Karczma „Na Oxenfurt”

Obrazek

Tartaki, kuźnie, huty i manufaktury, szwalnie i folusze, słodownie i warzelnie. Cztery młyny wodne i bezlik mniejszych warsztatów. Wzbierające pod murami morze kolorowych i dymiących dachów, nad którymi zawsze unosi się harmider pracy i handlu.


Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Karczma „Na Oxenfurt”

Post autor: Dziki Gon » 13 paź 2019, 16:47

Obrazek
In taberna quando sumus,
Non curamus, quid sit humus,
Sed ad ludum properamus,
Cui semper insuclamus.
— Zwrotka popularnej żakowskiej przyśpiewki




Pije chłop, pije rycerz, pije kowal, pije snycerz, pije pan, pije pani, pije kapłan i mieszczanin… A ponad wszelką wątpliwość pije żak. Najchętniej za cudze i w karczmie „Na Oxenfurt”, pisanej niekiedy z wykrzyknikiem lub zwanej pieszczotliwie „Panaceą” przez stałych bywalców, studentów właśnie. Choć wcale często również i przez poważnych, upijających się na smutno profesorów i rozmiłowanych w birbanctwie przyjezdnych. Sama karczma stoi, bez zaskoczenia, właśnie przy trakcie na Oxenfurt, kiep i szpicel, kto się tego nie domyślił. W dodatku stoi krzywo z powodu nierówności terenu i amatorki budowniczych, choć wyklinający lokal świątobliwi mówią, że z powodu pokrzywionego sposobu rozumowania kiwających się tu głów. Cztery izby gościnne goszczą przeważnie wagarowiczów, chętnie urywających się, by zobaczyć nieodległą Oxenfurtowi stolicę świata. Także wszelkiej maści rarogów-włóczykijów, którym również miłe niewysokie ceny i tutejsza swobodna atmosfera. Próżno wyglądać tu jednak burd na miarę portowych lub śródmiejskich. Tutejsze służą wyłącznie wyjaśnianiu nieporozumień światopoglądowych i rachunkowych. Prócz kufli i szklanic, na stołach kwitnie hazard. Karty, kości oraz rozliczne studenckie gry o zawiłych regułach, które zdają się pojmować tylko ostatnie roczniki bądź weterani powtarzania semestrów. W przeciwieństwie do innych szulerni, hazardu nie uprawia się tu zawodowo, a do kielicha, przeważnie na drobne sumy. Karczma stoi też pieśnią i igrcami, w alkierzach rodzą się i dogorywają bohemy, a znalezienie nieporzezanego bohomazami i dowcipami mebla to sztuka sama w sobie. Maskotką lokalu jest zawieszony nad szynkwasem ośli łeb w czwororożnej studenckiej czapce, obiekt licznych toastów ochrzczony przez bywalców „Stańkiem” lub „Ciołkiem”. Podobnych ozdób uświadczyć można tu więcej, głównie znoszonych przez studentów śmieci i precjozów. U powały, obok ziół, wiszą spreparowane kolczaste ryby, wyszczerzone kajmany i szczupaki oraz zdemontowane tablice z nazwami ulic. Wystrój wnętrza jest dynamiczny — bywalcy regularnie podprowadzają sobie „pamiątki”, lecz równie często gubią albo zostawiają nowe na znak swojej bytności i dla przyszłych pokoleń.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Karczma „Na Oxenfurt”

Post autor: Catriona » 03 lis 2019, 2:17

Odchylając głowę, dziewczyna obrzuciła ruszającego ku niej wiedźmina chłodnym spojrzeniem. Osobliwym, wrogim i wabiącym za razem, słusznie sugerującym, że sama nie czekała na nic innego od dłuższej chwili, może poza zakończeniem tej farsy.
Oboje czekali po próżnicy. Czarodziejka, której najwyraźniej znane były kocie talenty i ciągoty do okrutnych psot, do męczenia zdobyczy, odwołała charakternika krótkim, niedbałym gestem, zabraniając uciechy. Przynajmniej do czasu, zgadywała Siwa. Przypuszczenie to zostało rychło potwierdzone przez nieznajomą, nie bez złośliwej satysfakcji malującej się na ładnej, bladej twarzyczce wykrzywionej bezustannym grymasem. Jeśli blefowała, robiła to bardzo przekonująco.
Alsvid nie skwitowała wtrąconej wcześniej uwagi, ugryzła się w język i rzuciła okiem na cudownie odrestaurowane okno za plecami Sherida, solennie sobie obiecując nie dziwić się więcej niczemu. Na przykład kolejnemu zadanemu pytaniu. A raczej domniemanemu przekonaniu magiczki, że spętana niby jagnię dziewczyna zamierzała nagle się jak jagnię zachować i zacząć udzielać uczciwych odpowiedzi.
Nie. Wybacz, czarodziejko. Wszystko, co znalazłam i zapisałam należy do mnie. Dłużnik również — odparła zimno, prostując się na krześle, od niechcenia przyglądając biżuterii na palcach kobiety. A potem, uśmiechając się gorzko i paskudnie — lodowatym, błękitnym oczom. — Nie mam powodu, by uważać, że stąd wyjdę. Albo, że nie każesz wiedźminowi zawlec mnie za kark do wspomnianego osobnika, kiedy tylko dowiesz się wszystkiego, czego chcesz. Nie. — Pokręciła głową. — Wolę już twojego przyjaciela. Śmiało tedy.
Milknąc, znów miała ochotę brzydko, kpiąco się uśmiechnąć. Dostrzegła bowiem coś, co ubawiło ją setnie i zastanawiało, czy magiczka również to dostrzegła. Jakieś tragikomicznie znajome oblicze spoglądając na nią z przeciwnej strony stołu, przeglądające się w parze złocistych oczu — nieufnych, nienawistnych, skrzywdzonych. Oczu dziewczynki, która tak samo nie umiała przebaczyć. Nie umiała inaczej.
Milczała jednak uparcie, w zemście nie było wszak przyjaciół. Ani szczęśliwych zbiegów okoliczności.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Karczma „Na Oxenfurt”

Post autor: Dziki Gon » 03 lis 2019, 23:03

Nawet nie wiesz — westchnęła na jej zimną i niezachwianą pewność nieznajoma, zabierając dłonie ze stołu, by spleść je sobie na podołku. — Jak głęboko się mylisz, gołąbeczko. A powinnaś wiedzieć, że nic, nawet to, co sobie pomyślisz wcale nie musi nieodwołalnie i ostatecznie należeć do ciebie. Wiedzieć i brać pod uwagę od momentu, w którym poznałaś kim jestem.
Na następne słowa Alsvid, jej rozmówczyni zamarła w pół własnych, słuchając jej z uwagą tak głęboką i skupioną, że zakrawającą na drwinę.
Och. Ojej — szepnęła, lądując łokciami na blacie, brodą na dłoniach i nachyliwszy do przodu. — Nie masz powodu, powiadasz… Sherid, słonko, zaczekaj. — Wtrącenie w połowie zdania zostało spowodowane nagłym skrzypnięciem przy oknie. Wschodzące „słonko” wstrzymało się po raz kolejny, patrząc nie na Alsvid, lecz na czarodziejkę, z miną, jakby chętnie zrobiło z jej długą szyją to, co z nogą cudzoziemki na podwórzu przed oknem. Odrobinę kwaśniejszą niż dotychczas. — Nie krępuj się zatem poszukać takiego powodu, bo ja wprost przeciwnie, bardzo chętnie opuściłabym tę izbę… Hmm, wytrzeźwień. Ciebie również, wolną i nieskrępowaną. Bez wleczenia do wspomnianych, a wciąż niewymienionych osobników i wysłuchiwania obraźliwych sugestii na temat tego, iżbym działała z czyjejś smyczy lub podpuszczenia… — Kobiecie — Alsvid przekonała się, widząc zmiany jakie, zaszły w niej tym momencie — do twarzy było z nieładnym wyrazem twarzy. A zimne tony w głosie, cudownie podkreślały jej cerę. — A teraz mów, który Zrzeszony wszedł w układ z Blauerem, więc jego włodarzem Florentem. Wyczerpująco i na temat. Zanim zmuszę cię do mówienia Sheridem albo sposobem, który przyprawia mnie o migrenę. Nie bądź migreną. Mów, a zobaczysz jak ulży nam wszystkim.
Sherid milczał, przysuwając twarz do szyby z kiepskiego szkła, mrużąc kocie oczy w daremnym wysiłku rozpoznaniu zniekształconych do rozmytych cieni kształtów na podwórzu albo ich braku. Co jakiś czas sięgał za kołnierz, pociągając za srebrny łańcuszek, błyskający kilkoma widocznymi ogniwami na jego szyi. Czarodziejka odchylona na ławie stukała wymuskanymi paznokciami o blat. Tylko poczciwy Mikunia, leżał jak dotychczas, oddychając miarowo, i niechrapliwie, inaczej niż zazwyczaj. Przede wszystkim zapewne dlatego, że nie zdążył się jeszcze napić. Klinga z Viroledy — jak zorientowała się po dyskretnym, lecz powodowanym raczej zawodową ciekawością niż ostrożnością spojrzeniu Sherida, została podstawiona pod krzesło przy drzwiach.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Karczma „Na Oxenfurt”

Post autor: Catriona » 04 lis 2019, 2:19

Wolną i nieskrępowaną… Jak uprzejmie z twojej strony — odparła białowłosa, mrużąc złote oczy, podobnież niebrzydko kontrastujące z aurą oraz urodą przybranej szronem zimowej jutrzenki, pięknej i przerażającej. — Powiem tedy, że żaden z nich. Z pewnością nie osobnik o tożsamości, której ustalać dla ciebie nie zamierzam. Jeśli się mylę, to zaiste, kim lub czym zamierzasz zmuszać mnie do mówienia jest teraz moim najmniejszym zmartwieniem. Jeśli się nie mylę, to osobnik ten pozostaje błogo nieświadomy Blauera i Florenta, i mojej obecności. Oraz zbliżającego się terminu spłaty. A ja nie zamierzam pozwolić, ktokolwiek go w tej kwestii oświecił.
Gwoli powodów zaś, szukam, wciąż szukam… Nie, nie znajduję ani jednego. Choć zgaduję, że kontynuowanie tej konwersacji w cywilizowanych warunkach byłoby dobrym jego początkiem. Jeśli nalegasz kontynuować. A mianowicie rozwiązanie mnie. Wyczarowanie swojemu słonku czegoś, co może beztrosko skopać, może sierotę albo szczenię. A przede wszystkim, dokonanie spóźnionych introdukcji: siebie oraz całej tej farsy, włącznie z obecnością wiedźmina. W przeciwnym wypadku pozostają mi obraźliwe sugestie, że działasz ze smyczy.
Alsvid otaksowała wzrokiem najpierw coraz mniej szczebiotliwą i słodką nieznajomą, potem coraz kwaśniejszego charakternika. Sama równie chłodna i zdeterminowana, co w chwili wylądowania na podstawionym pod ścianę krześle i w wyjątkowo niesprzyjającym chłodnym, pełnym determinacji kalkulacjom położeniu.
Mimo wachlarza wariantów branych przez nią pod uwagę, kalkulacje te oraz gorączkowe poszukiwania drogi ucieczki — dosłownej lub nie — wypadały za każdym razem na niekorzyść dziewczyny.
Skrzywiła się tedy pół gorzko, pół drwiąco. — Życzę wyjątkowo paskudnej migreny.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Karczma „Na Oxenfurt”

Post autor: Dziki Gon » 10 lis 2019, 21:50

Dłuższą i milczącą chwilę przyszło dusić się jej w niesprzyjającej atmosferze izby, w słodko-żmijowatym i kwaśnym sosie czarodziejki i sekundującego jej wiedźmina. Daleką od wolności, Oxenfurtu i pozostałych planów.
Piły ją więzy na nadgarstkach, obcierające wytartym konopnym pętem przy każdym poruszeniu. Piła ją noga po obcesowym potraktowaniu przez charakternika, jak gdyby nie mieściła się w naraz zbyt ciasnym stawie. Rozdarte o futrynę ramię, gwoli odmiany, paliło, przypominając o sobie odzywającym się sporadycznie bólem. Wczorajszy dzień dorzucił na kupkę swoje dwa atuty w postaci głodu i zwały, wypełniającym głowę, żołądek, i usta — bez wyróżniania i pardonu — cierpkim i nieodpuszczającym niesmakiem przy każdym wydechu. Kiedy związana z ucieczką adrenalina odpuściła nieco, Alsvid czuła na sobie cały ten nieładny dyskomfort echa poprzedniego wieczoru, krążący jej w żyłach niezwalczoną trucizną. Ostatnim z triumwiratu jej oprawców był własny organizm.
Słysząc jej odpowiedzi, kluczące donikąd, Sherid zaczął wyglądać tak jak ona sama czuła się w tej chwili. Kobieta natomiast zaskoczyła niespodziewaną reakcją. Oddała ofiarę ciszy, nieuśmiechnięta i zamyślona, po raz pierwszy od początku rozmowy zdająca się nie mieć gotowej odpowiedzi ani szantażu, oraz poświęcać pełną uwagę słowom przesłuchiwanej białowłosej, a nie współdzielić ją pomiędzy nie, a bukiet ziół u powały, wyrzezane na belkach krokwi plugastwa, zniekształconą zmartwychwstałym szkłem szarugę wdzierającą się do izby, płaszczącą na powalanych kawałkami rozbitego kufla deskami i oddychającą kupą śniętego Mikuni.
Ignorując jawne bezczelnostki, propozycję i celne w jej mniemaniu uwagi, zadała dziewczynie pytanie. Tylko jedno. Poprzedzone momentem szczerości.
Ten rodzaj długu nie spłaca się miarą liczoną w koronach ani grzywnach — stwierdziła, odgadując bez większego wysiłku. — Ale nawet jeśli wola nie umiera to wciąż, ach, wciąż za mało.
Powiedz mi moja duszyczko… — Blade, niemal pozbawione różu wargi, po raz pierwszy od początku ich rozmowy, rozciągnęły się nieprzymuszone, przydając jej rozmówczyni sporo człowieczeństwa. — Jak niby chcesz wyegzekwować dług od kogoś, czyjej obecności sama pozostajesz najwyżej półświadoma?
Pytanie, niespodziewanie i z wyczuciem, z którego dał się już nieco poznać, spuentował dosiadający się do nich Sherid. Choć przez cały czas miała go w polu widzenia, a deski podłogi zdradzały każdy krok, dopiero krótki odblask ostrza zdradził jego obecność. Wpatrzona w nią kobieta, nie wydała go choćby ruchem gałek ocznych.
Obcierające nadgarstki i krępujące odpadły z listy jej problemów, razem z konopnym splotem lądującym na blacie i wracającym krążeniem, mrowiącym jej dłonie miriadami drobnych ukłuć. Pozostało dziewięćdziesiąt dziewięć.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Karczma „Na Oxenfurt”

Post autor: Catriona » 10 lis 2019, 23:38

Ofiara oddała się ciszy z zaskakującą nawet dla niej ochotą i uległością, reflektując nad porażająco ordynarną ortografią wyrzezanej w blacie stołu sentencji ku czci niejakiego „Bona Fine”, bractwa nad bractwami. Mile zaskoczona, że nie oberwała ani ćwiekową rękawicą w twarz, ani magią w czerep. Nie śpieszno jednak było jej do eksponowania wdzięczności, albowiem punktem drugim jej refleksji stała się grupa niewidzialnych i nieproszonych gości zgromadzonych z nią w jednym i tym samym alkierzyku, przy tym samym stole, w liczbie, którą można było śmiało uznać za zbędny tłok: uporczywemu ssaniu w żołądku, suchości na ustach, tarciu na przegubach, pieczeniu poniżej łokcia i paskudnemu, przenikliwemu bólowi promieniującemu wzdłuż przetrąconej nogi.
Kolejnym, który ją zaskoczył — zaraz po spontanicznej chwili szczerości ze strony czarodziejki oraz powiązanym zeń pytaniu, budzącym obawy raczej o to, co magiczka już wiedziała, niż co chciała wiedzieć — był wiedźmin Sherid pojawiający się przy niej, jak gdyby nie musiał wcześniej nawet drgnąć. Drgnęła za to Alsvid, odruchowo. Reagując na nagły dotyk niby bity pies na podniesioną rękę i omal nie kalecząc się o krawędź ostrza. Powróz opadł, ucisk i obcieranie ustało. Odprowadzając charakternika wzrokiem do zydelka, dziewczyna nie omieszkała rozmasować obolałych nadgarstków.
Nadal bezimiennej kobiecie odparła zduszonym parsknięciem, nie kryjąc ponurego rozbawienia. Bo zadane przez nią pytanie nie było nawet w połowie tak ironiczne, jak jedyna odpowiedź, którą Siwa w tej chwili dysponowała.
Udzieliła jej jednak. Gwoli wyrazów wdzięczności.
„To proste, myszko”. Zaciągając długi. Jeśli zaś o technikalia pytasz, to nie mam jeszcze bladego pojęcia, do tego lza mieć wpierw pełną świadomość. Jak trafnie spostrzegłaś. — Uśmiechnęła się paskudnie. — Ale ja, poza wolą, dysponuję też cierpliwością. Zdaję sobie sprawę, że na spłatę długu warto niekiedy poczekać. Odsetki.
Ot. Równie dobrze mogłaś odpowiedzieć sobie sama. Jak mówiłam, zdajesz się wiedzieć wszystko najlepiej, a przynajmniej znacznie lepiej ode mnie. Włącznie z tym, czego jestem świadoma, a czego nie. Zaiste, nadal ciekawi mnie, kim jesteś oraz czemu ciebie tak zajmuje mój dłużnik. Tudzież jego interesy. Uczynisz mi tę przyjemność? Mierzi mnie myśl, że z naszej trójki tylko Sherid okazał resztki manier, jako tako przedstawiwszy się.
A jeśli o przyjemnościach mowa — dodała po króciutkim namyśle. — Proponuję napić się. Przyjemnie jest się napić do rozmowy. Oraz zjeść coś.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Karczma „Na Oxenfurt”

Post autor: Dziki Gon » 14 lis 2019, 1:42

Tym razem nie kneblowała jej zaklęciem. Nieporuszona jak polujący gad, ograniczyła się do oblizania bladych warg.
Zaraz potem jej dłoń, jakby zdecydowana podjąć własne życie, uniosła się, zataczając z nadgarstka białą dłonią o smukłych palcach w kierunku powały i całego alkierza. Dobrze znanym jej z dzieciństwa gestem, nadającym pomieszczeniom pełną dźwiękoszczelność zabezpieczającą przed konwencjonalnym podsłuchem.
Na co masz ochotę? — zaczęła z wolna, odczarowana z upupiania, rewanżowania się pieszczotliwymi epitetami i ociekania złośliwością. Z resztek człowieczeństwa nadających jej kolorytu choćby irytującymi manieryzmami. — Resztki kufla czy kawałek kolegi?
Jej świeżo uwolniona z więzów prawa dłoń, bez jej wiedzy i woli szarpnęła się do przodu, w zimną i bladą dłoń czarodziejki, która wlepiała się w nią bez mrugania, poruszając wargami układanymi w nieme, obce zgłoski. Do momentu, w którym nie urwały się bez zwieńczenia, zamierając na półotwartych ustach, wskazujących, że Sheridowi udało się nie tylko zaskoczyć po raz wtóry, ale w dodatku je obydwie.
Marnujesz czas, Croizeit. I moc. — wydobył z siebie więcej niż monosylabę, odzywając ze swojego zydla, oparty plecami o pobazgrany i porzezany filar. — Równie dobrze możemy popytać sobie jej klaczkę. Nie ustępuje jej rozumem ani krnąbrnością.
Siedzisz tu — ciągnął równie nieprzerwanie, co niechętnie, świadomy, że za późno, by zmilczeć resztę myśli. — Półżywa od prochów i wódy, śmierdząc co najmniej trzema facetami i jednym chyba capem. Cierpliwość? — Charakternik zademonstrował profil, splunął obficie na ceramiczną kaszę i resztki piany wsiąkającej w deski podłogi. — Cierpliwie możesz sobie wysiedzieć sprawę w wychodku. Na razie tylko sprawdzasz naszą. I psujesz trop. Sama, to pewne, nie znalazłabyś swojej wątroby w kałuży własnych rzygowin.
Kończ ją — zaproponował, samemu skończywszy, zasłuchanej w nagły popis elokwencji czarodziejce, która jak każda czarodziejka — łasa na podobne popisy, nawet jeśli ordynarne, wysłuchała z mieszaniną pewnego uznania wstrząśniętego z niedowierzaniem.
Po twoim pięknym początku? Byłoby szkoda. Tak dobrze ci szło. — Kobieta podniosła się z ławy, odruchem wygładziła na sobie spodnie, obdarowała mutanta jednym ze zwyczajowych wąskich psuedouśmiechów, powracających do repertuaru. — Przeproszę was na chwilkę. Zostawię samych. Nie krepujcie zacząć beze mnie. — Dotrzymała słowa. Nie od razu, bo obejście uczynionego kuflem i Mikhausem bałaganu wymagało nadłożenia drogi.
Ona — zaczął, odrywając plecy od filaru, ledwie wysłużone drzwiczki trzasnęły, obwieszczając nastanie bardziej kameralnej atmosfery. — Lubi pomęczyć. Długo. Nie odmówi sobie tego po powrocie. — Para złotych, połyskliwych oczu leniwie przeszła przez pomieszczenie zatrzymując się na ścianie za jej plecami. Głos miał chropawy, pozbawiony głębi, przywodzący na myśl nieznacznie spotęgowany szept, niby rzężenie nałogowego fisstechowca, jak gdyby nie tylko słowa, ale w ogóle dźwięki niechętnie przechodziły mu przez gardło. Nadto zaś — mowa go zdradzała. Parę razy naciskiem na niewłaściwą sylabę, ciut za twardą niedopasowaną melodyką. Była to zdrada ledwie wyczuwalna i subtelna jak trucizna zadana w deserze podczas uczty.
Ja po prostu skręcę ci kark. Bez bólu i prania mózgu. Zełgam piździe, że nie wytrzymałem. Uwierzy. — Choć spojrzenie i głos, do niedawna jeszcze rozdrażnione jak mokasyn wyrwany ze snu w przytulnej jamie, teraz tchnęły pełną spokoju pewnością, która nie mogła skrywać niczego prócz prawdy. — Z nim zrobię to samo. — dodał, nachyliwszy się do przodu, łącząc urękawiczone dłonie między kolanami. — Jeśli twój dłużnik jest skurwiony. Czarnoksięstwem albo gangami. Skurwiony? — zawiesił w alkierzu pytanie, a na niej pytające oko ze źrenicą otwartą do połowy.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Karczma „Na Oxenfurt”

Post autor: Catriona » 14 lis 2019, 16:28

Groźba nie była blefem, podpowiadał dziewczynie nie tylko zdradzający wiedźmina głos — głos mutanta, odmieńca, obcego włóczęgi — ale przede wszystkim doświadczenie. Mimo upływu lat, nadal żywe w pamięci. Wyczuwalne pod skórą. Pachnące krwią krzepnącną na płazie miecza, włosami okadzonymi dymem, unoszącym się spod końskich kopyt kurzem gościńca. Strachem, pożądaniem. Przywiązaniem. Nienawiścią. Oraz okrutną, próżną miłością kochającą na przekór, pomimo, wbrew. Wbrew rozsądkowi, wbrew samym sobie. Umrze. Umrze, kiedy odejdę. Daleko, wśród obcych, sam… Nie jedź, nie umieraj, zostań. Ze mną. Odjechał. Nie mógł inaczej, nie umiał. Ona również.
Alsvid ocknęła się jak z transu. Brzydkie, żółte spojrzenie kociej źrenicy oka patrzyło na nią pytająco.
Nie — odparła na pytanie. — Jest po prostu skurwysynem. Ale to chyba wspólny mianownik dla wszystkich czarowników.
Alkierz śmierdział rozlanym po klepisku piwem. Bez czarodziejki zrobiło się w nim pusto i straszliwie cicho, dźwięki wsiąkały w cienkie, podrapanymi kozikiem ściany niczym w miękką gąbkę. A jednak, dziewczyna czuła nadal wrogą obecność wiszącą nad nimi. Nad nią. To Sherid, łypiący bykiem spod filaru? Croizeit? Nie. To był niewinny gest. Krótki, wykonany w powietrzu niby od niechcenia ruch, którym blondynka wyczarowała wokół nich dźwiękoszczelną bańkę. Na jego widok głos uwiązł cudzoziemce w gardle i to bez potrzeby sięgania po magiczny ani nawet konwencjonalny knebel. Pamiętała ten gest. Zjeżyła się niby półdziki kot, kiedy czarodziejka chwyciła jej dłoń w swoją. Zapragnęła rzucić się po miecz.
Ale wtedy magiczka przerwała. Gdy wyszła, Alsvid wciąż dygotała w środku, co nie umknęło uwadze Sherida, który uraczył ją kolejnym obcesowym popisem elokwencji. Wiarygodnym, lecz tym razem chybionym. Nie Croizeit się bała. Nie bała się ona, tylko mała, gniewna, skrzywdzona dziewczynka. Niechaj umrze, pomyślała. Niech umrze dziewczynka, niech będzie… Co takiego? Monstrum, bestia, zwierzę? Ja?
Skręć mi tedy kark. Po prostu — prychnęła chłodno. — A skoro tak, to nie mam raczej nic do stracenia. — Obracając się bokiem do Sherida, przerzuciła przez ramię warkocz siwych włosów, podwinęła koszulę powyżej wąskiej, drobnej talii. — Nie, nie o to mi chodzi. Zachowaj celne uwagi dla swojej czarodziejki. Patrz. — Na tle bladej skóry blizna była ledwie zauważalna, ale nie dla wiedźmińskich oczu wędrujących wzdłuż gładkiego łuku ślizgającego się pod zarysem żeber niczym srebrna żmijka. Dziewczyna opuściła ubranie i oparła się o ścianę. — Dłużnik nazywa się Zavist. Czarownik. Również lubił pomęczyć, tyle że w imię wyższego dobra. Ładu, porządku, postępu. Trochę jak wiedźmin, ale od rzekomo przeklętych dziewczynek, a nie oszluzgów, gryfów i mantikor. Tudzież pospolitych rozbójników. Był jeszcze jego kovirski kumpel, Stregobor, oraz Petra z Creyden. Petry i Stregobora już nie ma. Łut szczęścia, bez wątpienia, inaczej nie byłoby mnie tutaj. Półżywej od prochów i wódy dziewki psującej profesjonalistom trop i mieszającej im w szykach.
Zavist to jedyna część waszego zakichanego konsorcjum, jaka mnie interesuje — dodała, leniwym ruchem podnosząc się z siedzenia, rozprostowując nogi. Odłamki szkła zachrzęściły pod podeszwami butów. — Interesowała. Trzymam cię bowiem za słowo. Jeśli czeka mnie Rissberg albo inne laboratorium, wolę zaiste dotrzeć tam martwa. To wystarczająca ironia, że za sprawą wiedźmina. Á propos. Ciekawi mnie jedna sprawa, niepowiązana z wami. Zaspokoisz moją ciekawość? Przysługuje mi chyba ostatnie życzenie.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Karczma „Na Oxenfurt”

Post autor: Dziki Gon » 17 lis 2019, 15:23

Groźba nie była blefem. Groźbą nie była również. Alkierz śmierdział, spojrzenie pytało, złapana w pajęczynę u powały mucha bzyczała zawzięcie wśród martwej ciszy z szarawym wiosennym porankiem za oknem.
Wiedźmin przytaknął. Na wspólny mianownik. Że najgorsza kurwa czarownik i na ten który sami właśnie znaleźli. Może byłby i za niego wypił, ale nie było czego i z czego. Czarodziejka nie popisała się, składając zaklęciem nie to szkło co trzeba.
Kiedy zadarła koszulę, nie poruszył się, nie pochylił, nie zmrużył oczu. Domyślała się, że nie potrzebował. Hołdować podobnym gestom, nawet w ramach konwenansu czy grzeczności nakazujących używania mowy ciała podczas rozmowy. Jej ciało mówiło zatem samo. I zdradziło charakternikowi niemało. Ruszały się same gałki oczne, kiedy kroił ją spojrzeniem dokładnie w tym miejscu co przed laty lancet lub skalpel.
Wiwisekcja. — odgadł. — Ładna, podoba mi się — skomentował. Nietypowo i nie przestając przyglądać się szramie, choć Alsvid dawno zdążyła zakryć ją ubraniem.
Funt, nie łut — wtrącił w jej przedłużającą się eksplanację, nie dostrzegając zjadliwości lub samemu będąc zjadliwym, czego efekt psuła jego całościowa indyferencja i ogólna anestezja wpisana w jego sposób bycia, tak długo jak nie oblewało się go piwem i nie próbowało się autodefenestracji.
Nie przysługuje — odmówił jej prośbie, gdy w końcu skończyła mówić. I po tym jak w końcu zaczęła. — Przydasz się jeszcze. — Skrzypiąc skórami wstał z zydla, odbił od filara, popatrzył na miecz i puginał spoczywające przy drzwiach, później na nią. Przyzwalająco. Spojrzenie nie skończyło wędrować. Taksowało z góry zwalistą, obecną, choć niezauważalną osobę Mikhausa, drzemiącego głęboko niby królewna z bajki. — Kto zacz?
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Karczma „Na Oxenfurt”

Post autor: Catriona » 17 lis 2019, 16:54

Alsvid ugryzła się w język, na jego końcu mając uwagę, którą niechybnie ściągnęłaby na siebie nie tylko nagły brak indyferencji, ale też dopiero co zrzucony powróz i knebel, oba całkowicie konwencjonalne. Przeczuwała wcześniej, iż mimo najszczerszych uprzedzeń, zatęskni za Croizeit. Nie, że aż tak prędko.
Istniały dwa rodzaje cierpliwości, doszła kiedyś do wniosku, notabene, wtedy również cierpiąc wyjątkowo przykrego kaca, co tłumaczyłoby inklinacje do katastrofizujących nurtów filozofii zakrapianej. Cierpliwość strategiczna, nieoceniona przy uporczywym dążeniu do wyznaczonego sobie celu, bez względu na żmudne tempo, na piętrzące się przeszkody, na niemożliwości. Oraz cierpliwość miękka, efemeryczna. Na przykład, do prowadzenia racjonalnej konwersacji z antropoidalnym odpowiednikiem przydrożnego kamienia. Alsvid dysponowała wyłącznie pierwszym rodzajem.
Powstrzymała się jednak od uszczypliwości, a nawet od gniewu. Bardziej małostkowo niźli rozsądnie. Głównie dlatego, iż myśl o obdarowaniu charakternika choćby odrobiną satysfakcji, aboli skrywanej pod maską bezduszności lub ongiś wypłukanej do ścieku wraz z pozostałościami ludzkich odruchów, mierziła ją. Spojrzała na półleżącego pod ścianą Mikhasa w tej samej chwili, co wiedźmin i zapsioczyła pod nosem. Skuteczność, z jaką pozbawiono go przytomności kazała się zastanowić, czy efekt nie był aby trwały.
Również nie to, co myślisz — prychnęła w odpowiedzi. — Eskorta. Niewtajemniczona i taką miała pozostać.
Nic w wypranym do szarości, wypłukanym z ludzkich odruchów obliczu Sherida nie wskazywało, czy informacja ta przemawiała na korzyść zamtuzowego wykidajły, czy wręcz przeciwnie. Po krótkim namyśle dziewczyna skonkludowała, że wszystko jedno. Okoliczności przetasowały się drastycznie, ręka wybitnie jej nie podchodziła. Alsvid zgadywała, iż zwiedzanie oxenfurckich browarów oraz malowniczych gmachów uniwersyteckich nie było nynie częścią planu. Bynajmniej jej planu. Integralnym elementem powyższego, na jego nieszczęście i mimo wzajemnych sympatii, nie był z kolei Mikunia.
Majstrując przy pasie oraz odzyskanym z miłą ulgą orężu, dziewka zignorowała wcześniejszą odmowę, zadając wiedźminowi jedno krótkie, rzeczowe pytanie: —Co teraz?
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Karczma „Na Oxenfurt”

Post autor: Dziki Gon » 23 lis 2019, 1:18

Antropoid trwał w pozycji wyprostowanej — jak dotąd najwyraźniejszej dystynkcji świadczącej o jego człowieczeństwie. I mającej jeszcze długo utrzymać swoją przodującą pozycję na podium w związku z tym co zrobił chwilę potem.
Ja nie myślę — przyznał bez krępacji, przyklękając nad pozbawionym przytomności ochroniarzem. Zanim zdążyła poruszyć choćby gałkami ocznymi, ziścił jej najbrzydsze przypuszczenia niewielkim puginałem o wąskim jak szpikulec ostrzu i wraził mu go w ucho niemal po czernioną tarczkę rękojeści. Mikhaus nie krzyknął, nie zbudził się. Zatrzepał tylko powiekami bez ich otwierania, drgnął urwanie, jak gdyby chwycony kurczem we śnie. I zasnął na dobre, przestając być. W ogóle. A w szczególe — również i częścią planu.
Jedyne co się zmieniło to brak miarowego oddechu unoszącego szeroką pierś. I strużka ciemnego karminu płynąca z małżowiny. Dobytą nie wiedzieć skąd szmatą, Shredid czyścił właśnie identyczny kolor ze swojego szpikulca z rękojeścią, napotykając obrzydzone spojrzenie Croizeit powracającej właśnie do sali.
Zostawić cię na moment! — wypomniała mu niechętnie, wydymając wargi i trzaskając za sobą drzwi alkierza. — Po co? Po co nam to? — zapytała z dezaprobatą. Alsvid nie od razu spostrzegła się, że ma na myśli nie tylko trupa, ale ją samą. Oczy czarodziejki przeskakiwały od rękojeści do sztychu już nie noża, lecz zwróconej pod jej nieobecność viroledanki. Zdając się mówić dokładnie to samo co cyzelowane na klindze motto, przynajmniej jego pierwsza część.
Przyda się — odparł, wytrzymując obydwa — pytanie i spojrzenie, dowodząc jednocześnie, że zwykł nie tylko przemawiać monosylabami, ale także rozumieć i bezbłędnie interpretować ich znaczenie, co dowodziło rzadkiego połączenia bystrości i gburowatości, rzadko tolerujących swoje towarzystwo.
Och?
Też szuka. Równie dobrze może pomóc.
Myślałam, że zbieracie tylko młodsze dzieci. Czy może spodobała ci się z lica? Albo z innej strony?
Sherid oczywiście nie skomentował. A wyglądał tak, jakby każda kolejna minuta w tym pomieszczeniu sprawiała mu torturę. Zdawało się, że prawie zazdrościł swojej niedawnej ofierze, niedoszłej eskorcie.
Daj mi ją — zażądał spokojnie, bo prośbę wykluczył jego ton.
W ciemno? Bez dyskusji? Po bajzlu, który właśnie zostawiłeś? — Modnie wyskubane brwi kobiety, zdawały się sklepiać teraz z powałą gospody, drobna biała rączką uzbrojona w smukły palec wskazała na nieruchomego, nieoddychającego Mikunię. Blade ustka wygięły się kwaśno, nadając zarówno twarzy, jak i całej pozie czarodziejki rychłą zapowiedź mającego wkrótce ziścić się tantrum. Całkiem łatwo było Alsvid je sobie wyobrazić, ekstrapolując z dotychczasowych infantylnych manieryzmów. Przystających, ironio, księżniczce.
Bez — potwierdził spokojny jak morski klif wobec fali. Ruchem szyi i przechylającej się w bok głowy skinął w stronę białowłosej. — Dosyć się nasłuchała. I chuj ją to. Mamy swój dług, ona swój. Dłużnik wspólny.
Ach, zatem postępowanie upadłościowe za porozumieniem wierzycieli — przesączyła złośliwość, z obrzydzeniem obchodząc stygnącą eskortę. — A raczej jednego z nich, bo ja wciąż...
Anto var Sarntal. — wypalił z miejsca oraz kikut szyi urżniętego łba wyrastającej właśnie obiekcji. — Odrzut z Imperialnej. Zamach na prefekta w Yle sprzed dekady. Veneficus et nigromantus. Zbiegły na Północ pod przykrywkę wędrownego aptekarza i wytwórcy dryjakwi, domniemany autor kumulującej trucizny, którą Szarzy zadali rajcy Weihornowi. Do niedawna niepomny istnienia najmłodszej córki prefekta.
„Pozna się” szepnął naraz paniką obcy głos w głowie Alsvid, na której naraz skupiła się uwaga czarodziejki, paląca jak słońce skupione soczewką na suchym pergaminie. „Pozna się i otworzy ci głowę. Niewidzialnym skalpelem. Zacznie nawijać zwój po zwoju, aż wyciśnie z nich...”
Kobieta nie poznała się, względnie nie poznała się od razu lub to ona nie poznała się na niej i na tym, co potrafiła objawiać pod porcelanowymi skorupami, które wymiennie służyły jej za twarz. O ile faktycznie była jakaś twarz.
Dobrze, weźmiesz ją. Pójdziecie i zabijcie skurwysyna...
Świetnie — potwierdził charakternik z twarzą będącą czynną opozycją tego słowa, bez żenady przestępując nad Mikhausem jak nad obalonym meblem albo rozlaną kałużą cienkusza i szykując się do znalezienia się za drzwiami zapyziałego, śmierdzącego piwem alkierza, zanim zacznie śmierdzieć również trupem.
… i przystanę na to. Bez pytań i obiekcji. Ale przedtem dasz ją MNIE. — Charakternik obejrzał się przez ramię i wystającą rękojeść w czernionym jaszczurze.
Przede wszystkim interesują mnie rezultaty. — zaczęła, krzyżując dłonie na chudych piersiach. — Ale ta mała — Choć nie wyglądała na wiele młodszą od przemawiającej nieznajomej, Nazairka pojęła, że to o niej. — Zaczęła również. Zostawiam cię z nią na moment samą. Na postrach. A ty, miast straszyć, karmisz ją obietnicami. Kłamiesz dla niej. Pięknie, bez zająknięcia i całkiem sensownie. Prefekt miał samych synów, nawiasem mówiąc co do jednego idiotów i hulaków. Nie darowałabym sobie, gdybym nie spytała...
Kim naprawdę jesteś, dziewczyno i co zrobiłaś Sheridowi w czasie, który nawet kobiecie i to atrakcyjnej nie starczyłby na uwiedzenie mężczyzny, a co dopiero zdziczałego odmieńca.
I znów, alkierz skupił się na niej. Mała czarodziejka czekała i oczekiwała. Sherid milczał, jak to zdziczały odmieniec, ale tym razem również wyczekująco, jakby faktycznie obchodziło go to, co miało się stać. Ze wszystkich obecnych tylko Mikhaus pozostał w przeszłości, nie musząc się martwić czymkolwiek co właśnie nadchodziło, napinając przy tym to co znajdwało się pomiędzy dwójką, którą tego poranka miała okazję osaczyć ją w podłej gospodzie przy trakcie na Oxenfurt oraz uprzykrzyć czas pytaniami, torturami i pozostałymi atrakcjami porównywalnymi z wczasami w purgatorio.
W którym, co być może zauważyła nie bez nikczemnej satysfakcji, zaczynali prażyć się razem z nią. Podsycani... Tego już nie zauważała.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Karczma „Na Oxenfurt”

Post autor: Catriona » 23 lis 2019, 15:51

Dziewczyna nie spacerowała już po alkierzu. W ogóle się nie poruszała, przycupnąwszy w rogu niczym pochwycone w sidła zwierzę śledzące każdy ruch ślepiami o wielkich, błyskających dziko źrenicach. Uważnie przysłuchiwała się wymianie zdań między czarodziejką a wiedźminem. Bardzo uważnie. Co jakiś czas spoglądała jedynie jak oczarowana na leniwą, czerniejącą strugę krwi wypływającą z ucha Mikhasa, wsiąkając w kołnierz jego koszuli.
Pozazdroszczenia godna śmierć, skonstantowała zadziwiająco spokojnie. Błyskawiczna, precyzyjna, bezbolesna. Bezsensowna. Ale jak świat długim i szerokim, Alsvid nie widziała jeszcze śmierci sensownej. Nie ufała nigdy tym, którzy uporczywie usiłowali owy jej sens przypisywać, zazwyczaj argumentując go mnóstwem górnolotnych słów i haseł oraz wyświechtanych frazesów, tłumacząc siłami wyższymi, racjami stanu, naturalnym porządkiem świata, enigmatycznymi proporcjami między Złem a Dobrem, przeznaczeniem. A przede wszystkim, koniecznością.
Wiedźmin nie argumentował, nie tłumaczył się. Przed nią, przed czarodziejką ani przed swym własnym sumieniem, jak przypuszczała, o ile jakieś posiadał. Dziewczyna nie dysponowała tą samą pewnością, co do Croizet. Croizet, jak każda magiczka, sprawiała wrażenie osoby hołdującej szeroko pojętemu porządkowi świata z takim samym zamiłowaniem, co porządkowi w ogóle. Nic a nic nie zaskoczyła białowłosej jej reakcja, gdy ponownie dołączyła do nich w alkierzyku, od progu lustrując pomieszczenie z niesmakiem, a wycierającego wąski puginał charakternika strofując niby poirytowana matka, która właśnie zastała ulubione dziecię od stóp do głów utytłane w błocie. Nie zdziwiła jej także protekcjonalna dysputa czarodziejki i mutanta, tym bardziej nagła ochota, by iście na podobieństwo nadąsanej teatralnie Croizet walnąć pięścią w stół, tupnąć nogą i kazać obojgu zawrzeć gęby, gdy przebywają w obecności księżniczki.
Być może podświadomie wszystkie pokłady zaskoczenia zarezerwowała dla Sherida. Sherid bowiem wpół dyskusji uczynił coś jeszcze mniej spodziewanego, niźli bezceremonialne zakatrupienie Mikhasa. Skłamał. Bynajmniej jej. Dla niej.
Alsvid — tak jak czarodziejka — pojęcia nie miała, dlaczego. Poprzysięgłaby, że dopiero co ustalali szczegóły jej własnego bezceromanialnego zgonu. Łypnąwszy na wiedźmina spode łba, szybko doszła do wniosku, iż lepiej było dla niej ów tajemniczy powód uszanować. Lepiej było nie dawać nikomu przyczynku do poznania się na jej własnej pantomimie ani do sięgania po skalpel, widzialny czy niewidzialny, jeden w przypadku konfraterii często pociągał za sobą drugi. A ją rzadko myliły przeczucia.
Cmoknęła niecierpliwie, przysiadając przy kancie stołu.
Nie jestem wierzycielką. — Wzruszyła ramionami. — Tak, skłamałam. Kłamię, kiedy muszę. Ale w tym wypadku tylko raz i wyłącznie dlatego, że jak słusznie zauważył Sherid, chuj mi do waszych postępowań. A wam do moich. Lecz skoro nalegasz… — Alsvid uległa z przekąsem, z pozorną niechęcią, grymasem niezadowolenia maskując niepewność i zaskoczenie obrotem sprawy. — Można powiedzieć, że zajmuję się jedynie windykacją długu. Nie jako córka, a siostra. Dziewczynki, młodszej latorośli niewiele znaczącego barona znad Yeleny, której nasz wspólny dłużnik wyrządził jeszcze większą krzywdę, niźli prefektowi Yle. Widzisz, dziewczynka była Źródłem, a to nie było na rękę baronowi. Bo komu byłoby na rękę dziecko genetycznie obciążone ryzykiem obrócenia kasztelu w perzynę, ilekroć ziewnie albo kichnie? Nie lza tego nawet dobrze wydać za mąż. W każdym razie, czarownik podjął się absurdalnego zadania wyeliminowania tego ryzyka. Po części powiodło mu się. Po części nie.
Ot, cała historia, tak jak opowiedziałam ją Sheridowi. Chyba, że życzysz sobie posłuchać szczegółów. Życzysz sobie? Na przykład, jak przebiega atak epilepsji u sześcioletniej katatoniczki? Jak uszkadzany każdym kolejnym epizodem mózg powoli rozkłada się od środka, upośledza mowę, motorykę, odruchy, obraca ciało w bezrozumną, śliniącą się, robiącą pod siebie skorupę? Jak liczysz, że cokolwiek zostało w środku, nie jest w stanie dłużej cierpieć? Mam nadzieję, że nie. Nie są to szczegóły, w które mam ochotę się zagłębiać.
Nie wiem, co takiego uczyniłam tą historią Sheridowi, że postanowił oszczędzić mi powtarzania jej. Chuj mi do tego, czyż nie, wiedźminie? Może obudziły się w nim resztki współczucia. Dobrze, ona zasługiwała na współczucie. A czarownik zasługuje na to, żeby umrzeć. Szkoda tylko, że nie będzie umierał równie długo, co tamta dziewczynka — skonkludowała głosem nieudawanie gorzkim, nieudawanie mściwym, czując wcale nieudawaną złość, którą dławiła się gdzieś w głębi krtani. Złość na to, co mówiła i o czym mówiła. A przede wszystkim na to, że musiała mówić, choć ani charakternik, ani jego głupia pinda nie mieli najmniejszego prawa słuchać.
Poruszyła się i spostrzegła, że przez cały czas zaciskała pobielałe palce na brzegu stolika. Splotła ramiona na piersi, tym razem nie patrząc na nic konkretnego.
Mniemała, że wyjaśnienie wystarczyło do podrzucenia Croizet fałszywego tropu. Kosztowało ją zaskakująco wiele. Cena wiarygodności. Wiarygodnych odruchów, mimiki, tonu, zwłaszcza wtedy, gdy łgała w żywe oczy. Był to najwygodniejszy gatunek kłamstwa, przenikający się łudząco z prawdą, chyba jej ulubiony. Jak ten, który będzie musiała prędzej czy później zaserwować Konradowi Flatau: że ze śmiercią Mikhasa i sabotażem jego oryginalnego planu nie miała nic wspólnego, nie mogła im nijak zapobiec. Padła bezpośrednio ofiarą uprowadzenia, a pośrednio starych grzeszków pana Blauera. Grzeszków, które choć spadły na dalszy plan, nadal niezmiernie dziewczynę interesowały, zważywszy na kłopoty, których uparcie jej przysparzały.
A te chadzały parami. Po raz pierwszy odkąd przybyła do Novigradu, Alsvid miała wrażenie, że wkracza znów do gniazda śpiących węży, do rozwartej paszczy gada. Croizet nie zaufałaby, nawet gdyby ta nie była magiczką. W końcu zaś musiało stać się jasnym, do którego z dwóch gatunków konfraterii przynależała jako magiczka. Do tego, który mityczne korelacje pomiędzy narodzinami błękitnokrwistych dziewcząt oraz zjawiskami na niebie traktował jako szkodliwy zabobon, czy może tego, który na wszelki wypadek sięgał po skalpel.
Wiedźminowi, o dziwo, dziewczyna ufała jeszcze mniej. Bynajmniej z powodu incydentu z jej eskortą. „Przyda się” — tak rzadko mawiano o potencjalnym wspólniku, cudzoziemka wiedziała to i bez wnikliwej znajomości wspólnego języka. Częściej o przynęcie.
Mimo to, brnęła naprzód, bez światła, pomiędzy wijącymi się czarnymi kształtami, ku ociekającej jadem paszczy. Przestępując nad ciałem Mikhasa, nad ciałami złożonymi pokotem u jej stóp, wciąż rosnącym i rosnącym stosem. Brnęła. Szukała. Bez względu na cenę.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Karczma „Na Oxenfurt”

Post autor: Dziki Gon » 27 lis 2019, 22:20

Nie życzę — odcmoknęła równie zniecierpliwiona, odprawiając retoryczne pytanie. — Popełniłam rozdział w zbiorowej monografii na ten temat, mam dość źródeł. — Pomimo zimnego, zbywającego tonu, usta odtajały w uśmiechu na niezamierzoną grę słów. — I nie. Kłamiesz kiedy absolutnie nie powinnaś. W sytuacji, w której waży się twoja dalsza przyszłość i tylko prawda może cię wyzwolić.
Co gorsza, wciągasz innych w ten nieładny nawyk. Sherid? — podjęła, zwracając się do charakternika. Nie musiała pytać „dlaczego?” w głos. Skupione spojrzenie i atmosfera wnętrza zrobiły to za nią.
Ma kiepską opinię w mojej branży — Wyjaśnił i wzruszył ramionami, utykając tym gestem w połowie, z racji sztywności naramienników. Ale nie należało spodziewać się po nim innego ruchu. Chyba że poprawienia miecza na plecach. — Nie płaci za robotę. Poza tym faktycznie może mieć. Związek. — Szybkie, mimowolne spojrzenie na białowłosą. Ukryte drgnięcie twarzy, nie u niego, lecz u niej zdradziło kolejne niewypowiedziane między dwójką słowo. Pakt milczenia przestrzegany między postronnymi. — Chcę sprawdzić, zanim ucieknie jak reszta. I żeby okazało się, że to on. — Kocie oczy odbiły światło poranka, które subtelnie i z początku niezauważalnie rozżagwiło zatęchłe i bure wnętrze alkierza. — Nie mogę mieć samych zalet.
Eksperymenty na ludziach, w tym dziewczynkach — zaczęła z wolna, ostrożnie i sceptycznie jak stara panna, której właśnie prawiono komplement. — Kwalifikuje go do priorytetów, Sher. Tak czy inaczej. I nie wyjaśnia, dlaczego ktoś, kto jak sam to wymownie ująłeś o szukaniu, wątrobie i rzygowinach miałby się jednak przydać.
Pośrednio.
Jak.
Blauer.
To po co? — Ruch samą brodą wskazujący Mikhausa. Pełen niechęci, szczątkowego wstrętu, jakby wskazanie wyciągniętą dłonią mogło pokazić.
Ogon. Miastowi na później.
Wymiana słów, nie zdań zostawiła Croizeit zamyśloną i potakującą. W przeciwieństwie do aktualnych myśli, wypowiadającą na głos jedną, którą zastanawiała ją już pewnego czasu.
Rejestry transakcji są utajnione, ale same transakcje już mniej. Usłyszałabym o inwestycjach przyjezdnego. Nie po to sama inwestuję w donosicieli, żeby pozostawać w błogości. Czemu nagle milczysz, dziewczyno? — Pozbawione wyrazu nieładne oczy odbierające atrakcyjności twarzy, która posiadała do niej wszelkie predyspozycje, zmierzyły swój negatyw w spojrzeniu białowłosej. — Zacznijże się przydawać! — Nie zacisnęła piąstek. Nie tupnęła nogą. Pewnie dlatego, żeby nie deptać szczątków kufla i nie strzaskać starannie dopracowanego wizerunku jak niedawnego okna. Ale bogowie świadkiem, że wszystko w niej wskazało, że zrobiłaby to, gdyby mogła.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Karczma „Na Oxenfurt”

Post autor: Catriona » 29 lis 2019, 12:41

Och? — zadrwiła milcząca dotąd dziewczyna, mrużąc oczy. — Sądziłam, że przetrzymujecie mnie tu w charakterze ornamentu. Jak, i przede wszystkim, czemu mam się wam przydawać? Uparcie odmawiacie ujawnienia mi swoich planów i tożsamości. Grozicie wpierw torturami, potem śmiercią, wreszcie wyzwoleniem. A tak naprawdę, pośrednio czy nie, zamierzacie mnie zwyczajnie i pospolicie wykorzystać, narażając przy tym na potężne nieprzyjemności ze strony wspomnianego pana Blauera oraz jego mocodawcy. Ba, już naraziliście… — zalamentowała nad ciałem Mikhasa. W lamencie nie było słychać smutku, co najwyżej autentyczną pretensję, do której Alsvid rościła sobie w pełni zasłużone we własnym mniemaniu prawo.
Niemniej, krzta po krztynie, niby wymywana przez fala zębata skała, złość dziewczyny jakby zmiękła i stępiała. Zmiana zachodziła w jej obliczu stopniowo i nie bez oporów, gdy chcąc czy nie chcąc, obserwowała groteskową wymianę między Croizet a wiedźminem, mającą z rozmową mniej więcej tyle wspólnego, co Mikunia miał ze śpiącą królewną — to, że oboje spali snem wiecznym. Patrząc i słuchając, Alsvid skonstatowała, iż względem wszystkich przedstawionych wcześniej bezowocnie pretensji pozostała jej nynie markotna akceptacja. Niczym dziecku, które wpierw wykrzyczało, co miało do wykrzyczenia, potem wyłgało się, a wreszcie wyżaliło do woli i pojęło, że nie wywoła tym oczekiwanej responsy. Ani nie zmieni swej dostatecznie już gównianej sytuacji inaczej, niż na gorszą.
Kontynuowała tedy wypowiedź spokojnie i rzeczowo, choć nadal z kwaśną miną.
Rejestry transakcji są może utajnione, ale nie ich strony i podmioty. Na Nożowniczej znajduje się biuro maklerskie zaangażowane w pośrednictwo dla kovirskiego konsorcjum „Occultum Lapidem”, którego regularnym partycypantem jest interesujący nas wszystkich osobnik. Zakładam jednak, że obie te rzeczy już wiesz, chyba że przepłaciłaś na informatorach. Pytam tedy uniżenie i ostatni raz… — Patrzyła wcale nie uniżenie i wcale nie na Croizet. Patrzyła na wiedźmina, przeszywając go wzrokiem, pożerając, przenikając spojrzeniem wielkich, złocistych oczu, w którym zajedno ryczał ogień i zionął lód. — Jak się mam przydawać?
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Karczma „Na Oxenfurt”

Post autor: Dziki Gon » 01 gru 2019, 18:53

Czarodziejka spojrzała na nią koso, wygładzając mankiet koszuli. Zimne ognie w jej oczach po raz pierwszy od początku ich spotkania rozjarzyły się iskrami szczerej i nieudawanej wesołości. — Dorośnij. W twoim wieku nie wypada przejmować się każdą zasłyszaną groźbą. Gdybym ja brała każdą do siebie, nabawiłabym się bulimii. Oczywiście, że cię wykorzystamy. Ciebie oraz wszystko, co ułatwi nam zrealizowanie naszego planu, z którym, notabene, zdradziliśmy się już, rozmawiając o nim przy tobie, całkiem swobodnie, nie kryjąc również tożsamości. Musisz nauczyć się słuchać, to ważna umiejętność. Tak czy inaczej, czuj się wtajemniczona. — Kobieta uśmiechnęła się jaszczurczo, sycąc wzniesionym nad ciałem lamentem, niby mściwe, chtoniczne bóstwo dawnego porządku. Potrząsnęła głową i blond kosmykami, wymykającymi się węzłom praktycznej fryzury. — To dlatego opuszczasz miasto pod eskortą? A wspomniany pan Blauer szuka niezrzeszonego mordercy, by uciszyć szantażowanego klerka, który go wydał? Odwróćże kolejność, dziewczyno. To my jesteśmy tu nieprzyjemnościami. — W świetle niedawnych zdarzeń i całkiem subiektywnie — trudno było polemizować z ostatnim stwierdzeniem.
Krzta po krztynie, kobieta dostawała od białowłosej informacje. Słuchając jej z mniejszym zainteresowaniem niż wskazywałaby to na to jej dodatkowe wysiłki, groźby i narażanie rozmaitym mocodawcom. Bez zainteresowania, nie znaczy nieuważnie — raczej jak belfer maglujący sztubaka, myślami będąc już w domu i przy sprawach dalece bardziej interesujących. Wieczerzy, dla przykładu.
Skąd ta informacja? — przerwała jej pytaniem. — O samym konsorcjum, nie biurze. Postawiłaś wróżbę? Więcej o charakterze stałej partycypacji, jeśli łaska.
Sherid, przebywający w swoim ulubionym stanem skupienia, wyrwał się z niego niechętnie pod jej spojrzeniem, wikłającym go w retoryczne, służące chyba ostatnią linią obrony przed wypełniającym alkierz swądem Croizeit, skwierczącej się na „ostatni raz”, pozbawioną zębów groźbę.
Mów — odezwał się, nim zrobiła to czarodziejka, mająca ku temu wyraźną ochotę. — Gdzie bywał, w co się wikłał, czym się powalał. Co jadł, pił, czym krwawił. Skąd naraz Novigrad...
Rodzaj uprawianej magii, posiadane aktywne artefakty, w tym supresyjne, potencjalni totumfaccy i uczniowie — włączyła się Croizeit, oblizując blade wargi. — Przypomnij sobie, dziewczyno. Przypomnij ze szczegółami! — Upierścieniona, smukła dłoń kobiety poruszyła się nerwowo poza polem jej widzenia. Kilka kawałków rozbitego naczynia zaszurało ledwie słyszalnie po podłodze, a Sherid zgarbił lekko, nabierając naraz ptasiej czujności.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Karczma „Na Oxenfurt”

Post autor: Catriona » 01 gru 2019, 22:31

Alsvid zerknęła na charakternika kątem oka. Również spostrzegła niewyraźny ruch dłoni, usłyszała szmer rozbitego szkła poruszającego się po podłodze, a przede wszystkim, wyczuła subtelną, niemal niezauważalną zmianę w powietrzu. Odsunęła się z niesmakiem, jakby spod stóp czarodziejki wypełzło nagle robactwo i rozbiegło się po deskach.
Nabrała chęci nie tylko, żeby zacisnąć palce na długiej szyi Croizet, ale także usta w wąską, milczącą linię. Zwalczyła tę zachciankę z niemałym wysiłkiem. Dość sobie powarczały z magiczką, przedłużając jedynie kaźń przebywania ze sobą w coraz to mniejszym i ciaśniejszym alkierzu, któremu ucierające się raz po raz bliźniaczo rozwydrzone charaktery groziły rychłą impozją i obróceniem w perzynę całego przybytku, niby napotykająca skład oliwy pożoga.
Z autopsji — odparła dziewczyna powoli, bawiąc się aksamitną wstążeczką na końcu warkocza. — Czarownik przebywał na włościach mojego ojca wcale długo i czując się wcale swobodnie. Jak w domu. Dlatego nie potrzebowałam wróżby, by wiedzieć, że miał w zwyczaju sprowadzać z Północy szafiry. Bezpośrednimi, prywatnymi kanałami, zapewne zabezpieczanymi przez konsorcjum. Rytuał ten powtarzał dwa razy do roku, a towar upłynniał w lokalnych bankach, w których bywał regularnie.
Informacje uzyskane u Giancardich, za asystą wspomnianego urzędnika, sugerują, że zarówno czarownik, jak i zwyczaj mają się świetnie. Prosperują w Novigradzie. Nie wiem, czemu akurat tutaj — przyznała ze wzruszeniem ramion. — Wiem tyle, że uciekał w popłochu ze swoich rodzimych stron i to ładnych kilka lat temu. Pięć, gwoli szczegółów. Powinęła mi się wtedy noga w Roggeveen… nie, to mało powiedziane. Odwaliłam tam pierdoloną amatorkę z jego totumfacką, Petrą. Wiernie mu akompaniowała podczas eksperymentów na dziewczynkach, przynajmniej na południu, i tak samo parała się podmienianiem minerałów na zagraniczne waluty. Piśmienne dowody trzymała w domu wierzchem.
Wspomnienia wracały do niej obrazami. Zapachem, dźwiękiem, dreszczem na skórze — raz gniewu, raz lęku, raz słodyczy. Mówiła, nie przerywając na zbyt długo i po raz pierwszy nie patrząc ani na magiczkę, ani na wiedźmina, ani w ogóle na nic szczególnego. Poza wplątaną we włosy wstążką, którą mięła w palcach. — Był jeszcze Stregobor, stary, dobry znajomy naszego wierzyciela. To on pokierował mnie do Novigradu po krewie z asystentką — w stanie wysoce niesprzyjającym zmyślaniu na poczekaniu bujd i kłamstw. Jeśli byli jacyś inni znajomkowie albo protegowani, nie znam ich. U nas towarzyszyła mu jedynie tamta ruda małpa, konsultował się wyłącznie ze Stregoborem.
Nie znam się na rodzajach magii — stwierdziła na koniec sucho, krzywiąc się ponaglana bezlikiem pytań, na których część nie znała odpowiedzi, część ryzykownym było dla niej poruszać. — Skurwysyński, to bez wątpienia, ale poza tym, nie zwykł się popisywać przy obiedzie. Używał czasami zaklęć. Nic, czego sama nie zaprezentowałaś nam tutaj. Z jego rozmów z Petrą wynikało, że żadne nie było szczególnie biegłe w używaniu Mocy. Obok metod konwencjonalnych, woleli się powalać eliksirami albo rytuałami, oraz określać się szumnie uczonymi. Badaczami. Różnych zjawisk. Klątw w szczególności, im bardziej absurdalnych i oderwanych od rzeczywistości, tym lepiej. Zwłaszcza jeśli nadarzała się przy ich zgłębianiu okazja do torturowania jakiegoś bezbronnego stworzenia. Kobieta była sadystką, bez wątpienia, ale on… On chyba szczerze wierzył w sens i cel swej misji. W zbawianie świata od katatoniczek. — „Oraz potworów”, dodała w myślach. — Gęba nie zamykała mu się na ten temat, a wierzył chyba w każdą możliwą bajkę i przepowiednię. Kto wie, może przeczekuje gdzieś pod miastem rychłą rekoniunkcję sfer. To tyle… Och nie, czekaj. Posiadał także megaskop, wcale porządny. Rozbity. Uroki pracy z dziećmi.
Czując dźwigany w piersi ciężar napierający coraz mocniej na żebra, a zarazem odrobinę gorzkiej, cierpkiej ulgi, Alsvid niedbałym strzepnięciem warkocza na plecy i wbiciem wzroku w cudownie ozdrowiałe okno dała obojgu „nieprzyjemnościom” do zrozumienia, że jej znajomość szczegółów została skutecznie wyczerpana. A przy okazji delektowała się ostatnią ulotną chwilą ciszy i spokoju, tuż przed nieuchronnym osunięciem się lawiny dalszych pytań, coraz to mniej wygodnych, spod której zmuszona była właśnie wyciągnąć pierwszy kamyczek.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Odpowiedz
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław