Strona 1 z 1

Katedra Wiecznego Ognia

: 15 kwie 2018, 0:23
autor: Dziki Gon
Obrazek Bywa, że w niektórych zakamarkach Novigradu ludziom brak wody, jadła, dachu nad głową… lecz jednego nie brak im nigdy — świątyń. Mniejsze, większe, od kamieniczek przebudowanych na skromne kaplice oraz kościelne kancelarie, po gmachy ścigające rozmiarami Wielką Szpicę — przybytki kultu Wiecznego Ognia lza napotkać w każdej części grodu. Echo dzwonów na wieżach co świt budzi mieszkańców w ich domostwach na poranną jutrznię, bijąc potem co pełną godzinę. Wieczorem, w porze nieszpory, rozbrzmiewa przy melodyjnym akompaniamencie śpiewu pochodujących ulicami kapłanów oraz wiernych, rozpalających symbole Wiecznego Ognia na ulicach, nim zapadnie mrok nocy. Najbardziej zajadły heretyk przystanąłby wtedy na balkoniku, by z góry popatrzeć na przesuwającą się w dole, rozświetloną blaskiem dziesiątek kaganków procesję oraz posłuchać wznoszonych pieśni. Druga największa świątynia Wiecznego Ognia mieści się w środku dzielnicy, gdzie zbiegają się wszystkie aleje oraz uliczki. Wysokością nie ustępuje znacznie Wielkiej Szpicy. Dzwonnica wyciąga się po samo niebo, dźgając czubem obłoki chmur, a sama główna nawa oraz transept są w stanie pomieścić ponad setkę wiernych jednocześnie. Kult Wiecznego Ognia lubuje się we wzbudzaniu w swoich wyznawcach jednocześnie strachu i pasji. Nie sposób lepiej oddać uczuć towarzyszących tym, którzy pierwszy raz przekraczają progi majestatycznej, lśniącej kamiennej świątyni — strach i pasja.

Re: Katedra Wiecznego Ognia

: 19 sie 2020, 6:59
autor: Dziki Gon
Zbiegł w noc jak złodziej, jak wilk w ciemną knieję, nie oglądając się. Nikt nie próbował go zatrzymać, a gdyby próbował, pożałowałby.
Kamieniste aleje pustoszały z każdą chwilą, gdy niebo ciemniało, inne wręcz przeciwnie — wypełniały się ruchem, światłem i cieniem, wypełniały się sylwetkami. Gwarzyły, to wołając, to śmiejąc się, wybuchały dźwiękami tłuczonego szkła oraz trzaskających drzwi. Czasem w oddali było słychać krzyk trwogi, czasem w pobliżu, w którymś z otwartych na przestwór okien, krzyk rozkoszy. Krzyki o pomoc rozlegały się rzadko i cichły szybko.
Rud obojętnie mijał uliczki, nie rozglądając się, szedł żwawym krokiem donikąd. Albo dokądkolwiek, grunt, że było mu tam spieszno, aż musiał powstrzymywać rwące się przemożnie do biegu nogi. Krew buzowała mu w żyłach i szumiała w uszach jak kipiel, ale słuch miał nadal dość wyostrzony, by jego własne kroki wydawały się nieznośnie głośne. Jakby ktoś w gorączkowym rytmie kołatał o trotuar. Z drugiej strony, dzięki wyczulonym przez fisstech zmysłom kroki jegomościów, którzy towarzyszyli mu aż od gmachu Teatrum, słyszał niemniej wyraźnie i przez dłuższą chwilę mógł śledzić ich równie pilnie, co oni śledzili jego.
Trzech ich lazło, z wulgarnych docinków wynikało, że jednego zwano Lem albo Len. Trzymali się w odległości niewzbudzającej na pierwszy ani żaden kolejny rzut oka podejrzeń — przynajmniej dopóty, dopóki noc nie wymiotła z alei ostatnich wieczornych przechodniów, wtedy ani odległość, ani podejrzenia nie miały już większego znaczenia. Trio maszerowało tedy raźniej, a zachowywało się coraz głośniej.
Szermierz również maszerował. Minął front strzelistej kaplicy Wiecznego Ognia, na której schodach biała kocica gziła się z burym kocurem. Jegomoście znajdowali się już bardzo blisko, któryś musiał rzucić kamieniem w bezwstydne zwierzaki, nagle bowiem przy akompaniamencie donośnego rechotu umknęły z wrzaskiem między nogami frei i zniknęły za węgłem najbliższego domu.
Dobra, Lenneth, Jesper, dosyć tych ceregieli, tu będzie dobrze — zawadiacki głos uciął wesołości. — Pospacerowaliście, zabijako? — Do kogo zwrócił się w drugiej kolejności, to było jasne. Spoglądając za siebie, Rudolf miał szansę zaobserwować, że głos należał do wysokiego, szczupłego człeka, podobnie jak jego towarzysze odzianego w ćwiekowaną skórę, broń noszącego na plecach.
Nie, to nie był człowiek, stwierdził Rud, gdy nieznajomy odsłonił zęby w parodiującym uśmiech grymasie. Półelf, może kwarteron.
Nic osobistego, powiedziałbym ci, tak na pocieszenie — oznajmił niepewnej proweniencji mieszaniec. — Ale pewnie cię to pierdoli. Tańczmy tedy, ty czarny rzeźniku, wiemy, żeś zawsze na to chętny. Niech nam gra muzyka!
Broni dobył ruchem zręcznym, nawet bardzo zręcznym, sprawnie balansując wąskim, szablastym ostrzem ułożonym w poprzek piersi. Zawtórowali mu weselący się Lenneth i Jesper, również dobywając mieczy — prostych, ale bynajmniej prostackich. Rud znał się na orężu, nie były to ani odpady z kuźni, ani przyrdzewiałe zabytki wygrzebane z piwnicy dziadunia, tak często spotykane w rękach żądnych przygód smarków oraz pospolitych bandziorów.
Wyglądało tedy, że nie miał do czynienia z powyższymi osobnikami.

Re: Katedra Wiecznego Ognia

: 20 sie 2020, 22:15
autor: Ivan
Zbiegł, samemu nie wiedząc, dlaczego nogi i ożywczy jad pompowany przez żyły poniosły go akurat tutaj. Może współdecydowało przeznaczenie, może nieuchronna prozaiczność tego, że wszystkie drogi Novigradu zbiegały się właśnie w tym miejscu.
Szedł przez noc i jej krzyki wywrzeszczane mu prosto do ucha. Zaciągał się nią głęboko, chciwie, daremnym wysiłkiem usiłując wyrównać rytm rozsadzającego mu pierś tarabanu, któremu jak kastaniety towarzyszyło nagle denerwująco przenikliwe echo mieszających się ze sobą kroków. Zbyt wiele wysiłku kosztowało nadążenie za szampierzem po fisstechu, by ktoś zadawał sobie na próżno podobny wysiłek.
Trzech ich lazło, Lem albo Len. Biała kocica z burym kocurem, które uciekły z głośnym rechotem. Rudolf zatrzymał się wsłuchany we wciąż jeszcze grany w uszach świst i upadek kamienia. Załzawionymi od prochu i pędu oczami spojrzał na rysującą się na tle pociemniałego nieba iglicę. Milczący dzwon zabił mu w pamięci, płosząc myśli jak stłoczone na gzymsach gołębie.
Słysząc za sobą głosy, obraca szyję, oglądając się przez ramię, by ujrzeć za sobą przeszłość. Wdziewane już kiedyś skóry na novigradzką modłę. Rękojeści sterczące nad barkiem niby kołczany, modłą bandycką i szczenięcą. Klingi niewykuwane dla jednych ani drugich. Wyglądało, że nie miał do czynienia z powyższymi osobnikami. A jednak.
A jednak wypowiedziane przez mieszańca słowa wywołują na twarzy szampierza straszliwy grymas uśmiechu, którego nie zdążą zobaczyć, zanim odwróci się do nich z obnażonym ostrzem. Usłyszą tylko zabarwiony nim głos poprzedzający dobycie klingi.
Zagra żałobna.

► Pokaż Spoiler

Re: Katedra Wiecznego Ognia

: 22 sie 2020, 22:26
autor: Dziki Gon
► Pokaż Spoiler

Re: Katedra Wiecznego Ognia

: 10 wrz 2020, 22:23
autor: Ivan
Bladość księżyca przegląda się w spadzistych dachówkach, błyska bielą na zaśniedziałych kurkach i kominach, przelotnie na wyjącej klindze w ruchu. Rudolf uderza błyskawiczną improwizacją z doskoku, chlasta w wypadzie błyskawicznym ukośnym cięciem, z zamiarem ucięcia hydrze środkowego, rozgadanego łba.
Południowe słońce odbija się na ogolonej czaszce Keira aep Kynyra, virodelańskiego mistrza nad fechmistrze. Jego okolona przystrzyżonym zarostem twarz, wiecznie zniekształcona w gniewnym grymasie krzywi się jeszcze bardziej.
Aâ'anval neen dries? Que'ss tuv'en, aen foil Nordling.
Ma rację. Głupio i samobójczo. Miast zwabić w pobliski zaułek i kontrolować, szarżuje, nie kłaniając się klingom. Nie znając lęku i zapominając o naukach, o wszystkim poza tym, by zarąbać, zakłuć i zajebać. Rzuca na rzeź dziko i bestialsko, zupełnie nie tak jak przystoi szermierzowi, ale barbarzyńcy szukającemu śmierci w bitwie. Na przewagę, której nie sprostać zwykłemu człowiekowi. Dlaczego?
Nim zrobi się czerwono, a słowa nauczyciela utoną w wypełniającym mu czaszkę roju, inny znajomy głos podsunie odpowiedź.
„Marka zobowiązuje”.
O tak. Zdecydowanie.
► Pokaż Spoiler

Re: Katedra Wiecznego Ognia

: 14 wrz 2020, 3:18
autor: Dziki Gon
► Pokaż Spoiler
Gdyby któryś z mieszkańców schludnej, ceglastoczerwonej kamienicy na Alei Elektorów uchylił tej nocy okiennice i wyjrzał na skąpany w gorejącej poświacie zniczy przysiółek pobliskiej Kaplicy Wiecznego Ognia, ujrzałby coś zaiste przerażającego: cztery postacie, cztery czarty czarne niby żałobny kir, pląsające w piekielnym tańcu śmierci i stali, hulające na tle świętego płomienia i wywijające srebrnymi błyskawicami mieczy.
Ale nikt nie odważył się tamtej nocy uchylić okiennice i wyjrzeć.
Aen tuv'en Nordling foil. Klinga viroledanki zaśpiewała, lekko, jakby od niechcenia odtrącając w przelocie pierwsze wraże ostrze. Drugiego szampierz nie musiał nawet zbijać, nie miało szans go dosięgnąć, przecięło pustkę ze świstem i tak brutalnym, głupim impetem, że głownia zabrzęczała obijana o bruk, a jej właściciel na chwilę zastygł z wyrazem równie głupiego niedowierzania na twarzy. Najwyraźniej przytrafiło mu się to pierwszy raz.
Trio było niewątpliwie wprawione w obranej taktyce — w atakowaniu naraz, jak wilki, w otaczaniu i osaczaniu ofiary… Tylko że tym razem to nie oni byli tu myśliwymi, szybko zaczęli sobie o tym ze zgrozą zdawać sprawę. A jednocześnie tak bardzo za późno.
Ten, którego frei ciął wręb z doskoku nie zdążył się nawet zdziwić. Rozpłatany od barku po biodro, zatoczył się, potknął i wpadł na biały cokół, na którym osadzony płonął jeden ze świątynnych zniczy, następnie osunął się pod niego, jakby go zmywała fala.
Na spękanym marmurze został odciśnięty smużysty, krwawy ślad.
Ten, który próbował ciąć frei przelotem również nie miał szczęścia, bo zbity dosłownie oraz z pantałyku, pospieszył jeden krok i wypadł szampierzowi prosto pod miecz. Krew trysnęła w ogień, sycząc.
Trzeci okazywał się znów zbyt silny i zbyt wolny. Póki co.
► Pokaż Spoiler
► Pokaż Spoiler
► Pokaż Spoiler

Re: Katedra Wiecznego Ognia

: 24 wrz 2020, 22:16
autor: Ivan
Klingi, parująca i ta wypuszczana, dzwonią jedna po drugiej, zlewając się w jeden metaliczny zaśpiew wypełniający echo alejki. Zagłuszają świst i mlaśnięcie towarzyszące następującemu po paradzie przejściu tej pierwszej. Prowokator starcia upada pod znicz, znacząc jego podstawę krwawym odciskiem jak bluźnierczą ofiarą. Połaskotany pędem ciał płomień tańczy i wzrasta niby z kontentacją, oświetlając zaskoczoną twarz rozoranego.
Drugi, myląc kroki, sam wpada mu na sztych. Rud nie musi nawet uciekać się do wypadu, podnosi ostrze, żgając pchnięciem z samego ramienia, by ukłuć plątonogiego podle mostka.
► Pokaż Spoiler

Re: Katedra Wiecznego Ognia

: 30 wrz 2020, 1:22
autor: Dziki Gon
Ugodzony siepacz z bólu ni to zawył, ni zaryczał — raczej zaświszczał, jakby mu ktoś przekłuł płuco niby świński pęcherz. Serce u jemu podobnych to był jednak diablo mały cel.
Lżąc go i przeklinając, rozwścieczeni odpowiedzieli mu natychmiast, uderzyli obydwaj niemal jednocześnie. Ale wściekłość wywiodła ich na manowce. Obydwu sparował, przy drugim poczuł, jak wibrująca od przyjętego impetu klinga miecza odzywa mu aż gdzieś w kręgosłupie. Nie ustąpił jednak ani kroku.
► Pokaż Spoiler

Re: Katedra Wiecznego Ognia

: 12 paź 2020, 21:41
autor: Ivan
Ręka, zwyczajowo ćwiczona do miecza i skora do jego dobywania, nie zdążyła odczuć jeszcze wagi ostrza, choć nie szczędził jej ni w gardzie, ni w wypadach, nieomal rąbiąc, z każdym kolejnym uderzeniem przesuwając ciężar w stronę środka klingi. Viroledanka, skądinąd kawał miecza, chodziła mu w ręce lekko niby batuta, kiedy robił i zawijał nią stwardniałym na spiż przedramieniem. Pod powłoką wyrobionej rutyną obojętności i zimnego opanowania, spieszny oddech wyrwał mu się z zaciśniętych ust, a serce biło pod kaftanem jak dzwony pobliskiej katedry na Dzień Wielkiej Świątyni. Bynajmniej nie ze sforsowania.
Wyszarpnął ostrze z piersi trafionego w sam raz, by zdążyć sparować jednego po drugim. Szybko i mocno, tak że od zderzenia, oprócz kling zadzwoniły mu zęby. Na nogach stał pewnie, nie dając wytrącić z równowagi ani wybić z rytmu. Z wypiętą piersią, prostując krzyże, aż do których zjechał mu impet niedawnego ataku, odpowiedział im w tym samym metrum — dwa cięcia, jedno po drugim, choć w oczach patrzących zlewające się w dwie esowate smugi, przecinające powietrze (jeszcze powietrze) lecące spotkać na swojej drodze przeznaczonych im napastników, którzy po szarży znaleźli się w zasięgu.
► Pokaż Spoiler

Re: Katedra Wiecznego Ognia

: 16 paź 2020, 3:35
autor: Dziki Gon
Ciął obu, gdyby ktoś wyjrzał na ogrzaną drżącym blaskiem zniczy aleję, powiedziałby, że jednocześnie, tak szybko ostrze viroledanki puściło jedno ciało i wgryzło się w kolejne.
Pierwszego, potężnego, o pokrytej szczeciniastym zarostem gębie trafił ukośnie w pierś i posłał kilka chwiejnych, niezgrabnych kroków w tył, na ścianę kamienicy, po której osunął się, gubiąc oręż. Drugiego trafił w brzuch. Poziomo, impetem ze skręconego tułowia. Trafił go z obrzydliwym, mokrym, krwawym dźwiękiem przelewających się przez przyciśnięte palce flaków.
Ja… ja… — zaczął, ale nie dokończył. Skurczył się, skulił w kałuży własnej krwi wsiąkającej w meandry popękanego bruku, jak marznące zwierzę. Umierał.
Szczeciniasty ryknął, rzucił się na szampierza z desperacką, gołą wściekłością oraz iście gołymi rękami, usiłując pochwycić i przygwoździć przeciwnika. Równie dobrze mógł jednak próbować pochwycić dym. Zamknąć w dłoniach cień. Albo ostrą, srebrzystą smugę, jaką mknęła po niego Viroleda.
► Pokaż Spoiler

Re: Katedra Wiecznego Ognia

: 20 paź 2020, 20:22
autor: Ivan
Cięcie wypuściło posokę i wątpia, niby złowróżebna kometa wlokąc za sobą krwawy warkocz.
Rud odskoczył i wylądował obok umierającego z rozciętym brzuchem, obracając się w miejscu, a broń ku dołowi, w wysoką pierwszą — pozycję wyjściowej parady. Kiedy cięty przez pierś rzucił się na niego z pustymi dłońmi, zamłynkował ostrzem, odrąbując wyciągniętą ku niemu rękę w zgięciu łokcia. Na ziemię poleciała z krogulczo wyciągniętymi palcami, niezdolnymi pochwycić niczego więcej poza ciemnordzawym, sangwinicznym błotem, mieszającym się na nawierzchni ulicy.
Amputowany nie zakrzyczał. Mógł wyłącznie zacharczeć i zabulgotać, po tym jak poprawiając z bliska, otworzył mu gardło w poprzek. Zdawkowo i od niechcenia jak kończący robotę balwierz, samym sztychem.
Gdyby ktoś, ośmielony nagłą ciszą, wyjrzał na przykatedralną ulicę, jeszcze do niedawna wypełnioną pląsającymi cieniami i błyskami kling, nie poznałby jej. Dojrzałby na niej wyłącznie samotną, tykowatą sylwetkę, niespiesznie zbliżającą się do jednego ze zniczy, by w jego blasku obejrzeć sobie podeszwy butów. Krótką chwilę zajęłoby patrzącemu spostrzeżenie, że postać wspiera się o ścianę, wstrząsana osobliwym spazmem. Nieco dłuższą chwilę, zrozumienie, że w istocie wstrząsa nią śmiech, niesłyszalny przez szczelnie zawarte okiennice.
Pośród ciemnej nocy nikt nie zobaczyłby, którędy ani dokąd oddala się tykowata postać, krokiem wydłużonym jak gubiony przez nią za pobliskim węgłem cień.