Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Obrazek

Gwar tłumu płynącego niby rzeka, porykiwanie zwierząt, brzęk monet, nawoływania straganiarzy, jazgot przekupek. Bazar Zachodni to handlowe serce Novigradu, które jak sprawnie nakręcony mechanizm zegarowy, nigdy nie ustaje.


Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 18 mar 2018, 18:06

Obrazek Subtelna, ale drżąca od namiętności woń kadzideł, płatków czerwonych róż, perfum i kobiecych ciał przesącza się przez szpary i szczeliny w mahoniowych drzwiach przybytku, wabiąc z zatłoczonej Alei Dziewiarskiej zasobnych w korony klientów. Dostojnicy i bogaci bankierzy, dyplomaci, herbowi panowie, spekulanci, egzotyczni przybysze oraz stała klientela Zachodniego Bazaru — nie urzędy, nie place targowe, nie banki ani dwory są miejscem, gdzie spotykają się najważniejsze w mieści osobistości, lecz luksusowy dom publiczny „Jedwabny Szlak”. Wnętrze budynku otula ich ciepłym, wonnym woalem, którym przesiąknięte są kosztowne meble, sztukateria na ścianach oraz posadzki z zamorskich gatunków drewna. Pierwsze wrażenia z wizyty w „Jedwabnym...” nie pozostawiają żadnych wątpliwości, co do tego, czemu przybytek ten w ciągu zaledwie kilku lat zdominował nawet najlepiej prosperującą konkurencję, po zakończeniu wojny rozwijając w Novigradzie skrzydła z zagadkową wręcz skutecznością. Dziś oferuje szeroki wachlarz ekskluzywnych usług swym licznym patronom, których dobiera spośród novigradzkiej — i nie tylko — elity. Nie będąc ani absurdalnie majętnym, ani wyjątkowo dostojnym, ani ekstraordynaryjnie ważnym, nie ma co liczyć ciepłe powitanie w progach „Jedwabnego...”. Czuwająca nad reputacją oraz bezpieczeństwem tego miejsca sotnia o nieskalanej empatią aparycji regularnie rozwiewa mrzonki tych, którzy się za majętnych, dostojnych lub ważnych niesłusznie uważają.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 29 wrz 2019, 3:18

To ściągajta fanty z siebie! — Marcel uprzedził odpowiedź Mikhasa, przechylając się przez tapczan, by końską pieszczotą-szczeniackim wygłupem przyciągnąć obnażoną szyję Siwej ku sobie, swoim wymalowanym w mary-koszmary przedramieniem. Marcel, jak głosiła wcale nieskrywana fama, jeśli mógł, nie przepuszczał żadnej dziewczynie ze „Szlaku”, ma się rozumieć poza pracującymi tu jako dziewczyny dziewczynami, które szczątkowy profesjonalizm i dobrze rozwinięty instynkt samozachowawczy nakazał mu omijać. Szczęśliwie listę wyjątków tworzyły służące, pokojowe, kucharki, a Alfryk podejrzewał, że potatuowany ochroniarz nie ominął nawet niezbyt atrakcyjnej Astorii. Bardzo atrakcyjnej Alsvid tym bardziej nie chciałby przepuścić i wyrażał to regularnie na rozmaite sposoby, w porywach piętnastoletnie, jeśli chodzi o dobór słów i pozostałych środków przekazu. Sprawdzających się w przypadku kucharek i służących. W przypadku białowłosej nierzadko obracających się na jego niekorzyść, podając jego nierozgarniętą rzyć na śmiech w oczach kompanów. Cerber miał jednak kiepską pamięć i zniechęcał się bardzo powoli. Alkohol regularnie przychodził mu pod w tym względem w sukurs.
Marcel roześmiał się głośno, łapy nie zabierając, wyłącznie przesuwając ciążąc nią na barku białowłosej. Torstein skrzywił się wyraźnie. Nie od wódki, bo to mu się nie zdarzało.
Chujowy pomysł. Brzydki jest i tępy do kart. Nie chcę go oglądać rozdzianego.
I chuj? — Wzruszył ramionami Mikunia, odpowiadając nie kompanom, lecz Alsvid. — Zastaw tę książkę, nie jestem grymaśny. — Mówił prawdę. „Mikunia” faktycznie nie był. Ze wszystkich wykidajłów „Szlaku” był też najmniej problemowy. Prawda, jak każdy z chłopaków nie przepadał za podpieraniem filarów ani drzemaniem na stojąco, ale kiedy przychodziło do czego, awanturujących się klientów bił równo, ale sprawiedliwie, tak by nie chowali urazy zbyt długo i wracali wypracowywać przybytkowi zysk na ich pensje. Taka to była dobroduszność Mikhausa, z którego śmiano się czasem, że nim wyrzuci kogoś na ulicę, wprzódy podrzuci mu na nią poduchę, by nie strzaskał sobie rzyci na bruku.
A co, Biała? — zainteresował się Marcel, w równym stopniu co jej włosami. — Najpierw coś o przywilejach, teraz o Menzie? Kręciłaś jakąś aferę z jego udziałem? Nafukałaś się, nie? — indagował ochroniarz, to ostatnie rozpoznając zresztą bezbłędnie.
Mikhaus zaklął plugawie, orientując się, że popełnił zupełnie kretyński ruch, zasadny, gdyby grali na inny wariant. Albo w zupełnie inną grę. Te ostatnie regularnie myliły się ze sobą Mikhausowi, kochającemu hazard namiętną, choć nieodwzajemnioną miłością. Ręka Alsvid nie podeszła również. Choć miała przy tym odrobinę nieco więcej szczęścia od swojego przeciwnika, co dawało jej przynajmniej nadzieję na pomyślną przyszłą rundę.
Jest odwrotnie niż mówisz. — Nie zgodził się z nią jasnowłosy hazardzista. — Konrada to akurat tu ostatnio więcej jak Starego. Pełno go wszędzie, nie tylko na mieście, ale w pergamentach i dyspozycjach… Nie wiem już czy faktycznie Stary faktycznie coś mu gada, czy wprowadza własne porządki. Kurważ, taki Krawczyk to przynajmniej trzymał się ulicy...
I na niej skończył.
A chuj go wie. Twoje, Biała. Otwierasz.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 29 wrz 2019, 12:13

Coś się kończyło, coś nieuchronnie zaczynało.
Frère i Velebita wysnuli za ścianą ze strun lutni tęskną melodykę na przemijanie północy. W saloniku wódka rozlewała się po gardłach szybko, za szybko. Coś się kończy, skonstantowali wszyscy milcząco a jednomyślnie, zaglądając w dno ćwiartki. Tylko rodowity Novigradczyk Marcel, rozochocony żarem gorzały niby poderwane ostatnią wiosną niedobitki, dzielnie odmawiał poddania resztek nadziei. Nadziei, że się podda i w końcu odda mu Biała, że maniaka godna metoda ogierzych zalotów zakróluje niezłomnym uporem nad pospolitą, nudną galanterią sztubaków.
Wszak coś się zaczynało. Aliści, ku rozanielonymu zdumieniu ochroniarza, Alsvid skwitowała jego szczeniackie awanse równie zaczepnym, co i ochoczym uśmiechem. Odchyliła i obnażoną szyję, i potrząsnęła miękkimi kosmykami srebra, ulegając malowanym tuszem objęciom pierwszego w „Szlaku” stróża wyplutych trzonowców, odbitych nerek, orzezanych mieszków. Pokoju na salonach i pokojówek na pustych składzikach.
Może kręciłam. A może byłam grzeszna. Grzeczna.
Bynajmniej. Gdy rozrabiaka gracko i trymfalnie zbliżył ku dziewczynie twarz, cuchnąc berbeluchą oraz swądem opalonych włosów, omal nie rozkwasiła mu nosa, z nagła szarpnąwszy głową i nachyliwszy się z powrotem do stolika oraz rozebranej na blacie „Kontry”.
Neén m’ad! — odparsknęła honorowo blondynowi, którego, choć nie przyznawała się do tego, lubiła tak szczerze, że na pół grosza nie miałaby serca go oszukać. — Za dwie korony to za dwie korony, będę ci krewna. A książeczkę możesz sobie zatrzymać. Przeczytasz, to pożyczysz.
Uśmiech nie rzedł podchmielonej białowłosej na ustach. Spostrzegła znad kubka kwaśną gębę Wyspiarza sterczącego obok tapczanu, wyraźnie zniesmaczonego błądzącymi łapskami Marcela. Kipiał niby wbity w ciasne kabaty i zmuszany do cyrkowych błazeństw niedźwiedź. Alsvid zmrużyła oczy. Rzuciła Skelligijczykowi pojedyncze, a wymowne spojrzenie, takie, którego nawet zamroczonemu oparami alkoholu, hultajskiemu łbu nie lza było przegapić, ni przeinaczyć. Kącik ust dziewczyny mimowolnie drgnął, nim odwróciła wzrok.
Nie od tego aby jest Flatau? — studiując w skupieniu uporządkowaną do otwarcia rękę, zwróciła uwagę na słowa Mikhasa. — Żeby go było widać więcej? O Krawczyku nie słyszałam. Psiakrew, więcej was Stary nie miał? Co jeden, to nie znam. Taki Blauer, na przykład. Kto to? Myślałam… Ha! Tu cię utrafiłam, Mikunia. Iście po królewsku. — Cudzoziemka urwała wątek, żeby odkleić ostatnią zalaną winem żołędną dziesiątkę od palców, tryumfalnie wykładając ją na ogon wachlarza.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 01 paź 2019, 0:11

Marcel zaskoczony nagłą odmianą, ochujał jak pingwin w lato, łasząc się niby niedopieszczony szczeniak do czasu, gdy omal nie wbiła mu nosa w czaszkę, ruchem tak gwałtownym, że umknął przed nim, gubiąc trzymające się jeszcze jego usmolonej twarzy resztki brwi. Co na chwilę ostudziło to jego zapał. Krótką.
A na bladź — zaczął Mikhaus, marszcząc czoło podczas sprawdzania świeżo dobranej ręki. — Mi ta książka, Biała? Co miałbym z nią niby zrobić, a?
Coś śmiesznego! — zaproponował Marcel, zsuwając się z tapczanu, by oprzeć się o niego plecami, usadawiając się koło Alsvid. — Podrzucić komuś albo co. — Nikt ze zgromadzonych nie skomentował pomysłu ani nie zrozumiał na czym miałaby polegać jego śmieszność. Żadnemu z ochroniarzy nie przyszedł również do głowy pomysł, aby książkę po prostu przeczytać.
Torstein, nieodrodny syn Wysp, choć zamroczony spojrzenia nie przegapił ani nie przein aczył. Odpowiedzią było jego własne — na drzwi, przez ścianę. Odruchowe, bez zmiany zamyślonego i jakby ponurego wyrazu twarzy.
Z trzymanej właśnie ręki uśmiechał się do niej szczęście. Flores, czyli kolor, wyrażony asem trefl. Fuks, czyli „pikowana” siódemka, w końcu „apaz”, czyli zbrojny w ostrze niżnik sztandaru raut lub karo. Przez jeden moment spoglądający na nią profilem kierownika sali, Riva Ivana.
Od tego, żeby było widać. — jak starszy brat pouczył ją Mikunia. — To Monmartel zatrudnia tu kilka z przykazu i kiesy Starego. Krawczyk, Kraviec to stary Flatau. Nie znasz go. Rozminęliście się ze sobą. Blauer? — zastanowił się na głos i natychmiast zaklął, bo iście, utrafiła. — Nie kojarzę nikogo takiego, odkąd tu robię.
Ani ja — dopowiedział natychmiast niepytany Marcel, wyciągając rękę i kładąc ją na tapczan za plecami białowłosej.
Pomilczeli sobie przez chwilę. Mikhaus nad kartami. Torstein z natury. Marcel, bo nie miał nic nowego ani mądrego do powiedzenia, a oczywistości mu się skończyły. Alsvid dlatego, że wygrywany z oddali epilog występu urwał się brzydko, nagle, gwałtownie i tuż przy jej uchu, pozbawiając ją na sekundę zdolności słyszenia czegokolwiek. Zupełnie jak gdyby ktoś nieopodal przejechał nożem po szkle.
Kurwa, nie gram. Idzie mi dzisiaj jak nielokalowej pierdolnicy w deszcz. — Mikhaus rzucił na stół resztę kart — faktycznie samą cieniznę, zaśmiawszy się do swojego pecha. — Obiecałem to wracam na oborę, buzia!
Zostawiwszy ostatnie dwie korony, Mikunia wybył. Marcel pożegnał go cmoknięciem, a jego ręka opadła Alsvid na plecy. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, uprzedził go Torstein.
Marcel, idź po wódkę.
Co?
Gówno. Leć, bo się ogrzeje.
Czemu ja?
Bo wiesz gdzie jest. W kuchni. Za saganem w drugiej szafce od paleniska.
A jak nie?
To posiedzisz o suchym i poleżysz z obitym.
Marcel zerwał się spod tapczanu, stając naprzeciw długowłosemu, musząc zadzierać głowę w górę, by móc spojrzeć mu w oczy. Ale nie bardzo. Odruchowo sięgnął też do rękawów, zapominając, że ma je podwinięte.
Tak myślisz?
Drzwi nie zdążyły jeszcze dobrze trzasnąć za Mikunią, a w pokoju rozpad stał się ciałem i zamieszkał między obecnymi, skraplając się zapowiedzią rychłego rabanu. Sama Alsvid również zaczęła widzieć na czerwono, choć w jej przypadku nie była to figuratywna przenośnia. Po kolejnym mrugnięciu coś zgasiło jej wszystkie tony żółci i błękitu.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 01 paź 2019, 20:20

Blondyn wyszedł — nie nim Alsvid gwizdnęła nań i wcisnęła mu bez słowa obie korony z powrotem w kieszeń kabotu. Muzyka zgasła, a wręcz zdechła, bo na końcu brzmiało, jakby Frère i Velebita zrobili sobie struny z gardła żywego kota. Zgasło i światło, przynajmniej na dwie barwy. Szkło wyschło na pieprz.
Kurwa, zaczyna się, pomyślała, masując palcami mostek nosa. A na myśli miała zarówno ścierwo z wódą, robiące ją właśnie jak tlen na złoto, alchemiczny cud, jak i chłopaków, którzy nie poczekali nawet pół minuty bez anioła stróża pokoju, rozjemcy Mikuni, natychmiast opiździeli niby para kogutów pod jedną grzędą. Dwa pingwiny na jednej łysej hałdzie śniegu. Baranie łby.
Coś trzeba było zrobić. Coś trzeba było, żeby nie pokończyli iście jak kury, jeszcze bardziej skrwawieni niźli ten, którego miała przed oczami. Riv przecież nogi by jej z tyłka powyrywał, a do tego skrzyczał.
Powstała tedy aniołem pokoju i zgody, klnąc pod nosem, a w pierwszej chwili chwiejąc się też lekko na nogach.
„Proszę”. „Proszę”, Torstein — skarciła Skelligijczyka.
Popatrzyła mu w oczy znad skrzyżowanych na piersi ramion. Głos miała spokojny, wzrok bynajmniej. Powiodła nim po krzepkim kadłubie Wyspiarza, żarem po niedźwiedzim karku, barkach, a potem niżej, znacznie niżej. Ominęła i nabuzowanego Marcela, coby zagrodzić mu drogę widokiem znacznie marcelskiemu oku milszym, aniżeli wykidajła, o którego planował rozwalić się niby kajakiem o drakkar.
Pójdźże, proszę, po tę wódkę, Marcel. A jak nie, to zostajecie tu obaj o suchych i obitych pyskach, bo ja nie zamierzam siedzieć przy ławie sama ani patrzeć, jak się pierzecie.
Oznajmiwszy, zadarła nosek i ostentacyjnie ruszyła w stronę drzwi, poprawiając na głowie potargane włosy.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 02 paź 2019, 20:55

Mikunia żachnął się dobrotliwie, ale nie kłócił się, bo nie wypadało na progu i dlatego że do wierzycieli miał pamięć równie słabą co do wrogów.
Zaczęło się. Przyciśnięcie mostka nosa za sprawą osobliwej korelacji pomalowało świat na nowo — tym razem zwyczajową paletą barw, do której naraz powróciły żółcie i błękity. Niezbadane były prawa królestwa maligny.
Pokój nastał między zwaśnionymi stronami, wyrastając pomiędzy nimi niby przed młotem wzniesionym w pół drogi do kowadła. Nim jej obecność — coś w jej głosie kazało obydwu mężczyznom się zatrzymać. Nie były to obecne w nim wielkopańskie tony, wyniesione jeszcze z domu, nie było to nic, czym dane jej było okrzepnąć na szlaku. Nie, to sięgało o wiele wcześniej. Było darem jej genów, który czasem, w sytuacjach takich jak ta, pobrzmiewał nieładnie w jej głosie, kojarząc się brzydko i nieokreślenie, nawet jeśli wypowiadane przez nią słowa okraszone były formą prośby. Zmuszając do refleksji, choćby i krótkotrwałej, nawet osobników pokroju młota i kowadła.
Pójdę. — oświadczył Marcel, prężąc się, bijąc w pierś i spluwając na dechy, hardo jak gdyby właśnie zgłosił się na ochotnika do karnej kompanii posłanej na Brokilon. — Ale ino dlatego, że Siwa PROSIŁA. — Burcząc pod nosem i adresem rdzennych inhabitantów Wysp, ruszył ku drzwiom, wyprzedzając białowłosą. Torstein bez słowa domknął je za wychodzącym i podsunął pod nie krzesło zwolnione po Mikhausie.
O chuj chodziło z tymi przywilejami? — zapytał, jak zawsze poniewczasie, nie bez trudu rozpinając drobne guziki prążkowanego kabata, poniżej tych już rozpiętych, uwalniających regulaminowo dopiętą szyję. Posyłając jej przy tym coś, chyba spojrzenie, sponad rozchełstanego kołnierza. Co dokładnie — nie była pewna. Nie widziała jego twarzy, umykającej wszelkiej obserwacji, zmieniającej się skokowo, kilkoma grymasami naraz w ciągu jednej sekundy lub rozlewającej w cielisty, nieokreślony bałwan. Wrażeniom wzrokowym towarzyszyło również uczucie śliny gotującej jej się na języku.
Może i się zaczęło, ale noc była jeszcze młoda. A najgorsze — dopiero przed nią.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 03 paź 2019, 2:43

Nie mam... na razie... pojęcia… — Jeszcze nie wyschnęła plwocina pod nogami wyspiarza. Jeszcze noc była młoda. Jeszcze drzwi nie zdążyły dobrze trzasnąć za nabuzowanym Marcelem, a dar genów już się potykał z jednej nogi na drugą, już zdzierał bieliznę wpół kroku, użerając się jednocześnie z wiązaniem koszuli. — Będę wiedzieć… jutro… A teraz się, do diabła, pośpiesz.
Dziewczyna przełknęła palącą gardło ślinę, jak gdyby kosztowała znowu wódki i to pierwszy w życiu raz. Dziesięć twarzy Skelligijczyka zlewało się w świetle kinkietów i oblepionych festonami wosku lichtarzy w jedną mglistą masę. Dziesięć jasnych par oczu i ciemnych brwi pokąsanych bliznami, dziesięć krzywo zrośniętych nosów oraz ust okrytych nierównym, drapiącym zarostem. Alsvid nie trwoniła czasu na studiowanie każdej z osobna ani na poszukiwanie wzrokiem sensu w prawach kapryśnej maligni. Zamierzała inaczej go w tej pomroce odnaleźć. Nim najgorsze nadejdzie: jutro. Odnaleźć jak najwięcej, jak najmocniej... czego? Już zapomniała.
Batyst wylądował miękko na podłodze saloniku.
Torstein wylądował z kolei na podstawionej pod drzwi barykadzie, Alsvid na nim, znacznie ostrzej. Krzesło zakolebało się, zatrzeszczało cicho, ona jęknęła — niecierpliwie. Kolanami ścisnęła boki wyspiarza, kierując jego lewą rękę w stronę smukłej, obnażonej szyi, niczym girlandami opasaną kosmykami białych włosów. Prawą skierowała w zgoła odwrotnym kierunku. Sama zajęła się, wcale nieporadnie, pozostałymi guzikami w kabocie.
Po namyśle… — ni to westchnęła, ni wydyszała — n-nie śpiesz… Ach!
Urwała środkowy guzik, wyrywając się z bólu w jednej i tej samej chwili, co wijąc jak piskorz z podniecenia, kiedy lewa dłoń targnęła srebrnymi girlandami włosów, prawa — nią całą. Guzik potoczył się po posadzce z brzęknięciem zagłuszonym przez dwa oddechy. Coraz to cięższe, coraz bardziej rozpaczliwe.
Ile trwał spacer na zaplecze i do kuchni? Później poszukiwanie szkła kolejno po wszystkich szafkach? Wszystkich, zaraz po drugiej od paleniska, za saganem, bo taką właśnie zaskakującą roztropnością wykazał się — liczyła w duchu — Skelligijczyk? Nieważne, stwierdziła. Zupełnie nieważne. Ostatnim, co przyszło jej kuriozalnie na myśl była biedna, naiwna Claire Valente da Luz zamykająca się w sypialni przesiąkniętej wonią pergaminu i inkaustu, a przez nią oraz rivskich chłopaków ciśnięta drwiąco gdzieś pod tapczam.
Potem dała sobie spokój z myśleniem na dłuższą chwilę.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 05 paź 2019, 0:01

Torstein nie ponowił pytania. Ani nie zadał drugiego, zdążywszy dojść do wniosku, że w gruncie rzeczy chuj go to wszystko.
Umiejętność wyciągania podobnie logicznych wniosków była zasadniczą zaletą Torsteina, który nie przejmował się zakazami, nakazami ani przykazami — równo i nie dyskryminując. Ograniczając się do bywania we właściwym miejscu i czasie. I robienia swojego.
Krzesło zakolebało się, zatrzeszczało, ona jęknęła niecierpliwie, on — zaklął plugawie, w ojczystym, walcząc z przyciasnym uniformem, który nawet po urwaniu połowy guzików lepił się do ciała ściśle niby druga skóra. Zły i zniecierpliwiony porzucił pasowanie się z garderobą, odreagowując złość bezceremonialnym szarpnięciem, którym — miast kabata — poprawił na sobie Alsvid, a na niej koszulę, którą zadarł powyżej bioder, przerywając jej własne zmagania z wiązaniami.
Używany niezgodnie z zasadniczym przeznaczeniem i pod nadładunkiem mebel groził przy każdym poruszeniu, tłukąc oparciem o drzwi i samemu jęcząc — trzymającymi się na słowo honoru mocowaniami toczonych nóg, których końce szurały po drewnianej podłodze. Siedzący na siedzisku wyspiarz z siedzącą na nim cudzoziemką, sięgał po coraz to nowe klątwy z rodzinnych stron, próbując ustabilizować jakoś tę chybotliwą, niepewną konstrukcję o sześciu nogach. Nieomal balansując na krześle i cienkiej granicy, która oddzielała uprawianie seksu od jego wyprawiania.
Zaprzątnięty tym wszystkim zwyczajnie nie miał jak się skupić na rozczytywaniu sprzecznych sygnałów o spieszeniu i niespieszeniu, którymi, nie bez hipokryzji, zarzuciła go Biała. Nie wiedząc, że wykidajło wykazał się o wiele większą roztropnością, a przy tym rzadką dla siebie złośliwością.
Spacer na zaplecze i do kuchni mógł zająć Marcelowi zdecydowanie dłużej, odkąd całkiem niedawno polecono służbie mieć szczególne baczenie na drugą szafkę od paleniska. Po tym, jak któryś już raz z kolei, bez wyjaśnienia ewaporował z niej alkohol, służba otrzymała przykazanie, by zaczekać na kolejny ubytek i na bieżąco zgłosić go imć Ivanowi lub któremuś ze starszych porządkowych — brzydzącemu się juchtą Adelmo lub Rupertowi, jeszcze bardziej brzydzącemu się amatorszczyzną w tej ostatniej.
Zapowiadała im się tedy całkiem długa chwila bezmyślności. Widać nazbyt dłużąca się Skelligijczykowi, który ponownie stracił cierpliwość, tym razem do mebla, postanawiając wymienić go na inny, bardziej w tej sytuacji praktyczny. Dokończyli już na stole, na którego blacie wyspiarz chędożył ją, posapując jak dogorywający tur, przy wtórze sypiących się zeń kości, podwędzonych z sali żetonów oraz jednej strzaskanej szklanki, która wybiła im brzękliwą kodę na finiszu.
Zgrzany i zasapany Torstein, zszedł z niej, wyplątując dłoń z owiniętego wokół niej warkocza, a drugą, wolną podciągając spodnie. Wzdychając przy tym nie tyle z ulgi, ile ciężko i tęsknie, bo naraz pojmując, że posyłając Marcela w diabły, wystrychnął na dudka nie tylko jego, ale przede wszystkim siebie samego, co było mu teraz tragedią na miarę klasycznej nilfgaardzkiej sztuki.
Bo kiedy było już po wszystkim, Torstein cholernie zapragnął się napić.
Op arse. — skwitował, nieomal filozoficznie. — Uwaga na szkło.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 05 paź 2019, 14:47

Dociśnięta mocno do blatu ciężarem jego ciała oraz żelaznym chwytem wplątanej we włosy dłoni, dziewczyna wydusiła z siebie ostatnie, płaczliwe jęknięcie. Westchnęła, zadrżała, osunęła się lekko.
Nocne życie zamtuza, które wcześniej jakby zamarło nagle, zamilkło, pozwalając im oddać się i sobie w niemal całkowitej ciszy, znów zupełnie zwyczajnie rozbrzmiewało za ścianami gwarem rozmów, bisem muzykantów. Łapiąc oddech, Alsvid nie poruszyła się przez chwilę, oparta o stół. W końcu przysiadła na jego skraju, rozpuściła i tak potargane już włosy i bezceremonialnie starła schnącą na udach lepką smugę wilgoci.
Nie przytaknęła Torsteinowi. Choć, całkiem nieświadomie, podzielała jego sentyment: zapragnęła się napić, cholernie. A także rozgrzać. Gorąc wyspiarza, gorąc jej własny — opuszczały jej ciało powoli, ale nieubłaganie, spływając wzdłuż długich, smukłych nóg ze słabym dreszczem wywołanym przez zimno. Przenikliwe, ostre, bolesne zimno, takie, jakie czuł człowiek zamarzający na śmierć tuż przed opadnięciem z sił w słodką i lepką, ciepłą senność. Senność również czuła.
Dlatego, mimo pragnienia, chuja obchodziło ją, gdzie się zgubił wysłany za misją Marcel. Nie obchodziło ją roztrzaskane pod stołem szkło ani poturlane po podłodze kości, ani nawet własna, ciśnięta gdzieś po drodze od tapczanu bielizna.
A już najmniej obchodziło ją, że powinna była wracać na górę — usiłowała sobie wmówić. Do skąpanego w mroku pokoju podarowanego jej, żeby nocami miała gdzie zamykać wszystkie te rzeczy, których nienawidziła i bała się. Niczym złego ducha. Potwora upchniętego w szafie przez wystraszone ciemnością dziecko. „Nie uchylaj drzwi, to cię nie zje”.
Nie ruszała się tedy nadal, drętwiejąc. Ani nie mówiła, bo w przeciwieństwie do nadzwyczajnie celnego w uwagach Torsteina — oraz siebie samej, jeno sprzed kilku chwil — po prostu nie wiedziała, co.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 06 paź 2019, 2:32

W poboju zrobiło się tkliwo jak szkliwo — smutnocholijnie i śmierciało: rozkładem — nóg, wieczora, sprutym szarym strutym białym.
Idę po wódkę — oświadczył jej Nadzwyczajnie Celny, trafiając za drzwi, by nie wrócić przez resztę reszty wieczoru, quod erat expectandum. Chwała przemijała. Niedawno szamotno, obecnie samotno. Coś się kończyło, ale bez tego o zaczynaniu. Pokój — jak obraz nędzy i rozpaczy. Na obrazie: mar-Twa natura.
Coś w jej głowie z głośnym skrzypieniem uchyliło zawarte drzwi szafy, z której wyszedł Zjazd i ją zjadł. Białe Zimno, które stanęło jej przed oczami, okazało się bólem głowy. Mogła pójść na arenę, na róg Dziewiarskiej i Przędniczej, napić się w bramę. Wszędzie gdzie tylko zechciała. Wtedy, wówczas, w każde z tych miejsc po kolei i zdążyć tu wrócić. Nie poszła, nie była. Ale czuła się jakby jednak.
Ktoś zawołał ją po imieniu. Ktoś dobijał się do drzwi. Słyszała Dorana var Éann, pospieszającego ją, by przestała się mizdrzyć przed zwierciadłem i spłynęła na kolację. Widziała leżącego na kanapie kota, przyglądającego jej się jej cierpieniu okrutnie i obojętnie. Miał parę żółto-zielonych oczu z pionową źrenicą. I parę mieczy, z których jeden wystawał mu ponad barkiem jaszczurczą rękojeścią, a drugi spod pachy w pochwie okręconej cętkowanymi skórami drapieżników ukrywających się wśród cieni sawanny. Podobne cętki plamiły jej się właśnie przed oczami.
Przeszłość wracała do niej upiorem. Jawą, która nie miała dosyć sił, by być nią w pełni, lecz aż nadto, by nadal się jej trzymać, bez przepoczwarzania w sen. Setki drobnych reducentów biegały po jej skórze, roznosząc ją w cały świat, kawałek po kawałku. Jak tę szklankę stłuczoną na kaszę, co była teraz wszędzie.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 06 paź 2019, 13:51

Głupia, skonstatowała Alsvid, trzęsąc się z zimna. Głupia, wystraszona ciemnością dziewczynka nigdy nie pamiętała, że zjaw, duchów i potworów nie imały się drzwi szaf ani pokojów. Były z nią i były w niej, zawsze. Czasem szepcząc, a czasem krzycząc. Czasem po prostu patrząc, tak jak patrzyły niewzruszone, okrutne, żółtozielone oczy Kota, wiodące za nią wzrokiem po saloniku niby za spacerującą wśród traw gazelą.
Potykając się, niezdarnie wciągnęła bieliznę, wytoczyła się na korytarz.
Ludzie śmiali się na głównej sali Szlaku, goście gardłowo i serdecznie, dziewczęta perliście. Śmiech przepięknej księżnej Cierry rozpoznała między nimi natychmiast, bez zwątpienia. Dziwne, bo zwykle nie potrafiła go sobie w ogóle przypomnieć. Tak rzadko go kiedyś słyszała, może raz, dwa.
Na spiralnych schodach wyprzedziła ją Lilian, furkocząc sukienką i przeskakując po dwa stopnie. „Czekaj, Alsi, czekaj na mnie!”. Poczekała.
Pokój był pusty, a zarazem pełny — chłodu, mroku, strachu. Pachniało jak u cyrulika. W progu omal nie potknęła się o wiernego charta Chyżego, który łypnął na nią sennymi, czarnymi oczami i leniwie zabębnił ogonem o podłogę. Nie chciał wejść do środka. Przeszkadzał mu smród jodyny i gencjany. Poza tym, ktoś już tam na nią czekał.
„Kładź się.”
Położyła się. Nie miała wyboru, bo polecenie rzucone było z przyzwyczajenia, mimowiednie, o jego wykonanie zatroszczyło się działanie zaklęcia oraz paraliżującego mięśnie specyfiku. Leżała tedy, niezdolna drgnąć, mrugnąć, zadrżeć. Naga, obnażona. Zawstydzona i strwożona. Nie na łóżku, bo łóżka dawno już nie było, zastąpił je przerażający instrument ukręcony z żelaza. Nie mogła się ruszyć. Ale na wszystkich bogów, na Wielkie Słońce, och, nadal mogła czuć.
Zarówno krawędź ostrza, jak i pierwszą gorącą łzę spływającą po jej policzku.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 07 paź 2019, 20:24

Pobudka zastała ją na tapczanie, zbudzoną jękiem zgrozy Mikhausa wkraczającego na pozostawione po wczorajszym pobojowisko — krajobraz nędzy i rozpaczy, jakby piorun w śmietnik pierdolnął.
Jeden rzut wprawnego oka cerbera — świadka setek podobnych pobojowisk i osobistego sprawcy tysiąca kolejnych, wystarczył mu do rekonstrukcji tego, co zadziało się pod jego nieobecność.
Jebane zwierzaki — skwitował krótko. — Zostawić was na moment.
Szybkim szurnięciem buta po dłodze, zamiótł rozbitą szklanicę pod stół. Wyrobionym po złodziejsku ruchem eskamotował zrobioną ćwiartkę ze stołu. W końcu klapnął ciężko na stojącym najbliżej drzwi krzesełku i prawie z niego spadając, gdy okazało się, że z jakiegoś powodu mebel chwieje się bardziej niż zazwyczaj. Gadał coś do niej, dużo i szybko, w większości chybiając jej świeżo zbudzonej, lecz jeszcze nierozbudzonej głowy. Coś o Flatau. Pakowaniu się. I o tym, że dobrze, że nie Ivan.
Zbieraj się, Siwa — ponaglał ją zdecydowanie, lecz przy tym wykazując się wyrozumiałością i empatią kogoś, komu nie raz i nie dwa (chyba, że w tygodniu) zdarzało się bywać w podobnym położeniu. Takim, w którym nie bardzo wiedziało się, po co właściwie wstawać.
Ranek. Był chyba ranek, na ile dało się stwierdzić w pomieszczeniu pozbawionym okien. Okien, wódki Torsteina, fisstechu, i parzącego zimnem stołu, następującego krótko po tym chybotliwym i rozgrzanym.
Został niesmak. Ten w ustach i bardziej ogólny, plujący w duszę zwyczajowym po prochach moralniakiem. Ćmiący skronie ból głowy. Srebrne gwiazdki tańczyły jej nieprzebrzmiałym jeszcze majakiem w polu widzenia. Nie mogło również zabraknąć suchości w ustach oraz kilka innych klasycznych, lecz pomniejszych dyskomfortów, łatwych do zignorowania, bo zauważalnych dopiero kiedy się w nie słuchać, niby w stłumioną muzykę za ścianą.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 08 paź 2019, 11:45

G’leor… Faigh bloede callte, te arse, tá me edithe… — wymruczała w zagłówek tapczanu, uparcie próbując zniknąć między jego oparciem a siedzeniem, jak gadzina w szczelinie między kamieniami.
Nie potrzebowała okien, ba, nie potrzebowała nawet podnosić głowy, by wydedukować, że okoliczności przyrody były o wiele zbyt jasne, zbyt ranne, zbyt słoneczne, jak na jej bieżące gusta.
A potem, po chwili biernego przetwarzania brzęczącej nad uchem mowy, kiedy myślała już, że się wykpi nagłym przypadkiem amnezji i utraty władania nad językiem wspólnym — własnym zresztą również — Alsvid poderwała się jak na wystrzał z trebusza. A raczej na hasło „Flatau”. Dotarło ono do jej zmaltretowanego niczym poduszka na szpile łba wraz z mrożącym krew w żyłach uprzytomnieniem, że to nie był wcale głos Kota albo starej Edwigi, trujący nad wezgłowiem gwoli czczej złośliwości. Głos był Mikhasa i brzmiał bynajmniej złośliwie. Ona zaś, wbrew wspomnieniom z najgorszej części minionej nocy, wcale nie dotarła wczoraj na piętro. Ani do pokoju, ani do łóżka, ani tym bardziej do Nazairu. Ba, nie uszła nawet do drzwi.
Szlag. Szlag, szlag, szlag! Bloede arse!
Udusi mnie, pomyślała nieprzytomnie, zatoczywszy się przy wstawaniu jak ledwie co rodzone cielę. Ale najpierw chłopaków.
Psiakrew, Mikunia! Jakie pakowanie, co Ivan? Która godzina? Flatau już wrócił? — Przyłapała się na tym, że w panice szukała czegoś wzrokiem po podłodze, pomiędzy miriadami odbitych w matowej posadzce gwiazd. Niepotrzebnie. Bieliznę, dalibóg, miała na sobie. Razem z pokaźnym, przechodzącym właśnie stadium zielonkawej żółci kwietnikiem sińców i otarć między udami.
Chyba się zrzygam… A nie, to migrena. De reir na ndeithe, dean é a voorle… To jest rzeź cintryjska, nie kara za grzechy. Bloede d’yaebl, cofam to, wszystko cofam! Chcę do ciemności!…
Ciemność, obrażona, powślizgiwała się w szpary i zakamarki między meblami, porzucając ją śród rozdartego petardą placu boju na pastwę świetlistej gehenny. Tylko wierny anioł Mikunia, sanitariusz, zesłał się sam na pobojowisko niedoli, zbierać trupy i cucić nieprzytomnych. Zastrzykiem adrenaliny.
Alsvid wyjrzała ostrożnie na korytarz, mrużąc podkrążone ślepia.
Jesteś złoto, Mikhas! — rzuciła do blondyna, nim wolną drogą wystrzeliła w stronę schodów niby sarna spomiędzy młodnika. Nie bacząc na zawodzenie wszystkich kości w ciele: „ludzie, mordują!”.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 09 paź 2019, 19:14

Mikhaus poderwał się również, zaskoczony wystrzałem z trebusza, którego w życiu nie spodziewałby się po kimkolwiek, kogo historia zeszłej nocy pokrywała się z tą białowłosej. Przez sekundę rozważał nawet, czy to możliwe by jeszcze ją trzymało. Dłużej nie zdążył. Dziewczyna już zataczała się w stronę drzwi, goniąc wzrokiem po podłodze pierzchające przed nią białe myszy.
Aha — potwierdził jej pierwsze słowa, potakując na każdy „szlag”, przez łeb kiwał mu się jak u pijanego nad stołem.
Flatau kazał cię znaleźć i kazać się spakować. Kurwa, nie wiem, będzie z dwie po świcie… We kantorku!
Ostatnie słowo krzyczał już w korytarz, przez drzwi, które otworzył był jej i przytrzymał, tuż pod tym jak ją samą podtrzymał — by nie wywaliła się już w progu. Zawahawszy się przez moment, czy gonić za Alsvi, czy pobieżnie ogarnąć zastany w kanciapie bałagan, zdecydował, że zrzuci go na Alfryka i podążył za dziewczyną, chwiejnym konsensusem wypracowanym pomiędzy biegiem oraz poruszaniem się w taki sposób, by nie zachowywać się jak nosorożec w składzie kovirskiego szkła.
We kantorku, nie rusza się stamtąd jeszcze, spokojnie!
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 09 paź 2019, 23:00

Alsvid zwolniła, a potem przystanęła u stóp schodów, łapiąc oddech. — Bloede… d’yaebl... było od tego zacząć! Cholera, Mikhas, mogłam dostać zapaści, zawału. Uch, moja wątroba… — Oparła się smętnie o balustradę i skrzywiła, nie tylko z bólu. Westchnęła. — Wygląda na to, że Marcel raz powiedział coś mądrego. Kopnęli mnie w dupę. Pójdziesz ze mną, Mika? Sama nie udźwignę dziś nawet kota, a jak się schylę, to się chyba zrzygam…
Dobrotliwie poszedł.
Nie zastając w pokoju ani smrodu odczynników, tylko zapach zwietrzałego wina, ani żelaznego stołu zamiast łóżka, dziewczyna odetchnęła z ulgą. Oraz dziwnie posmutniała, z wolna przypominając sobie treść słodkich snów minionej nocy, jak gdyby doprawdy liczyła po cichutku, że w progu powita ją skamlący z radości Chyży albo chociaż kotka Sybilla, ocierająca się o nogi nieczule, niechętnie, z wyniosłą urazą. Albo ktoś inny, o kim w świetle dnia bardzo starała się nie myśleć. Byle nie utkani ze zwidów.
Przede wszystkim jednak — posmutniała, jak gdyby opuszczanie tego pokoiku oraz ścian kolorowego domostwa nie było sierocie wcale tak obojętne, jak udawała, że było.
Słońce wpadało do izby przez otwarte na oścież okno, rażąc ją w oczy. W rogu walały się szczątki rozbitej karafki, po podłodze dwa puste puchary oraz rozrzucone bezładnie, pomięte odzienie. Pościel na łóżku była wzburzona, zimna, nietknięta od poprzedniego ranka.
Daj mi chwilę — rzuciła przez ramię cudzoziemka.
Nie mitrężąc i nie marudząc, przebrała się w świeżą bieliznę, wciągnęła spodnie na tyłek. Zzutą garderobę prawie cisnęła do wiklinowego kosza, który Agnes zwykła zanosić do praczek razem z prześcieradłami, zaklęła brzydko. Oto jakiemuś Menzy lza było rozbijać się po całym zamtuzie niby nawiedzonemu piromancie, szpiclom panoszyć na salonach, ona zaś za byle niewinne wybryki, byle wygłupy lądowała pyskiem na bruku. Iustitia mortuus est, jak mawiali galernicy. Odświeżywszy się pośpiesznie nad toaletką, związawszy włosy na karku, Alsvid zebrała resztę swego skromnego dobytku w sakwy, toboły, torby i kalety, które nie tak dawno jeszcze targała po schodach na górę, przyciągając zaciekawione spojrzenia. Przewieszony przez oparcie krzesła „prezent” od niedoszłego oblubieńca w pierwszej chwili zapragnęła cisnąć przez okno. Niestety, głęboko brzydziła się marnotrawstwem.
Wiele było innych rzeczy, które księżniczka zapragnęła właśnie uczynić, a listę łeb w łeb z mordem wieńczyło ostentacyjne wyłożenie człona na polecenia pana Flatau, siebie zaś na miękkie łóżko. Odwiodła ją od tego wizja wszystkich tych sakw, kalet, toreb i tobołów wylatujących tym samym oknem na ulicę, ona za nimi. Dziewczyna nie miała cienia wątpliwości, że florentowy totumfacki skłonny był i zdolny wizję tę ziścić.
Przytroczyła do pasa puginał oraz otulony skórzaną pochwą miecz, jedną z lżejszych toreb przerzuciła przez ramię, a potem zwróciła się do opartego o framugę Mikhasa. — Powiedz Jaśkowi, żeby siodłał i juczył klacz, pewnie wkrótce do niego dołączę. — Przystanęła w progu i po sekundzie namysłu, ucałowała blondyna w policzek. Pocałunek był krótki, pełen wdzięczności. Niczego więcej. — Dzięki, Mikunia. Za dobry jesteś.
Pożegnania były głupie, tkliwe i pretensjonalne, a często całkowicie zbędne. Nie żegnała się tedy. Zeszła na parter sama, sunąc jak siwa mara przez puste, senne zaplecze zamtuza, domu nocnych zwierząt, który budził się o zmierzchu i zapadał w letarg wraz ze świtem. Nie dziwota, że tak dobrze jej tam było.
Do kantoru weszła bez zapukania, anonsując się skrzypnięciem drzwi i zrzuceniem tobołu z ramienia na ziemię. W świetle lufciku omiotła ponownie wnętrze biura nieufnym, zmęczonym spojrzeniem podkrążonych ślepi.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 11 paź 2019, 15:51

Było zacząć, było zacząć! — przedrzeźnił ją jasnowłosy cerber, samemu przystając, by nadrobić lekką zadyszkę kilkoma głębszymi haustami powietrza. — Kiedy?
Marcel to sam poleciał na zbity. Pobili się wczoraj z Torstem… Pójdę, przeca... — Nie dokończył. Poszedł. Dobrotliwie, choć nierychliwie, w przeciwieństwie do Alsvid. Kiedy była na miejscu, dał jej chwilę, cierpliwie czekając, oparty o framugę i z rękami skrzyżowanymi na piersiach.
Jego zaciekawione i nierozumiejące spojrzenie powitało ją, gdy wyszła z komnatki, obładowana tobołami.
Co? — zapytał, patrząc na jej bagaż, potrząsając łbem z blond kępką jak pies, który świeżo wylazł z kapięli. — Tyle tego? — pochylając się, by pomóc jej z jednym z pakunków, zdążył akurat na to, żeby zostać boćkniętym w gładko strzyżony polik. Ku swojej wyraźnej konfuzji.
Już osiodłana, dokąd... — Nim skończył, zdążyła już spłynąć na parter.
W drzwiach kantoru omal nie zderzyła się z palącym ciżmy posłańcem, który wydając z siebie kilka szybkich samogłosek na wydechu, ominął ją szybko, choć nieco niezgrabnie, wypadając z pomieszczenia bez zwalniania kroku.
Przez rozchybotane skrzydło drzwi znalazła się w środku, zastając Flatau już na nogach. Dosłownie, pochylonego na stojaka nad biurkiem, na którego krawędzi skrobał zawzięcie jakiś papier.
Czekać — przywitał ją zimno, nie patrząc w jej stronę. I chyba biorąc za kogoś innego. — Zaniesiesz do pana Laverta razem z przedpłatą... — Lądujący na ziemi tobół zmusił go do urwania i podniesienia oczu na wchodzącą do środka Alsvid.
Mikhaus cię znalazł. Dobrze. Dotrzyma ci towarzystwa w drodze. Wyprawki nie przewiduję. Pobyt masz opłacony, ochroniarz dostał zaliczkę na podróż. Jeżeli będzie się zapierał, zgłosisz mi to później listem. Bezpieczny adres do korespondencji otzymasz na miejscu. Coś jeszcze?
Ostatnie pytanie zadał z powrotem znad skrobanego właśnie listu.
Ilość słów: 0

Odpowiedz
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław