Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Obrazek

Gwar tłumu płynącego niby rzeka, porykiwanie zwierząt, brzęk monet, nawoływania straganiarzy, jazgot przekupek. Bazar Zachodni to handlowe serce Novigradu, które jak sprawnie nakręcony mechanizm zegarowy, nigdy nie ustaje.


Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 18 mar 2018, 18:06

Obrazek Subtelna, ale drżąca od namiętności woń kadzideł, płatków czerwonych róż, perfum i kobiecych ciał przesącza się przez szpary i szczeliny w mahoniowych drzwiach przybytku, wabiąc z zatłoczonej Alei Dziewiarskiej zasobnych w korony klientów. Dostojnicy i bogaci bankierzy, dyplomaci, herbowi panowie, spekulanci, egzotyczni przybysze oraz stała klientela Zachodniego Bazaru — nie urzędy, nie place targowe, nie banki ani dwory są miejscem, gdzie spotykają się najważniejsze w mieści osobistości, lecz luksusowy dom publiczny „Jedwabny Szlak”. Wnętrze budynku otula ich ciepłym, wonnym woalem, którym przesiąknięte są kosztowne meble, sztukateria na ścianach oraz posadzki z zamorskich gatunków drewna. Pierwsze wrażenia z wizyty w „Jedwabnym...” nie pozostawiają żadnych wątpliwości, co do tego, czemu przybytek ten w ciągu zaledwie kilku lat zdominował nawet najlepiej prosperującą konkurencję, po zakończeniu wojny rozwijając w Novigradzie skrzydła z zagadkową wręcz skutecznością. Dziś oferuje szeroki wachlarz ekskluzywnych usług swym licznym patronom, których dobiera spośród novigradzkiej — i nie tylko — elity. Nie będąc ani absurdalnie majętnym, ani wyjątkowo dostojnym, ani ekstraordynaryjnie ważnym, nie ma co liczyć ciepłe powitanie w progach „Jedwabnego...”. Czuwająca nad reputacją oraz bezpieczeństwem tego miejsca sotnia o nieskalanej empatią aparycji regularnie rozwiewa mrzonki tych, którzy się za majętnych, dostojnych lub ważnych niesłusznie uważają.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 19 mar 2019, 22:34

Minęły pozbawione szyldu, grube, mahoniowe drzwi otoczone klombami róż i reliefami wyobrażającymi sceny z klasycznych romansów wykutymi w fasadzie kamienicy. Powietrze zapachniało wonią perfum oraz wietrzejącego wina i klacz sama rozpoznała drogę do domu, ochoczo skręciła za budynkiem w wąski, ocieniony przez kamienice zaułek przezywany Uliczką Namiętnego Wpierdolu. Za dnia w starym składzie zboża mieściła się niewielka stajnia, do której młodzi, pomocni chłopcy odprowadzali wierzchowce klienteli zza miasta. Nocą już krzynkę mniej młode, lecz nadal pomocne pacholęta odprowadzały tam zagubionych domokrążców, a niekiedy osobników radykalnie nieprzestrzegających etykiety obowiązującej w goszczącym ich przybytku.
Gwar Alei Dziewiarskiej stopniowo przycichł, dało się usłyszeć dzwonienie podkutych kopyt Draceny o bruk oraz przytłumione dźwięki i rozmowy dobiegające z zamkniętego dla publiki, zachodniego skrzydła Jedwabnego Szlaku. W dalekim foyer najęci muzycy grali Cello concerto d-moll IV Jeana Bastiena Schaba, a nie modne ballady. Czyli gospodarz przebywał gdzieś na salonach.
Alsvid spojrzała na słońce wiszące nisko nad dachami Wolnego Miasta i z zadowoleniem skonstatowała, że zostało jej jeszcze dość czasu, żeby się odświeżyć. W progu stajni zeskoczyła z siodła, wręczyła wodze jednemu z pomocnych, młodych chłopców i skierowała się do bocznych drzwi budynku strzeżonych przez dwóch starszych „chłopców”.
Witaj, Aksel. Witaj, Dirk.
Dobry wieczór panience.
W środku spotkała u stóp spiralnych schodów służkę Agnès niosącą naręcze świeżych poszew. Dziewka skłoniła głowę. ‒ Kolacja za godzinę, pan Florent prosił o punktualność.
Będę przed czasem.
Wspięła się na piętro kamienicy i skierowała prosto do maleńkiej, wyłożonej drewnem łaźni położonej tuż obok użyczonego jej atelier. Pomieszczenie zasnuwała siwizna, a para unosząca się nad rozgrzanymi węglami gryzła w nozdrza. Alsvid rozpięła pas i ściągnęła z siebie ubrania, bez ceregieli wskakując do balii. Dotyk gorącej wody przenikający gwałtownie jej skórę na chwilę znieczulił ją i odprężył głęboko, wypłukując z mięśni zmęczenie, a z głowy wszystkie troski mijającego dnia. Jedna z dziewcząt Florenta zapukała do drzwi łaźni, żeby zaproponować swoją asystę, tak jak miały polecone zawsze robić. Nawet wobec niej.
Alsvid przytaknęła. Była w niezgorszym, jak na siebie, humorze. Oparła plecy o brzeg balii i odchyliła głowę, pozwalając urodziwej półelfce masować się i przemywać wodą spienioną przez różne pachnące specyfiki.
Jesteś dzisiaj strasznie spięta ‒ zwróciła uwagę dziewczyna. Wąskie, długie palce przesunęły się z troską po bladych ramionach.
Mhm.
Zwłaszcza tutaj… i tutaj.
Mhm...
Pomóc ci się rozluźnić?
Nie mam aż tyle czasu, Innis.
Oh, szkoda. Widzisz się dzisiaj z panem Arnoldem?
Tak. ‒ Alsvid wyślizgnęła się jej dłoniom i opuściła balię, kapiąc na świerkową podłogę łaźni. ‒ Za chwilę, prawdę mówiąc. Podaj mi, proszę, coś do wytarcia się. Nie, zostaw ubrania, Agnès je później zabierze. Tylko mój miecz.
Swój niewielki pokoik zastała, jak zawsze, dokładnie w tym samym stanie, w jakim go zostawiała rano ‒ nieporządnym. Przez pojedyncze, uchylone okno wlewały się do niego promienie zachodzącego słońca. Alsvid zasiadła przed prostą toaletką i rozczesała, a następnie upięła starannie długie, polśniewające srebrem włosy, szykując się na umówione spotkanie. Zapięła na szyi jedyną biżuterię, jaką miała w posiadaniu: delikatny łańcuszek zwieńczony sygnetem Wielkiego Słońca. Nad wyborem perfum chwilę się zamyśliła. Nie było jej wcale tak śpieszno na to spotkanie.
Nie było jej śpieszno prosić o kolejną przysługę.
Nie miała jednak wyboru, wyczerpała już wszystkie możliwości i narzędzia, jakimi dysponowała do przeprowadzenia w Novigradzie samodzielnego śledztwa. Zbierała informacje, kupowała je. Powęszyła wokół banku Vivaldiego i filii Giancardich, wokół wszystkich licencjonowanych i nielicencjonowanych zakładów magicznych od Bramy Wielkiej po Oxenfurcką. Oficjalnie tylko jedna czarodziejska eminencja nabywała ostatnio akcje u Vivaldich, lecz wątpliwym było, by Zavist posługiwał się aliasem „Filifiona de Looevet”. Pozostawały jeszcze rejestry nieoficjalne ‒ póki co, poza zasięgiem. Nic w księgach legalnych zakładów magicznych. Wtykanie nosa w interesy nielegalnych było zbyt ryzykowne przy obecnych nastrojach politycznych w mieście, pozostawało tylko mieć nadzieję, że również dla Zavista. Był jeszcze interes Giancardich, bardzo obiecujący trop. Dla niej wyczerpany po potwierdzeniu, że północni czarownicy nadal lubią bezpiecznie lokować swoje środki w rynku kruszców i kamieni szlachetnych. Czyli, że miód jest słodki, a wódka gorzka.
Wszystkie poszlaki urywały się z tego samego powodu. Nie mogła podejść bliżej. Wiedziała, że jeśli to zrobi, to nieuchronnie wpadnie na jakiegoś totumfackiego swojego przyjaciela, może nowego ucznia albo najemną klingę. A wtedy Zavist zniknie z Novigradu. Ucieknie daleko i przepadnie na długo. Może na zawsze. Nie miała już pod ręką żadnych starych znajomych, którzy mogliby go dla niej wysondować.
Wybrała mocną i zmysłową, orientalną nutę. Ulubioną przez Florenta.
Przebrana w atłasową suknię pożyczoną jej z zasobnej garderoby Jedwabnego Szlaku, zeszła z powrotem na parter skrzydła i skierowała się do prywatnej jadalni gospodarza. Idealnie przed umówioną porą. Nilfgaardczyk był znany z ortodoksyjnego przestrzegania zasad punktualności, na którą tak nalegał względem swych gości, pracowników i kontrahentów, lecz sam rzadko zjawiał się przed czasem. Którymkolwiek z wcześniej wymienionych by nie była, Alsvid pozwoliła sobie zasiąść pierwsza na jednym z dwóch miejsc przygotowanych przy podłużnym stole i poczekać.
Zapach oddychającego na komodzie Erveluce dominował nad zapachem potraw.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 22 mar 2019, 19:43

Wystrój jadalni tworzył atmosferę triumfującej marności, dzieląc władzę z panującym wewnątrz półmrokiem. Świece w dwóch cynowych kandelabrach, jednym na stole, drugim na pobliskim dresuarze, oświetlały pomieszczenie migotliwym światłem rozedrganych płomieni, roniąc grube, woskowe łzy. Środek nagiego, nienakrytego obrusem stołu z ciemnego, polerowanego drewna ozdabiała kwietno-owocowa martwa natura poniewierających się luzem granatów i srebrnej wazy przywiędłych storczyków w kolorze indygo. Zastawa — również srebrna, spoczywała na grubych, czerwonych serwetach po dwóch przeciwnych stronach zaokrąglonego blatu w oczekiwaniu na pojawienie się gospodarza.
Florent jak zawsze zwlekał ze swoim entrée. Jako dekadentowi nie wypadało mu się spieszyć. Odległe cello concerto płynęło zza ścian pośród przedłużającej się ciszy. Erveluce oddychało. Światło świec tańczyło w krysztale pucharów. Miękko wylądował na blacie wysuszony kwiat storczyka. Samotna figurka z obrazu nad dresuarem spoglądała w dal, na pełne wzburzonych fal morze, zastygłe pod pędzlem artysty. Alsvid nie potrafiła sobie przypomnieć którego.
Do pomieszczenia wsączył się bez słowa i ledwie słyszalnie, jak upiór pragnący wyłącznie zaznaczyć swoją obecność. Wyczuła jego bliskość, kiedy zatrzymał się przy oparciu jej krzesła, by ocenić jej wybór perfum. Również bez słowa sunął wzdłuż stołu, by zająć swoje miejsce.
Moment, w którym rozlał się na rzeźbionym kovirskim krześle w całej swojej smukłej, zakutanej w bordowy szlafrok szamerowany złotą nicią postaci był sygnałem dla oczekującej za drzwiami służby. Zapach potraw przybrał na sile, a naczynia wypełniły się jadłem, donoszonym przez zwiewne postaci młodych kobiet w różnym stopniu negliżu.
Gospodarz ignorował jedne i drugie, przyglądając się Alsvid ponad stołem, z pięścią przytkniętą do skroni. Wyraz jego bladego, niezdrowo zakonserwowanego oblicza jak zawsze pozostawał nieodgadniony. Przywodził na myśl marmur posągów z elfich nekropolii.

Mine Luned, moen Feain
Que buair coir te vis elain?

Przemówił do niej dystychem z Elegia ad Iolana Aelsta var Erla, kiedy ostatnia z kobiet zniknęła za drzwiami, zostawiając ich samych. Zainteresowanie frasunkiem kalającym jej piękną twarz było autentyczne lub kwestią dobrego wychowania, nie pozwalającego na tknięcie rozlanego do pucharów Erveluce ani smażonego byczego ogona w kaczych wątróbkach przed wypytaniem gościa o samopoczucie. Cudze grzechy i boleści pozostawały przyjemnością szlachetniejszą niż kulinarne rozkosze. Karmiły duszę.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 23 mar 2019, 1:29

Jako pierwsza — prawem gościa — upijając łyk intensywnie czerwonego, wytrawnego alakantu, Alsvid odparła nadobnie wersetem z innego dzieła var Erla. A przynajmniej tym, co z niego zapamiętała. — Trocair, moen Coerson alvear’daeg... Essea savner a thu, essea savner thu a'baeth.
Prawda była taka, że ostatnim dla niej przyczynkiem do pękania serca byłaby tęsknota do Arnolda Florenta lub jego „gorzkich pocałunków", lecz dobre wychowanie, a przede wszystkim rozsądek, nakazywały uniknąć bezpośredniej odpowiedzi i odwzajemnić gest uprzejmego zainteresowania ze strony gospodarza, nieważne czy autentycznego, czy czysto galanteryjnego. Jedno z drugim w przypadku Florenta nie musiało się ze sobą wcale wykluczać. Alsvid wiedziała, że jako znany dekadent cenił sobie piękne, puste i fałszywe słowa oraz gesty, i wszystko inne, co kryło pod spodem rozkład lub pogardę. Cenił sobie także zdolność tych prostych słów oraz gestów do zachęcania jego gości, by zdziewali przed nim swoje sekrety tak beztrosko, jak zdziewali ubrania. O tym również Alsvid wiedziała i dlatego zamilkła. Bardzo galanteryjnie. Odwzajemniała jednak zainteresowanie rozdziewaniem oblicza swego interlokutora — jego beznamiętnej, niezbrukanej bruzdami ni bliznami twarzy, jego oczu nawilgłych, przekrwionych, ciemnych jak palisander. Oczu, których prawdziwego tonu oraz wyrazu jej własne, przenikliwe oczy nie umiały spenetrować, zupełnie tak, jak nie potrafiły zidentyfikować anonimowego landszaftu zawieszonego za plecami gospodarza, choć skądś przecież dobrze znały tę scenerię. Czy to u ujścia Yarry wiatr tak targał grzbietem Wielkiego Morza?
Smażony ogon wołowy i kacze wątróbki stygły na półmiskach. Światło z toczących tłuste, grube krople wosku świec tańczyło odbite od kryształu pucharów, od pozłacanego symbolu Wielkiego Słońca unoszącego się i opadającego w rytm oddechu Alsvid i od lśniących, ciemnych loków spływających na przygarbione ramiona Florenta. W powietrzu mieszały się aromaty wytrawnego wina i zmysłowego orientu. Oraz niepewności. Czy to piękna czy skalana troską, twarz dziewczyny również starała się stanowczo i skutecznie skrywać to, co czuła i co myślała tak naprawdę, gdy patrzyła na człowieka, którego nie potrafiła rozszyfrować. An scorpea seant va nathair, nir, nir nir... Jadowity, mały skorpion krążył wokół żmii, stuk, stuk, stuk... Szukając sobie w ciemnościach drogi ostrymi szczypcami, starał poruszać się w rytm grających gdzieś daleko smyczków.
Dziękuję za zaproszenie i ponownie, za gościnę — kontynuowała uprzejmości w ich ojczystym języku między kolejnymi leniwymi, cierpkimi łykami Everluce, choć wcale nie musiała, bo ani zaproszenie, ani gościna nie były za darmo. Nic nie było za darmo, nawet Innis. — To czysta przyjemność.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 26 mar 2019, 14:48

Aevet — pochwalił dobór cytatu znad nakładanej sobie właśnie sałatki z dyni i szałwii. Arnold Florent, znany dekadent, mało kogo zwykł zaszczycać pozorami. Jego zamiłowanie do nich, paradoksalnie szczere i niewymuszone, marniało wśród trudów szarej jak egzystencja śmiertelnika codzienności.
Celebrowanie momentów takich jak ten, było dlań niczym odwiedziny mogiły dawnej kochanki. Tylko podczas nich tłoczące się na wargach pradawne, ojczyste, pełne piękna i mądrości słowa mogły pobrzmiewać równie czysto i melancholijnie, co struny cytry trącanej nad Albą. Nieomal prawdziwie. Chciało się wierzyć, że wywodziły się prosto z serca, nie zaś lęgły pośród mroków posępnego sklepienia jego rozumu.
Celebrowanie bez momentów takich jak ten, było dlań niczym. I właśnie dlatego jako drugi — prawem gospodarza — spełnił toast za ich spotkanie. Poprzedzając go stosownym wersetem. Pochodzącym z antycznego niemal Leag an Laidheal. Słowami księcia Fingala wypowiedzianymi do Czarnej Seidhe imieniem Sarai.
A’baeth me aen tue labre, perca tue minn cair cor en falern — zaprosił oblubienicę w swe komnaty, by cieszyć się i weselić pocałunkami jej ust, jej miłością przedniejszą od wina. Aby rozdziewać ją z chust i odsłaniać smagłość. Na co odpowiadała mu w kolejnych dwu strofach:
Nie patrz na mnie, żem śniada,
że mnie spaliło słońce.

Nie patrzył na nią, przynajmniej nie bezpośrednio. Patrzył na kawałek kaczej wątróbki nabitej na koniec swojego widelca. Alsvid nietrudno było wczuć się w jej położenie. Pełna skupienia cisza, milczenie niewypowiedzianych wersów zawisło między nimi po toaście. Karmiło domysły na temat tego, na ile świadomie utrafił z wypowiedzianym podczas niego fragmentem.
Nałóż sobie karczochów — polecił, nie zaproponował, także w języku ojców i dziadów, odkładając widelec z nietkniętą wątróbką. Nie sięgał do pucharu. Upajał się samymi słowami. Palisandry przesunęły się po jej dłoniach i szyi, czyhając kogo pożreć. Zmarznięta żmija rozgrzewała się pod koszulą, szykując by ukąsić.
Nie. — Nie odwzajemnił grzeczności tradycyjną formułką. — Nie czysta. Brzemienna goryczą. Jak obcowanie z najprzedniejszą sztuką Starszego Ludu. — Westchnienie Florenta poruszyło zbłąkaną ciemną falą, przyklejoną do jego bladej, władczej skroni.
Twoje zmartwienia, doceń porównanie, pasują mi do salonu. — Odczekał chwilę, ani chybi rozbawiony bezowocnymi wysiłkami tańczącego skorpiona. — Zastanawiam się jeszcze do którego. Imię ich Legion, a każdy w innym stylu. Powiedz mi córko, jakaż to marność tej ziemi przygnała cię w podsienia starego człowieka? — Pytanie, jak wszystko co dotychczas pomiędzy nimi, było czysto retoryczne. Florent, którego na pierwszy rzut oka trudno było zwać starym, a jeszcze trudniej człowiekiem ponad wszelką wątpliwość domyślał się, że nie przybyła tu z powodu niedoli miłowania.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 26 mar 2019, 17:53

Wyprostowała się na krześle, ściągając chude, nagie ramiona i odwracając wzrok od marynistycznego płótna na ścianie z powrotem ku towarzyszowi swego wieczoru, ku bladej twarzy i palisandrowi ciemnych oczu. Spotkała się z nimi wpół drogi spojrzeniem, po którym trudno było jednoznacznie określić, czy doceniała porównywanie jej zmartwień do wystroju salonów. Co dopiero wytykanie jej tych zmartwień. Zignorowała komendę gospodarza do poczęstowania się karczochami, tak samo jak retoryczność jego pytania.
Oparła podbródek o dłoń, tylko jedną, bo w drugiej trzymała kielich z winem, którym wolała upajać się i upijać bardziej niżeli najpiękniejszymi nawet słowami. Może poza jednym. — He’avn. — Jej ulubione słowo w każdej mowie. Ześlizgnęło się po języku dziewczyny melodyjnie i długo zostało na ustach, jak pierwszy, namiętny pocałunek wieczoru obiecujący rozkosze, od których drżały członki i zdawał się drżeć w posadach cały świat. — Krzywda, utrata, zemsta, najbardziej marne na tej ziemi i najsłodsze. Choć zdziewania szat i cieszenia się swymi smagłościami nigdy nie pozostawiam dalece w tyle — dodała z gorzkim uśmiechem, nie precyzując, czy miała nadal na myśli powody ku ich spotkaniu.
Ją również nieco bawił ten ostrożny walc na rozgrzanym piasku i chociaż jego bezowocność budziła głęboki niepokój oraz niepewność w zwykle bardzo pewnej siebie dziewczynie, to niepokój oraz niepewność były przynajmniej nowe, ożywiające, pobudzające. Przyłapywała się na fantazji, by skosztować ich więcej.
Aep enw Minne, a Minne rualach... — westchnęła, bynajmniej nie z romantycznego wzruszenia miłością i jej okrucieństwami. — Wiesz, że przyszłam zwrócić się do ciebie o pomoc.
Wiedział. Dzięki tej wiedzy od chwili, gdy wkroczył do pomieszczenia igrał z nią jak dzika dzierzba z nawleczoną na cierń myszką — albo jak z kawałkiem jedzenia nabitym na czubek widelca — i dopóki na to pozwalała, dopóty nie mógł ani nie zamierzał przestać. Taka już była natura drapieżnika. Alsvid dobrze wszak posmakowała tego rodzaj igraszek, chociaż nigdy dotąd ze strony, z której doświadczała ich teraz, co wzniecało w niej z wielkim trudem kiełznaną złość oraz zniecierpliwienie. A także niepewność i głęboki niepokój. Ożywienie i pobudzenie.
Muszę go dostać, Florent, tutaj, w tym mieście, albo już nigdy. Muszę. Ale potrzebuję do tego ludzi, ekspertyzy, koneksji, narzędzi. Ciebie. Aep enw Minne, me Ven. Wiesz, że zawsze spłacam długi.
Patrzyła na mężczyznę znad wciąż pustego talerza oraz już pustego pucharu — bezpośrednio, bezwstydnie, bez pokory. Czuła jego wzrok na wrażliwych zagłębieniach w swojej szyi, na delikatnych palcach dłoni. Nie uciekała przed nim.
W dalekim Nazairze, na skalistych zboczach Schodów Marnadalu można było spotkać zarówno skorpiony, jak i żmije. Czasem jakiś głodny gad połasił się na małego, kruchego pajęczaka i później widywano na szlaku takie splecione pary: skorpiona zdławionego śmiertelnym uściskiem oraz martwą żmiję z kolcem jadowym zatopionym w zesztywniałym cielsku. Alsvid przypomniała sobie ten widok i zastanawiała się, czy Arnold Florent był kiedykolwiek w Nazairze.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 03 kwie 2019, 3:03

He’avn — Florent chętniej smakował słowo niż wino. — Powtórz to, proszę. Brzmi pięknie wypowiadane z twoim akcentem. — To czy faktycznie był w stanie wyłapać podobną subtelność, czy powiła ją jego fantazja było równie nieodgadnione jak intencja samego życzenia. Mogła być nią szczera admiracja, równie dobrze zwykły cynizm. W przypadku właściciela „Szlaku” należało liczyć się z faktem, że obydwie z tych, zdawałoby się przeciwstawnych, postaw dzieliła kotara cienka niby muślin.
Milczał dłuższą chwilę, strząsając z siebie pełną zamyślenia melancholię niby dzielący ich storczyk swe płatki. Zwlekał, wodząc leniwie długim palcem wąskiej dłoni po krawędzi opróżnionego do połowy pucharu. Karmił wszystkie sześć towarzyszących jej od wejścia namiętności.
Zemsta. Klasyka, czyli banał. — Przelotny grymas zniechęcenia błysnął na twarzy gospodarza nim ten na powrót pogrążył się w obojętności i bezczuciu. — Tak, wiem po co przyszłaś. I pomimo to miło mi cię gościć. Nawet jako herolda wtórej wieści. — Połysk świec zalśnił na obrazie, zagrał cieniem na chudej i szlachetnej twarzy drapieżnika, przyglądającego się ofierze, która zaprzestała ucieczki. Albo po prostu dlatego, że et delectabile est oculis videre solem. Cisza przylgnęła do pomieszczenia niby kurz do draperii, gdy umilkło ostatnie echo orkiestry poprzedzone finałem opętańczego zgrzytu strun.
Mogę, oczywiście, dopomóc w zemście. Zorganizować krzywdę. Starannie zaplanować utratę. Wielokroć miewałem z nimi do czynienia. Wielokroć zastawiały mój stół i układały mnie do snu — Nieogarniona tajnia palisandrów bezwiednie zwróciła się w kierunku stygnącego przed nimi pogrzebu pieczonej wołowiny. — Ale ty prosisz mnie o gwiazdę na firmamencie. Kroplę w morzu. Wiatr pośród stepu. — Słowa Florenta, wypowiadane zarówno we wspólnym jak i ojczystym były pozbawione jakichkolwiek manieryzmów i naleciałości. Niczego, co mogłoby objawić lub ledwie przybliżyć gdzie bywał lub skąd pochodził. Podtrzymując tym samym jeden filarów najpopularniejszej z teorii zakładającej, że wypełznął z samego dna Dołu.
Zdecydowanie będziesz miała u mnie dług. A pierwszą jego ratę przyjdzie opłacić ci z góry. Tuż po tym, gdy sprecyzujesz jakiej ekspertyzy ci trzeba. Narzędzia dobiorę sam. — Gestem, w którym władczość pasowała się ze zrezygnowaniem nakazał jej rozebrać się do samej duszy.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 03 kwie 2019, 16:47

Alsvid uśmiechnęła się z przekąsem. — Nie uciekajmy się do tragizowania, proszę cię zaledwie o banał.
Pragnienie powoli zgasiło uśmiech na jej ustach, aż ostatni jego cień zniknął z dziewczęcej twarzy, tak jak jęk smyczków umilkł w końcu za bogatą, intarsjowaną nieprzyzwoitymi scenami boazerią na ścianie i nie rozbrzmiał więcej. Ostatnia kropla Erveluce krążyła po dnie kryształowego naczynia, którym dziewczyna leniwe kołysała w dłoni. Nie poprosiła jednak gospodarza o uzupełnienie zawartości pucharu, wszak jej pragnienie tyczyło się kropel, ale tych w morzu. Gwiazd strąconych z firmamentu i wiatru schwytanego pośród stepów. Dotykało ją i paliło tak głęboko, że aby je zaspokoić Alsvid gotowa była mało, że do gołej duszy się rozebrać, to samej ją poćwiartować, krwawiącą owinąć całunem i złożyć na płonącym stosie.
Tyle w kwestii nie popadania w tragizm, pomyślała drwiąco.
Infiltracji dossier i aktywów w banku Giancardich — w słowach tak bezpośrednich i eksplicytnych, w jakich tylko się dało sprecyzowała swoje zapotrzebowanie na ekspertyzę, po czym rozwinęła je bez zbędnego ociągania. — To na początek. Nawet Zavist musi z czegoś się utrzymywać w mieście, swego czasu bardzo lubił spekulować na cenach kruszców i kamieni szlachetnych, ale po nieszczęśliwym wypadku przyjaciółki opuścił Kovir, upłynniwszy wszystkie swoje udziały w eksporcie kopalin. Bardzo prawdopodobne, że po przeprowadzce do Novigradu ulokował środki w filii Brendy Giancardi. Jeśli tak, to liczę, że z poufnych archiwaliów konta lub z operujących na nim totumfackich będę w stanie wydobyć informację o dokładnym miejscu pobytu jego właściciela. Jeśli nie, to wracamy do punktu wyjścia… Zostanie Cosma Cianfanelli albo Vivaldi.
Zakładam, że gdyby nasz czarownik niespodziewanie nabrał kontenansu i zaczął szukać źródeł przychodu w mniej „certyfikowanych” konsorcjach, ty prędzej czy później czegoś byś się o tym dowiedział. Zakładam, że podzieliłbyś się tą wiedzą w przyjacielskim i gościnnym geście. — To było najbliżej żartu, jak dotąd znalazła się w towarzystwie swego gospodarza, a lada chwila zapewne — choć z ogromnym oporem przyjmowała tę perspektywę — również właściciela. Florent nie był człowiekiem ani gościnnym, ani przyjacielskim, przynajmniej nie w tradycyjnym tych słów znaczeniu. Czy był w ogóle człowiekiem, to również podlegało spekulacji.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 09 kwie 2019, 0:40

Wgląd w rejestr transakcji Giancardich. — Nie patrząc w talerz, Florent przyszpilił dwuzębnym widelcem wystygniętą wątróbkę, po czym sięgnął do patery, by ściągnąć z niej i rozgryźć niewielkiego pomidora. — Uważaj to za zrobione na jutro. Nie trzeba ci czegoś jeszcze? Może skalnego smoka? Tiarę Jego świątobliwości Hierarchy? Szafirowe wrota z Tarnhann? — Jej gospodarz uśmiechnął się złośliwie, bo tylko tak potrafił.
Naprawdę pięknie to sobie wymyśliłaś. Naprawdę zgrabnie. Jestem też w stanie uwierzyć, że samodzielnie, wnioskując po pobrzmiewającym w prośbie młodzieńczym optymizmie, równie niezmąconym, co niezweryfikowanym. — Uśmiech opuścił oblicze Florenta, nie pozostawiając na nim żadnego trwałego śladu niby poczęty w majaku wid cienia. Zapowiedzią, że oto zada pytanie, które nie będzie zawoalowane drwiną ani podszyte cynizmem. — Skąd pewność, że twój magik jest w mieście? Od kogo?
Zresztą — zaczął po chwili, nie czekając odpowiedzi, ani nie śmiejąc się z jej żartu o gościnności. — Ja także szukam czarodzieja. Wyobraź sobie, że jednemu z moich zdarzyło się ostatnio spłonąć. W Novigradzie. Rzecz niemal równie banalna jak twoja zemsta. — Ciemne oczy florenta bezwolnie podążyły w kierunku błyszczącego na jej szyi słońca. Jego dłoń odruchowo podążyła w kierunku pucharu, z zamiarem ulżenia sobie winem w przedłużającym się zamyśleniu.
Sądzę, że zbyt prędko zakładasz, że ktoś taki jak Zavist potrzebuje dodatkowych źródeł przychodu. Ale nie obstaję uparcie przy swoim. Nie znam go wszak tak dobrze jak ty. I jeżeli przyjdzie mi się o nich dowiedzieć, kornie przyznam się do pomyłki. A także zdobędę się na gest o który mnie prosisz. W myśl zasady „do, ut des”, miła przyjaciółko.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 09 kwie 2019, 18:31

Moje kondolencje — oświadczyła dziewczyna bardziej do wiszącej za głową Florenta mariny niż do niego, tonem nadal grzecznym, choć proszącym się o w pełni zasłużony sceptycyzm, co do autentyczności wyrażonego ubolewania. — Rzeczywiście, przykry banał.
Odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie: ja nie mam żadnej pewności. Odbieram jako komplement to, że mi ją przypisujesz, choć zgaduję, że skomplementowanie mnie nie było wcale twoim zamiarem — dodała z uśmiechem wykrzywiającym kącik jej różanych, zwilżonych smakiem wina ust. Uśmiechała się gorzko i fałszywie, bo tylko tak umiała, a także bardzo krótko. — Nie, nie mam pewności… — powtórzyła po chwili namysłu. — Wyłącznie subiektywną, ale wysoce wiarygodną informację sprzed blisko trzech lat, mniej wiarygodne wyniki pobieżnego skanowania sprzed sześciu miesięcy oraz młodzieńczy optymizm. To że mylisz z nim moją desperację również mi schlebia. Przyczyny moich pozostałych założeń zachowam dla siebie, nic nie wniosą do naszej rozmowy, a ty masz całkowitą rację. Nie znasz go tak dobrze, jak ja. — Różane usta zamilkły na dłuższy moment, a złociste, lisie oczy migotały odbitym od nich blaskiem świec, w ciszy obserwując jak Nilfgaardczyk rozprawia się z przystawkami oraz zimną już, osuszoną z krwi wątróbką. Alsvid zawartość tac oraz talerza nieszczególnie interesowała, bynajmniej nie z troski o linię.
Do ut des — zgodziła się skinięciem głowy. — Trudno jednak rozprawiać o wzajemnościach, kiedy tylko jedno z nas wyraziło swoje oczekiwania. Czego ty ode oczekujesz, miły przyjacielu? Jak mogę spłacić pierwszą ratę swego długu? Gwiazdą z firmamentu, jej odbiciem na powierzchni stawu? Czy pozostajemy w sferze banałów i mam służyć w pozyskiwaniu przez ciebie nowego czarownika? Swoim nie planuję się dzielić.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 14 kwie 2019, 0:27

Odkładany widelec brzęknął na talerzu i tym razem to Florentowi wypadła kolej podziwiania bliżej nieokreślonego detalu na marinie. Od początku spotkania cisza miała przystęp między ich dwoje, zasiadając przy stole równie swobodnie, jak gdyby była tu trzecim gościem. Ale ta, która zawitała właśnie w tej chwili, nie była tą samą, co poprzednio. Alsvid nie wyczuła tego aż do momentu, w którym nie została przerwana. Kiedy właściciel „Szlaku” i pozostałych marności ziemskiego ogrodu nie odpowiedział, po raz pierwszy w jej obecności, czystym wspólnym.
Nie było moją intencją komplementowanie cię — zaczął tonem, przy którym zawartość ich talerzy mogłaby uchodzić za świeżo ściągniętą z rusztu. — Była nią pomoc, o którą, jeśli może pamiętasz, przyszłaś mnie prosić. — Gospodarz leniwie opuścił się na oparcie, odwracając ku białowłosej swoją niewzruszoną twarz, jak gdyby ocknął się właśnie z jakiejś głębokiej i osobliwej myśli. — Wobec czego moim właśnie przywilejem jest zadawać pytania. Decydować o tym, co zachowasz dla siebie. A ja życzyłbym sobie byś zachowała zbędne uwagi i próby imponowania mi elokwencją, będące zupełnie nie na miejscu przy omawianiu interesów. Nie wnoszące nic do naszej rozmowy, którą, nawiasem mówiąc, uważam za zakończoną. — Nie zmieniając pozycji, Florent sięgnął po haftowaną serwetę, by krótkim, automatycznym gestem wytrzeć w nią palce prawej dłoni. Jego spojrzenie stopniowo blakło, a w końcu zgasło zupełnie, jak gdyby nic, co znajdowało się w pomieszczeniu nie istniało już dłużej dla jego uwagi.
Wynocha z mojego domu.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 14 kwie 2019, 18:32

Alsvid zesztywniała na wysokim, inkrustowanym jadalnianym krześle, dłuższą chwilę nie przerywając wrogiej ciszy pozostawionej w powietrzu przez ostatnie polecenie pana „Jedwabnego Szlaku”. W zwężonych ze złości i zaskoczenia źrenicach złotych oczu rozgorzała głęboka, przejmująca nienawiść wymierzona prosto w zgarbionego w fotelu naprzeciw niej człowieka. poniżał wyrzuceniem na bruk? Wypędzał jak przybłędę, jak byle psa? upominał i upokarzał niczym jakąś nierozumną, krnąbrą małolatę? On, dekadent od siedmiu boleści, pretensjonalny erudyta, gloryfikowany kupler, stary, zblazowany, zmęczony życiem człeczyna!
Wypuściła z dłoni pusty puchar po winie jak sparzona, opanowała ją bowiem przemożna chęć, by cisnąć nim we Florenta.
Miast to uczynić, miast trzasnąć za sobą drzwiami do jadalni, strącając ze ściany tandetny landszaft, drżąca młódka pochyliła z nagłą uległością głowę, zdając się niemal cienieć na tle przepastnego, szerokiego oparcia krzesła. Odpowiedziała zobojętniałemu mężczyźnie nie tak czystym, jak w jego wykonaniu, lecz pokornym w barwie i tonie wspólnym. — Masz rację — wychrypiała. — Zapomniałam się, a moje uwagi i zachowanie były wysoce nie na miejscu. Przepraszam cię za to.
Wypowiadanie każdego z tych słów przypominało połykanie łyżki palącego ługu. Z najwyższym trudem Alsvid opanowywała ochotę, by zamilknąć lub zareplikować Florentowi w zgoła innych słowach, lecz musiała przełknąć dławiącą pychę. Razem z solidną porcją trucizny. Albowiem obok zranionej dumy oraz kotłującej się w żyłach złości, jak bardzo nie domagałyby się satysfakcji, jeszcze jedno uczucie paraliżowało ją na siedzeniu krzesła, najgorsze ze wszystkich, a było to przeszywające zimno, które coraz głębiej wnikało w kończyny dziewki. Zimno lęku oraz rozpaczy. Zimno martwych, chudych dłoni, których coraz silniejszy uścisk czuła na szyi i zimno stalowych utensyliów dotykających jej nagiej skóry w rozświetlonym kagankami, sterylnym pomieszczeniu. Straszne, przejmujące zimno. Je również musiała przełknąć.
Proszę, wybacz mi i pozwól na poprawę — powtórzyła uległym głosem, wolnym ruchem powstając z krzesła, lecz w geście poważania nie unosząc nadal ni głowy, ni spojrzenia ku obliczu Nilfgaardczyka. — Taki wybryk z mojej strony więcej się nie powtórzy, zapewniam. A jeśli nie chcesz mi wybaczyć, tedy wyniosę się i więcej nie wejdę ci w drogę.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 16 kwie 2019, 21:19

Pod wpływem jej słów, twarz Florenta zaczęła się stopniowo przeobrażać. Z zastygłej maski bolesnej wręcz obojętności w grymas, który mógł towarzyszyć komuś przedwcześnie wyrwanemu z błogostanu zasłużonej popołudniowej drzemki, nim zdążył zmęczyć się lenistwem. Wyraz zdradzający zaabsorbowanie własnym dyskomfortem do tego stopnia, że nie pozwalający dostrzegać i cieszyć się kotłującą się w dziewczynie złością. Miarkować ciężaru towarzyszącego wypowiadanym przez nią, przecież z takim wysiłkiem, słowom. Pełnym napięcia niby postronek grożący zerwaniem.
Wybaczam — rzucił zbywająco, przymykając oczy i odchylając głowę na rzeźbione oparcie krzesła, pozwalając, by fale loków rozlały się na nim jak świeżo wyłowione wodorosty. — A na poprawę zezwolę. Ewentualnie. Ale na dzisiaj to koniec. Żegnam.
Mężczyzna odgarnął kilka włosów z twarzy, by rozmasować sobie lewą skroń. Każdy, nawet najmniejszy ruch przychodził mu wymuszenie, resztkami woli, jak gdyby niedawna gościnność i zainteresowanie zaczęły uwierać go pod pachami i drapać za kołnierzem.
Swoją sprawę przedstawisz panu Flatau. Dziewczęta pokierują cię do niego. — Powieki Florenta uchyliły się na moment, a jego ręka uniosła się z wolna w kierunku drzwi, jak gdyby w płynnym, urwanym geście przywoływania psa. — Niech przyślą mi tu jedną. Z cytrą.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 17 kwie 2019, 0:17

Chłodne i nieczułe oddalenie jej przez Florenta oraz zadane instrukcje Alsvid przyjęła li spokojnym skinieniem głowy, wręcz skłonieniem się. Ochłonęła, powściągnęła surowym szarpnięciem swój napięty u uzdnicy postronek i przywołała się do porządku wspomnieniem intencji o stokroć jej ponoć droższej niż uchowanie od skaz dumy czy godności. Nie, źle wspominała. Ona była jej droższa o tysiąc kroci.
Refektarz opuściła w milczeniu, zabierając za sobą cichy szelest atłasowej sukni, zwiewną, eteryczną mgiełkę perfum oraz swe własne pogubione myśli i uczucia.
Pan Arnold prosi o jedną z dziewcząt — przekazała polecenie tym samym młodym kobietom, które wcześniej usługiwały im przy stole, a teraz czuwając w zacienionym, bezwietrznym westybule, zdawały się tego wyłącznie spodziewać i oczekiwać po pojawiającej się w progu Alsvid: poleceń. Dziewczyna domknęła za sobą ciężkie, dębowe drzwi jadalni. — Z cytrą. — To najwyraźniej również nie wykraczało poza zwyczajowe przewidywania kobiet, nie wzbudziło w nich bowiem żadnego zaskoczenia. — Ja zaś poproszę do pana Flatau.
Pozwoliła pokierować się do tej części kamienicy, której jak zakładała, nie miała dotąd przyjemności oglądać. Czy to publicznej, czy prywatnej. Unikając ewentualnych przykrych nieporozumień, jakie mogłyby wyniknąć z błędnego zinterpretowania przez jakiegoś gościa celowości przebywania dziewczyny na otwartych salonach przybytku, Alsvid nie korzystała jeszcze z okazji do zwiedzenia „Jedwabnego Szlaku” poza kilkoma znanymi jej ścieżkami.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 19 kwie 2019, 1:47

Nil admirali — mówiły twarze młodych kobiet odbierających przekazane ustami Alsvid polecenie, na chwilę przed tym jak opuściły przedpokój, rozpraszając się w różnych kierunkach. Jedna z nich, mała i zadartonosa brunetka ubrana wyłącznie w tiulową koszulkę, którą siwowłosa kojarzyła tylko z widzenia, gestem dała znać, by podążać jej śladem.
Opuściły przedpokój, by na moment zanurzyć w gwarze głównej sali parteru, powoli zapełniającego się pierwszymi klientami. O tej porze — stałymi bywalcami, serdecznie witanymi u progu, wyplątywanymi z jedwabiów i gronostajów przez usłużnych odźwiernych. Bez zatrzymywania dotarły do schodów, którymi wspięły się na piętro. Skręciwszy w lewo, mijały zawarte drzwi pokoi gościnnych, podążając długim, przystrojonym okazjonalnymi obrazami i kutymi meblami korytarzem prosto do antykamery mieszczącej się w zachodnim skrzydle.
Pamiętała je z nielicznych poprzednich wizyt w tej części budynku. Jako umiarkowanie rozległe, choć przy tym niezagracone pomieszczenie o sklepieniach ozdobionych plafonami wyobrażającymi polne ptactwo. W środku zazwyczaj zastawało się dziewczyny lub resztę służby odpoczywającą między obowiązkami albo w trakcie posiłku. Samotny człowiek, który obecnie tu przebywał, nie wyglądał na dziewczynę ani służbę.
Tym, co odróżniało go od tej drugiej, był prosty fakt, że nie wpisywał się w żaden z dwóch typowych dla niej schematów zachowań. Wzorem cerberów i ochroniarzy nie podrywał karku na każdy gwałtowniejszy ruch i nie omiatał otoczenia spojrzeniem, kosząc oczami na kręcące się po sali dziewczyny albo łypiąc na gości, którzy prezentowali się zbyt biednie lub pijanie. Nie miał też maniery właściwej paziom i kamerdynerom, nakazującej spuszczanie wzroku oraz przybieranie niewzruszonego, pozbawionego indywidualnych myśli oblicza, ignorującego wszystko oprócz przełożonych oraz ich poleceń.
Półleżący na szezlongu mężczyzna w zapinanym na metalowe sprzączki szarym kaftanie bez rękawów zakładanym na spraną, białą koszulę, był wypisz wymaluj jak stary domowy kocur. Wdzięczny, choć nieskrępowany, zdolny wpasować się wszędzie z tak naturalną gracją, jakby był u siebie, a przy tym nie zwracać zbytniej uwagi. Na chwilę obecną zajęty był czytaniem niewielkiej książeczki w wytartej, brunatnozielonej okładce. Jego ogorzała, nieco kanciasta twarz o spiczastym podbródku wychyliła się zza niej, gdy odgłosy kroków obydwu przybyszek ucichły zupełnie. Błękitne oczy mężczyzny patrzące spod jasnych jak płowa czupryna brwi zatrzymały się na jednej z nich, ignorując tą, która spełniwszy swój obowiązek, właśnie wychodziła, zostawiając ich samych.
Konrad Flatau — przedstawił się spokojnym barytonem, z ledwo wyczuwalną domieszką jakiegoś gardłowego akcentu, nie odkładając swojej lektury.
Ilość słów: 0

Odpowiedz
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław