Strona 1 z 1
Zakład krawiecki Lucindy Kreft
: 19 maja 2018, 13:33
autor: Dziki Gon
Nie szata zdobi człowieka — chyba że jest to szata od pani Lucindy Kreft, jednej z najlepszych krawcowych w Novigradzie i jednej z nielicznych, na której wyroby może pozwolić sobie jednocześnie szlachta w gronostajach, jak i cieniej przędący mieszczanie. Wymiana koron na koronki i inne fasony odbywa się w niewielkim budynku na skraju bazarowego placu, gdzie szyje się na miarę, starannie dobierając materiały i bezlitośnie kłując szpilami niepotrafiących ustać w bezruchu klientów. Ci, którzy lubią przebierać się sami oraz w asortymencie, robią zakupy na wystawionym przed zakładem kramiku, kolorowym jak majowa łąka od wywieszonych tam bel materiałów, jedwabnych chust i galanterii.
Re: Zakład krawiecki Lucindy Kreft
: 01 gru 2019, 19:00
autor: Juno
Po kąpieli i masażu Morgana czuła się pełna wigoru. Szparko pokonała dystans dzielący ją od
łaźni miejskich do obrzeży największego bazaru w Novigradzie. Po chwili kluczenia odnalazła również przybytek, którego szukała. „Zakład krawiecki Lucindy Kreft”, jak głosił elegancki, drewniany szyld nad drzwiami, oblegany był przez klientelę. Kramik z wyrobami gotowymi, wystawiony przed wejściem do pracowni właściwej, przypominał pełen słodkiego nektaru kwiat, do którego zleciały się pszczoły.
Nielubiąca tłoku Morgana przystanęła nieopodal, opierając się o pomalowaną na brudny róż fasadę budynku i wystawiła twarz do słońca, które wychynęło właśnie zza chmur. Mrużąc oczy, kukała co jakiś czas w kierunku straganu, czekając aż tłum nieco się przerzedzi. I czekałaby tak zapewne do sądnego dnia, gdyby uwaga gawiedzi nie została nagle odciągnięta od torebek, rękawiczek, wachlarzy, parasolek, kapeluszy i całej masy inszej galanterii przez jadącego na dzikiej świni kuglarza. Jako, że znaczna część oglądaczy towaru natychmiast odpadła od kramiku, podążając w ślad za rozrywką, Mavelle mogła w spokoju przyjrzeć się wystawionemu „asortymentowi produktów gotowych w bardzo atrakcyjnych cenach”, jak wypisano na kawałku pergaminu spoczywającym pomiędzy fularami a beretami z piórkiem.
Ku swej uldze i miłemu zaskoczeniu, dostrzegła zawieszone na sznurkach w głębi stoiska, bujające się lekko na wietrze maski. Kolorowe i jednolite, błyszczące albo stonowane, proste lub tak wymyślne, że niemal trudno było uwierzyć, że to nie jakieś dzieło sztuki a przeznaczony do użytku przedmiot. Przepych aż kłuł w oczy, a od błysków i blasku kręciło się w głowie.
Morgana przyglądała się dłuższą chwilę, rozważając charakter przyjęcia oraz tego, czym już dysponowała, czyli stroju. Suknia uszyta przez Lucindę — biorąc pod uwagę novigradzkie standardy — wyszła z mody zapewne już na drugi dzień od jej zakupu, ale zarówno krój, jak i kolor były na tyle klasyczne, że powinny obronić się nawet teraz.
Czerń ze złotymi dodatkami zawsze wyglądała elegancko. Mając to na uwadze, Mavelle wybrała jedną z mieniących się gwieździście masek, prostą w formie, lecz bogato zdobioną złotymi koralikami, kryształkami oraz plecionkami.
—
Przepraszam — zwróciła się do młodej dziewczyny, obsługującej kramik —
w jakiej cenie jest tamta maska?
Re: Zakład krawiecki Lucindy Kreft
: 01 gru 2019, 22:37
autor: Dziki Gon
Czysta i pachnąca, świeżo spod dłoni krzepkiej masażystki, profesjonalistki w swym fachu, podążając tropem wspomnień sprzed wieków, zawędrowała na skraj ula, obserwując z wygodnego dystansu, niezdecydowany rój klientów, krążący wokół kwitnących na stoisku kolorów: wstążek, barwionych tkanin, szali, jedwabi, muślinów i pośledniejszych gatunkowo, lecz nieodmiennie cieszących oko wyrobów sztuki tkackiej oraz białoskórniczej.
Dosiadający pędzącej przed siebie świni trefniś, rozrzedził tłum, zostawiając samą gęstą klientelę, której gros stanowili klienci zdecydowani oraz Novigradczycy z dziada-pradziada, dla których podobne zjawiska dawno utraciły już cały powab niecodzienności i nie odwróciliby się nawet na świnię jadącą wierzchem na kuglarzu. Miasto cudów przyzwyczaiło ich do podobnych widoków, które w przeciwieństwie do promocji, upustów i niechrzczonego towaru — zdarzały się tu średnio więcej niż raz w tygodniu.
Młoda dziewczyna — jedna z dwóch obsługujących w tym momencie kramik, drobna i w zgrzebnej sukni z zarzuconym na nim fartuchem, wydała resztę kupującemu parę rękawiczek klientowi, potrząsnęła upiętymi w kok mysimi włosami, reagując i słuchając — koniecznością oddawanego przez bazar gwaru — więcej niż jednym zmysłem. Czujne oko spijało słowa z jej ust, jeszcze nim przebiły się przez wszechobecny szmer, podążyło za ruchem klientki na poruszane wiatrem twarze — wyobrażające oblicza dzikich, egzotycznych bestii, formy humanoidalne, dell’arte, wyróżniające się przerysowanymi niekiedy dystynkcjami. Pieroci, Arlekini, Brighelle, wielkonosi Dottore, alegorie dawnych herosów, karykatury przywar, uosobienia cnót. Pełne, półpełne, tkane, ceramiczne, z malowanego drewna, kilka kutych lub rzeźbionych w miękkich metalach, prześcigające się w deseniach i wzorach.
Pomagając sobie przyniesionym z zakładu zydelkiem, poproszona o towar sprzedawczyni wyłowiła upragniony rekwizyt, kładąc ją na wyściełanej wyszywanymi apaszkami części ekspozycji. Poruszając ustami w „pięć koron”, unosząc otwartą dłoń do inwigilatorki, by zaraz potem współdzielić uwagę z drugą klientką, tęgawą matroną stojącą obok, która w głos i bez żenady zastanawiała się, czy przeceniona właśnie kiecka wejdzie jej na dupę. Ktoś za jej plecami, widać przymierzywszy jeden z gotowych produktów w atrakcyjnych cenach, dopytywał towarzyszącą mu osobę o opinię na temat swojego obecnego wizerunku. Mruknięcie „jak alfons” nie było jak widać pożądaną przez pytającego odpowiedzią, bo naraz z tyłu zrobiło się luźniej i ciszej.
Podówczas, w tej ciszy, własnych swojskich myśli i białego szumu dookolnego tłumu poczuła coś czyjąś bliską obecność. Wiedziała, że ktoś przygląda się jej z zainteresowaniem.
Re: Zakład krawiecki Lucindy Kreft
: 05 gru 2019, 15:02
autor: Juno
Kiwnęła dziewczynie głową na znak, że zrozumiała, po czym sięgnęła do kalety, by odliczyć wymaganą kwotę. Przy trzeciej koronie poczuła, że coś jest nie w porządku i bynajmniej nie chodziło o nagłą konstatację, iż cena za tak mało przydatny, jak karnawałowa maska przedmiot jest cokolwiek wygórowana.
Dziwne wrażenie spełzło Morganie z karku tępym dreszczem, przepadając gdzieś w okolicach lędźwi i pozostawiając po sobie nieznośne mrowienie. Nie mogło być mowy o pomyłce, ktoś bezczelnie się na nią gapił. Zerknęła kątem oka w lewo, w prawo, niby mimochodem, nie przerywając gmerania w sakiewce.
— Proszę zapakować — zwróciła się ponownie do ekspedientki, wręczając jej pięć ułożonych w zgrabny stosik koron. Monety z brzęknięciem zmieniły właścicielkę, a Morgana uniosła uwolnioną od ciężaru dłoń wnętrzem do góry. Rozglądając się dookoła, jakby wydało jej się, że oto zaczął siąpić deszcz, w rzeczywistości próbowała zlokalizować źródło wędrujących jej pod skórą widmowych mrówek.
Każda nieruchoma postać winna wyróżniać się na tle bazarowego kipiszu niczym dziwka w prezbiterium Wielkiej Szpicy. Jeśli jednak Mavelle nie zauważy nikogo podejrzanego, ruszy w kierunku Starego Miasta, trzymając się mniej ludnych, za to zasobnych w winiarnie uliczek, bacząc na swoje tyły.
Re: Zakład krawiecki Lucindy Kreft
: 06 gru 2019, 21:34
autor: Dziki Gon
Przy trzeciej koronie poczuła, że coś jest nie w porządku. Przy czwartej pokosiła w sinister, nie uświadczywszy niczego poza niezdecydowaną i de facto monologującą matroną aktualnie wygłaszającą śmiałą hipotezę, że to właśnie bogom ducha winny krój rękawów gotów zagrozić jej pogrubieniem po przepasaniu się w nową kreację. Mała ekspedientka — jak na kogoś swojej płci i postury znosiła to nad podziw i ze wszech miar mężnie. I odbierając przy tym odliczoną zapłatę od Morgany, której dyskretnie przemieszczające się po sąsiedztwie stoiska spojrzenie zlokalizowało w końcu sprawcę dreszczy chwilę po wydaniu piątej monety.
Zdecydowanie wyróżniał się na tle bazarowego kipiszu. W dużej mierze osiągnął to, wyglądając tak jak królewiczom z bajek zdarza się wyglądać na rycinach. Chociaż wszechobecne i nieuniknione
sacrum miasta, w kontekście swych bogobojnych murów wpychało go w skojarzenie z męczennikiem za wiarę uwiecznionym na świątynnym tryptyku. Ziszczoną kalokagatię triumfującą cierpliwie i nieulękle nad szpetotą oprawców i ohydą otaczającej kaźni. Włosy jak dojrzały orzech, skręcające się w półdługich, niespokojnych falach. Utrzymane w tych samych tonach oczy utrzymywały łagodny, lecz niepozbawiony przenikliwości wyraz. Ubrany schludnie, w swobodną biel sięgającej ud lnianej koszuli, muśniętej wyszytym złotawym deseniem asymetrycznych floresów na dekolcie i usztywnianych, lekko podwiniętych mankietach odsłaniających nagie, upstrzone nieregularnymi plamami i siatką drobnych blizn przedramiona — skaza nadająca człowieczeństwa przeniesionej do
profanum ikonie.
Młody mężczyzna istotnie taksował ją wzrokiem, dzieląc uwagę pomiędzy nią samą a dokonany przez nią zakup, obecnie zawijany w chustkę i pakowany do niewielkiego, wytartego woreczka przewiązanego sznurkiem.
Zdybany na ciekawości przez jej adresatkę, jeszcze chwilę patrzył
na nią, moment później
do niej, uśmiechnąwszy się w odpowiedzi, ładnym, przepraszającym, lecz zaprzeczającym wstydowi czy zażenowaniu uśmiechem. Przyglądał jej się, całkiem otwarcie i bez intencji ukrywania czy wścibstwa.
—
Intrygujący wybór — zauważył uprzejmie, śmiało zbliżając do stoiska, by zapatrzyć się na fasadę drugich oblicz wyzierających z zacienionej dali straganowego baldachimu. Głos miał zaskakująco mocny, i chociaż nie tubalny i basowy, dziwnie niepasujący, przekomarzający z delikatną urodą młodzieńca, która nadawała jego gestom i mimice pozór melancholicznej natury, nieskorej do podobnej otwartości. —
Powodowany kaprysem czy może konkretnymi planami na piątkowy wieczór? — zapytał, utrzymując nieco zbladły, lecz nie tracący nic z pierwotnej urody uśmiech, wróciwszy spojrzeniem do inwigilatorki, jak gdyby jej obecność tutaj była dla niego miłą niespodzianką.
► Pokaż Spoiler
Morgana uiszcza 5 koron za elegancką maskę.
Re: Zakład krawiecki Lucindy Kreft
: 07 gru 2019, 18:05
autor: Juno
Odwzajemniła bezceremonialne spojrzenie mężczyzny, przyglądając mu się z rozmysłem od stóp do głów, podczas gdy obsługująca kramik dziewczyna pakowała maskę.
Młody, zadbany, przystojny doprawioną szczyptą melancholii urodą wyglądał jak ziszczenie niewieścich marzeń o romantycznej miłości. Przynajmniej tej części damskiej populacji, która wiodła spokojny, miejski żywot zabezpieczony odpowiedniej wielkości posagiem, a wypełniony salonową nudą i bogatym zbiorem romansideł. Z powodów niezależnych od niej, Morgana wymykała się tej klasyfikacji, romantyczną miłość i adonisów z bajek wsadzając... cóż, między inne bajki.
Na uśmiech, skądinąd ujmujący, odpowiedziała tylko lekkim uniesieniem brwi, odwracając się zaraz do ekspedientki, by odebrać gotowy pakunek. Po chwili poczuła i usłyszała, że stanął tuż obok. Nagabujący ją efeb o licu godnym półboga zapewne rzadko spotykał się z odrzuceniem ze strony płci pięknej, co mogło być źródłem jego śmiałości.
Mogło, lecz wcale nie musiało.
— Moje kaprysy — przemówiła, nie patrząc na młodzieńca, zajęta finalizacją transakcji — podobnie jak plany na piątkowy, i każdy inny, wieczór, to nie twoja rzecz. — Ujmując sznurki zawiniątka, Morgana odwróciła się w stronę mężczyzny, zaglądając w jego orzechowe oczy własnymi, znacznie ciemniejszymi, na dnie których zalegała wieczna zmarzlina przeznaczona dla wszystkich, którzy zanadto się spoufalali.
— Lucinda zatrudniła cię, żebyś badał rynek konsumencki czy po prostu lubisz wścibiać nos — wymownie spojrzała na poznaczone śladami przedramiona — i inne części ciała w nie swoje sprawy?
Re: Zakład krawiecki Lucindy Kreft
: 08 gru 2019, 20:38
autor: Dziki Gon
Nagabujący efeb, jak na kogoś, kto rzadko spotykał się z odrzuceniem, odefebił się natychmiast, bez oporów ani obiekcji. Ani — co rzadsze u młodych i pięknych, bez krzty resentymentu ani zachęty po odmownym potraktowaniu.
—
Bezdyskusyjna racja. Kornie przepraszam, nie chciałem niepokoić. — Uśmiech zniknął z jego twarzy, lecz nie z oczu, które po prostu odpadły od inwigilatorki, kiedy przeszedł nad nią do porządku dziennego, grzecznie ignorując imputowane mu uwagi o wścibstwie i badaniu rynku.
—
Dzień dobry, poproszę maskę. Tę złotą, na lewo od papugi. Masz bardzo piękne włosy, sporo tracą na tak ciasnym upinaniu, choć to niewątpliwie bardzo praktyczne przy pracy. — Usłyszała jak zwraca się do małej i mysiowłosej ekspedientki, gdy odebrała już własny zakup i zapłaciła za niego w pięciu luźnych koronówkach.
Młoda dziewczyna po drugiej stronie stoiska uśmiechnęła się półgębkiem, odkłoniła i powiedziała coś, czego Morgana nie dosłyszała, bo już zmierzała podać młodemu bogu upatrzony przez niego dodatek. Bazar wokół szumiał i mienił się kolorami. Gdzieś w oddali, przy straganie z wyprawionymi skórkami rozszczekał się pies.
Stare miasto i zasobne w winiarnie uliczki czekały przed nią otworem i według wszystkich przesłanek na niebie i ziemi nic nie wskazywało na to, by zamierzały jej uciec.