„U szewca Baldwina”

Obrazek

Tartaki, kuźnie, huty i manufaktury, szwalnie i folusze, słodownie i warzelnie. Cztery młyny wodne i bezlik mniejszych warsztatów. Wzbierające pod murami morze kolorowych i dymiących dachów, nad którymi zawsze unosi się harmider pracy i handlu.


Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

„U szewca Baldwina”

Post autor: Dziki Gon » 22 sie 2019, 16:02

Obrazek Pracownia Baldwina była jednym, wielkim chaosem. Gdy tylko przekroczyć próg, pierwsze co rzucało się w oczy, to usytuowany tuż pod oknem ogromny stół, usłany dywanem rozmaitych narzędzi, drewnianych kopyt oraz zwojów dratwy naszpikowanych igłami. Tuż nad stanowiskiem pracy blisko sklepienia, były podwieszone rozmaite zwoje skór, najpewniej czekające na swoją kolej w przetwarzaniu, zaś wzdłuż ściany biegły dwie półki, na których stały flaszeczki wypełnione dziwnymi substancjami, których przeciętny śmiertelnik wolałby ani nie dotykać, ani tym bardziej wąchać. Tym niemniej, wątpliwie przyjemna kakofonia woni zdawała się wypełniać całą pracownię, a jak się po chwili można było przekonać, całe mieszkanie. Pomijając zejście do piwniczki oraz wychodka, było ono jednoizbowe- niemal zaraz po prawej stał mały, murowany kominek, nad którym wisiała podobizna jakiegoś starego krasnoluda (zgadując, zapewne kogoś z rodziny) oraz logi drewna wraz z porzuconym niedbale pogrzebaczem. Nieopodal pod tą samą ścianą stało łóżko z przeżartym przez mole baldachimem, z „nogami” ustawionymi w stronę pieca. Dalej można było dostrzec skromnych rozmiarów kuchnię, na którą składało się palenisko i przystawiony drewniany blat, gdzie walały się ścinki różnych warzyw, pęta ziół i niedawno nadkruszona bryłka soli. Gdzie nie stanąć na skrzypiącej podłodze, tam i ówdzie leżą resztki nici, kawałki skór… a i pewnie znajdzie się jakaś plama klejącej żywicy- lepiej uważać! Warto nadmienić- jak to zwykle bywa, jest to bałagan z zaledwie jednego dnia. Warsztat szewski działa praktycznie od rana do zmroku.
Ilość słów: 0

Crux
Awatar użytkownika
Posty: 109
Rejestracja: 17 sie 2019, 22:00
Miano: Baldwin
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: "U szewca Baldwina"

Post autor: Crux » 22 sie 2019, 16:39

Każdy zna to uczucie kiedy chcąc wstać rano z łóżka, trzeba przezwyciężyć wewnętrznego nygusa i ruszyć tyłek. Niestety, w przypadku Baldwina było ono o tyle spotęgowane, że mieszkał i pracował w tym samym miejscu, toteż nie dziwota, że z praktycznego punktu widzenia, jego praca ani się nie zaczynała, ani nie kończyła- po prostu trwała. Podniósł ociężałą głowę z poduszki, przetarł oczy, po czym leniwie zwlókł nogi na zimną, drewnianą podłogę, po drodze wadząc stopami o cieplutkie laczki.
"Szur,szur,szur" rozległo się po izbie, gdy drapiąc się w tyłek, zaczął powoli chodzić z kąta w kąt, wyciągając ubrania i kolejno przywdziewać kolejne części garderoby. Niemal w biegu zdołał porwać dwie pajdy chleba z hojnie nałożonym na nie smalcem i połówkami ogórków. Gdzieś w ruch poszedł kawałek suszonej szynki, którą przeżuł miarowo, w międzyczasie szukając spojrzeniem swojego fartucha.
Ech, wiadomo, że na krześle przy warsztacie. Stary pierdoło, zganił się w myślach.

Usiadłszy, zaczął powoli planować w głowie co miał dzisiaj do zrobienia. A, no tak- jakiś mieszczuch przylazł do niego ponad tydzień temu, że butów by potrzebował. Łapcie takie, powyżej linii kostki wiązane na rzemień. W sumie proste, a i wybór rozsądny, bo jak to bywało w miastach, a także w samym Novigradzie, jak wpaść pewnym krokiem w dziurę w bruku nosząc jakie niskie ciżmy, to potem całe stopy zalane, i chuj bombkę bimbru strzelił. Praca prosta, tylko, że teoretycznie termin mijał jutro, opcjonalnie pojutrze. Należało ogarnąć, bo jak nie, to jeszcze będzie musiał dać zniżkę. Strata pieniędzy była niedopuszczalna.
Sapnął, gdy sięgał po zwój grubej skóry bydlęcej, po czym z namaszczeniem rozłożył materiał na stole, wcześniej zsuwając ręką wszystkie niepotrzebne perdeguny, które wadziły. Wziął do ręki notkę z wymiarami, wykroił podeszwę oraz chole...
o nie, nie. W ostatnim momencie zatrzymał nóż- na cholewy miała być cieńsza. Racja. Wziął kolejny płat nieco cieńszej, zapewne świńskiej barwionej skórki, z której odmierzył cholewki i kawałek do wzmocnienia na pięty.

Wstał od stołu, porywając kilka kostek pszczelego wosku. Rozpalił ogień, podstawił rondel. W miarę jak izbę zaczęło wypełniać delikatne ciepło bijące od paleniska, a garnuszek zyskiwał na temperaturze, począł wkruszać do niego wosk. Zastanawiał się przy tym niemożebnie, aż nagle, jakby odruchowo, jedna z jego rąk powędrowała do mieszka u pasa. Uf, ze trzy dni temu jak wracał do domu, jakiś skurwiel próbował skroić mu sakiewkę. Szczęśliwie, Baldwin był na tyle trzeźwy po wizycie w karczmie, że to zauważył. A i zanim tamten uciekł przyuważony, to pałką zgarnął po łapach. Cholerni kieszonkowcy! Do roboty by się wzięli!
Póki wosk się gotował, krasnolud podstawił sobie do paleniska mały, drewniany taboret i posadził tyłek. Pieprzyć tego złodzieja. Miał coś jeszcze ważnego do zrobienia? Jakieś sprawy z ubiegłego tygodnia? Zaległe sprawy? Spojrzenie zielonych oczu utkwiło w płomieniach i syczącej zawartości rondelka.
A, tak- ostatnio zapukał do niego garbarz- podobno nowy w mieście i szukający klientów. Ponoć chwalił się jakiego to towaru ostatnio nie dostał i czego to on nie ma. Należałoby go odwiedzić. Kiedyś tam, bo na razie z pieniędzmi to tak średnio.
-Oho, bulgocze- zestawiamy z ognia.- mruknął pod nosem.

Odczekawszy chwilę, wrzucił do rozpuszczonej substancji obydwie podeszwy butów i metodycznie mieszał krótkim, drewnianym kijaszkiem, sprawdzając czy skóra przypadkiem się nie przypala oraz czy wychodzą z niej pęcherzyki powietrza. No, już- wystarczy. Podszedł do okna i odłożył usztywnione kawałki skóry do wyschnięcia.
Rundka do piwnicy. Butelka wina. Pita z kufla. Na podwieczorek.
*Plok*
Ze zmrużonymi oczyma obserwował krajobraz ulicy jawiący się za oknem, od czasu do czasu spoglądając katem oka na efekt swojej pracy. Ech, no i kto będzie te buty ludziom robił, jak jego zabraknie? Siła w lędźwiach jest, fortuna jako taka jest, ale następcy to ciężko szukać... mało który młodzian chciał zostawać szewcem, bo nudne to i niewdzięczne ponoć. A potem lądował taki w karczmie jako wykidajło czy inny kurwogrzmot za dwa oreny tygodniowo, czy ile im tam płacili, bo marzenia związane z karierą wojskową poszły w chuj, bo tuszy za dużo albo ogłady za mało. Brak tej młodzieży ewidentnie chęci do wzięcia się za normalną robotę, ot co!

Beknął donośnie, biorąc wcześniej ostatni haust, którego końcówka spłynęła mu po brodzie. Odstawił kufel i kontynuował.
Wziął wybijak, metodycznie dziurawiąc zarówno podeszwy jak i cholewy wzdłuż wykrojonych krawędzi. Dla pewności policzył wszystkie otworki pod szew, zmierzył wszystko na kopycie, które pasowało tamtemu do stopy, wyciął nadmiar przy grzbiecie cholewki, po czym przystąpił do kolejnego etapu. Sięgnął po jedną z flaszeczek na półce, odkorkował. Tak, żywica. Ale trzeba było ją nieco rozrobić patykiem.
Wybrał nieco kleistej substancji, po czym nałożył wzdłuż krawędzi, aby kawałki skóry się połączyły i nie rozjeżdżały podczas szycia.

A potem... no cóż, potem szył, na przemian dwiema igłami i dratwą. Długo, mozolnie- od rana do wczesnego popołudnia, mijając porę na obiad (ale nie podwieczorek, póki otwarta butelka, i pod ręką dużo szyneczki). No, same podeszwy gotowe, to teraz wywlec na drugą stronę, na wywrotkę i jazda z cholewkami- tutaj szczęśliwie, roboty było mniej, wszak skóra miękka łatwiej poddawała się obróbce oraz szyciu, a i nie była taka sztywna co bydlęca. Wybił otwory pod rzemienie przy krawędzi szyjki, naciął i przewlókł rzemień. Obejrzał z każdej strony.
Posmarował tłuszczem, wyglancował szmatką.
- Rychło po chuju i po całym ciele.
Cmoknął z zadowolenia, wpatrzony w efekt pracy. Chyba będzie dobrze. Jeśli tamten nie będzie biegać po jakiś wertepach ani siłowo testować wytrzymałości tych łapci, to spokojnie wytrzymają mu na parę lat... a może i dłużej, jeśli dbać będzie i przyjdzie czasem z nimi do naprawy. Odstawił pracę pod ladę. Jak klient przyjdzie, to odbierze.

Hm, hm... czy on zapłacił podatek za ostatni miesiąc? Tak, z pewnością. Jakiś urzędas co prawda posadził łapy nie tam gdzie trzeba, twierdząc, że krasnolud zalega z opłątami. Pfu, tam zalega! Pożarli się wtedy niemiłosiernie, ale ostatecznie wyszło na rację Baldwina. Uczciwego krasnoluda karać i wsadzać do więzienia by chcieli. Cholerni złodzieje. Nie gorsi od tych kieszonkowych. Pfu! Pfu!
Wzdrygnął się na myśl na tamto wspomnienie. Cholera, może to nie był taki zły pomysł aby zostać tym górnikiem jak tatko kiedyś sugerował?
E, nie. Tu miał dobrze. Źle nie wybrał.

Było już późne popołudnie, ruch w uliczce jakby nabrał na sile, a zmęczone, choć stwardniałe na opuszkach palce domagały się kolejnej aktywności, toteż ruszył do stojącej nieopodal szafeczki na zioła, wyciągnął pęto kiełbasy, resztkę wędzonego boczku, oraz przygotowany garnek z namoczonym grochem. Będzie zupa na zwieńczenie ponad pół dnia roboty- nie taka dobra jak za mamy, ale własna. Ha!
I tak zasiadłszy do paleniska, z oczami zwróconymi na połowy w stronę paleniska, na połowę w stronę drzwi wejściowych, nakryty fartuchem trzymając w garści kufel pełen po brzegi trunku, przebierał pogrzebaczem w ogniu, dosypywał, mieszał, wkrajał i doprawiał. Na pohybel biedzie, kurwa mać!
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: "U szewca Baldwina"

Post autor: Dziki Gon » 23 sie 2019, 13:39

Pierwsze dni czerwca 1272 roku. Cztery lata od zawarcia przez dwie zwaśnione strony Jarugi największego kompromisu w dziejach cywilizowanego Kontynentu. Cztery lata od wypowiedzenia pamiętnych słów „Niech przyjdzie Blenckert. Lub niech przyjdzie noc” przez konetabla Jana Natalisa, gdy pod Brenną wszystek stracone zdawały się nadzieje Nordlingów na wolną Północ. I cztery lata, odkąd miasto Rivia zalała fala starszej krwi, krwi nieludzi. Wczorajszy wróg był dzisiejszym sojusznikiem, a dzisiejszy sojusznik mógł z każdym wschodem słońca okazać się rękojeścią puginału sterczącą spomiędzy łopatek. Świat układał się podle nowego porządku. I każdy dostojnik, spiskowiec lub monarcha, który znaczył funta kłaków, chciał nadawać glinie tego porządku własny kształt.
Krasnoludzki szewc z Wolnego Miasta Novigrad, Baldwin Alarick zwany „Oczkiem”, chciał jebać biedę i zjeść zupę. Lecz upomniał się o niego porządek świata. Oraz wrodzona podłość rodzaju ludzkiego, niepomna takich uniwersalnych zwyczajów jak „pora obiadowa”.
U drzwi warsztatu rozległo się łomotanie, grzeczne, acz natarczywe. A wraz z nim rozległy się za progiem dwa skłócone o coś głosy, prawie bez wątpienia męskie. Prawie, bo cień nadziei kazał Baldwinowi zawsze liczyć się z ewentualną wizytą dwóch powabnych krasnoludek w desperackiej potrzebie nowych ciżemek.
Łomotanie powtórzyło się, prawie kołysząc rondelkiem nad polanami.
Ilość słów: 0

Crux
Awatar użytkownika
Posty: 109
Rejestracja: 17 sie 2019, 22:00
Miano: Baldwin
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Crux » 23 sie 2019, 14:16

Zamieszał w garze po raz któryś. Dosypał przypraw, boczku, złamał kawałek liścia laurowego. Groch w połączeniu z wędliną i ziołami pachniał bardzo przyjemnie, roznosząc po warsztacie dźwięk bulgoczącej cieczy.
Wyciągnął chochlę z gara, i nabierając sobie małą porcyjkę, siorbnął donośnie. W dokładnie tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
Chciał zakląć siarczyście, ale biorąc pod uwagę, że miał już w ustach zupę, skończyło się tym, że splunął gdzieś w bok, w dodatku ochlapując sobie brodę, po której ciurkiem zleciało kilka skwarek. Wybitnie rozeźlony, chwycił po jakąś brudną ścierę, którą niedbale starł efekty swojej pracy, po czym niespiesznym krokiem ruszył w stronę progu.

Nie, wróć. Grochówę trzeba zestawić, bo jak jeszcze będzie musiał sprzątać, albo nie daj opatrzności, gasić pożar, to uż go w ogóle chuj jasny strzeli. Zawrócił, odstawił rondel na płytkę, z powrotem "szur, szur, szur" w stronę drzwi.
Starał się przywdziać na twarz względnie miły oraz możliwy na chwilę obecną wyraz twarzy pod tytułem "miło, że jesteś, ale wypierdalaj"- to znaczy, bezpośrednie, pewne spojrzenie w oczy rozmówcy, lekko zaróżowione policzki, lekko pochylona do przodu głowa i serdeczny uśmiech.
Dlaczego tak? No cóż, teoretycznie mógłby tylko poprosić aby gość poszedł rozwalić sobie głupi ryj przyszedł później, ale w profesji krasnoluda ważnym było dbać o renomę. Jeśli przychodził klient po nowe ciżmy, nie sposób było odmawiać ani go wyganiać. A nuż to jemu będzie głupio, kiedy wchodząc do domu krasnoluda po zdjęcie wymiarów zobaczy gorącą zupę. Wtedy zwykle dochodziło do zwyczajowego "och, przepraszam, przeszkodziłem/am w posiłku... to ja przyjdę później" a on wtedy wielkopańskim gestem mógł pozwolić takiemu zostać.
No, nie takim wielkopańskim- tak po prawdzie, to szukał w tym wszystkim okazji żeby być miłym dla innych. Bo tak na co dzień, to bywało jednak różnie.

No, to kto tam do nas dzisiaj zawitał? Zatarł ręce, po czym odhaczając zasuwę, naparł ciężką dłonią na klamkę i pociągnął drzwi do siebie.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Dziki Gon » 24 sie 2019, 21:12

Zawiasy w drzwiach warsztatu, tudzież domowych pieleszy, zaskrzypiały, natychmiast umilkły głosy na zewnątrz. Baldwin ujrzał gości, sztuk dwie. Obie sztuki o aparycji tak łudząco podobnej, iż w pierwszej chwili krasnolud zaczął zachodzić w głowę, czy krzątając się wcześniej po ciemnej piwnicy, nie pomylił aby gąsiorków. Obie aparycje sprawiające wrażenie, że po głupim ryju rozwaliły sobie prewencyjnie i to czekanem. Na ich widok w progach swego przybytku nawet najbardziej zatwardziałego novigradzkiego dusigrosza wzięłaby trwoga, że oto jakieś drapichrusty przyszły go rabować w biały dzień.
Baldwina uspokajał jednak widok pary butów wystającej spod pachy jednego z jegomości. A także brak na widoku właściwych rabusiom-rozbójnikom narzędzi pracy, takich jak okute pałki.
A powitać, powitać! — Skłonił się jegomość od butów i uchylił z głowy połatany kaszkiet. — Czy do zakładu mistrza Alaricka Baldwina, szewca na cztery strony miasta Novigrad znanego, dobrze nas szyld zawiódł? Czy pozwoli majster wprosić się z kolegą w interesach?
Kolega również przywitał gospodarza, wcale grzecznie, ściągnąwszy z łysego czerepu bobrową jałomkę i skinąwszy krasnoludowi głęboko. Atoli, dość było szewcowi nawet po jednym oku, żeby poznać się na parze braci, albo przynajmniej kmiotków po jednym mleczarzu. Ustrojeni przyszli również jednako, w surduty jak psu z gardła wydarte, acz na jakiś komiczny sposób odsztyftowane, niby na modłę bogatej novigradzkiej gówniarzerni.
Ilość słów: 0

Crux
Awatar użytkownika
Posty: 109
Rejestracja: 17 sie 2019, 22:00
Miano: Baldwin
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Crux » 25 sie 2019, 11:53

W momencie gdy kurtyna uległa uchyleniu, jego oko zwęziło się ni to w gniewnym, ni to podejrzliwym wyrazie twarzy, który aktualnie przywdział. Dureń, buc- powinien pałkę przy pasie mieć, tymczasem zostawił ją opartą o stół nieco głębiej izby. Gdyby teraz ci dwaj chcieli na niego naprzeć z bronią, wdeptali by go w posadzkę- i nawet fakt, że drzwi otwierały się do środka niespecjalnie pomagał.
Niemniej, kiedy ten pierwszy się odezwał, część negatywnych emocji uleciała z krasnoluda, objawiając się cichym sapnięciem. No dobra, przyszedłeś naprawić buty. A ten drugi?
- Ooo, dzień dobry, dzień dobry. Nooo, chopie. No nie wiem, chopie. Podejdźże z tymi butkami i pokaż co tam trzeba zrobić chopie. Zaraz się zajmiemy, chopie.
I tak powiedziawszy, odstąpił do tyłu aby tamci mogli wejść, bacznie jednak obserwując tego drugiego, co wyraźnie łapci żadnych nie wnosił, a podobno sprawę jaką chciał załatwić. Tacy zawsze byli podejrzani. Cholerni złodzieje. Zielone oko Alaricka zwęziło się ponownie, choć ledwie zauważalnie, zdradzając, że będzie miał baczenie na "gości".
- Chopy wybaczą, ale brudno. Warsztat pracuje, to i wióry leco. Co usłużyć, co dokładnie pomóc chopy?
I tak pytając, tyłek swój posadził na krześle przy warsztacie, co by w razie czego i pałkę mieć na podorędziu, jak i narzędzi samych pilnować.
Złożył ręce na piersiach i czekał, wbijając wzrok w zakazane gęby.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Dziki Gon » 26 sie 2019, 1:16

„Chopy” wtrabaniły się do warsztatu, gwiżdżąc i cmokając w uznaniu, jakby roztwarły się przed nimi wrota Miasta Złotych Wież. Bardziej wygadany z dwójki podszedł za krasnoludem do stołu i zręcznym ruchem odwinął dzierżony pod ramieniem pakunek, rozłożył skórę na blacie, a na nim obuwie.
Widzicie, mistrzu...
Baldwin widział. Zelówkę odstającą od podeszwy lewego buta i ordynarnie gruby szew między przyszwą a obłożyną, na prawym z kolei smętne resztki woszczyny w miejscu, gdzie powinna się znajdować cholewka. Partactwo, jakiego ten zakład i ten stół dawno nie oglądały, nie wspominając już o ich właścicielu.
Partactwo! — przytaknął myślom krasnoluda klient, kręcąc ryżą głową i gniotąc w rękach kaszkiet. W sukurs przyszedł mu milczący, łysawy towarzysz, zgodnie potakując „partactwo, partactwo!”. — A wie mistrz, czyja to robota? Ha, ja też nie! Bo kupiłem to gówno, wystawcie sobie, mniej jak pięć dni nazad, tam, w manufakturze Sprengela! Dzień ponosiłem i już cholewa poszła. Tak to jest, jak sadzają sieroty do szycia, a na skórę biorą rozmoczone psie ścierwo… Aliści, wiecie, co mi rzekli, jak żem się zwrotu domagał? Że obuwie użytkowano NIEZGODNIE Z PRZEZNACZENIEM! To co ja z nim miałem zrobić, na uszach sobie powiesić?
Ale tak się złożyło, wpadliśmy na znajomka, co nie, Hans?
Hans, rzecz jasna, przytaknął.
I znajomek rzecze nam, że o tu, nieopodal tej samej zasranej manufaktury, stoi warsztat szewski z prawdziwego zdarzenia, iści jak perła w mule zakopana, jeśli przeprosicie porównanie. To mówię sobie „Ruta, nie zostawisz tak tego, należy ci się w końcu porządna para butów, jak obrok kobyle!”. — Młodzieniec zatknął dumnie kciuki za pas, eksponując połataną butonierkę na piersi. — Chciałbym naprawić te szmaciaki, mistrzu, jeśli da radę. Ale i zamówić parę ciżem spod waszej ręki, a co! Dla mnie i dla mego drogiego brata!
Jeśli pozwolicie ino… — Tu powiódł teatralnie wzrokiem po skromnym domostwie Baldwina, omiatając je bystrymi, niebieskawymi oczami z zaskakującą dokładnością. — Zakład macie pierwszej klasy, nie dworuję sobie, a nieco po novigradzkich warsztatach bywam. Chciałbym ino zobaczyć coś waszej roboty, li to nie kłopot. Tak się nasz kamrat rozpływał nad krasnoludzką sztuką szewską, że nie sposób utrzymać na wodzy ciekawości!
Ilość słów: 0

Crux
Awatar użytkownika
Posty: 109
Rejestracja: 17 sie 2019, 22:00
Miano: Baldwin
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Crux » 26 sie 2019, 13:16

Gdy tamten położył łapcie, Baldwin nawet nie musiał słuchać o "partactwie". Sam widok tych butów mu wystarczał by stwierdzić, że ten kto to robił, chyba nie bardzo przewidział w jaki sposób będą noszone, do czego oraz przez kogo. Podrapał się po łysej głowie, obejrzał z każdej strony, badawczo przyglądając się szwom. Czy widział wcześniej taką robotę? Czy był w stanie oszacować lub określić spod czyjej ręki to wyszło? Zwykle prace w skórze były bardzo charakterystyczne, a niekiedy sam materiał potrafił zasugerować kto był wytwórcą. Tylko pytanie: czy jaśnie oświecony klient faktycznie używał butów niezgodnie z przeznaczeniem? Może wziął najtańszą możliwą opcję nie bacząc, że wybrane butki nie będą dobrym wyborem do pracy w polu czy chodzenia po podmokłym terenie? Cholera wie, a faktem było, że bardzo często ludzie po zakupie butów wychodzili z założenia, że posłużą lata, po czym ochoczo tyrali je do zdarcia podeszwy już pierwszego roku, jak nie w miesiącu, jeśli jesień była. Tylko, no, wykonanie mimo wszystko leżało.

Pokręcił głową, lekko zażenowany porównaniem jego warsztatu do perły w mule, ale ujął w dłonie ni to właściwie łapcie, ni to chodaki, i zaczął przy tym majstrować. Szczęśliwie, grube nici można było odpruć, krawędzie obłożyny nieco podciąć, nabić nowe otwory i przeszyć. Cholewkę wymienić na nową, zelówkę przybić i... o kurwa, nie. Też do wymiany. Na szybko podliczył koszta, zaklął pod nosem. O nie, to już wykraczało poza drobną naprawę- to już było robienie buta prawie że od podstaw.
- Dobra, chopie. Powiem Ci bez ogródek, że waści tak okrutnie w chuja zrobili, że mnie się w głowie nie mieści. O tyle źle, że butki tak spartolili, że gdyby je doprowadzić do stanu użytkowości, to tak, jakby robić nowe. A nawet jakby... e, nieważne.
Machnął ręką niedbale, jakby przeganiał natrętną muchę.
-Moja propozycja jest taka- wykonam tobie i bratu nowe buty, ale to będzie łącznie osiem koron za obydwie pary z czego dwa z góry płatne, na pokrycie materiałów jakby się który rozmyślił, a praca została na stole. Tych tu, gruntownie robić nie będę, bo byś wyłożył jak za podwójną robotę, a i tak by długo nie potrzymały. Zamiast tego podbiję je, podszyję gdzie nieco słabsze miejsca, cholewę na nową wymienię, bo akurat taki kawałek skóry rozciągliwej mam, co by to zastąpić. Do robót jakichś prostych i do dorżnięcia będą jak ulał, a pieniędzy za tę drobną rzecz nie wezmę. Skoro wam tamci rekompensaty dać nie chcą, to niech to prezent od mojej firmy będzie. A co do moich wyrobów...

Alarick odwrócił się na chwilę, owinął dłoń w szmatkę, sięgnął pod ladę i wyciągnął parę butów o wysokich cholewach, które dzisiaj szył. Jeszcze "stygły", bo widać było, że tłuszcz zwierzęcy aż błyszczał na ich powierzchni, zdradzając, że dotykanie ich gołymi palcami nie będzie dobrym pomysłem. Jeden but odwrócił do chłopków bokiem, drugi przodem. Po chwili ten drugi odwrócił też tyłem oraz na chwilę podeszwą.
- Oglądać można, aby na razie nie dotykać, bo odciski zostaną. Żeby mi klient nie marudził.
Mruknął, przytrzymując efekt pracy, po czym ostrożnie odstawiając z powrotem pod stół.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Dziki Gon » 27 sie 2019, 23:09

Rudy jegomość pochylił się nad najświeższym dziełem baldwinowskich rąk z dłońmi grzecznie splecionymi za plecami, zagwizdał pod nosem z podziwem. Prostując się, trącił łokciem towarzysza. — Psiakrew, Hans, patrz tylko! Cudeńka.
„Cudeńka” zgodził się Hans, nie patrząc na obuwie.
Mistrzu, co tylko powiecie! Weźcie te szmaty, ale do opalenia sobie w piecu, szkoda waszej roboty na to ścierwo. Zróbcie nam po parze pantofli, niech będą choćby i w połowie jak o, te, co nam pokazaliście, to zapłacę wam osiem… nie! Dziesięć koron! Porządne rzemiosło, panie, lza cenić w złocie. Niby mówią, mamy trzynasty wiek, a majster z fachem w ręku to jest większa rzadkość niźli, wystawcie sobie, cnotliwa panna!
Mężczyzna rozchylił poły surduta i wyłuskał zza pazuchy sakiewkę, a z sakiewki dwie złote monety, które wyłożył na blat stołu. Podnosząc głowę, wyszczerzył do krasnoluda pożółkłe zęby.
Ile czasu wam trzeba, mistrzu? Możecie zdjąć miarę z tamtych szmaciaków, do tego się jeno nadają. Na Hansa też, mamy jedno i to samo kopyto, co nie, bracie? — Klepnął milczącego Hansa w ramię. Następnie odchrząknął. — Powiedzcie mi ino, bo wielcem ciekaw, skąd takie ładne skórki bierzecie do wykrajania, hę? Musem się straszliwie o nie trudzicie, kiedy taki zasrany Sprengel robi manufakturę wielką jak pół Kobyły i siedzi na dostawach niby kura na grzędzie.
Ponownie zatknął kciuki za pas i ponownie omiótł wzrokiem skromny warsztat, wielce zaciekawiony.
Ilość słów: 0

Crux
Awatar użytkownika
Posty: 109
Rejestracja: 17 sie 2019, 22:00
Miano: Baldwin
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Crux » 29 sie 2019, 14:15

Pogładził się lewą dłonią po brodzie, prawą w między czasie odkładając buty pod ladę.
Na kiedy? Ohohoho! To było dobre pytanie, biorąc pod uwagę, że potrafił długo zwlekać z rozpoczęciem pracy. Ale, no... hasło o dziesięciu złotnikach poparte dwoma rzuconymi na stół potrafiło zadziałać motywacyjnie. Nawet bardzo.
Tylko, musiał policzyć siły na zamiary- jeśli weźmie pieniądze na materiał ale będzie się opierdalać, będzie to strasznie naciągane z perspektywy tamtych. A wtedy różne mogą być nastroje i reakcje.

Dla przypomnienia- kiedy przyszli ci dwaj, najbliżej stojąca broń była oddalona od niego o parę metrów.

Rozejrzał się bez słowa po warsztacie, torując sobie drogę między dwoma "chopami" i przeglądając skóry wiszące przy sklepieniu nad stołem rzemieślniczym, próbując oszacować, czy będzie miał akurat materiał na takie ciżmy jak tamci chcieli. Zaraz potem wziął garnuszek z gorącą wodą, która została przygotowana dzisiaj z myślą o czym innym... no ale trudno. Nalał gorącej cieczy do drewnianej miski, podstawił taboret, dał obydwu po szmatce. Położył skruszoną kostkę mydła na wykończeniu.
- Stopy dokładnie umyć obydwie. Jeden i drugi, chopy- Powiedział bez ogródek, przewieszając materiałową miarę przez kark i zakładając odrobinę toporny monokl na jedno, sprawne oko- Wymiary wam zdejmę bezpośrednio z poprawką na jakie onuce jakbyście zimą chcieli sobie podłożyć, bo jeśli tamci w manufakturze spieprzyli przy szyciu, to mogli i wymiary poprzesuwać. To i nie dziwota, że zamiast butów kapcie żeście dostali.
I tak stwierdziwszy, cierpliwie czekał aż tamci się urobią, kątem oka spojrzawszy na partacką robotę Sprenglera. Nie spali tego dziadostwa. Zawinie to w jakiś lniany worek i ciśnie do piwnicy żeby w razie czego mieć dowód na partactwo tego durnia.
- A po buty myślę, za jakieś pięć dni możecie przyjść. Fartem waszym, że aktualnie w kolejce nie jesteście, to spokojnie mogę się zająć i zrobić.
Pytanie o materiał nieco wybiło go z rytmu, ale nie omieszkał odpowiedzieć:
- Mam swojego stałego dostawcę, któremu ufać można i nie zdradzę co na rzeczy. Ale tak po prawdzie, chopy, to skórę przed wzięciem od kogokolwiek dokładnie należy obejrzeć, taka prawda. I tyle wystarczy
No, z konkretnym dostawcą to nieco skłamał. Tylko, co tu dużo mówić, z tym oglądaniem towaru, była to prawda- mniej ważne było od kogo będzie bydlątko garbowane, ale w jakim stanie będzie skóra. Byli tacy co zapominali, że przed kupnem każdy, ale to absolutnie KAŻDY płat należy wyłożyć na drugą stronę, bo tam dopiero wychodziły wszelkie mankamenty skóry- odchodząca warstwowo mizdra, dziury, przetarcia, zgniecenia deformujące lico na zewnątrz, pleśń, pęknięcia... i nawet jeśli kawałek posiadał którąkolwiek z wad, to często zachowywał użytkowość, wszak wystarczało omijać przy wykrajaniu felerne miejsce- dawało to jednak ogromne pole do targowania ceny z kupcem jeśli przeginał. A jeleni szukano często. Byli, rzecz jasna, dostawcy bardziej i mniej wiarygodni, ale dla Baldwina oczywistymi kryteriami były jakość i cena.

No i tak po prawdzie... chętniej kupiłby towar od innego krasnoluda niż człowieka. Skurwysyny najpierw łapały naiwnych na sprzedawane gówno, po czym ci sami potrafili oskarżyć ziomków Baldwina o fuszerkę. Tak to już ten świat funkcjonował, psia krew.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Dziki Gon » 31 sie 2019, 0:53

Pojmuję, pojmuję. — Ryży jegomość pokiwał głową. — Majstrowi prawilnemu bankowo mus strzec sekretów rzemiosła niby młynarzowi nadobną córę, ha! Tak pytam, mistrzu, ze zdrożnej ciekawości, bo widzicie, winszujemy z bratem lokalnym przedsiębiorcom, jak mało kto. Wielka szkoda, że tu niby Novigrad, Wolne Miasto, a nie kichniesz pan we własnej chałupie, bo dopierdolą takie cła, składowe, podatki, sratki… Nie obejrzym się, jak na rynku się ostaną jeno takie kurwy, jak Sprengel i ich pierdolony cały Zachodni Bazar.
No, bom się rozćwierkał. Rozkuwaj kopyta, Hans! Będziemy mieć trepy na miarę, jak prawilne panocki!
Przysunąwszy sobie zydelki bliżej misy, obu mężczyzn ściągnęło swe porozklejane, zmęczone miejskim żywote buciory i odwinęło śmierdzące onuce. Przez dłuższą chwilę w milczeniu płukali, szorowali, skrobali i wycierali, nie szczędząc ani szmatki, ani mydła, aż woda w miednicy zrobiła się czarna niczym węgiel.
Gdy skończyli, rudowłosy gość rozparł się na zydelku wygodnie, podczas gdy jego towarzysz zapamiętale wydłubywał brudy spod paznokcia dużego palca u stopy. Baldwinowi, jak przystało na krasnoluda rażonego w zmysł wzorku, nie węchu, nie dane było przegapić dotkliwego fetoru, który unosił się znad zzutych ze stóp jegomościów skór i szmat, wypełniając ciasny warsztat po same krokwie. Urbanistyczne uroki.
Ruta zagaił ponownie. — Pięć dni? Ile powiecie, mistrzu, wasza sztuka, wasz czas! A co do chodaków… Niech będą na grube onuce, ha! Dobrze koncypuję, mistrzu? Niby naszło lato, ale nie obejrzy się człek, jak sra zima wiatrem i śniegiem, a wtedy porządny but na nodze to ni hu hu! Co mamy teraz, to akurat do Yule dochodzimy, nam nie szkoda. Co nie, Hans?
„Nie szkoda” niezaskakująco przytaknął bratu Hans.
Ilość słów: 0

Crux
Awatar użytkownika
Posty: 109
Rejestracja: 17 sie 2019, 22:00
Miano: Baldwin
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Crux » 02 wrz 2019, 12:45

Niestety, smród był nieodłącznym elementem pracy krasnoluda. Należało bowiem pamiętać, że buty noszone były nie tylko przez powabne dziewczyny i wysoko urodzonych, ale także przez biedotę, która w przeciwieństwie o wcześniej wspomnianej szlachty nie miała tak dobrego dostępu do środków higieny. Kąpiel w rzece często była dla tych ludzi luksusem- a i pamiętajmy, że to zazwyczaj latem, gdy temperatura sprzyja takim rozrywkom.
Delikatnie, ledwie zauważalnie, nabrał powietrza ustami i wstrzymał oddech, po czym schylił się do chłopków roztropków, ściągając potrzebne mu wymiary. Grzbiety stóp, obła pięt, długość stóp, wysokość na jakiej mniej więcej były kostki obydwu gości, dodał do tego odpowiednie poprawki. Spisał to na pergaminie. Gdy wstał, wypuścił powietrze z płuc i uchylił nieco okno nad stołem rzemieślniczym. I tak będzie walić jeszcze przez chwilę, ale skóra przy garbowaniu to też nie fiołki. Wytrzyma.
- Dobrze. zrobimy tak, aby pasowały na stopy w onucach. Pobrałem co trzeba, chopy. Buty można z powrotem ubrać, Jesteście wolni. Widzim się za jakiś czas.- rzekł, ukradkiem spoglądając na odstały gar z grochówką. Może będzie jeszcze letnia, ale to już nie to samo co świeżo ugotowane. Ech, kurwa.
Odłożył notatki i zdjął monokl.
- A teraz przepraszam chopy, ale trzeba mi się oddalić do czynności służbowych- i tak dopowiedziawszy, schował złote monety za pazuchą- Na za pięć dni spokojnie postaram się wyrobić. Cierpliwie czekać, dobrze będzie.

Krasnolud posadził tyłek na zydlu. Tak, to najpewniej był koniec wizyty.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Dziki Gon » 03 wrz 2019, 22:59

Koniec wizyty — krasnolud przepowiedział go z taką precyzją, że winni go byli zwać Inthlinne aep Aevenien. Klnąc i kolebiąc się na zydelkach, obaj jegomoście z powrotem zawinęli onucami i obuli stopy, po czym zamaszystym ruchem Ruta skoczył na nogi, skłonił się szewcowi z uznaniem. Baldwin przysiągłby, że coś błysnęło w tamtej chwili pod połami wyświechtanego surduta, lecz nie był w stanie stwierdzić, co. Ani nawet, czy w ogóle cokolwiek. Być może to zalśnił jedyny pozostały na nim niezaśniedziały guzik.
Ależ sprawa jasna, Mistrzu! Podziękowania i nasze uszanowanie! Zajdziemy, jak się umawialiśmy, za pięć dni, to jest w sobotę, ja lub Hans. Trzymajcie się zdrowo.
Machnąwszy w progu kolejno kaszkietem oraz bobrową czapką, zniknęli za drzwiami. Promienie słońca wpadającego przez okno na zakurzoną, usmarowaną zaschniętym klejem do skór podłogę warsztatu zdążyły nabrać głębszego, nabiegającego krwią odcienia.
A gulasz wystygnąć.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0

Crux
Awatar użytkownika
Posty: 109
Rejestracja: 17 sie 2019, 22:00
Miano: Baldwin
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Crux » 04 wrz 2019, 0:13

Szczerze odetchnął z ulgą. No nic, zupa smakować tak samo nie będzie, ale i tak nie omieszka opróżnić gara. Nim jednak nałożył sobie sowitą (a przede wszystkim, zasłużoną!) porcję grochówki, postanowić ogarnąć cały ten bajzel. Chwyciwszy misę z brudną wodą, wylał jej zawartość na niewielki skrawek trawnika przed domostwem, po czym umył. Potem zrobił rundę po warsztacie, poukładał narzędzia, sprawdził stan inwentarza, czy aby skór nie należałoby dokupić, partactwo z manufaktury Sprenglera zapakował w wór i cisnął do piwniczki.
Trzeba było też pamiętać, by smród po dwóch dziwnych jegomościach jednak wywietrzyć, toteż okno trzymał cały czas otwarte do momentu, aż nie zrobiło się w środku chłodno na tyle, by w końcu je zamknąć, zasłonę zasunąć, a drzwi zakluczyć i zaryglować na wznak, że szewc już dzisiaj nie przyjmuje żadnych wizyt służbowych.

Zajął miejsce przed paleniskiem, ściskając w dłoniach drewnianą miskę z zupą i wpatrzony w wiszący nad ogniem portret zdołał jedynie wysapać w domową próżnię:
- No i widzisz tatko, co ja mam z tymi ludźmi.
Jedząc, starał się ponownie przeanalizować to co widział i słyszał. Znaczy się, wizyta obydwu panocków sama w sobie nie była niczym szczególnym. Z drugiej jednak strony pytania o skóry, wzmianka o manufakturach mogących wyprzeć "prawilnych" rzemieślników (skąd u takich brudasów potencjalna znajomość rynku, hm?) i dziwny błysk spod kubraka Ruty pozostawiły w krasnoludzie dziwne uczucie, jakby rozmawiał z kimś innym, niż tamten przedstawił się w rzeczywistości. Zwłaszcza, że na ładne zapięcia koszuli nie było stać byle kogo. I jak na dwóch obwiesiów całkiem swobodnie pozbyli się dwóch złotych koron na start. Tak po prostu. Nawet nie targując ceny. A może był to po prostu efekt olśnienia jego pracą? Może przesadzał i był po prostu zmęczony? Ech, na pewno tak.
Wyjął z kieszeni fartucha dwie monety, oglądając je badawczo i szurając nimi między palcami. Znudzony czynnością, po chwili schował je z powrotem.

Zjadł, zmył, skromne resztki wyrzucił bezpańskim psom i kotom na bruk, pogrzebał w kominku pogrzebaczem, wcześniej na powrót zamykając za sobą szczelnie drzwi. Odsapnął. Zdjął ubrania i zarzucił na siebie długą koszulę nocną, bo nim skończył, zrobiło się jeszcze ciemniej. A on nie miał dzisiaj ochoty, ni siły, na to, żeby iść dzisiaj do karczmy.

Rundka do latryny za nami.
Do spania. I niech nastanie następny, piękny poranek.
Ułożywszy się wygodnie w łożu z oczami wbitymi w baldachim, w końcu zaczął je mrużyć, aż w pewnym momencie powieki krasnoluda
pod wpływem zmęczenia same opadły, przykrywając świat całunem ciemności, któremu w akompaniamencie przygrywał trzask płonących w kominku bierwion.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: „U szewca Baldwina”

Post autor: Dziki Gon » 05 wrz 2019, 14:26

Kolejny, piękny ranek zastał krasnoluda w samą porę na świtanie i pierwsze trele ptaków. Bynajmniej. O kryty złupanym gontem dach warsztatu bębnił nieznużenie ciężki, letni deszcz. Za zasnutym brudem okienkiem rozciągał się krajobraz mżawy i szary, niecułka grząskiego błota zmieszanego z łajnem, ściekami i odpadkami z pobliskich zakładów przemysłu przetwórczego. Ptaki nie trelowały. Słychać było, poza przytłumionym przez ściany miejskim kweresem, jedynie wrzeszczącą na deszcz młodą sójkę, która zagnieździła się Baldwinowi na wiosnę pod okapem. Kreecz, kreecz!
Klnąc i wyrywając z błota chodaki, nieliczni przechodnie za oknem mozolnie przeprawiali się przez podmokłe uliczki przedmieścia.
Nic nie było na zewnątrz zachęcającego krasnoluda do dołączenia do moknącej ciżby. Co pechowo się składało, bo zgodnie ze wczoraj skontrolowanym stanem inwentarza, brakowało mu co najmniej dwóch porządnych płatów skóry, żeby móc zabrać się za kompletowanie dodatkowego zamówienia. Zapasy wosku oraz niezbędnych do rozrabiania słynnie niezawodnego baldwinowskiego kleju ingrediencji również prosiły się o uzupełnienia.
Sportretowany nad paleniskiem tatko spoglądał na niego z ramy obrazu, zdawało się, surowym i naglącym wzrokiem. „Słota, nie słota, szewc nie wybrzydza, gdy woła robota”.
Ilość słów: 0

Odpowiedz
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław