Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Obrazek

Gwar tłumu płynącego niby rzeka, porykiwanie zwierząt, brzęk monet, nawoływania straganiarzy, jazgot przekupek. Bazar Zachodni to handlowe serce Novigradu, które jak sprawnie nakręcony mechanizm zegarowy, nigdy nie ustaje.


Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 18 mar 2018, 18:06

Obrazek Subtelna, ale drżąca od namiętności woń kadzideł, płatków czerwonych róż, perfum i kobiecych ciał przesącza się przez szpary i szczeliny w mahoniowych drzwiach przybytku, wabiąc z zatłoczonej Alei Dziewiarskiej zasobnych w korony klientów. Dostojnicy i bogaci bankierzy, dyplomaci, herbowi panowie, spekulanci, egzotyczni przybysze oraz stała klientela Zachodniego Bazaru — nie urzędy, nie place targowe, nie banki ani dwory są miejscem, gdzie spotykają się najważniejsze w mieści osobistości, lecz luksusowy dom publiczny „Jedwabny Szlak”. Wnętrze budynku otula ich ciepłym, wonnym woalem, którym przesiąknięte są kosztowne meble, sztukateria na ścianach oraz posadzki z zamorskich gatunków drewna. Pierwsze wrażenia z wizyty w „Jedwabnym...” nie pozostawiają żadnych wątpliwości, co do tego, czemu przybytek ten w ciągu zaledwie kilku lat zdominował nawet najlepiej prosperującą konkurencję, po zakończeniu wojny rozwijając w Novigradzie skrzydła z zagadkową wręcz skutecznością. Dziś oferuje szeroki wachlarz ekskluzywnych usług swym licznym patronom, których dobiera spośród novigradzkiej — i nie tylko — elity. Nie będąc ani absurdalnie majętnym, ani wyjątkowo dostojnym, ani ekstraordynaryjnie ważnym, nie ma co liczyć ciepłe powitanie w progach „Jedwabnego...”. Czuwająca nad reputacją oraz bezpieczeństwem tego miejsca sotnia o nieskalanej empatią aparycji regularnie rozwiewa mrzonki tych, którzy się za majętnych, dostojnych lub ważnych niesłusznie uważają.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 01 wrz 2019, 3:33

Pachołek z paterą odprawił się sam, dyskretny i niepouczony i potrzebny na drugim końcu sali.
Towar, jak wszystko u Florenta, okazał się pierwszej jakości. Uderzył natychmiast, mocno i stanowczo, lecz z czasem przeradzając się w subtelne rozwinięcie. Naraz rozszerzone źrenice chłonęły barwy wieczora, żywe i nienaturalne niby płótno malowane przed jej oczami. Przez chwilę, nim udało jej się przyzwyczaić, nie była w stanie dostrzegać niczego oprócz szczegółów. Czerwony jak bycza krew, upstrzony zdającymi się pulsować w półmroku i różowawym świetle zamtuza złotymi floresami fular jakiegoś eleganta. Błyskające bielą jasne, drobne ząbki jednej z dziewcząt wydobywającej z siebie srebrny dzwoneczek śmiechu tak serdecznego, że nie uwierzyłbyś, że był wystudiowany i nauczony jak reszta roli, którą grała. Osiem strun lutni Frère lub Velebita i rezonująca z nich melodia, wibrująca przez salę, wyraźna co do oktawy. Para nienaturalnie białych dłoni, w których dopiero po czasie rozpoznała własne, przechodzące w obsypane gęsią skórką przedramiona.
Gwar rozbity na dziesiątki głosów, każdy samotny i naprzemienny. „Do łazienki, skoczę do łazienki”, „I ta jej kreacja! Doprawdy, jakim torem rozumowania doszła do wniosku, że to połączenie będzie pasować!”, „… od Bractwa wyłącznie w gotówce. Po Thanedd nie wierzę w żadne poręczenia z ich strony. Ba, nawet w krasnoludzkie weksle, odkąd zaczęło się i u nas...”, „A on mu na to: nie, tylko my dwaj! Ha ha ha!”, „Owszem, ostatnia była kontrowersyjna, ale liczy się przecież także i kontekst...”, „Myślę, że jesteś dobra dupa i chcesz mnie bar… Hej, doką…!”, „No mówię, ci, to już oficjalne. Ogłosił niewypłacalność, musiał też zastawić młyn, na dniach go zlicytują”
Wszystko to, cały ten raban i zamieszanie dookoła niej, powoli, lecz stopniowo oddalało się w szerszą perspektywę, złożyć w całość, w której wszystkie szczegóły współistniały ze sobą, rozróżniane przez nią i bez potrzeby przenoszenia uwagi z jednej rzeczy na drugą. Wszystko to zastało ją na pustej, aksamitnej sofie między dwiema drewnianymi kolumnami podpór. Zrobiło jej się nieco chłodniej jakby rześko i nieco rzewnie. Narkotyk, wprawdzie pobudzał, lecz w inny sposób od tańszego lub specjalnie podrasowanego w tym celu towaru. Mrowienie rozeszło się po jej skórze wraz we wstępującą w nią nową siłą po całym przebytym dniu. Czystą jak towar i w pełni opanowaną, nierwącą się na zewnątrz nagłym galopem, nieprzesiąkającą nerwowymi, powtarzalnymi gestami i obsesyjnymi kompulsjami. Po prostu OBECNĄ, tu i teraz, w tej chwili i równie mocno co ona sama. Gdyby zechciała wstać z miękkiego siedziska, mogłaby uczynić to natychmiast, bez żalu ani krzty ciężkości, obejść całą salę, bezproblemowo wyjąć kielich z rąk Longericha, wypić go, zabrać go na jego oczach albo chlusnąć mu nim prosto w twarz, zanim zdąży narodzić się na niej pierwszy wyraz zdziwienia. Przejść się do loży zapchanej wielgasem i jego wianuszkiem, strzelić go prosto w jego podgoloną potylicę, co najmniej dwa razy, nim zdąży się zorientować. I trzy nim zostawi go w tyle, wygrzebującego się ze swojego kąta, rozpychającego swoich nadskakujących przydupasów, aby wydostać się na zewnątrz.
Mogła pójść na arenę, na róg Dziewiarskiej i Przędniczej, napić się w bramę. Wszędzie gdzie tylko zechciała. Teraz, zaraz, w każde z tych miejsc po kolei i zdążyć tu wrócić.
Swojego pana małżonka in spe nie udało jej się nigdzie wypatrzeć, Wyłącznie skisłą śmietankę, na której stopniowo przybywało przegniłych wisienek.
Obok sofy i przystawionego na jej wcześniejsze polecenie stolika, opierał się o filar ludzki mężczyzna o sięgających kości jarzmowej luźnych, półdługich, orzechowych włosach. Miał młodą, nieco chłopięcą twarz, ale maniera jego ruchów wskazywała, że jest starszy niż sugerowałaby to jego facjata. Ubrany schludnie, choć bez przesadnej elegancji, w zakładany na białą koszulę zapinany na guziki bezrękawnik w kolorze ciemnego brązu.
Znalazł się tutaj zupełnie spodziewanie. Miała okazję prześledzić każdy jego ruch, poczynając od szynkwasu, przy który zamówił wypełniony puchar, który nie spiesząc się i nie roniąc kropli, nadkładając drogi, udając zainteresowanie grą toczącą się przy jednym z zapełniających się właśnie karcianych stołów, stopniowo zmniejszał średnicę, zataczając wokół usadzonej Alsvid coraz to mniejsze kręgi niby przepatrujący łąkę sokół. Był całkiem dobry. Proszek zobaczył go od razu, ale sama mogłaby go przeoczyć.
Czekasz tu na kogoś? Na coś? — zapytał, podając jej puchar, w którym znajdował się sok z winogron, wiedząc, że może zechce spłukać nim nadchodzący gardłem spływ, a przykrywając utensylia do zażywania narkotyku wyciągniętą z kieszeni spodni rozłożną jedwabną serwetą.
Przez cały czas uśmiechał się do niej, niczym dobry przyjaciel, lub ktoś pragnący nim zostać w możliwie jak najkrótszym czasie. Uśmiech nie zmieniał jednak jego spojrzenia piwnych oczu, a podtrzymywanie kącików ust uniesionych ewidentnie kosztowało go świadomy wysiłek.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 01 wrz 2019, 19:22

Pomyliła się. Pomyliła się i to bardzo. Ścierwo z bajzlu na rogu Dziewiarskiej i Przędniczej nie mogło równać z tym gównem. „Cidaryjski kawior”. Pędził prosto na nią jak chędożony dyliżans.
To Kot wyszkolił ją w nałogach, któżby inny. Wcześniej była niewinna jak pierwiosnek, nosek czysty i wydmuchiwany jeno w aksamitne szaliczki. Pod jego kocim okiem zakwitła jak pączek kwiatu. Ale gwałtowne uciechy gwałtowny miały koniec, po długim okresie ekscytacji przyszła pora na równie długie, gorzkie, nużące zejście z haju. Zostało tylko zatarte przez czas wspomnienie tego pierwszego, świeżego uderzenia euforii, które mogła spróbować odtworzyć, jakby układała potrzaskane zwierciadło, ale zawsze brakowało jakiegoś elementu. Czarnej Mewy, ni chybi. Prychnęła pod nosem. Kot czasami sięgał również po inne eliksiry. Alsvid spróbowała, raz. Napędziła mu wtedy stracha, oj, napędziła.
Ale to był wciąż, zaiste, pierwszorzędny towar.
Odchyliła głowę i przesunęła językiem po brzegach błyszczących, zaróżowionych ust. Wiedziała, że spływ poczuje już za chwilę, za minutkę, za… W samą porę. Nadszedł spodziewanie. Równie spodziewanie, co jegomość w brunatnym kaftanie, który zjawił się u jej boku z pucharem słodkiego soku, jedwabną chusteczką oraz nienagannymi manierami. Łypnęła na niego, ale przyjęła kielich. Nie był żadnym z nowozatrudnionych salowych. Prędzej nowozatrudnionym przez Riva „opiekunem”. Nie, za gładki. Na pewno nie nowozatrudnioną kurtyzaną. Nie dość gładki.
Alsvid przepłukała szczypiące gardło jednym łykiem soku. Zignorowała błahą retorykę interlokutora, mrużąc złociste oczy i studiując jego dłonie. Dużo można było nauczyć się o człowieku na podstawie jego dłoni. A ona teraz mogłaby nauczyć się choćby i ich linii papilarnych na pamięć, gdyby zechciała.
Miał przyjemny, intrygujący, głęboki głos pozbawiony akcentu, również starszy od reszty sylwetki. Tak samo jak ruchy, tak samo jak przenikliwe spojrzenie piwnych oczu. Jedynie jego uśmiech nie pasował do kompozycji. Nie podobał jej się. Pasował za to jak ulał do reszty „Jedwabnego Szlaku”, a w szczególności do dźwięcznych niczym srebrne dzwoneczki chichotów oraz błyskających bielą na tle karminowych szminek ząbków. Wyuczonych czarownych ról, które Alsvid nie czarowały, bo nie była ani ich konsumentką, ani częścią menu. Nie licząc, rzecz jasna, skromnej konsumpcji niektórych wyrobów.
Nie pachołek, raczej nie wykidajła, z pewnością nie kurtyzana. Czyżby jej pan małżonek in spe miał czelność?...
Czekam, aż przestaniesz grać życzliwego nieznajomego. O, tak. Od razu lepiej, nieżyczliwy nieznajomy.
Uśmiechała się. Kąśliwie, lecz przekonująco, bez cienia zawstydzenia spoglądając prosto w piwne oczy. A mówiła spokojnie i jakby od niechcenia. Czarownie. Vice, kurwa, versa.
Szukasz tu kogoś? Czegoś? Odpowiedz szczerze. Cenię sobie wzjameną szczerość. Nawet nieżyczliwą.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 04 wrz 2019, 14:31

Tajemniczy, choć spodziewany przybysz uśmiechnął się wymuszenie. I roześmiał, bardzo naturalnie jak na kogoś, kto nie używał w tym celu przepony. Wiedziała takie rzeczy. Widziała je. Te oraz kilka innych. Delikatne dłonie o długich palcach, z wyraźnym odciskiem na lewym wskazującym. Wskazującym mańkuta oraz kogoś, kto potrafił pisać i robił to często. Kilka drobnych odcisków, szorstkie wnętrza, smarował je jakimś mazidłem.
Zatoczył po sali krótkim i niedbałym gestem, dającym do zrozumienia, że gra była pod publiczkę. Wyczuła w tym wyrzut i zniecierpliwienie tłumaczeniem oczywistości. Ale śladu zmieszania, speszenia lub któregoś z im podobnych.
Kogoś — oznajmił, krzywiąc się, tym razem nie w uśmiechu, którego nieobecność bardzo przysłużyła się jego obliczu, czyniąc je zamyślonym i poważnym, zwłaszcza w połączeniu ze spojrzeniem. — Naprawdę musisz pytać? Przecież widzisz, że jestem szpiclem. Nieładnie jest wypominać dżentelmenowi jego słabości. — Jego mowa ciała żyła własnym życiem. Wypowiadając niniejsze słowa, ponownie przywdział uśmiech, kłaniając się dwornie i odgrywając krótką mimikrę badającego teren absztyfikanta. Cofając się o trzy kroki, bez patrzenia sięgnął za plecy, przysuwając sobie krzesło, na którym dosiadł się do cudzoziemki. — Nie znasz go — uprzedził jej ewentualne pytanie. — Rozminęliście się ze sobą, choć zdaje się, że całkiem blisko. Niemal ocierając. — Sięgając za pazuchę, obcy wyjął z niej cienki arkusik pergaminu, który chwilę potem posypał mieszanką ususzonych na wiór ziół, dozowanych z dobytego z kieszeni ozdobnego puzderka z odkręcanym dzióbkiem.
Znajomy aptekarz przepisał mi to na duszności. — objaśnił, w skupieniu zwijając papier wraz z zawartością w pedantycznie cienki rulonik, milimetr po milimetrze, mimowolnie wysuwając przy tym język. — Miałem od tego fajkę, porządną, z orzecha — nie przestawał mówić, nie odrywając wzroku od prokurowanego właśnie dzieła. Pośliniwszy odstającą końcówkę papierka, dopełnił honorów, ubijając gotową całość miękkim puknięciem o stół. — Ale wyobraź sobie, zgubiłem. Tutaj, na tej sali. — Wskazał skrętem w kierunku oddalonego od nich szynkwasu, odpalając go przy okazji od świeczki. — Gdybyś znalazła, daj mi znać. Chętnie odkupię.
A facet, o którym mowa. — podjął niezobowiązująco, zaciągając się i wypuszczając dym z płuc w wonnym, choć nieco gryzącym obłokiem ponad ich głowami. — Był tu do niedawna tym, kim obecnie jest Blauer. Tego możesz już kojarzyć. — Mężczyzna odkaszlnął w zaciśniętą w kułak prawą dłoń, opuszczając za krawędź blatu lewą ze skrętem, spoczywającym luźno między wskazującym z odciskiem a środkowym. Dym unosił się jasną, floresowatą strużką, zwiewną jak kadzidło, niknącą na długo nim udało jej się ulecieć do powały. — Wysoki blondyn, z twarzy przeciętniak. Jak bierze kobietę to jasnowłosą i cycatą, jak coś do picia to zwykłą siwuchę. A na obiad kaszę. Typ osobowości pozbawiony krwi — przybliżył jej, zaciągając się ponownie. — Podobno nadrabia innymi rzeczami. Nadrabia?
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 04 wrz 2019, 17:52

Dziewczyna żachnęła się, popatrzywszy z pretensją wpierw na swego rozmówcę, potem na swój dekolt i ponownie na rozmówcę, obserwując rozprażoną końcówkę skręta w jego ustach oraz snującą się nad długimi palcami smużkę dymu, która wiła się ku górze, ku sklepieniu, jak splecione w leniwym tańcu żmije. — Nieładnie jest wypominać młodej damie jej słabości — zareplikowała. — Nie przedstawić się. Nie zasugerować poczęstunku. Poruszać w przyjacielskiej konwersacji zagadnienia zawodowe. A już bardzo nieładnymi są tak fatalnie chybione supozycje względem jej własnego zawodu.
Zamilkła i upiła kolejny łyk świeżego, cierpkiego soku, po czym, jakby to była zupełnie naturalna kolej rzeczy, uśmiechnęła się do nieznajomego znad oderwanego od ust pucharka. Uśmiech był to ni szczerze rozbawiony, drwiący, ni podniecający, ni złowrogi. Był, jak Alsvid, wszystkim na raz.
Masz całkowitą rację, nie znam go — dodała, choć oboje wiedzieli, że wcześniej jej wzrok mimowiednie powędrował ku barczystemu blondynowi, którego mijała u stóp schodów. — Asy za dedukcję i pała, bo nie znam również Blauera. „Czy” i „czym” nadrabia interesuje mnie mniej więcej tyle, co pozbawione krwi osobowości. Ale jestem pewna, że za odpowiednią sumę pani Monmartel uwzględni go dla ciebie w menu celem przestudiowania.
Rozwarte połyskliwie źrenice dziewczyny przenikały cienką woalę dymu, zza której odwzajemniały im spojrzenie spokojne, zamyślone oczy mężczyzny. — Qui pro quod? — Uniosła brwi w zapytaniu. — Wiem może, że jesteś szpiclem, ale nie spotkałam jeszcze szpicla, który z taką drobiazgowością przyznałby, że szpicluje. Nawet, zwłaszcza, grzecznie poproszony.
Nie spotkała i być może nigdy nie spotka. Wierzyła bowiem każdemu słowu interlokutora, tak jak stary Hochfinschler wierzył, że ulizana, rzednąca siwizna i reumatyzm na biuściaste dziewki działają niczym wywar z mandragory. Mimo najszczerszych chęci, ani odrobinę.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 07 wrz 2019, 1:54

Rozmówca zlekceważył dąs, spokojny i obojętny jak bogowie w noc Rzezi Cintry. Zaciągnął się skrętem, wzruszył ramionami.
Jestem tu służbowo. Poczęstunku odmówisz, bo właśnie niuchałaś, poza tym przyniosłem ci sok. Jeżeli przyniesienie soku kobiecie w potrzebie nie jest przejawem galanterii, to zaprawdę, umarła ona ze sztuką. Henryk Emmerling, miło mi. — Obcy przełożył wyciągniętą wierzchem do góry prawicę ponad stołem, formalnie i nieco niedbale.
Nie, nie ten. Jest ważną figurą. — stwierdzenie tyczyło się sterczącego przy schodach blondasa, na którego pokosiła oczy, a co nie zdążyło umknąć uwadze jej rozmówcy, choć zdawało się, że skupia ją wyłącznie na tańczących oparach. Odchylając głowę na kark, stworzył ich więcej, wydychając umiejętnie długą smugę białego dymu, którą okadził już sobie płuca.
Może i nie znasz. A może znasz. Pod innym nazwiskiem, bo te, w przeciwieństwie do upodobań zdarza mu się zmieniać wcale często. Na Erharda Blauena dajmy na to. Albo Huga Steiereta, Tytusa Aldhelma Próchnilca... — Powiadający się Emmerlingiem mężczyzna rozłożył ramiona. Rozłożyłby, gdyby nie to, że chciało mu się tylko jedno. Tak jak skrzywić się na uwagę o Monmartel. — Nie bądź wulgarna. Miałem na myśli, że nadrabia głową.
Chwilę patrzyli na siebie przez dym, nie wymawiając przy tym słowa.
Quid pro quo, certes — potwierdził. — Dajmy spokój oczywistościom, bądźmy poważni. Udawać, że nie jestem szpiclem? W miejscu takim jak to? — parsknął, przekrzywiając głowę, by wskazać nią w nieokreślonym kierunku za siebie. — Z równym powodzeniem mógłbym dziewicę. Tutaj każdy słucha i powtarza. Od szarej myszki, która ściera właśnie rzygi Loitzla spod sceny, po wspomnianą przez ciebie madame za barem.
Oprócz ciebie — poprawił się, nachylając nad stolikiem z obydwoma łokciami na blacie. — Bez urazy, ale młoda dama pasuje tu jak kurek na szczyt Wielkiej Szpicy.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 07 wrz 2019, 15:52

Nie drgnąwszy, Alsvid zignorowała wyciągniętą nad blatem stolika dłoń, bynajmniej w zadeklarownym lekceważeniu rozmówcy. Po prostu, fisstech zaczął pobudzać ją coraz silniej i silniej, i gdyby zaczęła się teraz wiercić, żadnym sposobem nie mogłaby przestać, nim nie przebieżyłaby się po ulicach Novigradu do Bramy Zamkowej i nazad, wpadając po drodze na hulankę do trzech gospód, dwóch burdeli, kordegardy oraz miejskiego zwierzyńca.
Nie drgnął również kącik jej ust, gdy na prośbę Emmerlinga o darowanie sobie wzajem oczywistości dziewczyna zachłysnęła się sokiem, spojrzała na niego oczami lśniącymi niczym dwie świeżo bite złote korony. — Tutaj? Słuchają i powtarzają, wszyscy? Nawet madam Monmartel? — Ćwicząc najszczersze, najufniejsze niedowierzanie, na jakie było ją stać, pokręciła głową. — To ci rewelacja.
Daruję urazę — odparła następnie. — Bo masz ponownie, Henryku Emmerling, całkowitą rację. Ja nie powtarzam. Czemu zatem trwonisz służbowy czas na młodą damę, która jest tu wyłącznie w celach towarzyskich i rekreacyjnych?
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 08 wrz 2019, 1:00

Henryk Emmerling wycofał wyciągniętą dłoń, nie uznając za stosowne żachnąć się na brak reakcji ze strony białowłosej. Zabrał ją dosyć szybko, ewidentnie spodziewając się podobnego obrotu spraw. Musi prorok. Albo faktycznie as wywiadu.
W dzielnym milczeniu zniósł jej mały, jednoosobowy teatrzyk, nie wiedząc, czy parsknąć, czy nagrodzić ją krótkim aplauzem. Nie zdecydował się na żadne. Nieznajomy po raz kolejny dowiódł, że wzorem starego, mądrego kota, nie miał w zwyczaju ani potrzeby trwonić energii na czcze gesty. A także na pustosłowie.
Za samo bycie tutaj, rekreacyjne, czy nie, uiszcza się przy wejściu niemałą opłatę z góry. Pewnie o tym wiesz — dodał, uprzedzając ewentualną drwinę i kiepując nadmiar popiołu na blat. — Bywasz tu regularnie. Nawet jeśli nie zatrzymujesz się w drzwiach. Ani nie pracujesz.
Mężczyzna potarł brew, krytycznie przyjrzał się żarzącej końcówce skręta. I podjął wątek.
Trwonię, bo wówczas byłabyś drugim znanym mi przypadkiem na tej sali. Widzisz tamtego faceta z notesem? — Nie obracając się, wskazał jej dyskretnie o kim była mowa. Był to ten sam omijany przez służbę człowiek… Człowiek? Na którego zwróciła uwagę uprzednio, biorąc go (o ironio) za szpiega, lecz teraz widziała go wyraźniej. Nie przestający bazgrać, o lekko zmrużonych, wyzywających oczach kształtu migdałów. Zarysowanej i gładko ogolonej szczęce przechodzącej w lekko spiczasty podbródek. Czuprynie półdługich włosów w artystycznym nieładzie, który musiał kosztować balwierza wiele wysiłku, a usługobiorcę niemało koron.
To niejaki Menza. Z pochodzenia Metinnczyk, szlachetnie urodzony, artysta-malarz, całkiem znany w rodzinnych stronach, a obecnie wyjęty spod prawa wywołaniec uwikłany w rodową wróżdę. Jest też, jak widzisz, półkrwi elfem. Jako taki nie powinien być w ogóle wpuszczony do środka. A jest. Dlaczego? — „Szpicel” wypuścił pytanie razem z dymem.
Kaprys właściciela. Mówi się, że się przyjaźnili, on i stary Menza. I dlatego, że ma do metysa słabość. Nie, nie taką. Choć, psiamać, kto wie? Trzyma go tu już tyle czasu, a trzymać Menzę pod jednym dachem to jak rozżarzoną żagiew pod strzechą. Siedzi tu może tydzień, a kosztował Florenta trzy dziewczyny zwolnione za potajemne schadzki. I dwóch służących, którzy zrezygnowali. Ha, co najmniej dwóch.
Konkludując — odkaszlnął, pomagając sobie uderzeniem kułaka w pierś. — Zastanawiam się jakiego rodzaju kaprysem jesteś ty.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 08 wrz 2019, 3:53

Byłabym — zgodziła się lakonicznie cudzoziemka i na długo zamilkła, dając interlokutorowi do zrozumienia, że nie miała w tym temacie nic do dodania.
Przez rzednący nad ramieniem Henryka obłok dymu zlustrowała ponownie główną salę zamtuza, szukając w roztaczającym przed i za nimi pejzażu wyszukanej demoralizacji znajomych oraz całkiem nowych pretorian cielesnego kultu, a przede wszystkim, obiecującego prospektu na wybawienie jej od przedłużającej się inwigilacji. Być może również od całej reszty szarańczy z florentowskiego forum. A także resztek ubrań. Oraz utrapień.
Nie wiedziała jeszcze, co myśleć o „szpiclu” przedstawiającym się Henrykiem Emmerlingiem — za wyjątkiem tego, że nie prospektował. Za to wcale zręcznie balansował gdzieś o krok od granicy jej zirytowania. Wcale naturalnie utrzymywał konwersację w niefrasobliwym i nie budzącym podejrzeniem tonie. Wcale dużo wiedział o bywalcach Jedwabnego Szlaku i o kaprysach jego właściciela. Poza jednym.
Rachunek sumienia kaprys skonkludował założeniem, że póki co, rzekomy szpicel nie stanowił zagrożenia. A przynajmniej mniejsze niźli taki półelf-malarz Menza, wynikało z wyłożonej Alsvid charakterystyki.
Dodatkowo, tam gdzie fisstech zaogniał jej poczucie paranoi, łagodziła je obecność w zasięgu wzroku elitarnego korpusu starego Riva, z którego delegatami dziewczyna utrzymywała kwitnące wręcz stosunki. W troskę tych istnych artystów ich fachu o regularnych klubowiczów, pracowników, a zwłaszcza o „kaprysy” pana Florenta nigdy dotąd nie miała powodów, by wątpić. Tak samo, jak w pełen profesjonalizm usług świadczonych przez nich przykrzącym się któremukolwiek z powyższych osobnikom.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 10 wrz 2019, 0:16

Pejzaż wokół nich był pejzażem dynamicznym. Zmieniał się bez ustanku, w składzie i kolorycie. Goście znikali, na ich miejsce pojawiali się nowi. Tam, gdzie niedawno widziała kaedweńskiego dyplomatę, roiła się nagle ławica kupców — zwolenników i praktykantów miłości intensywnie pozamałżeńskiej. Kwartet młodzików ostatecznie ściągnął na siebie uwagę wirtuozów przymusu bezpośredniego, ograniczających się, póki co do słownego, lecz stanowczego upomnienia — przywileju zarezerwowanego dla tych, którzy płacili z góry.
Ciężar tłumu na obrzeżach sali przesunął się nieco w kierunku podium dla muzykantów, pobliskiego szynkwasu oraz stołów z kartami. Dwa ostatnie dopełniały się synergicznie, tworząc istne perpetuum mobile, napędzające tutejszą mikrokoniunkturę: ośmieleni, bo podchmieleni klienci ruszali spróbować szczęścia w hazardzie, nie zaznawszy go tam, odchodzili poszukiwać go w miłości lub zamknąć koło zalewając smutki.
Niektórym zdarzało się dawać też upust również innym emocjom. Jakiś elegant w kontuszu awanturował się ze swojego stolika z obsługującym go właśnie salowym, spokojnym i obojętnym wobec jego gniewu niby nadmorska skała wobec skały przyboju. Kolorowe dziewczę, ale żadne z tutejszych, snuło się nieopodal niby henrykowy dym, tylko po to, by wpaść na czarniawego jegomościa w typie wampira z zapytaniem, czy to sen. Menza, artysta-malarz wyłuskany jej przed chwilą przez Emmerlinga, jak gdyby dla potwierdzenia ruszył się ze swojego siedziska, zgarniając z pobliskiego stołu cudzy kielich i odpalony świecznik. Alsvid nie widziała co było dalej. Filar i ciżba przysłoniły jej widok.
Choć płacono mu za jej przeciwieństwo, cisza w żadnym stopniu nie peszyła balansującego na granicy zirytowania, jej zirytowania, człowieka przedstawiającego się Emmerlingiem. Ćmił swojego skręta jak małpa petardę i po mistrzowsku sprawiał wrażenie faceta, który nie miał do roboty nic lepszego niż czekanie na to, aż ktoś umrze. Wypisz wymaluj podstarzałego grabarza urządzającego sobie fajrant nad świeżo wykopanym grobem.
Właściwie byłabyś trzecim. — Mężczyzna zmrużył oczy, opierając łokieć na blacie, a dłoń na podbródku. — Jeżeli wliczać jeszcze jeden przypadek, nawet mniej rozmowny od ciebie. Cóż, mój błąd nudzić młodą damę tematami odległymi jej zainteresowaniom. Miast pochwalić jej gust. Dzisiejszy wybór na bazarze. Ładny, doprawdy ładny. To także, wybacz, że nadużywam wyrażenia, kaprys? Czy może coś innego? — Choć ani mimika, ani ton nie zdradzały go na piędź, Alsvid wyjątkiem szybko pojęła ukryty kontekst i to, że nieznajomy bynajmniej nie pyta jej o suknię.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 10 wrz 2019, 13:15

Alsvid poczuła zalewającą ją falę zimna i falę wdzięczności, że odstawiła na wpół opróżniony kielich z sokiem na blat stolika. Bo bez cienia wątpliwości zachłysnęłaby się nim, a cały misterny nastrój komerażu szlag by trafił, jeśli nie jej świeżo wypraną i wykrochmaloną koszulę. Nie, poprawiła się w myślach jadowitym tonem. Szlag go trafił dobry kwadrans temu, ty ślepa, nagrzana imbecylko. Nie pracujesz, w drzwiach się nie kłaniasz, a głupsza dziwka jesteś, zaiste, od rżącej Rosaliny.
Wyjątkiem szybko pojmując ukryty kontekst pytania, a kompromitująco opieszale kilka innych kontekstów, popatrzyła ponownie na nachylonego ku niej Emmerlinga, spokojnego jak bogowie w noc Rzezi Cintry. Abowiem musiała nadzwyczajnie się skupić, żeby nie zerknąć dekonspiracyjnie na żadnego z wykidajłów, burdelmamę albo schody wiodące na piętro.
Uśmiechnęła się do szpiega.
Ileż dałaby, by spojrzenia miały nynie moc rażenia człowieka niczym ostrze noża. W przeciwieństwie zapewne do szarej myszki, która dopiero co skończyła na klęczkach wycierać spod sceny rzygi Loitzla, bo ją czekałaby wtedy wyjątkowo nieudana reszta wieczoru.
Alsvid prychnęła, nie powściągając uśmiechu. — Wybaczam. Choć mógłbyś bodaj raz się pomylić, Henryku, teraz już peszysz młodą damę.
Gorzko zrozumiawszy, że nie dość iż nie lza było jej decydować o regułach gry, to nie miała o toczącej się grze najmniejszego pojęcia, młoda dama stanęła przed dwoma wyborami. A przynajmniej jeno dwa sobie wykoncypowała. Strącić ze złością planszę ze stołu albo… kontynuować podle reguł Emmerlinga.
Kaprys. Ja mam tylko kaprysy. — Wyszczerzyła się drapieżnie. — W tej chwili, na przykład, mam kaprys na coś mocniejszego — dodała, zerknąwszy na szynk w drugim końcu pomieszczenia i nie omieszkając następnie otaksować mężczyzny wzrokiem od stóp do głów, przeciągnęła się, zsunęła z sofy zwinnie i lekko jak kot. — Dam znać, gdybym znalazła twoją porządną fajkę. Chętnie odsprzedam.
Omijając zydelek, na którym siedział przycupnięty szpicel, gestem bezwiednym i naturalnym przesunęła długimi palcami wzdłuż jego ramienia, muskając je przez cienką tkaninę koszuli. Nie popatrzyła za siebie. Krokiem miękkim i rozkołysanym udała się do szynkwasu, zostawiając Emmerlinga w obłoku rozwianego jej ruchem dymu.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 11 wrz 2019, 0:05

Samozdekonspirowany szpicel nie poruszył się, ani nie objawił radości z reakcji, jaką udało mu się wywołać. To, że w ogóle wywołał, poznał w oczach baczącej na niego białowłosej, w których odbijały się teraz wszystkie demony Dołu. Spojrzenie, trzeba było mu to oddać, wytrzymywał całkiem długo. Przynajmniej nim po raz kolejny nie schował się za wypuszczoną z płuc chmurą, wyssaną z dopalającego się ułomka po skręcie.
Dziękuję. — Henryk skłonił skromnie głowę na potwierdzenie swojej nieomylności. — Bez zbędnej krępacji — wtrącił bardzo szybko i prawie pojednawczo. — To moja broszka. Palić i wiedzieć rzeczy.
Chwilę później, krzywiąc się nieco, odchylił się na siedzisku przed jej wyszczerzem, jakby faktycznie mogła go ugryźć.
Wedle uznania — zgodził się z nią bez protestów, dalszych indagacji albo osobiście wymierzonych pytań. — Daj. Zachodzę tu regularnie.
Odeszła przez dym, czując na sobie jego wzrok. Nie dość daleko, by natychmiast nie wpaść na znajomego.
Nie powinnaś tu sterczeć. Nabombiona. — Stary Riv Ivan, jak zawsze wyliniały, łysiejący, krępy i barczysty w swoim odświętnym czerwonym kabacie w kiepskim guście, w którym prezentował się jak emerytowany alfons, wyszedł jej na spotkanie i z dobrą poradą, wykazując się nieczęstą, choć wielce przydatną w jego fachu spostrzegawczością. Wynikającą — Alsvid mogła podejrzewać — z własnej eksperiencji w temacie, pozwalającej rozpoznać swego po świecących się oczach i manierze poruszania, względnie z plotkarstwa małej Tati lub pacholika od patery.
Nie podejrzewała długo. Riv rozwiał wątpliwości, trąc się grubym paluchem po wiecznotrwałym cieniu zarostu sypiącego mu się pod wielokrotnie łamanym nosem. Sugestią, że Alsvid mogłaby zechcieć uczynić to samo pod swoim.
Kto zacz? — Ruchem kanciastej szczęki wskazał na obecnie puste siedzenie po Emmerlingu porzucone przy jej niedawnym stoliku, przepuszczając kilku ze swoich „chłopaków” wynoszących ostrożnie znieczulonego klienta w kontuszu. Zdaje się, tego samego, który niedawno awanturował się w nagle wyjątkowo grzecznej i karnie ustawionej w ogonku kolejce do szynkwasu. — Naprzykrzał? — Krótkie komunikaty nie były wrodzoną manierą przełożonego ochrony florentowego przybytku. Wyłącznie wymuszoną praktyką koniecznością człowieka, który w jednym momencie musiał ogarniać kilka spraw naraz. Nagłe zjawienie się Alfryka, jednego z młodszych ochroniarzy potwierdzało to akuratnie.
Po-po-pożar w „ofirskiej”. Zapalił się ki-ki-lim — oświadczył przełożonemu, jak zawsze zacinając się na pierwszym i ostatnim wyrazie.
Zagasić. Wywietrzyć — poradził w swej mądrości Riv, kręcąc głową. Zapewne nad oczywistością spraw, którymi zawraca mu się dupę. I wracając do Alsvid. — Hm?
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 11 wrz 2019, 14:08

Riv Ivan wyrósł przed nią nagle i niespodziewanie, jak marudny ojciec, który właśnie przyłapał dziecko na buszowaniu po bawialni w środku nocy. Alsvid zamrugała, dziwnie zmieszana, iście niby ucapiona za rękę smarkula.
Nie sterczę, idę przecież — fuknęła, wierzchem dłoni wycierając spod nosa drobiny pylistej bieli. Rzuciła okiem w stronę sofy i pustego zydelka, na którym jeszcze chwilę wcześniej, ćmiąc końcówkę skręta, siedział Henryk Emmerling. — Szpicel — oznajmiła z przekąsem, zaraz po tym, jak Alfryk jąkała truchtem opuścił ich gasić i wietrzyć „Ofirską”. — Nie narzucał się, zbytnio. Ale muszę pomówić z Flatau, im wcześniej, tym lepiej. Może tylko… — zawahała się. — Może nie nabombiona.
Przeczuwała, że prędzej czy później pan Flatau niechybnie również będzie miał z nią do pomówienia. Niechybnie długo, niechybnie w bardzo ostrych słowach. Być może nawet ze szczegółową instrukcją względem tego, jak szybko ma pozbierać z piętra domostwa cały swój dobytek, a następnie oddalić się z Draceną w bliżej nieokreślonym kierunku, aby dalej od włości jej niedoszłego małżonka i jego bezcennej reputacji. A także zaprzyjaźnionych malarzy-arsonistów, czterech konkubin i pewnie istnej czeredy innych kaprysów, którym imię jest legion.
Dobrze! — stwierdziła hardo, przygryzając dolną wargę. Poradzę sobie! Wszak zawsze sobie radzę, pomyślała. Ale jakoś bez przekonania.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 13 wrz 2019, 0:10

Samotna dziewka. Na parterze. Sterczysz — odparował jej Ivan, precyzując, że to nie brak zmiany położenia jej ciała rozciągnięty w czasie ma na myśli. Jego ton nie wskazywał jednak na przyganę. Nie wskazywał na nic poza konstatację.
Na „szpicla” kiwnął tylko głową. Mysz w spiżarce, mucha w zupie, grzyb w piwnicy, szpieg w „Jedwabnym”. Ot, sensacja.
Może nie — przytaknął jej, nie bez głębokiego i potwierdzonego własną eksperiencją zrozumienia jej dylematu. — Ale na pewno nie na zjeździe. — Nie wiedziała jak długo będzie ją trzymało. I kiedy zdecyduje opaść. Ale efektu, nawet pomimo subtelności zażytego właśnie towaru mogła się całkiem nieźle domyślać.
We kantorku. Jeżeli nie wyszedł jeszcze do dupy. — Podpowiedział jej na ewentualność wizyty u Konrada. Uniósł też kułak w górę, zaciskając go w połowie drogi nad swoją głowę, jak gdyby łapiąc weń niewidzialnego owada, którego niedostępnym śmiertelnym zmysłem wyczuł był nad swoim prawym uchem. Ale to nie do niej. Tylko do pytającego spojrzenia Rycyka posłanego mu z drugiego końca sali.
No. I tak się żyje. W tym burdelu — westchnął i zaskoczył ją zaskakująca jak na siebie wylewnością.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 13 wrz 2019, 16:48

Nie jestem samotna, jestem z tobą — droczyła się.
Ale zaskoczył ją owy lejtnant elitarnego korpusu środków przymusu bezpośredniego, jej ulubiony neofita kultu pasywizmu i obojętności na wszystko, co świat miał mu do zaoferowania. Zaskoczył nagłą i nietypową sobie wylewnością.
Alsvid nie spierała się z autorytetem. Życzyła Rivowi miłego wieczoru, cokolwiek to w jego przypadku oznaczało, i oddaliła się w stronę ulokowanego za sceną przejścia ku labiryntowi zamtuzowych zapleczy. Nie omieszkawszy nadłożyć drogi przez szynk, gdzie gimnastykując się niczym lis w dziurze pod kurnikiem, gwizdnęła spod nosa Monmartel ćwiartkę redańskiej.
Czmychnęła w kuluary, dzierżąc zdobycz za szyjkę. Cudzoziemka dobrze znała drogę do kantorku. Poznała ją chyba pierwszej nocy spędzonej w Jedwabnym Szlaku. Najpóźniej drugiej. Właściwie, to nie pamiętała, równie dobrze mogła być to jedna bardzo, bardzo długa noc, anomalia czasoprzestrzenna uchodzącą w Wolnym Mieście Novigrad za wcale pospolite zjawisko, nudne jak popołudniowy deszcz. Notabene, znalazła się tam z jednym spośród starszych reprezentantów sotni Ivana, rodowitym Skelligijczykiem Torsteinem. Nie w biurze per se. W składziku obok, na chyboczącej się prasce.
Stąd wiedziała o stojącym w rogu między dwoma pomieszczeniami pokaźnym filodendronie, za donicę którego odłożyła szkło, nim wparowała do kantorku.
Jako człek bardziej doświadczony nie tylko w zamtuzowym folklorze, ale i życiowej mądrości, Riv Ivan miał absolutną rację, zwracając dziewczynie uwagę na jej szczególny predykament: wolała nynie zawlec się tam nawąchana jak fretka, niźli później, rozbrojona zjazdem. Zwłaszcza, jeśli tym razem to dupa wyszła do pana Flatau. Ewentualność stanowiąca równocześnie jedyny powód, dla którego zawróciła sobie głowę zapukaniem do drzwi.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 15 wrz 2019, 15:34

Riv skomentował przekomarzankę kręcąc głową, dokładnie trzy razy. Gestem niepopartym słowami, lecz nadto wyraźnie mówiącym: „Dorosła baba, a takie głupstwa...”. Ruchem głowy, dla odmiany pionowym, odwzajemnił życzenia, po czym wrócił do swoich obowiązków. Było do czego. Ot, by daleko nie szukać, kiedy białowłosa się oddaliła, już był potrzebny gdzie indziej, by ustalić, czy przewrócenie stolika ze szklaną zastawą było wyłącznie wypadkiem i czy zostanie on niezwłocznie uregulowany przez sprawcę.
Ćwiartkę, cokolwiek bezpańską, bo osieroconą przez awanturującego się wcześniej mężczyznę w kontuszu udało jej się gwizdnąć bez większych turbacji, jako że nos Monrmartel był zgoła gdzie indziej, wylewnym witaniem jakiegoś starszawego i dobrze ubranego dżentelmena, ewidentnie znajomego z czasów jej czynnej służby, sądząc po towarzyszącej powitaniu ekspozycji starzejącego się, mocno przypudrowanego dekoltu.
Kantorek, jak to kantorek, był małym, wypełnionym kilkoma księgami i biurkiem pomieszczeniem, wyposażonym dodatkowo w zamykane żelazne kasetki na drobnicę. Za dnia kręciło się tu zwykle kilka upoważnionych do tego osób, w głównej mierze madame oraz burdelowe gryzipiórki i zaopatrzeniowcy, meldujący o dostawach, rozmaici zakontraktowani mniej lub bardziej tymczasowi osobnicy, ustawiający się w ogonkach po wypłatę lub proszący o audiencję u „osoby decyzyjnej”, którą nigdy nie był Florent osobiście, niezniżający się do kalania zakurzonej i pospolitej komnatki ze składzikiem swoją mroczną, daleką od prozaiczności obecnością.
Aktualnie obecny w kantorku Flatau, bynajmniej nie kalał go własną. Pasował idealnie, dopełniał ją swoją osobą, prezentując się za biurkiem i wertowaną właśnie przy świeczce księgą tak naturalnie i akuratnie niby szarak na łące albo karp przy mulistym dnie. Gdyby pokazać go komuś z zewnątrz i przy świetle dnia, bez wątpienia wziąłby go za bankowego klerka, ba może nawet kancelistę świątynnego sądu albo ratuszowego gryzpiórka.
Kiedy weszła do środka, nie podniósł głowy, akurat zajęty notowaniem.
Chciałem, żeby to zaczekało do rana. — Oznajmił jej bez zdradzania konkretów tego, co właściwie ma na myśli. — Ale i tak jestem spóźniony. Wejdź i zamknij drzwi.
Ilość słów: 0

Odpowiedz
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław