Dom aukcyjny Borsodych

Obrazek

Z rozkazu hierarchów wszystkie burdele, getta i inne bezeceństwa zostały oznakowane czerwonymi lampionami w oknach. Po zmroku ich blask rozświetla dzielnicę pożarową łuną, wabiąc wszystkich spragnionych tanich rozrywek i łatwego łupu.


Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Dom aukcyjny Borsodych

Post autor: Dziki Gon » 18 mar 2018, 18:12

Obrazek
„Dom aukcyjny braci Borsodych mieścił się na placyku przy ulicy Głównej, faktycznie głównej arterii Novigradu, łączącej rynek ze świątynią Wiecznego Ognia. Braci, w początkach swej kariery handlujących końmi i owcami, wtedy stać było tylko na szopę na podgrodziu. Po czterdziestu dwóch latach od założenia dom aukcyjny zajmował imponujący trzypiętrowy budynek w najbardziej reprezentacyjnej części miasta.”
— „Sezon Burz”




Imponujący trzypiętrowy budynek w najbardziej reprezentacyjnej części miasta, na skraju jego najmniej reprezentatywnej dzielnicy. Raz na kwartał, niezmiennie w piątek, sale domu zapełniają się gośćmi, a dzieła sztuki, białe kruki, antyki, kurioza i precjoza zmieniają właścicieli za uderzeniem młotka o pulpit i towarzyszącego mu aksamitnego głosu tutejszego licytatora, Abnera de Navarette. Powiadają, że nigdzie nie da sprzedać się drożej niż u Borsodych, a łączny utarg wszystkich lotów osiąga niebotyczne nawet jak na Novigrad sumy. Głównym pomieszczeniem budynku jest licząca ponad sto miejsc sala aukcyjna zajmująca pierwsze piętro. Parter oraz piętra pozostałe mieszczą galerię, w której licytujący mogą zapoznać się z eksponatami, oraz składy i biura domu, gdzie rzeczoznawcy potwierdzają wartość i autentyczność licytowanych przedmiotów. W tym celu przedsiębiorstwo otwarte jest także w dni powszednie, poza licytacją.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom aukcyjny Borsodych

Post autor: Dziki Gon » 08 mar 2021, 1:33

To się nie uśmiechaj — poradził-odradził, pomagając pokonać jej ostatnie stopnie, nim zatrzymali się na krótką naradę. Pytanie o organizatorkę balu, ważył przez chwilę w myślach, zanim oddał jej na nie odpowiedź.
Znam ją — odrzekł ostrożnie. — Ale nie wiem.
Nie — dodał en face. — Nie spodziewałem. Ostatnio wysłużyła się delegatem i nie zapowiadało się, żeby tym razem zamierzała zjawić się osobiście. Cóż… Nie każmy jej czekać.
Śledczy otrząsnął się z pierwszego zaskoczenia. Wygładzając na sobie fałdy jopuli, przybrał dawną niewylewną, pełną taktu i spokoju pozę, którą najwyraźniej zamierzał posługiwać się podczas przyjęcia. Gestem zaprosił ją do pokonania ostatniego odcinka schodów.
Obejdę się bez niego — powiedział, wspinając się po stopniach w jej towarzystwie. — W tej sytuacji jego brak będzie zwracał mniejszą uwagę.
Wspiąwszy się w końcu na foyer z kolumnadą, wyściełane przez środek długości kolejnym dywanem, zdało im się, że w końcu znaleźli się w sercu przyjęcia. Sercu, które powoli, lecz miarowo wypełniało wnętrze gmachu życiem — gwarem oraz gośćmi, którzy niby pompowany likwor coraz żwawiej i gęściej zaczęli krążyć po sali, wznosząc gwar toczonych w kuluarach i na biegu rozmów aż po sklepienia ustrojone kolejnymi, mniejszymi żyrandolami. Tak jak na parterze, widziała tu uwijające się sługi w jednakowych maskach i uniformach. Tym razem uzbrojonych w tace z pucharami i półmiskami roznoszone po sali, czasem zatrzymujących się, gdy przywołał ich któryś z gości. Jak jegomość w opinającym mu się na tuszy brokatowym dublecie i smoczej masce, który wychylał zdejmowane po kolei z tacy kielichy, nie bacząc na maniery ani milcząco-peszące oczekiwanie nieruchomego garsona. Morgana nie mogła oprzeć się wrażeniu, że atmosfera panująca w stratosferze domu aukcyjnego robiła się coraz bardziej swobodna. Jak gdyby dla potwierdzenia jej przeczucia, minęła ich kobieta w masce czarnej kozy. Ubrana, o ile jeszcze można było tak to nazwać, jak gdyby dzieliła życiowe credo z ekscentrycznym mistrzem murarskim z Aedirn w materii garderoby. Lub oszczędności tej pierwszej w drugiej. Przeszła koło nich, środkiem dywanu, omiatając obydwoje ciekawym spojrzeniem. Feretsi skinął jej nieznacznie, nie zatrzymując się. Wymijający ją z lewej jegomość w udrapowanej tunice i masce imitującej homme vert, wprost przeciwnie, zderzając się z filarem.
Pomiędzy połączonymi łukiem filarami oddzielającymi środek sali od jej zacienionych zakątków i drzwi do bocznych sal, rozstawiono stoły stopniowo zapełniające się jadłem i brzęczącymi kielichami. Potrawy wyszukaniem nie ustępowały wystrojowi. I przyciągały pierwszych amatorów, bez żenady posilających się przed oficjalnym rozpoczęciem przyjęcia. O ile należało się tu takowego spodziewać. Pozostali obecni na piętrze, na razie zadowalali się syceniem rozmową w otoczeniu rozłożystych zielonych roślin w ornamentowanych i malowanych donicach albo popiersiach na cokołach. Wymieniano grzeczności i uwagi — na rozmaite, nieustalone jednym obowiązującym konwenansem sposoby. Gdzieś, poza zasięgiem jej wzroku, dwie kobiety zareagowały na swój widok piskiem godnym podlotków oraz następującym po nim stukotem obcasów biegnących skonsumować powitanie. Trójka młodych mężczyzn wystrojona niby stereotypowe przedstawienie trzech różnych stanów na rycinie poklepywała się wzajem po barkach i karkach jak równi sobie druhowie. Jakiś grasesujujący jak pełnokrwisty Nilfgaardczyk z Albą w żyłach i sfinksem na twarzy odprawiał cały dworski taniec godowy przed lekko skonfundowaną ciemnoskórą kobietą zasłaniającą się niebieską udrapowaną chustą i maską koloru oszlifowanej perły. Którą bardziej niż wysiłki eleganta zaintrygował wachlarz mijającej ją Morgany.
Efer apid! Jesret nek’sa Barse? Ak Hanni?
Nie miała okazji odpowiedzieć. W połowie długości sali Gaspar zatrzymał się, pociągając ją za sobą w lewo, pomiędzy zacieniony łuk filarów, naprzeciw zamkniętych gabinetowych drzwi, przy których zebrała się właśnie trójka ludzi.
Pierwszy, stojący do nich plecami miał na sobie zwykły zapinany kabat z ciemnej skóry. Reszta jego garderoby, to jest sznurowane spodnie wpuszczone w wysokie buty, także podzielały czerń grzbietowego okrycia. Podzielały, z wyjątkiem krwawej chusty, która służyła mu za maskę. Sam mężczyzna — bo był to mąż na oko średniego wieku i wzrostu, krótko ostrzyżony, kiwał głową i giął się w sztywnych ukłonach, sprawiając wrażenie nieswojego, co objawiało się tikiem nakazującym jego lewej dłoni nieustanne szukanie czegoś przy biodrze.
Podejmowało go dwoje osób. Jedną z nich był człowiek ubrany w białą, zapiętą pod szyję półszatę, z szamerowanym we wzorzyste aplikacje przodem oraz kilkoma pozłacanymi guzami dodanymi raczej dla okrasy niż funkcjonalności. Pozłacana była również jego maska. Skądinąd interesująca w wykonaniu, bo rozdzielająca się na dwa oblicza — uśmiechniętej komedii oraz tragedii o posępnym obliczu. Pomiędzy nimi i dzieląc po jednym oku każdej z nich i odsłaniając usta, wpasowywała się skryta połowicznie od nosa w górę nosząca je twarz. Należąca do starszego, dobrze zbudowanego jegomościa z zaczesanymi do tyłu, posiwiałymi włosami.
Trzeciej osobistości nie musiała się domyślać, choć na pierwszy rzut kreacja wcale nie wyróżniała jej z tłumu. Szybki rzut oka wystarczył jej, by zrozumieć, że wprost przeciwnie — to stonowany, choć elegancki strój miał służyć jej własnej urodzie, podkreślając miast krzyczeć. I robił to tak, że nawet pośród tutejszych rarogów trudno było minąć ją obojętnie, zwątpić w jej sprawczość czy pomylić z kimkolwiek innym.
Gesty oraz maniery wskazywały na kobietę dojrzałą, również do dobrego smaku. Niewysoka, lecz postawna figura wyeksponowana haftowaną, półprzezroczystą na ramionach i dekolcie obcisłą suknią — na dwudziestolatkę. Cera na inspirację dla porównania pulchra ut luna, którym zwykli szastać lepiej wykształceni poeci, a które w tym konkretnym przypadku traciło rację nadużycia. Upięte powyżej karku długie, smoliście czarne włosy utrzymywały się w swej artystycznej stylizacji niewidocznym od zewnątrz sposobem, nie licząc przeplatających ich węzeł kilku drobnych spinek w kształcie srebrnych listków. Biżuterią gospodyni była opinająca długą, pudrowaną szyję nad dekoltem siatka z ciemnymi, połyskliwymi koralikami. Ona oraz rzeźbiona ciemnego hebanu maska, wyposażona w ciemne pędzelki kolczyków podwieszone na srebrnych paciorkach. Rzeźbione oblicze, karmiące wyobraźnię domysłami na temat prawdziwego, odsłaniało wyłącznie oczy, które momentalnie wyłoniły ich z tłumu.
Dobry wieczór, Somnosie — powitała Feretsiego, z miejsca poznając jego alter-ego. Jej rozlegający się spod maski głos, śpiewny jak zaranny psalm, nosił ślady ułożenia od śpiewu lub ćwiczonej dykcji. Maskował akcent. — Witajcie pośród sobie podobnych.
Podejmowany dotychczas przez gospodynię i jej towarzysza w bieli mężczyzna z chustą na twarzy, zachrząkał, zmieszał się i odsunął, aby zrobić im miejsce. Niepewny protokołu, trzymał się w pobliżu, nie wiedząc, czy został już zwolniony z obowiązku introdukcji, czy ma czekać na oficjalne pożegnanie.
Pani — wampir przybliżył się, wykonując oszczędny, lecz elegancki ukłon przed kobietą. — Łowcze.
Stojącemu obok mężczyźnie w bieli skinął. Tamten odpowiedział mu uśmiechem.
Dobrze cię widzieć Somnosie — powiedział. — Ciebie i twoją...
Spinoza jest przyjaciółką. Wprowadziłem ją w scenę. Chciała dołączyć do nas dzisiejszego wieczoru.
Będziemy radzi twej obecności, Spinozo — przemówiła, a Morgana poczuła zwijający się nad głową nieboskłon oraz strząsane z niego gwiazdy płonące jak stal. Jak wejrzenie Pięknej i Bezlitosnej. Ona wie, odezwało się w niej nagłe, irracjonalne, lecz pozbawione wątpliwości zrozumienie. Objawiające się paranoiczną agorafobią w zamkniętej sali pełnej ludzi.
... mogę służyć ci czymś poza gościną? — Gospodyni dokończyła pytanie, a wrażenie minęło jak stygnący, rozkładający się ze szczegółów sen. A ona zdążyła się rozbudzić, ze swędzącym błędnikiem. Feretsi pomógł jej w tym, lekko ściskając za ramię. Nie wiedziała, czy ktoś poza wampirem zauważył. Mężczyzna w bieli zwany Łowcem stał i uśmiechał się bez słowa. Piękna i Bezlitosna była, a wszystko inne wokół niej. Łącznie z przestępującym z nogi na nogę mężczyzną w chuście obok, któremu odejść nie pozwalał chyba tylko lodowy okruch, którym ugodziła go w serce.
Chce złożyć ci swe uszanowanie, Pani. — Feretsi usłużył jej jak sufler. — Oraz wziąć udział w aukcji, jeśli wyrazisz zgodę.
Ilość słów: 0

Juno
Awatar użytkownika
Posty: 491
Rejestracja: 23 gru 2018, 17:44
Miano: Morgana Mavelle
Zdrowie: Suchotnica
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom aukcyjny Borsodych

Post autor: Juno » 10 mar 2021, 20:44

Gdy Feretsi zasugerował, by się nie uśmiechała, Morgana spojrzała na niego, jakby spadł z księżyca. Zmilczała jednak, mieli do omówienia kwestie ważniejsze od specyfiki najstarszego zawodu świata. I omówili je... poniekąd.
Nim zdążyła zakwestionować spójność twierdzeń wampira, ten pociągnął ją z powrotem na schody, w otchłań bólu, do świata odcisków i oberżniętych pięt. Mimo skupienia uwagi na ignorowaniu dyskomfortu i trzymaniu się roli, Morgana nie mogła opędzić się od myśli, że Feretsi kręcił. Twierdził, że nie wie, kim jest owa Pani Bezlitosna, wyrażając jednocześnie przekonanie, iż gospodyni pozna się na jej „talencie”. Być może nie zrozumiał pojemności mało precyzyjnego pytania, a może swoim zwyczajem odpowiedział tylko na tyle, na ile miał ochotę, co w jego przypadku oznaczało ślizganie się po powierzchni tematu i zbywanie półsłówkami. Jakkolwiek było w istocie, nie dowiedziała się niczego, poza szalenie pokrzepiającym faktem, że odpowiedzialna za organizację balu lunatyków kobieta z miejsca przejrzy ją na wylot.
Dotarłszy do foyer, Morgana nie mogła nie westchnąć — już to z ulgi, już to z zachwytu. Fantazja kurew względem garderoby dorównywała tutejszej, ale żaden burdel, choćby najprzedniejszy, nie mógł poszczycić się takim wystrojem. Przynajmniej żaden, w którym miała okazję bywać Mavelle.
Na widok układanych przez służbę w wymyślne konfiguracje półmisków i pater z jeszcze bardziej wymyślną zawartością, poczuła, jak kiszki zagrały jej krótkiego, pełnego pretensji marsza. Przełknęła zbierającą się w ustach ślinę, nie bez zazdrości obserwując osuszającego jeden kielich za drugim jegomościa przypominającego przerośniętą jaszczurkę. Przyszło jej jednak powściągnąć potrzeby i pragnienia na rzecz konwenansów, co — jak uczył ją Gelab — było często spotykanym zjawiskiem w wyższych sferach. Między innymi z tego powodu nie ciągnęło Morgany na salony, nawet jeśli awans społeczny oznaczałby życie w zbytku, którego przejawy były jej wcale miłe.
Potrafiła się jednak dostosowywać, jak kameleon. Albo karaluch. Dzięki temu przetrwała, choć obiektywnie rzecz biorąc — nie powinna była, ze swoim osieroceniem, tężyzną fizyczną, płcią i całą resztą niesprzyjających okoliczności przyrody. Zamierzała jeszcze trochę podtrzymać tę sprzeczną z prawami natury tendencję. Bez słowa skargi, ze stoickim, przeczącym wszystkiemu, co odczuwała w ciele uśmiechem sunęła u boku śledczego, obserwując mijające ich kurioza dla zajęcia myśli i uwagi. Gdy przemówiła do niej nagabywana przez sepleniącego typa cudzoziemka, próbowała szukać pomocy u Feretsiego, licząc na jego znajomość języków obcych. Ten jednak nie zwrócił uwagi ani na ciemnoskórą damę, ani na spojrzenie Morgany, ciągnąc tę drugą w kierunku konwenansów.
Gospodyni była... zjawiskowa. Mavelle nie sądziła, że kiedykolwiek spotka kobietę piękniejszą od złotowłosej, zielonookiej „cioteczki” Laury o figurze i rysach sylfidy, której zazdrościła urody odkąd po raz pierwszy zobaczyła samą siebie w lustrze. I choć Bezlitosna była absolutnym przeciwieństwem ideału Morgany, w dodatku zamaskowanym, inwigilatorka z miejsca zreorganizowała swój ranking piękności. Z jakiegoś powodu była przekonana, że pod zastępczym obliczem kryje się dorównująca całej reszcie twarz.
Gapiła się na nią jak ciele na malowane wrota, dygnąwszy odruchowo, gdy Feretsi dokonał introdukcji, a potem… Potem ocknęła się nagle, cokolwiek zmieszana i zaskoczona obrotem spraw. Szczęściem, uścisk ramienia podziałał na nią jak sole trzeźwiące, rozbił ten wokół serca i żołądka. Zamrugała, by przegnać gwieździste powidoki i odetchnęła powoli, dyskretnie.
Dziękuję, Pani — odpowiedziała po chwili, wracając do siebie i odgrywanej roli. Skłoniła głowę z rewerencją, bynajmniej udawaną. Bezlitosna wzbudzała szacunek mimowolnie, podobnie jak zafajdany pijak wstręt czy naga kobieta w tańcu zachwyt. — Dziękuję za tak łaskawe przyjęcie i za gościnę. Jestem pewna, że to będzie niezapomniany wieczór. — Wypowiadając te słowa Morgana musiała włożyć naprawdę dużo wysiłku, by nie skrzywić ust w ironicznym uśmiechu. Chcąc dać sobie odrobinę czasu na opanowanie nawykowych reakcji, spojrzała na towarzysza gospodyni, siłą woli wyginając wargi w uśmiechu uprzejmym, na znak, że nie przeoczyła jego obecności.
Jak wspomniał Somnos — podjęła Mavelle, wracając uwagą do gwiazdy, tego i każdego innego, wieczoru — chciałabym partycypować w dzisiejszej licytacji. Dawno nie sprawiłam sobie nic… nietuzinkowego. Czy mam twoje błogosławieństwo w tej kwestii, Pani?
Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdaObrazekjak sen we śnie jeno trwa.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom aukcyjny Borsodych

Post autor: Dziki Gon » 15 mar 2021, 22:53

Bezlitosna i wielkoduszna skinęła grzecznie, choć nieco nonszalancko na oddawane jej protokołem trybuty.
Dołożymy naszych starań, aby go takim uczynić — dodała skromnie i bez przedłużania zbędnych formalności, wyrażając aprobatę dla jej uczestnictwa w aukcji oraz wskazując na towarzyszącego jej mężczyznę. — W tym roku aukcja odbędzie się pod pieczą naszego przyjaciela, Łowca.
Nazwany Łowcem jegomość w bieli ukłonił się krótko, wyczuwając przyzwolenie na zabranie głosu.
Będzie nam bardzo miło powitać kolejną uczestniczkę. Z oczywistych względów nie mogliśmy sporządzić katalogu. Liczę jednak, że tegoroczna kolekcja lotów okaże się niespodzianką. Tą z rodzaju miłych. — Mężczyzna odwzajemnił uśmiech. — Myślę, że przed przyjaciółką tak wytrawnego kolekcjonera jak Somnos możemy uchylić nieco rąbka tajemnicy. Czy interesują cię jakieś konkretne memorabilia?
Gospodyni nieznacznym gestem uniesionej dłoni, właściwie drgnięciem serdecznego palca odłożyła ich dyskusję na potem.
Twoja towarzyszka zapewne zrozumie i wybaczy, że najpierw zechcielibyśmy nacieszyć się twoim towarzystwem, Somnosie. Oszczędźmy jej uciążliwości słuchania o minionych dziejach i nieobecnych przyjaciołach. Pozwól jej nacieszyć się młodą jeszcze nocą.
Feretsi przechylił głowę w potaknięciu, uśmiechnąwszy się zaciśniętymi ustami.
Nie miałem jeszcze okazji — wyjaśnił grzecznie — Zaznajomić ją z nikim ani dokładniej z tutejszym obyczajem…
Trudno o lepszą okazję niż praktyka — przerwała mu równie uprzejmie — Jako jedna z nas z pewnością ceni sobie swobodę ponad kuratelę, nawet jeśli kogoś równie utalentowanego co ty.
Ponowny ukłon ze strony wampira. I bałamutne wrażenie, że słowa „jedna z nas” w ustach Pani zostały doprawione szczyptą przekąsu lub nieprzypadkowego zaakcentowania.
Dobrze się składa, albowiem dołączył do nas kolejny neofita.
Mężczyźnie w chuście, któremu przeszkodzili w introdukcji, nie trzeba było dwa razy powtarzać. Czający się z boku, uwiązany protokołem niby pies łańcuchem, wystąpił krok do przodu i skłonił się sztywno, naśladując pozostałych przed nim.
Z pewnością chętnie dotrzyma towarzystwa szacownej przyjaciółce do czasu twojego powrotu.
Człowiek w chuście spojrzał na Panią, a potem na Morganę, spojrzeniem błękitnych, wiecznie zmrużonych oczu. Ręka uciekła mu na biodro, a z niego do mechanicznego poprawiania mankietów. Nie wiedząc, czy winien coś zrobić lub powiedzieć, ukłonił się po raz kolejny.
Nie wiedzieć kiedy, obydwoje pożegnali się z Feretsim i gospodarzami, zmierzając we dwójkę w przeciwnym kierunku, ku cieszącym się coraz większym zainteresowaniem stołów.
Ta cała Bezlitosna — przemówił w końcu, niby odczarowany królewicz. Niby odczarowany królewicz, całkiem ładnym, melodyjnym barytonem, do którego nie pasował jego dziwnie znajomy dla jej uszu, lecz trudny do uchwycenia akcent, a raczej sposób wypowiadania wyrazów. Przede wszystkim zaś ich dobierania. — Naprawdę dziwna kobieta.
Opinia ta, choć złożona w zdanie nasuwające raczej negatywną interpretację, zostało wypowiedziane całkowicie kłócącym się z nią tonem, wskazującym na intencje zgoła odwrotne.
Też po raz pierwszy? — zagaił Morganę, zatrzymując się w kolejce do pobliskiego stołu, by zająć im miejsce i przypominając sobie o towarzyskim obowiązku. — Fritz… Kurwa. Wyrok. Jestem Wyrok.
Kręcąc głową nad własnym falstartem, zabluźnił cicho pod chustą i dokończył introdukcji zamiarem przyjęcia jej dłoni i oboćkania jej, ale w pół drogi do ust przypomniał sobie o chuście, więc zamiast tego po prostu nią potrząsnął.
Darujcie mi, żadne ze mnie towarzystwo dla damy. W ogóle czuję się tutaj od czapy. Znajoma namówiła mnie, żebym przyszedł. Namówiła i chyba wystawiła, bo jeszcze jej nie spotkałem. Zresztą, jak się rozeznać w takim...
Fritz Kurwa alias Wyrok zrobił szeroki gest, mając na myśli cały cyrk wokoło.
Wina? — zapytał, chcąc usłużyć jej jedną z dwóch karafek, do których udało mu się dopchać. — Czy czegoś mocniejszego?
Kolejna para gości przed nimi, nakładała sobie przystawek, tocząc swobodną rozmowę.
...kilka interesujących. Sama jestem tu ze względu na prelekcję Doktora. Bardzo polecano mi się z nim zapoznać.
O, koniecznie. Doktor to ciekawy mówca i wybitny specjalista. Sam bywam na jego wykładach, choć w ogóle nie zajmuje się kulinariami.
Ilość słów: 0

Juno
Awatar użytkownika
Posty: 491
Rejestracja: 23 gru 2018, 17:44
Miano: Morgana Mavelle
Zdrowie: Suchotnica
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom aukcyjny Borsodych

Post autor: Juno » 29 mar 2021, 21:36

Istnienie konwenansów, ich definicja oraz pobieżne zastosowanie w praktyce było Morganie znane, ale orłem w tej materii z pewnością nie była. Wyraźnie czuła, że wyczerpała swoje skromne zasoby kurtuazji na ten i kilka najbliższych wieczorów. Kontynuacja konwersacji w narzuconym przez towarzystwo i okoliczności tonie byłaby dla niej katorgą, a kto wie — może i katastrofą dla jej alter ego. Niewymowną tedy ulgą było dla Morgany odprawienie jej, nawet jeśli nacechowaną cokolwiek ambiwalentnie, bo pozbawiającą opoki wampirzego ramienia — w przenośni i dosłownie. Udając jednak, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i że w ogóle nie usłyszała przekąsu w głosie Bezlitosnej, Morgana posłała Feretsiemu niefrasobliwy uśmiech i oddaliła się w narzuconym jej towarzystwie, starając się sprawiać wrażenie podekscytowanej.
Tak — przyznała jegomościowi w chuście — chyba można tak to ująć. Obawiam się jednak, że obdarowana podobnym komplementem kobieta ujęta raczej nie będzie. Proszę to uznać za podpowiedź.
Zatrzymawszy się w utworzonej nie wiadomo kiedy kolejce przy stołach, Morgana powtarzała sobie w duchu, by pamiętać o małych kęsach i o sztućcach. Z zamyślenia nad niedorzeczną ilością rodzajów tych ostatnich wyrwał ją głos towarzysza, a właściwie poczyniona przezeń odświeżająca niby wizyta w łaźniach gafa. Morgana parsknęła tłumionym śmiechem i przyjrzała się uważniej Fritzowi vel Wyrokowi. Uważniej i przychylniej.
To się dobrze składa — odrzekła, mrużąc rozbawione oczy — bo żadna ze mnie dama. Spinosa, miło mi... Możesz już puścić moją rękę i nalać mi czegoś do picia, dziękuję.
Podczas gdy Fritz dopychał się do karafek, nikczemnej postury Morgana wpasowała się bokiem między niego a rozprawiającą o kulinariach i doktorach parę, ani myśląc czekać aż ci skończą wielce w zaistniałych okolicznościach niepokojącą konwersację i oddalą się, robiąc miejsce. Doświadczenie ulicznej sieroty obeznanej z reakcjami tłumu mówiło Morganie, że czując lekki napór tam, gdzie być go nie powinno, rozejdą się sami, podświadomie dążąc do większej swobody ruchów i przestrzeni. Co więcej — sama by tak zrobiła, gdyby nie była taka głodna.
Niech będzie wino — zdecydowała po chwili wahania, nakładając sobie maleńkim widelczykiem na maleńki talerzyk maleńkie przystawki. — Mam nadzieję, że jest słodkie, cierpkość miesza mi w humorach.
O, stokrotne dzięki. — Oddzielona od Fritza tylko wyciągniętym ku niej kielichem, Morgana ujęła naczynie w dłoń, zostawiając na moment fikuśne miniaturowe torciki z owoców morza w spokoju, i uśmiechając się kącikiem ust, przepiła do swego towarzysza: — Za słodycz wszystkich pierwszych razów, panie Wyrok.
Chociaż... — zreflektowała się po pierwszym, solidnym łyku, od którego zwilgotniały i rozbłysły jej oczy — „Wyrok”, nawet jeśli wybrzmiewa po raz pierwszy, wydaje się być dosyć... ostateczny. I niezbyt słodki, przynajmniej dla skazanego. A jak to jest z sędzią i wykonawcą?
Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdaObrazekjak sen we śnie jeno trwa.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom aukcyjny Borsodych

Post autor: Dziki Gon » 11 kwie 2021, 22:13

„Wyrok” powrócił z łowów z pucharem dla siebie i Morgany oraz tacką małych babeczek, które okazały się wypiekanymi pasztecikami nadziewanymi brązowym ragoût. Zaś wino wytrawnym, choć niezbyt cierpkim, istotnie mieszającym w humorach. Pierwszy spośród czterech z nich barwił degustującym gościom policzki, pobudzał do zawierania znajomości, korzystania z poczęstunku lub optymalnego łączenia obydwu czynności. Nie wiedząc co począć z przyniesioną tacką i nie znajdując miejsca, by ją odstawić, Wyrok trzymał ją między sobą i Morganą, szukając odpowiedzi na jej pytanie.
Nie myślałem nad tym. — Zdecydował się na szczerość, bez pretensji ani żenady wychylając pół kielicha jednym łykiem, po czym oblizując wargi pod chustą. — Przezwali mnie tak, po tym, jak… zacząłem wyrywać chwasty.
Kątem oka złowili ruch. Niewysoka, nieco pulchna kobieta w płóciennej białej sukni z czepcem i haftowaną w trupie oblicze półprzezroczystą maseczką, dołączyła się do nich niespodziewanie, zamykając wiszącą między nimi tackę od flanki.
Wybaczcie, kochani, że tak między zakąski — oznajmiła przyjaznym, nieco zdyszanym głosem. — Zostanę tylko na chwilę, nie będę przeszkadzać. Potrzebuję zmienić towarzystwo. Jakiś nachał właśnie stwierdził, że moja cera warta byłaby galanterii.
Przybyła niewiasta rozejrzała się po ich dwójce, wyciągając bladą dłoń przyozdobioną pierścionkiem z czarnym oczkiem po babeczkę z ragoût. Fritz, z ustami pełnymi wina, pokręcił przecząco głową, obniżając dla niej tackę. Morgana przypomniała sobie, że kojarzy ten głos i biel stroju. Była to ta sama kobieta, która wyciągnęła swoją towarzyszkę Anatemę z kazania na schodach.
Mizerykordia — przedstawiła się, przypominając sobie o manierach po przełknięciu pierwszego kęsa.
Wyrok. — Fritz nie popełnił gafy po raz drugi, uzupełniając introdukcję zabawnie współgrającym pytaniem. — Wina?
Dziękuję, nie piję — odmówiła kobieta w bieli. — Byliście złożyć uszanowania?
Ilość słów: 0

Juno
Awatar użytkownika
Posty: 491
Rejestracja: 23 gru 2018, 17:44
Miano: Morgana Mavelle
Zdrowie: Suchotnica
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom aukcyjny Borsodych

Post autor: Juno » 23 kwie 2021, 10:41

Ładnie powiedziane. Choć w takim ujęciu winni byli przezwać cię Ogrodnikiem, mój drogi — zauważyła Morgana, nadgryzając nadzianą na widelczyk przedziwną przystawkę z morskich chwastów i ślimaków. Ewidentnie jej nie posmakowało, bo zrobiła minę, jakby połknęła żabę i natychmiast popiła winem.
Gdy odwróciła się, by odłożyć talerzyk z nieciekawą zawartością na stół, usłyszała znajomo brzmiący głos. Najpierw wydało jej się to dziwnym, zaraz potem lekko niepokojącym. Skojarzywszy jednak odzianą w biel postać z zamieszaniem na schodach, odetchnęła z ulgą. Tego by jeszcze tylko brakowało, by spotkała tutaj kogoś, kogo rzeczywiście znała.
Może trzeba go obłożyć anatemą? — zasugerowała, uśmiechając się do nowo przybyłej. — Nadgorliwość gorsza od fanatyzmu.
Spinosa — dodała w ramach rytuału zapoznawczego i również sięgnęła po pasztecik. Ostatecznie wciąż była głodna. Przyglądając się wyobrażonej na woalu czaszce, Morgana zjadła mięsną babeczkę w kilku kęsach i oblizała palce, zupełnie zapominając o manierach.
Tak, przed chwilą — odpowiedziała na zadane przez Mizerykordię pytanie, kręcąc kielichem. — Zdaje się, że to najważniejszy punkt programu. — Skrzywiła się na myśl o Feretsim i Bezlitosnej, której podobno nie znał, a która tak bardzo chciała nacieszyć się jego towarzystwem i „wspomnieniami o minionych dziejach i nieobecnych przyjaciołach”. Grymas przesłoniła naczyniem, upijając kolejny łyk trunku. — Nie tylko dla neofitów, jak mniemam. A pani?
Znak zapytania zawisł pośrodku ich trójki, tuż nad tacą pełną wypiekanych pasztecików z brązowym ragoût, obejmując zarówno kwestię „świeżości” na tych osobliwych salonach, jak i oddania grzeczności gospodyni.
Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdaObrazekjak sen we śnie jeno trwa.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom aukcyjny Borsodych

Post autor: Dziki Gon » 04 maja 2021, 23:43

Ujęciu? — Wyrok zastrzygł uszami, rozglądając się niepewnie wkoło, jak gdyby spodziewał się wyskakującego zza filara instygatora z nakazem pojmania albo podstarościego gotowego wychynąć zza kotary z czeredą zbrojnych pachołów. Upewniwszy się, że nic mu nie grozi, załapał wreszcie kalambur Morgany. Czoło wygładziło mu się, a spojrzenie wróciło na rozmówczynię.
Ogrodnik — wiecznie zmrużone oczy zmrużyły się bardziej, sugerując, że uśmiechnął się pod chustą. — Hej, niezłe. Naprawdę niezłe. Tępaki, które mnie przezwały, nigdy nie wpadłyby na coś podobnego.
Zgodziwszy się z inwigilatorką w incognito, wziął się za pozostałą część kielicha.
Raczej okładem z naparu kasztanowca i żyworódki — prychnęła przybyszka w odpowiedzi na uwagę Morgany. — Tym zwykle traktuje się gangrenę.
Fritz, po skończonym łyku skrzywił się także, choć wcześniej tego nie robił. Mizerykordia, której nie umknął grymas Morgany po udzieleniu odpowiedzi, przyjrzała jej się dłużej. Nie przestając częstować się przystawkami, mówiła dalej, robiąc krótkie przerwy między małymi kęsami.
Och, nie. To tradycja… Coroczna, od czasu pierwszego zjazdu… WSZYSCY składają Pani uszanowania… ZWŁASZCZA ci, którzy ją znają.
Nazwana „panią”, kobieta ofuknęła ją dobrodusznie, skarciwszy muszym uderzeniem w nadgarstek.
Żadnych „paniowań”! Ani tytułów! Tu i teraz wszyscy jesteśmy równi. W tym całe piękno i tajemnica tego wieczoru! Wbrew temu, co życzy sobie widzieć „socjeta”, każąca sobie dmuchać po sygnetach! Nie dajcie sobie wmówić inaczej, zwłaszcza jako młodzi!
Wyrok spojrzał na Mizerykordię jak na kolejną otwartą butelkę wina zgarniętą przez siebie ze stołu — z dozą niepewności, ale wyraźnym zainteresowaniem.
I tak, zdążyłam już złożyć swoje uszanowania. Ale w tym roku jestem współprowadzącą warsztatów. Mam nadzieję, że zdążę jeszcze na memoriał Giny z Brugge... A będzie jeszcze tyle innych ciekawych spotkań! Żal mi, że nie dam rady wziąć udziału we wszystkich! — Mizerykordia spojrzała w górę, na obydwoje towarzyszy. — A jakie są wasze plany?
Wyrok wzruszył ramionami.
Pewnie ulotnię się po aukcji. A może zostanę. Nie wiem, czy znajdę tu coś dla siebie.
To już zależy, co cię interesuje! A ty, kochanieńka?
Ilość słów: 0

Juno
Awatar użytkownika
Posty: 491
Rejestracja: 23 gru 2018, 17:44
Miano: Morgana Mavelle
Zdrowie: Suchotnica
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom aukcyjny Borsodych

Post autor: Juno » 16 maja 2021, 14:14

Popijając cierpkie wino, Morgana słuchała Mizerykordii z enigmatycznym uśmiechem błąkającym się po ustach. Energiczna i bezpośrednia rozmówczyni wzbudzała w niej sympatię, choć podszytą szczyptą ironii. Szczery zachwyt zabawą w równość i braterstwo wydał się pochodzącej z marginesu społecznego inwigilatorce cokolwiek śmieszny, może nawet żenujący, ale myśl, jak fala, obmyła ją i cofnęła się, zatapiając w oceanie podświadomości. Nie przestając się uśmiechać skinęła kobiecie w bieli głową na zgodę w kwestii „paniowania” i poprosiła Fritza o uzupełnienie kielicha.
Na początek rada bym salwować się stąd w jakieś bardziej ustronne miejsce — odpowiedziała Mizerykordii odnośnie planów, spoglądając koso na jegomościa w obficie piórami przyozdobionej pawiej masce, który przepychając się właśnie do bufetu, piórami tymi sięgał do naczyń, dekoltów, oczu i ust wszystkich dookoła, w tym również i Morgany. — Może do sali aukcyjnej, bardzo chętnie przyjrzałabym się cackom, które dzisiejszego wieczoru licytowane być mają. Cała reszta jednak — sapnęła, wypluwając z niesmakiem kawałek puchu, który wcisnął był się jej do ust — nie do końca ode mnie jest zależną.
Umilkła i upiła łyk wina, by zwilżyć gardło, rozglądając się przy tym po twarzach gości, jakby spodziewała się dostrzec pośród nich przyczynę swego braku niezależności. Nie zobaczywszy jednak nigdzie przyprószonej siwizną czupryny w towarzystwie kruczego skrzydła, wróciła uwagą do kobiety w bieli.
A jeśli wolno spytać, cóż to za warsztaty? Może z gangreną związane? — zapytała, okazując żywe zainteresowanie zainteresowaniami Mizerykordii. — Przyznam, że nie spodziewałam się takich atrakcji... warsztaty, memoriały, wykłady... Przyjęcia, na których do tej pory bywałam ograniczały się do skandali towarzyskich, plotek i pojedynków — zaśmiała się cicho, przypominając sobie niezliczone burdelowe burdy, które teraz, w fałszywe piórka przyozdobione, wydały jej się kuriozalnie zabawnymi. — A może i takie rozrywki nas nie ominą, a? Od dawna odbywają się te zjazdy, moja droga? Z doświadczenia mego wynika bowiem, że im częściej ci sami ludzie widywać się mają okazję, tym szansa większa na anse i skandaliki.
Mavelle mrugnęła do Mizerykordii, chichocząc zza wachlarza jak rasowa kurtyzana. Najedzona i na lekkim rauszu, nawet mimo okoliczności, ścisku i obtartych pięt, zaczynała się wcale dobrze bawić.
Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdaObrazekjak sen we śnie jeno trwa.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom aukcyjny Borsodych

Post autor: Dziki Gon » 17 maja 2021, 22:16

Kolekcjonerka? — zainteresowała się Mizerykordia, strzepując na tackę okruchy przylepione do palców. — Sala aukcyjna, sala aukcyjna… Nie jestem pewna, ale sądzę, że gdzieś na tym piętrze. Łowiec będzie wiedział. O, albo Ogniu Krocz Za Mną! On na pewno jej szuka, chwalił się, że ma coś do wycenienia.
Niewiasta stanęła na palcach, wyciągnęła szyję, wypatrując znajomych sylwetek i nie-twarzy.
Warsztaty będą z asystowania. Wiecie, omówimy metody wspomagania, wymienimy porady na temat towarzyszenia, uwarzymy trochę anestetyków... Jestem Piastunką — wyjaśniła ich rozmówczyni, nie rozjaśniając przy tym zbyt wiele. — Prowadzimy z przyjaciółkami koło „Ostatnich Matek”, ale tym razem będzie też reprezentacja „Służebnic”. Oczywiście inne specjalizacje również mile widziane, jeśli wasz to urządza… Przepraszam, na chwilę! Ojcze Strachu, kochanie!
Kobieta obróciła się i zamachała dłonią, by zwrócić uwagę przechodzącego właśnie osobnika, rozsiewającego wkoło silną woń wędzarni i starego piżma. Zakutany od stóp do głów w brązowy, poznaczony ciemnymi plamami płaszcz z kapturem, obrócił się powoli i bez słowa, ukazując im chropowate oblicze ze szlifowanej kości lub rogu z jednym otworem na oko.
Oko, przekrwione i niemrugające spoglądało z góry i bez słowa na niespeszoną Mizerykordię.
Widziałeś może „Ognia”? Zastanawiamy się, czy poszedł już zdać swój lot…
Długa, koścista ręka zakuta w obszerny, postrzępiony rękaw podniosła się powoli, wyciągając dłoń z trzema całymi palcami, w tym wskazującym o czarnym paznokciu. Wskazującym na zachodnie skrzydło sali, gdzie nad głowami, pióropuszami, rogami, kapturami i pozostałymi kreacjami kłębiącej się ciżby dostrzegli uchylone podwójne wierzeje.
Stokrotne dzięki! — Ich rozmówczyni, jedna z Piastunek, zaszczebiotała w podziękowaniu i w ślad za ignorującym ją i sunącym przez salę Ojcem. Powróciła do inwigilatorki i nieco zbytego z pantałyku Fritza, który podał Morganie przepełniony puchar. — Chcecie, żebym was zaprowadziła i zapoznała?
Towarzyszący jej Wyrok przyjął ofertę przechyleniem głowy i zaczątkiem wzruszenia ramion, mówiącymi: „A bo mam co lepszego?”, ustawiając się w kierunku wskazanej mu sali.
Ilość słów: 0

Juno
Awatar użytkownika
Posty: 491
Rejestracja: 23 gru 2018, 17:44
Miano: Morgana Mavelle
Zdrowie: Suchotnica
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom aukcyjny Borsodych

Post autor: Juno » 23 maja 2021, 20:56

Na pytanie Mizerykordii odpowiedziała uśmiechem i przechyleniem głowy, ani zaprzeczając, ani potwierdzając. Tak było bezpieczniej, wszak każde wypowiedziane przez Morganę zdanie mogło zostać poddane rewizji, a cóż ona wiedziała o aukcjach? Poza tym, oczywiście, że wystawiane na nich przedmioty były niedorzecznie drogie, a skoki na aukcyjne skarbce wcale opłacalne.
Gdy kobieta w bieli jęła rozglądać się po foyer, eksplikując jednocześnie w niezbyt jasny sposób temat mających się wkrótce odbyć warsztatów, Morgana zerknęła na Fritza. Choć twarz miał zasłoniętą chustą, po oczach i niepewnej postawie mężczyzny wywnioskowała, że nie ona jedna czuła się tutaj jak przybysz z innego wymiaru.
Chyba wybiorę się na te zajęcia — mruknęła, biorąc przelewający się niemal puchar z jego rąk. — Pojęcia nie mam, czym jest ten cały „anestetyk”, ale brzmi jakoś tak… narkotycznie. Bogowie mi świadkami — westchnęła, patrząc za odchodzącym jednookim dziwolągiem — że nie miałabym nic naprzeciwko maleńkiej działce.
Upiwszy łyk balansującego na krawędzi naczynia trunku, Morgana spojrzała na wracającą do nich Piastunkę.
Jeśli to nie problem — uśmiechnęła się do pomocnej rozmówczyni, biorąc ją familiarnie pod ramię nim ta zdążyła zastanowić się, czy aby na pewno ma czas niańczyć dwójkę żółtodziobów. — Bardzo to miłe z twojej strony, prawda, Wyroku? A powiedz, moja droga, kiedy odbędą się te warsztaty, przed czy po aukcji?
Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdaObrazekjak sen we śnie jeno trwa.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom aukcyjny Borsodych

Post autor: Dziki Gon » 02 cze 2021, 22:28

Po! — odparła Mizerykordia, pociągając ją za sobą przez ludzką gęstwę, która coraz gęściej zaczynała skupiać się wokół stołów z poczęstunkiem. Wyrok, rzucając tacce z przystawkami tęskne pożegnalne spojrzenie, podążył za nimi volens nolens, rozleniwiony jak cień pod wieczór.
Metodycznie przedzierali się przez ożywione foyer i jego powietrze przesycone zapachem odszpuntowanych win, perfum, wypełnione wzrastającym pomrukiem rozmów. Ich niewielka towarzyszka okazała się być dobrym wyborem na przewodnika. Przemierzała salę dziarsko i z tupetem, o który na pierwszy rzut oka nie sposób było ją podejrzewać. Jedyne co zatrzymywało ją po drodze, były sporadyczne pozdrowienia mijających ją rarogów.
W końcu przekroczyli próg interesującego ich pomieszczenia — przestronnej sali z podwyższeniem, zastawionej powiększającymi się rzędami krzeseł donoszonych przez uwijających się tu służących, owe bezimienne i milczące diabły na wzór tych, które widzieli przed wejściem.
Poza służbą w przedsionku sali zabijali czas, tocząc rozmowy: Jego Królewska Mość, rzygacz-maszkaron, chodzące narzędzie tortur, niepokojący wyszczerz, podobne do siebie jak siostry żmija i lisica, kapelusznik w półmasce i kobieta mówiąca i śmiejąca się z obcym, melodycznym akcentem. Od jej śmiechu, wywołanego puentą kapelusznika trzęsły się jej gwiazdki zawieszone na łańcuszkach bardzo wyszukanej, ornamentowanej maski zakrywającej czoło i ledwie widoczne spod niej oczy.
„…o Ard Feainn, zabiłem niewinnego człowieka!”
Ha, ha! Fantomie, doprawdy!


Nie jestem rasistą ani prywatnie, ani w skórze, ale czy naprawdę nie przesadzają, zapraszając ją tutaj? Wystarczy spojrzeć, żeby wiedzieć, że to praktycznie elfka...


Ależ to musiało kosztować kupę forsy... Jaki cudem namówiła Borsodyego, żeby użyczył jej własności jak swojej…
Może sama też mu czegoś użyczyła? Jeśli...
Ciszej. Nie wypada.
Dlaczego? To nie moje słowa. Już od jakiegoś czasu krążą pogłoski…
Nieważne. Właśnie przyszli nowi, o.
Jedyną osobą niebędącą diabłem i wyłamującej się z towarzystwa była postawna postać w eleganckiej todze z kapturem i szarą, ozdobną maską z otworami na oczy i usta, stylizowane na zszyte. To właśnie do niego Mizerykordia zaprowadziła ich w pierwszej kolejności.
Dobry wieczór, Wezwany!
Zakapturzona i zamaskowana osobistość odwróciła się od pouczania dwóch sług, przenoszących eksponat w gablocie bliżej podium dla licytatora. Miała przenikliwe spojrzenie oraz głos, który trudno było uznać za jednoznacznie męski lub kobiecy.
Jestem nieco zajęty, jeśli pozwolisz.
Kiedy przyprowadziłam cię kolejnych kolekcjonerów! Spinoza i Wyrok chcą wziąć udział w aukcji.
Daj mi chwilę, zaraz ich oprowadzę. Jaki konkretny rodzaj homicydyliów państwa interesuje?
Ostatnie pytanie skierował pod adresem przedstawionych mu Morgany i Fritza, który ponad wszelką wątpliwość go nie zrozumiał, na co wskazywało jego intensywne naraz mruganie.
Ilość słów: 0

Juno
Awatar użytkownika
Posty: 491
Rejestracja: 23 gru 2018, 17:44
Miano: Morgana Mavelle
Zdrowie: Suchotnica
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom aukcyjny Borsodych

Post autor: Juno » 06 cze 2021, 10:43

Och, to cudow... — połykając resztę zdania, Morgana zanurkowała w ciżbę, pociągnięta przez Mizerykordię. Trzymając się za rzutką przewodniczką, mijała kolejne indywidua, a przyglądając się im w locie, z zaskoczeniem skonstatowała, że dziwaczne przebrania dziwią ją coraz mniej. Nie wyzbyła się jednak nutki towarzyszącego jej od przekroczenia progu domu aukcyjnego niepokoju, będąc gotową w każdej chwili do ucieczki, choćby po trupach.
W stymulującej zmysły kakofonii barw, zapachów i dźwięków rozedrganą uwagę Morgany zogniskowała dopiero wymiana zdań dotycząca gospodyni. Obrzuciła zaciekawionym spojrzeniem plotkarzy, nie mogąc zdecydować, czy bardziej była pod wrażeniem ich odwagi, czy głupoty. Na wspomnienie introdukcji przeszedł ją bowiem zimny dreszcz, pod powiekami na ułamek chwili zapłonęły stalą gwiazdy. Wzdrygnęła się jak spryskany wodą kot akurat w momencie, gdy padło pytanie ze strony „szarej eminencji”. Upiła łyk wina dla kurażu i uśmiechnęła się, wracając do rzeczywistości, jeśli można nią było nazwać to, co działo się obecnie pod dachem Borsodych.
Żaden konkretny — odrzekła Wezwanemu, wachlując się w ów zblazowany, charakterystyczny dla czekających na okazję kurtyzan sposób. — Nie wykluczamy... to znaczy JA nie wykluczam niczego. Co do mego towarzysza, to nie mam pewności, ale zgaduję, że najbardziej interesują go narzędzia... sprawiedliwości. — Morgana zachichotała, spoglądając na Fritza. — Czy się mylę?
Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdaObrazekjak sen we śnie jeno trwa.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom aukcyjny Borsodych

Post autor: Dziki Gon » 10 cze 2021, 23:45

Maska całkowicie kryjąca twarz eminencji nie pozwalała odczytać reakcji goszczącej na jego prawdziwej twarzy. Przedłużające się milczenie mogło zaś oznaczać bardzo wiele.
Sprawiedliwości — powtórzyła postać, dopiero wówczas, gdy Wyrok poruszył się i przyznał markującej pozę i chichot towarzyszce rację, kiwnąwszy głową skwapliwie, choć nieco poniewczasie. — Owszem, mamy coś odpowiedniego. Pozwólcie na bok.
Osoba w płaszczu obróciła się i ruszyła z miejsca w głąb sali, trzymając się lewej ściany, przechodząc pomiędzy rozstawionymi już rzędami krzeseł, gestem nakazawszy im to samo. Wyrok przepuścił Morganę, Mizerykordia nie skorzystała z zaproszenia, pozostając na sali uwikłana w konstelację plotkujących u wejścia gości. Kątem oka dostrzegła podążającego za nimi jak cień służącego, jednego z wielu.
Znaleźli się pod ścianą, przy stercie wciąż widać rozstawianych i sortowanych „homicydyliów” spoczywających w kufrach, pakunkach i wyściełanych szkatułach. Zdobiona maska zdał się ledwie ruszyć palcem wskazującym, a towarzyszący im diabeł, schylił się i uniósł przed ich oczami coś, co wyglądało jak podłużny futerał na instrument. A skrywało w sobie potężnego, dwuręcznego brzeszczota pozbawionego ostrego zwieńczenia.
Lot szesnasty — wyrecytował z pamięci ich przewodnik. — Sześćdziesiąt uncji wagi, czterdzieści cali długości, oczywiście bez sztychu, ze względu na specyfikę… Narzędzia. Toivo Gulin, Caravista, rok pięćdziesiąty siódmy. Od dwóch machów.
Wyrok cofnął się, zrazu skonfundowany prezentacją klingi i towarzyszącemu jej z początku enigmatycznemu i szczegółowemu zarazem opisowi. Niepewny jak się zachować, z początku wyciągnął dłoń w kierunku futerału, lecz przeczucie, a może ledwie widoczna reakcja Wezwanego, nakazała mu pozostać przy samych oględzinach. Skądinąd niepozbawionych zainteresowania.
Cena wywoławcza: sto novigradzkich koron — podjął ich przewodnik.
Podana kwota sprawiła, że Wyrok cofnął się po raz kolejny, tym razem cały. Oprowadzający, niezrażony lub niedostrzegający reakcji gościa, polecił wyciągnąć na światło dzienne zestaw paskudnie wyglądających kleszczy i obcęgów naznaczonych śladami rdzy oraz sadzy, spoczywających na zupełnie niepasujących do nich wyszywanych atłasach.
Angelique Kalliroi, Procesy Talgarskie jesieni… Hm, tuszę, że eksponat nie jest w twoim guście…
Fritz, który wzdrygnął się zbyt zauważalnie, by móc to ukryć, zgodził się niechętnie z poczynioną mu uwagą.
Niemiło się kojarzą.
Pojmuję. Obawiam się, że pozostałe „narzędzia”, będą się powtarzały lub pozostawały w przygotowaniu. Mogę potwierdzić z listą nazwisk lub pseudonimu, jeżeli poszukujesz czegoś konkretnego, chociaż… Mamy coś jeszcze. Zaczekajcie proszę.
Czynione właśnie na głos rozważania wezwanego zdały im się nazbyt przesycone manierą i teatralnością. Podobnie jak ruch dłonią, który wykonał w kierunku sługi na drugim końcu sali, stojącego przy kotarze na podium. Nie ulegało wątpliwości, że dozując napięcie niczym zawodowy prestidigitator, z najlepszym wstrzymał się na koniec, by zrobić na gościach stosowne wrażenie. Sam zresztą oddalił się na moment, uprzednio przeprosiwszy ich dwójkę.
To jakiś spęd świerków. — Wyrok zwrócił się do Morgany, patrząc na plecy oddalającego się Wezwanego, spieszącego, by odebrać coś od diabła schodzącego ku niemu z podium ze szkatułą na rękach. — Chyba nie doczekam tej ich aukcji, urwę się stąd pod pretekstem wychodka... I co, do bladzi nędzy, ten cały kram ma wspólnego z jakąkolwiek sprawiedliwością?
Odpowiedź nadeszła szybciej niż się spodziewał. W mahoniowym pudełku z pozłacanymi okuciami, prezentowana przez służącego dzierżącego ją z namaszczeniem niby wasal odbierający symbol inwestytury. Całkiem niepozorna klinga puginału o wąskim ostrzu, osadzona na krótkiej, pozbawionej ozdób rękojeści.
Cena wywoławcza to trzy tysiące koron — zaczął niespiesznie i nonszalancko opiekun zbiorów, wyraźnie delektując się słowami, upijając się nimi chyba nie gorzej niż goście z sali obok winem. — To świeży suwenir, dopiero sprzed pięciu lat, ale jego wartość kolekcjonerska pozostaje bezapelacyjna. Oto sztylet, narzędzie królobójstwa popełnionego na jego wysokości Vizimirze Drugim zwanym…
Wyrok nie zdołał powstrzymać parsknięcia ani towarzyszącego mu bluźnierstwa.
Ilość słów: 0

Juno
Awatar użytkownika
Posty: 491
Rejestracja: 23 gru 2018, 17:44
Miano: Morgana Mavelle
Zdrowie: Suchotnica
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dom aukcyjny Borsodych

Post autor: Juno » 22 cze 2021, 9:20

Z uprzejmym, błąkającym się w kącikach ust pod postacią lekkiego uśmiechu zainteresowaniem oglądała prezentowane eksponaty, wydając z siebie co jakiś czas ochnięcie. Gdy Wezwany odstąpił od nich na moment, Morgana rozejrzała się po sali, chcąc zorientować się w jej układzie — tak na wszelki wypadek i w mimowolnym odruchu na uwagę odnośnie charakteru i specyfiki toczącego się przyjęcia.
Może ciężar — zasugerowała w odpowiedzi na pytanie Fritza, wzruszając ramionami. — Wiesz, to całe świętojebliwe gadanie o karzącej ręce sprawiedliwości, spadającej na grzeszników i przestępców… Wyobrażam sobie, że musi ważyć co najmniej tyle, co całe zgromadzone tutaj żelastwo.
A może i nie — mruknęła do siebie, gdy Wezwany zaprezentował im gwóźdź, czy raczej sztylet, programu.
Morgana przyjrzała się ostrzu. Prezentowało się nad wyraz zwyczajnie, ale przecież nie święci garnki lepią. Przypomniawszy sobie o swojej wysłużonej, niebosko osmalonej i powgniatanej patelni, która niejednokrotnie ocaliła jej życie — czy to serwując jajecznicę na kacu, czy chroniąc przed ostrzem wariatki — inwigilatorka nie widziała powodu, by nie przypisywać owej właściwości również przedmiotom. Niemniej, trzeba było podtrzymać konwersację. I rolę.
Wygląda dość niepozornie — zauważyła, wachlując się nonszalancko. — Skąd pewność, że to właśnie TEN sztylet? I, jeśli wolno spytać, jak weszliście w posiadanie takiego artefaktu?
Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdaObrazekjak sen we śnie jeno trwa.

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dom aukcyjny Borsodych

Post autor: Dziki Gon » 24 cze 2021, 0:10

Ogarnięta wzrokiem sala była przestronna, choć stopniowo zapełniana obitymi welurem krzesłami, zwróconymi w stronę podwyższenia. Krzesła, jak się zapowiadało, miały stworzyć dwa równoległe skupiska pośrodku, oddzielone od siebie dywanową alejką biegnącą w stronę podium z pulpitem licytatora na tle czarnej, ciężkiej od kurzu kotary osłaniającej zaplecze.
Wyjście — gdyby miała kaprys wiedzieć lub pilną potrzebę ewakuacji — znajdowało się kawałek z tyłu, po prawej stronie. Prawej z punktu widzenia kogoś zasiadającego na którymś z krzeseł. Poza paroma stołami dostawionymi do południowej ściany oraz ciągle zmieniającymi położenie pakunkami z lotami, pomieszczenie pozbawione było dodatkowych mebli.
Sprawiedliwość — wyrzekł Wyrok, nadspodziewanie twardo i filozoficznie. — Waży cokolwiek, tylko jeśli wziąć je we własne ręce.
Podczas prezentacji niepozornego narzędzia regicydu, gratki dzisiejszej aukcji, Fritz podchwycił pytanie towarzyszki.
No właśnie — zastanowił się otwarcie, również nieszczególnie urzeczony zademonstrowanym mu puginałem, a wręcz otwarcie niewzruszony. — Skąd wiecie, że zaciukano tym starego Vizimira, a nie rivskiego szewca?
Opiekun zbiorów, zwany Wezwanym, szybkim ruchem zamknął puzdro z klingą. Choć próżno było wyglądać na jego szczelnej masce przecieku jakiejkolwiek emocji, Morgana odniosła nieodparte wrażenie, że tamten, w ramach odpowiedzi, najchętniej dokonałby rekonstrukcji zamachu na kimś z ich dwójki.
Wymóg poufności wobec naszych dostawców nie pozwala mi odpowiedzieć na to pytanie — odparła im chłodno oprowadzającą ich postać, przekazując szkatułę milczącemu famulusowi naśladującego jego cień. — Ale autentyczność lotów jest niepodważalna, potwierdzona ekspertyzą, w tym niekonwencjonalną identyfikacją dokonaną przez zaufanych biegłych. Szczęśliwy nabywca eksponatu będzie mógł poprosić o potwierdzenie i pełen wgląd w certyfikację.
Jeżeli nie szukacie niczego konkretnego — podjął szybko, wywiązawszy z obligatoryjnej uprzejmości — Pożegnam was. Mam pilne obowiązki. Udanych łowów.
Naprawdę staje im od tego całego szpeju — mruknął Wyrok, gdy znowu zostali sami. — I otoczki. Nie tego się spodziewałem, kiedy tu przyszedłem, ale niech mnie szlag, jeśli nie jestem teraz ciekaw. Wiesz co, chyba jednak zostanę. Muszę wiedzieć, czy zlicytują tu dzisiaj urnę z Falką.
Rozbawiony własną uwagą, ruszył w stronę wyglądającej ich Mizerykordii, kończącej konwersować z nowoprzybyłym na salę indywiduum w naciągniętym na oczy kapturze i zgrzebnej brązowej szacie.
Szybko się uwinęliście — zauważyła. —Nie zbyli was aby? Bo jak tak, to mogę zaraz przyprowadzić kogoś, kto ich ustawi! Niech no tylko znajdę...
Zanim Mizerykordii udało wypatrzyć w ciżbie któregoś z licznych znajomych z poprzednich zjazdów, niespodziewanie dla siebie samej ubiegła ją Morgana, dostrzegając wchodzącą na salę postać, którą miała już okazję widzieć. Nawet jeśli w kawałkach.
Dostrzeżenie było odwzajemnione — cherubin w słonecznej koronie z na przemian z ostrych i falujących promieni. Zachodni Bazar. Zakład krawiecki. Gładka twarz o niezmiennie powściągliwym nieobecnym wyrazie, na której niesposobna było dopatrzyć się ludzkiej emocji. Wrażenie bycia na czyichś myślach ukłuło, kiedy osobnik nie spuszczając wzroku, minął ją, ruszając w głąb sali, by porozmawiać z Wezwanym.
Kolega? — zainteresował Fritz, któremu również nie umknęła postać wchodzącego na salę déjà vu.
Ilość słów: 0

Odpowiedz
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław