Szkoła szermiercza Heino Dönitza

Obrazek

Zabytkowe kamieniczki, budynki stawiane na oryginalnych elfich fundamentach, szerokie, brukowane aleje. Stare Miasto to jedna z najbardziej prestiżowych części Novigradu. Oczywiście, nie jest pozbawiona cieni.


Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Szkoła szermiercza Heino Dönitza

Post autor: Dziki Gon » 06 sie 2019, 21:15

Obrazek Jedna z trzech akademii szermierczych w Novigradzie, jedyna wiernie i wyłącznie hołdująca wielopokoleniowej tradycji redańskiej szlacheckiej szkoły fechtunku. Zajmuje powierzchnię sporej, przysadzistej kamienicy ulokowanej w wystarczającej odległości od miejskiej Giełdy, by zgiełk nie zakłócał spokoju ćwiczącym w gmachu fechmistrzom i uczniom. Na tyłach budynku, otoczone siatką wąskich uliczek i wysokim murem chroniącym sekrety szermierczej sztuki przed wścibskimi oczami, urządzone jest równe sześćdziesiąt pięć na sto trzydzieści stóp ubitej ziemi. Kukły, grzebienie, worki i platformy zajmują ćwierć placu przy samym jego froncie, reszta dzieli się na skrzętnie wyznaczane kołkami poletka przeznaczone pod sparring, rutyny i pojedynki.
Zaplątanie się przypadkowych indywiduów pod nogami wykluczają nie tylko ścisłe i surowe zasady korzystania z przestrzeni treningowej, ale także bardzo ścisły i bardzo surowy odźwierny strzegący parteru, do którego bezpośrednio z ulicy Tarczowej wiodą jedne drzwi. Koszty regularnego odwiedzania przybytku — nie wspominając nawet o pobieraniu lekcji, wypożyczaniu oręża lub pełnym członkostwie — zawężają klientelę akademii do lokalnej szlachty oraz najbogatszych spośród mieszczan, wyższymi cenami chwali się jedynie jej nilfgaardzka konkurencja z Nowego Miasta.
Właściciel i mistrz redańskiej szabli w stanie (prawie) spoczynku, Heino Dönitz, założył szkołę przed bez mała dwudziestoma laty. Prowadzi ją sumiennie i z niedużym, lecz stabilnym zyskiem, co przy konieczności inwestycji w niemały kawałek parceli położonej blisko samego serca Novigradu nie jest taką oczywistością. Na szczęście, niektórzy ludzie przychodzą na świat w rodzinach sprzyjających wiązaniu fachu z pasją.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Szkoła szermiercza Heino Dönitza

Post autor: Dziki Gon » 06 sie 2019, 21:17

Odświeżony, wykąpany i nadal obolały jak skurwysyn Rudolf znalazł się na Starówce wraz z odległym biciem dzwonów zwiastujących nieszpory.
Upiekło mu się poranne spotkanie z de Morcerf, która o tej porze pewnie kończyła smarować podkładem i cieniem lewe oko. Zwłaszcza, jeśli zdarzyło się jej poprzedniego wieczora zasiedzieć. W kuchni zwęszył tylko chleb z masłem, ale to było nawet dobrze. Kradzione lepiej się przyjmuje. Willi, jak na fachowca przystało, u wyjścia przestrzegł gościa przed nadciągającym panem Haasem i pomógł mu opuścić salony Jaśniepana Hrabiego niezauważonym.
Im bliżej szkoły Dönitza, tym wyraźniej od strony wygrodzonego murem podwórza za kamienicą dobiegała boża muzyka dla zmęczonych miejskim kweresem uszu Freifechtera. Migrena nie przeszła mu całkowicie. O dziwo jednak, dźwięki stępionych federów zderzających się ze sobą w nieomal melodyjnym rytmie zdawały się przynosić mu prawdziwą ulgę. Krok, zwarcie, odjęcie, krok, zwarcie, odjęcie… Za wyjątkiem może, kiedy usłyszał zgrzyt płazu katowanego ewidentnie niechlujną paradą albo szuranie po ubitej ziemi buciorami. Słyszał również głos jakiegoś wymądrzającego się tubalnie znawcy i autorytetu kunst des fechtens, gatunku żerującego na terenach wszelkiego rodzaju szkółek, akademii, trybun turniejowych i placów do rutyn, związanego z nimi nierozerwalnie jak łajno z podeszwą.
Fakt, że w krótkim czasie, który zajęło Rudowi pokonanie odcinka między biegnącą wzdłuż muru uliczką a drzwiami kamienicy nikt nie kazał chodzącej encyklopedii zawrzeć gęby jednoznacznie wskazywał na to, że Heino nie pokwapił się jeszcze wywlec z posłania. Nie dziwota. Nadal był poczciwy drań, nawet po tym, jak dorobił się na rodzinie i krzynę zdziadział, ale już za młodu im bliżej mu było roboty, tym trudniej szło się zebrać do niej. Odkąd urządził sobie mieszkanie bezpośrednio nad szkołą, w tej samej kamienicy, nie nawykł zachodzić na parter przed jedenastą.
Odźwierny powitał Freia w środku milczącym spojrzeniem i takoż odprowadził go do schodów na piętro.
Drzwi do garsoniery zastał uchylone. Znaczy się, Heino był na nogach. A prócz cichego krzątania się po pokoju, dochodziły zza nich słowa mruczanej ponuro pod nosem przyśpiewki, o której Rud nie tyle dawno zapomniał, co nie spodziewał się jej kiedykolwiek jeszcze za żywota usłyszeć. Zupełnie jak śpiewającego Dönitza.

O lśniące brzegi Pontaru!
Późną nocą śnię ich blask
O mury płomiennej wiary!
Za ich cegłą dom mój z kart

O Ooooxenfurt!
Gdy cię znów ujrzę…

Będzie rzygał żak na wspak!
, mógłby dokończyć zwrotkę Freifechter, gromko tupiąc o próg. Co prawda, dalsza część popularnego uniwersyteckiego szlagieru szła zupełnie inaczej, lecz nigdy ani jego, ani reszty bractwa Bona Fide jakoś szczególnie to nie obchodziło.
Kurważ mać, Rud!
Heino prawie podskoczył i odruchowo chwycił się za serce. Od łońskiego roku umierał na nie przynajmniej raz w tygodniu. Mimo to, refleks nadał miał jak kot, strącony z blatu stołu kubek złapał w powietrzu wolną ręką. Nawet mu nie zadrżała, kiedy sobie nalewał. Z gąsiorka. Taki obrazek — rankiem i to jeszcze w dzień pracujący — znacznie mniej do starego druha Rudrigera pasował. Bądź co bądź, chwalił sobie szermierczy kodeks.
Zaraza, zastanawiałem się już, kiedy zajdziesz… Co się gapisz? Bierz szkło z kredensu.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Szkoła szermiercza Heino Dönitza

Post autor: Ivan » 09 sie 2019, 1:53

Szedł starówką z nowego, niepewny co napierdala bardziej — dzwony, czy jego głowa. By ulżyć nieco tej ostatniej, mrużył oczy i osłaniał je dłonią od budzącego się słońca. Nie potrzebował dobrze widzieć, kiedy znał tę trasę na pamięć, a po paru krokach wystarczyło kierować się szczękiem stali w zwarciu, melodii milszej mu o poranku niźli darcie się ptaków za oknem.
A wychodziło także, że również od fałszującego Dönitza, ubierającego ich młodość w ździebko wyszczerbiony trel. Chociaż wyszczerbiony, to jednak nie zardzewiały. Minąwszy się z odźwiernym na wejściu, wgramolił się po schodach, krzywiąc się do wspomnień równie często, co na bolącą głowę.
Będzie rzygał żak na wspak! — Rud mógł dokończyć. I dokończył, stukając obcasem na progu, donośnie obwieszczając swoją obecność w garsonierze. W końcu nie chciał, poczciwca, wystraszyć, zakradając się do środka niby złodziej albo inspektor skarbowy. Wystraszony, jak nic, mógłby narozlewać gorzały i byłoby nieszczęście.
Uchlałeś się już, czy to Pani Nostalgia ścisnęła w dołku starego konia? — Rudolf skorzystał z zaproszenia, podchodząc do kredensu i wyjmując sobie zeń grubą szklanicę, którą chwilę później podstawił druhowi pod gąsior. Kiedy już dokusztykał się do stołu.
Wypiję, aby jednego. Góra trzy. Pavlkis, stary sęp, posłał mnie na kaktus. Oby szable nas nie brały. — Ostatnimi słowami spełnił toast, wychodząc szklanicą naprzeciw tej dzierżonej przez kompana, przepijając mu w oczy. — Do końca tego tygodnia odpuszczam treningi. Sam widzisz, jak się, kurwa, snuję. — Rud, w rozmowach z kompanem jak zawsze bezpośredni i szczery, zdjął rękawice i rzucił je na stół, ocierając usta wierzchem dłoni, a skinieniem dając znać, że można polać mu drugą. — Obolały jestem od wczoraj. Wyobraź sobie, że polazłem wczoraj do „Srebrnego” na jakiś spęd tych gówien w jedwabnych kalesonach, który okazał się urodzinami młodego de Bruyne’a...
… A obudziłem już na salonach u Morcerf — zakończył swoją opowieść, jedną kolejkę później niż planował, odstawiając szklanicę na stół, dnem do góry.
Trzeba mi pomocy, Heino. Znasz ludzi, orientujesz się. A mnie trzeba wiedzieć i to jak najprędzej, gdzie ta mała trenuje.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Szkoła szermiercza Heino Dönitza

Post autor: Dziki Gon » 10 sie 2019, 15:48

Heino słuchał uważnie, zdawało się, a jednak towarzyszyło Rudowi nieodparte wrażenie, jak gdyby nie słuchał go w ogóle. Nie przerywał, nie odgryzał się na zaczepki, nie wtrącał uwag ni mądrości, kącik jego ust nawet nie drgnął, choć epos ze „Srebrnego Kręgu” dostarczał mu na pęczki niepowtarzalnych okazji do obszczania się ze śmiechu nad losem starego druha. A Dönitz — przynajmniej ten Dönitz, którego Rudriger znał jak brata, z którym nieraz jedną butelkę doił i do jednego kubła rzygał — nie darowałby sobie takiej okazji za wszystkie szabelki świata.
Chwilę po tym, jak Frei zakończył opowieść, gospodarz odstawił opróżnioną jednym łykiem szklanicę na stół. Przysunął sobie gąsiorek i dolał. Gościowi również, sięgając po jego odwrócone w dobrze zrozumiałej deklaracji naczynie bez zapytania.
Na chujów sto, jasne, że się orientuję, przecie sam tej smarkuli... Ale kurważ mać, Rudy! — żachnął się w końcu i przerwał udzielaną odpowiedź, bardziej niedowierzający niźli pogniewany. — Ty naprawdę pojęcia nie masz czy dworujesz sobie ze mnie? Teraz durne się ciebie krotochwile imają? Psiajucha, myślałem… Już cię miałem lżyć jak kundla burego, żeś mnie pierwszemu nie powiedział! Nie wiesz, kogo dzisiaj będą sądzić? Ty?
Jego kompan od miecza i kielicha zasapał się nad kolejką tak, że aż musiał ten potok żalu na chwilę zatamować. Umilkł i potarł nerwowo gęste wąsy, jakby oczekując w ciszy, że oskarżony rychło skorzysta z ostatniej szansy, by odstawić żarty na bok. Albo odświeżyć sobie pamięć, co do pilnych wieści, które miał ponoć przynosić.
Takie niedopowiedzenia również nie leżały w dönitzowej naturze, sugerując, że nie szło o byle ploteczki ze świata jedwabnych kalesonów.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Szkoła szermiercza Heino Dönitza

Post autor: Ivan » 13 sie 2019, 1:22

Rudolf niemal nie poznawał swojego przyjaciela i zaczynał podejrzewać najgorsze. Ostatni raz w tak złym stanie widział go jeszcze na studiach, kiedy chorował na miłość do małej Ingelberger-Butzistock z drugiego roku, objawiającą się wyłamywaniem się z grupy, kiedy szli na kurewki, kreśleniem listów, w tym, o zgrozo, takich zawierających lirykę oraz identycznymi z właśnie obserwowanymi — chlaniem od rana i rzewnymi piosenkami. Czyżby miał nawrót? Zakochał się? Albo, nie daj Wieczny Ogniu, chciał żenić? Nie, no gdzie zakochać, przecież to stary chłop — uspokoił niedorzeczne podejrzenia szermierz, jak zawsze błogosławienie ślepy na fakt, że siedzący przed nim kolega był mu równolatkiem.
Bez protestów odebrał ponownie napełnione szkło. Jeśli to nie miłość, sytuacja istotnie była poważna.
Nic, kurwa, nie wiem. — Krzywiąc się i odstawiając puste po łyku naczynie, przystąpił do obrony przez wyrzutami i zarzutami kompana. — Nie jestem na bieżąco. Miałem ostatnio mnóstwo zobowiązań towarzyskich. Przedwczoraj chlałem z Ketchem, wczoraj austeria... — Rud zawiesił wyliczanie na drugim wyciągniętym palcu. — No. Sam widzisz.
Zdenerwowany zwyczajowym przeciągiem Heina, w pierwszej chwili odpowiedział mu złośliwością.
No nie wiem, Hein, nie wiem. Może będę po kolei zgadywał, a ty powiesz mi kiedy trafiłem. Uważaj, zaczynam: wielebny Prochaska. Nie? Szkoda. No to stary Schwann. Też pudło? To niech będzie Kraśna Kaśka, albo nie, Zosia Wydmuszka. Zgadywać dalej?
Dopiero poniewczasie i tylko ze sposobu, w jaki Heino wychylił ostatni kielich, paradoksalnie zorientował się, że to nie przelewki.
Psiajucha. To ktoś, kogo znamy, prawda?
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Szkoła szermiercza Heino Dönitza

Post autor: Dziki Gon » 13 sie 2019, 11:56

Dönitz nie odpowiedział mu od razu. Pomilczeli sobie chwilę, dwóch starych chłopów, tępo patrząc w puste do połowy szklanice i nasłuchując, jak na placu za kamienicą jakiś szczeniak nadal katował feder tą samą niechlujną paradą.
Mały de Ruyter. Miesiąc temu w Tretogorze zabił Horthy’ego.
Egon. Przecież jeszcze szczeniak, małolat, zafajdaniec jeden — stwierdzał za nich obu bezgłośnie gorzki grymas na gębie Dönitza, równie beztrosko co Rudolf ślepego na fakt, że ich smarkaty komiliton był o najwyżej rok od pary starych chłopów młodszy. Dawno, dawno temu cała konfrateria Bona Fide regularnie na ten fakt ślepła, goniąc pyskatego knota na jego miejsce przy ławie dla gówniarzerni lub powołując się przy każdej okazji na mistyczne prawa starszyzny. Rzecz jasna, bez żadnego skutku. A nie było wszakże takiego walnego plenum, manify pod publicznymi filiami albo nocnej popijawy, żeby młodego Egona zabrakło i nikt nie zaczął od pytania, gdzie się podziewał „Wesołek”.
Gospodarz wyzerował kolejkę i czknął. Ani razu nie podniósł wzroku, żeby spojrzeć na gościa. — Zasłyszałem wczoraj od syna rządcy, wystaw sobie, niby stara baba na targu, że będzie z tydzień, jak go zatargali konwojem do miasta. Reszty się wywiedziałem od tego pryka Laniera. Wiesz, co mało go na zbity pysk ostatnio nie wywaliłem, tak mundruje… Atoli, kuma się ze pociotkami Horthy’ego, chyba nawet z jego starym, to go trochę wypytałem.
Psiajucha, Antona zasiekł…
Heino nie dowierzał. Nie dziwota, Frei nie musiał wysilać pamięci, żeby przypomnieć sobie, że tamtych dwóch dobrało się jak w korcu maku. Bratanki, nie koledzy. Obydwaj wyszczekani, dowcipni, obydwaj pierwsi do miecza, rumaka i panny. Obydwaj z szanowanych militarnych rodów, o czym nie dawali reszcie bractwa zapomnieć, czasem godzinami kreśląc na zakurzonym pulpicie przebiegi wydumanych bitew, nie dając druhom tknąć swoich kieliszków i napominając do znudzenia, by nazywać je „dywizjami”. Nie lza było przy Horthym i de Ruyterze bezmyślnie używać takich słów, jak szyk, manewr, strategia, a broń cię Wieczny Ogniu, „taktyka kolumnowo-tyralierska”, bo cyrk zaczynał się od nowa.
We czwórkę z Rudem i Dönitzem siali postrach na placu ćwiczebnym.
Ja też pamiętam, zdradzały mętne oczy Heina poderwane znad blatu na krótką chwilę. Dawne czasy, przyjacielu, ale pamiętam.
Chcesz szczegółów — mruknął — czy starczy ci?
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Szkoła szermiercza Heino Dönitza

Post autor: Ivan » 14 sie 2019, 23:54

Mały de Ruyter.
Rud przyjął nowinę najlepiej jak potrafił. Wysłuchał jej spokojny i nieporuszony, bez niepotrzebnych wtrętów i komentarzy. Wysłuchawszy, wstał, zaklął plugawie i cisnął szklanicą o podłogę, rozbijając ją w drobny mak.
To niech go, kurwa — wycedził powoli, pochylając się nad stołem. — Sądzą w Tretogorze. Lokalnym prawem. Co to za zafajdane porządki? Tu jest Novigrad! Na chuj ta ekstradycja? Odpowiada za głowę, nie herezję ani przed międzynarodowym trybunałem! — Rudolf wyprostował się szybko znad poczynającego się niebezpiecznie trząść blatu, zanim zagroził także szkłu spoczywającemu na jego powierzchni.
Heino? — zapytał w pustkę, także nie podnosząc wzroku na kompana. — Jest jeszcze coś. Jego zagiętość, pan justycjariusz wezwał mnie do siebie. Mam przeczucie, że nie dlatego, że się stęsknił. Cholera, może chodzić o wiele spraw, niekoniecznie tę... — Rud starał się przekonać siebie i kumpla. — Ale jeśli tę, będę się wykręcał, powołam na Pavalkisa i niedyspozycję. Spróbuję dowiedzieć… — Szermierz urwał, kiedy nagłe zdanie sobie sprawy z pewnego faktu, zdzieliło go równie mocno i niespodziewanie co butelka Est Est minionego wieczora. — Cholera. To ma się odbyć dzisiaj wieczorem. Hein, znajdzie się woda? A koniecznie pietruszka. Muszę się zajść tam zawczasu i dowiedzieć jak najwięcej.
Depcząc po szkle, wrócił do stołu, starając się poskładać sobie to wszystko w swojej rozbitej jak strzaskana właśnie szklanka głowie. Niezależnie od powodu, dla którego sądzili go tutaj, miastu nadal będzie zależało na reputacji przez rozstrzygnięcie pojedynku na rzecz oskarżającego. Tymczasowa niesprawność miejskiego szampierza była dostateczną okolicznością, by zyskać dla Egona dodatkowe dwa-trzy dni przejściowego aresztu w wieży. Albo do wyznaczenia któregoś innego obrońcy wiary w zastępstwie, co posiadało zasadniczą i oczywistą zaletę, w postaci tego, że to nie Rud przyłoży do procesu swoją rękę i żelazo. Jeżeli jego komiliton nie zaniechał regularnych treningów od czasów studenckich, miałby szansę. Chociażby ze starym Aubrigiem z Murivel albo krótkowzrocznym Otticiem. Gorzej, jeśli sparują go z Levetzem. Praglem. Boischautenem.
Hm? — Pytanie Heina o szczegóły wyrwało go z zamyślenia. Przytaknął. — Chcę. O co poszło?
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Szkoła szermiercza Heino Dönitza

Post autor: Dziki Gon » 15 sie 2019, 21:04

W głowie Freia coś rosło, puchło, pęczniało i rozpierało czaszkę. Migrena. Albo jakiś zupełnie inny rodzaj bólu, który dziwnym sposobem zawędrował również do klatki piersiowej.
O żeż kurwa… — W trzech słowach Hein podsumował wszystko, co towarzysz miał mu do powiedzenia względem jego zagiętości wysokiego sędziego Stefana Ramelisa oraz materii, w jakiej pierwszy miecz Wolnego Miasta proszono do gmachu sprawiedliwości.
Mogło chodzić o wiele spraw. Mogło. Ale Heino nie wyglądał na przekonanego, tak samo jak przekonany nie czuł się Rudolf.
Nie było dlań niczym nadzwyczajnym bycie informowanym z nagła, że oto wzywała robota, że oczekiwano go o ustalonym z góry dniu i godzinie, by przypieczętować ten dzień i tę godzinę jako czyjąś ostatnią. Nie było nawet nadzwyczajne otrzymywanie takiej informacji jeszcze przed zakończeniem rozprawy, ba, jeszcze przed jej rozpoczęciem. Trafiał się a casu ad casum na sali oskarżony wystarczająco cwany w arkanach prawa karnego, żeby ratować skórę przed nieprzychylnym okiem ławy przysięgłych poprzez odwoływanie się do ordaliów. Niepisanym imperatywem każdego justycariusza było przejrzenie takiego egzemplarza w porę. A potem zawyrokowanie mu jeno dnia albo kilku godzin na przygotowanie się do spotkania z ostrzem municypium.
Ale nadzwyczajnym było, żeby do roboty wzywał go sam sędzia. Zwłaszcza Ramelis, wśród dowcipnisiów z zamkowych podziemi przezywany „Młotem, Mieczem i Toporem”.
Dönitz nadal milczał. Czyżby poruszała go ta nowina, mimo że nie poruszył się nawet na trzask tłuczonego szkła? Czyżby naiwnie spodziewał się usłyszeć zupełnie co innego? Donośny śmiech kompana, któremu udało się właśnie wykręcić staremu znajomkowi najdurniejszy, najbardziej zaowalowany dowcip w historii ich przyjaźni? Trudno było odgadnąć. Na twarzy szermierza widniał ten sam tępy, pusty wyraz, co w dniu, w którym mała Ingelberger-Butzistock z drugiego roku zgodziła się pójść z nim na juwenalia.
Rud… — wymamrotał w końcu. W jego głosie nie było pustki. Było współczucie. — Jeśli każą tobie… Nie możesz odmówić, prawda? Nie możesz kazać im… Psiajucha, Rud.
Dźwignął się z zydla ciężko i podszedł do kuchennego kredensiku, sięgnął dzbanek z wodą. Z kredensiku wyjął gliniany kubek. Wracając do stołu, podeptał obojętnie butami kawałki szkła na podłodze. Opadł z powrotem na krzesło i po kolejnej dłuższej chwili zaczął mówić. — Siadaj, zanim ci opowiem, bo nogami się nakryjesz, a nie uwierzysz.
Poszło o kobietę. O babę. Tak przynajmniej upierał się Lanier, ale twierdził, że niuansów nie zna, to nie była jakaś publiczna afera. Chędożony admirał Horthy upiera się podobno, że dziewucha była z Antonem zaręczona i Wesołek go zasiekł z zazdrości, że się zesra i wpędzi do grobu, byle zobaczyć, jak się toczy łeb Ruytera. — Heino przeciągnął kciukiem po grdyce w jednoznacznym geście. — Na taki chuj ta ekstradykcja. Pewnie nie wiesz, ale starzy Egona są niezgorzej ustawieni na dworze, ponoć nieźle tam nakombinowali z przeciąganiem procesu. Admirał pewnie się obsrał, że w Tretogorze na szafocie go nie zobaczy i to on mu zafundował te wycieczkę. Jak? Kurwa, nie wiem.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Szkoła szermiercza Heino Dönitza

Post autor: Ivan » 17 sie 2019, 22:28

Mogę — przytaknął beznamiętnie Rud. — Ale wtedy następnego dnia każą Ketchowi zdjąć mi głowę z karku. Jak będę miał szczęście to na rynku, z ładną oprawą — dodał, krzywiąc się kwaśno.
Poszło o babę. Oczywiście, że poszło o babę. Anton i Egon, nie dość, że rymujący się ze sobą, to jeszcze podobni do siebie jak bracia. Obydwaj wyszczekani, dowcipni, obydwaj pierwsi do miecza, rumaka i panny. I już wtedy do tej samej. Kurwa mać, żeby chociaż posiekli się z porządnych zrozumiałych powodów. O wyższość sihili nad taldagami. O najlepszą pozycję do parady, jeśli nie chce się zanadto markować finty w ósmą. Choćby o ten ich kretyński konflikt, ciągnący się za nimi jak smród za pospolitym ruszeniem jeszcze od studiów o najlepszego historyka wojskowości — azali jest nim Marszałek Pelligram czy Tonbald z Tretogoru. Rudolf pokręcił głową, opadł łokciami na uda, gapiąc się tempo w szklaną kaszę, którą zostawił na podłodze.
Nic z tego, co właśnie mi powiedziałeś, nie ma najmniejszego sensu, Hein. Nic. — Choć nieuczony w prawie i nieczytający kazusów odkąd zwiał z Oxenfurtu, Rud nie potrzebował dyplomować się z prawa procesowego po latach, żeby rozumieć, że słowa jego druha zakrawają na jawną i wyjątkowo nieśmieszną kpinę, noszącą znamiona międzynarodowego precedensu, a wręcz skandalu. Wykorzystywanie wymiaru sprawiedliwości Novigradu dla prywaty jakiegoś szlachcica? Posunięcie było bezczelne nawet jak panoszącą się po mieście Koronę, a kiedy ostatnio sprawdzał, mury Wolnego Miasta były zrobione z kamienia, nie zaś sztachet i papieru. W grę wchodziła albo potężna łapówka, względy polityczne albo pokrętnie formułowane prawa wyznaniowe, które…
Rud przerwał wątek, zawstydziwszy się swoich myśli. W grę wchodziła przede wszystkim szansa dla Egona. Jakakolwiek inna od natychmiastowej egzekucji. Głupio było żałować mu jej przyjacielowi. Nawet jeśli przyjaciel był bez mała bratobójcą. Rud zaklął, nieświadom, że robi to na głos. Sytuacja była ciężka i nieprzyjemna jak na sławetnej uczcie króla Dezmoda.
Kurwa, dysputy — burknął, wypijając podaną mu właśnie wodę. — Tutaj trzeba podnieść larum, zrobić komu trzeba koło dupy, ustawić Egonowi proces... — Rudolf zamilknął w połowie, orientując się, że pierdoli. Uświadamiając sobie, że ani Heino, ani tym bardziej on sam, nie dysponuje wpływami ani przebiciem, które mogłoby się mierzyć z siłami, które zaprzęgnął do tej roboty stary Horthy. Że oto wyłącznie psuł powietrze czczym pustosłowiem, by poprawić sobie gówniany nastrój. — Nie ma co strzępić po próżnicy — Stwierdził krótko, wstając i szykując się do wyjścia. — Idę tam.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Szkoła szermiercza Heino Dönitza

Post autor: Dziki Gon » 18 sie 2019, 0:47

Noż, kurwa, wiem! — żachnął się Dönitz, który na ten sam dyplom z prawa procesowego położył krzyżyk i pięć koron z wujowskiego testamentu. — Tu się nic kupy nie trzyma. — Pokręcił głową. — Chociaż, psiakrew, mam jedno podejrzenie… Jest taki precedens. Nieprawotwórczy, ale secundum legem. Zabawna, kurwa, sprawa, bo właśnie novigradzki. A właściwie novigradzko-temerski. Pamiętasz sprawę Oppidum v. Kinsella? Nie, czekaj, na teorii prawa przytomnego to cię chyba widziałem raz w semestrze na otwarciu i raz przed sesją.
Kinsella najął ludzi do sprzątnięcia jakiegoś pantalona w Wyzimie. Sprzątnęli, ale wmoczyli się i skończyli pod stryczkiem, rzecz jasna, rozpruwszy się wcześniej na przesłuchaniach z całego misternego planu. Zleceniodawca tymczasem zdążył dać nogę aż do Novigradu. Sąd w Wyzimie ubiegał się o ekstradykcję, ale że miasto nie miało wcześniej okazji do prztyknięcia temerskiego dworu w nos za chryję z Foltestem i królem Vizimirem, to zasłoniło się prawem do udzielenia azylu, jeśli oskarżonemu groził szafot. Czyli kazało Temerczykom iść na chuj. Kinsella pewnie myślał, że mu się upiekło. No i upiekło, na jakieś pół roku, po którym sąd novigradzki połapał się, że klient, na którego najęto siepaczy był de facto ich obywatelem. Co w świetle tutejszego prawa wystarcza do wytoczenia procesu, nawet jeśli zbrodnię popełniono poza granicami miasta. Dojechali Kinsellę i sami zatargali na pień.
Czemu nudzę ci jak stary Petro? — Hein podniósł rekę, zanim zniecierpliwiony komiliton zdążył przerwać mu wykład. — Bo rodzina Horthy’ego wywodzi się z Novigradu. Z dziada pradziada, kurew ich mać. Pojęcia nie mam, o jakie może iść wpływy albo pieniądze, że Tretogor wydał Ruytera… Ale jak wydał, to ma przesrane.
Pauzując, gospodarz popatrzył na Rudolfa spode łba, bezmyślnie drapał się po krzaczastym wąsie, od kilku lat hodowanym równie zapamiętale, co mięsień nad pasem. Nie musiał nic dopowiadać. Wyczyścił własną szklanicę, a potem głosem zachrypniętym od pieprznej gorzały stwierdził. — Powiedziałbym ci, żebyś się od tego trzymał z daleka. Ale kazałbyś mi spierdalać, nawet jakbyś się mógł trzymać.
Heino podniósł się z siedzenia i wyciągnął do druha rękę. — Wpadnij tu z powrotem, jak czegoś więcej się dowiesz albo gdybyś… gdybyście… czego potrzebowali ode mnie. — Zawahał się jeszcze, po czym dodał. — Sam się ino pilnuj, Rud i z fartem. Mało nas zostało.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Szkoła szermiercza Heino Dönitza

Post autor: Ivan » 18 sie 2019, 21:22

Rudolf nie pamiętał. Lecz zaiste, wysłuchał do końca i bez przerywania, choć było to wcale sporo jak na jego umęczoną głowę.
Dobra, wystarczy mi już — oznajmił na zakończenie wywodu przyjaciela. — Tak się tylko zastanawiałem. Na dobrą sprawę, gówno nam po precedensach, jak skutek jest taki, że Egon siedzi w jamie i czeka na ordalia.
Zaraz, zaraz. — wtrącił się chwilę później, siadając z powrotem i przypominając sobie pewną oczywistą kwestię, która przeoczył przygnieciony dniem wczorajszy i niespodziewaną złą nowiną. — A Ruyterowie to niby wypadli krowie spod ogona? Psiajucha, Hein, przecież cały ten ród jest bardziej redański niż twoja szabla i koń razem wzięte! Nie wspominając, że mają dla korony większe, a na pewno dalece bardziej aktualne zasługi od takich Horthych. Hrabia de Ruyter zginął pod Brenną, wiodąc odsiecz królewskiego korpusu na „Środek” Coehoorna. Kim jaśnie wielmożny Kobus był dla naszego Egona? Stryjkiem co najmniej, nawet jeśli nierodzonym. Jak kurwie syny w ogóle potrafiły pomyśleć, że skazywanie kogoś z takim nazwiskiem, w dodatku w Treto… — Szermierz zamilkł w połowie, domyślając się jak. — Dlatego nam go tu podrzucają. Nie chcą skandalu w stolicy. — Mógł się mylić. Albo wprost przeciwnie — mógł wpaść na to wcześniej. Niniejsza ewentualność zdała mu się jednak dostatecznie prawdopodobna, by zawierać więcej niż tylko jedno ziarno prawdy.
Może mógłbyś coś zrobić — powiedział, żegnając się z druhem. — Przychodzi tu do ciebie kilka znanych nazwisk. Pewnie i kilka takich, które niewiele ustępują tym dwóm, które właśnie postanowiły się pozabijać o narzeczoną. — Pozwolił sobie krótką pauzę, by upewnić się, czy Heino nadąża za tokiem jego rozumowania. — Nie mam rozeznania w towarzystwie, ale co gdyby rozeszła się fama, że chcą stracić u nas de Ruytera, z tych de Ruyterów? Co gdyby? — Nie czekał odpowiedzi. Nie był pewien, czy chce ją słyszeć, ani czy zasługuje na nią ta sklecona naprędce bajka powstała dla zabicia bezsilności, a niewykluczone, że również z tej odrobiny gorzały, którą udało mu się upić. Pamiętał tylko, że za jego studenckich czasów panowie bracia, choć na co dzień żrący się między sobą pod byle pretekstem, wykazywali jednocześnie zaskakujący grupowy solidaryzm. I niewiele było wówczas trzeba, by podjudzić ich do istnego pandemonium, gdy przychodziło bronić stanowego interesu. Sam Rudriger nigdy nie był tym, który podjudza, choć zwykle jednym z pierwszych, który dawał namówić się do wszelkich możliwych ekscesów. Dzięki temu miał okazję świadkować z pierwszej ręki odwołaniu dwóch dyscyplinarnych wydaleń z uczelni oraz uczestniczyć w jednym bez mała zajeździe w „Hulaj Duszy”, karczmie i siedzibie ich studenckiego bractwa.
Ale to było dawno, w czasach, kiedy jego największym problemem było zjawić się trzeźwym na końcowych egzaminach. W czasach obecnych było nim zjawienie się w gmachu sądu.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Szkoła szermiercza Heino Dönitza

Post autor: Dziki Gon » 07 paź 2019, 16:33

Czarowny wieczór zapadał nad wąskimi, brukowanymi alejkami Starego Miasta oraz dachami strzelistych kamienic, między którymi kocie łby wiły się jak sieć meandrujących strumieni. Powietrze było ciepłe, pachnące młodością i latem. Ładniejsze zakamarki dzielnicy zaroiły się od spacerowiczów oraz znudzonej młodzieży zbijającej bąki w bramach, spoglądając prosto w zachodzące słońce przez puste lornetki butelek i ciskając kapiszonami pod stopy przechadzających się mieszczuchów.
Rudolfowi towarzyszył wzdłuż alei Kołodziejów stary latarnik uliczny, dzierżący na ramieniu długą żagiew i rozpalający kolejno ognie zniczy oraz łuczyw rozmieszczonych w elewacjach budynków.
Głowa podziękowała mu za łyk świeżego powietrza po wyrwaniu się z dusznych, wilgotnych kazamatów Baszty. Nacieszyła się nim podczas długiego spaceru z podzamcza na Starówkę, bez mała szóstego w ciągu jednego dnia, o czym dawały mu popamiętać obute stopy oraz przeguby w nogach. Do tego, jak strudzonemu tułaczką wędrowcowi okrutnie wystrychniętemu przez los, majacząca mu na horyzoncie oaza okazała się fatamorganą.
Szkoła Heina była, owszem, otwarta, ostatni goście grzecznie sprzątali plac ze swojego oręża lub zdawali wypożyczony do rezerwy, a starszawy pan Orfeo — pełniący rolę odźwiernego, księgowego i uroczej recepcjonistki zarazem — pochylał się nad kontuarem z nosem zatopionym w bieżących bilansach. Na dźwięk znajomych kroków uniósł jednak głowę omiecioną kurzawą siwych włosów i poprawił szkiełka okularów na nosie.
Nie zastaniecie pana Heina na piętrze, panie Rudolfie — poinformował szampierza. — Udał się do „Starego Kruka”. Prosił, abyście dołączyli do niego, jeśli zajdziecie, nim wróci. Nie wychodził dawno.
Potem — miast pożegnać go i wrócić do zamykania dnia w księgach — starzec, który znany był z miłości do wyrażania się w liczbach, nie słowach, zrobił coś w bardzo nieswojej naturze. Kontynuował. — Panie Rudolfie, pozwólcie do mnie na chwilę… Widzicie, kręcił się dzisiaj przy szkole jakiś zagadkowy jegomość. Z początku nie robiłem sobie nic z tego, wszak co chwila jakiś biedak przystanie, popatrzy, zagapi się na ćwiczących. Ale tamten a to sterczał, a to znikał, a to łaził pod płotem, i tak pół dnia. Przepadł na dobre dopiero, gdy pan Dönitz opuścił domostwo. — Kolejną dobrze znaną i wychwalaną przez Heina zaletą pana Orfeo było to, że mało co umykało jego uwadze. Jeszcze mniej obserwacji padało ofiarą niecelnych lub pochopnie wyciąganych wniosków, tedy gdy już nimi ferował, zwykle okazywały się trafne. — Żałuję nynie, że zbyłem początkowe przeczucie. Proszę, przekażcie panu Heinowi moje obawy, nie trzeba nam tu żadnych awanturników...
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Szkoła szermiercza Heino Dönitza

Post autor: Ivan » 08 paź 2019, 22:12

Wieczór wokół zapadał niby wyrok w trybach novigradzkiej sprawiedliwości — nierychliwie, lecz nieubłaganie. W przeciwieństwie do powietrza, Rudolf nie pachniał młodością — dzień spędzony na spacerach dłuższych niż do końca alejki dawał mu się we znaki każdym kolejnym krokiem. Jak nic zrobił dziś sto prętów, dystans godny raczej jednego z młodych giełdowych kurierów, aniżeli starych miejskich szampierzy. Podczas kursu powrotnego z zamku czuł się, jak gdyby wymierzono mu je w każdą podeszwę.
Fechmistrz znosił swój trud w mężnym cierpieniu. Bardzo pomagał mu w tym skręcający się z głodu żołądek, nobilitowany do rangi priorytetowego dyskomfortu. Poza rąbniętym jeszcze u Morcerf prowizorycznym śniadaniem i pokrzepieniem się wódką u Heina, przez cały dzień żywił wyłącznie odrobinę nadziei, całe mnóstwo domysłów, samemu najadłszy się do syta co najwyżej nerwów.
Dlatego właśnie wieść o aktualnym miejscu pobytu przyjaciela skojarzyła się mu się z przysłowiem o dwóch pieczeniach i jednym ogniu. Skojarzeniem wcale żywym i mile łechcącym wyobraźnię. Niby fatamorgana.
Słów odźwiernego wysłuchał uważnie, z niepokojem i bez najmniejszego zaskoczenia.
Dobrze. — Pomimo zmęczenia i nerwów, znalazł w głosie pochwałę dla starszawego jegomościa, wykazującego się bystrością, której próżno wyglądać u niejednego młodzika. — Dobrze, że mi o tym mówicie, panie Orfeo. Przekażę bez ochyby.
Szampierz zamyślił się na moment, spojrzał w bok, jak gdyby spodziewając się zobaczyć zagadkowego jegomościa wychodzącego właśnie z pobliskiej bramy, spomiędzy zalegających w niej znudzonych gówniarzy.
Przyjrzeliście mu się? Jak wyglądał?
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Szkoła szermiercza Heino Dönitza

Post autor: Dziki Gon » 09 paź 2019, 15:43

Kontysta przytaknął i odparł bez ociągania. — Włosy miał chyba płowe... pod okryciem, tak. A i reszta odzienia zwróciła mą uwagę. Była brudna, przykurzona. Zadziwiła mnie, albowiem i po kamizeli, i spodniach dało się poznać, że porządny to przyodziewek, kosztowny, nie godzi się takowego tarzać w pyle z ulicy. Buty także, prędzej do przejażdżki niźli brodzenia w rynsztokach. — Kiwając w zamyśleniu siwą chmurą czerepu, pan Orfeo wyraźnie usiłował przywołać w pamięci więcej szczegółów, lecz w końcu westchnął zrezygnowany. — Obawiam się, że nie widziałem dość dobrze jego twarzy ani nie zwróciłem nań dostatecznej uwagi. Był jednakowoż młody, tak mi się wydaje, nie starszy od was, panie Rudolfie. Wysmukły, niewysoki. A i nie spostrzegłem, by obnosił się z orężem.
Przez chwilę w utkwionym w szampierzu mglistym spojrzeniu rozumnych, łagodnych oczu starca pojawiło się coś na kształt ochoty, by samemu zadać pytanie. Być może o bezpieczeństwo oraz dobrobyt swego pracodawcy, którego darzył niezaprzeczalnym szacunkiem, pewnie nawet czymś na kształt ojcowskiej troski i sympatii. A być może o samego Rudolfa, którego trudowi, zmęczeniu i niedostatecznie skrywanemu zdenerwowaniu pobrzmiewającemu w głosie nie sposób było umknąć przed ponadprzeciętną percepcją pana Orfeo.
Lecz tu objawiła się trzecia i może najważniejsza zaleta szkółkowego konsjerża: nieindagowany, nie zwykł wtrącać się, radzić ani rozpytywać gwoli ciekawości o sprawy, które nie dotyczyły go bezpośrednio. Uważał to za nawyk niegrzeczny i nieprzystający ludziom kulturalnym.
Dziękuję, panie Rudolfie, za wasz czas, to już wszystko. Dokończę tu i zamknę budynek, jak się umówiłem z panem Heinem. Miłego wieczoru życzę wam obu. Bywajcie zdrowi.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Szkoła szermiercza Heino Dönitza

Post autor: Ivan » 10 paź 2019, 21:32

Bogaty, podróżny strój. Zakurzony, być może powalany jeszcze w drodze, albo dłuższym krążeniem po mieście. Był to opis, który Rudolfowi zdawał się nie przystawać do lokalnego, novigradzkiego szpicla, z drugiej jednak strony wyobrażenia szermierza na ten temat mogły odbiegać od rzeczywistości. W końcu raison d'être omawianej grupy, a przynajmniej zdolnych jej przedstawicieli było między innymi to, by nie przystawać, a odbiegać od ogólnie przyjętych stereotypów i wyobrażeń szermierzy i innych.
Dodatkowy opis gmatwał sprawę pod dwakroć. Skryta pod okryciem twarz, niewysoka, smukła budowa czy brak broni czyniły tajemniczego jegomościa jeszcze bardziej tajemniczym. A może nawet i ewentualną jejmością.
Z powodu zamyślenia, fechmistrz nie od razu zorientował się w niemym pytaniu. Podniósłszy w końcu wzrok, odpowiedział na nie, również bez słów, wahając się pomiędzy pytającym pokręceniem głową, takim z pogranicza wzruszenia ramionami, a pokręceniem przeczącym, na które się finalnie zdecydował. „Nie ta sprawa nie dotyczy żadnego z nas. Nie bezpośrednio.”
Zaabsorbowany procesem przyjaciela Rudolf żywił przekonanie, że również i streszczony mu właśnie incydent jest z nim w jakiś sposób powiązany. Nawet jeśli owym powiązaniem był fakt, że nie miał z nim absolutnie nic wspólnego.
Idę. Bywajcie.
Pożegnawszy się z Orfeem, bez mitręgi ruszył do Kruka.
Ilość słów: 0

Odpowiedz
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław