Strona 1 z 2

Tartak drzewny

: 18 mar 2018, 19:02
autor: Dziki Gon
Obrazek


Mieszczący się nieopodal sioła, u brzegu wpadającej do Pontaru pomniejszej rzeki, vizimborski tartak drzewny to mniej niż pchła w porównaniu do wielkich, prężnych zakładów pod murami Wolnego Miasta Novigradu, posiadających po kilka młynów, zasilanych najnowszymi zdobyczami technologii. Mimo to, radzi sobie niezgorzej. Dostarcza gotowego surowca lokalnie, między innymi na novigradzkie Przedmieście, zużywające drewno tonami, samo skoncentrowane na eksporcie nieco rzadszych i droższych gatunków drzewa niźli pospolity świerk czy sosna.
Tartak jest dla mieszkańców Vizimbory równie cenny, co rzeka, na której stoi. Regularnie wabi do wsi kupców, przedsiębiorców i rzemieślników z miasta, a jego załoga to w ponad trzech czwartych silne, młode vizimborskie chłopaki. Drzazgi i wióry pryskają tam od świtu do zmierzchu, piły oraz siekiery nigdy nie ustają w robocie. Nieopodal zakładu, na brzegu potoku, baby zwykły rozsiadać się z praniem i plotkami, po drodze zanosząc pracującymi świeży wikt. Latem dzieciaki pluskają się na płyciznach pod ich czujnych okiem.
Baraban z tartaku płoszy dziką zwierzynę, a bliskość osady zapewnia wszystkim poczucie bezpieczeństwa.

Re: Tartak drzewny

: 24 kwie 2018, 22:29
autor: Dziki Gon
Kontynuacja przygody.

Staszek zacmokał, wyraźnie zachodząc w głowę, co powinien odpowiedzieć gościowi.
Robota może i by się i jaka znalazła. Ale wątpię, żebyś cuś za to dostał. W tartaku od zawsze jest ci nadmiar chłopa, poza tym właściciel to straszny gbur i zanim kogo przyjmie do pracy, to każe robić pół roku za darmochę. Tyla chętnych, że może przebierać. A w sposób takowy, jak rzecze, wybiera tych najbardziej zapalonych do roboty. — Zakołysał pustym kubkiem, wpatrując się w jego dno. — We wsi może ktoś czego by i chciał, ale nie dalej jak wczorej podobno coś tu jebło i spaliło kilka domów. No i zajechała ta bryczka z bimberkiem... To i sam widzisz, że wszyscy bez piniądza są.
Westchnął i spojrzał na Vitava.
Ale nic nie bój, jak ci by trzeba do miasta, to codziennie z rańca jedzie wóz drewnem załadowany. Możesz się z nimi zabrać, załatwić, co ci tam lza... A ja, jak żem obiecał, konia ci dopatrzę i odpowiednio przygotuję do dalszych podróży. No ale to chyba czas już kimać. Jutro trza rano wstać. Pomyśl i jutro pogadamy.
Staszek siedział jeszcze przez chwilę przy stole, po czym ziewnął; przeciągle i głośno. Kiedy Vitav zdecydował się rozgościć, rozkładając się na sienniku, dało się jeszcze słyszeć szurnięcie szkła po drewnianym stole. Następnie szyjka odbiła się delikatnie o krawędź kubka, rozdzierając miarowe pochrapywanie krótkim, zdławionym odgłosem. Najwyraźniej Żyłka odpowiednio wykonał powierzone mu zadanie opróżnienia butelczyny, gdyż dało się słyszeć ciche przekleństwo młodszego z braci, a następnie szurnięcie stołka. Trzasnęło jeszcze parę razy, kiedy Staszek zbierał miski i łyżki. Chlupnęło, po czym pojedyncze dmuchnięcie zalało chałupę niezmierzonym mrokiem.
Siennik był wcale wygodny, a pobliski, rozpalony piec, grzał przyjemnie rozluźniające się ciało. Posłanie było na tyle szerokie, że spokojnie zmieściłoby się na nim i ze dwóch takich, jak Żyłka. O tym miał się przekonać tuż po przebudzeniu, kiedy to mógł dojrzeć leżącego obok, na skraju siennika, Kazka. Na szczęście obrócony był on w drugą stronę, kierując chrapanie nie bezpośrednio do jego ucha, a zamiast tego zapełniając nim całą izbę.

Re: Tartak drzewny

: 12 gru 2018, 1:10
autor: Vitav
Gościnność wsiurów niezmiernie cieszyła Landberga, tym bardziej, że te zakute łby miały go za bohatera. Żyłka - obrońca uciśnionych! Kto by pomyślał, że nawet taki prymityw, jakim był ten banita, niegdyś doczeka się takowego tytułu. Nawet jeśli nadany jedynie przez dwóch obdartusów i dziewkę, która nieomal została zgwałcona przez elfy - nota bene za namową Vitava - to takie dobre słowa schlebiały mu na tyle, iż przez moment rozważył nawet zboczenie ze ścieżki, którą szedł dotychczas. Myśli te szybko jednak odgonił kolejny łyk wyjątkowo paskudnego alkoholu i słowa Staszka.
Jak nadmiar chłopa, a i właściciel kawał chuja, to mnie tu nic nie trzyma. Pojadę ja, tak jak wy mówicie, rano razem z tą waszą dostawą do miasta. Byle mi Ropuch był sprawny i nie kuśtykał za bardzo. I żeby tylko się zakażenie żadne nie wdało, bo jak mi zwierz kopyta wyciągnie, to po ptakach będzie — nieco już podpity uderzył pięścią w stół, kiedy tylko przez myśl mu przeleciała możliwość, że ulubiony wierzchowiec się może przekręcić. Jakby nie patrzeć, to i taki cham i prostak jak Żyłka, niekiedy się do czegoś przywiązywał. A że padło na starego konia, to już sprawa inna była. — Dobra, Stanisław, prawdę gadasz. Łeb trza złożyć i spać. A coś mnie już nos swędzi i czuję, że łepetyna rano boleć będzie.
Żyłka jak powiedział i pomyślał, tak i zrobił. Ułożył się na zadziwiająco wygodnym sienniku, tuż obok rozpalonego pieca. Przyjemne ciepełko uderzało w plecy potężnie zbudowanego mężczyzny, który przed snem ściągnął z siebie niemal całe ubranie, bowiem pozostawił jedynie pocerowane majtasy, które rozpaczliwie domagały się wizyty w pobliskiej rzece i swego udziału w wytruciu kilku ryb.
Poranek nie należał do najprzyjemniejszych. Ciężka głowa dała o sobie znać już kilka sekund po otworzeniu oczu. Potem było tylko gorzej – jak się okazało, tuż obok Landberga ułożył się również Kazek. Chrapanie, choć nie bezpośrednio do uszu Żyłki, nieco zirytowało zaspanego jeszcze mężczyznę. Pchnął mocno łapą chłopka i sam wstał.
Koguty wam, kurwa, nie pieją? — zakrzyknął, śmiejąc się przy tym.

Re: Tartak drzewny

: 26 lut 2019, 23:31
autor: Dziki Gon
Kiedy Żyłka wytaczał się z siennika, zahaczył przy okazji ciężką łapą o łeb Kazka, który naraz zaprzestał chrypiącej kakofonii dźwięków, miast tego niosąc się teraz kaszlem i nieskładnym mamlaniem obelg w jego kierunku. Słońce musiało wstać już na długo przed naszym błędnym bohaterem, jednak z uwagi na upaprane szyby do pomieszczenia nie wpadało zbyt wiele światła. Było natomiast na tyle jasno, by oświetlić dwie chłopskie sylwetki, przewracające się na drugi bok w ostatnich zrywach walki o odpływające wraz z okrzykami Landberga resztki snu. W końcu młodszy z braci odpuścił tę nierówną potyczkę i przetarłszy oczy, wygarnął z nich jasną, obciętą "od garnka" grzywę.
Pieją ci, a jakże! Szczególnie głośno wtedy, kiedy nie trza ci się zrywać o świcie! — Podniósłszy się niemrawo, Staszek rozpostarł ramiona. Porannemu rozciąganiu towarzyszyło szerokie ziewnięcie, które uwieńczył niedyskretnym drapaniem po zadku. Chwycił zwiniętą w kłąb koszulę, w nocy służącą mu zapewne jako poduszka i narzucił na wątłe ramiona. Jego gość mógł zauważyć, że zniszczone odzienie, wyprane z jakiegokolwiek koloru, przypominało raczej ścierę niż element ubioru. Sam jednak nie prezentował się lepiej, paradując jedynie w prawdopodobnie jedynej posiadanej bieliźnie, która wody nie widziała chyba od zeszłego przesilenia.
Staszek zbudził starszego brata niezbyt subtelnym kopniakiem w bok, co natychmiast wydobyło ze śpiocha donośne syknięcie.
Kurwa, jełop. — Zaklął pod nosem nocny towarzysz Żyłki, siadając teraz i rozchylając powieki. A przynajmniej tę jedną, która mu na to pozwalała. Druga natomiast dalej mieniła się rewią fioletów i czerwieni, rozlewając się na niemal cały policzek. Dopiero teraz, kiedy gospodarz był równie skąpo ubrany, co Landberg, ten mógł zauważyć, że roznegliżowane ciało wieśniaka obsypane było całym kwieciem takich upiększeń. Siniaki zdobiły jego wcale dobrze zbudowane ramiona, opasły brzuch i szeroką klatkę piersiową. Jednak to rana lewej łydki miała być tą najbardziej zjawiskową. Zaschnięta krew opinała nogę w szczelnym uścisku, rysując się na niej ostrym rozdarciem.
Kogut zapiał; wydawać by się mogło — nareszcie! Czyżby napitek aż tak uderzył im w dzbany, by całkowicie odcięli się od zewnętrznych bodźców, ignorując cały świat podczas swego kamiennego snu?
Dobra, Kazek. Ruchy! Do roboty trzeba iść! — ponaglił brata ten młodszy. — A z tobą co, Żyłka? Ruszasz dalej, zostajesz?

Re: Tartak drzewny

: 13 paź 2019, 7:17
autor: Dziki Gon
Jazda furą dłużyła się i nużyła obu mężczyznom. Dzień był ciepły, jarki, jak słońcem malowany, ciżba zamrowiła się tedy na ulicach miasta, zmuszając ich do brnięcia naprzód leniwie niby przez grzęzawisko, nieraz do zwolnienia klaczy z truchtu do szłapliwego stępa, a nieraz do zatrzymania się całkowicie lub zjechania w zatokę między między zabudowaniami, by ominąć inny wóz.
Nawet wychudła kasztanka sprawiała wrażenie ożywionej, gdy zostawili w końcu za sobą w kurzu i w pyle bramy Wolnego Miasta, wyjechawszy na szeroki gościniec. Po kolejnych kilku stajaniach pokonanych żwawym kłusem, w oddali zamajaczyły im strzechy chałup oraz smugi dymu wysnuwające się z gardzieli pieców i palenisk. Wieś. Wieś się zwała Vizimbora, wyjaśnił towarzyszowi Zator, i to było na tyle w kwestii wartościowych informacji na jej temat. Lza było domyślić się, że życie tam toczyło się równie powoli, co koła furmany po zatłoczonych ulicach Novigradu.
Największa przemiana zaszła jednak w samym Zatorze, któremu obrzydła chyba przetykana jeno prychaniem, turkotaniem i strzelaniem lejec cisza. Ku zaskoczeniu najemnika, zaczął zadawać pytania. Bynajmniej natarczywe. — Nie stąd jesteś, hę? Obyjesz się. Obędziesz a obyjesz. Stal niezgorszą nosisz, jak na — wybacz, że prosto rzeknę — drapichrusta i biedaka. Skąd cię diabli przygnali? Na Redańczyka mi oczysz. Oczysz, ale nie brzmisz. Aedirn? Kaedwen? Twój fart, że nie z Rivii. — Splunął pod koła wozu. — Nie lza się tu Rivom panoszyć, a i nie bez kozery. Wszystko jeno fryki, machlery, złodzieje. Albo rajfury.

Re: Tartak drzewny

: 27 paź 2019, 2:41
autor: Hagan
Zainspirowany ostatnimi wydarzeniami, Aco postanowił mniej machać językiem, zwłaszcza z własnej inicjatywy. Zamiast gadać delektował się (momentami być może nieco niezręczną) ciszą, wsłuchując się w turkot kół. Tym razem nie silił się na poważne przemyślenia, nie szukał problemów, nie próbował snuć planów na przyszłość. Chciał pozwolić sobie na chwilę relaksu, lecz bez miecza wciąż czuł się wyjątkowo nieswojo. Ugrzązł więc pomiędzy stanami gotowości i rozluźnienia. Rozdarcie to przerwał dopiero Zator swoim pytaniem.
Mańkut poruszył się w miejscu niespokojnie, przesuwając rękę aby podrapać kilkudniowy zarost. Nigdy nie lubił tego konkretnego pytania, a padało ono niemal zawsze. Aco zwykł mówić ludziom to, co chcieli usłyszeć. Kaedweńczykom, że z Kaedwen. Redańczykom, że z Redanii. A co chciał usłyszeć Zator? W oczach najemnika Novigrad stanowił część Redanii, ale miasto zwali Wolnym Miastem Novigrad, a zatem przynajmniej część ludności poczuwała odrębność od kraju.
Jak to często u niego bywało, na odpowiedź trzeba było poczekać. Pauza, której potrzebował na przemyślenie sytuacji. W blefie samym w sobie nie widział żadnych korzyści, próbował doszukać się zatem konsekwencji powiedzenia prawdy. W końcu otworzył usta.
Ze wsi jestem, nazwa wam nic nie powie. Przy granicy z Kaedwen, w każdym bądź razie — zaczął — Jednego roku jeden Pan przyjechał i dla siebie podatki kazał płacić, drugiego drugi Pan, żeby jemu pieniądz i plony oddać. To i cholera wie, czym z Redanii, czy z Kaedwen, czy z obu, czy znikąd. — Wzruszył jeszcze ramionami. —A potem, potem... znaczy jak żem z wioski pojechał, tom się potem po świecie tłukł. I wszędzie inaczej gadają, to i wszędzie brzmię jak nie stąd. — I znów wzruszył ramionami, nieco bezradnie. Po raz kolejny poprawił się w miejscu, czując potrzebę wyjaśnienia kwestii swego miecza, która zdawała się powracać subtelnie.
— Co do stali... to na wsi byłem... znaczy nie ja, mój stary. Ojciec, znaczy się. Kowalem był. Znaczy, jest... chyba — powiedział, znów, nieco chaotycznie, z krótką przerwą na opanowanie słowotoku — To na odjazd mi prezent dał. Drogi niebezpieczne, trza się czymś bronić. — Odchrząknął, spoglądając na drogę. Postanowił nie być dłużny i samemu zadać Zatorowi kilka pytań.
— Ja nie jestem taki ciekawy, jak się może wydawać. Za to pan gospodarz, chyba całkiem znaczący? W karczmie rozpoznają, gwardziści jak się każe spieprzać, to spieprzają. Jak poleci jakiegoś nieznajomego do roboty, to biorą. Długo pewnie trza na taką pozycję pracować.

Re: Tartak drzewny

: 29 paź 2019, 22:29
autor: Dziki Gon
Zator słuchał uważnie i wbrew skromnym zapewnieniom najemnika, z zaciekawieniem, nie wtrącając własnych uwag ani nie przerywając mu, poza okazjonalnym cmoknięciem i strzeleniem z licek, by pogonić szkapę. Ostrożnie wysunięte spostrzeżenie Mańkuta na temat jego własnej osoby skwitował parszywym rechotem.
Psiakrew, lza poznać bez oczenia, żeś granicznik z zadupia… Bohdana znam jeszcze z czasów, kiedy miał się czym podcierać, obaj jako knypki mieszkaliśmy na Czerwonej, na Starych Rakotkach. A Retnar i Cybula? — prychnął. — Tacy z nich gwardziści, jak z nocnika tamburyn. Pamiętaj, jak już się musisz po dzielnicy obracać, nie każdego gamonia co to przytroczyli mu znaczek do rękawa i dali pałę, aby od psów się miał czym opędzać, trzeba się strachować. Prawie wszystko to ino nygusy, luźna kupa, zbieranina, łajzy za durne do prawdziwej roboty. Nie lza na takich zważać bardziej jak na łajno pod podeszwą. Inna sprawa jest ze świątynnymi. Tym w drogę nie wchodź, jeśli ci skóra miła na grzbiecie.
Zaakcentowawszy przestrogę soczystym splunięciem pod koła fury, mężczyzna zamilkł i pociągnięciem lejcy zakręcił w wąski gościniec oskrzydlający Vizimborę od zachodu.
Sylwetki najbardziej wysuniętych wiejskich zabudowań, które przez chwilę mieli po swojej prawicy, oddaliły się, a potem zniknęły im w chmurze kurzu za plecami, zastąpione widokiem bujnego, zielonego młodnika porastającego błonia lasu. Zapachniało sosną i żywicą. Zator prowadził furmankę wzdłuż wijącego się po ich lewej strumienia, za którego meandrem już po niecałym stajaniu ujrzeli niewielki tartak. Hałas pił wprawionych w ruch siłą spoconych mięśni, drących korę ośników i dziesiątek siekier rytmicznie rozłupujących pieńki na szczapy zagłuszał dźwięk skrzypiących kół furmany oraz trelowanie ptaków w mateczniku, a także większość głosów, poza wykrzykiwanymi co jakiś czas przez sztygarów poleceniami lub ponagleniami. Buchające w powietrze kłęby pyłu, wiórów i trocin gryzły Aco i Zatora w nozdrza oraz oczy, nawet kasztanka potrząsała łbem, głośno parskając, rozdymając chrapy.
Zator ściągnął lejce, zatrzymał szkapę przy rzędach pokaźnych, równych stosów tarcicy. Zeskoczył z kozła, dając towarzyszowi do zrozumienia, by ten poczekał przy wozie, podczas gdy sam ruszył w kierunku jednego ze sztaplerów.
Tartak leżał po części na piaszczystym, wydeptanym zboczu opadającym prosto w bród niedużej rzeczki, płynącej leniwie i zapewne wpadającej gdzieś dalej w nurt Pontaru, umożliwiając spławianie oraz transport drewna na barkach. Nieopodal spadku, garbiąc się nad tarami i plotkując beztrosko, kilka mijanych wcześniej przez najemników wieśniaczek z zakasanymi rękawami prało odzienia. Wieśniaczkom, jak to zwykle bywało, towarzyszyła nieodłącznie wataha rozwrzeszczanej dziatwy bawiącej się w wysokich kępach tataraku. Przekrzykując jeden drugiego oraz prawie że cały pobliski tartak, smarkacze łowiły żaby na zrębki drewna, rzucały piachem i chlapały się w wodzie, upominane bez przekonania przez strudzone matki.
Nie dziwota. Dzień był ładny, słoneczny.
► Pokaż Spoiler

Re: Tartak drzewny

: 31 paź 2019, 21:57
autor: Hagan
Żywe zainteresowanie Zatora jego osobą przede wszystkim go zaskoczyło. Sam nie postrzegał się jako osoby wybitnie ciekawej. Mało to było podróżników, co szwendało się od miasta do miasta z mieczem u boku? Mańkut odepchnął od siebie tę myśl, pozostając ukontentowanym tym jak rozmowa się potoczyła. Pytaniem zdołał przesunąć jej kierunek w stronę osoby Zatora, w odpowiedzi słuchając go równie uważnie, jak ten słuchał jego kilka chwil wcześniej.
— Wychował się w mieście, oczywiście że zna tutaj ludzi! — pomyślał chłopak, zupełnie jakby myśl ta wcześniej umknęła jego uwadze.
— Ja to wolę nie wchodzić w drogę nikomu. Mam nie pakować się w kłopoty — skomentował krótko. Nawet jeśli planował powiedzieć coś więcej, przeszkodził mu hałas i pył, wymuszający u Aco ciche chrząknięcie. Śladem swego gospodarza, zeskoczył na ziemię. Zgodnie z poleceniem, został przy wozie, opierając się o niego plecami.
Była to doskonała okazja, aby zając czymś myśli. Oczami chłonął sielski krajobraz, tak bardzo przypominający mu jego rodzinne okolice.
— Psia jucha, czy teraz każda cholerna wiocha przypominać mi będzie moją cholerną wiochę? — pomyślał, krzywiąc się przy tym wyraźnie. Nie miał najmniejszej ochoty na sentymentalną podróż w dół studni swych wspomnień, lecz nie miał zbytnio nad tym kontroli. Poprawił rękawy koszuli, mocniej naciągnął rękawicę na prawą dłoń. Raz jeszcze, leniwym wzrokiem, rozejrzał się po okolicy, samemu nawet nie wiedząc co próbuje dostrzec. Okolica była równie nudna co życie w takim miejscu. Aco instynktownie uniósł dłoń do ust, blokując wychodzące spomiędzy nich ziewnięcie.
► Pokaż Spoiler

Re: Tartak drzewny

: 01 lis 2019, 22:14
autor: Dziki Gon
Wiocha — a raczej jej rozlane we wszystkie strony świata obrzeża — oraz toczące się weń tartakiem, owsem, żytem, kurnikiem i obornikiem życie, była zaiste równie malownicza i równie nudna, co ta, z której brał się rodem Aco. Nawet zasłyszane pośród zgiełku roboty na porębie i okrzyków smarkaterii plotki, które praczki wymieniały ochoczo co świeższa na co ciekawszą, dzielnie hołdując drugiej najstarszej w świecie tradycji barteru, zdawały się mieć jakiś wspólny mianownik. Jakieś kuriozalnie znajome brzmienie.
Ot, po prostu wszystkie je już kiedyś słyszał. Komu niosły się kury, a komu nie. Że młynarz, cap głupi, kowalowego syna pod strzechą chował. Czemu tylko Milenie skrzat do mleka nie szczał. Przede wszystkim jednak, komu to Milena cichcem nie dawała, bo z rozumienia Mańkuta wynikało, że dawała wszystkim, łącznie ze skrzatem. A niejaka Luśka — słodka Lusia, bednarzówna — wcale świętsza nie była, jak się z szokiem i niedowierzaniem dowiadywał.
Starczyło podmienić imiona, raptem kilka szczegółów, a byłoby, jak gdyby nigdy się z kaedweńsko-redańskego, zapomnianego przez lud i bogów sioła nie ruszył. Ani on, ani Iskra.
Gęba sama wykrzywiała się do ponownego ziewnięcia, w którym zawtórowała mu przysypiająca między dyszlami kasztanka. Obserwowany kątem jednego oka Zator był wyraźnie pochłonięty żywymi, pełnymi gestykulacji oraz podniesionych o parę oktaw głosów negocjacjami ze sztygarem. Nijak nie wyglądali, jakby mieli obaj lada chwila dobić satysfakcjonującego interesu. Choć niezbadane były wyroki rynku.
Kątem drugiego oka Mańkut spostrzegł jednak coś dziwnego. Bynajmniej w zegewerku, na brzegu również nie — nieco dalej, za bawiącą się na wąskim paśmie płycizny ławicą rozbieganych dzieciaków. Drących się niby szpaki nad chruśniakiem, wyskakujących co chwila spomiędzy tarniny i chlustających naokoło, zasłaniając mężczyźnie widok.
Mimo to, oczy go nie myliły, nie tym razem.
W wodzie unosił się chłopak. Niechlapiący, nie szamoczący się, nie wydający z siebie żadnego odgłosu. Niewidzialny. Choć otwierał usta, to chyba tylko po to, by nabrać rozpaczliwego oddechu, z trudem utrzymując na powierzchni bladoszarą twarzyczkę o siniejących ustach. Rąk, których pewnie z całych sił w tym celu używał, nie podrywał ponad taflę. Mało kto robił to, tonąc.

Re: Tartak drzewny

: 02 lis 2019, 1:11
autor: Hagan
Jego myśli, choć proste, biegły dalej. Mimochodem, chociaż nikomu by się nigdy do tego nie przyznał, jego umysł skupił się na obrazie Mileny. Albo Luśki. W jego głowie nie musiała mieć nawet imienia. Bardziej interesowały go jej kształty. Wyobraził sobie jej pełne usta i miękką skórę. Skoro dawała każdemu, czemu nie jemu? Wtem, jakiś kpiący głos roześmiał się gdzieś z tyłu jego świadomości, w porę rozganiając jego wybujałą fantazję, nim krew zdążyła na dobre rozpłynąć się w niektóre miejsca jego ciała. Może i lepiej, myślał, wspominając bujne opisy skutków rozpusty zasłyszane niegdyś od wędrownego kapłana. Ropienie, blizny, cuchnące plamy, utrata męskości. Aco nie miał kończyć na szpitalnym łożu, błagając o szybką śmierć.
Czyż właśnie taki był powód wewnętrznego śmiechu? Tym razem inna część jego jaźni skierowała w jego stronę agresywne pytanie. Dobrze wiedział, że tak nie było. Znał rezultat rozmowy z rezolutną, zalotną dziewczyną nim ta w ogóle się odbyła. Ponownie skrzywił się, jakby próbując niezadowolonym grymasem uciec z pułapki swych myśli. Nie miał ochoty na samokrytykę o tak wczesnej porze.
Swoją irytację przeniósł na wioskę. To ona sprowokowała u niego takie myśli, a teraz wywołała u niego obrzydzenie. Nie było ono całkowicie bezzasadne. Błoga nuda, kojąca rutyna, beztroska prostota. Jak ci ludzie mogli tak żyć? Jak on mógł tak kiedykolwiek żyć? To spostrzeżenie było niczym policzek w twarz. Zrozumiał, czemu Iskra tak często opuszczała rodzinne strony. Zrozumiał, czemu go stamtąd wyciągnęła. Wystarczyło raz zasmakować magii wielkiego świata, a nie było już odwrotu. Rozrywki zatłoczonych miast, adrenalina walki i przygód, ekscytacja podróży w nieznane i podziw nad pięknem świata, chociaż niepozbawione własnych przywar, nagle wydały się Aco dużo bardziej atrakcyjne. Być może spoglądał na tę kwestię tylko z jednej perspektywy, lecz często tak miewał. Był prosty i zdarzało mu się widzieć świat jedynie w czerni i bieli.
Westchnął, widząc nerwowe i nieustające negocjacje Zatora. Nie zanosiło się na ich szybki wyjazd, a Mańkut niczego w tamtym momencie nie pragnął bardziej. Uwagę jego przykuły dzieci, jako jedyne umykające schematom wioski, żyjące w świecie własnych fantazji, uciekające tam przed nudą świata dorosłych. Ale ich również czekał ten smutny los.
Nie, to nie to przykuło twoją uwagę — podpowiedział sam sobie. Jego wzrok powędrował dalej. Odepchnął się nerwowo od wozu, prostując plecy. Zmrużył oczy, aby upewnić się, że wzrok go nie myli. Rozejrzał się nerwowo, tym razem by upewnić się, że nikt nie widzi tego co on. Nikt nie reagował. Aco nie chciał wychodzić przed szereg. Nie chciał być tym, który rzucił się za topiącym dzieckiem. Nie chciał być w centrum niczyjej uwagi, bo na takich ludzi prędzej czy później spadały kłopoty.
Ktoś mu zaraz pomoże — pomyślał.
Jeżeli nie, to dzieciak zginie — skontrował swój własny argument.
Ludzie się będą gapić. A co jeśli on tylko udaje?
Udaje? Wolisz mieć go na sumieniu? Walczyć do końca życia z sennymi koszmarami?
Wewnętrzna dyskusja ucięła się, gdy uświadomił sobie, że było na nią zbyt późno. Od kilku chwil biegł już w kierunku rzeki, wiedziony swoim instynktem. Czy kierowała nim bezinteresowna chęć pomocy, czy samolubny lęk przed nocnymi marami — nie wiedział sam. W ogólnym rozrachunku, nie powód, lecz cel miały znaczenie. Mknął w kierunku tonącego dziecka, gotów zderzyć się z taflą wody.

Re: Tartak drzewny

: 02 lis 2019, 20:53
autor: Dziki Gon
Tragedia, jak to zwykle z tragediami bywało, rozgrywała się pod samym nosem ślepych i nieświadomych świadków, w piękny, słoneczny i spokojny dzień, niczym tragedii nie zwiastujący. Dopiero zrywający się do biegu mężczyzna przykuł kilka zaciekawionych spojrzeń ze strony przycupniętych nad tarkami praczek, z początku zadziwionych, potem porażonych strachem, gdy kilka powiodło odruchowo wzrokiem ku dzieciom. Ochnęły głośno.
Żadna nie zdawała się jednak palić do rzucania się samotrzeć w toń rzeki. Może to i dobrze. Suknie, halki i czepki nie zwykły sprzyjać wyporności, nawet na płyciźnie. Aco zaś miał dość kłopotu z przedarciem się przez grupę wrzeszczących dzieciaków umykających przed nim niczym ławica małych srebrnych rybek przed dorodnym szczupakiem.
Lato ledwie co zaczęło przygrzewać w dolinie pierwszymi promieniami słońca przetykanymi burzowym sezonem, strumień nadal był zimny, rześki jak jutrzenka. Najemnik poczuł dreszcz zbiegający w dół kręgosłupa oraz nabierające wody buty ciążące mu w mule, usiłując nie stracić z oczu niewielkiej, białej niby płótno twarzy chłopca co chwila znikającej pod powierzchnią. Dobrze wiedząc, że każda z tych chwil była na wagę złota. W każdej chłopiec mógł zniknąć ponownie i już się nie wynurzyć się, pociągnięty przez prąd ku szerszej, głębszej części rzeki.
Do jego uszu zdążył dobiec krzyk dziewczyny rozlegający się gdzieś w oddali, poza zbiegowiskiem, oraz kilku skrzykniętych przez wieśniaczki chłopów z tartaku ruszających na pomoc. Wciąż byli jednak daleko, być może za daleko.
Janek! Janek! — krzyczał dziewczęcy głos.
Potem słyszał już wyłącznie szum i chlupot obejmującego go strumienia.
► Pokaż Spoiler

Re: Tartak drzewny

: 06 lis 2019, 2:46
autor: Hagan
W świecie, gdzie bandyci plądrowali trakty i gościńce, Wiewiórki mordowały ludzi w lasach, w miastach ludzie nabijali nieludzi na pale, wojna goniła wojnę, choroby i plagi cierpliwie pochłaniały kolejne istnienia a liczne potwory chętnie szukały kolejnych ofiar. Zdawałoby się, że śmierć musi nadejść z tych najbardziej oczywistych kierunków. Tymczasem, niewiele potrzeba było do tragicznego w skutkach wypadku. Trochę błota i śliskie podłoże, mokry kamień przy rzece, luźna deska na pomoście, kruchy lód na jeziorze czy po prostu własna głupota.
Aco z jakiegoś powodu nie odczuwał respektu względem nurtu rzeki. Woda zwalcza ogień, myślał, rzucając się wpław. Łamał w ten sposób kilka zasad zdrowego rozsądku, lecz na tego typu rozmyślania było zbyt późno. Nie, na wszelakie rozmyślania było zbyt późno. Być może trzeba było wpierw zrzucić z siebie ubrania, być może trzeba było krzykiem wezwać pomoc, być może... zderzenie z lodowatą wodą skutecznie rozgoniło niepotrzebne myśli, sprawnie orzeźwiając umysł. Dreszcz przebiegł jego ciało, ale on nie czekał. Zanurzył głowę, rzucił się wprzód, jak najczęściej starając się uniknąć brodzenia w mule.
Janek, Janek — słowa te dotarły nieszczęśliwie do jego uszu. Dlaczego, dlaczego ta kobieta musiała je wypowiedzieć? Oczami duszy Mańkut wiedział, że jeżeli dziecko zginie, to imię towarzyszyć będzie mu w nocnych marach. Sine usta, blada twarz i desperacja w oczach, powoli ustępująca miejsca zmęczeniu. Tak, zdecydowanie wolałby aby to dziecko pozostało jakimś dzieckiem. Imię, niby niepozorne słowo, niosło ze sobą wielkie znaczenie.
Z każdym momentem wydawało mu się, że jest coraz bliżej, brakowało mu tylko kilku sekund — a może to tylko jego umysł płatał mu figle? Niemniej, doskonale wiedział co chciał zrobić, jeżeli uda mu się pochwycić Janka. Wystarczyło pochwycić go pewnie, unieść ponad taflę wody i bezpiecznie dostarczyć do brzegu. Jak trudne mogło to być?
► Pokaż Spoiler

Re: Tartak drzewny

: 06 lis 2019, 22:15
autor: Dziki Gon
Nie ulegając wahaniu, Aco runął w nurt rzeki. Głosy gapiów zatarte zostały przez szum chlustającej mu zimnem po uszach wody. Odepchnął się podeszwami butów od śliskich, osadzonych w piaszczystym dnie kamieni i pomknął w stronę topielca, wyrzucając ramiona zamaszyście. Prąd nie był silny, nie dla zdrowego, dorosłego mężczyzny w słusznej formie, lecz przemoczone odzienie stawiające opór każdemu ruchowi dostatecznie utrudniało mu zadanie.
Wyciągnął rękę po słabnącego dzieciaka, skupiającej się na jego wymytej zmęczeniem twarzy. Pustej, białej twarzy. Wymknęła się palcom Mańkuta w ostatniej chwili, znikając pod taflą.
Szczęśliwie, nie na dobre.
Aco zanurkował w ślad za tonącym, po omacku chwycił kołnierz lichej koszuliny i szarpnął go z całych sił, wyrywając dzieciaka rzece, wyciągając z powrotem nad skotłowaną szamotaniną wodę. Janek zawisł na nim martwym ciężarem. Odpychając się nogami oraz jednym wolnym ramieniem, mężczyzna przedzierał się w kierunku brzegu z uporczywą determinacją, nie czując ani przenikliwego chłodu, ani bólu naprężonych mięśni, dopóki jego stopy nie napotkały w końcu pierwszego skrawka pewnego gruntu.
Spontaniczna akcja ratunkowa rozegrała się w mgnieniu oka, które dla Mańkuta było istną wiecznością, przeprawą przez sam Pontar. Dopiero na płyciźnie, dźwigając półprzytomnego chłopca, dostrzegł niemały tłumek bardziej lub mniej biernych obserwatorów przyglądających się zamieszaniu.
Grupka zasmarkanych otroków wytrzeszczała na niego oczy, ściskając rąbki matczynych spódnic, lamentujących na wprzódy nad nieszczęsnym dzieckiem oraz okropnością zdarzenia praczek. Rzecz jasna, bez cienia inklinacji, by równie ochoczo ferować pomocą, skutecznie za to utrudniając reszcie zgromadzonych dotarcie na brzeg, nawet gdy było już po wszystkim. Zniecierpliwieni sztaplerzy rozpędzali zbiegowisko pracowników tartaku, a przepychający się między nimi Zator przekrzykiwał baby, zmierzając ku Mańkutowi spiesznym krokiem.
Na ziemię, na ziemię go daj, chłopie! Bokiem, jeśli dycha!
Oddychał, Aco widział unoszącą się płytko pierś chłopca. Słabo, świszcząco, krztusząc się i dławiąc, ale bogom dzięki, oddychał.
Janek, Janek! — wołał znajomy głos. — Ruszcie się, durne krówska!
Odpychając z drogi wścibskie kobiety, pobladła ze strachu panienka biegnąca od strony zabudowań jako pierwsza dopadła do mężczyzny i dzieciaka, omal nie wydzierając go najemnikowi z ramion. Aco nie widział jej wcześniej pośród praczek.
Gdyby widział, zapamiętałby.
Była bowiem, po pierwsze, znacznie od nich młodsza, a po drugie wyjątkowo urodziwa, jak na wieśniaczkę. Oraz jak na niesprzyjające docenianiu niewieściej urody okoliczności. Miała delikatną, szczupłą buzię pokrytą złocistymi piegami oraz błękitne oczy, na które opadały spod chusty kosmyki miodowozłotych oczu. Mańkut nie musiał przyglądać się wnikliwie, by skonstatować, że łączyło ją z wyłowionym z rzeki Jankiem uderzające podobieństwo.
► Pokaż Spoiler

Re: Tartak drzewny

: 09 lis 2019, 5:20
autor: Hagan
Chcieć to niekiedy za mało. Na wsi każdy chłopiec pragnął zostać rycerzem, każda dziewczyna księżniczką, lecz leżało to daleko poza zasięgiem ich dłoni. Dłoni, które prędzej czy później miały pokryć odciski od ciężkiej, mozolnej pracy. Gdzie indziej byli tacy, co poświęcali całe swoje życie w pogoni za nieosiągalnym celem. Na końcu tej drogi czekał ich tylko zawód i smutek. Jeszcze inni pragnęli rzeczy prostych. Jak ten chłopiec w rzece, który pragnął jedynie żyć. Czy prosił los o tak wiele? Los jakby usłuchał, dając mu jeszcze jedną szansę, lecz w swej okrutności zawierzył jego istnienie w ręce Aco. Dziecku pozostała jedynie bezradność. Najemnik widział tę bezradność jako najbardziej zatrważającą. Świadomość zbliżającej się śmierci, pozornie nieuniknionej, wymykała się jego zrozumieniu. Nigdy nie doświadczył takiego stanu, mógł więc jedynie próbować sobie to wyobrazić. Mierny cień tej emocji jeszcze bardziej zmotywował go do działania.
Gdy Janek wymknął się jego palcom, Mańkut poczuł niepokojący skurcz na żołądku. Stres, niepokój, lęk. Znikająca pod taflą wody blada twarz wprowadziła do jego umysłu wątpliwość. Porażka była dużo bliżej, niżeli się spodziewał. Czas był kluczowy. Każda sekunda spędzona pod wodą odbierała dziecku cenne powietrze, ciepło i siły. Rzeka mogła wyssać z niego życie jeszcze nim wciągnęła go w swe odmęty.
Wtem, gdy ciężkie myśli zaczynały zapełniać umysł Aco, dosięgnął go. Mdlący ścisk żołądka odpuścił kompletnie. Pragnął odetchnąć głęboko, lecz lodowata woda ściskała mu pierś. Nie pozostało mu nic innego niż brnąc w stronę brzegu. Stąpając po płyciźnie, czuł jak adrenalina go opuszcza. Ciało stało się momentalnie cięższe, jakby zmęczone — przede wszystkim zmęczeniem emocjonalnym, bo te fizyczne nie było tak ekstremalne. Naprawdę zależało mu na życiu chłopaka.
Zgodnie z poleceniem, położył go na ziemi. Chcąc nie chcąc skoncentrował swój wzrok na dziewczynie. Nieco dłużej, niż powinien. Uderzyła go jej nietuzinkowa uroda. Nie zdążył jeszcze otworzyć ust, a czuł jak jego plącze się. Z tego powodu nie miał ochoty na dłuższe rozmowy, jeszcze bardziej niż zwykle.
Matka? Nie, siostra — pomyślał. Czy każda wioska musiała być taka sama? Mańkut z trudem powstrzymał kolejne skrzywienie twarzy. Chociaż na świecie było tak wiele rodzeństw, to jego umysł połączył Janka i (prawdopodobnie) jego siostrę z pewnym konkretnym rodzeństwem, z oddalonej o setki tysięcy staj wioski. Tak, przyglądał się jej zdecydowanie za długo.
— Żyje. Zajmijcie się nim — rzucił krótko. Machanie językiem nie było jego mocną stroną. Nie miał najmniejszej ochoty robić z siebie idioty. Odsunął się na bok, ręką sięgając do przemoczonych włosów. Odgarnął kosmyki z twarzy, czując jak nieprzyjemnie kleją się do jego skóry. Jak na złość, podobne zachowanie postanowiły zaprezentować jego ubrania, przyciskając się ciasno do jego ciała. Woda chlupała w butach przy każdym kroku. Na całe szczęście dzień był ciepły, lecz o wysuszeniu ciuchów nie mogło być mowy.
Spojrzał w kierunku Zatora wyczekująco, wystosowując w jego kierunku niewypowiedziane pytanie — "Zbieramy się?". Aco nie chciał pozostawać w wiosce ani chwili dłużej. Zrobił co miał zrobić, jego sumienie pozostało czyste. Chciał uniknąć zbędnej uwagi, wynieść się dopóki każdy skupiony był na półżywym Janku. Spodziewał się jednak, że chcieć to niekiedy za mało.

Re: Tartak drzewny

: 10 lis 2019, 14:34
autor: Dziki Gon
Leżąc w obmywającej piasek płytkiej wodzie, piegowaty chłopak na dowód żywota wykasływał właśnie płuca, drżąc jak osika. Drżała także dziewczyna, przyklęknąwszy i chwyciwszy dzieciaka w ramiona, powtarzając ni to w złości, ni uldze, ni strachu. — Bogowie, Janek… Janek, coś ty robił? Rozumu postradałeś?
Ja… ja… ryba… złapać chciałem… aby na kolację było…
Och, głupi ty… Na Melitele, dzieciaku, zimnyś! Siadaj, czekaj tu, pozbieram ino pranie, musim szybko cię wysuszyć. I was także, panie! — Wbrew nadziejom Aco, młódka wcale nie zapomniała o sprawcy ratunku, a przynajmniej nie na długo. Nie bacząc na przemoczone odzienie na grzbiecie najemnika, uścisnęła go nerwowo, serdecznie. Zapachniało mlekiem i młodą, kwitnącą jabłonią. — Dzięki wam, och, dzięki! Los was iście zesłał! Jejku, przemoczeni jesteście, tak bardzo przepraszam… Proszę, pozwólcie, osuszycie się u nas, dam odzienia na zamianę. Choć tak mogę podziękować!…
Spostrzegła chyba nietęgą minę mężczyzny, z całą pewnością jego zdawkowe maniery i słowa, bo cofnęła się, spuściła wzrok. Być może z zakłopotania, że sama narobiła rabanu, być może przekonana, iż do czynienia miała z gburem, mrukiem albo gorzej, jakimś awanturnikiem, nie wybawcą ni rycerzem z babcinej gawędy.
Panienka ma cokolwiek rację — wtrącił Zator. — Robota nie zając, a ty przyjacielu, wyglądasz jak zmokły pies.
Gdy tylko oczywistym stało się, że sprawa rozejdzie się po kościach bez ani jednego trupa, z całego zbiegowiska pozostał z nimi na brzegu jako jedyny. On oraz rzucony przez dziewczynę w biegu pleciony kosz, z którego rozsypane ściery i ubrania walały się po piasku oraz zakurzonym gościńcu. Oddalające się gęsiego nadąsane kwoki w obstawie smarkatej czeredy deptały po nich niefrasobliwie, głośno rozprawiając o najnowszej sensacji. Coś podpowiadało Aco, że wydarzenie czekało niewątpliwy rozkwit do rangi bitwy o most przy Czerwonej Bindudze i to jeszcze nim baby dotrą do pierwszego zabudowania.
Zator, jeżeli spostrzegł wcześniej porozumiewawcze spojrzenie Mańkuta, to albo błędnie je zinterpretował, albo perfidnie zlekceważył. W przeciwieństwie do młodego mężczyzny, przypatrując się nietuzinkowej urodzie dziewczęcia bez śladu zażenowania na gębie, choć w miarę dyskretnie.
Idź, osusz się — polecił kompanowi. — Wypada odprowadzić miłą pannę i dzieciaka przynajmniej do chałupy. Kosz ponieść. Dopilnować, coby ich żadna przykrość w drodze nie spotkała, hę?
Och, nie, nie śmiałabym zajmować… Ale suche i czyste odzienie mam pod dachem do wydania, pozwólcie mi tak odpłacić!
Pozwoli, pozwoli. Stal też osusz, słyszysz? Koniecznie, bo zaśniedzieje i szlag dobry brzeszczot trafi. Ja starguję się jeszcze ze znajomkiem o załadunek, zajadę po ciebie później. Wy ze wsi, panienko?
Ze wsi, zza bartniczej zagrody…
A znam, znam. Weźcie go, bo nynie nam warsztat zachlapie.
Stary wyga łypnął na Mańkuta, szczerząc się doń półgębkiem. Być może nie zdawał sobie sprawy z przeżywanej przez młodego najemnika udręki. A być może w pełni sobie zdawał i setnie go to bawiło.