół. Tym jednak zdawał się wybrać przedmiot swoich narzekań nie całkiem bezzasadnie. Zostawiwszy za sobą szczelinę, przez którą sączyły się resztki dnia, stanęli u stóp schodów uzbrojeni w skromne raczej żagwie naprzeciw bezmiaru otaczającej ich ciemności.
Wystarczą. Grobowiec jest mniejszy niż się zdaje.
— Tym lepiej. Chodźmy już — zachęcił go krasnolud, wyciągając swoje źródło światła tak wysoko, jak tylko mógł. — Szkoda mitrężyć do zmroku. Bo wracać wtedy z cmentarzyska ani przyjemnie, ani dyskretnie.
Pragnę przypomnieć — wtrącił Axel, przypominając się obnażonym spod podwiniętego rękawa płaszcza Gabrielem, załadowanym i gotowym do oddania strzału. — Jeśli któreś zacznie uciekać… Zwłaszcza ty, Gaspar, obiecam wam, że zasilicie grobowiec państwa Rosendallów. Kimkolwiek byli.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0

Juno
Awatar użytkownika
Posty: 491
Rejestracja: 23 gru 2018, 17:44
Miano: Morgana Mavelle
Zdrowie: Suchotnica
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Stara Nekropolia

Post autor: Juno » 23 lut 2020, 18:06

W postawie Morgany, jej słowach i ruchach, próżno było szukać jakiejkolwiek agresji czy nerwowości zdradzających chęć „robienia głupstw”. Była tam tylko słabo maskowana niechęć i zniecierpliwienie.
Nie to nie — odprychnęła dryblasowi, cokolwiek zdziwiona tak nagłą zmianą frontu. Jeszcze przed chwilą sam jej owo łuczywo podawał. — Sam sobie nieś. — Kobieta, wzruszywszy ramionami, cofnęła się zgodnie z „życzeniem”, odwzajemniając jednocześnie spojrzenie Axela, choć jej własne było znacznie cieplejsze. Mniej więcej tak, jak płonące stosy od ostrza gilotyny.
Jest bez głupstw, wszyscy żyją i jesteśmy o krok od celu — odparła krasnoludowi Morgana, nie odrywając wzroku od oczu dryblasa. — Zgodę jednak wypracowuje się wspólnym wysiłkiem. A względem robienia łaski i uczciwości — kobieta uśmiechnęła się półgębkiem — nie jestem warta nawet tego pierścionka, co go tak skrzętnie w kielnię schowałeś, Zet. Wszyscy to wiemy, więc nie róbmy kurwy z logiki i nie obrażajmy wzajem swojej inteligencji.
Wypowiedź Mavelle skwitowana została krótko i treściwie, słownym ekwiwalentem machnięcia ręką. Na „Miejmy to już za sobą” kiwnęła tylko głową, wyrażając niemą aprobatę, choć przeczuwała, że nie będzie to wcale prędko ani bezboleśnie. Jej myśli odruchowo powędrowały do sztyletu, który wciąż był na swoim miejscu, jako że żaden z włamywaczy nie pokwapił się, by go zabrać. Może ze względu na niepozorną aparycję kobiety, a może ze zwykłego zaniedbania. Tak czy inaczej — rada była, że ma jakąś broń, nawet jeśli mało praktyczną czy wręcz zupełnie w obliczu kuszy bezużyteczną. Liczył się efekt psychologiczny, złudne poczucie bezpieczeństwa, które dawał kawałek ostrego żelaza na podorędziu.
Po szybkim rozbrojeniu Gaspara przeszli przez metalowe drzwiczki grobowca, a tym samym do rzeczy. Mikroklimat panujący we wnętrzu zabytkowej budowli mile zaskoczył Morganę, która miast oganiać się od reminiscencji, mogła całą uwagę skupić na sytuacji i otoczeniu. Powiedziawszy swoje jeszcze na zewnątrz, nie komentowała dolatującej ją zza pleców wymiany zdań. Przynajmniej do czasu, aż wszyscy zeszli po schodkach, a Axel ponownie dał dowód małej wiary w umowy pomiędzy złodziejami. Słusznie zresztą, co jednak wcale nie obchodziło ciętej na niego inwigilatorki.
To jeszcze ostrożność czy już paranoja? — zapytała, nie patrząc na dryblasa ani nawet nie będąc ciekawą jego odpowiedzi. Rozglądała się dookoła, przynajmniej na tyle, na ile pozwalał roztaczany przez liche pochodnie krąg światła. Czekała aż Gaspar wskaże drogę. — Przecież nie ma gdzie spierdalać. To grobowiec, nie dom dilera. Bądźmy poważni.
Morgana usilnie próbowała potęgować wrażenie nieszkodliwości, jakie wywoływał swoim steranym wyglądem Feretsi i bagatelizować wszelkie obawy duetu względem jego uczciwości, mając jednocześnie gorącą nadzieję, że śledczy naprawdę ma jakiegoś asa w rękawie. Szło jej niesporo, co kazało podejrzewać, że cała ta historia nie będzie miała dobrego zakończenia. Że któreś z nich istotnie zasili grobowiec państwa Rosendalów. Kimkolwiek byli.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdaObrazekjak sen we śnie jeno trwa.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Stara Nekropolia

Post autor: Dziki Gon » 27 lut 2020, 21:19

Nie. Praktyka — odbił bez emocji pytanie Morgany snujący się za nią Axel, niepomny na to czy ma w niej słuchaczkę, czy nie. — Jeszcze jeden zbędny komentarz, a wpakuję ci bełt w krzyże — zagroził jej równie beznamiętnie, choć zdaje się, że całkiem poważnie.
Cicho, cicho. Spokój tam — sykał mimochodem Zet, podczas swoich niemrawych prób uspokojenia ich. Samemu będąc przy tym dalekim od spokoju, poddenerwowanym, nadmiernie czujnym i ruchliwym, jak gdyby oblazły go mrówki. Co rusz strzelającym oczami na boki i mrużącym je na ciemność ustępującą pod rozedrganym blaskiem pochodni, którą był wymachiwał sobie przed nosem, oświetlając pobliskie otoczenie i plecy Feretsiego, który jako ich przewodnik szedł na samym przedzie, utrzymując się na rozedrganej granicy światła i ciemności.
Axel jako oświetleniowiec sprawdzał się zdecydowanie lepiej. Zarówno z powodu większego wzrostu jak i opanowania od kompana, żagiew trzymał wysoko, prosto i tak, że również poruszająca się przed nim Morgana mogła przynajmniej widzieć, co ma pod nogami. Nawet jeśli nie było tego nic ponad kamienną posadzkę i wzbijany ich krokami pył.
Gaspar Feretsi wiódł ich przez cichy i ciemny grobowiec, będąc ewidentnie w swoim obecnym żywiole, to jest pozostając niewyraźnym i milczącym. Orientował się jednak świetnie, pomimo rozkojarzonego Zethara świecącego mu prosto w tyłek.
Ciemno tu, psiakrew. — Krasnolud, by dodać sobie otuchy, nie ustawał w wypowiadaniu na głos oczywistości ani tego, co udało mu się zaobserwować wokół. — Ciemno, ale sucho, nie capi trupem ani stęchlizną. Ha, musi faktycznie ten grobowczyk tylko na pokaz, coby sąsiadom szpilę wbić, że nasz okazalszy.
Wtedy to właśnie, podążając przed siebie, między jednym krasnoludzkim potokiem słów a drugim, Morgana Mavelle, co podświadomie nie dawało jej spokoju od momentu zejścia do grobowca, zorientowała się, że coś jest bardzo nie tak. Abstrahując od całokształtu sytuacji, w której się znalazła.
Morgana Mavelle, od niedawna inwigilatorka, a od urodzenia dysponująca ponadprzeciętną spostrzegawczością odkryła błąd w pewnym rachunku. Z całej czwórki dusz, które zeszły właśnie do grobowca, wyłącznie troje z nich zabrało ze sobą swój cień.
Niezależnie od tego, jak długo i z której strony przyglądało się jego butom, Gaspar Feretsi nie rzucał własnego. I zdaje się, że nikt poza nią nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.
W pewnym momencie śledczy zatrzymał się. Podobnie jak odległość, nie był to moment szczególnie oddalony w czasie. Nie mogli ujść więcej niż dwadzieścia metrów, choć ich ślamazarne tempo i zaburzające proporcje rozedrgane światło mogło przekłamywać zmysły.
Na ich oczach z ciemności wyłuskały się zarysy dwóch kamiennych płyt grobowca. Bliźniaczo do siebie podobnych, jeżeli nie liczyć naturalnego całunu pajęczyn, który zdecydowanie szczodrzej pokrywał ten drugi, gorzej oświetlony, znajdujący się przed nimi po prawej.
To tu — oświadczył cicho Feretsi, zbliżając się do lewego grobu, a na skraj światła rzucanego przez Zetharową pochodnię, którą tamten opuścił nieco, na próżno próbując odcyfrować jakiekolwiek dystynkcje z pozbawionego ozdób kamiennego sarkofagu. A nadal ignorując przy tym kompletnie, że światło padające na Feretsiego nie wywabia z jego konturu nawet uncji ciemności.
Grób? We grobie? — mruknął rudobrody pijus, ponownie podejrzliwy jak stara panna, której prawią komplementy. — Jak to się okaże jakiś wał, Gaspar i w środku jest jakiś trup, to nie ręczę, że ostatni tutaj…
Czy ktoś — odkaszlnął, opierając dłonie na kamiennej płycie nagrobka. — Zechciałby mi pomóc to otworzyć?
Ja tego nie dotykam — wyparował natychmiast Zethar, odruchowo cofając się o krok, lecz zaraz powracając na miejsce, zawstydzony pierwszym odruchem.
Nie bardzo, jeśli mam pilnować. — Axel pokręcił głową i skinął na kobietę. — Wobec tego pytanie jest retoryczne.
A jużci, wielka z niej będzie…
Wystarczająca— zgodził się Gaspar, wchodząc w słowo pirotechnikowi. — Zwykle radzę sobie sam, ale przy obecnej niestrawności wolałbym nie napinać…
Idź — przerwał tym razem Axel, nie chcąc słuchać dalszego ciągu. — Pomóż mu, jak ma się zrzygać do środka.
Gaspar, kimkolwiek był również i on sam, podniósł na nią wyczekujące spojrzenie błyszczących w szczątkowym ogniu oczu.
Ilość słów: 0

Juno
Awatar użytkownika
Posty: 491
Rejestracja: 23 gru 2018, 17:44
Miano: Morgana Mavelle
Zdrowie: Suchotnica
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Stara Nekropolia

Post autor: Juno » 04 mar 2020, 23:00

Rozedrgane światło pochodni rozpuszczało napierającą na nich ze wszech stron ciemność, wywołując powidoki i odruchy wymiotne, jeśli ktoś miał wyjątkiem wrażliwy błędnik. Morgana złapała się na tym, że wlepia wzrok w kamienną posadzkę, bo tylko patrząc pod nogi miała jeszcze jakiekolwiek poczucie rzeczywistości.
Przynajmniej do czasu, aż zorientowała się, że Gasparowi Feretsiemu ewidentnie czegoś brakuje. I że tym czymś wcale nie jest sen ani od dawna odkładany urlop na Skellige. Podświadome wrażenie, że coś jest nie w porządku, towarzyszące jej od momentu zejścia do grobowca, przedzierzgnęło się w pewność, gdy bez względu na to jak długo Morgana mrugała czy tarła powieki, cień śledczego nie pojawiał się tam, gdzie być powinien.
„Co jest, kurwa...”, pomyślała elokwentnie inwigilatorka, czując jak krew odpływa jej z twarzy, a dłonie potnieją. Obejrzała się ukradkiem na Axela i Zethara. Żaden nie wydawał się być zainteresowany rażącymi brakami w odwiecznym porządku rzeczy. Choć nie pałała zbytnią sympatią do swoich potencjalnych porywaczy — zwłaszcza do dryblasa — wątpiła, by takie kutwy nie potrafiły zrachować do czterech. Zajęci ogarnianiem sytuacji, prawdopodobnie wyczerpali po prostu swój limit podzielności uwagi. Morgana nie wiedziała zrazu czy to dobrze, czy może niekoniecznie. W końcu byli w zapomnianym przez bogów i ludzi grobowcu kilka metrów pod ziemią, na mało uczęszczanym cmentarzu, z kimś, kto nie rzucał cienia. To nie mogło się dobrze skończyć.
Pytaniem zasadniczym pozostawało: dla kogo?
Mavelle — mimo iż czuła, że traci grunt pod nogami bynajmniej nie przez pochłaniający światło mrok — zdołała opanować chęć zrejterowania, choćby i kosztem bełtu w krzyżach. Resztką rozsądku, o który Axel jej nie podejrzewał, zmusiła się do chłodnego oglądu sytuacji. „Kim… czymkolwiek jest, po co miałby mnie teraz krzywdzić?”, myślała, próbując uspokoić walące w piersi serce. „Pomógł mi przecież z Szarem i… Kurwa, mógł skręcić mi kark, a zrobił jajecznicę! To nie mnie grozi tutaj niebezpieczeństwo”, uznała, kosząc na Axela i wycelowaną w siebie kuszę. „Przynajmniej nie ze strony Feretsiego”.
Wnioski, które rzeczywistość rychło miała zweryfikować, przypieczętowało dotarcie do celu.
Para kamiennych sarkofagów w grobowcu rodzinnym nie była niczym szczególnie dziwnym, lecz w połączeniu z innymi okolicznościami przyrody wywołała u Morgany dreszcz, spływający lodem wzdłuż kręgosłupa. Gdy padło na nią, by pomóc Feretsiemu, w pierwszej chwili zawahała się, lecz zaraz ją ta własna labilność zirytowała.
Dżentelmeni — prychnęła, by sobie ulżyć i cokolwiek na pokaz, bo podchodząc do Gaspara czuła, że nogi ma jak z waty. Stanąwszy z nim ramię w ramię, naparła dłońmi na kamienne wieko, choć domyślała się, że śledczy wcale nie potrzebował pomocy.
Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdaObrazekjak sen we śnie jeno trwa.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Stara Nekropolia

Post autor: Dziki Gon » 05 mar 2020, 22:50

„Dżentelmeni” rzecz jasna nic nie zrobili sobie z uwagi, zakładając, że w ogóle zwrócili na nią swą własną, zbyt zaabsorbowani przełomowym, bo rozstrzygającym momentem całej eskapady. Axel milczał, napięty jak obnażony spod rękawa samostrzał. Zet mlaskał i przestępował z nogi na nogę, rozedrgany i ruchliwy jak niesione na żagwi światło.
Powierzchnia sarkofagu była nieustępliwa, lekko chropowata upływem czasu i podobnie jak cały grobowiec — mniej zimna niż można było się spodziewać. Morgana miała wkrótce przekonać się o słuszności swego przeczucia — stojący z nią ramię w ramię śledczy nie potrzebował pomocy. Na razie jednak poprosił o kolejną.
Poświeć ktoś. Nie widzę krawędzi. — Oparłszy dłonie i swój ciężar o pokrywę, Feretsi chrząknął, oglądając się na stojących opodal obserwatorów. Zet poruszył się jako pierwszy. Po chwili wyraźnego zawahania, w którym chciwość ścierała się z zabobonem — poruszył też jako jedyny, podchodząc z łuczywem i ciekawie wyciągając przy tym głowę na krótkim karku.
Tego, co zdarzyło się chwilę potem, nie była pewna, aż do momentu, kiedy pchnięta z mocą, wylądowała na wyściełanej kurzem i pajęczynami kamiennej posadzce. To było krótko po tym jak zgrzyt naraz odsuwanej płyty oraz przekleństwo Axela przebrzmiały po sufit w pustej przestrzeni grobowca, a Feretsi ze żwawością, o którą nikt nie podejrzewałby wczorajszego birbanta o flegmatyczno-melancholicznych inklinacjach, uskoczył w mrok, rozpływając się w nim ze szczętem.
Spowijająca ją dookolna ciemność była gęsta i nieprzenikniona niby grubo otulający czarny welwet. Nie widziała tego, co znajdowało się tuż przed nią. Przede wszystkim oddalony i otwarty sarkofag z poziomu posadzki. Przestraszoną, nagle pobladłą twarz Zethara, którego wybałuszone oczy wpatrywały się w zawartość tego ostatniego.
Pochodnia krasnoluda wypadła mu ze zmartwiałej dłoni na posadzkę, krzesząc kilka iskier i zmuszając pobliskie cienie do falującego tańca. Axel, chwytając za miecz, otwierał usta do krzyku.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0

Juno
Awatar użytkownika
Posty: 491
Rejestracja: 23 gru 2018, 17:44
Miano: Morgana Mavelle
Zdrowie: Suchotnica
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Stara Nekropolia

Post autor: Juno » 06 mar 2020, 23:45

Poleciała w ciemność. W przenośni i dosłownie, bo na końcu wchłaniającej Morganę czerni czekało twarde lądowanie. Upadek zamroczył ją na moment, wypychając całe powietrze z płuc. Zachłysnęła się i zakaszlała spazmatycznie, walcząc o oddech. Zza kurtyny napływających do oczu łez i chmury wzburzonego kurzu, widziała dwie rozmazane plamy światła, a w nich charakterystyczne sylwetki Zethara i Axela.
Feretsi gdzieś przepadł.
Napompowana adrenaliną inwigilatorka nie czuła jeszcze zdartej skóry, stłuczonych pleców ani łokcia, który doprawiony grzmotnięciem o kamienną posadzkę zaczynał przypominać dorodnego bakłażana. Gramoląc się do pionu, namacała i wyciągnęła sztylet, choć między bogami a prawdą mogła nim sobie teraz co najwyżej pogrzebać w zębach. Wciąż nieco oszołomiona rozwojem wypadków, szukała wzrokiem Gaspara.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdaObrazekjak sen we śnie jeno trwa.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Stara Nekropolia

Post autor: Dziki Gon » 07 mar 2020, 18:58

Szukała wzrokiem Gaspara, lecz nie było go nigdzie tam, gdzie padało światło pochodni. Wszystko inne nakryte było zaś kirem ciemności, którego jej wzrok ani krótki błysk dobytej klingi sztyletu nie podołały przebić.
Muskające skraj grobowca asymetryczne okręgi drżącego światła uchyliły jej zaś zasłonę gęstej czerni na tyle, by odkryć przed nią scenę, która na długo jeszcze miała odbierać jej spoczynek, zaś jej niegdysiejszemu kompanowi Zetharowi zapewnić wiekuisty.
Coś bladego i pokręconego wydostało się z naraz odwalonej płyty sarkofagu. Z pokraczną zręcznością i szybkością, o którą niesposobna było je podejrzewać.
„Elf” podpowiedział jej w ostatnim przebłysk jej własny rozsądek, ostatnią desperacką próbą wtłoczenia zgrozy i nienazwanego w ramy dobrze znanych sobie zjawisk i skojarzeń, nim roztrzaskał się niby ciśnięta o bruk pusta butelka po winie. Skojarzenie, choć nieprawdziwe, niosło w sobie ziarno prawdy zawartej w makabrze zjawiska odbitego w krzywym zwierciadle czarnej i bluźnierczej parodii.
To, co ujrzała, w przeciągu mgnienia faktycznie zdało się elfem, jednak żaden elf, nawet ten spotkany przez nią w morskiej latarni, albo tkwiący w mogile od tygodnia nie byłby podobnie zeszpecony. Ani zdolny poruszać się w podobny sposób.
Chude mięśnie przebijające przez białą, niemal przezroczystą skórę szyi, kurczyły się arytmicznie, gdy naraz zwiędła i złamana jak podcięty kwiat szyja Zethara wygięła się w groteskowo rozwartej paszczy, która podtrzymywała cały ciężar martwego lub gasnącego jeszcze krasnoluda, który zwisał z niej całym sobą niby wleczona bezwładnie sarna w uścisku wilczych szczęk.
Światło zaczęło gasnąć. A raczej oddalać się razem z Axelem, którego krzyk przeradzając się w pełen zgrozy i obrzydzenia, kiedy ten nieomal zabijając się o własne szczudłowate nogi, nieomal gasząc trzymaną w ręku rozmigotaną żagiew pędem, leciał łeb na szyję w kierunku wyjścia.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0

Juno
Awatar użytkownika
Posty: 491
Rejestracja: 23 gru 2018, 17:44
Miano: Morgana Mavelle
Zdrowie: Suchotnica
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Stara Nekropolia

Post autor: Juno » 08 mar 2020, 22:22

Chciała krzyknąć, bluznąć, zakląć szpetnie i rzeczywistość — by ta okazała się tylko senną marą. Nie zrobiła żadnej z tych rzeczy. Nie pisnęła nawet, nie była w stanie. Z paniką w oczach patrzyła jak jasność uchodzi na długich nogach Axela, zostawiając ją na pastwę mroku i czających się w nim potworów.
Niewiele myśląc sama także rzuciła się do ucieczki. Przez kompletne ciemności, byle jak najdalej od tego czegoś, co właśnie zżerało Zethara, co wyryło się jej pod powiekami po kres jej dni.
Kres, który — jeśli się nie pospieszy — gotów nastąpić lada chwila.
Wyciągając przed siebie ręce, zanurzona w aksamitnej czerni, biegła za oddalającym się światłem. Biegła, jakby to była jej ostatnia deska ratunku, ostatni promyk nadziei, ostatni oddech i uderzenie serca. Biegła, jakby gonił ją sam diabeł, a po policzkach ciurkiem płynęły jej łzy.
Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdaObrazekjak sen we śnie jeno trwa.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Stara Nekropolia

Post autor: Dziki Gon » 09 mar 2020, 19:16

Zżerająca Zethara rzeczywistość wypuściła go, naraz zwiotczałego i sino-bladego, jeśli nie liczyć gardła, makabrycznie rozwartego niby brzuch patroszonej zwierzyny, posikującego resztkami krwi z przerwanej tętnicy i odsłaniającego poszarpane ścięgna szyi. W strzępach wisiał na nim również jego skórzany fartuch, porżnięty na plecach niby równoległymi cięciami kilku noży.
Morgana pobiegła, obierając sobie za kierunek „jak najdalej” w gęstej, czarne mgle zamkniętej szczelnie w czterech ścianach suchego grobowca. Zamiar ziścił się w połowie — mniej więcej po takim dystansie upadła, potykając się o coś, czego nie potrafiła dostrzec.
Stój — szepnął spokojnie, na ile było to możliwe w obecnej sytuacji, głos Feretsiego, towarzyszący pociągnięciu za ramię i w górę, które pomogło zwrócić ją pionowi. — Bez paniki — dodał poważnie, coś, co brzmiało jak ewidentny żart.
Na jej oczach oddalający się błysk wyłuskujący tykowatą i zakutaną w płaszcz sylwetkę Axela z cieni, dobiegał właśnie do wyjścia. Rozkołysawszy się, oświetlił schody i ciemny obrys metalowych drzwiczek, które, choć raz po raz targane desperacko przez dzierżyciela żagwi, nie chciały ustąpić, nieprzebłagane zarówno siłą jego ramion, jak i płuc, wynoszących skrzekliwy i nieustający wrzask na coraz wyższe rejestry.
Kurwaaa! Wypuśćcie! Wypuśćcie mnie stąd! Naa pooomoc!
Axel i jego cień kiwali się na schodach, dopóty długim małpim susem nie dołączył do nich trzeci kształt, zupełnie biały i pokrzywiony. Oświetlając stopnie po raz ostatni, pochodnia zgasła naraz niby zdmuchnięta świeca, zdmuchnięta świeca, jeśli nie liczyć towarzyszącego zgaśnięciu — błysku i Axela, panicznego zawołania nieprzetrawionej i zwierzęcej grozy.
Pójdę teraz po światło — oznajmił szeptem, który w ciszy po niedawnym skowycie konającego brzmiał donośnie niby taraban. — Zostań tu i zaczekaj — poinstruował ją powoli i wyraźnie.
Puszczając jej ramię, oddalił się kawałek, nurkując w mroku.
Czy poza wężami — doleciał z niego kolejny szept. — Robisz też inne złudzenia?
Ilość słów: 0

Juno
Awatar użytkownika
Posty: 491
Rejestracja: 23 gru 2018, 17:44
Miano: Morgana Mavelle
Zdrowie: Suchotnica
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Stara Nekropolia

Post autor: Juno » 10 mar 2020, 21:09

Morgana z Wyzimy — zanim stała się Morganą Mavelle z Novigradu — widziała w swoim stosunkowo krótkim i marnym żywocie całkiem sporo. Wychowanka burdelu i ulicy, terminująca u szarlatana i szlajająca się po gościńcach z typami spod ciemnej gwiazdy przez ponad dekadę, od najmłodszych lat oglądała rzeczy złe, brzydkie i straszne. Ale żadna z nich nie mogła iść w konkury z „asem” z rękawa Feretsiego, o którego jeszcze chwilę temu tak nieopatrznie modliła się w duchu. Nawet wspomnienie Dietera do spółki z zimną i wilgotną ciemnicą, w której przepędziła bez mała rok życia wbrew własnej woli, nie wywoływało w Mavelle takiej abominacji i przerażenia, jak blade, pokrzywione, pokiereszowane i głodne krwi monstrum, szalejące teraz w mroku podziemnego grobowca.
Desperackiej, pełnej potknięć i dławionego szlochu ucieczce towarzyszyła mentalna pustka. Opanowana atawistycznym strachem przed śmiercią, ciemnością i nieznanym, Morgana biegła niemal na oślep, za jedyny azymut mając oddalające się, chwiejne i rozmyte przez łzy światło pochodni Axela. Gdy potknęła się i upadła, tracąc je z oczu, ze ściśniętego gardła kobiety wyrwał się rozpaczliwy, zduszony krzyk, a w chwilę po nim — jęk zgrozy, gdy ni stąd, ni zowąd Feretsi chwycił ją za ramię. Spokój w jego głosie był tak nie na miejscu, że ogarnięty paniką umysł inwigilatorki zatrzymał się zdumiony, a wraz z nim również jej ciało, postawione wcześniej do pionu przez śledczego. Znieruchomiała i oniemiała patrzyła na scenę przy wyjściu z grobowca, póki ta nie zgasła wraz z łuczywem i ostatnim krzykiem Axela.
Pogrążona w mroku i rozpaczy Morgana stała jak słup soli, nie wiedząc, co robić. Słyszała Feretsiego, lecz jego słowa nie miały żadnego sensu. „Jednak pomyleniec”, przeleciało jej przez rozhisteryzowaną myśl. „Niech to kurewski w dupę jebany szlag! Kolejny psychol!”
C-co…? Zwariowałeś?! Przecież to wciąż tu jest! — syknęła zachrypniętym szeptem, zupełnie zapominając z nadmiaru wrażeń, że przecież Gaspar sam miał co nieco za uszami. Czy też nie miał — cienia ani problemów z poruszaniem się po ciemku, żeby daleko nie szukać. Umykał jej także fakt, że drzwiczki grobowca państwa Rosendalów również nie mogły zamknąć się same.
To chyba nie jest najlepszy moment na rozmowę o wężach i… — Morgana urwała nagle, jakby ktoś uderzył ją w twarz. Albo jakby coś zrozumiała. Poczuła, że robi jej się gorąco, a schnące łzy ściągają nieprzyjemnie skórę pod oczami. Opanowując chęć zwymiotowania sobie pod nogi, spojrzała tam, skąd, jak sądziła, dochodził szept śledczego. — Dlaczego pytasz?
Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdaObrazekjak sen we śnie jeno trwa.

Odpowiedz
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław