Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Obrazek

Gwar tłumu płynącego niby rzeka, porykiwanie zwierząt, brzęk monet, nawoływania straganiarzy, jazgot przekupek. Bazar Zachodni to handlowe serce Novigradu, które jak sprawnie nakręcony mechanizm zegarowy, nigdy nie ustaje.


Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 18 mar 2018, 18:06

Obrazek Subtelna, ale drżąca od namiętności woń kadzideł, płatków czerwonych róż, perfum i kobiecych ciał przesącza się przez szpary i szczeliny w mahoniowych drzwiach przybytku, wabiąc z zatłoczonej Alei Dziewiarskiej zasobnych w korony klientów. Dostojnicy i bogaci bankierzy, dyplomaci, herbowi panowie, spekulanci, egzotyczni przybysze oraz stała klientela Zachodniego Bazaru — nie urzędy, nie place targowe, nie banki ani dwory są miejscem, gdzie spotykają się najważniejsze w mieści osobistości, lecz luksusowy dom publiczny „Jedwabny Szlak”. Wnętrze budynku otula ich ciepłym, wonnym woalem, którym przesiąknięte są kosztowne meble, sztukateria na ścianach oraz posadzki z zamorskich gatunków drewna. Pierwsze wrażenia z wizyty w „Jedwabnym...” nie pozostawiają żadnych wątpliwości, co do tego, czemu przybytek ten w ciągu zaledwie kilku lat zdominował nawet najlepiej prosperującą konkurencję, po zakończeniu wojny rozwijając w Novigradzie skrzydła z zagadkową wręcz skutecznością. Dziś oferuje szeroki wachlarz ekskluzywnych usług swym licznym patronom, których dobiera spośród novigradzkiej — i nie tylko — elity. Nie będąc ani absurdalnie majętnym, ani wyjątkowo dostojnym, ani ekstraordynaryjnie ważnym, nie ma co liczyć ciepłe powitanie w progach „Jedwabnego...”. Czuwająca nad reputacją oraz bezpieczeństwem tego miejsca sotnia o nieskalanej empatią aparycji regularnie rozwiewa mrzonki tych, którzy się za majętnych, dostojnych lub ważnych niesłusznie uważają.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 15 sie 2019, 0:56

Podkowy Draceny zadzwoniły na bruku. Wracały późno, dopiero kiedy nadciągający zmrok zaczął rozmywać na niebie barwy zachodzącego słońca i spowijać ciemnością wybrzeże oraz wydeptane w stronę miasta dukty. Dopiero kiedy z parującego konia odpadały płaty białej piany, a na skórze dziewczyny wysychał pot i znękane mięśnie nie były już w stanie powtórzyć na mokrym piachu kroków rutyny.
Wracały powoli i niechętnie.
Alsvid zsiadła przed stajnią. Sama rozkulbaczyła klacz, narzuciła na jej grzbiet cienką derkę i dolała do koryta świeżej wody. Minęła w bocznych drzwiach parkę jakichś uczynnych chłopców, potem kilka służek drepczących żwawo po parterze i krążących między niezliczonymi salonami domostwa. Później jeszcze dziewczynę z cytrą pod pachą, za to bez ubrania od pasa w górę. Nie zdziwiła się. Weszła po spiralnych schodach na piętro.
Do przytulnego, skromnego pokoiku wpadła na chwilę. Ściągnęła starannie oczyszczone z piasku oficerki i spięty z pochwą viroledanki pas, ubrania cisnęła do wiklinowego kosza. Wyszła owinięta ręcznikiem.
Łaźnia była parna, ciepła i cicha.
Kiedy zanurzała się z błogością w przygotowanej kąpieli, zabolało ją ramię — nie mocno, ale niespodziewanie. Alsvid zapsioczyła. Musiała naciągnąć ścięgno gdzieś w okolicach barku.
Zaniedbałam ostatnio ćwiczenia, skonstatowała zgodnie z prawdą. Ale nie mogła wysilić się na złość albo wyrzuty sumienia. Dziwne. Wszak poczuła jakiś smutek, jakieś rozżalenie, kiedy przyszła pora wracać, kiedy długa, prosta ścieżka, którą mknęły cwałem skończyła się i w oddali zamajaczyły latarnie nad Bramą Wielką. Poczuła, prawda?
Znajomy głos wyręczył ją w strofowaniu się. Chmurny, gniewny, okropnie szorstki, bo gardło, z którego się dobywał było wypalone eliksirami, a struny głosowe nieodwracalnie zniekształcone przez mutacje. Nie strugaj hetery, sikso. Nie uderzysz mnie, jesteś człowiek, a do tego baba. A jak zechcę, to będziesz worek mięsa zdychający w konwulsjach, tu na ziemi, we własnej krwi i szczynach. O, tak! Dałaby głowę, że czuła wzrok brzydkich, żółtych oczu Kota gdzieś na karku. Albo oddech. Albo zaciśnięte palce. Widzisz? Mało się nie rozleciałaś ze strachu. Dobrze. Śmierć jest straszna, bolesna, upokarzająca, wszystko, co sobie wyobrażasz. Ćwicz. Codziennie, nawet jak mnie już dawno nie będzie. Dowiem się, jeśli przestaniesz.
Woda w balii wystygła za szybko. Zdarzało się.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 17 sie 2019, 0:15

Czas spłynął jej galopem. Szybko, za szybko, zupełnie jak ciepła woda po obolałym barku. Miła chwila zapomnienia w pędzie przeminęła wraz z ciśniętymi do wiklinowego koszyka ubraniem noszącym na sobie resztki galopu.
Do przytulnego, skromnego pokoiku wpadła na chwilę. Od jej ostatniej wizyty nie zmieniło się prawie nic. Zapach porannych perfum zdążył wywietrzeć niemal zupełnie. Jedyną różnicą pozostawała złamany czernią szkarłat spływający z oparcia krzesła stojącego przy komódce ze zwierciadłem.
Łaźnia była ciemna, parna i cicha. Z łatwością przypomniała sobie wiele rzeczy, w tym jej ostatnie pożegnanie z Konradem. Wszystko poza jego twarzą, boleśnie przeciętną i beznamiętną, jedynie jej skrzywienie towarzyszące jej słowom. Sugestii, aby to góra przyszła do Stammelforda, nie odwrotnie.
Bacz — wyrzekł jej na odchodne, głosem, w którym zdecydowanie więcej było z ostrzeżenia niż groźby. A najwięcej owiniętej w cierpliwość skargi nad własnym losem i cudzą niedomyślnością. — Bacz, aby i tobie nie skrócono smyczy. Do zobaczenia.
Nie miała czasu się strofować, nawet jeśli chciała. Znajomy głos przerwał jej rozmyślania. Czysty, przyjemny dla ucha, choć nieco zachrypnięty i przeciągający, bo gardło, z którego się dobywało, było świeżo po spływie lekkich prochów, a struny głosowe rozluźnione winem. Tego ostatniego przyniosła zresztą ze sobą, w szklanej karafce, trzymanej w lewej dłoni, która polewała dłoni prawej, dzierżącej cynowy pucharek.
No proszę. — Ruda półelfka skomentowała jej obecność przedłużonym mezzosopranem, wchodząc do łaźni ubrana w zielony jedwabny szlafroczek, ze złotymi haftami na rękawach. — Jednak wracasz. Już myślałam, że faktycznie znalazłaś sobie męża. — Ostrożnie i powoli, by nie uronić kropli, zasiadła na drewnianej ławie na lewo od jej balii, na odległość wyciągniętej ręki. We własnej wznosiła właśnie milczący toast, zawartością, która powoli robiła się cieplejsza od jej kąpieli.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 17 sie 2019, 20:01

Alsvid zastanawiała się nad udzieloną jej koleżeńską przestrogą. Oczywiście, wtedy strząsnęła ją bez zastanowienia, jak owada z dłoni. Dobrze, pomyślała, cała młoda, harda, krnąbrna. Nawykłam do zrywania smyczy.
A jednak. A jednak zastanawiała się.
Nie minął dzień, a enigmatyczny, lecz prosty dług, który zaciągała u Florenta okazał się być propozycją matrymonialną i to nie do odrzucenia. Bo już dokonaną, zaakceptowaną i przypieczętowaną pierwszymi formalnościami. Pewnie nim ona zdążyła choćby rozważyć go jako wierzyciela. Nie minął kolejny, a oświadczano, że jej pośpieszne, czysto rozsądkowe i biurokratyczne zamążpójście — na którego równie pośpieszne anulowanie liczyła po zaksięgowaniu u Giancardich odpowiedniej sumy w zagranicznej walucie — będzie jednak wymagało od niej prezentowania się. Prowadzenia. Pilnowania.
Nie miała cienia wątpliwości, że Florent był człowiekiem umiejętnie nabierającym smyczy. Cal po calu. Bardziej martwiło ją, czy nie był również człowiekiem umiejętnie podmieniającym smycz na łańcuch. Oraz bardzo ostre kiełzno. A ona, przynajmniej dopóki głowa Zavista wciąż spoczywała bezpiecznie na jego ramionach, była na łaskę tego człowieka skazana, jak gdyby — na wszystkie ironie świata — wiązała ich święta przysięga.
„Jenfelt, Romport, Jenfelt”, biuro maklerskie, Nożownicza cztery… — dziewczyna wyrecytowała w myślach. Recytowała tę jedną linijkę często. Bała się, że następnego ranka gdzieś wyparuje, że jakimś cudem ją zapomni, a notatka w kieszeni pana Flatau przepadnie. „Jenfelt, Romport...”
Innis. Miała przyjść wieczorem. Psiakrew.
Psiakrew — Alsvid powtórzyła na głos, udając zaskoczoną — zawsze się tak zakradasz, jak kot po dachu? Oczywiście, że wracam, zostawiłam tu trochę osobistych rzeczy. — Zanurzyła się ostatni raz, klnąc i prychając, a następnie sięgnęła z zydelka obok dzbanek z czystą wodą i spłukała z włosów resztki mydlin. Oparta ramionami o brzeg balii, zmusiła się do uśmiechu. Do kokieterii nie musiała. — Brzmisz, jakbyś była wcale zazdrosna, lisiczko.
Wyślizgnęła się z kąpieli i kapiąc obficie na sosnową podłogę, podeszła do ławy, na której siedziała półelfka. Słyszała charakterystyczną różnicę w jej głosie, a z bliska zobaczyła również rozszerzone, lśniące źrenice oczu oraz wilgotne i leciutko rozchylone usta.
Wyjęła z jej dłoni cynowy pucharek i upiła łyk słodkiego, mocnego wina. — Zostawiłaś coś dla mnie?
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 18 sie 2019, 1:56

Rzeczy. — Innis parsknęła zakręciwszy resztką pucharu w winie. — Och, niezmiernie mi miło, dziękuję. — Wydęła wargi, dokończyła pucharek. — Może jestem? — zastanowiła się, wbijając błyszczące oczy w krzyżujące się belki sufitu łaźni. — Koniec końców, to nie mnie przydarzają się pasjonujące intrygi, o którym nie lza mi opowiadać innym. Swojego bruneta, rączego jelenia i cichego wielbiciela nie spotkałam dzisiaj również, gdyby cię to interesowało. Tylko Hochfinschlera, siwego, starego capa. Głośnego jak zawsze. — Ziewnąwszy, przyjrzała się nieprzytomnie siwowłosej, poprawiając własne rude, skręcone pukle, które częściowo wyswobodziły jej się spod wiązania nad karkiem. — A ty? — odwzajemniła pytanie, podając jej puchar i polewając nieuważnie, tak że część lekko musującego karminu przelało się prosto w stygnącą, mydlinową zupę. — Jakąś tajemnicę? — Odstawiwszy karafkę, dziewczyna przysunęła się na skraj ławy, omal się z niej zsuwając. — Bo ja ciągle nie mogę rozgryźć jednej, co takiego zrobiłaś Panu Florentowi, że pozwala ci tu mieszkać i traktuje bez mała jak córkę... — Oczy metyski zwęziły się w szparki, uniesiony lekko podbródek i wyraz twarzy wskazywał niechybnie zbliżającą się dedukcję. — Spałaś z nim?
Wypowiedziane tonem ślepego strzału podczas zabawy w kalambury pytanie uleciało wraz z wydostającą się z łaźni parą. Innis pokręciła głową nad jego absurdalnością.
Gdzie, to za mało... — sprostowała się, mrucząc coś pod nosem.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 18 sie 2019, 13:06

Obleczone złotem źrenice Alsvid również się zwęziły.
Ona wyląduje kiedyś na dnie Pontaru, doszła do wniosku młoda cudzoziemka, spoglądając na półelfkę z ukosa. Będzie miała wyjątkowo nieszczęśliwy wypadek na zatłoczonej ulicy. Dostanie działkę fisstechu skażoną jakimś świństwem, skręci kark w tej łaźni, na śliskiej od wody i mydlin podłodze, albo trafi na nieodpowiedniego klienta. A może zwyczajnie kilku chłopców wytarga ją na zewnątrz za włosy, po czym roztrzaska tę śliczną główkę niczym perlicze jajo. Parę tygodni później nurt wymyje na brzegi obgryzione do kości ciało i szybko ludzie przestaną pytać, gdzie się podziała tamta ładna, ruda panienka z Jedwabnego Szlaku. Ta, która zwykła nucić melodie.
Nie, Innis. Nie spałam. — Owinęła się ręcznikiem i ruchem brody wskazała na korytarz. — Chodź. Pokażę ci coś.
Zaprowadziła ją do niewielkiego, ustronnego pokoiku. Przez jedno rozchylone okno do wnętrza wpadała blada księżycowa poświata oraz przenikająco chłodne, rzeźwe powietrze wiosennej nocy. W oddali szczekał pies. Alsvid zamknęła za nimi drzwi, odwinęła ręcznik i cisnęła go na posadzkę, odsłaniając miękki łuk talii, jasny niczym świeży śnieg. Słyszała, jak półelfka zaperza się donośnie, ale zignorowała to.
Przyjrzyj się, Innis. Na pewno oglądałaś chłopaków Arnolda, nie raz, nie dwa. — Podeszła do sekretarzyka, na którym stał jedyny rozpalony w izbie kaganek. Ciepłe, drgające światło załamało się na jej ciele i połyskiwało refleksami w miejscu, gdzie skórę wyraźnie szpeciły trzy wąskie blizny: jedna długa, pociągnięta po linii kręgosłupa, druga odrysowująca pod bokiem kształt żeber oraz trzecia, najmniejsza, prawie całkowicie ukryta pod lewą piersią. Na żadnej nie pozostał już nawet ślad po zrostach. Ale biegły głęboko i były tam na zawsze. — Przyjrzyj się, tym razem uważnie. Czy wyglądają ci, jakby je zostawił miecz? Albo majcher?
Nie wyglądają — uprzedziła jej odpowiedź. — Człowiek, który mi je zrobił jest w mieście. To jego tutaj szukam. Wszystko, co i komu robię, lisiczko, każdy, z kim się układam, komu daję lub nie daję dupy, łżę albo mówię samą prawdę — wszystko jest po to, żeby znaleźć tamtego człowieka. Wszystko, z wyjątkiem ciebie. Ciebie, Innis, wbrew pozorom, po prostu lubię. Cenię sobie wspólny czas. A skoro tak dobrze znasz pana Florenta, to powinnaś wiedzieć, że byłoby mi przykro, gdyby któregoś pięknego dnia nasz wspólny czas raptownie dobiegł końca, bo ktoś usłyszał, jak upierasz się zadawać niestosowne pytania.
Przerwała monolog. Dała półelfce nieco czasu na zastanowienie się. Narzuciwszy na plecy świeżą, jeszcze pachnącą krochmalem koszulę, przysiadła na kufrze z odzieżą, w prawej dłoni dzierżąc jeden z walających się po pokoju pucharów, drugą szczodrze polewając sobie wina z przyniesionej przez Innis karafki.
Posłała rudowłosej długie, surowe spojrzenie. Nie była zła.
Mogę zdradzić ci tajemnicę, jeśli tak bardzo jakiejś chcesz — oświadczyła głucho. —Dotąd nikomu tutaj o niej nie mówiłam. Jeżeli obiecasz mi, że przestaniesz wypytywać o mnie i Florenta.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 19 sie 2019, 19:22

Innis poszła, zabierając ze sobą nieodebrany przez białowłosą puchar. Po chwili zastanowienia zabrała również i karafkę.
Obydwie znalazły się w niewielkim, ustronnym pokoiku z jednym uchylonym oknem, wietrzącym duchotę ewaporującą ze wciąż skopanej pościeli stojącego pod ścianą łóżka. Półelfka oglądała, nie raz, nie dwa, również Alsvid i jej blizny. Tym razem jednak, w pierwszym odruchu cofnęła się zmieszana, choć to nie nagość uczyniła tę sytuację intymną. Odstawiając większe z naczyń na sekretarzyk, zbliżyła się, by popatrzeć na połyskujące w rozdygotanym świetle blizny.
Adelmo ma podob… — przemówił przez nią nawyk i spowodowana winem wylewność, lecz urwała równie szybko, co cofnęła wyciągniętą w kierunku jej żeber dłoń. — Przepraszam — dodała już nieco ciszej.
Szczodrze skorzystała z danego jej przez cudzoziemkę czasu na zastanowienie się. O domknięci ust przypomniała sobie mniej więcej w połowie jego upływu, podniesionym do nich bezwiednie pucharem. Jego zawartości pozbyła się inaczej niż zwykle — scałowując jego powierzchnie, bądź sącząc w przerwie między pytaniami. Tym razem zrobiła to od jednego machu, postępując z delikatnym półwytrawnym metińskim jak z kwaterką siwuchy wychylaną na rozgrzanie przed wyjściem z domu w zimowy poranek.
Niewiele z tego pojmuję. — Rudowłosa oparła się o sekretarzyk, wyglądając w tym momencie, jak gdyby bardzo przydał jej się jej dzisiejszy zakup z bazaru. Jej głos również był słabszy niż zazwyczaj.— Chyba będę też rzygać. Ale tak, chyba mogę ci to obiecać.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 19 sie 2019, 21:50

Na twarzy cudzoziemki zagościło zjawisko równie zdumiewające i niecodzienne, co dla słońca zaćmienie. Złagodniała.
Chyba… — powtórzyła za półelfką i pokręciła głową. — Jak poczujesz się lepiej, powiesz mi to jeszcze raz. Bez „chyba”. Chodź tutaj, kłopocie.
Odstawiła karafkę półwytrawnego na kufer. Podeszła do okna, otworzyła szeroko oba skrzydła, rozsunęła poruszane powietrzem zasłony. Usadziła Innis obok, sama przysiadła na parapecie i wyjrzała na przetkaną dalekimi wysepkami pochodni ciemność, która spowijała Stolicę Świata jak żmijowe cielsko.
Opierając się plecami o ościeżnicę, zerkała też nadal na nieszczęsną metyskę. — Nie martw się. Ja również wcale niewiele pojmuję. To zdradzam ci za darmo. — Uśmiechnęła się bardzo delikatnie i bardzo ładnie. — Porozmawiamy, kiedy dojdziesz do siebie. Jeśli będziesz nadal chciała. Racz mnie tylko uprzedzić, zanim zaczniesz rzygać. Potrzymam ci włosy.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 21 sie 2019, 1:31

Innis podeszła do parapetu, nie zabierając ze sobą pucharu. Przez moment stała przed otwartym na wieczór oknem, prezentując się blado i eterycznie niby nocnica zachodząca przed czasem, a z pozy i ogólnego wrażenia — jak jedna z tych małych rozpuszczonych dziwek na rycinach kiepskich romansów, szykujących się by właśnie zemdleć w ramionach przystojnego i dostatecznie dobrze sytuowanego kawalera. Z braku tych ostatnich w niewielkim ustronnym pokoiku, w którym właśnie przebywały, metyska oparła się o framugę, przyciskając do niej również nieco przegrzane czoło. Zamknęła na moment oczy, lecz zaraz szybko je otworzyła. Alsvid domyśliła się, że to dlatego, że zakręciło jej się od tego w głowie.
Westchnęła kilka razy głęboko, chłonąc chłód wieczora, pierwsze rozpalające się światła i dźwięki muzyki, również tej wygrywanej przez nieliczne w mieście ptaki i owady. Podziękowała jej też na ślepo, głaszcząc parapet nieopodal jej nogi.
Po co ktoś miałby robić komuś coś podobnego? — zastanowił się Kłopot, wyjątkowo spokojnie, choć przy tym niezwyczajnie cicho i ochryple. — Nic mi nie będzie. Zemdliło mnie po proszku, och, zawsze tak jest, jak zmieszam z różowym albo białym... — Pokręciła głową, uwalniając kilka wdechów i kolejnych luźnych pukli z dekomponującej się z wolna kompozycji jej fryzury.
Pewnie. Chcę. Obiecuję. — powiedziała, niemal natychmiast, nie patrząc w jej stronę, lecz na panoramę miasta. Nie widząc jej uśmiechu, ale czując go w jej łagodnych słowach. Odpowiadając na nim pacnięciem, wskazującym by przysunęła się jeszcze bliżej.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 21 sie 2019, 11:55

Po co? Nie odpowiedziała. Nie miała odpowiedzi. Przesiadła się bliżej półelfki, po czym zadrżała na ciele, wmawiając sobie, że to od podmuchu nocnego powietrza. Bawiła się nerwowo zawieszonym na łańcuszku sygnetem i spoglądała razem z Innis na czarny widnokrąg rozpościerający się za murami miasta.
W porządku — odparła głucho. — Ale podaj mi karafkę. Ta tajemnica wymaga dłuższego wyjaśnienia, w połowie pewnie zaschnie mi w gardle. A wolałabym nie odpowiadać na dodatkowe pytania.
Poczekała na szkło w milczeniu, przysłuchując się dźwiękom muzyki dobiegającym z parteru oraz grającym na ulicy swą własną melodię cykadom. Potem, wychyliwszy solidny łyk wina, zaczęła mówić. Powoli, spokojnie i uważnie.
Człowiek, który zostawił mi te śliczności jest czarodziejem, Innis. Pochodzi z Północy. Pojawił się trzynaście lat temu na dworze mojego ojca, jego pierdolonej wysokości wielkiego nilfgaardzkiego księcia, namiestnika krainy Nazair, bo wierzył, że książęca córka dotkniętą jest klątwą. Że ja jestem dotknięta klątwą. Widzisz, urodziłam się w czasie zaćmienia słonecznego, co według jakichś zacofanych północnych przesądów oznacza, iż ciąży na mnie starożytne fatum. — Głos Alsvid był lekki, kpiący. Gorzki. — Fatum związane z jednym spośród setek proroctw na temat tego, jak rzeki spłyną krwią, kury przestaną się nieść, krowy dawać mleko, a cały doczesny świat pochłoną niszczycielskie siły Chaosu. „Przekleństwo Czarnego Słońca”, mogłaś nawet o nim słyszeć. Nordlingowie mają długą, chlubną tradycję eliminowania potencjalnych zagrożeń dla świata, zwłaszcza tych wywieszczonych przez pierwszego lepszego dziada lub naćpaną śniączkę. Tamten czarownik uważał się za swego rodzaju specjalistę w zagrażających światu młodych dziewczynkach.
Nie wiem, czy miał w planach mnie wyeliminować. Ale słyszałam co nieco o losach moich poprzedniczek, którym taki sam los przepowiedziano jakichś dwadzieścia lat wcześniej w Naroku, Creyden, Velhadzie i Talgarze. Niektóre przeżyły, wiesz? — Przechyliła karafkę jeszcze raz i wzniosła drwiący toast. — Jak widać, świat jeszcze stoi. Ład radzi sobie z Chaosem. Co się zaś tyczy tajemnic…
Alsvid zamyśliła się i urwała, natychmiast kryjąc powód ku temu w kolejnym głębokim hauście półwytrawnego. Powód był taki, że nagle głos uwiązł jej w gardle. Bynajmniej nie z pragnienia.
Innis? Na pewno chcesz słuchać dalej? — Odwróciła głowę od nocnej panoramy i popatrzyła na kochankę w półmroku.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 21 sie 2019, 20:34

Jest na komódce — oznajmiła, poproszona o karafkę i wskazując w kierunku sekretarzyka. Chwilę później zapomniawszy, że wskazywała, zsunęła się z parapetu i sama po nią poszła, by rozchodzić trzymającego się jej resztkami haju szwendacza.
Księżniczka? Jesteś księżniczką? Taką prawdziwą, z kucykiem, pałacykiem i blaszaną wanną? — Innis nie wytrzymała długo bez przerywania. Nie wynikało to jednak z nieuwagi, wprost przeciwnie. Wpatrzone w białowłosą oczy półelfki błyszczały jak u małej dziewczynki zasłuchanej w opowiadaną jej do poduszki bajkę niańki, starej prukwy albo bajarza, wędrownego piernika. Bajkę o księżniczce, starożytnej klątwie i złym czarnoksiężniku.
Ewentualnie błyszczały od używek. Ale na pierwszy rzut oka nie była w stanie odróżnić.
Aha — potaknęła jej zasłuchana metyska, z zamyślonym, lekko nieobecnym wyrazem, który mógł oznaczać wiele emocji, w tym skrajnie od siebie różnych. Tym razem nie wychwyciła zmiany w jej głosie, lecz mimo to nachyliła się ku niej, w samą porę, ni to z czułością, ni to konspiracyjnie. — Chcę. Jeśli ty też chcesz. Mówić dalej.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 22 sie 2019, 1:27

Tak, Innis, prawdziwą księżniczką. A ty jesteś prawdziwie nieznośna. — Wywróciła arystokratycznie wielkimi, złotymi oczami i potrząsnęła srebrną grzywą. — Miałam pałacyk. Skromny, jak na południowe standardy. Miałam własną blaszaną wannę, batystowe gacie, rozbrykanego kucyka, psa Chyżego i kotkę Sybillę. Chyżego, wystaw sobie, postrzelił kiedyś z kuszy mój przyrodni brat, straszny gnojek.
Wzniosła milczący toast za wiernego Chyżego, niech mu ziemia lekką będzie. Wzniosłaby i za czarną kocicę Sybillę, za swojego narowistego kuca, a nawet za marudną, kwaśną jak ocet niańkę Edwigę, gdyby tylko mogła utopić się cała w tych metinnińskich szczynach. Ale kryształowa karafka była równie pusta, co puchar, który cisnęła na ziemię.
Wino wcale nie pomagało, nie w stanie jej nawet rozgrzać. Innis również. W środku dziewczyna czuła jedynie przeszywający chłód, od którego sztywniały jej członki, a serce pękało w piersi niczym ciśnięty w zamarzniętą wodę kamień.
Miałam też siostrę — wyszeptała nagle. Odchrząknęła, dotykając ściśniętego gardła i przymykając powieki, nim zachrypniętym głosem powtórzyła. — Miałam… siostrę.
Lily. Urodziła się, kiedy miałam siedem lat. Miłość to za małe i za głupie słowo, żeby opisać, co czułam do swojej małej siostrzyczki. Gdy mogłam potrzymać ją w końcu w ramionach, to było jakbym stała w ciepłych promieniach słońca. — Alsvid uśmiechnęła się ponownie. Tym razem był to jednak zupełnie inny uśmiech. — Była śliczna. Była mądra, dobra i łagodna… Była, w przeciwieństwie do mnie, prawdziwą księżniczką. Nie wyobrażałam wtedy sobie, żeby cokolwiek na tym świecie mogło skrzywdzić coś tak niewinnego. Wszyscy kapłani świata upierają się, że ich bogowie są dobrzy, więc który bóg by na to pozwolił?
A jednak. — Przerwała na chwilę, żeby zebrać myśli oraz oddech. — Zły czarnoksiężnik, który przeklął mnie i skrzywdził… Pewnego dnia zrobił Lily coś znacznie, znacznie gorszego. A ja… Ja nie mogłam go zatrzymać. Leżałam jak głupie, tępe zwierzę, za słaba, żeby się ruszyć, za silna, żeby zdechnąć… i wiedziałam, że on robi jej coś okropnego. Wiedziałam to! A nie byłam w stanie zmusić się, żeby kurwa, wstać!
Pochyliła się nad rozpostartym oknem, zacisnęła dłonie na krawędzi, drżąc.
Umarła tam sama… — wyrzęziła i zamilkła.
Znieruchomiała, gapiąc się w pustą ulicę pod nimi. Co więcej miałaby powiedzieć? Nie było na to dość za małych ani za głupich słów. Tylko chłód, od którego w końcu skamieniała. Blizny, które nigdy się nie zagoją.
Oraz dzikie, złote oczy księżniczki, które lśniły w półmroku pełne nienawiści.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 25 sie 2019, 1:50

Półelfka zaniosła się pełnym satysfakcji, radosnym chichotem podlotka, słysząc wzmiankę na swój temat. I słuchając dalej, z twarzą, na którą znów powracało niedowierzanie. Poruszywszy niepewnie rudym łebkiem, szykowała się, nawet aby coś powiedzieć, lecz zarzuciła ten zamiar, orientując się, że ciężkie i przedłużające się milczenie przed opowieścią o siostrze powinno nim pozostać.
Nie używając wielkich słów, dość będzie powiedzieć, że na zakończenie historii, twarz rudowłosej zdążyła zmienić się ponownie, a oczy księżniczki nie były jednymi lśniącymi w półmroku. Te wpatrujące się w cudzoziemkę szkliły się już nie tylko winem i prochami.
Nie była to jedyna rzecz, w której nie pozostała osamotniona. Zesztywniała, nieznajdująca słów Innis trwała przy niej w stuporze, choć obecna to zawieszona i niszczejąca w bezczynności, która z każdą kolejną chwilą oddalała ją bezpowrotnie od tego, jak należało się zachować.
Oddalało ją od samej Alsvid.
Już poniewczasie, całe wieki później spróbowała podjąć jedną próbę. Gładząc ją sztywno po włosach, zjechała dłonią na jej ramię, później dłoń. Przyjrzała się niepewnie — najpierw jej, potem świeżo rozkopanemu łóżku pod ścianą. Był to jej pierwszy odruch. Wyuczone rozwiązanie osiemnastoletniej dziwki z pięcioletnią praktyką w zawodzie, która nie potrafiła inaczej, nie wiedziała lepiej. By zagwarantować sobie byt, szybko nauczyła się życia oraz odgrywania oczekiwanych od niej ról. Miała do tego naturalny instynkt, dryg i talent, chłonęła to, jak zwilżona bryłka gliny chłonęła dotyk rzeźbiarza nadający jej kształt.
Pewnych rzeczy, których nawet ona nie potrafiła udawać. Pewnych rzeczy niedane było zaznać sierocie z przedmieść wychowanej przez obojętne rodzeństwo.
Kurwa mać — wyszeptała w końcu, bez złości, chyba że na samą siebie. I bardzo żałośnie. — Ja… Przepraszam. To zbyt wiele.
Szybkie kroki Innis przebrzmiały w ustronnym pokoiku na krótko przed skrzypnięciem drzwi zostawiając białowłosą sam na sam z przeciągiem.
W przerwie dobiegającego z parteru koncertu, cykady za oknem kontynuowały swoją grę jeszcze intensywniej niż dotychczas.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 25 sie 2019, 14:42

Nie próbowała zatrzymać dziewczyny. Nie odwróciła głowy. Kamień się nie poruszał, nie powinien również czuć, jak zwierzę, jak potwór. Potwory nie rozumowały wszak, nie przeżywały. Może za wyjątkiem wręcz niepoczytalnej skłonności do okrucieństwa, agresji, gwałtownych wybuchów gniewu, a także wybujałego temperamentu. To przecież łaska, skrócenie męki. Kwestia bezpieczeństwa. Potwór nie pomyśli, nie poczuje, zaśnie.
Och, kurwa, Lily, przepraszam… przepraszam… Czy dobrze zrobiłam? Nie wiem. Proszę, powiedz, bo nie wiem… Siostrzyczko…
Cisnęła karafką, kryształ roztrzaskał się o ścianę, zostawiając na niej smużaste, wyblakłe zacieki czerwonego wina.
Durna dziwka, pomyślała. Durna dziwka nie zostawiła mi nawet szczypty prochów!
Zeskoczyła z parapetu, kopniakiem usuwając spod nóg puste pucharki. Zajrzała pod ramę łóżka, do kufra, do każdej z szuflad bieliźniarki, ale jedyna butelka, którą znalazła, chyba Fiorano, była wysuszona do cna, nie został nawet zapach. Alsvid zapsioczyła, ale nie zniechęciła się. Nawet lepiej. Wódki. Wódki jej było trzeba. Fisstechu na uncje i pierwszego lepszego brutalnego sukinsyna, a nie głupiej, małej, zapłakanej rudej kurewki tulącej się do niej nocą jak bezdomne szczenię…
Przeklinając, wciągnęła na tyłek najgładszy książęcy batyst i upięła wciąż wilgotne srebrne włosy z tyłu głowy. Bez namysłu podniosła jeden z toczących się po podłodze kielichów i trzasnąwszy drzwiami, zostawiła ciemność ciemności. Rozkołysanym krokiem ruszyła, jak ćma, ku ciepłu, ku światłu. Ku pustej gwarze głosów.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Dziki Gon » 26 sie 2019, 20:25

Gwar przybierał na sile, czasem i gdzieniegdzie przechodząc w dające się rozróżnić pojedyncze głosy oraz muzykę. Światło i ciepło przywabiło ją na parter niby ćmę, wywiodło z ciemności pozostawionej ciemności. Z piętrzącej się w rogu sceny-podium płynęła muzyka, wygrywana w duecie melodia wykonywana przez znany jej ze słyszenia, bo bywający wcześniej u Florenta duet artystów z Cintry – niejakich Frère i Velebita, grających tło dla głównej sali zamtuzu, balladę „Miła moja Clementine”, bez słów, samym akompaniamentem, co wskazywało, że jest to dopiero rozgrzewka przed prawdziwym koncertem, podobnie jak swobodnie toczone wokół rozmowy, zwykle milknące podczas właściwego występu.
Kawałek dalej, za wystawnym szynkwasem, nachylona nad blatem Joana, zwana tu także „Panią Monmartel”, pełniąca tu funkcję madame, to jest starszej nad dziewczętami i kuplerki, dzieliła uwagę między obserwowanie sali, a słuchanie relacjonującej jej coś Astorii, zamtuzowej medyczki i akuszerki.
Tutejsi „kamerdynerzy”, odstawiona w dublety sotnia starego Riva Ivana, sterczała we wszystkich rogach sali, podpierając filary i balustrady i strasząc wystającymi znad kołnierzy mordami, w większości małpimi i zakazanymi, kontrastującymi z ich strojem, a czasem nawet z tanimi perfumami, którymi ich ochlapano. Najbliższego z nich, barczystego blondasa o twarzy zmęczonej śmierci, mijała, schodząc ze schodów. Niemałe ich skupienie znajdowało się u wejścia, zawsze co najmniej dwóch sterczało na wylocie z przedsionka.
Wieczór był młody, goście dopiero zaczynali się schodzić, choć najlepsze miejsca na sali były już pozajmowane. Najbliższą schodom lożę wypełniał (niemal dosłownie) potężny, szeroki jak piec krótko ogolony mężczyzna otoczony wianuszkiem starszych i lepiej ubranych od niego mężczyzn starający mu się schlebiać i nadskakiwać, przedstawiając kolejne schodzące się do ich stolika dziewczęta.
Dwa stoliki dalej w kierunku wyjścia, sam, jeśli nie licząc trzech pracownic Florenta i napoczętego Pomino, zasiadał Nikolai Longerich, kaedweński dyplomata w delegacji.
Akuratnie jego miejscówkę mijał niejaki Gozelo z Pont Vanis, ambasador jednego z tutejszych banków, prowadzący pod rękę niby własną małżonkę czarnowłosą Patricię, swą ulubioną florentową dziewczynę.
Wnęka pod ścianą była skupiskiem czterech dobrze ubranych młodzików, na oko cudzoziemskich szlachciców lub zamożnych mieszczańskich synów. Cechował im pewien właściwy młodości brak obycia lub równie typowe lekceważenie norm i manier — jeden z nich namówił Carolinę, by siadła mu na kolanach, drugi omieszkał zdjąć i zdać na wejściu swojego płaszcza i beretu na wejściu i przesiadywał w nich teraz bez skrępowania ani dyskomfortu. Spojrzenia więcej niż jednego z ochroniarzy były skierowane w ich kierunku, jednak dopóki kończyło się na drobnych nietaktach ze strony młodych gości, dopóty spojrzenia pozostawały wyłącznie spojrzeniami.
Dwóch ludzkich mężczyzn o upierścienionych dłoniach i bogatej przyodziewie pochylało się nad rozłożonymi na blacie papierami i niezwracający uwagi na nic co działo się dookoła nich, łącznie z rozkładającą zastawę Meyanę w półprzezroczystych muślinach, pod którymi nie miała absolutnie niczego.
Samotny człowiek w średnim wieku o nienagannie przystrzyżonej brodzie, siedział w kącie, racząc się winiakiem sączonym prosto ze szklanicy i bez pośpiechu przeglądając „kartę dań” zamtuzu.
Kolejny samotnik, młodszy i osobliwszy niż poprzednik. Jego osobliwość polegała na tym, że choć znajdował się na widoku dłużej od pięciu minut, żadna z dziewcząt na sali ani nikt z obsługi nie pofatygował się do niego podejść. Omijany przez załogę „Szlaku” przyglądał się leniwie snującym się gościom, lewą ręką bazgrząc coś w rozłożonym na stole kajecie bez odrywania wzroku od ciżby.
Starszawa dama sunęła przez salę w stronę szynkwasu, długoszyja, dostojna i obwieszona biżuterią jak choinka na Yule.
Popisujący się grubością mieszka miast saczka dryblas w modnie dopasowanych nogawicach, poił winem z pucharu rozchichotaną Rosalinę, która z jedwabną przepaską na oczach próbowała odgadnąć jego markę po samym bukiecie, trzykrotnie zapytując „czy to Fiorano?” swoim dźwięcznym sopranem, wychwytywanym nawet na drugim końcu sali.
Leżący na czerwonym, obitym wzorzystym adamaszkiem szezlongu oraz czytającej mu właśnie Amalii osobnik w rozchełstanej koszuli, ewidentnie artysta o boleśnie znudzonym wyrazie twarzy.
Tęgawy jegomość wyłuskiwany z gronostajów przez odźwiernych na wejściu, tuż za nim młoda para — on przystojny i postawny jak młody oficer, ona — piękna i egzotyczna jak księżniczka z dalekiego południa, jego branka.
Pomiędzy gośćmi — dziewczęta. Zwiewne i kolorowe jak kolibry, krążące wśród stołów z wyuczonym brakiem pośpiechu, zawezwane, przywołane, opuszczające salę wraz z klientami bądź przysiadające się i zabawiające ich rozmową lub samym towarzystwem. Była też służba, niemal równie liczna jak pracujące tu dziewczyny, jednak na ich tle praktycznie niedostrzegalna. Ciągle w ruchu, dyskretni jak trucizna w posiłku, zdający się nie powtarzać — za każdym razem, kiedy przechodzili przez jedne z nigdy niezamykających się drzwi na zaplecze, wydawało ci się, że to ktoś, kogo tu wcześniej nie było. Oto oni, niewidzialni poruszyciele tego miejsca, dyskretni niby mrówki w runie leśnym i pełniący zgoła tę samą funkcję. Porzucone kielichy, opróżnione talerze, walające się luzem elementy garderoby były na bieżąco usuwane nienarzucającym się sprawstwem milczących reducentów odzianych w jednolicie wyblakłe mundury i fartuchy. Salowe, pachołkowie, praczki, stajenni, krupierzy — oto avis vulgaris ambasady cudów przy Dziewiarskiej, element prozy życia w bajkowej rzeczywistości.
Wszyscy oni składali się na dzisiejszy wieczór. Oni, a także wielu innych, nieobecnych bezpośrednio na sali.
Ilość słów: 0

Catriona
Awatar użytkownika
Posty: 388
Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
Miano: Alsvid
Zdrowie: wylizuje się
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Post autor: Catriona » 27 sie 2019, 18:18

Zeszła boso po wyściełanych miękkim chodnikiem schodach na salę, nie śpieszyła się. Chłodno, racjonalnie i z niepoczytalnym wyrachowaniem zaczęła od spraw najważniejszych.
Zawartość cynowego pucharka uzupełniła jeszcze na wysokości półkolistej loży wypełnionej pleczystą tuszą jakiegoś ważnego jegomościa, a także rozrastającym się haremem jego wielbicieli i kokietek. Minęła półnagą od pasa w dół Marie oraz półnagą od pasa w górę Sylvię, w porę suponując zbliżający się donośny wybuch wesołości wokół tuza. W pełni zamierzenie nie zwolniła kroku również przy stoliku należącym do Longericha oraz anegdoty o perypetiach między bobrzymi kołpakami z Ban Gleán a Dolną Marchią, która powtarzana po raz trzeci była tak samo nieśmieszna, co za pierwszym razem. Zbliżywszy się do draba, chichotów Rosaliny oraz — dawała głowę — Est Est polewanego przez Redańczyków do znudzenia, bez namysłu kroku przyspieszyła.
Resztę sali bankietowej okrążyła leniwie, sącząc z pucharu własną nudną truciznę.
Czarowne, kolorowe kolibry mijały ją z furkotem spódnic, przefruwały zwinnie między klientami niby między kielichami kwiatów. Śmiejąc się, wdzięcząc, szczebiocząc, mrucząc do uszu i przekomarzając z oblubieńcami oraz między sobą. Oblubieńcy z kolei delektowali się — napojem, jadłem, tęskną muzyką Frère i Velebity, ciałami dziewcząt. Głośniej lub ciszej, w gwarnych gromadach, w puszących się jak Gozelo z Patricią parkach. Książęta świata oraz dwie nieoddzielne towarzyszące im personifikacje występków. Luxuria, voluptas. Specjalność Wolnego Miasta Novigrad, a także, jeśli dobrze słyszała, czuwających nad nim dostojników kultu Wiecznego Ognia. Na szczęście młodej cudzoziemki, dziewcząt i wszystkich zagorzałych miłośników „Jebwabnego Szlaku”, ci drudzy reflektowali głównie na asortyment konkurencyjnej „Passiflory”. Albo na młodziutkich wikariuszy.
Alsvid podeszła do służącego dziewczęcia po przeciwnej stronie pomieszczenia, małej Tati, u której złożyła krótkie, zwięzłe zamówienie.
„Cidaryjski kawior”. Uśmiechnęła się krzywo. Skłonna była uwierzyć, że właściciel przybytku osobiście zasugerował nazwę dla tej pozycji z lokalnej karty dań i usług. Tati pomarudziła trochę, pozasłaniała się surową madam Monmartel, lecz równie krótko i zwięźle, i wyłącznie dla zasady, bo po chwili zniknęła w przejściu dla służby. Oczekując na pojawienie się salowego z tacą, białowłosa patrzyła przed siebie beznamiętnie. Śledziła usta poruszające się w szybkich, szeptanych słowach, błądzące dłonie i sylwetki otulone w jedwabie i gronostaje. A nade wszystko we łgarstwa.
Była rozdrażniona, nie dziwiło jej to. Dziwiło, że wcale nie na Innis.
Patrzcie. Patrzcie, co też kot przyniósł — mruknęła, zawiesiwszy złociste spojrzenie na parze zdejmującej okrycia w przedsionku.
Smukły, wyprostowany mężczyzna ubrany na modłę młodych oficerów zza Jarugi złowił to spojrzenie z drugiego końca sali i szepnął coś do swej egzotycznej towarzyszki. Alsvid nie zmieszała się ani przez dłuższą chwilę nie spuściła wzroku. Podeszła do pustej, obitej aksamitem sofy usytuowanej między dwoma kolumnami i zasiadła po jej środku.
Przy pobliskim stoliku kreślił coś samotnie w kajecie człowiek, który swą samotnością wzbudzał oczywiste zainteresowanie. W innych okolicznościach wzbudziłby także podejrzliwość, ale dziewczyna skonstatowała, że tutaj musiałby zaiste być najgłupszym szpiegiem w historii czyjegoś wywiadu, żeby sporządzać właśnie szczegółową notatkę z tego, kogo w tłumie wypatrzył, w czyim towarzystwie i o czym sobie beztrosko plotkowali.
Tak, sala huczała od plotek. Obecność przynajmniej jednej pary czujnych uszu była nie ewentualnością, tylko oczywistością. Może tamtej obwieszonej świecidełkami damy? Może jegomościa udającego jedynie, że studiuje menu albo któregoś z hałasujących pod ścianą młodzików? Na pewno Pani Monmartel, na pewno całej dubletowej sotni Ivana oraz chmary barwnych kolibrów. A już bez wątpienia szarej avis vulgaris przystani rozpusty, uwijającej się w każdym zakamarku, kącie i rogu sali, równie widocznej, co powietrze.
Alsvid także przysłuchiwała się plotkom, większość wpuszczając jednym uchem i natychmiast wypuszczając drugim. Trizia l’Etret urodziła hrabiemu z Salm czwartego bękarta. Stary diuk Wilstorf z Tretogoru pokusił się na lukratywną inwestycję w zangwebarskie diamenty i cały majątek Wilstorfów szlag trafił. Bankiet rodziny de Bruyne, na którym dopiero co bawiła się cała zgniłość novigradzkiej śmietanki towarzyskiej zrujnował miejski szampierz, niejaki Rudor z Tegamo. Dziewczyna wzniosła mu kielich na zdrowie. Czasem wytężyła słuch, gdy padało nazwisko północnego maga lub ktoś spekulował o szeroko pojętej sprawie czarodziejów.
Przysłuchiwała się, a jej myśli w końcu przestały wracać do rudowłosej Innis oraz do zamkniętej za drzwiami pokoju ciemności. Niestety, uporczywie wracały do tematu zaręczyn. A zwłaszcza jej narzeczonego, którego próżno szukała wzrokiem po sali. Mogła wszak pójść tej nocy… Wszędzie. Powąchać krew z piachu portowej areny i popatrzeć, jak „piorą się chłopaki, po mordach dla draki…”. Kupić na rogu Dziewiarskiej i Przędniczej najlepszy towar w mieściu, bez mała ten sam, w który zaopatrywał się „Jedwabny Szlak” albo po prostu urżnąć się w bramie z którymś z chłopaków starego Riva. Ostatniej opcji nadal nie wykluczała. Nie, patrząc po zgromadzonej na sali zgniłości towarzyskiej śmietanki.
Lecz nie poszła „wszędzie”. Przyszła tutaj, na salony Arnolda Florenta, gdzie nie lza było jej chodzić. Bosa, pijana, młoda, w rozchełstanej koszuli, z błyszczącymi zuchwale oczami. Przyszła szarpnąć ciasną obrożą i napiętą smyczą, i dzierżącą je ręką. Czemu? Dlaczego, jeżeli tak wiele ryzykowała, tak wiele starań, poszukiwań, pozaciąganych długów? Nie wiedziała. Bo chciała? Bo nie potrafiła inaczej. Było to albo ciemność. Ciemność albo runięcie wreszcie na ziemię obolałą, zamęczoną, za słabą, żeby wstać. Ale może w końcu wystarczająco, żeby zdechnąć.
Jak na zawołanie zjawił się pachołek sunący ku niej z malutką, srebrną paterą.
Kazała przysunąć sobie jeden ze stoliczków. Proszek pod pokrywą ułożony był w równą, białą jak śnieg linię, obok niego spoczywał cynowy rulonik, coraz popularniejsze udogodnienie w poważnych przybytkach. Dziewczyna odgarnęła za ucho kosmyk włosów i nachyliła się nad blatem, wciągając zawartość tacki w prawą dziurkę nosa, a pozostałą szczyptę zbierając na palec i wcierając sobie w dziąsło. Prychnęła, kichnęła. Proch miał gorzki smak.
Odprawiła i paterę, i pachołka.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dhu Feain, moen Feain.

Odpowiedz
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław