Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Obrazek

Gwar tłumu płynącego niby rzeka, porykiwanie zwierząt, brzęk monet, nawoływania straganiarzy, jazgot przekupek. Bazar Zachodni to handlowe serce Novigradu, które jak sprawnie nakręcony mechanizm zegarowy, nigdy nie ustaje.


Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 18 mar 2018, 18:06

Obrazek Subtelna, ale drżąca od namiętności woń kadzideł, płatków czerwonych róż, perfum i kobiecych ciał przesącza się przez szpary i szczeliny w mahoniowych drzwiach przybytku, wabiąc z zatłoczonej Alei Dziewiarskiej zasobnych w korony klientów. Dostojnicy i bogaci bankierzy, dyplomaci, herbowi panowie, spekulanci, egzotyczni przybysze oraz stała klientela Zachodniego Bazaru — nie urzędy, nie place targowe, nie banki ani dwory są miejscem, gdzie spotykają się najważniejsze w mieści osobistości, lecz luksusowy dom publiczny „Jedwabny Szlak”. Wnętrze budynku otula ich ciepłym, wonnym woalem, którym przesiąknięte są kosztowne meble, sztukateria na ścianach oraz posadzki z zamorskich gatunków drewna. Pierwsze wrażenia z wizyty w „Jedwabnym...” nie pozostawiają żadnych wątpliwości, co do tego, czemu przybytek ten w ciągu zaledwie kilku lat zdominował nawet najlepiej prosperującą konkurencję, po zakończeniu wojny rozwijając w Novigradzie skrzydła z zagadkową wręcz skutecznością. Dziś oferuje szeroki wachlarz ekskluzywnych usług swym licznym patronom, których dobiera spośród novigradzkiej — i nie tylko — elity. Nie będąc ani absurdalnie majętnym, ani wyjątkowo dostojnym, ani ekstraordynaryjnie ważnym, nie ma co liczyć ciepłe powitanie w progach „Jedwabnego...”. Czuwająca nad reputacją oraz bezpieczeństwem tego miejsca sotnia o nieskalanej empatią aparycji regularnie rozwiewa mrzonki tych, którzy się za majętnych, dostojnych lub ważnych niesłusznie uważają.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 15 wrz 2019, 18:06

Weszła bezgłośnie, jak kot, jak skradający się po leśnym runie żbik. Zamknęła za sobą drzwi kantorka i oparła się plecami o framugę, skrzyżowała ramiona na piersi. Nie znosząc bezruchu, długie palce dziewczyny same wystukiwały nerwowy rytm o przedramię.
Mówią, że jak kocha, to poczeka — odparła beznamiętnie panu Flatau, który spóźniony czy nie, jak zwykle unikał konkretów w roli przystawki. Alsvid przystąpiła do nich równie szybko i zdecydowanie, co młody Esterad Thyssen w krwawą noc noży oraz pochodni. — Co właściwie masz na myśli?
Mogła jeno wyobrażać sobie, że tak jak ona, zdetronizowany rewolucjonista dobrze wiedział, iż nie lza było mitrężyć ni krygować się, gdy przychodziła pora na przejście do konkretów, bo zwykle była ona jedna i nieodwracalna. Wyjątkowy czas, gdy trza srać, albo oswobodzić wychodek, jak mawiano na Stokach. A potem niechaj się dzieją noże i pochodnie. Albo noce ekspatriacji.
Szykując się na obydwie ewentualności, a szczególnie na to, że co do obydwu się myliła, Alsvid postukiwała palcami w przedramię. Głupim a naiwnym byłoby krycie teraz przed Konradem pobudliwych ruchów, płytkiego, przyśpieszonego oddechu oraz źrenic rozszerzonych jak u kocicy. Tedy ich nie kryła. Odkleiła się od framugi drzwi i zaczęła spacerować po ciasnym biurze, od ściany żelaznych kasetek do regału z księgami rachunkowymi, przyglądając się grzbietom tomów oraz bibelotom na półkach.
Ze sprawami, które miała do poruszenia wolała nie czekać do rana, a zwłaszcza do magicznych chwil, gdy działanie fisstechu w jej organizmie zacznie przemijać. Zdecydowanie wolała jednak przeczekać z nimi cokolwiek na myśli było panu Flatau.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 17 wrz 2019, 22:17

Flatau nie odpowiedział. Jego dłoń zatańczyła zamaszystym wywijasem na skrobanej właśnie stronie i dźgnęła ją kilka razy, przy ostatnim zostawiając rozmazanego kleksa. Totumfacki Florenta zareagował na to, powoli wypuszczając powietrze przez nos.
Flatau niechętnie rozstawał się z myślami. Szeleścił stronami, zaginał rogi kart, stawiał znaki na marginesach i w ogólności nie spieszył się z odpowiedzią. Wtym czasie białowłosa kilkukrotnie zdążyła wypełnić sobą pomieszczenie. Ściana, kasetki, regały, książki, półki, bibeloty. I od nowa, podczas gdy imć Konrad powoli sięgnął do szuflady po mały, prostokątny świstek papieru, przypuszczalnie czek lub weksel.
Wypełniwszy go, odstawił na bok przyświecający mu lichtarz, przypominający ten z kompletu, który Florent trzymał u siebie na salonach. Niewykluczone, że pożyczony właśnie stamtąd. Zdmuchnąwszy go, odstawił poza zasięg papierów, na sam brzeg stołu. Jedynym źródłami światła w pomieszczeniu były teraz: drugi, większy świecznik na zdezelowanym sekretarzyku w rogu, sączące się spod drzwi światło korytarza. Dwa małe okienka pod sufitem wpuszczające do środka nieco księżyca. I para błyszczących oczu dziewczyny odbijającej te ostatnie.
Z pewnych względów, które pozwoliłem ci niedawno objawić, cieszysz się w tym miejscu pewnymi szczególnymi swobodami. Rzekłbym nawet przywilejami — zaczął, wstając i nie zauważając jej ewidentnych objawów po zażyciu lub uznając je za bez znaczenia. Otaczająca go flegma, zdawała jej się rzadsza niż zazwyczaj. Widziała sposób, w jaki podniósł się z krzesła. Odrobinę za szybki. Wyłapała wsunięcie krzesła pod biurko, prawie nerwowe. Słabe światło pomieszczenia cieniło mniej niż powinno. A fisstech wyostrzał więcej niż tylko zmysły. Z powodzeniem również i myśli. Łącząc je z tymi pierwszymi i pomagając wyciągać zaskakująco spójne i logiczne wnioski. Szkopuł w tym, że wprawiając przy tym zwykle człowieka w nastrój zwykle nakazujący je lekceważyć.
W związku z tym jestem zmuszony odebrać ci kilka z nich. Zaczynając od pewnego rudowłosego i wyjątkiem wylewnego. — Flatau, długi, szczupły i niby utkany z cienia, wyszedł z zasięgu rażenia księżyca, przeciął jej drogę między biurkiem a regałem.
Dlaczego utrudnia mi pani pracę, panno var Éann? Czyż Pan Florent nie był dostatecznie hojny? Czyż ja sam — Ton głosu zmienił mu się nieznacznie, choć normalnie usłyszałyby tylko podniesie się go o oktawę. — Nie szczędziłem pani pomocy? Narażając przy tym własną wolność i reputację? — Mężczyzna postąpił krok do przodu, zbliżając się w jej kierunku. Wiedziała, widziała, że zrobi kolejny. — Nie wymagałem wiele. Wyłącznie dyskrecji. — Niemal słyszała napinające się mięśnie jego szczęk. Zgrzyt szkliwa na ostatnich zębach.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 18 wrz 2019, 0:54

Chuda, harda, wysmukła, niby wyrobiona z cienkiej sztuki stali, Alsvid opuściła ramiona i podparła się plecami o regalik, gdzie ją osaczył jak krnąbrne, narowiste zwierzę. Aliści, bynajmniej skulone pokornie.
Nie krok za krokiem, a pytanie za pytaniem, ruga za rugą utkany z ciemności człowiek nadciągał. Osadzone wśród blizn niebieskawe oczy wnet poczerniałe niczym sztormowe morze, ruchy nienaturalnie sztywne, zdradzające gniewne napięcie, a głos chrapliwy i choć podniesiony, to przy tym złowrogo głęboki. Długi, szczupły cień mężczyzny wyprzedzał go, prześlizgując się po ścianach kantorku, po półkach, kasetkach, po grzbietach ksiąg. Po dziewczynie.
Pierwszy raz w historii ich krótkiej znajomości obojętny namiestnik pana Florenta zatracił bez reszty swą obojętność. Alsvid zmrużyła wilcze oczy, kiedy zawisł nad nią, a dzieliły ich jeno cale. A potem sama zbliżyła się jeszcze — tak, że przysięgłaby, mogła poczuć jego ciało wibrujące złością. Zadarła głowę, mierząc się z Konradem Flatau na dwa zimne spojrzenia. Wzdłuż jej kręgosłupa spłynął dreszcz. Nie miał nic wspólnego z lękiem.
Odbieraj tedy — wycedziła. „Spróbuj”, mówiła para złotych ślepi utkwiona w sztormowym morzu. „Spróbuj, żywiole, toć stoję!”. — Odbieraj, co ci pan rozkazał.
Wyciągnęła wnioski, spójne i logiczne — w chwili, gdy zdusił płomień na odstawionym z biurka lichtarzu. Chciała, by zbesztany totumfacki nie posiadał co do tego żadnych wątpliwości, jeżeli miała się przedeń tłumaczyć.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 20 wrz 2019, 20:39

Wysoki chudy cień o złych błyszczących oczach zatrzymał się tuż przed nią, wibrując ze złości. Pomimo mroku zobaczyła strzelającą ku jej gardłu rękę. Zaciskającą się jak imadło na hardo podniesionej twarzy, miażdżącej policzki i wyciskającej z nich siny odcień, wbijającą kark i potylicę w regalik, z impetem, który obalał zgromadzone na nim księgi przy wtórze głośnego łoskutu.
Zobaczyła ją w tych jego złych, błyszczących oczach. Przez moment, bo nie ziściła się jej naprawdę. Nie doszła celu ni skutku, grzęznąc w gęstniejącej wokół Flatau flegmie, zwiastującej rychły powrót mężczyzny do zwyczajowego stanu naturalnej i obojętnej równowagi.
Odbiorę — potwierdził sucho, nie zatrzymując się, lecz wymijając ją w drodze do drzwi. — Tak, pan. Twój własny. Który darował mi cię jak klacz lub sukę. Na przechowanie. Bądź tego świadoma i nie ośmieszaj się więcej.
Imć Konrad otworzył drzwi, wpuszczając do środka nieco wątłego światła przefiltrowanego przez cienisty i zagracony korytarz, wpuszczając też kilka stłumionych dźwięków głównej sali i rozkręcającej się tam występu. Frère i Velebit — skonstatowała dzięki wyczulonemu teraz nad podziw słuchowi — skończyli rozgrzewkę i wzięli się do właściwego grania — otwierającego występ numeru „Wiedź mnie w Dolinę”, starej i przypisywanej elfom balladzie, zaadaptowanej na ludzki przekład i dwie lutnie.
Gwoli ośmieszania. — Florentowy totumfacki zatrzymał się w progu, wstrzymał na moment opadające skrzydło, lecące na spotkanie framugi. — Dam ci również dobrą radę. Zemsta jest dyscypliną samotności. Z zemsty nie można nikomu się zwierzać, nie da się nią z kimś podzielić ani wspólnie podźwignąć. Ci, którzy ją poprzysięgają, niosą ją sami, albowiem, zupełnie jak ból, jest ona dyscypliną samotności i sprawą głęboce intymną. Nie szukaj przyjaciół w zemście, Alsvid, córko Dorana. W niej możesz liczyć najwyżej na współpracowników.
Nie była pewna skąd u Flatau ten nagły moment i potrzeba na objawienie życiowej ani czemu dokładnie go zawdzięczała. Mogła się tylko zastanawiać, kiedy zamknęły się za nim drzwi, po raz drugi tego wieczora pozostawiając ją w ciemności. Chudą, hardą, wysmukłą niby ze stali, narowistą i krnąbrną. A nie mającej wokół nikogo, komu mogłaby tę krnąbrność okazać.
Jakby w puencie do udzielonej jej właśnie porady.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 21 wrz 2019, 0:35

„Nie bój się”, powiedział trzeźwo rozum. Chłodny i spokojny. Patrzący i widzący, co było cieniem na ścianie, co ręką sięgającą ku szyi, a co złowrogim błyskiem w oku. „Nie bój się, to tylko jego oczy, tylko człowiek”.
Ciało nie chciało słuchać ani rozumować.
Chciało żyć, oddychać, pulsować krwią w żyłach, łomotać sercem o klatkę żeber. Walczyć albo biec, tak szczuła je jakaś prymitywna, bezmyślna, zwierzęca część mózgu. Zalała adrenaliną i zagotowała do bronienia wszystkiego, co ciału było drogie.
A wtedy Flatau wyminął je równie obojętnie, co wymijał uginający się pod ciężarem ksiąg rachunkowych regał.
Jak gdyby nigdy nic. Jak gdyby wszystko, co się zdarzyło między nimi od momentu, w którym dziewczyna weszła do kantorku, było nynie wytworem jej wyobraźni. Cieniem na ścianie, złowrogim błyskiem w oku. Pomieszanymi z pierwszorzędną ścieżką ścierwa kilkoma gatunkami wina, których nagle pożałowała, czując jednocześnie nieodpartą potrzebę dopadnięcia zakopanej za filodendronem flaszki, opróżnienia jej kilkoma haustami na pohybel reszcie nocy i wypastowanym podłogom
Drzwi trzasnęły za mężczyzną, strach opadł. Jak gdyby nigdy nic. W skąpanej półmrokiem komnacie została dziewczynie wierną towarzyszką już tylko złość. Złość oraz wstyd, palący ją pod skórą. Złość, że się wstydziła. A wstydziła się, bo w głębi duszy dobrze wiedziała, że ośmieszający ją i zarazem radzący z nagła, objawiający banalną życiową prawdę Konrad miał rację. Całkowitą rację.
Klnąc, Alsvid rąbnęła boleśnie pięścią jedną z blaszanych kasetek. Kasetka zagrzechotała, nie odgiąwszy się nawet.
Była gniewna. Zła jak diabli, wściekła. Na pana Flatau za jego surową, upokarzającą prawdę, na Innis za bycie głupią, rozpaplaną, naiwną dziwką. Na siebie za bycie jeszcze głupszą, jeszcze naiwniejszą księżniczką ślepo szukającą u tamtej rozpaplanej dziwki czegoś, czego jej nikt na tym świecie nie mógł i nie zamierzał dawać. Czegoś nawet bardziej ośmieszającego, niźli przyjaźń w zemście albo ulga od dźwiganego brzemienia. Na przekór tego potrzebowała tym bardziej, im bliżej swej zemsta była — nagle nie harda i krnąbrna, a miękka, krucha, wątła, słabsza niż kiedykolwiek wcześniej, słaba jak…
Przestań. Przestań, na nic ci to.
To była jedyna kwestia, co do której Konrad Flatau się pomylił. To oraz zostawienie jej w kantorku samej, bez nadzoru. Alsvid chwyciła porzucony przez niego na brzegu stołu lichtarz i odpaliła go ponownie od pojedynczego tlącego się wciąż w rogu pomieszczenia świecznika. Omiotła spojrzeniem pogrążone w półmroku biuro, kalkulując potencjalną wartość strat w przeliczeniu na swą satysfakcję. Bezcenna. Rozważyła nawet wykorzystanie zadekowanej na korytarzu wódki, lecz szkoda było drogiej ćwiary, gdy do osiągnięcia tego samego efektu starczył stos wysuszonych papierzysk. Oraz trochę artystycznej inspiracji.
Zobaczysz jeszcze, jaka suka, jaka rozbrykana klacz, fuknęła w myślach, zmierzając z powrotem w stronę regału. Smycz ci pęknie i ostrogi opadną, gdero złamana. Bloede arse.
Przystanęła jednak na wysokości biurka, popatrzyła na krzesło, na którym jeszcze kilka chwil temu zasiadał florentowy totumfacki i skrobał zapamiętale w swoim kajecie. Zawahała się. Nim wstał do niej, Konrad kajet włożył potem do szuflady — widziała to — a jeden z wypełnianych blankietów wsunął do kieszeni. Nie przypominała sobie, by szufladę zamykał kluczem.
Tam mogło być zupełne nic. Sprawunki administracyjne albo rejestr kwitów za zamawiane towary. Albo strona zabazgrana fallusami.
Albo coś.
Bez zastanawiania się po raz drugi, dziewczyna siadła na miejscu zausznika, postawiwszy lichtarz na blacie. Wyostrzając słuch na dźwięki dobiegające z wiodącego do kantorka korytarza, sięgnęła do szuflady w poszukiwaniu kajetu oraz innych wartych uwagi not i papierów.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 22 wrz 2019, 2:02

Lichtarz zapłonął, a szuflada w istocie była otwarta. Korytarz pozostawał względnie cichy, niosąc wyłącznie wytłumioną boazerią muzykę i gwar sali, lecz nawet pół echa zbliżających się kroków. Fisstech trzymał. Nie szarpnięciem, nie podrygiem. Mocno i pewnie, rozkwitając w głowie, ślizgał się po zwojach, żarzył w głowie, jasno i bez dymu.
Pomarańczowe światło zatańczyło w trzewiach biurka, rozpraszając drżące cienie i wyłuskując spośród nich stos wekslowych blankietów, drobnych świstków, niechybnie braci tego, który Flatau zabrał ze sobą, uprzednio wypełniwszy. Poza nimi kałamarz, kilka zapasowych piór, w tym jedno złamane. Poszukiwany przez nią kajet, w cienkiej obszytej i zmechaconej oprawie, opatrzony runą VIII wyskrobaną na grzbiecie. Mały składany kozik, połyskujący metalicznie spod pękniętej kościanej rękojeści. Kilka starych pergaminów, czystych. Jeden brudnopis z powyrywanymi i zabazgranymi stronicami, daleki od czystości. Węgielek. Szkiełko powiększające, stłuczone. Niewielkie liczydło. Szklana kulka z matowego kryształu o ściętej podstawie, ewidentnie przycisk do papieru. Ulotka reklamowa zachwalająca usługi szczurołapa. Otwarta koperta ze złamaną pieczęcią. Oraz… Dziw nad dziwy. „Pod Żaglami Namiętności”, niejakiej Claire Valente da Luz, papier na brzegu ciężki, pofalowany i zaróżowiony. Ktoś wylał na nią wino.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 22 wrz 2019, 2:42

Alsvid gwizdnęła pod nosem, dziwiąc się — wbrew pierwszej zasadzie “Jedwabnego Szlaku” — beletrystycznym gustom… Joany, jak mniemała. Odłożyła pogniecieciony tomik na brzeg biurka i sięgnęła po to, czego szukała — po opatrzony wytłoczonym na oprawie numerem VIII kajet, który otworzyła na pierwszej stronie, przysuwając sobie bliżej płonącą w lichtarzu świecę, ostrożnie, by na zachlapać woskiem pergaminu.
Jeszcze raz rzuciła okiem na pełną bibelotów szufladę — to otwarta koperta wystająca spod brudnopisu przykuła jej wzrok. Wyciągnęła ją spomiędzy kałamarzy oraz połamanych piór i rysików, szybko badając przerwaną pieczęć, a następnie zaglądając do środka w poszukiwaniu listu.
Podrygiwała nerwowo nogą pod blatem stołu. Ścierwo, jak na wysokiej klasy trutkę przystało, nadal trzymało ją jak imadło. Nie mogła wprost doczekać się swobodnego lotu w dół, gdy puści.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 22 wrz 2019, 17:51

Gwizdnęła pod nosem, a z szuflady opatrzony numerem kajet. Światło przysuwanej świecy zadrgało, zafalowało, sycąc pożółkłe, często używane strony swym blaskiem. Nagłówek pierwszej opatrzony był numerem bieżącego roku oraz napisem „KWIECIEŃ” nasadzonego wielkimi, grubymi literami. Poniżej, na podzielonej odręcznie nakreślonymi kolumnami karcie prezentowało się mrowie pisma, różnego kształtu, staranności oraz jak szło się domyślić z dwóch pierwszych — różnych autorów.
Niedługo zajęło jej zorientowanie się, że jest to księga rachunkowa, poświęcona wydatkom i rozchodom, urządzona podług prostej i sprawdzającej się receptury — pierwsza, krótka kolumna określała wysokość pobieranej z kasy kwoty, środkowa i najdłuższa, poświęcona bez mała całej szerokości kajetu, poświęcana była czemuś w rodzaju uzasadnienia, zaś ostatnia i najkrótsza — miejscu na podpis osoby upoważnionego do podjęcia gotówki.
„Aprowizacja, 50 koron” i staranny, esowaty podpis Madame Monmartel — był pierwszym wierszem, który rzucił się Alsvid w oczy. Pod spodem „łapówka dla Sz. P Fintiflucha” na takąż samą kwotę. Wpisów było więcej i zwykle utrzymane w podobnej treści. „Na wyjściową sukienkę dla Amalii na schadzkę z von Margantem”, „Na felczera dla Aksela”. Autorką większości była Madame, lecz niewiele ustępował jej imć Odo, naczelny gryzipiórek i zaopatrzeniowiec „Jedwabnego”. Czasem, bardzo rzadko trafiała się Astoria, zwykle jako dodatkowy podpis na potwierdzenie wypłaty jakiejś drobnej sumy. Zaś u samego dołu, koślawymi, lecz wystaranymi w bólu literami, kreślił coś w rodzaju szczegółowego raportu, niedawno widziany przez nią starszy salowy Ivan.
„Dwóch sodomitów opiło się i zaczeło dymy. Potszaskali krzesła sztuk dwa przy szynkwasie. Zostali potszaskani w odpowiedzi krzesłem trzecim. Proszę domówić wymienione meble do kompletu. Trzecie potrącić z mego uposażenia, przyznaję, zadziałałem we wzburzeniu”. I dopisek Oda pod spodem — „Przemoc uzasadniona, bez potrącania. Wliczyć w koszta operacyjne”.
Otwarta koperta zalakowana była przełamaną pieczęcią, z której udało jej się odczytać wyłącznie inicjały F. P opasane falującą wstęgą albo esowatym laurem. List, jedną tylko stronę, znalazła także. Zapisaną kaligrafią tak wyszukaną, że w tym świetle, nawet po fisstechu męczyła się z odczytywaniem.
… z okazji uroczystej inauguracji… Będziemy zainteresowani Państwa ofertą… Interesowałyby nas dziewczęta w typie dworskim, nie starsze niż lat dwadzieścia lub na starsze niewyglądające, wyłącznie czystej ludzkiej krwi, bez elfek ani metysek (względy religijne), dopuszczalne dyskretne kwarteronki. Przewidziany czas najmu — trzy doby. Załączamy zaliczkę czekiem oraz wzór umowy, którą spersonalizujemy po wstępnych ustaleniach...” Et, cetera, et cetera. Widniał również podpis „kreślącego się z szacunkiem T.T Hirnfidlera” oraz data. Równo sprzed dwóch tygodni. Nadano ex castello Regenfort.
Wynajem dziewczyn na imprezę okolicznościową było jedną z usług „Szlaku” zarezerwowaną wyłącznie dla stałych i dobrze sprawdzonych klientów — okazjonalną praktyką zarządu zamtuza, to jest Florenta i jego rozlicznych namiestników. Nieskrępowane w obecności Alsvid dziewczęta, wcale chętnie rozmawiały przy niej o swoich „służbowych podróżach”, zachwalając kuchnię, atrakcje, jak i ogólną wystawność uroczystości, na których pojawiały się w charakterze „miłego towarzystwa”.
Leciała, jak na razie, stabilnie i wysoko. Nic nie zwiastowało swobodnego lotu w dół w najbliższym czasie. Cechą dobrego ścierwa było również to, że kończyło się stopniowo, łagodnie i bez gwałtownego urywania. Choć nadal równie niepięknym finiszem co ścierwo podlejszego sortu. Zasadnicza różnica między nimi polegała jednak na tym, że po odespaniu tego pierwszego z miejsca miało się chętkę na kolejny lot.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 22 wrz 2019, 18:42

Złożyła list z powrotem i wsunęła do koperty, kopertę pod brudnopis w szufladzie, nie myśląc o jej zawartości za wiele. Nie przypominała sobie, by którakolwiek z dziewczyn nawijała jej ostatnio o raucie na regenforckim dworze, gdziekolwiek takowy leżał, z pewnością nie nawijałaby o tym Innis, wyjątkowo niedyskretna metyska. Być może wieczór bankietu dopiero nadchodził, albo Florent i jego liczni namiestnicy nie osiągnęli z kreślącym się z szacunkiem T.T Hirnfidlerem konsensusu, co do szczegółów personalizowanej umowy.
Pochylając się znów nad kajetem, dziewczyna poczuła, mimo wszystko, lekkie ukłucie rozczarowania. Zwykły rejestr. Nie słyszała jednak charakterystycznego stukociku obcasów Monmartel ani szurania chodaków starego Riva, ani nerwowego tupotu Oda lub któregoś z jego skrobipiórków dobiegającego zza drzwi, tedy niezrażona przekartkowała zeszyt, zatrzymując się na ostatniej zapisanej stronie i szukając najświeższego, pachnącego jeszcze inkaustem wpisu. Zostawionego przez imć Flatau.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 23 wrz 2019, 0:22

Nie słyszała charakterystycznego stukociku ani szurania, ani tupotu. Tylko ciężkie uderzenia obcasów dudniące szybko na korytarzu, zanim nie oddaliły się i nie zaczęły dudnić po schodach na piętro wyżej.
Otworzyła zeszyt na ostatniej stronie, zjeżdżając wzrokiem na najbardziej świeży, pachnący inkaustem i lekko rozmazany trop. Opiewający na okrągłą sumę tysiąca novigradzkich koron. Lakoniczna notka uzasadniająca pobranie głosiła „Giełda – inw/inf”, trójliterowy dopisek obok: „vvl”. Całość opatrzona inicjałem „F” wykaligrafowanym pospiesznie w prawej kolumnie.
Wracając wzrokiem w góre strony, znalazła jeszcze kilka bliźniaków inicjału i sygnowane nimi pobrania. Ostatni pochodził z wczoraj i usytuowany był między „wynagrodzeniem dla stolarza” a „zaliczką na występ”. Kwota pięćdziesięciu koron na „fundusz rep/preznt”.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 23 wrz 2019, 16:06

Bloede arse… — wymamrotała cudzoziemka, odgarniając za ucho kosmyk włosów.
„Inw/inf”, „vvl”, „rep/preznt”... Gdziekolwiek imć Flatau udał się na swą spóźnioną schadzkę, niechybnie właśnie poczuł tam nieodpartą ochotę roześmiania się w głos, bez wyraźnego powodu. Serdecznie mu życzyła, że opluwając się przy tym krwią z płuc.
Zatrzasnęła kajet, cisnęła go z powrotem na miejsce razem z zachlapaną winem grafomańską abominacją pióra Claire Valente de Luz. Po chwili namysłu ponownie odsunęła szufladę. Czując kwitnący na policzkach rumieniec zażenowania, wcisnęła abominację pod pachę i dosunęła za sobą pośpiesznie krzesło do biurka, zdmuchnąwszy płomień ze świecy. Oblepiony festonami wosku lichtarz odstawiła dokładnie tam, gdzie go zostawił Konrad. A potem wymknęła się z kantorku przez uchylone drzwi, z poczuciem nie gorzkiej satysfakcji, a wtórnego upodlenia.
„Rep/preznt” nie było znów zagadką, najwyżej prztyknięciem w nos. Pięćdziesiąt koron za pełnej krwi gorącą klacz, za sukę charta prosto z cesarskich psiarni, za skorpiona białego jak śnieg... To był współczesny cud nad Pontarem, iniuria niewidzialnej ręki rynku.
Za pięćdziesiąt koron dziewczynki Monmartel nie zdejmowały nawet pończoch.
Zagadką była wyszczególniona na okrągły tysiąc inwestycja giełdowa oraz tajemniczy dopisek „vvl”, którego rozszyfrować Alsvid nie potrafiła, choć mniemała, że mógł mieć coś wspólnego z mnogością zaliczek, podatków, mokrych kontraktów i łapówek wyliczanych przez Flatau podczas ich krótkiego spotkania u balwierza. Czyli z organizacją jej nieuchronnego zamążpójścia, którą totumfacki przeżywał, zaiste jakby sam miał stanąć na ślubnym kobiercu. Nic nie stwierdzała, pytała samej siebie. „Vvl”... „Alsvid”... Nie, pokręciła głową. Ta przepaść myślowego skrótu była zbyt szeroka, nawet jak enigmatyczną logikę pana Flatau.
Pogrążona w rozmyślaniach, dopiero gdy po raz drugi minęła ten sam syreni akrolit usytuowany na spienionych falach gipsu, zorientowała się, że nabombiona krąży po zamtuzowym zapleczu bez celu.
Wślizgnęła się za drzwi strzeżonego przez gipsową syrenę saloniku, dzierżąc pod jednym ramieniem „Żagle Namiętności”, a w drugim wyłowioną zza donicy filodendronu wódkę. Zwabiły ją tam, niby nawiedzającą zamczysko w ciemną noc wampirzycę, dźwięki znajomych głosów oraz przede wszystkim, zabawy. Niby wampira, sukkuba, niby psotnego kota, gdy mu postawić wazon na samym brzegu parapetu.
Adelmo i Mikhas awanturowali się o coś nad przysadzistym stolikiem zaśmieconym przez kości, pozlepiane ze sobą karty oraz puste, pełne, półpełne i potłuczone kubki z gorzałą. Marcel, połleżący na poplamionym winem tapczanie, celował łupinami słonecznika w długowłosy łeb Torsteina, który sapnął jak zbudzony tur na widok stającej w progu dziewczyny. Nie czekając, aż który ocknie się ją zaprosić, Alsvid postawiła na blacie stolika wkupną ćwiartkę i klapnęła na dywan obok Wyspiarza, oparła się plecami o tapczan oraz wyciągnięte nogi Marcela.
Słowo daję — oznajmiła, sięgając po usypaną w stosik talię kart. — Jeśli któryś zacznie nawijać o odebranych przywilejach i prezentowaniu się, albo zasłaniać się Ivanem, powtykam wam kolejno wszystkie asy w rzyć.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 25 wrz 2019, 23:36

Zamigotała świeca, a płomień zgasł. Już ze spowitego ciemnością kantorka, Alsvid wymknęła się wraz z przeciągiem, aby nawiedzać korytarz.
Z korytarza weszła w duszny, znajomy rozgwar, przesycony zapachem wódki, świeżego potu i jakby czegoś wędzonego. Dziw, bo ani zakąski w zasięgu wzroku.
Przywitał ją krzyk Mikhasa, prezentującego się niby cherubinek, gdyby wziąć cherubinka na kilka lat do karnej kompanii starego woja albo przeczołgać przez ciężki pierdel i ogolić na zero z wyłączeniem wąskiej kędzierzawej kępki blond kłaków na czubku głowy oraz wybić obydwie jedynki, zastępując złotymi implantami. Mikhas krzyczał, odklejając od palców kartę, by przykleić ją do stołu, przy którym bezowocnie próbował ograć nieporuszonego jak polująca czapla Adelma.
Trefny znak!
Taszka.
Gdzie! Bez atutu?
Trzy jołopy liczą się jako jeden.
Lejtuchowi tego nie uznałeś!
Z Lejtuchem grałem w biały wariant. My na kovirski.
Chyba w „oszusta”!
Wkupna wylądowała na blacie pomiędzy graczami.
Mało — odgadł z samego stuku Adelmo, nie podnosząc wzroku znad swojej ręki, kolorowej od figur. — Z całego zastępu czuwających nad „Jedwabnym” aniołów pokoju, Adelmo wyróżniał się najbardziej. Powodem wyróżniania się był zaskakująco niewyzywający wygląd i sposób noszenia się wykidajły — nieodmiennie elegancki. Kabat leżał na nim zdecydowanie lepiej od pozostałych „chłopaków”, nadto zaś był szyty na miarę i zawsze dopasowany do reszty stroju. Z łatwością można byłoby go pomylić z maître, gdyby nie nacięte obustronnie kąciki ust, biegnące bliznami po policzkach niemal do połowy uszu. Na południu Kontynentu — Alsvid zdarzało się o tym słyszeć — ten specyficzny sposób okaleczenia nosił nazwę „Uśmiechu z Forgeham” i był charakterystyczną formą rozliczeń w tamtejszym półświatku.
Będzie więcej! — dopowiedział, rozwalony na lepiącym się tapczanie Marcel, markując rzut i jak zawsze migając poznaczonymi jak krasnoludzkie rękodzieło rękami obnażonymi spod zakasanych po same łokcie rękawów. Poznaczonymi gęsto — w smoki, demony, monstra, pajęczyny i inne atramentowe gówna, które z lubością zbierał na swojej skórze. — Mikunia zaraz mnie zmienia! — Coś w Marcelu było inne niż zazwyczaj. Oszołomiona nagłą zmianą oświetlenia i atmosfery, od której fisstech w pierwszej chwili zgłupiał, nie była jeszcze w stanie stwierdzić co.
O taki! — Nazwany „Mikunią” Mikhaus pokazał jaki na zgiętym w odpowiedzi przedramieniu. — Domalujem ci brwi i wracasz na salę! — Drugi rzut okiem, już zakomodowanym, potwierdził pierwsze wrażenie oraz komentarz Mikhausa. Nie licząc resztek sadzy oraz kilku poskręcanych włosków, Marcel zgubił gdzieś brwi. Na lewym policzku, nieco poniżej ucha została mu też niedoczyszczona, długa i osmolona smuga.
W odpowiedzi na przytyk, Marcel cisnął w złotowłosego i złotozębego skórzanym kubkiem, który odbiwszy się od brzucha celu, potoczył się po blacie.
Polej mi lepiej.
Torstein, którego miała już okazję poznać przelotnie w składziku, jak zawsze chętny do alkoholowego współzawodnictwa, również i tym razem uparł się, aby upić się jako pierwszy. Wyrwany ze usypiającego marazmu nagłym pojawieniem się białowłosej, ocknął się, wyłuskując z luźno rozpuszczonych włosów pestkę, za którą odpłacił Marcelowi jednym ze swoich słynnych spojrzeń. W tym konkretnym przypadku sugerującym, że zrobi wytatuowanemu kamratowi krzywdę jeszcze większą niż tą, którą uczynili mu rodzicie, nadając mu takie, a nie inne imię przy postrzyżynach. Burknąwszy coś pod nosem, wstał spod tapczanu powoli niby wynurzający się wieloryb i ruszył w kierunku stołu, wyciągając własny kubek po dolewkę.
Mikhaus podrzucił ćwiartkę, odwrócił do góry dnem, obijając ją sobie o łokieć przed polaniem.
Wszystkie asy w rzyć, powiadasz? Wszystkie pięć? — zapytał zgryźliwie, patrząc na Adelma, który odmówił polania, zajęty zgarnianiem ze stołu należnych mu denarów.
Nie drażnij mnie. — Adelmo nie podniósł wzroku. Miał już tak, że nigdy nie patrzył na swojego rozmówcę. Jakby nikt dla niego nie istniał. Mówiono, że nawet dziewki, które zdarzało mu się miewać, nie znały koloru jego oczu. — I nie mitręż, bo Rivski znowu nasra nam na łby, że nikogo na sali.
Jedna partia! — obiecał w ślad za wychodzącym kompanem, polawszy kolejno sobie, Marcelowi, Torsteinowi i ponownie Torsteinowi, który zgarnął kubek Adelma i napełnił go dla Alsvid, bez słowa podsuwając w jej stronę. Spełniwszy posługę, stojący do tej pory Mikhaus usiadł, odklejając porzuconą przez kompana rękę kart, traktując jego nieobecność jako rychły zwiastun na odwrócenie się złej passy. Wtasowując swoje karty, wyciągnął dłoń po stosik dzierżony przez Alsvid, zapraszając ją do gry. I przyglądając jej się pytająco znad brudnego blatu.
Torstein nie siadał ani nie pytał, zajęty piciem. Ruszając grdyką, dudlał aż ciekło mu po brodzie.
A cóż to, Biała? — podchwycił jak zawsze najbardziej gadatliwy i ciekawski Marcel, podnosząc się z tapczana, by odebrać podaną mu przez wyspiarza kolejkę. — Stary kopnął cię w końcu w dupę? Ooo, to ci dopiero! Dobrze ci tu było jak w sierocińcu! Ale nie smutuj, nic wiecznego. Ba, rzeknę ci nawet, że jeśli o mnie chodzi, to pierwej winien wziąć się za Menzę, tego próżnojada i oszczywęgła. Słowo daję, pierwsze co mu się przydarzy, jak w końcu stąd wybędzie, to spotkanie ze mną w bramie...
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 26 wrz 2019, 13:52

Wszystkie pięć, Mikunia, czyli tobie po dwa. Teraz już trzy. — Wręczyła blondynowi stosik kart, ochoczo podmieniając go na szczodrze napełniony kubek po Adelmie. Skradzionym z kantorka tomikiem trąciła Marcela w udo, gdy wstawał. — Patrzcie, co kot przyniósł. Jak myślicie, to Joany?... Czy Rivskiego?
Wódka miała głęboki, mocny, pieczący posmak przełamany czymś słodkim, może miodem, i zaprawiony tajemniczą mieszanką ziół. Alsvid przełknęła ślinę po dużym łyku, krzywiąc kwaśno usta i wzdrygając się ku uciesze chłopaków. Prychnęła, przeciągnęła się. — Racja, tu jak w sierocińcu. Rozdawajcie. Sid nead, Torstein, nie grałam jeszcze na kovirski, będziesz im patrzył na ręce. A ty, Marcel, do Menzy mnie będziesz przyrównywał? — naidyczyła się teatralnie. — Do tego malarza, kurwiarza, piromana, na dokładkę jeszcze Metinnczyka? Aż wolę nie zaglądać, co zostało z ofirskiej, jeśli ciebie tak opalił. Co on staremu, brat czy swat, że tak mu lza bałaganić?
Wycięgnęła skrzyżowane nogi, rozwalając się pod tapczanem i udając, że nie miała na myśli nic więcej, niźli niewinne wścibstwo, tak bliskie wytatuowanemu rozrabiace. Zazdrość bynajmniej musiała udawać, była w niej wcale autentyczna. Panoszył się po domu maître jakiś przybłęda, jakiś wyrzutek metinnskiej bohemy, włóczył z lichtarzem od zasłony do zasłony, a to ona o byle błahe psoty miała suszony łeb, jak nie przez Konrada, to przez starego Riva albo Monmartel, a nawet księgowego Oda. Vae iustitia, jak mawiały ścięte głowy.
Zaiste, ciekawił ją ten drugi egzotyczny, florentowy kaprys. A jeszcze bardziej ten trzeci, niewymieniony przez Effenberga nawet z imienia.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 27 wrz 2019, 17:56

Mikunia przetasował i rozdał, rzucając jej rękę. Grali w „Kontrę”, jedną z dwóch gier obok „Kanta”, w którą nauczyli ją grać chłopaki z ochrony, rozmiłowani we wszelakich sposobach marnotrawienia czasu między jedną burdą a drugą i znajdowaniem zajęcia dla świerzbiących rąk. Gra, ludzkiego pochodzenia, była zdecydowanie prostsza od osławionego „Gwinta”, a w założeniu, podobnie jak w klasycznym pokerze, polegała na gromadzeniu rozmaitych (figurowych, rosnących czy kolorowych) sekwensów w ułożonym pomiędzy graczami rzucie, nim zrobi to wtryniający się z własnymi układami przeciwnik. Poza nieskomplikowaniem, gra posiadała zasadniczą zaletę — śmiało dało się ją rozgrywać choćby i we dwie osoby, a brak dwójki nie budził podejrzeń starego Ivana, jak opieprzająca się na zapleczu czwórka.
Dwa dupki, jeden żołędny, drugi zakochany i raucik. — odczytał jej rzut Mikhaus. — Wchodzę za dwie korony. No co? Tylko tyle mi zostało.
Trącony Marcel, oderwał usta od kubka, dopiero teraz zwracając uwagę na książkę.
Ooo! — ucieszył się jak głupi do sera, wyciągając ją z dłoni białowłosej, by przekartkować i natychmiast stracić zainteresowanie, bo wewnątrz nie było sprośnych rycin ani obrazków, wyłącznie zapisane stronice. Chwytając ją za grzbiet, rzucił Mikhausowi.
Mikuś kończył szkółkę świątynną! Niech poczyta co tam stoi!
„Mikuś” książkę złapał, nie omieszkując ostrzec Marcela, że jeszcze chwila a skończy również i jego. Odkładając trzymane właśnie karty, zmrużył oczy i zaskoczył Alsvid, odcyfrowując tytuł.
Pod… Żaglami Na-mię-tno-ści. — skrzywił się jak Alsvid po gorzale, otwierając na chybił trafił i czytając na głos. — „Ból będzie przej-ściowy, ale raczej przy… przeżyjesz ten proces. Potem będzie już tylko przyjemność. Zje-zjeżdżając nieco... wyżej, przycelował w drugi otwór, Pchał powoli i łagodnie, wchodząc z małym trudem, ale... w końcu się udało.” Kurwa, Biała, skądżeś to wzięła? — spytał, przestając czytać i zaczynając śmiać. Stojący obok Torstein nie siadał. Rozglądał się tylko nieprzytomnie i nierozumiejąco.
Jak nic od Oda! — zarżał z tapczanu Marcel, typując właściciela książeczki. — Siedzi w burdelu, wyliniały onanista, a pomacać to se może co najwyżej te swoje szpargały! No, od święta może kucharkę. To i mu się rzuca na łeb! — postawił swoją diagnozę, w przerwach między haustami powietrza. Diagnozę prostacką i skręconą na poczekaniu, ale — czego wiedzieć nie mógł — zaskakująco bliską prawdzie. Wesołość wykidajły zmalała nieco na wspomnienie Metinnczyka oraz sali w stylu ofirskim.
Zostało, zostało, bo dobieglim na czas. Spalił się ino dywan — prychnął, odruchowo sięgając ku brwiom i klnąc. — Spotkam w bramie, pedała, to dam mu się nałykać zębów...
Nie dziel skóry na nieludziu. Na serducha. — Pouczył go Mikhaus, otwierając partię rzutem króla pik i zmianą koloru. — Menza wprawiony do miecza, nie da się łatwo w bramie jak frajer albo dziwka.
Na niedźwiedziu. — Poprawił kompana wyspiarz. Nikt nie zwrócił uwagi.
Ja coś czuję, że imć Konrad już podzielił. Podjebany ostatnio łazi. Malarczyk zdraźni go czymś poważniejszym niż gówniarski figiel, to się, kurwa, skończy bohema. Skończy jak we tragedii w Teatrum.
Brat może nie — przyszedł jej w końcu z odpowiedzią Mikhaus, wracając do kubka. — Bratanek raczej, Nasz stary waflował się z fatrem Mendy jeszcze na rodzimej. Krew nie ta sama, ale z jednego korzenia destylowana. Dobre. Nasze?

► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 27 wrz 2019, 21:28

Alsvid parsknęła i podsumowała ślizganą spuściznę Claire Valente de Luz wymownym milczeniem, rejterując do swojego kubka. Drugi łyk wszedł całkiem miękko, więc chlusnęła porządnie, większość podniebienia miała i tak sparaliżowane fisstechem. Dobre, zgodziła się z Mikunią. Choć nagazowanej nawet Starowyzimska smakowałaby jak skelligijski Biały Finwal.
Nasze — potwierdziła ku ogólnej aprobacie. — Mikhas, gdzie myślisz, że miałabym teraz blank na sobie? Gramy na fanty albo będę ci krewna.
Nadstawiwszy uszu jak młody filip w polu koniczyny, dziewczyna skwitowała rewelacje o „Malarczyku” zaciekawionym cmoknięciem, licząc na sprowokowanie towarzystwa do dalszych wynurzeń. — Taki frant, mówicie? Śpiesz się, Marcelski, może pierwsza go nastanę w bramie. Konradem raczej nie musi się martwić, nie ubije komara na własnej rzyci bez ratyfikacji starego. — Wykładając rękę na blat, orzekła z grymasem,. — Jełop, jełop i… pizda. Bloede arse!
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Odpowiedz
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław