Wieża pod miastem

Obrazek

Miasto z własną warowną twierdzą, a także konwisarniami i manufakturami wełnianymi, obecnie wznawiającymi swoją działalność, by dostarczyć zubożałym mieszkańcom uczciwego zajęcia oraz perspektyw w niepewnych, powojennych czasach.


Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Wieża pod miastem

Post autor: Dziki Gon » 17 cze 2021, 8:56

Obrazek

Kawałek na północny wschód od miasta, gdzie rozciągają się żywiące je pola uprawne wraz z gospodarstwami, spoglądając na horyzont, można dopatrzyć się widoku w obecnych czasach zgoła niecodziennego. Oto na porośniętym niewielkimi klonami pagórku rzut kamieniem od sadyb i obsianych gruntów, stoi samotna wieżyca, górująca nad całą nieprzystającym doń rolniczym krajobrazem. Budowla, wzniesiona na ośmiobocznej podstawie, ma na oko szesnaście sążni wysokości oraz zadartodache lukarny otaczające szczyt rogatą koroną, wespół z wierzchołkiem nadającej jej zwieńczeniu charakterystyczny gwiaździsty kształt. Konstrukcja zdaje się nową, a podróżni bywający w Aldersbergu twierdzą, że nie było jej tu jeszcze przed ostatnią wojną z Nilfgaardem. Okolica budowli zdaje się być opustoszała, rzadko uczęszczana, wręcz celowo unikana nawet przez mieszkańców najbliżej położonych gospodarstw, lecz światła zapalające się co noc na szczycie wieży, a czasem towarzyszące im hałasy nieomylnie zdradzają, że daleko jej do bycia niezamieszkałą.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Dziki Gon » 24 paź 2022, 23:54

W drodze spędzili w sumie dwa dni i tak pokonując trasę w rekordowym jak na starego pociągowca tempie. Niemała była w tym również zasługa pogody, która po niedawnych burzach i opadach sprzyjała im teraz łagodnym, osuszającym błoto słońcem oraz brakiem gwałtownych zmian. Trakt, którym przez cały ten czas się poruszali, potwierdził swoją reputację jako bezpiecznego i uczęszczanego. Spotykali innych podróżnych, głównie kupców i migrantów oraz obyli bez złych przygód czy niespodziewanych przeszkód. Czas w podróży zabijali rozmową na interesujące ich tematy — Aust mógł na ten przykład odbyć dłuższą konwersację z mistrzem na temat sprokurowanego przez niego lokalizatora, którego lakonicznymi, lecz wyraźnymi wskazówkami kierowali się niechybnie przez całą podróż. Adept zdradził mistrzowi kilka szczegółów opracowanego samodzielnie czaru. O swoim osiągnięciu mówił chętnie i z wyraźną dumą.
Popasy spędzali aktywnie — oporządziwszy Osta i dając mu odpoczynku, wybierali się zwykle do przydrożnych zagajników w poszukiwaniu ziół i innych pożytecznych ingrediencji. Podczas kilku takich kursów Istce udało się zrobić solidny zapas roślinnych okładów. Czarodziej wypadł od niej gorzej ilościowo — trafiały mu się chwasty, lecz za to jeden rzadki i ceniony w kulinariach korzeń o niepospolitym aromacie i właściwościach. Tedy w ostatecznym rozrachunku zbiory można było uznać za wcale udane. Pilnujący wehikułu von Molauch nie uczestniczył w nich wcale i nie wydawał się tym zanadto przejmować. Ponadto Istce udało się sporządzić ze znalezionych wcześniej ziół oraz żywicy okłady i makijaż, którym nie omieszkała się pochwalić.
Na miejsce postoju trafił im się przydrożny i niezbyt oblegany zajazd o przeciętnym standardzie. Karczma, jak wiele typowych gospód przy trakcie, została ochrzczona nazwą „Zajedź” i zaoferowała im chwilę wytchnienia oraz okazję do wymiany prowiantu i posłuchania kilku plotek. Głównie tych o goszczącym w Aldersbergu Jego Wysokości Demawendzie oraz naborze do tamtejszego garnizonu. Tę ostatnią wiadomość mogli potwierdzić prawie z miejsca, gdyż zbliżając się do miasta, zaobserwowali wzmożoną liczbę konnych patroli, w tym jeden noszący szarfy aedirnskich służb specjalnych. Przez inny zostali nawet krótko zrewidowani i puszczeni dalej, kiedy obydwaj czarodzieje przedstawili się jako zmierzający do miasta uzdrowiciele. Szczęśliwie, kontrola miała miejsce podczas drzemki Istki, która zagrzebana w sianie i akurat drzemiąca nie musiała znosić kłopotliwych pytań i nieprzychylnych spojrzeń.
Pogryzając prowiant, który gospodarz zajazdu wyszykował im w ramach podzięki za wyleczenie oparzeliny jednej z jego służebnych, zajeżdżali właśnie na Aldersberskie podgrodzie. Z daleka dostrzegali już miejskie mury oraz widoczne nawet zza nich jeszcze grubsze, zwiastujące zbudowaną w mieście twierdzę. Podgrodzie, w przeciwieństwie do vengerberskiego było ciaśniejsze, pozbawione podobnej ilości gospodarstw, a jeżeli już to z przewagą zagród, gdzie szczególnie chętnie trzymano owce i pozostałą nierogaciznę. Wyrastające po wojnie jak grzyby po deszczu ceglane warsztaty wypluwały z kominów dym, a ze swoich ciemnych wnętrz odgłosy nieprzerwanej roboty. Aldersberg stał rzemiosłem, jeszcze bardziej niż stolica.
Ale to nie ono zwróciło ich uwagę. Milczący dotąd Aust, wpatrujący się w magiczny „kompas”, który z każdą milą bliższą miastu zaczynał stabilizować się bardziej, poderwał głowę, spoglądając na wschód.
Patrzcie. Wieża! — oznajmił im, ruchem głowy wskazując zaobserwowaną konstrukcję na horyzoncie. Istotnie, mieli do czynienia z wieżą. Smukłą i strzelistą konstrukcją, której nie dało pomylić się ze spichlerzem, wiatrakiem ani basztą. Zresztą, kto przy zdrowych zmysłach stawiałby basztę w samym środku pola? Asteral mógł podzielać ciekawość ucznia, a na pewno wykazać jej zrozumienie. Istniało wysokie prawdopodobieństwo, że podobnie nieprzypadkowa konstrukcja w takim miejscu była czarodziejską wieżą. W jeszcze nie tak odległych, a pamiętających młodość Piołuna czasach, lokalni magowie-rezydenci często obierali sobie podobne budowle na swoje siedziby. Młody von Molauch nie musiał nawet wymawiać na głos tego, co zdradzało jego spojrzenie. — Moglibyśmy podjechać bliżej? Rozejrzeć się?
Ilość słów: 0

Asteral von Carlina
Awatar użytkownika
Posty: 303
Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
Miano: Asteral von Carlina
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Asteral von Carlina » 28 paź 2022, 20:24

Na temat Catriony czarodziej miał swoje zdanie. Choroba rozprzestrzeniała się zawsze w ten sam miarowy sposób, pochłaniając kolejne regiony, kolejne królestwa, nie oszczędzając ni biedoty, ni szlachetnie urodzonych głów. Ogniskując najbardziej w dużych miastach, gdzie większe skupiska ludzi, gorsza higiena osobista i nieczystości, często płynące otwartymi rowami wzdłuż drogi, sprzyjały wszelkim paskudztwom. Niesiona przez nią śmierć rozlewała się na starych mapach świata, jak czerwony atrament, niezdarnie przewróconego kałamarza. Nie zamierzał jednak dyskutować, że jego przewidywania będą prawdziwe. Tym razem nie chciał mieć racji. Wiedzący niestety zazwyczaj świetnie przewidują porażki i tragedie, a zwycięstwa i pomyślność zapowiadają przesadnie.
Temat jego pochodzenia i ciekawej persony jaką mieniła się jego przybrana matka w oczach elfki, szybko został przerwany. Wóz niespokojnie zawrócił, odbijając od prawej krawędzi, gdzie znajdował się rów z soczystymi ostami. Refleks złotowłosej na szczęście wystarczył, aby uchronić ich przed tragedią. Oczekiwanie na jakiegoś pomocnego człowieka, który pomógłby im zatulać wóz do kołodzieja, byłoby niepotrzebną stratą czasu. Choć tego mieli sporo, bo nigdzie szczególnie im się nie śpieszyło, życie dookoła nich toczyło się.
Z pewnością za sprawą przychylności Melitele dalsza podróż minęła im spokojnie. Mieli czas porozmawiać o błahych sprawach doczesnych, zagłębić się jeszcze w swojej historii i zastanowić się nad przyszłością. Asteral zdradził dziewczynie kilka szczegółów ze swojego życia. Urodził się w Tretogorze. Był jedynym spadkobiercą rodu von Carlina, choć cały majątek po matce przekazany został na tamtejszy sierociniec. Cecylia zmarła na zawał mięśnia sercowego. Na Akademii w Oxenfurcie początkowo wykładał gościnnie na Wydziale Historii Naturalnej, prowadząc prelekcje na temat druidyzmu oraz środowiska naturalnego na terenach Państw Północy.
Wspomniał, że w Novigradzie prowadził sklep „Święta trójca – zioła i usługi znachorskie”, a jego nazwał wzięła się od wermutu, fenkułu i anyżu. W tamtych czasach mocno stosował się do teorii humoralnej, która wbrew opiniom jego kolegów po fachu, sprawdzała się w wielu wypadkach. Ten pierwszy, właściwy dla choleryków, świetnie oczyszcza organizm, pobudza apetyt oraz nadaje się dla histeryczek. Koper słodki, który wskazany jest dla melancholików, poprawia odporność, reguluje kwasy żołądkowe, ma właściwości napotne i przeciwgorączkowe, ale co ciekawe zwiększa libido u mężczyzn. Natomiast biedrzeniec anyż, zalecany przede wszystkim flegmatykom, działa właściwie na choroby pokarmowe oraz wykrztuśnie, poprawia apetyt, a pomoże nawet kobietom, które nie mają pokarmu. Polecił jej publikację Corpus Hippocraticum, jeżeli wcześniej nie miała okazji jej przeczytać.
Gdy przeszli na tematy przyszłości, zaczął rozwodzić się o remoncie dworku, który dziewczyna miała okazje poznać również z tej mrocznej strony. Po zdjęciu zeń klątwy, chciał załatać dach, a resztę pomieszczeń przeznaczyć na pokój dzienny, pokoje gościnne, bibliotekę oraz pracownię alchemiczną. Na zewnątrz trzeba było ujarzmić sad, posadzić w okolicznym ogrodzie zioła i warzywa na własny użytek, wybudować oranżerię, gdzie mógłby hodować bardziej wymagające rośliny oraz przeorać pobliskie pola, na których będą rosły zboża. W dalszej perspektywie chciał również wybudować i odrestaurować budynki gospodarcze, w tym stajnię. I wznowić pracę młyna. Równolegle, gdy dworek młynarski powoli będzie ożywał, obmyślał organizację zakładu w Vengerbergu. Prócz sprzedawania ziół i magicznych specyfików, prowadziłby cyruliczne i magiczne usługi. Aust, który pomagał mu poprzednio w Novigradzie, nie miał szczególnej smykałki do medycyny, choć dysponował bogatą wiedzą. Więcej uwagi chłopak poświęcał magii, niż zielarstwie, hodowli zwierząt i warzeniu mikstur. Chwaląc go na koniec, Asteral wspomniał, że jego potencjał można dostrzec w samowolnie skonstruowanym magicznym kompasie, który prowadził ich do celu przez ostatni dni.
Podczas postojów w trakcie podróży, czarodziej korzystał z okazji, aby poszukać ziół. Przechadzał się między gęstymi chaszczami, w których nadmiernie dużo czasu spędzał na obserwowaniu przyrody, niż wynajdowaniu komponentów leczniczych. Jednego razu przysiadł się na pieńku, aby obserwować pająka plotącego swoją sieć, między grubymi źdźbłami perzyku. Urodziwa samica tygrzyka paskowanego o masywnym złotawym odwłoku o czarnych poprzecznych prążkach, cierpliwie snuła gęste nici swojej pajęczyny. Do tej pory wpadły i ugrzęzły w niej tylko promienie wschodzącego słońca, nic więcej. Dalszej podróży opowiadał dwójce swoich słuchaczy trochę o zwyczajach godowych tego gatunku stawonogów, którego to samica na ogół zjada swojego partnera po lub w trakcie kopulacji.
Następnym razem zaś w okolicy starej poręby zasłuchał się w śpiewanie piewików gałązkowców, które w swoim krótkim życiu potrafiły wygrywać najpiękniejsze koncerty. Zalotne pieśni samców zwiastowały wielki wylęg tych owadów, które nie każdego lata wykluwały się ze składanych w korze jaj. Korzystając ze swojego czarodziejskiego talentu przewidywania klęsk, wróżył pobliskim plantatorom gorsze zbiory, gdyż chmary cykad potrafiły poważnie zniszczyć młode uprawy. Przy okazji tym razem bystrym okiem wypatrzył duże lśniące, skórzaste, jajowatolancetowate z podwiniętymi brzegami liście, należące jak się zaraz okazało do korzennika lekarskiego. Ten gatunek rośliny rzadko był spotykany w tych okolicach. Pozyskał z niego kilka garści pimentu. Składnika świetnie nadającego się jako przyprawa, ale również do naparów na wzdęcia, kolki, dolegliwości reumatyczne czy nerwobóle. Korzystając z chwili zebrał również trochę pachnącej korowiny, która świetnie nadaje się na kadzidła. Znaleziskiem pochwalił się elfce, gdy tylko wyruszyli w dalszą podróż. Ona w przeciwieństwie do niego miała bardziej bystre oko i lepiej sprecyzowane cele poszukiwań ziół.
Zatrzymawszy się w zajeździe, Piołun miał okazję poznać umiejętności długouchej, która asystowała mu podczas oględzinach poparzeń jednej z pracujących tam kobiet. Rana rzeczywiście, jak wspominał właściciel lokalu, paskudnie się babrała. Trzeba ją było oczyścić z tworzących się zmian ropnych i opłukać w rumianku, którego w gospodzie mieli dostatek. Zastosowawszy sporządzoną przez Istkę maść ze skorocelu, owinęli rękę czystym opatrunkiem. Panna Hiseerosh jeszcze poinstruowała gospodarza, jak postępować z pacjentką. Nie dość, że leczy, to również zapobiega, pomyślał czarodziej opuszczając zajazd, taszcząc na wóz świeży prowiant i butelkę oliwy.
Prócz piekącego słońca, latającego w powietrzu upierdliwego robactwa i jednej rewizji przeprowadzonej przez służby specjalne, nic nie przeszkadzało im w podróży do Aldesbergu. Prawdopodobnie przekraczaliby już mury miejskie, gdyby nie wyłaniająca się na horyzoncie nienaturalnie samotna wieża, zapewne należąca do czarodzieja. Asteral pchany przez ciekawość i chęć nawiązania nowych kontaktów z sobie podobnymi, przystał na wołania Austa.
Zajrzymy po drodze, kto w niej pomieszkuje. – zarządził rudy mężczyzna – ale nie zatrzymamy się tam zbyt długo, bo mamy ważniejsze sprawy.
Ilość słów: 0
Obrazek

Arbalest
Awatar użytkownika
Posty: 325
Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
Zdrowie: Zdrowa, płytkie skaleczenie na szyi
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Arbalest » 28 paź 2022, 23:39

Można było z całą pewnością rzec, że owe dwa dni minęły elfce sielsko. W tyłek miękko, sama nogami przebierać musi co najwyżej na postoju, a i towarzystwo jeśli nie doborowe, to przynajmniej takie, że nie ma się czego powstydzić. Nadmienić tu trzeba — z Austem właściwie wiele słów nie zamieniła, a ich komunikacja ograniczała się raczej do prostych zdań oznajmujących, którymi Istka informowała o swoich zamiarach, czy drobnych prośbach, zgoła normalnych dla towarzyszy podróży — z musu czy też wyboru. Doskonale rozumiała też, że po pierwszym incydencie, ten mógł nie być skory do ponownego odstąpienia jej uprzęży i na ochotnika do tego zadania zgłaszała się na krótko i tylko na wyraźną prośbę wspomnianego.
Inaczej było z Asteralem. W sporej mierze dzielili zainteresowania, więc Istka chętnie wysłuchiwała o niektórych ziołach i zastosowaniu tychże, szczególnie w celach medycznych. Kilkakrotnie wyjęła nawet swój kajet, by zanotować węgielkiem ten czy inny przepis, przedstawiany przez czarodzieja, o którym do tej pory nie wiedziała. Z nie mniejszą uwagą słuchała też tej części historii, którą czarodziej zdecydował się podzielić. W rewanżu opowiedziała i swoją, choć, zgodnie z tym co mówiła wcześniej — nie uważała by była ona zbyt odkrywcza, czy wyjątkowa. Mówiła o tym, jak urodziła się w zasymilowanej rodzinie, w której wyemancypowana matka „nosiła spodnie”, prowadząc strategiczną dla Wiązowa — dzielnicy Rivii za murami zamczyska — lecznicę. O tym jak ojciec — niedoszły grajek bez talentu, który ostatecznie został jeno asystentem matki, a z czasem i samej Istki, przy wszelkiego rodzaju zabiegach czy operacjach, bo nie potrafił nic innego — trzymał się na uboczu, nie mając zbyt wiele do powiedzenia. Złośliwi mogliby nawet stwierdzić (i twierdzili), że Nirae — bo tak właśnie nazywała się istkowa rodzicielka — specjalnie uwiodła i wykorzystała Sharianna, tylko po to by powić i „wyhodować” sobie następczynię, a samego mężczyznę — zgodnie z elfim zwyczajem — związać ze sobą do czasu wychowania córki. O tej ostatniej spekulacji felczerka nie chciała dyskutować, nawet jeśli takowa została spostrzeżona. Szybko zmieniła temat na inny.
Reszta nie odbiegała od tego co mogłaby powiedzieć ryżemu typowa młódka nieludzkiego pochodzenia — życie na piętrze w ciasnawej kamienicy, która była jednocześnie nadmienioną lecznicą; okazjonalne nadwyżki denarów, ochoczo wydawane w lokalnej karczmie „U Wirsinga”, czy podrzędnych knajpach do których mimo wszystko wpuszczano niezależnie od rasy, bowiem jej konfraternia była zwyczajowo bardzo wymieszana pod tym względem, a wśród przyjaciół miała też niejednego człowieka. Jeden z owych ludzi nawet zdążył jej się przed wojną oświadczyć, ale pech chciał, że go do wojska wzięli, na kusznika. Poległ, ponoć, w słynnej Bitwie o Most, gdzieś w Angrenie. Ludzkie znajomości nie przeszkadzały, rzecz jasna, innym ludziom w okresowym tłuczeniu jej na kwaśne jabłko, straszeniu obcięciem uszu, czy rzadkich (i szczęśliwie nieudanych) próbach wzięcia jej przymusem.
To ostatnie przemilczała, za to na potwierdzenie tego pierwszego pokazała nawet kilka blizn, jeśli któryś z czarodziejów był zainteresowany. Blizn w większości dobrze zaleczonych i skrytych pod koszuliną, oraz spódnicą, tak że nie odejmowały jej wiele uroku.
Tym co dodawało jej za to uroku, był na pewno przygotowany na poczekaniu makijaż. „Tradycyjna elfia receptura” nie wymagała ni drogiego szafranu, ni zebranego przez czarodzieja pimentu — okazało się, że trochę łoju podgotowanego z żywicą, spirytusem i sadzą węglową (dla nadania koloru) pozwala kobiecie o odpowiednich umiejętnościach upięknić się nawet w trakcie podróży. Upięknienie testowała w przeważającej mierze na Asteralu, gdy podczas konwersacji zdarzyło jej się zalotnie mrugać, czy przechylać głowę, na przemian ze stosowaniem bardziej wokalnych form okazania afekcji. Z jakim skutkiem — to już zależało od samego obiektu smalenia cholewek, ale wszystko wskazywało na to, że dziewczyna szybko otrząsnęła się po porażce z Austem i obrała całkiem nowy front na kogoś z większym doświadczeniem...
Zresztą sama Nirae zwykła córce ze śmiechem powtarzać: „ci młodzi są płosi i nie umieją tego dobrze robić”.
Fortunnie uleczywszy, wespół z Asteralem, w zajeździe jedną z kuchareczek (maść na bazie łoju z utartymi na świeżo liśćmi babki — tak żeby zachowały swoje właściwości nawet po czasie i nie uschły — potrafiła działać cuda na oparzenia), resztę drugiego dnia spędziła na wspomnianych rozmowach z rudym czarodziejem i pałaszowaniu uzyskanego w ramach podzięki jedzenia, na które — swoim skromnym zdaniem — zasłużyła, bo od razu zaanektowała sobie pewną część uzyskanej nagrody, by potem zakopać się w sianku i z pełnym brzuchem uciąć sobie drzemkę. Nie zbudził ją aedirnski patrol dzielnych wojaków, zbudził ją dopiero podniesiony głos Austa.
— C-co? Jaka wieża? — podniosła głowę nieco ponad kłosy, pomijając te które poprzyczepiały jej się do włosów. Rzeczywiście — wieża jak w mordę strzelił, pasująca do aldersberdzkiego podgrodzia jak pięść do nosa. — Może to jakiś wasz sodalis po fachu, Asteralu? Taka wieża, tak blisko pod miastem — mus innego czarodzieja być, mylę się? — spekulowała. Czarodzieje mieszkający po równie czarodziejskich wieżach wpisywali się, bowiem, w słyszany tu i ówdzie folklor, który nie ominął wszak i uszu Istki. Zresztą — czy to nie Aust nawet narzekał, że Asteral jest dziwakiem, bo wybrał sobie młynarski dworek za siedzibę, miast podobnej wieży? — Chyba nie zaszkodzi sprawdzić w takim razie. Może ktokolwiek tam mieszka będzie w stanie nam dopomóc w poszukiwaniach?
Ilość słów: 0
Obrazek

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Dziki Gon » 30 paź 2022, 16:48

Obecność wieży nie była końcem nietypowych widoków, których przyszło uświadczyć im w okolicy. Podjechawszy bliżej, spostrzegli coś, co na pierwszy rzut oka zdawało im się niedokończonym posągiem. Nieporuszoną, wysoką na przynajmniej dwa sążnie z grubsza humanoidalną sylwetkę o niewyciosanych rysach twarzy na wieńczącej masywny korpus małej głowie. Olbrzym wyglądał na wykonanego w całości z utwardzonej gliny. Jego ramiona i tors pokrywały ciągi wytrawionych znaków składających się na formuły, najpewniej magiczne. Aust nie potrafił utrzymać westchnięcia.
Golem! Prawdziwy automat! — Zachwycony zjawiskiem uczeń przegapił to, co nie uszło uwadze Asterala i Issaen. Żelaznego radła cyklopowych proporcji porzuconego obok golema. A także otaczających wieżę pól. Byli kilka tygodni przed dużymi żniwami, lecz otaczające ich morze złotych kłosów uginało się pod ciężarem ziaren. Pomiędzy nimi, na przeplatających pola grządkach i poletkach mienił się kolorowy łubin, rosła kolorowa rzepa, wielka jak małe dynie i wcale niemałe dynie wielkie jak harbuzy.
Powietrze tętniło zapachem lata. I subtelną, przenikającą okolicę Mocą. Jej wyczuwalna obecność bez ustanku drażniła von Carlinę niewielkimi, kłującymi impulsami, o trudnym do umiejscowienia źródle. Wyczuwała ją elfka, dla której aura objawiła się niejasnym uczuciem niepokoju, musiał wyczuwać wiercący się w koźle i intensywnie rozglądający się Aust. W końcu poczuł ją także Ost, który po zatrzymaniu się w miejscu, parskał się i boczył, nie chcąc ruszyć dalej, choć do wieży brakowało im ledwie kilkanaście metrów.
Towarzyszący im do tej pory lekki wiatr uspokoił się niespodziewanie jak na komendę. Cała trójka odniosła wrażenie, jakby na karki spadł im niewielki i niewidzialny ciężar. Aust bezwiednie obrócił się w siodle, odruchowo spoglądając na twarz Asterala, którego twarz mimowolnie zmieniła się na zbyt krótki do świadomego zarejestrowania moment. Przyglądając się mistrzowi, zupełnie zapomniał o trzymanym w drugiej ręce „kompasie”, który obracał się teraz nad jego dłonią jak zepsuty, próbując wskazywać wszystkie kierunki świata naraz. Towarzysząca im elfka była pierwszą i jedyną, która odnotowała ostatnie zjawisko.
Ilość słów: 0

Asteral von Carlina
Awatar użytkownika
Posty: 303
Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
Miano: Asteral von Carlina
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Asteral von Carlina » 30 paź 2022, 21:06

Powiedzenia ludowe mówią, że miłość mężczyznom wchodzi przez oczy, kobietom przez uszy, a czarodziejom i czarodziejkom przez rzyć. Asteral ani nie był znudzony swoim obecnym życiem, ani nie miał czasu na romanse, a tym bardziej nie bolała go zadek z zasiedzenia. I wbrew oczekiwaniom dziewczyny, pozostał niewzruszony na jej wdzięki, choć nie stroił humorów jak jego uczeń. Wydawał się nie zauważać jej amorów i dyskretnych podrywów. Nawet sprawnie przyrządzony i nałożony makijaż nie wydawał się mu żadnym szczególnym walorem. Czarodziejki, w towarzystwie których zdarzało mu się otaczać, upiększały twarze nie tylko drogimi kosmetykami, ale również wyrafinowanymi czarami. O wiele większym zainteresowaniem cieszyły się jej historie życiowe, a później widok wieży na horyzoncie.
Moc. Tętniła tutaj intensywniej, niż w innych miejscach w okolicy. Jak przystało na siedzibę wiedzącego, wszystko było tutaj zaczarowane. Otaczające wieżę pola były obfite, dzięki dobrodziejstwu potężnej magii. Sama obecność golema wskazywała, że mieli do czynienia z doświadczonym w swoim fachu. Nie każdy mógł się pochwalić takim talentem. Piołun nie należał do specjalistów w magii transformacyjnej. Nie potrafił za pomocą zaklęć naprawiać budynki, wznosić w ciągu dnia strzelistych konstrukcji, ani tworzyć i ożywiać bryły ziemi, która bezwolnie wykonuje polecenia swojego pana. Prawdopodobnie nie mieszkałby teraz w starym dworku z przeciekającym dachem.
Był pod wielkim wrażeniem. Widać było na jego twarzy zachwyt, ale o wiele bardziej stonowany niż u młodego adepta. Natomiast stara szkapa zaniepokojona energią pulsująca w powietrzu zatrzymała się, nie dojeżdżając pod drzwi baszty. Każdy z nich czuł na swój sposób siłę drzemiącą na tej ziemi.
Wtedy też usłyszał głos w swojej głowie. Nieznajomy gospodarz. Pozostawiając otwarty umysł na nieznajomego, pozwolił mu odczytywać swoje myśli. Oczywiście, jestem wiedzącym. Przybywam z Vengerbergu, gdzie niedawno osiedliłem się wraz ze swoim uczniem. Jestem uzdrowicielem. Nazywam się Asteral von Carlina. Podróżuję w osobistych sprawach. Chciałem przywitać się i zapoznać z sąsiadem. Niewielu jest w okolicy wiedzących. Przywitasz nas w swoich progach?
Zatrzymajmy się na moment. – zarządził – Nie ma innej możliwości Istko. To bardzo doświadczony czarodziej. O wiele bardziej doświadczony czarodziej ode mnie. Mistrz przemiany i przeobrażenia. – na zachwyt Austa dodał jedynie — Nigdy poza Ban Ard nie miałem okazji widzieć z bliska golema. Niesamowite dzieło magii.
Ilość słów: 0
Obrazek

Arbalest
Awatar użytkownika
Posty: 325
Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
Zdrowie: Zdrowa, płytkie skaleczenie na szyi
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Arbalest » 30 paź 2022, 23:03

Cóż... nie można było winić dziewczyny za to, że próbowała. Elfka znudziła się podbojami po jakiejś godzinie, może dwóch, uznając, że brak reakcji to też jakaś reakcja, chyba, że Asteral naprawdę był tak społecznie upośledzony, żeby nie doszukać się dwuznaczności w jej zachowaniu. Istka poczytała ignorancję za odmowę i przyjęła ją nawet godniej niż w przypadku Austa. Starszy czarodziej przynajmniej nie czynił jej wyrzutów za to, że w ogóle podjęła wyzwanie...
Teraz powstała z siana, mając nadzieję, że we śnie nie rozmazała sobie zanadto podkładu. Przed oczami rozciągała się miejska panorama Aldersbergu, a jeszcze przed nim — tajemnicza wieża, stojąca samopas, do której to właśnie zmierzali. Przed wieżą, natomiast, wyrosła jak spod ziemi antropomorficzna istota z kamienia, która wywołała u kobiety mieszane uczucia. Nawet jeśli gdzieś tam tlił się podziw, że magia jest w ogóle w stanie tworzyć podobne cuda, to sama groteska masywnego, zbyt humanoidalnego, a jednocześnie tak obcego kształtu instynktownie odpychała. Prawie tak jakby gdzieś tam w środku, pod całą tą kamienną skorupą, był zniewolony człowiek. Albo elf. Wszystko jedno.
— Automat...? To coś może się ruszać? — spytała, mimo że golem ani drgnął. — Nie podoba mi się. Wygląda jak czyjś niewolnik. I to taki co zmiażdżyłby mi głowę jednym uderzeniem — przedstawiła swoją jednogłośną opinię.
Dalej nie było lepiej. Issaen odbierała Moc najpewniej jak ktoś nieuwrażliwiony na magię — wykręcający się ze stresu żołądek był zupełnie normalnym nieludzkim odruchem na nienormalną aurę tego miejsca i towarzyszący jej niepokój. Zupełnie jak trzy dni temu w dworku, kiedy konszachtowali z tamtejszym duchem, choć w przeciwieństwie do tamtej sytuacji — teraz był dzień, ładna pogoda, a na polach istny urodzaj. Same pozytywy, co tylko zaostrzało paranoję.
— Mam jakieś dziwne przeczucia — podsumowała to wszystko elfka, zastanawiając się skąd Asteral to wszystko wie, ale ostatecznie sama załapała, że żeby stworzyć takiego „golema” trzeba być istnym mistrzem przemiany. Albo przeobrażenia. Dla niej — wszystko jedno. — Ale zdam się na was, bo to wychodzi na to, że to wasz... konfrater. A ja jestem zaraz za wami.
I rzeczywiście, po tym jak już zeszła z wozu, Istka jeno zasugerowała gestem, żeby podeszli pod drzwi wieży, a i tam ograniczyła się co najwyżej do zapukania kołatką. Jeśli w ogóle takową zastali. Pierwsze przywitania postanowiła pozostawić Piołunowi.
— Ammm... Ta „wskazówka” powinna tak latać? — wtrąciła jeszcze niepewnie, pokazując palcem, widząc że żaden z czarodziejów nie reaguje na dziki taniec wykonywany przez paliczek pobrany z rozendalowych zwłok. Sama mogła co najwyżej zgadywać, że rozstrojenie urządzenia ma coś wspólnego z dziwnym uczuciem jaki czuła zarówno ona sama jak i jej towarzysze.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Dziki Gon » 01 lis 2022, 21:48

Asteral poczuł jak towarzyszący niewerbalnej komunikacji ucisk na skroniach odpuszcza go zupełnie. Odpuszczaniu towarzyszyła myśl, która nie była już pytaniem, lecz potwierdzeniem. A nawet zaproszeniem. Drażniące go zewsząd impulsy naraz zaczęły drażnić mniej, a prowadząca do wieży ścieżka zrobiła się jaśniejsza i bardziej zachęcająca.
Ost, choć uspokojony, nadal boczył się i opierał, więc Aust zdecydował się wyprzęgnąć go z wozu, a potem doń uwiązać, pozwalając chabecie zająć się wyjadaniem przydrożnych chwastów. Cała trójka zeszła z wehikułu i ruszyła w kierunku wieży.
Zmiażdżyłby — westchnął rozmarzony Aust, niepomny wrażenia, jakie jego słowa mogły wywrzeć na elfce. — Albo oderwać głowę od tułowia jednym pociągnięciem. Pop! Jak korek od butli!
Sam młody von Molauch nie potrafił zaś oderwać swojego wzroku od unieruchomionego glinianego konstrukta, oglądając się za siebie kilka razy w drodze do wieży. Dopiero obserwacja Istki na temat kompasu, przywróciła go teraźniejszości.
Hm, co? A… Ach. To naprawdę niezwykłe — mruczał do siebie, badając reakcje szalejącego komponentu. — Zapewne anomalia spowodowana bliskością wieży…
Wieża otworzyła przed nimi swoje dwuskrzydłowe, pokryte glifami drzwi. Płonące po ich dwóch stronach ognie urosły na moment, tańcząc na ich oczach wydłużonymi, pomarańczowymi językami.
Ponownie, Asteral wyczuł magię. Tę prostszą, która wpuściła ich do środka i tę drugą, bardziej złożoną, uśpioną w pokrywających drzwi rytach i symbolach. Protegowany druidów rozpoznawał w nich ochronne formuły, powszechnie stosowane w tego typu budowlach lub niekiedy na zamówienie dla klientów spoza Bractwa, których stać było na opłacenie podobnej usługi.
Wszyscy troje przekroczyli próg wieży, która powitała ich panującym wewnątrz mrokiem. Wszyscy troje zachwiali się, zmuszeni opanować niespodziewany zryw błędnika. Najszybciej do siebie przyszedł Asteral mający największe doświadczenie z iluzjami.
Wnętrze budowli było większe niż wskazywałaby na to obserwacja z zewnątrz. Otoczeni pierścieniem drzew, stali na mchu i trawach, a na skraju jeziora o gładkiej tafli odbijającej gwiezdną konstelację. Mimowolnie zadzierając głowy do góry, widzieli nad sobą nocny firmament upstrzony białymi punktami.
Jezioro zajmowało większą część wnętrza, którego obwód wytyczała otaczająca ich, nieprzebrana i mroczna ściana lasu. Czuli zapach jego żywicy, a okazjonalnie słyszeli nawet zaśpiew ptaków rozlegający się w koronach drzew.
Światło! — lekko schrypnięty męski baryton został zwielokrotniony echem jeziora. Dotychczas ciemna ściana rozciągająca się przed nimi zapłonęła kilkunastoma kagankami, ujawniając marmurowe, wykute w elfim stylu schody, którymi schodził do nich gospodarz wieży. Zauważyli, że schody prowadzą do znajdującej się nieco powyżej jeziora przestronnej antresoli z kamienną balustradą, mieszczącą w sobie aparaturę laboratoryjną, stół, fotel, ustawione pod ścianą biblioteczki i kilka innych sprzętów, których nie wyłuskiwał z mroku blask gwiazd ani magicznych kaganków.
Gospodarzem okazał się ludzki mężczyzna w sile wieku. Dość wysoki i tykowaty, o jasnych jak słoma, długich włosach i długiej koziej bródce, która w połączeniu z jego zakończonym długim nosem fizjonomią nadawała jego aparycji nieodległe skojarzenie ze szlachetnym kozłem. Oczy miał przenikliwe i pasujące kolorem do podłużnej, niebieskiej szaty z rękawami, którą przywdział. Na wierzchu okrycia nosił zaś złoty łańcuch z elfią mandalą w kształcie gwiazdy symbolizującą odwieczny cykl natury i odradzania. W ręku dzierżył laskę z ciemnej buczyny, zwieńczoną szlifowanym turkusem. Nie potrzebował jej dla podtrzymania swojego dziarskiego kroku, którym zmierzał im na spotkanie. Mogli domyślać się, że przedmiot jest zaklęty.
Zapraszam. Można przez jezioro — oznajmił im i zademonstrował, stawiając pierwszy krok na odbijającej nocnej niebo tafli i bez trudu utrzymując się na jej powierzchni. Trzewiki mężczyzny kroczyły po powierzchni jeziora, przy wtórze rozchodzących się po nim kręgów wody wzbudzanych każdym krokiem. — Nie spodziewałem się odwiedzin, zwłaszcza ze strony konfratrów. Dwóch, jeżeli dobrze mi się zdaje oraz… Aen Seidhe?
W głosie mężczyzny pobrzmiało zdziwienie, lecz inaczej niż zwykle było one zabarwione ciekawością. Być może nawet odrobiną życzliwości. Osobnik zatrzymał się przed nimi prawie na samym środku akwenu, czekając aż sami zdecydują się przespacerować po tafli. Obserwował ich w krótkim milczeniu, w zamyśleniu nawijając bródkę na kościsty palec wskazujący.
Zwę się mistrz Risteard z Raddle — zdecydował się zainicjować introdukcję, witając przybyszów skinieniem długowłosej głowy. — I jestem rezydentem tej wieży. Nie turbowałbym was telekomunikatem…
Tutaj rozejrzał się po twarzach zgromadzonych i zatrzymał na Asteralu, rozpoznając w nim odbiorcę mentalnej wiadomości.
Ale odczytałem od was osobliwą aurę. Co prawda niezbyt silną, ale dość wyraźną, by zdołała mnie zafrapować. Chciałbym poznać jej przyczynę, a także wasze miana i specjalizacje.
Ilość słów: 0

Asteral von Carlina
Awatar użytkownika
Posty: 303
Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
Miano: Asteral von Carlina
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Asteral von Carlina » 02 lis 2022, 19:51

Nie jest niewolnikiem, a bezwolnym magicznym konstruktem. Choć pozornie posiada cechy humanoidalne, pozbawiony jest duszy. Jest narzędziem w rękach czarodzieja, niczym więcej. Choć za pewne potężnym narzędziem.
Zamyślił się nad glinianem quasi-człowiekiem. Nie było w nim podobnego rozmarzenia, jakie malowało się na twarzy Austa, lecz wielki szacunek i pokora. Osoba, która była w stanie przywołać do życia golema, magią zmodyfikować uprawy i zakląć wrota potężnymi glifami, za pewne był równie wszechmocna, jak niebezpieczna.
Na spostrzeżenia na temat wariującego zaczarowanego barometru nawet nie zareagował. Wyjaśnienia swojego podopiecznego uważał za wystarczające. Kompas w pobliżu namagnetyzowanego miejsca, również przestawał wskazywać północ, tak samo wskazówka magicznego urządzenia w pobliżu źródła dużej mocy, jaką zaiście była wieża, mogła obracać się, a tym samym nie budziła jego zdziwienia.
Większą niespodzianką było iluzoryczne wnętrze siedziby wiedzącego. Nie pierwszy raz miał styczność z tego rodzaju magią, ale przez moment poczuł zachwyt. Przede wszystkim nad silnymi urokami, które drzemały w tych murach. Mimowolnie wyciągnął swoje dłonie do pozornych źdźbeł traw, liści bluszczy otulających pnie drzew, dumnie opierających się ułudnym powiewom wiatru, na których unosiły się rozdmuchane przekwitłe kwiaty mniszka lekarskiego. Po chwili jednak poczuł lekki niesmak swoim zachwytem. Typowa czarodziejski przepych i buta. Zadufanie w sobie, kieruje każdym z czarodziejów, że sięga po magię dla własnej przyjemności. Te wszystkie iluzje były zbędne. Niczemu i nikomu nie pomagały. Nie temu magia winna służyć.
Bez zalęknięcia i lęku ruszył na wprost do gospodarza, zgodnie z jego zaleceniem – przez jezioro. To była jedynie mara, zaczarowana ułuda, więc nie musiał obawiać się zachlapania. Poprawił jedynie swój podróżny strój, w którym nie wyglądał, ani trochę majestatycznie jak mistrz Risteard z Raddle. Nie przejmował się jednak tym zupełnie. Był prostym i na swój sposób ascetycznym magiem.
Rad jestem was widzieć i móc gościć w waszych progach – kłaniając się przed czarodziejem, zbliżył się na wyciągnięcie ręki – Jam jest Asteral von Carlina. Skromny wiedzący arkanu natury i uzdrawiania. A to mój uczeń Aust von Molauch, a towarzyszy nam sprawny konsyliarz i felczer - Istka Hiseerosh. Po waszych osiągnięciach mniemam, że jak mało kto władacie magią transformacyjną.
– A zmierzamy w poszukiwaniu miejsca powiązanego z elementem klątwy, którą zamierzamy zdjąć z lokalnego dworku. Cóż za osobliwa aura was tak zaintrygowała? A tak poza tym pozwoliłbyś nam spocząć i nabrać sił przed dalszą podróżą?
Ilość słów: 0
Obrazek

Arbalest
Awatar użytkownika
Posty: 325
Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
Zdrowie: Zdrowa, płytkie skaleczenie na szyi
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Arbalest » 02 lis 2022, 21:51

— Nawet tak nie mów — wcisnęła instynktownie głowę między ramiona, na domiar złego zastanawiając się czy jej rozpaćkany obuchem łeb nie był aby przypadkiem jakimś rodzajem austowego mokrego snu. — Chyba nie życzysz mi aż tak źle? Korek od butelki... Pff, też mi coś... — pokręciła głową, nie mogąc jednak powstrzymać się od lekkiego uśmieszku. — Dzięki Melitele, że chyba jest niedokończony. Albo uszkodzony. Sama już nie wiem...
Na wybąkane pod nosem wyjaśnienie ucznia, a właściwie nic więcej jak potwierdzenie elfich przypuszczeń, tą samą głową kiwnęła z góry na dół. Widać przebywanie z czarodziejami opłaciło się, bo rozumiała coraz więcej z tej całej „magii” i jej założeń, a przynajmniej tak się jej wydawało. To co za chwilę zobaczyła, miało szybko rozwiać te mrzonki.
Z początku zajęła strategiczną pozycję godną wystraszonej białogłowy — za plecami Asterala, nie wiedząc do końca czego się spodziewać. Uznała, widać, że tym razem nie da się pogryźć jakiemuś pikującemu z sufitu cholerstwu, jak ostatnim razem. Wyłaniający się z mroku widok zgoła odbiegał od najśmielszych wyobrażeń, ale zanim mogła zacząć się nim napawać, musiała opanować spowodowane dysproporcją przestrzeni zawroty głowy, co zresztą mógł poczuć sam Asteral, bo jasnowłosa dziewczyna uczepiła się jego ramienia dla zachowania równowagi.
A napawać się było czym. Zaparło jej dech w piersiach, bo blichtr iluzorycznie powiększonego pomieszczenia, wypełnionego małymi cudami przyrody, był jednym z najbardziej niezwykłych i przepięknych jakie widziała w życiu. A przynajmniej tych wytworzonych czyimiś rękoma. To jest — jeśli założyć, że magię tworzy się rękoma. Dość powiedzieć, że dworek Asterala mienił się w przyrównaniu bardziej jak zatęchła moczem rudera, albo — żeby nie szukać porównań dużo dalej — rivska kamieniczka rodziny Istki.
— Jak tu ślicznie...! — nie mogła powstrzymać się dziewczyna, z taką emocją w głosie, że szanującej się Aen Seidhe nie przystawało. — Nie wiedziałam, że magią można tworzyć takie cuda... — dotknęła liści drzewa niewielkiej olchy, nie do końca wierząc że rzeczywiście okażą się prawdziwe.
W przeciwieństwie do Asterala, felczerki nie zraził przepych obecny w powitalnym pomieszczeniu wieży. Ponadto, nawet w jej sprofanowanym, typowo laickim zrozumieniu nauk tajemnych pojmowała, że iluzje miały jakiś cel. Podważać cel istnienia takiego piękna, nawet sztucznie wytworzonego, to tak jak podważać cel istnienia — dajmy na to — makijażu. A przecież kobiety się malowały, ona sama się malowała. Po trochu po to, żeby zaciągnąć samca do pościeli, a po trochu, żeby samemu czuć się dobrze. Poczucie estetyki było ważne. Nawet więc jeśli ostatecznym celem całego tego wystroju byłoby przyziemne zaciągnięcie kobiety do alkowy czy własne upodobania... to Istka rozumiała. Rozumiała bardzo dobrze. Piękno po coś istniało i dla wielu było sensem życia.
Sam gospodarz nie prezentował się tak dostojnie. Ale czy musiał? Sami artyści rzadko przyćmiewają własne dzieła... Poza tym, witający ich czarodziej, nawet przy swojej brodzie, nie wyglądał na dużo starszego niż Asteral.
— Issaen. Issaen Hiseerosh. Elfka, jak zauważyliście, mistrzu — potwierdziła słowa gospodarza i poprawiła rudego czarodzieja, ale rozpromieniona wystrojem, brzmiała teraz wyjątkowo przyjaźnie. Pokłoniła się nawet Risteardowi w pas. Dopiero teraz przypomniała sobie, że chyba nigdy jeszcze nie zdradzała swoim dotychczasowym towarzyszom swojego prawdziwego imienia, nawet jeśli nie było ono żadną tajemnicą poliszynela. — Ale zwykle wołają mnie Istką, zresztą tak wolę i wszystkim wygodniej...
— Jeśli wolno mi zgadywać... — wtrąciła z lekka nieśmiało Aen Seidhe — ...to może chodzi o busolę, którą stworzył Aust? — wyjawiła bez większych oporów. Nie wiedziała czy Asteral chciał coś ukryć, że samodzielnie nie wyjawił konstruktu właścicielowi wieży, ale nic na to nie wskazywało, a nawet jeśli — Istce raczej nie w smak było grać w taką grę. — Pokażesz? — poprosiła chłopaka, nie mniej życzliwie.
Potem dała kroka zaraz za Asteralem, z początku niepewnie i bardziej testując „grunt”, ale po chwili pozwoliła już swojemu rozsądkowi oszukać naturalny instynkt, gdy mogła bez problemu chodzić po wodzie, jak nartnik.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Dziki Gon » 04 lis 2022, 2:07

Uzdrowiciel — zainteresował się mistrz Risteard. — Ja zaś, jak zdążyliście zauważyć, konfratrze, specjalizuję się w magii transformacyjnej, a dokładniej agromancji. Powierzono mi rekultywację i meliorację tutejszych gruntów. Jestem rezydentem na kontrakcie z miastem.
Chociaż słowa agromanty potwierdziły wcześniejsze przypuszczenia Asterala na temat charakteru budowli i jej właściciela, bynajmniej nie osłabiły wyjątkowości ich gospodarza. Czarodzieje-rezydenci byli w obecnych, pamiętających Przewrót na Thanedd czasach zjawiskiem równie rzadkim, co skalny smok. Mało który gród decydował się na podobny wydatek i związane z nim ryzyko. Jeżeli nie musiał.
Klątwa lokalnego dworku? — powtórzył, uważniej lustrując całą trójkę i ponawiając manierę z zaplataniem brody na palec. — Tu, w Aldersbergu? Czyżby ominęła mnie jakaś rewelacja? Mogę nie być na bieżąco z wieściami, ostatnimi czasy zaabsorbowały mnie badania…
Moje maniery — zmitygował się bez szczególnej ekspiacji, przystając na prośbę uzdrowiciela. Unosząc dłoń, na elfią modłę, to jest bez słowa, samym gestem, rzucił lub aktywował przygotowane za zawczasu klęcie. Cztery rzeźbione krzesła wychynęły z wód jeziora razem z wydostającymi się na powierzchnię bąblami. Risteard zasiadł na swoim siedzisku, po czym gestem identycznym z ostatnim, wyczarował pomiędzy sobą a gośćmi blat dębowego stołu do kompletu. Na razie pusty i niezastawiony. Zawieszony nad powierzchnią jeziora i zdający się nie potrzebować nóg.
Macie życzenie coś zjeść lub wypić? — zaproponował im, by w międzyczasie podjąć przerwany wątek. — Tak, aura. Niezbyt silna, ale dość wyraźna, by uruchomić kilka z moich czujek i pomniejszy alarm. Początkowo sądziłem, że to wycelowana mą siedzibę sonda. Wścibskość kolegów, pojmujecie… Ale pokazało się, że w istocie zwykły czar lokalizacyjny o mocnym i nietuzinkowym raczej pogłosie...
Czarodziej urwał, rozglądając się po twarzach gości, chcąc dowiedzieć się, czy którekolwiek z nich ma jakieś przypuszczenia na podstawie zreferowanego właśnie opisu. Ku jego zaskoczeniu, odpowiedzi udzieliła mu Issaen Hiseerosh, elfka rozumiejąca coraz więcej z magii.
Ach, ach tak. — Aust podniósł się na krześle i nie dając się dwa razy prosić, wyciągnął na światło iluzorycznych gwiazd i kaganków paliczek świętej pamięci Rozendala, rad, że może pochwalić się zrobionym przez siebie „urządzeniem”. — Taki tam… Prototyp. Zwykły „kompas” skorelowany ze źródłem…
Intrygujące. — Czarodziej odebrał kość od młodzieńca, bardziej zainteresowany jej właściwościami niż słowami chłopaka. Asteral mógł uważniej przyglądać się reakcji Ristearda. Wielu członków dawnego Bractwa mogłoby zareagować na wynalazek zbulwersowaniem i posądzeniem o nekromancję. Agromanta nie należał do ortodoksów, tedy na jego twarzy miast oburzenia odmalowały się skupienie i ciekawość. Jasnowłosy mag nie miał też problemu z aktywowaniem palca, który tak jak opisała to wcześniej Istka — zawirował to zgodnie z obrotem wskazówek, to na odwrót. — W pobliżu mojej wieży nie będzie działał poprawnie. Będą zagłuszały go blokady od sondowania, które na nią nałożyłem. Kiedy wyjedziecie poza radius kontrzaklęć albo opuszczę je dla was na moment, winien się unormować. Proszę.
Oddawszy Austowi palec Rozendala, Risteard rozsiadł się wygodniej na krześle.
Skoro ustaliliśmy, co aktywowało mój alarm — podsumował. — Rad byłbym poznać szczegóły na temat klątwy, którą zamierzacie odczynić.
Nie pytam przez wścibstwo — zastrzegł pospiesznie, nie chcąc uchodzić za ciekawskiego. Charakter pracy magów był na ogół poufny, owiany niepisaną tajemnicą zawodową. Statusowo lojalni wobec siebie czarodzieje bywali wyjątkiem formalni we wzajemnych kontaktach, zwłaszcza jeżeli te tyczyły się ich bieżących zainteresowań. Bywali, bo Thanedd zmieniło sporo. Również i w tym zakresie. — Ale z koleżeńskiej solidarności. Być może będę w stanie dopomóc wam w poszukiwaniach. Bez pychy, znam okolicę dosyć dobrze i dysponuję stosownymi umiejętnościami.
Ilość słów: 0

Asteral von Carlina
Awatar użytkownika
Posty: 303
Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
Miano: Asteral von Carlina
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Asteral von Carlina » 06 lis 2022, 7:44

Ciekawe, bardzo ciekawe – zamyślił się na moment mistrz Asteral na słowa swojego konfratra – agromancja jest spokrewniona z magią naturalną. Mielibyśmy wiele wspólnych tematów w tym zakresie – potrafię kontrolować pogodę czy pobudzać rośliny do wzrostu. Jeżeli mógłbym być pomocny, to chętnie będę służył swoją mocą. Nasze obowiązki z pewnością poczekają. Dużo wam pracy zostało przy tutejszych gruntach?
W rzeczywistości ryży wiedzący był chętny do pomocy. Niewielu doświadczonych czarodziejów mieszkało w ich okolicy, a tym bardziej niewielu z nich władało interesującym go arkanem. Magia rolnicza, którą reprezentował Risteard rzeczywiście była bliska Piołunowi. Tym bardziej, że w głównej mierze opierała się na żywiole ziemi i wody. Asteral potrafił przyśpieszać rozwój roślin, a nawet naginać genetyczny limity ich wzrostu, czyniąc je kilkukrotnie większymi – jak te prezentujące się na polach czarodzieja-rezydenta. Rzadko jednak pozwala sobie na rzucenie tego czaru „od ręki”, gdyż nierozważnie użyty, mógł trwale uszkodzić ekosystem – wyjałowić glebę i wyciągnąć soki z innych roślin. W przyszłości zamierzał poczynić kroki w zakresie agromancji, aby nauczyć się przemieniać nieużytki w żyzną, nadającą się pod uprawę glebę.
Nie mogę się powstrzymać swojej ciekawości i poniechać się od pytania, czy opanowane masz zaklęcie użyźniające ziemię? I jakie badania kolega prowadzi w zaciszu wieży? – po chwili się zreflektował — Wybaczcie… nie powinienem wtykać się w wasze osobiste sprawy. Usłyszawszy o waszym fachu, za bardzo się zaabsorbowałem w tymże temacie. Kilka lat spędziłem w enklawach druidów poznając tamtejszą gałąź magii, po prostu ciekaw jestem waszych umiejętności. – wytłumaczywszy się kontynuował – nic szczególnego z tą klątwą dworku. Właśnie zakupiłem starą posiadłość pod Vengerbergiem, a wiecie przecież jak magia ciągnie do magii, a klątwy do wiedzących. Korzystając ze skonstruowanego przyrządu przez mojego podopiecznego, poszukujemy miejsca powiązanego z medalionem, stanowiącym element wiążący zmorę z ziemią.
Nie miał oporów przed opowiedzeniem wątków związanych z odczynianą przez nich klątwą. Nie musiał się przecież martwić o jego złe zamiary. Nie byli uwikłani w żadną intrygę, kontrowersyjne badania, a żadne z nich nie był na służbie Kapituły czy Rady Czarodziejów. I może w rzeczywistości Risteard byłby w stanie pomóc im w rozwiązaniu zagadki. Ostatni z von Carlinów wyciągnął zza koszuli naszyjnik z rubinem, aby pokazać go słomianowłosemu czarodziejowi.
Podziękowawszy skinieniem głowy, zasiadł przy lewitującym stole, usadawiając się wygodnie na rzeźbionym krześle. Ze skrywanym zaintrygowaniem przed czynionymi przez niego sztuczkami, przyglądał się wyczarowanym przedmiotom. Był pod wrażeniem umiejętnościom konfratra. Zupełnie nieświadom gładził palcami drewniane podłokietniki, snując opuszkami po jego zdobieniach. Magia potrafi czynić piękne rzeczy, mimowolnie przemknęło mu przez myśl.
Zapytany o jadło i napitek, poprosił o danie bezmięsne. Zamarzyła mu się osobliwa zupa z wodorostów, którą pierwszy raz posmakował na Wyspach Praksedy. Dla niektórych za bardzo delikatna i mdła, dla Piołuna była szczególnym delikatesem o niezwykłych wartościach zdrowotnych. W tamtejszych rejonach danie szczególnie często podawane kobietom w połogu z powodu swoich właściwości. A na drugie danie wymyślił sobie gulasz z pięciu roślin strączkowych – grochu, ciecierzycy, czerwonej i zielonej soczewicy i czarnej fasoli. W ostateczności stwierdził, że ze smakiem spożyje każde danie z jarzyn. Spodziewał się jednak, że przygotowane przez kolegę po fachu posiłki, będą stworzone za pomocą magii, a smak będzie jedynie ułudą. Do tego poprosił lampkę Fiorano lub innego czerwonego wytrawnego wina.
Ilość słów: 0
Obrazek

Arbalest
Awatar użytkownika
Posty: 325
Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
Zdrowie: Zdrowa, płytkie skaleczenie na szyi
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Arbalest » 06 lis 2022, 11:33

Istotnie, bardzo ciekawe. Nawet jeśli o magii transformacyjnej, czy „agromancji” nigdy wcześniej nie słyszała, to z tłumaczeń von Carliny i zwyczajnego kontekstu wypowiedzi była w stanie — jak czasem mawiają żacy — zrozumieć piąte przez dziesiąte. Raz czy dwa zerknęła przy tym na Austa, głównie po to żeby sprawdzić czy znajduje się w podobnym położeniu. A przynajmniej tak sobie wmówiła, bo w rzeczywistości — po to, by móc dostrzec podziw, który bez wątpienia wlewał mu się teraz na twarz.
Elfka, ta sama której na ogół gęba się nie zamykała i czasem powiedziała parę słów za dużo, teraz zdawała się być z lekka onieśmielona przez dostojeństwo i tematy omawiane przez dwójkę czarodziejów. Napawając się cudownym widokiem krzeseł wyrastających spod tafli wody, zasiadła na jednym w ciszy. Po raz kolejny odezwała się dopiero przy zapytaniu o chęć posilenia się. Dobrze, że ryży czarodziej uprzedził ją z potwierdzeniem, bo nie była do końca przekonana, czy nie popełni jakiegoś nietaktu, przyjmując ofertę.
— W zasadzie... to ja też chętnie. Choć ja akurat z mięsem problemu nie mam, zresztą wybredna nie jestem. Cokolwiek macie, mistrzu, tym nie pogardzę... — odparła grzecznie. Mogło to nieco dziwić, bowiem z reguły panował konsensus, że elfy preferowały właśnie posiłki bezmięsne, z naciskiem na owoce i warzywa. Felczerka mogła jedynie podejrzewać skąd owy konsensus się wziął, osobiście stawiając na powiązanie drobnych zębów i braku kłów z roślinożerstwem. Pogląd szybko weryfikowała rzeczywistość — głodujący w lesie partyzant nie mógł sobie pozwolić na odmowę upolowanej w głuszy dziczyzny, a znane jej elfy miejskie też od mięsa nie stroniły. Niektóre, tak jak ona, zdążyły się w nim rozsmakować. Ostatecznie istniała szansa, że wszystko było kwestią gustu — nie inaczej niż u ludzi.
— Jeśli mogę coś jeszcze dodać... — wtrąciła się raz jeszcze, w reakcji na temat dworku; tu miała do powiedzenia nieco więcej, mając wrażenie, że Piołun przeoczył parę drobnych szczegółów — ...to wiemy, że upiór był Nilfgaardczykiem. Ukazał się nam, rozpoznałam zbroję. Kazał nam... jak to było... coś z krwią i kością... „Odszukaj i zwróć” — tak powiedział, jak wskazywał naszyjnik. — na chwilę przerwała wypowiedź, żeby przyjrzeć się reakcji Ristearda. Na pewno nie celowała w wywołanie większych emocji, ale każdy zasługiwał, żeby oswoić się z tym co właśnie powiedziała; nawet czarodziej. — Poza tym znaleźliśmy też to co zostało, najpewniej, z poprzedniego właściciela dworku — zmiażdżone pod kołem młyńskim. Po stanie oceniłam, że kości musiały tam leżeć co najmniej rok. A najpewniej kilka — nie wykluczone nawet, że od ostatniej wojny, cztery lata temu. Palec użyty w busoli Austa pochodzi właśnie od niego.
Nie mogła wiedzieć, czy szczegółowymi wyjaśnieniami i nadmierną wiarą w dobre intencje rezydenta nie sabotuje właśnie Asterala. Nikt jej nie ostrzegł zawczasu — nie wiedziała nic o naturze czarodziejów, poza tym że pilnie strzegli swoich sekretów, a o Thanedd słyszała głównie ze źródeł nieakademickich, takich jak ballady Jaskra, więc i konsekwencje przewrotu były jej w dużej mierze obce.
— Jak już jesteśmy przy tym przy wzajemnej pomocy, to oczywiście też służę. Nie magią, niestety, bo czarodziejką nie jestem, ale... może jest coś innego co trzeba wam załatwić? — podpięła się przy okazji pod ofertę Asterala, kierowana raczej chęcią podreperowania osobistego majątku niż altruizmem, bowiem ten pierwszy w ostatnich trzech dniach skurczył się o ponad połowę. Tacy jak Risteard altruizmu raczej nie potrzebowali...
Ilość słów: 0
Obrazek

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Dziki Gon » 07 lis 2022, 1:09

Każda magia jest z definicji naturalną, konfratrze — nie omieszkał ani nie krępował się go poprawić Risteard. — Ponieważ pochodzi z Mocy, która ukryta jest w naturze. Ale istotnie, nasze specjalizacje nie są sobie bardzo odległe. Chwali się, albowiem to wielce pożyteczna gałąź magii. Niestety ostatnimi czasy coraz rzadsza, zwłaszcza wśród młodych. Ha, ale jeszcze z początków własnej praktyki pamiętam docinki kolegów imputujących mi brak ambicji i przyziemność… Nic bardziej mylnego!
Zjawisko, o którym opowiadał mu agromanta było Piołunowi znane, jeżeli nie osobiście, to z dobrego źródła. Wielu młodych czarodziejów w debiutach swojej kariery lekceważyło sobie mniej popularne dziedziny magii, przejawiając właściwy indolencji snobizm. W końcu kto przy zdrowych zmysłach, mając dostęp do siły pozwalającej łamać ograniczenia i zaprzęgać żywioły do swoich kaprysów, decydował się poświęcać poważny namysł sprawom, które absorbowały byle kmiecia?
Chociażby mistrz Risteard. Agromanta miał jasną wizję możliwości, które otwierały się przed nim jego zainteresowania. I bynajmniej nie trzeba było ciągnąć go za język, by zechciał się nią podzielić ze swymi gośćmi.
Tak, tak — potaknął, gładząc długą brodę i uśmiechając się do wspomnień. — Kontrola pogody i rozrost sadzonek. Znam to z teorii i praktyki. Owszem, całkiem użyteczne, ale w dłuższej perspektywie zbyt nieprzewidywalne, dlatego zwróciłem swoje badania ku innym obszarom.
Zacząłem typowo — kontynuował, bawiąc się laską z turkusem. — Marzyło mi się przekształcanie ugorów i pozbawionych walorów środowisk w zdatne do obsiania i pielęgnowania użytki. Obfite bory i żyzne pola w miejscu pustyń i bagien. Przekształcenie krajobrazu i maksymalizacja jego wartości użytkowej. Terraformacja!
Pobudzony jasnowłosy mag omal nie zakrzyknął, mimowolnie i żywiołowo gestykulując w powietrzu wolną od laski dłonią.
Potem jednak — podjął już ciszej. — Odnalazłem inspirację u pionierów naszego cechu. Często, niesłusznie, oj niesłusznie wzgardzanych i wykluczonych przez ortodoksów i dyletantów. U nich oraz u tych, którzy także jak ja byli zainteresowani ich dorobkiem. Jak nieodżałowany mistrz Ortolan z Rissbergu, wieli autorytet w kwestii hybrydyzacji gatunków. Organizmy zmodyfikowane genetycznie stały się mą nową inspiracją. Zboża zdolne wyrosnąć na najlichszej nawet ziemi, a dające trzy i czterokrotne plony! Nowe gatunki roślin zdolnych zaistnieć w niesprzyjającym klimacie. Kilkukrotnie wydłużony proces wegetacji. Nowy rozdział w historii osadnictwa przy minimalnej ingerencji w środowisko. Zmiany wprowadzane na poziomie genów, oto przyszłość rolnictwa i gospodarki!
Zapytany o repertuar zaklęć, Risteard powrócił jednak do teraźniejszości. Ku lekkiemu rozczarowaniu Austa, który z każdą chwilą słuchania zdawał się coraz bardziej przekonany do pomysłów jasnowłosego maga.
A i owszem, potrafię — przyznał bez oporów i krygowania się. — Spulchnić, zatrzymać erozję, stymulować rozwój próchnicy. Samym zaklęciem, ale zwykle pomagając sobie komponentami eliksirowymi dla poprawy skuteczności. Bez fałszywej skromności, udało mi się dokonać małego cudu z tutejszymi glebami zniszczonymi wojną. Wcześniej nie rosła na nich choćby pokrzywa. A teraz? Dol Blathanna.
Mistrz Risteard mrugnął na elfkę, co przy jego nieco złowieszczej fizjonomii oraz manierach adekwatnych do zajmowanej pozycji sprawiło zgoła niepokojące wrażenie. Przypuszczalnie niezamierzenie.
Ach tak, druidzi. — Starszy czarodziej pokiwał głową, przechodząc do kolejnego wątku. — Prezerwanci fachowej, często zapomnianej już przez Bractwo wiedzy. Niewykorzystanej z powodu superstycji i dogmatyzmu. Cięgiem tylko zakazy, nakazy i hołdujące impasowi, zwietrzałe kredo... Z ciekawości, czy kolega utrzymuje może kontakty z którymś Kręgiem?
Wyraziwszy swoją opinię o jemiolarzach i doczekawszy się odpowiedzi, zainteresował się wątkiem dworku. Wyraźnie, choć nie tak bardzo, jak zagadnieniem magii transformacyjnej.
Klątwa i upiór. Nie zazdroszczę wam co prawda tej niesprzyjającej okoliczności, ale okazji do zbadania samego zjawiska już owszem. Wyjątkowo intrygująca dziedzina, choć słabo poznana. — Czarodziej odchylił się na oparcie, mrużąc oczy w skupieniu, kiedy wspomniano mu o medalionie oraz porozumieniu się z upiorem. — Nawiązaliście kontakt? Fascynujące. Zatem medalion jest soczewką przekleństwa.
I jednocześnie szpilą wiążącą ducha z posiadłością — wtrącił Aust, od dłuższego czasu szukający okazji do popisania się wiedzą i znajomością żargonu.
Risteard pokiwał głową, uderzył turkusem o otwartą dłoń, po czym wyciągnął ją po podany mu medalion.
Tak, zdecydowanie tkwi w tym aura. Skoncentrowana. Hmm. — Potrzebując chwili do zastanowienia się, agromanta spełnił gospodarski obowiązek. Gestem niedbałym, wykonanym od niechcenia, lecz nieodmiennie efektownym. Za jednym machnięciem jego dłoni, wyczarowany spod wody stół zastawił się nagle półmiskami z jadłem. Dania, zarówno mięsne, jak i bezmięsne wyglądały wykwintnie. Na tyle wykwintnie, by móc uchodzić za jadłospis uznanej austerii. Soczyste pieczenie, podsmażone, cienko pokrojone warzywa zapiekane na kilkanaście sposobów oraz ułożone podane w formie przystawki z trufli nęciły samym widokiem. Parowały i pachniały, działając na zmysły. Asteral, który posiadał ich więcej od przeciętnego człowieka, dość szybko zorientował się, że posiłek jest iluzją. Iluzją częściową, bo opartą na rzeczywistej bazie, którą było najprawdopodobniej inne, nie tak wyszukane jedzenie. Może nawet zwykły prowiant.
Możesz jeść, ile chcesz, a i tak nie pójdzie ci w biodra — mruknął półgłosem do siedzącej obok Istki, dowodząc nie tylko tego, że poznał się na sztuczce, ale również swego dobrego nastroju. Jako pierwszy sięgnął do półmiska, obracając truflę w palcach, by ocenić stworzoną iluzję.
Przednia. — Przeżuł i skwitował, nie wiadomo czy walory smakowe, czy jakość magii gospodarza.
Nie mam Fiorano — mruknął mimochodem gospodarz, który jeszcze nie przyłączył się do posiłku, ciągle wpatrzony w kiwający się na jego dłoni medalion niby we wskazówkę metronomu. — Ale za to Pomino. Z tych samych piwnic, nie ustępuje mu bukietem. Spróbuj.
Kozłowaty pstryknął palcami i na stole pojawiły się rżnięte z kryształu puchary oraz obiecana karafka z zapowiedzianym trunkiem. Choć przyzwane z powietrza, wino było jak najbardziej prawdziwe. Nie wiedzieli, dlaczego nie zdecydował się posłużyć iluzją jak w przypadku potraw. Domyślali się, że mogło chodzić o uszanowanie skądinąd przedniego rocznika. Albo praktykowaną przez niektórych wiedzących etykietę tyczącą się stosowania iluzji.
Mogę ułatwić wam poszukiwania — zawyrokował w końcu mag, ostrożnie odkładając medalion z rubinem na stół. — Ukazując wam rzecz lub osobę, na której koncentruje się aura. Z dokładnością do dziewięćdziesięciu dziewięciu procent. Pełny obraz, w kolorze. Bez symulacji dźwięku, ale wątpię, aby była wam potrzebna. Będę jednak potrzebował czasu na przygotowanie i dostrojenie. W międzyczasie zaś… Nie pogardziłbym pomocą. Otóż przez zapamiętanie nad pewnym projektem pobocznym, mogłem zaniedbać nieco mych zobowiązań wobec miasta. Dezaktywowałem kryształ i nie wpuszczałem gości od przeszło trzech tygodni...
Tak czy inaczej — uciął zbędne wyjaśnienia, przechodząc do rzeczy. — Przydałaby mi się wasza asysta.
Ku ogólnemu zaskoczeniu, osobą, do której zgłosił się po nią w pierwszej kolejności okazała się Istka Hiseerosh.
Wybaczcie mi, jeżeli znajdziecie moje pytanie niedyskretnym, pani felczerko… Ale czy mieliście do czynienia z pestycydami? Lub szerzej — z truciznami? Od strony… mmm, nazwijmy to produkcyjnej.
Ilość słów: 0

Asteral von Carlina
Awatar użytkownika
Posty: 303
Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
Miano: Asteral von Carlina
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Asteral von Carlina » 07 lis 2022, 18:03

Zjawisko, o którym opowiadał agromanta, w rzeczy samej było Piołunowi powszednie, jak chleb. Zaczynając od rezygnacji z edukacji w Ban Ard na rzecz kształcenia się w druidzkich kręgach, co było potraktowane jako marnotrawienie swojego potencjału, kończąc na rozwijaniu się w „miernej” magii natury. Ach … nieszlachetnym i służalczym było w oczach jego konfratrów również wykorzystywanie potężnych czarów uzdrawiających na rzecz ubogich mieszczan, za symboliczny grosz. Natomiast wisienkom na torcie i niebywałym polem do kpin i niewybrednych żartów będą wieści, że Asterala von Carliny, spadkobiercy wielkiego czarodzieja przeprowadził się do podgrodzia Vengerbergu i próbuje zasymilować się z lokalnym folklorem.
Asteral jednak poznał zarówno potęgę druidzkiego arkanu, jak również miał określoną wizję własnej roli. Magia miała służyć ludziom, choć niektórzy wiedzący zatracali się w tym, zawłaszczając sobie prawo do niej. Niektórzy nawet tracili zmysły do tego stopnia, że zaczynali służyć mrocznym mocom, wezwanym za pomocą czarów.
Miałem okazję zobaczyć obfite plony, otaczające waszą posiadłość. Więc nie jest to zwykły wzrost, lecz magicznie modyfikowana organizmy. Zastanawiające. Dzięki waszym osiągnięciom mogłyby przestać nękać nas czasy głodu, choć znając królów – ludzie nadal będą chodzić głodni. Czy smak takowych płodów wielce odbiega od smaku zwyczajnej marchewki czy brukwi? I czego dokonaliście modyfikacji? Łubin, rzepa, dynie, harbuzy? Podzielilibyście się nasionami roślin, chętnie zasadziłbym je na swoich grządkach. Czy w kolejnych pokoleniach nie wynaturzają się, nie tracą swoich właściwości? – w głosie wychowanka jemiolarzy słychać było prawdziwa ekscytację, której nie był w stanie dalej ukrywać. Atmosfera panująca w sali była pełna podniecenia i zachwytu. Magia była niezwykle skomplikowana i jeszcze bardziej ciekawa – chętnie pomógłbym wam któregoś razu w badaniach.
Niewielu na swojej drodze spotkałem równie doświadczonych czarodziejów w pokrewnym mi arkanie magii. Przebywając w waszym towarzystwie mógłbym jeszcze wiele się nauczyć. I mój uczeń, Aust wyniósłby wiele z nauk u waszego boku. Musiałbyś konfratrze pokazać mi zaklęcie, jeżeli nie byłoby to nadużycie waszej gościnności, wpływające na jakość gleby. A może w waszej bibliotece znajduje się jakaś warta polecenia publikacja na temat magii transformacyjnej? Gdybym mógł zabawiłbym u was trochę dłużej niż wieczność — zaśmiał się częstując się wyczarowanymi potrawami, w których się jednak nie rozsmakowywał, świadomy ich iluzoryczności. Inaczej jednak było w wypadku wina, które nie tylko było prawdziwe, ale również wyśmienite – przedni bukiet. Promienne stoki Toussaint jak mało które nadają się do hodowania najlepszych winogron pod wino. – podnosząc rżnięty z kryształu puchar, wypełniony rubinowym płynem, nieznacznie wyżej, jakby chciał złożyć toast, rzekł życzliwie — Cieszę się z naszego spotkania.
Jeśli chodzi o druidzkie kręgi, towarzyszyłem zgromadzeniu z Koviru. Niestety po wydaniu obszernego opisu nigdzie wcześniej niespotykanych rytuałów, rzadkich miejsc mocy oraz gatunków fauny i flory, nigdzie wcześniej nie widzianych czy uważanych za wymarłe pod tytułem „W kręgu ziemi” zostałem personae non gratae w tamtejszych gajach. Słyszeliście może o tutejszych kręgach druidów?
Piołun nie powiedział nic więcej na temat klątwy dworku, nie przez własne przeoczenie, ale ze zwyczajnej grzeczności. Nie zamierzał zalewać gospodarza niepotrzebnymi elementami opowieści, choć wyręczyła go w tym elfka. Nie potraktował tego jako sabotowanie jego planów wobec czarodzieja rezydenta, ani zdradzaniem jego sekretów. Ot zwykła gadatliwość Istki. Choć w rzeczywistości na przyszłość dobrze byłoby uwrażliwić ją, że nie wszystko można wypaplać, każdemu wiedzącemu, czy przyjaźnie wyglądającemu człowiekowi. Miał kilku kolegów, którzy wykorzystaliby te informację przeciwko niemu lub po prostu przeinaczoną historię puścili w świat.
W ostateczności jednak otwartość wobec Mistrza Ristearda opłaciła się, bo zaoferował im swoją pomoc. Ukazanie wizji rzeczy lub osoby związanej z medalionem, przyśpieszy ich poszukiwania. Nie będą musieli na ślepo podążać za kościanym palcem busoli. Nie powinno się w pełni polegać na trupach. Bez zbędnej gadki i ugrzecznienia przyjął zaproponowaną przysługę.
W czym moglibyśmy się wam przydać? Tutejszą ludność po wojnie i nieurodzaju, zaczęły nękać szkodniki?
Ilość słów: 0
Obrazek

Odpowiedz
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław