Teatrum

Obrazek

Z rozkazu hierarchów wszystkie burdele, getta i inne bezeceństwa zostały oznakowane czerwonymi lampionami w oknach. Po zmroku ich blask rozświetla dzielnicę pożarową łuną, wabiąc wszystkich spragnionych tanich rozrywek i łatwego łupu.


Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Teatrum

Post autor: Dziki Gon » 15 kwie 2018, 19:32

Obrazek Jest coś, czego nie zjesz ani nie wypijesz, a czego lud Novigradu domaga się na równi z chlebem i winem, jeśli nie bardziej. Mowa o rozrywce, ku czci której monumentem jest Teatrum — serce Czerwonej Dzielnicy i jej najbardziej reprezentatywna konstrukcja. Dwieście trzynaście stóp długości i prawie drugie tyle wysokości przysłania cieniem całą najbliższą okolicę, robiąc prawdziwie imponujące wrażenie w świetle dnia. Nie bez przesady mówi się, że pięć wydzielonych i następujących na siebie kondygnacji wraz z podium zdolne jest pomieścić naraz trzecią część wszystkich mieszkańców Novigradu. Całość murowana, gdzieniegdzie podpierana lub uzupełniana drewnianymi konstrukcjami. Otwarty dach z możliwością osłonięcia trybun od deszczu, sieć podziemnych korytarzy, bufety oraz szatnie z natryskami — to tylko niektóre udogodnienia przewidziane na użytek odbywających się tu wydarzeń kulturalnych, tak ważnych w życiu Wolnego Miasta. Wewnątrz okrągłych murów amfiteatru lza zobaczyć wielkie sztuki odgrywane przez przyjezdne lub lokalne trupy aktorskie, wystawiane z pompą religijne inscenizacje podczas większych świąt lub organizowane co kilka lat sportowe igrzyska ku czci miasta otwierane uroczystym rozpaleniem znicza pochodnią przyniesioną z Wielkiej Szpicy. Największe tłumy zobaczyć można tu jednak podczas trwania rycerskich turniejów lub starć zaczerpniętych bezpośrednio z nilfgaardzkiej tradycji gladiatorów. I choć zwykle nie toczy się w nich boju na śmierć i życie, a jedynie do poddania lub niezdolności dalszej walki, wypadki przy pracy są zrozumiałe i dopuszczalne. Kościół Wiecznego Ognia nie kryje swojego zgorszenia tego typu formami rozrywki, wyklinając je z ambon jako bezbożne i dekadenckie, jednako niechętnie tolerując dla dobra miasta oraz jego budżetu. Miejskie Teatrum stanowi także miejsce przeprowadzania ordaliów, zwłaszcza tych odbywających się przez pojedynek sądowy. I chociaż starcia te kończą się śmiercią daleko częściej aniżeli „świeckie” pojedynki, jako sankcjonowany przez kult Ognia wyraz Woli Bożej pozbawione są nijakiego grzechu i dekadencji oraz nieodpłatne dla publiki.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Teatrum

Post autor: Ivan » 24 lis 2019, 0:17

Teatrum stało opustoszałe. Pustka odbijała echo kroków Rudolfa (od Trzech Lwów) przemierzającego pocięte słonecznym światłem korytarze zaplecza areny, wyłuskując czerń jego sylwetki z cienia, ilekroć mijał arkadowe — jak połowa tutejszej architektury, okienka. Idąc, wstępował za kulisy amfiteatru, w jego niższe kondygnacje, drugiej najważniejszej Świątyni Ognia w całym mieście.
Ignorując napływający mu do ust wraz z zapachem smak krwi, minął cuchnący lazaret i bez zatrzymywania się dwóch zaopatrzeniowców, którzy nie przestając bluzgać, toczyli przeładowany wózek w stronę magazynu z zaopatrzeniem. Z oddali, przez łukowate okno dobiegały go głosy porannej rozgrzewki. Wykonawcy woli bożej — szumnie zwani szampierze, potocznie narzędzia, ćwiczyli w każdej wolnej chwili i wszędzie, wliczając plac areny, by nie rdzewieć. Zakręcając wraz z łukiem korytarza, szedł dalej, przechodząc przez jednego z dwóch tysięcy siedemdziesięciu dwóch upiorów poległych nawiedzających to miejsce. Zobaczywszy, że to tylko Rudolf, upiór rozwiał się i odleciał wsiąknąć w piach na placu jak krew poprzedników. Jeszcze zdążą upomnieć się o niego wieczorem.
Swoje poszukiwania „Kapita”, starego lanisty, któremu powierzono czujność nad wszystkim co działo się na piachu i trybunach wokół niego, zamierzał rozpocząć od warsztatu. Bo choć na emeryturze, Tobias rozstał się z mieczem w rozumieniu czynnej służby, to pióro za elfiego boga nie chciało wpasować się mu do dłoni. Rzadko kiedy wdychał kurz za którymś ze stolików zaplecza, skrobiąc zlecenia, korespondencję i pozostałe rzeczy, powierzając to rojącym się po kątach pomocnikom, których Rudolf spotykał po drodze, bez zauważania lub witając nie wylewniej jak kiwnięciem. Nauczony wojskową rutyną i manierami, większość czasu snuł się wokół jak dwu tysięczny siedemdziesiąty trzeci, szukając problemów i winnych do obarczenia.
Z logiką godną przypowieści wprost z Dobrej Księgi, Rudolf poszedł prosto do „warsztatu”, jak nazywano tu zagracony skład pełen zdezelowanych konstrukcji, służacy również za cmentarzysko zużytych dekoracji i emerytowanych scenografii, a doraźnie chaos narzędzi i żelastwa: klepanego, plecionego, walającego się drobnymi częściami na podłodze i cięgiem gubionego, a reperowanego na sposoby, które zawstydziłby niejednego gnoma.
Rozglądając się po wnętrzu inkarnacji pojęcia prowizorki, Rud wlazł bez pukania, wyglądając zarządcy obiektu. Jego obecność zwykle można było rozpoznać po braku obecności młodych, unikających pryncypała z zasady przydzielającego im najupierdliwsze zadania. Gwoli kształtowania charakterów i z sentymentu do hierarchii. Sam, przywilejem starszego i artysty dodatkowych obowiązków obawiać się nie musiał. Nie miał żadnych poza wieczornym nakarmieniem tłumu świeżą krwią.
Panie Neum...Kapito? Jesteś tu? — wołał między bebechy konstrukcji, kierując się dźwiękiem odbijających się o posadzkę nitów i przekleństw.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Teatrum

Post autor: Dziki Gon » 24 lis 2019, 21:11

Naturą novigradzkiego Teatrum władał dualizm. Znała tylko dwa stany: przepełnienia — wizgiem, tłumem, szumem, tubalnymi enuncjacjami arbitra — oraz pustki. Ferworu i stagnacji. Sypkiego, żwirowego piasku na okalanej częstokołem amfiteatru arenie w jednej chwili wciąż dziewiczo czystego, zagrabionego równo pod stopami szampierzy, a za kilka kolejnych wzburzonego niczym pomarszczona tafla morza i przesiąkniętego juchą, której wiecznie spragniony Ogień żądał jak oleju na żagiew. Tłuszcza przychodziła jeno zlizać rozbryzgane po ścianach kropelki.
W tej dziwnej świątyni, nabożnej i pogańskiej zarazem, nie zmieniało się jedynie powietrze. Było zawsze gęste. Jak oddychanie przez wilgotny jedwab.
Rudolf mijał wąskie, arkadowe okienka ciągnącej się przez rozległe zaplecze galerii szybkim krokiem, nasłuchując, obserwując, notując i omijając bez większego zainteresowania jego codzienności. W trzewiach przecząc powierzchownej pustce — a może wręcz przeciwnie, poświadczając jej — codzienności te odbywały się całkiem rutynowo, zważywszy na okoliczności: był dzień kurny, robotny i gramotny, jak zwykła niefrasobliwie określać nadciągające ordalia załoga zgromadzonych pod dachem amfiteatru doborowych ostrzy oraz młotów wymiaru sprawiedliwości. Znacznie bardziej pospolita załoga reprezentująca mięśnie wymiaru od pierwszego dzwonienia jutrzni pospieszała tedy do składów ze spóźnioną aprowizacją od miasta, dźwigała ku trybunom ciężkie jak żagle płótna welarium oraz cuchnące parafiną kadzie z oliwą do zniczy, które wbrew obiegowej opinii, nie płonęły samoistnie ani nieskończenie. Oporządzała pustą arenę i kurwiła na wymysły ich świętojebliwości summa rudis.
Przemaszerowując obok okna otwierającego mu przelotnie widok na plac treningowy, po samym natężeniu kroków, głosów oraz dźwięków zderzanych ze sobą w nierównej sukcesji drzewców Frei poznawał, że na porannym sparringu zgromadziła się prawie cała obsada amfiteatru — rzecz rzadka w dni zwyczajne, niezaskakujące w kurne, gdy przy okazji ćwiczeń lza było wymienić nieco plotek, wypluć w ubite garść przechwałek i postawić ukradkiem kilka zakładów. Zgromadzenie całej ekipy było rzeczą niespotykaną. Rud był ku temu jedną z powszechnie znanych przyczyn. Ukochaną sztukę doskonalił pod dalece lepiej do tego przystosowanym dachem heinowskiej szkoły, sprawy zawodowe od prywatnych oddzielał grubą linią — niezgorzej im szło samoistne uporczywe przenikanie się nawzajem — zachodząc pod arenę tylko po to, by zwiastować, iż ktoś się rychło po niej rozleje. Zazwyczaj.
Warsztat znajdujący się podle zbrojowni, wasalne królestwo i pas ziemi neutralnej pod wodzą starego lanisty Neumanna, przywitał go znajomym bałaganem oraz rozlicznością szpiców, ostrzy i żelaznych kantów, o które łacno było nadziać się przy byle nieostrożnym ruchu. Po pierwszych kilku chwilach bez klarownej odpowiedzi na jego zawołanie, Rudolf gotów był uwierzyć, że w środku zastał jeno jakiegoś gremlina, tłukącego rekwizytami o podłogę i uprawiającego złośliwości.
Wtem jednak zza półgołej drewnianej atrapy byka dosięgło go gniewliwe parsknięcie, zaiste łudząco przypominające rozjuszonego buhaja. Głos zdradził jego źródło.
Aaa, kurwa! Chodźże, Rud, pomożesz mi…
Przycupnięty na okrągłym zydlu, obok dwóch niewielkich stosów budowanych z części oręży czekających kolejno na przetopienie lub porąbanie, Tobias Neumann siłował się z ciasno zaklinowanym na trzpieniu, zaśniedziałym łbem halabardy. Bezskutecznie zapierając się podeszwą buta o tępą część żeleźca, sapał i psioczył pod nosem.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Teatrum

Post autor: Ivan » 28 lis 2019, 22:06

Rud przekroczył pas ziemi neutralnej, lecz samemu bynajmniej nie zachował długo tej ostatniej. Pomimo przywileju starszyzny, mimo statusu artysty i dziewięćdziesięciu innych problemów — z miejsca uwikłał się w nieowocny i perpetualny wysiłek nieustającej wojny człowieka z entropią. Wplątał w samczy atawizm, w którym — gdzie dwóch lub trzech zgromadziło się w jego imieniu, tam klątwy, nieład i ogólne pandemonium przy współpracy stanowiło, o ironio, porządek.
Szarp skokami, nie ciągnij. W rytm, w rytm! Daj jej buta, zaprzyj obcasem o hak. Kurwa, nie tak, przesuń się, daj mi. Dajże, mówię. No przecież trzymam przy trzpieniu, dalej jest nasada! Czekaj, psiajucha, dajmy to do światła, bo gówno widać we ćmie. Co za tyfus, przecież to pamięta rokosz Falki! Jaki, bladź stara, ćwok to ukuł, że nasadzone jest aż tutaj… Poluzowałeś to dobrze? — powtarzał nieprzerwanie jak mantrę lub modlitwę, kiedy tak tańczyli po dwóch stronach drzewców, wyszarpywali je sobie wzajem i nie mogli dojść do porozumienia, nawigując klątwami. Z potem poczynającym perlić mu się na zmarszczonym z wysiłku i zniecierpliwienia czole, Rudolf wraził sobie pod pachę łeb wiekowej broni, przydusiwszy go napiętym bicepsem do żeber. — Rwij sukę! — poprosił lanistę, zapierając się w miejscu w oczekiwaniu na rychłą dekapitację.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Teatrum

Post autor: Dziki Gon » 29 lis 2019, 19:39

Chujami chyba, ani drgnie! Ciągnij! Gdzie trzymasz? Nie dziwota, że nie ruszy! Nie, tutaj ja złapię, ty niżej i pchaj butem żelazo. Niżej, kurwa, mówię ci! Sam jesteś nasada! Dobra, na raz, na dwa!...
Wspólnymi siłami, wspólną metodą, niczym w bajce z dobrym morałem, rwali sukę, zapierając się o przeklęty antyk — lanista o tępy spód ostrza, z zaklinowanym pod pachą drzewcem, szampierz chwytający go tuż nad nasadą. Przybierając na gębie odcień dojrzałej purpury, Neumann zacharczał, żyły na skroniach i odsłoniętych przedramionach kapita nabrały wypukłości oraz połysku od perlącego się potu. — Jeszcze, jeszcze… Skrzypi jak kurwa na mrozie!… Jeszcze, mówię… A, poszła, chędożona!
Głownia halabary zachrzęściła od rdzy, zazgrzytała, oparła im się ostatni złośliwy raz, po czym poluzowała i spadła z pałąka pod szybkim kopnięciem Neumanna. Mężczyzna zaklął trymfalnie, rzucił drzewiec na stertę. Otarł rękawicą wilgoć z wysokiego, łysego czoła, na którym zmarszczki układały się jedna nad drugą niczym pomięty materiał w charakterystycznym, zbiegającym się ku górze kształcie będącym objawem zaiste sporadycznego obcowania z repertorium, za to niejednokrotnego z idiotami. Uścisnął Rudowi dłoń, a potem prychnął.
Rokosz… gros tego śmiecia pamięta czasy króla Sambuka! — Zamaszystym ruchem ręki omiótł swe współdzielące terytorium z zakurzonymi rekwizytami scenicznymi królestwo obłędu i chaosu,. — A mądre tiary nie dość, że tną mi fundusze przy samej dupie, to nie dadzą nawet gówna nazwać gównem i spuścić w wychodku, kiedy pora. Ile razy to mamy przetapiać, hę? Aż się żelaza ostanie na sztućce? No, ale zgaduję, że ty tu nie po to — zmienił temat, splatając ramiona na piersi lamelkowego kaftana i kosząc na szermierza czarnymi jak węgle oczami. — Śpieszno ci na piach? Czy na przeszpiegi? Na plotkarza nigdyś mi nie oczył. Zresztą, przekupy tam trajkoczą. — Wskazał ruchem głowy w ogólnym kierunku podwórza, na którym odbywały się poranne treningi.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Teatrum

Post autor: Ivan » 01 gru 2019, 20:48

Poszła, chędożona. Z chrzęstem i brzdękiem prosto na kamienną podłogę, kiedy niby świat z chaosu — z zamętu ich obydwu wysiłków wyłoniła się siła zdolna przeciwstawić leciwemu żelastwu. Tylko resztki powściągliwości nabyte przez lata małpowania zachowania wyższych sfer powstrzymały Rudolfa, by splunąć na oddzielony od drewna metal. Podał mu rękę na przywitanie, na zwyczajową gadkę o funduszach ograniczając do samego tylko przytaknięcia. Sam wiedział jak było, nadto zaś Kapito zgadł i utrafił w sedno. On nie po to.
Więcej ich mać nie miała? — zapytał, jeszcze w drodze tutaj zainteresowany niecodziennie wysokim stężeniem szermierzy na metr kwadratowy. — Wchodzą sobie w parady.
Wychodzę dzisiaj — oznajmił starszawemu nadzorcy nad wszystkim, co w kręgu i wokół niego. — Jako gość — dodał, wyglądając reakcji ze strony rozmówcy, sprawdzając go jak mańkuta w półdystansie. Wiedział? Nie wiedział? Co myślał? Co KAZALI mu myśleć?Kiedy mam być? — Nadając pytaniu pozór formalności, oczekiwał. Nie na odpowiedź. Na coś, na cokolwiek co zdradziłoby… Co właściwie? Gest, grymas, myśl, nieopatrznie obleczoną w zgłoski. Przecieknij stary, przecieknij..., zaklinał w myślach szampierz, szczując starego milczeniem, wpraszając się formalnością, nawiedzając jak rozdrapany wyrzut sumienia albo kac o poranku. Byle tylko uszczknąć wiedzy. Tego, czy i on stoi tam, gdzie ich czwórka, czy wije się w splotach sprzysiężonej przeciw niej hydry. Albo i czy w ogóle gdzieś stoi.
Czekał. Z pozoru spokojny i opanowany. W rzeczywistości jak ocalała fasada walącego się w gruzy budynku.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Teatrum

Post autor: Dziki Gon » 05 gru 2019, 17:36

Co ty nie powiesz… — mruknął stary lanista, przerzucając spróchniałe, zwilgotniałe szczapy.
Spojrzał na szampierza węglistymi oczami, za którymi refleksje i osądy mężczyzny warowały niby za fasadą spiżowej tamy. Tamy, która mimo płonnych życzeń Rudolfa, nie chciała uronić li kropli demistyfikacji, co sam Tobias Neumann tak naprawdę wiedział i uważał o zbliżających się ordaliach. Tudzież kuriozaliach. Tym bardziej nie o kryjących się za nimi przyczynkach oraz decyzjach wydanych ustami municipum — brzmiących nigdy jednakowo, nie zawsze spójnie, zawsze głosem legionu. Trudno było orzec, czy nieprzystępność wynikała z natury lanisty — uchodzącej powszechnie za solidną i nieskomplikowaną, jak budowa buzdyganu, oraz o porównywalnych predyspozycjach do snucia przemyśleń — czy czegoś więcej.
Neumann wyprostował się i otrzepał dłonie. — Wychodzisz. Godzinę przed zmrokiem, ale przyjdziesz wcześniej, jeżeli się chcesz rozgrzewać. Levetz również wychodzi.
Uronił kroplę i to ługu, wymawiając nazwisko Juwego, przezywanego „Małozacnym”. Załoga Teatrum, o której stan, dobrobyt oraz reputację wbrew starannie pielęgnowanej iluzji pogardy lanista troskał się szczerze, była zaiste luźną grupą. Zbieraniną, menażerią indywiduów. Wielosieczną bronią, której poszczególne elementy interesowały wyższe instancje wyłącznie pod kątem skuteczności, przynajmniej z pozoru. Nie dziwota tedy, że owe elementy pasowały niekiedy do siebie, jak siodło do knura.
Poza zróżnicowanym poziomem biegłości w sztuce, na swoiste kategorie podzielały szampierzy przede wszystkim motywacje. Część zaciągała się na miejską pensję z czystego oportunizmu: ścieżka zawodowego rębajły w Novigradzie oferowała wąskie perspektywy, spośród których najmictwo było branżą tłoczną i mało rentowną, z kolei zorganizowany kryminał lub pospolite, wolne zbójectwo wiązały się dodatkowym i często nieproporcjonalnie wysokim w stosunku do zysku ryzykiem. Żenili tedy żywot z klingą tytularnie, pod sztandarem Wolnego Miasta. Wieczny Ogień płacił niezgorzej za to, co wszak i tak lubili.
Część najzwyczajniej chwyciła za oko odpowiednią osobę, nierzadko samego Neumanna — czasami narwawszy sobie dość nerwów i ścięgien jako wykidajły, czasami odsiedziawszy w ciemnicy swe poślednie grzeszki, wykorzystawszy szansę na nawrócenie się na drogę przykładnego obywatela. Co zdolniejsi demiurgowie sztuki zabijania splamieni grzechem cięższym, w zamian za kilkuletnie lub bezterminowe zawierzeniu miastu swego życia oraz ostrza wykpiwali się od szafotu oficjalnym pardonem. Była to grupa najmniej liczna i nie ciesząca się popularnością, zarówno wśród pozostałych elementów, jak i wyższych instancji. Jedynie Neumann „nie dawał jebania, co który na sumieniu nosi, aby dobrze mieczem robił”.
Była też ostatnia grupa — mistyczna, owiana tajemnicą i nimbem powątpiewania w jej istnienie, niby płomienny raróg, jednorożec czy dziewica na ślubnym kobiercu — ideowców powodowanych autentyczną wiarą w prawość, sprawiedliwość i świętość sądu bożego... Nie, nie ostatnia. Ostatni byli szampierze pokroju Levetza. Ci, których nie obchodził pragmatyzm ani sztuka, ani odkupienie, ani idee. Którzy po prostu lubili zabijać.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Teatrum

Post autor: Ivan » 07 gru 2019, 18:25

Wysłuchawszy responsu starego gremlina buszującego w mroku, Rud ostygł z podejrzeń, otrząsnął z paranoi, przypominając sobie, by ten kiedykolwiek błogosławił czemukolwiek poza arma et virumque, widział dalej niż poza granicę piątej kondygnacji i finalnie, by miał potrzebę i predyspozycje, aby myśleć co mu każą. Nie, miastu wystarczyło, by po prostu wykonywał. I tak też czynił, od lat aprowizując je w rozrywkę, która mimo wysiłków urzędników i kapłanów strojących ją w suknie świętości i sprawiedliwości, zawsze przyciągała tłumy, które nigdy nie zdarzały się na kazaniach.
Nawet jeśli wiedział, jeśli zdarzyło mu się cokolwiek przeczuwać i podejrzewać, nie miało to najmniejszego znaczenia. Sztuka to sztuka. Pytać o sens i powód, z którego wypływała — znój filozofów. Liczył się efekt. Jedyny prawdziwy moment cudem poczęty z całej serii fałszów i machinacji, które zbiegały się w środku okręgu o dwustu trzynastu metrach średnicy z marmuru, piaskowca i rozentuzjazmowanego mięsa trybun. Przeznaczenie? Jak zawsze miało dwa ostrza, po jednym na łebka. Jednym byłeś ty, drugim Levetz, morderca-bezideowiec jak większość z tych, którzy dostatecznie długo grzali etat. Rudolf bluźni w duchu. Miast odrzucać Heinowi harde repliki o trupach in spe, mógł się założyć kogo mu wystawią. Levetza, prócz dwóch innych nazwisk i tak przecież podejrzewał, miałby z tego chociaż flaszkę.
Będę w okolicy — żartuje niemrawo, jak zawsze z kamienną twarzą, by ukryć dotychczasowe podchody. Za niemrawo. Natychmiast ginie w ciszy, nie znajdując dialogu, którego mógłby się chwycić. Grzęźnie w nienaturalności, orientuje, że Kapito odgadł go już u zarania rozmowy — faktycznie był na przeszpiegach. Salwuje się pretekstem dobrym jak każdy inny.
Przyszedłem naostrzyć. Wezmę sobie osełkę. — Bierze sobie osełkę, nurzając dłoń w wybebeszonym żelazno-drewnianym bajzlu poniewierającym się na warsztatowym stole obok.
Rozgrzeszony opuszcza cmentarzysko sprzętów, żegnając lanistę skinieniem, zanim ten otrząśnie się z zaskoczenia i nie przypomni o kolejnej sprawie, w której przyda mu się pomoc. Pokonując drogę, którą był tu przybył, rusza do zewnętrznego pierścienia teatrum, zatrzymując się dopiero przy najniższej trybunie.
Rozpinając guziki kaftana, przygląda się toczonemu na pustyni poniżej zbiorowemu treningowi, rozpoznaje twarze, śledzi ruchy i odruchowo przymierza się do nich w myślach. Miejscy szampierze oprócz motywacji różnili się też zwyczajowymi porami treningu. Rzadko kiedy zdarzało się, aby pojawiali się tu w jednym czasie. Pomijając, oczywista, przypadki szczególne, takie jak dzisiejszy zmierzch. Od czasu spotkania Heina w Novigradzie, sam zwykł bywać tu raz na niebieski księżyc. Bez żalu ze swojej strony, a i tutejszej załogi, z którą dzielił każdą z różnicujących ich motywacji po trosze, lecz żadną dostatecznie mocno, by na dobre przystać do którychkolwiek. I chociaż nikt nigdy nie zarzucił mu tego w głos, kilku żywiło też doń ansę za to, że wtedy to on, a nie Rosier.
Składając kaftan na pół, Rudolf wiesza go na balustradzie areny, przeskakuje ją, wzbijając przy lądowaniu tuman, rujnujący mu poranne pastowanie, lecz nie kolana. Piach, mimo swej płytkości, nadal amortyzuje całkiem nieźle.
Zostawiając za sobą dwa głębiej odciśnięte ślady, zmierza ku ćwiczącym. Wbrew perspektywie trybun, okrąg właściwej areny jest wielki jak cholera, przemierzenie go zajmuje solidną porcję czasu. Zanim dotrze na miejsce, wyprzedza go jego głos, zyskujący na prowadzeniu dzięki niezgorszej akustyce areny. Prawie nie musi krzyczeć.
Myślałem, że batalistyczne grają we wtorki.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Teatrum

Post autor: Dziki Gon » 08 gru 2019, 3:36

Piach chrzęścił pod podeszwami butów szampierza, jasny i dziewiczy jak pole świeżego śniegu w zimowy poranek. Drobinki kwarcu migotały w słońcu. Jego od stóp do głów obleczony żałobnym kirem bliźniak sunął przodem po gładkiej płaszczyźnie areny, wyciągając wiotką sylwetkę i szczudłowate kończyny ku centrum okręgu, gdzie na sypkiej ziemi pozostałe cienie tańczyły niczym po deskach teatru w zwinnych pląsach i sprężystych susach. Pogmatwane bezlikiem nóg, rąk, kling i kroków, niosące się po trybunach echem drzewców zderzanych ze sobą z donośnym stukotem oraz soczystymi kurwami.
Aubrig z Murivel, Sieglind Boischauten, Robert Cognat i Robert z Hengfors, Juwe Levetz, Otticio, Franz Pragel… Rudolf z Tegamo. Ośmiu skazanych. Straconych dla świata. Oraz tylko Ogień w gorejących nad mównicą zniczach liczył, ile duchów dookoła, wliczając pośród nie nieodżałowanego Rosiera.
Patrzcie! Patrzcie, dawno słonko na niebie, a dopiero kur zapiał! — zawołał Cognat, po raz kolejny wytrącając jakby od niechcenia feder z ręki niezdarnemu oponentowi i składając własny pod pachę. Obrócił się na pięcie w stronę Frei, z krzywym uśmieszkiem, który poszerzała wyjątkowo nieprzystojna szrama rozdzierająca policzek Redańczyka. — Dobrze, że wyszedłeś, bośmy się właśnie zastanawiali, czy wchodzisz. Zwykle nie lza, ale okazja wyjątkowa, a Levetz już postawił, że cię rozpłata na dzwonka. Co na to rzekniesz, imć Rudolfie? Przebijesz go o własną skórę?
A gdzie, przecież on nigdy nie wchodzi! — parsknął Otticio, splunął i kopnął walający się po piachu oręż. — Imć to on, ajuści nie my! On za wysoko głowę nosi, coby się prostakami zadawać, paniczyk. Nie to drzewo oblewasz, Cognat. Tyś dla takich jeno łachmyta, bo cię stary na słomie, nie na pierzynach puchowych zdziałał. Tyś niepardonowany!
Zawrzyj gębę, Ott, uszy jeno puchną od twojej paplaniny. Zwyczaj jest zwyczaj, a Rud od nas ni lepszy, ni gorszy.
A ty co, defensor jego? Czy luby? Młody ma trochę racji. Cóż to się wydarzyło, że gościmy szlachetnego pana? Toć pan tylko na świątki zachodzi! Strach waszmościa obleciał przed Małozacnym, hę? Przylazł skamleć u Kapita o podmianę? Patrzaj, Docent, dobrze postawiłeś. Może się jeszcze odkujesz po poprzedniej plajcie!
Hengforski imiennik Cognata oderwał się od sekundowania w nierównym sparingu między Praglem a starym Aubrigem i odwrócił niechętnie. Brzydkim grymasem skwitował optymistyczne domysły Boischautena. — Wątpię. Wątpię, że Rudolf zawitał, by przyłączyć się do zakładów — orzekł sceptycznie, mrużąc oczy. — Deliberuję, że oto przybył się wytłumaczyć. Wyjaśnić, czemu postanowił zaprzedać tę tutaj szanowną kompanię i wystąpić przeciwko niej in iudicium dei w imieniu jakiegoś szlachetki. Czy też wysnuwam mylne supozycje? Czy też kłamstwa to i oszczerstwa padają na uświęconej ziemi? Ach, widzę po minie, iże nie. Nie dziwota, zaiste, dziwić się niesposób. Pewnie to lukratywna okazja, żaden by podobnej nie odmówił. Cognat indaguje, na jaką kwotę wyceniłbyś własną skórą, Rudolfie, ale mnie bardziej ciekawi: na ile naszą. Hm? Ile za głowę druha po mieczu?
Chuj cię to obchodzi.
Głos Levetza był, jak zawsze, nienaturalny i pusty, pozbawiony jakiegokolwiek rodzaju akcentu. Brzmiał jak coś, co usiłowało naśladować ludzką mowę i znało doskonale wszystkie zgłoski, lecz nie potrafiło wiernie odtworzyć ich melodii.
Były rozbójnik zasiadał na przytarganym na plac zydelku, o wiele dla niego za niskim. Przyglądał się nie ćwiczącym, lecz spoczywającej mu na kolanach klindze opalizującej refleksami słońca. Leniwym, mechanicznym ruchem pieścił płaz wilgotną od oleju szmatką. Rozchełstany bezrękawnik eksponował szerokie ramiona szampierza i niemal karykaturalnie przerysowane, żylaste mięśnie sprawiające wrażenie wiecznie napiętych. Nawet przycupnięty i cięgiem przygarbiony, Levetz był wysoki. Wysoki i pleczysty. Na pierwszy rzut oka wyglądał na powolnego, pasującego łapskiem bardziej do ciężkiego kafara niźli do miecza. Zarówno Rudolf, jak i reszta chłopaków z załogi z Teatrum wiedzieli, że było to śmiertelnie mylne wyobrażenie. Prędzej czy później dowiadywali się tego także ci, którym Levetza wystawiano za sędziego, ale nabytą wiedzą nigdy nie cieszyli wystarczająco długo, by cokolwiek pożytecznego z nią uczynić.
Chuj cię obchodzi — powtórzył Levetz — o co trupowi zachodzi. — Jego usta nie drgnęły, a mimo to, Freifechter odnosił wrażenie, jak gdyby Małozacny uśmiechał się paskudnie. — Chyba, że śpieszno na żalnik trupowi. Tedy służę.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Teatrum

Post autor: Ivan » 08 gru 2019, 23:29

Rudolf przestał chrzęścić. Zatrzymał na skraju teatrzyku cieni tańcujących z przyszytymi doń ciałami, które niezdolne kaleczyć się drzewcami, ograniczyły się wyłącznie do kaleczenia starożytnych i szlachetnych arkanów fechtunku.
W lekkim rozkroku, opierając dłoń na głowicy, mrużąc się na słońce, które zdążyło już wychynąć zza skraju stadionu, policzył sobie powoli do siedmiu, przeczekawszy rozpędzającą się wokół niego karuzelę śmiechu, niewzruszenie wodząc spojrzeniem po pustych trybunach, będąc jak one same i jak życzył sobie tego Otticio — ponad całą siódemkę razem wziętą. Takim, ot, matematycznym paradoksem.
Czy wchodzę? — zapytał, kiedy jego uwaga spadła na Cognata i Otticia, wiedząc, że nie daruje sobie przepuszczenia podobnej okazji. — Nie chwaląc się — do samego końca. Nie zastanawiajcie się dłużej. Ale jakbyście chcieli: sekret tkwi w mobilności, zmiennym rytmie i odpowiedniej pracy bioder. Z waszego stylu walki wnioskuję, że powielacie w nim błędy z alkowy. Ograniczacie się do samego zaciskania pośladków w nadziei, że sztych jakoś dojdzie.
Dziś możecie je rozluźnić, druhowie po mieczu. — Postępując krok do przodu, podbił czubkiem buta porzucony oręż, schylając samymi lędźwiami, by złapać nadlatującą drewnianą klingę, obracając ją rękojeścią do dołu. — Nijakiej podmiany nie będzie. Lza skończyć nadrabiać braki w sztuce i się rozejść, zanim ktoś przyjdzie i pomyli was z trupą komediantów.
Nim zdążył odpowiedzieć Hengforskiemu, Levetz podebrał mu myśl i wypowiedział ją na głos. Byli kwita. Słowa, które skierował przeciw niemu, sam powiedział jeszcze u Heina.
Ty zostań, MałomocnyFrei spojrzał nań z góry, upchniętego na zydlu jak słoń na wąskim cyrkowym podeście, wypełniającego najbliższy horyzont panoramą swoich barów. Nie unikając spojrzenia, ale i nie zaszczycając go nim przesadnie. — Poleruj brzeszczota. Na błysk. Tak, żebym mógł się w nim przeglądać, kiedy zawiśnie u mnie na ścianie. Jak we zwierciadle.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Teatrum

Post autor: Dziki Gon » 12 gru 2019, 18:10

Grandilokwentny Hengforczyk zwany Docentem skrzywił się i obrzucił Rudolfa spojrzeniem normalnie zarezerwowanym dla czegoś, co się odkrywało pod podeszwą buta po wyjściu z bocznej uliczki. Otticio z kolei poczerwieniał na uszach, sugerując, iż Frei utrafił iście w miękkie i to w obydwu przypadkach. Albo że zrozumiał wyłącznie drugą część jego wypowiedzi. Parsknął tylko Cognat. Oraz Pragel, który przerwał okładanie Aubriga, by przysłuchać się wymianie zdań zwiastującej rozrywkę znacznie ostrzejszą niźli jego partner do treningu oraz dzierżone w dłoniach drewniane klingi.
A ty co? — warknął Boischauten. — Kapito żeś się mianował, że nam dyrygujesz? Tak w dupsko Neumannowi wlazłeś, żeś sam nynie Neumann? Rozejść to się lza, ale tobie. W kawałkach, po żalniku. Upiekło ci się z Rosierem, bo pewno dostał dziadyga wylewu na piachu, ale dzisiaj się nie upiecze. Dobrze mówię, chłopaki?
Pytanie nie było retoryczne, albowiem Boischauten zaliczał się do jednego z dwóch członków załogi, którzy nie potrafiliby przeliterować słowa „retoryka”, choćby mieli na to całe popołudnie. Chłopaki nie potaknęli jednak, za wyjątkiem patrzącego bykiem Otticia — drugiego do pary półgłowka — który wyglądał, jak gdyby chciał złapać za pochwyconą popisowo przez Ruda atrapę i poprawić mu nią guza na potylicy. Ku rozczarowaniu Frei, nie był, mimo wszystko, aż tak głupi ani tak krótkowzroczny.
Skwaszony Docent zmrużył złowrogo oczy.
Niedobrze — odparł w końcu. — Eklezjastom będzie szkoda mogiły, one są asygnowane wartym cenotafium obywatelom. Jemu nikt się nie pofatyguje oddawać ostatniej posługi, suponuję, że nawet ta damulka, której wchodzi po sam sztych. Zaiste, pragnę wtrącić, iż żadne to dokonanie w przypadku dysponenta dzierżącego jeno kordzik. A wracając do meritum, przekonamy się. Przekonamy wieczorem.
A bo to lza czekać do wieczora? Boisch, Docent, on nas obraża! Od komediantów wyzywa!
Ano. Docent jego technikę rozgryzł, ale czy ja dobrze słyszałem? Czy ten pies nam wytknął „braki w sztuce”? No, no. Toć sztuka tutaj jest rzecz święta. Świętsza od matki. Nie wiem, jak wy, chłopaki, ale ja się tak lżyć nie dam...
Spokój, Boisch, nie rusz. — Odezwawszy się w końcu ponownie, Levetz wstał z zydelka, górując nad każdym z osobna. Na zniewagę skierowaną pod jego adresem odpowiedział jeno brzydkim, żółtawym uśmiechem. Zawinął brzeszczotem w syczącym młyńcu, po czym złożył go do opartej o krzesło pochwy. — Panicz powiedział idźcie, to idźcie. No już, precz. Mi lza zostać.
Ani Boischauten, ani Otticio nie zaprotestowali. Chcieli, bez wątpienia, ale nie ośmielili się. Spluwając w piach, odeszli niepyszni w ślad za Cognatem, który dawno wzruszył ramionami i ulotnił się z areny w towarzystwie Aubriga oraz znużonego czczymi utarczkami Pragla.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Teatrum

Post autor: Ivan » 14 gru 2019, 1:42

Indyferentny Rudolf zwany różnie, przeważnie pejoratywnie, zrobił sobie z docentowego spojrzenia, supozycji i pozostałych notabene tyle co z czegoś, co odkrywało się pod podeszwą po wyjściu z bocznej uliczki. Prawie nazywając rzecz na głos i po imieniu, w odpowiedzi na warknięcie Boischautena, który — wnioskując po uzewnętrznianym właśnie plebejskim kompleksie — sam miewał z niewypowiedzianym bliskie i stałe kontakty, jeszcze zanim zamienił widły na miecz.
Nie, nie frasował honoru kogucim pianiem. Bo choć nikt nie znieważał go bezkarnie, to cóż to byłby za honor, gdyby starczał mu byle powód i słowo rzucone na wiatr.
Gąski, gąski do domu. — pożegnał, bez odwracania głowy, wszystkich tych, którzy nie pójdą dzisiaj na śmierć, ustępujących niepisanym prawem ostatnim dwóm, którzy zrobią to za nich.
Rudolf przeniósł ciężar na wiodącą. Wbijając tępy sztych federa w nierówno nieregularnie spiętrzony piasek niedaleko buta, podparł się nim jak elegant laską.
Czemu nie któryś świetojebliwy? — Ruch samej szyi, wskazujący kierunek, w którym odeszli ci, których nie był dzisiejszy wieczór. — Ani lokalny patriota?
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Teatrum

Post autor: Dziki Gon » 14 gru 2019, 22:13

Levetz mimowiednie podążył wzrokiem za spojrzeniem Frei. Uśmiechnął się półgębkiem i podrapał po połyskującym czerepie, ogolonym sprawnymi ruchami brzytwy przy samej skórze. Pojedyncza, rozległa blizna deformowała skalp tuż nad mięsistym karkiem byłego bandyty, wyeksponowana w chwili, kiedy z ledwie spostrzegalną sztywnością obrócił głowę. Kiścień albo podobne ustrojstwo, podpowiadały Rudolfowi własne hulaszcze doświadczenia z czasów młodości. Podpowiadały mu również, że bez względu na to, jakim narzędziem zostało zadane, uderzenie zostawiające takie ślady w takim miejscu powinno było skończyć się śmiercią.
Lokalni patrioci i świętojebliwi zesrają się na czerwono, a nie wyjdą przeciwko Rudolfowi z Tegamo — odparł z zaskakującą jak na niego wylewnością i absolutnie niezaskakującą prostolinijnością, mrużąc oczy w słońcu. — A jakby wyszli, to ich oszczasz na czerwono. Boischautenowi i Praglowi kazałem spierdalać od ciebie. Kazałem spierdalać nawet Kapito. Sam się ustawiłem z mości jego sędzią, ledwo się dowiedziałem, że chcesz wychodzić na piach dla jakiegoś szlachciury. Bo ty jesteś mój, Rudolf. Zawsze byłeś. Możesz puszyć się jak indor i dokazywać, paradować tu jak kur po grzędzie. Pusz się. Dokazuj. Chuj mi do tego. Bo idziesz dzisiaj pod mój miecz, a mi żaden jeszcze nie uszedł spod miecza.
Chwycił okręcony w skórę oręż, absurdalnie długi i ciężki w porównaniu do smukłej Viroledy u boku Ruda oraz do walających się po piachu federów, wyglądających teraz jak niewinne zabawki rozrzucone w biegu przez znudzoną smarkaterię. Iście katowski brzeszczot, nieodparcie kojarzył się ze starymi, poczciwymi anegdotkami o kompensacji i przedłużaniu klingą tego, czego nawet najbardziej zaawansowaną sztuką magiczną nie lza było wbrew naturze przedłużyć, będąc źródłem sporadycznych docinków ze strony załogi. Zbiegiem okoliczności padających zawsze poza zasięgiem słuchu jego właściciela. Wiedzieli bowiem dobrze, że gdy przychodziło do wymachiwania tym żelastwem, Levetzowi nie lza było czegokolwiek kompensować. Wręcz przeciwnie. A miecz, upodabniając się do szampierza niby wierny pies do swego człowieka, miał w zwyczaju stwarzać paskudnie zdradliwe pozory.
Nic osobistego. — Osiłek wzruszył ramionami, opierając oręż o bark, jakby to była brzozowa witka i wymijając Ruda niespiesznym krokiem skierowanym ku bramce areny. — Czas nynie, bym cię któryś posłał w końcu do piachu. Widzim się po wieczerzy.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Teatrum

Post autor: Ivan » 15 gru 2019, 22:01

Pochlebiasz mi, Levetz. — Rudolf otwarcie, bez zażenowania przyglądał się tkance blizny błyszczącej w pełnym słońcu na czerepie tamtego, przypominając sobie kolejny z rozlicznych powodów, dla których przedkładał sprawdzoną prostotę miecza nad polowe narzędzia tortur. — Ale mam już kogoś — Tego, że nikt nie uszedł był świadom i liczył się od samego początku. Nieszczególnie przy tym przejmując. W ich fachu podobna groźba nie tyle traciła na wadze, co trąciła truizmem.
Swój pierwotny zamiar, by pozostawszy z wielgasem sam na sam, zaindagować go szczegółowo, rozpoczynając indagowanie od strzaskania mu na skroni federa, porzucił. Porzucił również i sam feder, odrzucając daleko na piach, kiedy Małozacny skończył zasłaniać mu słońce.
Przedstawiony mu przez oponenta in spe powód ich dzisiejszego spotkania wydał mu się racjonalny, zrozumiały i w pełni odwzajemniony. Rudolf nie miał mu tego za złe. Odpowiadał na to własnym złem. Niepięknym za mało zacne.
Nic osobistego! — Nie odwracając się, uniósł spojrzenie ku słońcu, powtórzył w głos i w ślad za odchodzącym, wilczy grymas wyrwał mu się spod warg. — Czyli ile? Ile obiecał za mnie Ramelis? — Powoli okręcił się w miejscu, zwolniona po federze dłoń odruchowo zaciążyła ku oprawionemu w głowicę jaspisowi — przeciętemu ukośną źrenicą oku potwora, trzecim do patrzącej w ślad za Levetzem pary. — Pytam z próżności. Żeby mieć się czym puszyć i dokazywać.
Przyłapał się na tym, że liczy dzielącą ich odległość w krokach. I jednym skoku, pozostawionym jako margines do wypadu.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Teatrum

Post autor: Dziki Gon » 17 gru 2019, 22:48

Levetz nie zwolnił kroku, nie odpowiedział. Nie zareagował na złowrogie migotanie w źrenicy jaspisu. Usłyszał jednak każde słowo Freifechtera. Słyszał i słuchał. Obrócił bowiem głowę i nim zwiększający się między nimi dystans rozmazał detale na jego kanciastej, grubo ciosanej twarzy, wyszczerzył do szampierza zęby w perfidnym uśmiechu.
A potem zniknął w mroku wędrującej w głąb zascenia galerii, opadając weń powoli jak zsuwający się w morze masyw lądu. Rud pozostał w środku bezmiernego okręgu sam. Ostatni chłopiec na placu broni.
Tak się mu przynajmniej w pierwszej chwili zdawało.
Nim zdążył cokolwiek postanowić, spostrzegł w oddali krótką, szczupłą postać, która pojawiła się u wylotu galeryjki, ni chybi dopiero co minąwszy Levetza. Postać — mężczyzna, odziana była prosto. Nieroboczo i nieformalnie, choć połyskujące zauważalnie w słońcu złocone guziki kaftana i klamerki przy cholewach butów zdradzały pewien stopień elegancji lub nawet socjalmaterialnego dostatku. Zmierzała bez wątpienia wprost ku Frei, a im więcej szczegółów odnotowywały po drodze oczy szermierza, tym bardziej nienadzwyczajne wrażenie sprawiała swą osobą.
Jegomość miał płowe, przetkane mysimi kłosami włosy, przycięte powyżej uszu na pospolitą modłę. Nie wyglądał ni staro, ni młodo. Jego pozbawione znamion lub zarostu oblicze stanowiło zaś istną egzemplifikację przeciętności, włącznie z wyrazem, który pasował bardziej do zadumanego, przypadkowego przechodnia mijanego na ulicy niźli do z całą pewnością nieprzypadkowego gościa na arenie Teatrum. Domniemaną nieprzypadkowość potwierdził bezzwłocznie — głosem monotonnym, akcentem tuziemca.
Rudolf z Tegamo. — Stwierdził, nie spytał. Spytał po chwili. — Czy pozwolicie na krótką rozmowę?
Ilość słów: 0

Odpowiedz
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław