Potwór zaskrzeczał, czy to zaskoczony, czy może klnąc w sobie tylko znanym języku, i obrócił się błyskawicznie za siebie. Nie pognał jednak za Gią. Zawahał się, skupiając rybie spojrzenie na stojącej bliżej Xaleandre. Gdy ta ruszyła nie do ataku, lecz do ucieczki, monstrum drgnęło, zabujało się na długich, patykowatych nogach i cofnęło o krok, sycząc nisko i przeciągle. Była to ostatnia rzecz, jaką Zerrikanka zarejestrowała kątem oka, nim puściła się pędem w ślad za malarką.
Wznosząca się przed nią skarpa i zostawiana za plecami plaża rozmywały się w barwne powidoki, gdy biegła, ile sił w nogach. Napompowana adrenaliną nie zauważyła nawet, kiedy znalazła się na górze, w otoczeniu rzadkiego, sosnowego zagajnika. Nie zatrzymywały się jednak, pędziły dalej i dalej, śmigając pomiędzy pniami drzew, przeskakując przeszkody, tratując paprocie i borówki, płosząc ptactwo i drobną zwierzynę, niemal unosząc się parę centymetrów nad ziemią.
Przynajmniej do czasu, aż nie wypadły niespodziewanie z lasu na wydeptany wśród wydm trakt, ani chybi ten sam, który ciągnął się dalej łukiem od miejsca, w którym nie tak dawno temu zeszły na plażę.
—
Chy… chy… chy… — dyszała, zgięta wpół i wsparta dłońmi o kolana Gia. —
Chyb… chybaśmy… to zgubiły…
Próbując się wyprostować, stęknęła i chwyciła się za bok. Wciąż rzężąc jak zajechany koń, otarła pot z czoła i osłaniając oczy wolną ręką, spojrzała w zalaną słonecznym blaskiem, nadbrzeżną gęstwę.
—
Co… co to… kurwa… było…
Xaleandre nie odpowiedziała.
Upadła na kolana, co po tak wyczerpującym biegu było jak najbardziej zrozumiałe. Mniej zrozumiałe było to, że Zerrikanka na tym nie poprzestała, lecz osunęła się na piaszczysty trakt, a jej bezwładne ciało jęło rzucać się w konwulsjach. Z ust pociekła jej piana, z wywróconych białkami do góry oczu sączyła się krew, a rozharatane ramię cuchnęło jak łajno.
Kiedy Gia przypadła do wojowniczki, ta wierzgnęła po raz ostatni i zupełnie zesztywniała.
► Pokaż Spoiler
Xaleandre ginie od ran poniesionych w starciu z zarażonym utopcem i kończy grę.