Austeria „Srebrny Krąg”

Obrazek

Gwar tłumu płynącego niby rzeka, porykiwanie zwierząt, brzęk monet, nawoływania straganiarzy, jazgot przekupek. Bazar Zachodni to handlowe serce Novigradu, które jak sprawnie nakręcony mechanizm zegarowy, nigdy nie ustaje.


Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Austeria „Srebrny Krąg”

Post autor: Dziki Gon » 20 maja 2018, 23:20

Obrazek Spory zajazd o bielonej, rzeźbionej elewacji, z własnym ogrodem i fontanną, stoi na wschodnim skraju Bazaru, przy głównej arterii. Wejścia doń pilnuje nie jeden, a dwóch cerberów wpuszczających tylko osoby prezentujące się dostatecznie elegancko i zamożnie. Złośliwcy powiadają, że aby załapać się na owo „dostatecznie”, należy zajechać poczwórnie zaprzężonym powozem, a podchodząc do zdobionego kolumnami portyku, robić to na rozwijanej przez paziów beli czerwonego kaszmiru. Spacerująca po głównej sali służba, podsuwająca gościom pod nosy srebrne tace nie musi obawiać się tego, że zabraknie jej miejsca do lawirowania. Nie zabrakłoby, nawet gdyby wszystkim waletom w „Srebrnym Kręgu” nakazano jednocześnie poruszać się po lokalu konno — austeria jest zarazem wielką salą bankietową. W sobotnie wieczory wypełnia się ona eleganckimi gośćmi, którzy w przerwach od obcałowywania sobie powietrza wokół uszu snują się po parkiecie niczym czarno-białe łabędzie. Kuchnia — dyskretna i ulokowana z dala od pomieszczeń gościnnych — przepełniona jest wykwintnymi zapachami, nastrajającymi podniebienie i wyobraźnię każdego, kto zabłądzi w jej okolice na kulinarne rozkosze. Jelenie comber w occie z majerankiem i kolendrą, smażone w oleju jesiotry z imbirem i cynamonem, kapłony nadziewane pistacjami, dorady z karmelizowanymi warzywami w sosie porzeczkowym — to tylko niektóre specjały z tutejszej karty dań. A właściwie księgi dań, bo spisanie wszystkich pozycji przekracza możliwości jednego tylko arkusza. Jeśli dać wiarę plotce, przez krótki czas można było w niej znaleźć nawet stek ze smoczego ogona. Abstrahując od jej prawdziwości, tutejsi kuchmistrze potrafiliby przyrządzić nawet szczura w taki sposób, że niejeden ucieszyłby się na samą myśl o wzięciu go do ust i z entuzjazmem uiścił za tę przyjemność dwucyfrową kwotę. W koronach.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Austeria „Srebrny Krąg”

Post autor: Ivan » 16 kwie 2019, 23:21

Rudolf oszczędnym ukłonem, jedynym na jaki potrafił się zdobyć i nie spartolić jego wykonania, podziękował drużynie za aprobatę jego kandydatury oraz brak otwartego weta wobec tejże. Za to ostatnie także stłumionym przez nos westchnięciem przewidzianego rozczarowania, niknącym w ogólnym gwarze sali.
Godnie i ze skromnością właściwą bohaterom przyjął odwzajemnioną pochwałę młodej Ebbeling, córki tego Ebbelinga, kimkolwiek staruszek był. Nie odmrugnął, nie chcąc zaskakiwać swojej fizys wysiłkiem podobnie niespodziewanej i nienaturalnej dlań wylewności.
Rudolf z Tegamo. — Rud rad odskoczył od kołaczących się po głowie domysłów na temat Ebbelingów, w drodze wyjątku z chęcią przyłączając się do wymiany uprzejmości, skoro na wymianę afrontów nie było co liczyć.
Chwilę później odebrał od garsona pergamin raz z wytycznymi. Wyplątując rulon z krępującej go wstęgi, odkaszlnął w urękawiczony kułak, po czym głośno i wyraźnie odczytał go swojej drużynie. Dwukrotnie, za drugim razem starając się zapamiętać.
Logicznym wydawało mu się rozpatrzenie podpowiedzi w kontekście kierunków, a niewykluczone, że również architektury i asortymentu ogrodu, w którym miały odbywać się poszukiwania. Razem z Morcerf zdarzyło im się obejść chyba wszystkie skwery, zieleńce i ogrodowe alejki Wolnego Miasta. Ale w tym tutaj nie był chyba ani razu. Chyba, że za potrzebą. Tą mniejszą.
Wschód, północ i południe? — zastanowił się, niezbyt głośno, mówiąc bardziej do siebie niż reszty, puszczając wskazówkę w obieg. — Czy któreś z szanownego państwa miało już może okazję zwiedzać tutejsze podwórze?
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Austeria „Srebrny Krąg”

Post autor: Dziki Gon » 17 kwie 2019, 14:29

Nikt nie rwał się do odgadywania znaczenia niewyszukanych rymów zapisanych na zwitku, za wyjątkiem może Dalii, której oblicze wskazywało na to, że tryby jej niezaprzeczalnie lotnego umysłu zaczęły się natychmiast obracać wokół odczytanych przez Rudolfa słów zagadki, jej zielone niby dwa szmaragdy oczy rozbłysły niemal dziecięcą ekscytacją. – Wydaje mi się…
Przerwał jej doniosły, choć jeszcze mniej wyraźny niż kilka chwil temu głos De Bruyne’a. – Mili goście, mili gracze! Byście nie zagubili się w pięknych zakątkach naszego wspaniałego grodu, jak kusząca myśl by to nie była w towarzystwie zebranych tu pięknych dam... – Udzielił chwili efektownej przerwy na rubaszne śmiechy, które piękne damy w towarzystwie Ruda przyjęły z pąsowym rumieńcem w przypadku młodziutkiej Hockenhole, wyrazem lekkiego zażenowania na twarzy panny Ebbeling oraz grymasem zniecierpliwienia u wdowy Darmott. – Podpowiem, iż wasze upragniony łup znajduje się bliżej, niż by się mogło wam zdawać, a z pewnością nie dalej niż granice tego wytwornego przybytku! Zwiedzajcie tedy śmiało jego zakamarki i szukajcie wskazówek ukrytych skrzętnie, jak to mawiają... na widoku! To jest we wschodnim i zachodnim skrzydle, na dziedzińcu i na podwórzu, a nawet tutaj, na tej sali. Na końcu ścieżki czeka sowita nagroda, której przysięgam na honor, nie przegapicie ni pożałujecie żadną miarą!
Panna Dalia zmarszczyła nosek. – Och, to komplikuje nieco sprawy. Lecz nic to! Myślę bowiem, moi drodzy, że to wcale dobry koncept, by rozpocząć poszukiwania na tyłach gospody, od podwórza, jak sugerował wcześniej nasz kapitan. Tam trzymają, zdaje się, miniaturową menażerię zwierząt, co świta mi pewnym pomysłem… Co myślicie, panie Rudolfie?
Zaskakująco, propozycji tej przytaknęła również coraz mniej nadąsana na myśl o zabawie Laura, a nawet zdobył się na półprzytomne skinienie głową jedyny wnuk hrabiny Darmott. Starsza dama, która na wcześniejszą introdukcję Freifechtera zareagowała niemal równym zainteresowaniem, co na dźwięk nazwiska tych Ebbelingów, uśmiechnęła się słodko. – Wyśmienity pomysł, Dalio. Choć nalegam, by spacer pan Rudolf uświetnił nam jakąś emocjonującą anegdotą o rycerskich pojedynkach. Musicie mi wybaczyć, mości Rudolfie z Tegamo, znaliśmy się dobrze z nieodżałowanym hrabią de Morcerf, tedy zdawało mi się, że i was rozpoznaję. Ufam, że hrabina Constantia jest w dobrym zdrowiu? Brakuje nam dzisiaj jej miłego towarzystwa.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Austeria „Srebrny Krąg”

Post autor: Ivan » 21 kwie 2019, 18:48

Rudolf z Tegamo, Freifechter i świeżo mianowany kapitan drużyny żółtych, zachował się adekwatnie do objętego właśnie stanowiska, w danym momencie nie pozwalając zaprzątnąć swojej uwagi niczym innym niż słowom Bruyne’a oraz opracowaniem przyszłego planu działania. Daleko było mu do bycia strategiem, a i nie mniejsza odległość dzieliła go też od posiadania kwalifikacji właściwych dobremu przywódcy. Braki nadrabiał miną, wyrażającą niezmącony spokój i pewność, którą zwykle widywało się u kapłanów i wojskowych, z tą może różnicą, że na dnie jego ciemnobrązowych oczu tliła się również skaza autonomicznej myśli.
Myślimy, że owszem, to wcale dobry koncept — zgodził się z uwagą młodej Ebbeling. Także z tą na temat pewnego skomplikowania spraw. Choć Wielkie Słońce mu świadkiem, że największą z komplikacji byli wspólni znajomi Morcerf i jej świętej pamięci małżonka, a dyaebl aen éir.
Doprawdy? — Udawane zainteresowanie komitywą, a może nawet parantelą łączącą starszą kobietę z nieodżałowanym hrabią wyszło mu raczej sucho i nieprzekonująco. Choć Rud powiadał się „przyjacielem domu” oraz rycerzem pani hrabiny, samego mości hrabiego miał okazję widzieć na oczy nie więcej niż dwa razy, jeszcze za jego życia. A poznać — w głównej mierze ze sporadycznych opowieści Morcerf oraz uroczystej mowy pogrzebowej, która uświetniła ceremonię jego pochówku. Przede wszystkim pamiętał z niej to, że nie mógł się wtedy zdrzemnąć, bo siedząca obok Constantia przez cały czas jej trwania marudziła mu o tupecie jasnowłosego głupiątka w toczku, dawnej kochanki hrabiego, która nie dość, że miała czelność przypełznąć na pogrzeb, to jeszcze wepchnąć się do pierwszych rzędów i ryczeć tak ostentacyjnie, jak gdyby to jej własny stary miał za chwilę karmić glizdy. Kiwająca się ze zmęczenia głowa szermierza, odebrana przez świeżo upieczoną wdowę jako wyraz aprobaty i zainteresowania opowieścią, walnie przyczyniła się do zacieśnienia jego relacji z Constantią. — Ja również ufam, że poczuje się lepiej i dołączy do nas dzisiejszego wieczora — zełgał uprzejmie, wynurzając się myślami z mgieł odległej krainy wspomnień.
Z największą przykrością muszę na ten moment odmówić prośbie szacownej pani hrabiny Darmott — oznajmił, czując coś zgoła odwrotnego. — Albowiem moją kolejną sugestią jest, abyśmy rozdzielili się przy poszukiwaniu wskazówek. — Choć, jak zostało to już wspomniane, żaden z niego strateg, Rud nie miał wątpliwości, że podobnie taktycznego odwrotu pozazdrościłby mu sam feldmarszałek Coehoorn, niech mu ziemia lekką będzie. — W następującej konfiguracji: Panna Ebbeling i Hockenhole na podwórzu, pani hrabina razem z szanownym wnukiem na dziedzińcu, a moja skromna osoba we wschodnim skrzydle. — Choć najchętniej sam zażyłby spaceru poza duszną salą, nie chciał odbierać małej Ebbeling jej pomysłu na sprawdzenie podwórza, ani mieć na sumieniu tłuściocha, którego brak świeżego powietrza gotowy przywieść do zagrzania krwi i apopleksji. Albo zapobieżyć jeszcze gorszej ewentualności zrzygania się przez niego na środku sali bankietowej.
Jeżeli niniejszy układ odpowiada szanownemu państwu — podjął po krótkiej chwili, trąc w zamyśleniu brew — Proponuję także, by ustalić fontannę jako miejsce zbiórki na okoliczność odnalezienia wskazówki przez którąś z grup. W wypadku przedłużającej się bezczynności będą mogli dołączyć do nieobecnych i wspomóc ich w poszukiwaniach. — Choć zaprezentował swój zamysł w nader uprzejmej formie, de facto stawiał swoją drużynę przed faktem dokonanym, zarówno własnym ułożeniem ciała, jak i myślami zmierzając w kierunku wschodniego skrzydła. Krótką chwilę wahał się nad przekazaniem karty z rymowaną zagadką którejś z pozostałych osób, jednakże ostatecznie zachował ją dla siebie, uznając, że jest jego jedyną oficjalną dystynkcją jako kapitana drużyny. Miast tego, otworzył ją ponownie, szykując się by po raz ostatni odczytać każdej grupie ustęp stosowny do kierunku, w którym miała się udać zgodnie ze wstępnymi ustaleniami.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Austeria „Srebrny Krąg”

Post autor: Dziki Gon » 23 kwie 2019, 19:09

Postawiona niejako przed faktem dokonanym, reprezentacja żółtych szarf zaakceptowała strategię wyłożoną przez Rudolfa bez większych dąsów. Młody Filip Darmott wymagał jeszcze kilku cierpliwych powtórzeń wyznaczonego jemu i jego skwaszonej babce wersetu zagadki, nim pierwsza para mogła oddalić się w kierunku dziedzińca, lecz suma summarum, rzewne rozstanie drużyny obyło się bez dramatycznych zwrotów akcji, ofiar w ludziach czy uprowadzeń przez wraże siły. Hrabina Darmott na odchodne posłała Rudowi spojrzenie, od którego poczuł zimno zbiegające mu w dół pleców, a Ebbeling, choć zdawała się najmniej przekonana, co do pomysłu rozdzielenia się, wzięła pod rękę małą Hockenhole i ruszyły obie w stronę wyjścia na podwórze, ochoczo rozprawiając o tajemniczej nagrodzie czekającej na zwycięzców.
Kapitan oddziału wyruszył w pole sam, w geście odwagi, której mógłby się od niego uczyć sam marszałek Coehoorn.
Ustalenie, gdzie się kończyła część główna austerii, a zaczynało jej wschodnie skrzydło nastręczyło mu więcej problemu niż by mógł przepuszczać. Budynek był wielki. Wielki i po krokwie u sklepienia wypełniony gwarem biesiady bzyczącym u ucha nieustannie niby natrętna mucha, zaś manewrowanie między z godziny na godzinę coraz bardziej wstawionymi gośćmi i uwijającymi się jak w ukropie lokajami iście przywodziło na myśl udział w bitwie z prawdziwego zdarzenia, na tyle, na ile niezaznajomiony w tej wątpliwej przyjemności Freifechter mógł sobie wyobrażać.
Prześlizgnąwszy się zwinnie między prawą flanką złożoną z lekkiej piechoty, a nacierającą nań właśnie tacą pełną przystawek, szermierz przemknął za linię rozwartych zapraszająco drzwi do wschodniego westybulu. Przestronny, choć nieduży przedsionek skrzydła wiódł kolejno schodami na piętro, łukowatą galeryjką po jego prawicy do mniejszej sali biesiadnej oraz wąskimi, ledwie uchylonymi drzwiami po lewej do niedużego pomieszczenia służącego, zdawało się, za parlatorium. Nadzieja na chwilę ciszy i kontemplacji wiodła donikąd, gdyż natychmiast z piskiem minęła Ruda puszczona samopas grupka młodzieży poszukująca wystawki z winami niepilnowanej przez ich parentelę lub smętne matrony. W samym westybule również nie szło makiem siać.
Wyżej, wyżej, jeszcze ino krzynę i mamy to!
Nie, już nie! Boję się!
Nie bójcie, ja trzymam! Już prawie!
W iście cyrkowym przedstawieniu grupka gości przepasanych karmazynowymi szarfami obracała się pod zwisającym z sufitu kryształowym żyrandolem. Tudzież obracało się niezgrabnie dwoje spośród nich, a reszta wtórowała, wykrzykując bezużyteczne porady i słowa zachęty. Jeden z omal niezdyskwalifikowanych wcześniej za rękoczyny panów, być może kapitan rywali, podnosił na rękach pulchną pannę usiłującą chwycić zawieszony na jednym z ramion pająka sznurek i arkusik. Kuriozalna konstrukcja chwiała się niebezpiecznie, a zaangażowany uczestnik i kibicujący mu towarzysze zdawali się być zainteresowani znacznie żywiej tym, czego się mogli dopatrzyć pod halką uczestniczki niż tym, gdzie stawiali stopy. Całość groziła rychłą katastrofą.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Austeria „Srebrny Krąg”

Post autor: Ivan » 25 kwie 2019, 19:19

Dając przykład przypisanego sobie wcześniej męstwa, w pole wyruszył sam, nie znając trwogi, żegnany bazyliszkowym wzrokiem starej wiedźmy. Zmierzającej na dziedziniec, choć o ileż skorzej posłałby ją w ślady dobrego znajomego, nieodżałowanego pana hrabiego.
Zwinnie przemykał między liniami wroga, pewny i nieustępliwy jak sraczka po źle zamarynowanych grzybach. Biorąc poprawkę na niesprzyjające warunki terenowe, nie tylko uniknął okrążenia przez rozproszone po polu bitwy siły wroga, ale w przelocie uszczuplił natarcie o jedną z przystawek, którą nie zatrzymując się był zjadł, jeszcze zanim sforsował wierzeje westybulu.
Swoją przygodę z gimnastyką, rozpoczął jeszcze w trakcie studiów, jako dopełnienie fechtunku, a cyzelował w Viroledzie, gdzie uchodziła za tradycyjną, niemal rdzenną aktywność fizyczną i uprawiał ją każdy, od ciury do wielmoży. Dziś, nieomal dwie dekady później, towarzyszyła mu przeważnie jako poranna rutyna oraz podczas wizyt w łaźni. I chociaż nie mógł poszczycić się tą samą gibkością co w młodzieńczych latach, mięśnie pamiętały dawne treningi, pozwalając mu na utrzymanie wyjątkowej jak na jego wiek kondycji.
Więcej niż przelotna styczność z dyscypliną pozwalała mu także bez ochyby ocenić, czy wykonywana na jego oczach figura przetrwa następne sekundy bądź też zwyczajnie, nazywając rzeczy po imieniu — jebnie. A do tego konkretnego przypadku nie potrzebował stawiać tarota, by wywróżyć rychły upadek wieży. Dzierżona pannica była zbyt ciężka na „górnego”, a dzierżący jegomość dzierżył chwytem niedopasowanym do środka ciężkości, który w dalszej perspektywie mógł go co najwyżej zmęczyć. Nie pomagali krążący wokół nich gapie zderzający się ze sobą nawzajem, sami chwiejni i kołowaci, jeśli nie od wypitych wcześniej trunków, to od patrzenia na wyczyny wytypowanej do zdobycia arkusika pary.
Rudolf odkleił spojrzenie od niestabilnej konstrukcji, przenosząc je na żyrandol i umocowany do niego sznurek, pojmując w lot, że upadek dwójki oraz ewentualnie kilku postronnych nie był potencjalnie najgorszym finałem całej sytuacji.
W pierwszym odruchu zamierzał po prostu cofnąć się o krok, poza zasięg rażenia szkła. Zdjąć sobie czarkę wina z tacy przechodzącego najbliżej pazia i obserwować beznamiętnym spojrzeniem kocura dostatecznie starego, by być mądrym, lecz nie dość by wyzbyć się dziecięcego okrucieństwa towarzyszącego kocim zabawom.
Niestety, wpojone mu resztki taktu i ambicja elitarności nie pozwalały mu na reagowanie w zgodzie z pierwszymi odruchami w sytuacjach towarzyskich. Ba, podążanie za najszybszą reakcją nie gwarantowało pomyślności nawet w fechtunku. Kiedyś, dawno temu, zbyt wczesna zasłona przed uderzeniem, które okazało się fintą kosztowała go bliznę na całe życie i długo zrastające się złamanie usztywniającej mu kark kości zwanej dumą.
Szybkim krokiem wparował między towarzystwo, przerywając otaczający dwójkę pierścień przez odepchnięcie jednego z kibicujących poza trajektorię połączonej wątpliwym ekwilibrium pary. Znalazłszy się w samym centrum fluktuującej orbity, pomógł niezdyskwalifikowanemu z ciężarem w osobie pulchnej panny, po czym zdecydowanie, lecz ostrożnie usiłował przywrócić ją ziemi, dobierając chwyt w taki sposób, by zminimalizować stawom traumę związaną z koniecznością ewentualnego łapania.
Waszmości wybaczą — rzekł podczas interwencji, choć w jego głosie nawet najżyczliwszy mu przyjaciel nie dosłyszałby się przepraszających tonów. — Ale szkoda żyrandola.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Austeria „Srebrny Krąg”

Post autor: Dziki Gon » 25 kwie 2019, 21:21

W swej pierwszej bezwolnej reakcji podchmielone towarzystwo rozstąpiło się przed nadciągającym pewnie i nieustępliwie Rudolfem w iście apokryficznym stylu, zupełnie jak Delta Pontaru łońskiego roku rozstąpiła się przed czarodziejem-ekscentrykiem Meuzemem, którego trzy dni później znaleziono w odpływie kanału obgryzionego przez kraby. Reakcja następująca potem nie była już tak bezwolna. Odepchnięty przez szermierza jegomość gromko go przeklął. Jego kompani przybrali marsowe miny. Jeden krzyknął:
Gdzie wybaczą, jakie wybaczą, chamie! Co się pcha?
Lecz to nie ich gniew skupił się na Rudzie prawdziwym płomieniem. Nie w nich swą cnotą i mężnością właśnie zyskał śmiertelnego wroga, a w tym samym wyczynowcu amatorskiej ekwilibrystyki, któremu poszedł w sukurs. A który niefortunnie zinterpretował zamiary wyciągającego ramiona ku jego figurowej partnerce nieznajomego.
Ach, ty wieśniaku, kaczeńcowy zboczeńcu! Precz z łapami od panny Dulci!
Sam nieopatrznie oderwał swoje ręce od spoconych łydek dziewczęcia, by je zaangażować w wymierzenie sprawiedliwości intruzowi.
Panna Dulcia zawyła. Lecz było już za późno.
Dzwoniące wcale czystym sporanem w uszach „Ratujcieee!” to było ostatnie, co zdążyła zawołać. Zdradzona, oszukana przez los. Podobna tylu innym niewinnym ofiarom cudzych złych decyzji, jakich nie brakowało na tym świecie pełnym pogardy i niesprawiedliwości. Nieszczęsna. Nawet na swój ostatni okrzyk rozpaczy miała ni chybi mniej niż ułamek sekundy.
Zupełnie jak Rudolf na decyzję, czy wykazać się najprawdziwszą tego wieczoru mężnością, czy usunąć z drogi nadlatującej klęsce.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Austeria „Srebrny Krąg”

Post autor: Ivan » 26 kwie 2019, 2:10

Jegomość Rudolf, rzecz to wcale nie tak niespotykana, poczuł się urażony. Nie brakiem wdzięczności ze strony gówniarzy, ani nawet ich szczeniackimi obelgami (choć gdyby miał akurat wolne ręce, z przyjemnością pochyliłby się i nad nimi), z których jedna była zresztą całkiem na miejscu.
Rudolf z Tegamo, zaprawdę i ponad wszelką wątpliwość był zboczeńcem. Co rusz zbaczał ze szlaku nieomylnej drogi przystającej dojrzałemu mężczyźnie, któremu wypadało mu być. Pomimo całego bagażu doświadczeń, pomimo silenia się na powściągliwość i wyrafinowanie, koniec z końców zawsze kończył na manowcach, na które wiodły go niewykorzenione szczeniackie odruchy i nierdzewiejący afekt do ryzyka. Jakaś część Rudrigera przetrwała w nim do dzisiaj i najwyraźniej zamierzała trwać nadal, aż do wyprorokowanego przez Itlinę Tedd Deireadh, niezależnie od tego w jak ciasny kaftan przyszłoby mu się ustroić, ani ile jeszcze razy podchodzić do nauki gawota. A to i tak przyjmując nader niepoprawnie optymistyczne prognozy.
Autentyczną urazę spowodowała sugestia, jakoby wmieszał się w sytuację przywiedziony nie cnotą, nie mężnością, nawet nie źle zaleczonymi młodzieńczymi nawykami, ale wątpliwymi wdziękami panny Dupci, mającej w sobie tyle powabu co cielna krowa.
Upuści ją, pomyślał na krótko, zanim rozedrgany sopran przeciął powietrze, a on sam, niby zwolniona sprężyna ruszył do przodu przechodzącym w przyklęk krótkim wypadem, wyciągając przed siebie ręce, którymi zamierzał przyjąć ciężar klęski. Tym razem zupełnie odruchowo. Na decyzję zwyczajnie brakło czasu.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Austeria „Srebrny Krąg”

Post autor: Dziki Gon » 26 kwie 2019, 22:33

Zaiste, upuścił.
Dziewczę runęło w dół, zachwiawszy równowagę całej misternej konstrukcji, pod którą jej gorącokrwista sympatia ugięła się niby stęchła belka. Przeobraziłaby się ta farsa w iście tragedię dla Dulcynei, jej wątpliwych wdzięków, gorącokrwistej sympatii, zgromadzonych postronnych, zabytkowej dębowej podłogi w westybule, a może nawet dla reszty bankietu De Bruyne’a, gdyby nie heroiczne zboczenie Rudolfa. Dulcia nie obejrzała się bowiem nawet — a już z pewnością nie przestała krzyczeć — jak się znalazła cała i zdrowa w wysmukłych, lecz wprawnych, silnych ramionach szermierza. Pochwycił ją może z kilka cali od dębowych desek. Te ni chybi również odetchnęły z ulgą, w przeciwieństwie do stawów w barkach i łokciach, a nawet kolanach Freifechtera.
Pannica ze zdumieniem ochnęła i zarzuciła wybawcy na szyję pulchne ręce. — Bohater!
Psichuj, nie bohater! — prychnął współsprawca całego zamieszania, podnosząc się z podłogi, na którą z impetem wywinął kozła i ze złością otrzepując przybrudzony kurzem frak. Jego nieskażona jeszcze wąsem gęba była czerwona niby burak, nie wiadomo, czy wskutek przeżywanego afektu, czy po solidnych kilku minutach dźwigania swej wybranki. — Tak, do ciebie mówię, dewiancie! Łapy precz od niej! Coście myśleli, że jak nas popchniecie, to zdołacie skraść nagrodę, którą zdobywamy tutaj w pocie czoła dla panny i jeszcze sobie bezkarnie zmacać? Niedoczekanie! Poszedł stąd, przybłędo, albo cię sami pogonimy! — zagroził, naturą wszystkich smarkatych wielbicieli pogróżek implikując, że w przypadku niezastosowania się do żądań Rudolf miałby do czynienia nie tylko z nim, a z wszystkimi czterema młodymi reprezentantami drużyny Czerwonych, tudzież obrońcami honoru Dulci. — A panu De Bruyne doniesiemy, jak sobie poczynacie w jego zacnej zabawie, tfu!
Splunął na posadzkę nieopodal Freifechtera i nadal wczepionej w niego panny.
Oszołomiona Dulcynea nie powiedziała nic, słuchała tylko wymiany zdań z głupawo rozchylonymi ustami i kwitnącym na policzkach pąsowym rumieńcem, być może myśląc, że oto miała się za chwilę stać romantycznym obiektem najprawdziwszego w świecie awanturniczego pojedynku, prosto z kart poczytnych powieści. Rudolf nie mógł wiedzieć, trudno mu było odgadnąć, czy w ogóle cokolwiek myślała.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Austeria „Srebrny Krąg”

Post autor: Ivan » 29 kwie 2019, 3:31

Rudolf wyprostował się z półprzysiadu, niepewny, czy właśnie zaskrzypiała deska podłogi, czy rzepka w jego kolanie. Powstrzymując chęć skrzywienia się, odstawił na oko pięć pudów żywej wagi na posadzkę. Pozbył wyrazów wdzięczności ze swojej szyi, nie siląc się na szczególną delikatność, a patrząc przy tym wyłącznie na poczerwieniałą fizys gramolącego się z podłogi paniczyka.
I nic, poza tą czerwoną i bluzgającą gębą nie liczyło się dla niego w tym momencie. Ani przyjęcie, ani nagroda, ani De Bruyne, ani żyrandol, o który poszło. Na jeden magiczny moment nawet podążająca za nim nieubłaganie fama dzieciobójcy, pokiwała mu ze zrozumieniem głową, po czym poszła przynieść sobie wina od pazia na drugim końcu sali.
Rudolf powstrzymał jęk ulgi, po raz pierwszy tego wieczora czując, że nie odstaje od towarzystwa.
Nareszcie. — Usta szermierza nieznacznie łamią ciszę, wypowiadając pełne wdzięczności słowa wyłącznie dla uszu prawdziwego bohatera spośród obecnych. Jego własnego wybawcy.
Nie pokaleczyłem nikogo od Belleteyn. — Twarz frei na jedno mgnienie traci swoją formę, w rzadkim, niepowtarzalnym momencie objawia zaczątek rozlewającej się po niej ulgi i wdzięczności, zanim, ledwie mrugnięcie później, powróci do pierwotnego kształtu niby wyginająca się przy uderzeniu klinga.
Nie dając mu czasu na reakcję ani kolejny słowotok, już jest przy młodzieńcu, zaraz po tym, jak plwocina dotyka posadzki. Nie tylko nie wykazując najmniejszych chęci, aby sobie pójść, ale zagradzając mu drogę.
Waszmość wyznaczy sobie sekundanta i pozwoli na podwórze — Rudolf z Tegamo, alegoria godności i kultury osobistej triumfującej nad chamstwem, choć nie odwraca wzroku od oponenta, przemawia do całego zgromadzenia. Zimno, grzecznie i zgodnie z przewidzianym protokołem. Niemal zgodnie, bo nieupilnowany i rozochocny Rudriger dodaje natychmiast: — Albo w przeciwieństwie do waszmości ucieknę się do obrazy czynnej, zamiast tylko nią straszyć.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Austeria „Srebrny Krąg”

Post autor: Dziki Gon » 01 maja 2019, 15:31

Chłopak, jeszcze młody podrostek, pobladł lekko, lecz nie cofnął się przed Rudolfem, zaciskając pięści, aż zbielały mu kłykcie. Wyglądało na to, że sam zaraz się wyrwie do czynnej obrazy, lecz najwyraźniej natrafił w nim Rudriger na adwersarza zdolnego przynajmniej do rozpoznania, że mu się rzuca honorowe wyzwanie, na które odpowiedzieć prostym w żuchwę nie wypadało nawet szczeniakowi, co gorsza mogłoby to zostać odebrane jako przejaw tchórzostwa w oczach świadków i Dulcynei. Albo to przypadkowy brak w zasięgu ręki noża do przystawek lub innego morderczego sztućca pozbawił dzieciaka rezonu.
Niemniej wypiął pierś i wycedził w pijanej brawurze. — A pójdę, zaprawdę! Zobaczycie, jak się obrazę damy zmazuje w Novigradzie, przybłędo. Andras, ty ze mną, pouczymy go raz, a dobrze.
Zaprawdę, gotowy był pójść i uczynić Rudowi tę przyjemność, nawet jeżeli iść miał krokiem zataczającego się nowonarodzonego cielaka. Był wręcz rozochocony, w zapalczywości i bojowym animuszu niemal dorównujący Rudolfowi, z tą różnicą, że młodzieniec nie usiłował skrywać ich pod fasadą choćby odrobiny dystynkcji lub dostojności. Jego zapał w widoczny sposób podzielała reszta zgromadzonych młodzików, wśród których podniosły się nieskoordynowane wiwaty i słowa zachęty dla kapitana „Czerwonych” oraz wyznaczonego na sekundanta Andrasa, jak i kilka niewyszukanych obelg pod adresem Freifechtera. Zdaniem głównej (a przynajmniej pierwszej po kielichach z winem) przyczyny zamieszania, panny Dulci, nikt z obecnych włącznie z kapitanem nie zdawał się zbytnio interesować.
Rasmus, Erik, wołajcie paziów! Niech mi przyniosą jakąś szablę!
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Austeria „Srebrny Krąg”

Post autor: Ivan » 12 maja 2019, 23:10

Wiele rzeczy nie wypadało szczeniakowi, zwłaszcza takiemu, którego miot wywodzi się z domu dostatecznie dobrego, by otrzymywać zaproszenia na podobne przyjęcia. Stroszący się przed nim kogut oraz jego koleżkowie swoim dotychczasowym zachowaniem nie tylko zamykali listę tych rzeczy, ale też otwierali kolejną — powodów, dla których w opinii Cesarstwa oraz pozostałych narodów, Nordlingowie byli i wciąż pozostawali nieujarzmioną zgrają barbarzyńców, kohortą chamów, wściekłą hydrą o tysiącu dymiących łbach, które na domiar złego żarły się między sobą. W porównaniu z imperialną kindersztubą, tutejsze młodzieży chowanie mogło się schować.
Taksując twarz kosturbacza, z której częściowo odpływały krew i rezon, Rud nie odsunął się zachowawczo. Nawet gdyby jakiś sztuciec znalazł się teraz w zasięgu owego hetmana indyczych napuszeńców, wątpliwe, by był się nim w stanie posłużyć, choćby w charakterze narzędzia zbrodni. Jednakowoż, kiedy usłyszał jakie narzędzie zbrodni polecił dostarczyć sobie w zamian, wówczas to jego własna cierpliwość naprężyła się gwałtownie i omal nie rozpruła, trzymając się ostatnim włóknem, na którym zawisło rychłe ziszczenie rękoczynów. Szabli mu się zachciało, buszmenowi! Broni honorowej! Zangwebarczykowi jednemu, godnemu oślej szczęki najwyżej, w porywach (w porywach!) krzemiennego dzirytu! Urągający manierom, robiący kurwę z honoru, depczący fason i podcierający się godnością dzikus zamierza dzierżyć tradycyjny redański oręż? Co za czasy, co za, kurwa, parszywe i zadżumione czasy! A wszystko to w rzekomej Stolicy Świata, o jakże ona niegodna teraz swojego imienia!
Przybłęda uśmiechnął się pełnym goryczy i zniecierpliwienia uśmiechem, nie mogąc doczekać się sposobności, by nauczyć złotą młodzież życia oraz manier, jak bean swojej pierwszej wizyty w burdelu.
Wietrząc nieuchronną burdę, podążał do celu, to jest wyjścia, pewnie i nieubłaganie jak spuszczony ze smyczy posocznik, który zwęszył ofiarę. Drapieżnie rozochocony nie zwracał większej uwagi na ubliżający mu tłum, postrzegając go jako nie więcej niż suto zastawiony stół, uginający się od ciężaru półmisków, pstrokaty od jeszcze ciepłych wspaniałości. Chłonął i zapamiętywał imiona i twarze. Kogoś, kto żywił się honorem, zwykle nie trzeba było namawiać na drugie danie.
Wkraczając do przedsionka, z miejsca okazał odźwiernemu kwit na swoje czterdzieści trzy cale i trzydzieści sześć uncji w czarnej pochwie, do których tęsknił przez cały wieczór. Po szczęśliwym zjednoczeniu, wobec prawdopodobnego braku innych chętnych — to właśnie szanownego konsjerża wyznaczył na swojego „sekundanta”. Podobnie cała reszta aktualnego postępowania honorowego była to farsa owinięta w bardzo cienką i kusą woalkę pozorów formalności. Informując jegomościa o świeżo przydzielonej roli, szermierz ani myślał egzekwować od niego faktycznej obecności, z miejsca wychodząc na zewnątrz w poszukiwaniu pierwszej wolnej powierzchni o średnicy przynajmniej dziesięciu metrów, preferowanie piętnastu.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Austeria „Srebrny Krąg”

Post autor: Dziki Gon » 14 maja 2019, 3:24

Grupki gości na drodze Rudolfa rozstępowały się przed nim na boki niczym ławice srebrnej drobnicy przed mknącym złowrogo wśród morszczyn szczupakiem, nie szczędząc mijającemu ich szermierzowi zdumionych, pierzchliwych, pospolicie wścibskich i podejrzliwych albo zazdrosnych wręcz spojrzeń. Przed nim albo przed rabanem, który czyniła mu za plecami nadęta bojówka młodych indorów. Kilka ukradkowych szeptów również posłyszał w drodze, choć mogły dotyczyć one wszystkiego, nie umknęła jego uwadze także ta wąska garstka uczestników bankietu, która zaczęła odczuwać tajemniczo zbieżną z jego trasą oraz zamiarami — oznajmianymi, czy tego chciał czy nie, przez chełpliwe pokrzykiwania Czerwonych — potrzebę zaczerpnięcia na zewnątrz odrobiny świeżego powietrza. Niemrawo przemieszczali się w stronę wyjścia z sali w ślad za Rudem, nie zapodziawszy nigdzie, rzecz jasna, ostentacyjnej niechęci i wyrazu znużenia wypisanych na ich twarzach tłustym drukiem. Panem et circenses.
Najdroższe mu czterdzieści trzy cale i trzydzieści sześć uncji spoczęło w dłoniach Rudrigera znajomym ciężarem. Była jak zawsze, równie stęskniona, co i on, równie chętna do tańca.
Znacznie mniej chętny do czegokolwiek konsjerż spojrzał na niego, jak gdyby nie był do końca pewny, czy bez namysłu przytaknąć prośbie, poprosić o jej powtórzenie, czy taktownie zaśmiać się z nieszczególnie zabawnego żartu. Na co się zdecydował, temu już Rudolf nie zmitrężył świadkować.
Dziedziniec, na który prowadziły główne drzwi austerii zalewało ciepłe, łagodne światło zmierzchającego słońca odbite w tafli pobliskiej fontanny jak rozrzedzona wodą krew. Przekraczając próg biesiadnej gospody szermierz mógł z zadowoleniem skonstatować, że na obszernym placyku nie brakowało mu wolnej przestrzeni i to o niemal dowolnej średnicy, wyłączając dosyć niewygodnie usytuowaną w samym środku opływającej ją grysowej ścieżki, marmurową fontannę. Sama ścieżka zdawała się jednak być wystarczająco szeroka, otoczona klombami i starannie przystrzyżonymi krzewami kwietnymi. Miejsca do pląsów nie brakowało również na dogodnie płaskich skwerach po obu stronach alejki, na przykład w cieniu rozłożystego jaworu rosnącego pod okalającym dziedziniec murkiem.
Rosa zaczynała zbierać się na pachnącej, młodej trawie.
Rud zszedł po trzech drewnianych schodkach wiodących do austerii, minąwszy jakiegoś strutego jegomościa, który wymiotował właśnie na uboczu do jednej z wystawnych gankowych waz i nieudolnie starał się nie rzucać nikomu w oczy.
Mówili, kurwa, Est Est... a rzyga się jak po jabcoku!
Aura była nadzwyczaj chłodna, jak na późny maj, większość gości De Bruyne przebywała tedy wciąż na salonach, przez krótką, urokliwą chwilę dziedziniec był nieomal opustoszały. Rudolfowi mignęły jakieś pojedyncze, spostrzeżone kątem oka błękitne oraz zielone szarfy nadal pochłonięte poszukiwaniem wskazówek, a pod jaworem zastał wzrokiem nikogo innego, jak hrabinę Darmott z pasją obsztorcowującą za coś swego wnuka. Przerwała wyraźnie wpół słowa, niczym ogar chyba wietrząc pojawienie się Ruda w progu gospody i zaciskając cierpko usta na jego widok.
Mości Rudolfie! — zawołała, lecz przerwał jej raban podążający za Freifechterem pewnie i nieuchronnie niczym smród za niemytymi onucami.
Koguci hetman wtoczył się na dziedziniec, omal się nie potknąwszy w progu, a jemu w sukurs wtoczyła się cała reszta koguciej zgrai oraz truchcząca za nimi z przejęciem panna Dulcia, która na twarzy dostała wypieków. Jeden ze smarkaczy niósł pod pachą szablę w karmazynowej pochwie, zaiste prawdziwą redankę, zdawało się po masywnym jelcu i charakterystycznej, wygiętej rękojeści. U wyjścia przybytku i na ganku pojawiło się również, całkowitym przypadkiem, kilku zupełnie niezainteresowanych potencjalnym widowiskiem uczestników bankietu, spośród których Rudolf nie rozpoznawał żadnej bliżej znanej mu twarzy, choć przysiągłby, że przez chwilę dostrzegał między nimi nieco zafrasowane oblicze Fryderyka z Mirtu, które szybko zniknęło mu z oczu.
Mości Rudolfie! — powtórzyła hrabina Darmott, ciągnąc za sobą lekko otępiałego Filipa. — Cóż tu się wyrabia?
Honor się roz-.. zsztrzyga! — odparł pijanym okrzykiem kapitan Czerwonych. — Honor pięknej panny Dulci! Którego ja klnę się bronić, jakem Klaus… De Bruyne! No! — rzucił do Freifechtera pogardliwie. — Stawajcie! Jesteście może przybłęda, lecz nadal gość, zezwolę wam tedy wybrać pole.
Matrona popatrzyła z oburzeniem, nie na szczeniaka, którego początkowo nie zaszczyciła nawet łypnięciem, lecz na szykującego się do pojedynku Ruda. Zwróciła się do niego głosem tak zimnym, że mógłby mrozić gile w nosie. — Dobrze rozumiem, mości Rudolfie? Zapragnęliście potykać się z pijanym gołowąsem? — Łypnęła w końcu i na objawionego Klausa De Bruyne. — A wy milczcie, chłystku i liczcie szczęśliwe chwile, nim zjawi się tutaj wasz ojciec.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Austeria „Srebrny Krąg”

Post autor: Ivan » 26 maja 2019, 0:00

Ale odbija się wykwintniej — rzucił w przypływie dobrego humoru do mijanego na schodach konesera najpopularniejszego białego z Castel Ravelo.
Wieczór zapowiadał się naprawdę pięknie. Klękające na horyzoncie słońce różowiło świat przedśmiertnym blaskiem, wydobywającym z powietrza to co najlepsze. Rześki zapach zbliżającego się zmierzchu i pachnącej młodej trawy, w której zbudzone owady powoli rozpoczynały swój koncert. Było melancholijnie i ślicznie.
Rudolf wyszedł na dziedziniec, równie czarny i wyciągnięty co kładące się na nim o tej porze cienie. Jego własnym był spragniony sensacji i świeżej krwi korowód. Wygląd jego — tłum tłumów, mowa jego — szum szumów. Frei nie widział w nim twarzy ani powodów, by go zauważać. Skrzywienie zawodowe. Niepisany alians drapieżnika i padlinożerców. I towarzyszący temu swoisty paradoks, że momenty takie jak ten były jedynymi, kiedy oni zauważali jego. Rudolf żył dla takich momentów, choć to nie ich uwaga sprawiała, że uważał je za wartościowe.
Chrzęszcząc grysem pod wyglancowanymi oficerkami, Rud zatrzymał się przy fontannie, zmrużonymi oczami śledząc zachodzącą ponad szczytem jej rzeźby złotą tarczę odbijającą się w szkarłacie, niby pod pozorem ustalenia, czy światło nie będzie przeciwwskazaniem dla pojedynku w tym miejscu, w istocie — dla ukrycia uśmiechu. Niedającego się dłużej okiełznać uśmiechu człowieka, który właśnie zszedł na samo dno Dołu i wrócił, wytargowawszy od demonów swoją duszę z powrotem. W pewnym sensie tak było w istocie. Trzydzieści sześć uncji, bo tyle ważyła jego dusza, odpoczywała właśnie w pierzynie z adamaszków, na powrót u jego boku. W czułym zamyśleniu położył dwa palce w urękawiczonej dłoni na jej głowicy, by nie budząc jej jeszcze, przypomnieć sobie jej ciężar i dotyk. Wspomnienia, które nieustannie i mimowolnie przywoływał w pamięci od samego początku ich rozłąki.
Uznając, że jest za stary, żeby ganiać za szczeniakiem wokół fontanny, odstąpił od niej, decydując się na potyczkę w cieniu jawora, jawiącą się jako bardziej praktyczne rozwiązanie. Summa summarum, skonkludował, obwód pnia jest mniejszy niż cembrowiny.
Prawie pożałował swojego wyboru, słysząc „Mości Rudolfa” i spieszącą okazać mu swoje niezadowolenie starkę, ale, na Baal-Zebutha, sam ją tu przecież wysłał, żeby uwolnić się od niej na sali. Jego krótkowzroczność jak zwykle przypominała mu o tym, dlaczego został szermierzem, nie strzelcem. Niespodziewanie w sukurs przyszedł mu jego adwersarz, oszczędzając mu kłopotu udzielania wyjaśnień, a może raczej towarzyskiego nietaktu wynikającego z planowanego przez Rudolfa zbycia matrony podczas odmierzania krokami stosownej odległości pod jaworem.
Powieka nie drgnęła mu, gdy gówniarz przedstawił się jako progenitura gospodarza, a czoło nie zmarszczyło w wysiłku towarzyszącym ustalaniu, z którą latoroślą ma właśnie przyjemność. Drgnął mu natomiast kącik ust, powstrzymując pragnącą wydostać się na zewnątrz serdeczną salwę śmiechu, na którą zasługiwała niniejsza rewelacja. Rzecz jasna nie wpłynęło to w żaden sposób na postanowienie Rudolfa, by potykać się tu z młodzieńcem. W niniejszym układzie nie odwiodłaby go od tego nawet wiadomość o tym, że łebek jest bękartem Hierarchy.
Tutaj — oznajmił spod jawora przybłęda, którego kopnął zaszczyt wybierania pola. Tak jak uprzednio, nie okazując na zewnątrz tego, co sądzi o obelgach oponenta. Zamierzał sprawić mu niespodziankę i odnieść się do nich w trwalszej i bardziej pouczającej wymianie niż słowo za słowo.
Spełniając prośbę młodego Bruyne’a, stanął, pozbywając się z grzbietu czarnego kaftana, który wylądował na ziemi za jego plecami, zostawiając Rudolfa w cienkiej białej koszuli, której rękawy, po chwili namysłu, podwinął do łokci. Obita pochwa spoczęła na kaftanie, gdy uwolnił ją od pasa, zatrzymując się z obnażoną viroledanką w dłoni, ostrzem do dołu, na skraju wyznaczonego uprzednio placu boju. Z mieszaniną niedowierzania i poczucia jawnej niesprawiedliwości patrzył na niesioną tamtemu redankę. Spokojne podziwianie wykonania oręża przerwała mu jednak poszukująca zrozumienia wdowa Darmott .
Z najwyższym obrzydzeniem. — Jego słowom towarzyszyło ciężkie westchnięcie. — Ale czego się nie robi, by móc później opowiadać emocjonujące anegdoty o rycerskich pojedynkach.
Stoję! — Ostanie słowa Frei sygnalizowały jego przeciwnikowi gotowość pojedynkową, a ich gapiom, że mogą zechcieć się nieco odsunąć, jeżeli nie chcą pobrudzić wieczorowych kreacji plamami, które spierały się nawet gorzej od wina. Pewnie, że należałoby poświęcić więcej czasu na wytyczanie szranków i związane z tym formalności, włącznie z przypomnieniem reguł, zapowiedzią walczących oraz ich bandażowaniem. Jednak tak się składało, że Rudolf także liczył szczęśliwe chwile dzielące ich od pojawienia się gospodarza.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Austeria „Srebrny Krąg”

Post autor: Dziki Gon » 28 maja 2019, 23:59

Wysunięta bezszelestnie z saku miękkich adamaszków viroledanka zamigotała światłem odbitym od płazu i przylgnęła do ramienia Rudolfa tak, że nie sposób było odgadnąć, gdzie kończyły się wąskie palce szermierza, a zaczynała jaszczurza skóra rękojeści, gdzie dłoń łączyła się z nadgarstkiem, a gdzie jelec z głownią. Skierowany ku ziemi czubek sztychu drgał w powietrzu niepostrzeżenie.
Iście po rycersku — wycedziła hrabina, mrużąc pomarszczone, wymalowane powieki — stawać do pojedynku ze zdurniałym od wina smarkaczem, pewnie nie dorastającym wam do pięt w mieczu, jeśli nie w dufności. Daruję sobie finał tej anegdoty. Zachowajcie go dla swej damy.
Opuściła dziedziniec z zadartą godnie głową i wyrazem niesmaku na twarzy, ciągnąc za sobą bezradnego wnuka.
Młody de Bruyne, nieporuszony groźbą rychłego zjawienia się w polu swej srogiej parenteli, zrzucił w ślad za Freiem swój ciasno opięty, pasiasty kaftan na mokrą trawę, rozruszał barki i wypiął pierś ostentacyjne. Zamaszystym ruchem dobył z trzymanej przez jednego ze swych kamratów pochwy lśniącą, zakrzywioną redankę i wywinął nią na próbę kilka pokracznych młyńców, przed którymi zgraja Czerwonych uchyliła się przezornie. Zatrzymał się w odległości niecałych siedemnastu stóp od swego oponenta.
A stójcie! Zaraz będziecie płasko na grzbiecie leżeć!
Może to nie jest taki dobry pomysł, Klaus… — wybąkał nieśmiało Andras, wysoki blondyn wyznaczony przez młodego adwersarza Rudrigera na sekundanta.
Głos rozsądku utonął w gromkich wiwatach ze strony dwóch pozostałych ziomków panicza oraz kilku co lepiej zaprawionych specjałami z Castel Ravello spektatorów. Stojąc na schodkach do głównych drzwi austerii, wzdłuż ścieżki, przy pluskającej cicho fontannie, a nawet przy samym pniu klonu, nie bacząc na groźbę poplamienia wamsów i dubletów, najbardziej zaangażowani w widowisko gapie gwizdali żywo, w niewybrednych słowach podżegali obu zawodników do walki, poduszczając ich na siebie jak dwa koguty. Na twarzach garstki pozostałych widzów, tych zwabionych przed gospodę hałasem, jak i całkiem przypadkowych malowały się różne emocje, od zaciekawienia po grozę lub wzgardę.
Stać! Staaać! KLAUS!
Po schodkach austerii nadciągał Aleksandra De Bruyne we własnej osobie, wspierany przez przelotnie zapoznanego z Rudem odźwiernego-sekundanta oraz dwóch innych pachołków i gości, wśród których z oblicza Rudriger rozpoznawał tylko jedną osobę — mości Fryderyka z Mirtu. Druga była ciemnowłosa dziewczyna, wyróżniająca się, bo ustrojona nie w suknię balową i pantofelki, a wysokie buty, kaftan i nogawice, do tego jako jedyna z komitetu zdawała się być rozbawiona sytuacją, którą zastali na dziedzińcu.
Blednąc na twarzy, Klaus De Bruyne rzucił długie spojrzenie Freifechterowi i zacisnął usta w wąską bruzdę.
Czerwone szarfy rozstąpiły się przed seniorem ich dzielnego dowódcy w popłochu. Starszy De Bruyne krok nadal miał dość chwiejny, a twarz bliską barwy przepasek na piersiach Klausa i jego kompanów, lecz zdawało się, że z przyczyny zgoła innej niż ilość wlanego w gardło Est Est. Trudno było Rudolfowi orzec, czy gniewu, czy trwogi.
Szarpnął krnąbrnego syna za ramię, odwracając go do siebie i bezceremonialnie wytrącając szablę z dłoni podrostka. — Na Wieczny, psiajucha, Ogień, co tu się wyrabia?! Hę? Klaus! Co tu się wyrabia? Co znowu za awantura?!
Zostaw, nie żadna awantura! To łajza, zboczeniec, uczynił pannie Dulci wstręt i afront! Lza go nauczyć manier!
Bacz na język! Jeszcze ja cię manier nauczę… Co wy powiecie panie? — gospodarz zwrócił się do Freia, zaskakująco nieoskarżycielskim tonem. — Jak to było?
Toć zełże! — zawył Klaus.
Bacz, mówię! Zawrzyj gębę bo klnę się, nie będę patrzył, co powie matka. Wy, jak było? Prawdę rzecze? Mówić, aby szybko! — Senior popatrzył po trzech pozostałych reprezentantach Czerwonej drużyny, która nieskładnym, nieprzekonanym mamrotem zaczęła popierać wersję zdarzeń swego kompana, gubiąc się w zeznaniach i mówiąc jeden przez drugiego.
Psiakrew, pojedynczo!
Pan mnie złapał tylko… — rozległ się nagle ledwie słyszalny, nieśmiały głosik. Nieszczęsna sprawczyni i pośrednio ofiara zamieszania, choć ponownie niezapytana przez nikogo o zdanie, postanowiła przemówić.
Co? Mów wyraźnie, dziecko!
Dulcynea spaliła się płomiennym rumieńcem pod nienawistnym spojrzeniem swego niedoszłego obrońcy i powtórzyła cicho. — Waćpan mnie tylko złapał. Próbowaliśmy zdjąć wskazówkę z żyrandola, panicz Klaus się potknął i upadłabym, ale ten pan mnie złapał...
Panicz Klaus otworzył usta, jakby coś chciał powiedzieć, lecz w obliczu spojrzenia rzuconego mu przez ojca natychmiast je zamknął, oddając się wnikliwemu studiowniu czubków własnych oficerek. Aleksander De Bruyne potarł czoło i sapnął, a purpura zaczęła powoli odpływać z jego wąsatej, nieco nalanej twarzy.
Rozumiem — powiedział do Freia, splatając ramiona na piersi — że smarkacz uczynił wam despekt? Macie moje najszczersze przeprosiny jako gospodarza oraz ojca tego, tego… Zapewniam, że surowo odczuje konsekwencje swego zachowania. A ja postaram się wam wynagrodzić tę urazę, jak tylko sobie zażyczycie. Ale odłóżcie, proszę, brzeszczot. Toć to jeszcze gołowąs. Dostanie nauczkę, ledwie wejdzie w próg domu. Nie lza lać krwi o głupiego młokosa, ni chybi się zgodzicie, panie?...
De Bruynowy potomek zzieleniał na gębie, a wśród widowni rozeszły się stłumione pomruki poparcia dla gospodarza oraz rzadsze, lecz jeszcze bardziej przytłumione pomruki rozczarowania. Ciemnowłosa młódka towarzysząca mości Aleksandrowi podniosła z mokrej trawy zakrzywioną redankę i starannie wycierała z niej rosę, a oczy Fryderyka z Mirtu utkwione były w Rudolfie.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Austeria „Srebrny Krąg”

Post autor: Ivan » 07 cze 2019, 19:31

Na słowa hrabiny, Rud nie krył się z wykrzywiającą twarz niechęcią i wydętymi wargami sygnalizującymi przemożną chęć splunięcia jej pod pantofle. Nie odrzekł zaś ni słowa, ograniczając się do odprowadzenia jej wzrokiem z wyraźną przyjemnością, tym większą im dystans, który pokonała.
Masz szczęście, starko — pomyślał, czubkiem ostrza opisując w powietrzu łuk dla rozgrzania nadgarstka i przedramienia — Że obelgi przejrzałych wiedźm nie mają mocy obrażania człowieka honoru. Bo i z twoim tucznikiem zażądałbym sprawy. Pewien jestem, że anegdota o świniobiciu na bankiecie uprzyjemniłaby mi niejeden zimowy wieczór.
Zupełnie jakbym słyszał moją Panią — zaszczycił koguta odpowiedzią na jego buńczuczną groźbę, choć nie była warta nawet parsknięcia, w przeciwieństwie do jego wygłupów z żelazem, które śmiało mogłoby posłużyć za inspirację do malarstwa rodzajowego o tematyce „sianokosy”.
Niecałe siedemnaście stóp od szczeniaka, Rud stanął w gotowości. Lekki wykrok, ostrze do dołu, otwarta góra, chwyt tuż pod jelcem, z głowicą opierającą się o nadgarstek. Nieznacznie zmodyfikowany „głupiec”, idealny na otwarcie, stosowny do okoliczności. I towarzystwa.
Otaczająca ich feeria twarzy mieniła się od kolorów i afektów. Odchodzące słońce grało czerwonym refleksem na wyobrażającej je puncy ostrza Ruda, płynnym ogniem wypełniało migotliwie runy creda wytrawionego podle bruzdy. Zapraszało do jego spełnienia na równi z kutym „na miarę” ciężarem. Nie mógł marzyć o lepszym zwieńczeniu wieczoru.
Wtem krzyk. Pierwszy, drugi i trzeci, najgorszy z nich wszystkich. Odbierający ostatnią nadzieję na to, że wcześniej były pomyłką.
Tytanicznym wysiłkiem woli, Rud wstrzymał rwące się do tańca mięśnie, które w jego myślach już wprawiały się w wypad z fałszywym ostrzem z pół-zamachu mierzonym w niską czwartą. Zacisnąwszy powieki z całej siły, odetchnął bardzo ciężko i bardzo głęboko, przeciwieństwem ulgi. Palce trzymały rękojeść tak mocno, że przysiągłby, iż pomimo rękawic (o których w rozochoceniu zapomniał) jest w stanie wyczuć fakturę łuski oblekającej rękojeść.
Odwrócił się powoli i spokojnie, co nie przyszło mu wcale łatwiej niż wymuszony niedawno bezruch. Nic a nic. Widok Filistra z Mirtu i tego wieszaka z foyer, którego w przypływie fantazji nobilitował na swojego sekundanta, bynajmniej nie pomagał. Ciemnowłosa była mu obojętna. Znał ją tylko ze słyszenia.
No i był jeszcze De Bruyne senior, we własnej, czerwonej i trzęsącej się jak nóżki w galarecie osobie.
Indagowany szermierz nie powiedział nic. Zrobiły to jego oczy, którymi mierzył krnąbrną latorośl inkryminującą go właśnie o rozbrat z prawdą. Fryderyk miał rację, skonstatował, w myślach przymierzając klingę do karku swojego przeciwnika. Niedoglądana plącze się i świdruje.
Coraz bardziej zmęczony przedłużającą się sceną, przeczekał również swoją obronę z ust panny Dulci, za którą — gdyby to na prawdzie zależało mu teraz najbardziej — byłby może i wdzięczny. Sam pewnie nie zniżyłby się od udzielania staremu żadnych wyjaśnień.
Nie zgodzimy się — odrzekł krótko i rozbrajająco szczerze, daleki od przyjęcia przeprosin i spełnienia prośby. — A nagradzać może sobie waszmość pachołów. Za dobrą służbę. — Słowo „pachołów” zostało przez fechmistrza zaakcentowane — intonacją i spojrzeniem, którym zmierzył tych, którzy ściągnęli mu głowę rodu na jego własną.
Niemniej jednak — podjął nieporuszony, dosłownie i w przenośni. — Ordynarne pieniactwo potomka uchybiło wam, jako rodzicowi, dalece bardziej niż mojej osobie. Uznaję wasze pierwszeństwo do wymierzenia stosownej nauczki, gospodarzu.
Obydwoje, Frei i Viroleda, wystąpili naprzód, wskazując wysokiego blondyna, którego wołali Andras.
Mnie wystarczy sekundant.
Ilość słów: 0

Odpowiedz
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław