Kantor na starówce

Obrazek

Zabytkowe kamieniczki, budynki stawiane na oryginalnych elfich fundamentach, szerokie, brukowane aleje. Stare Miasto to jedna z najbardziej prestiżowych części Novigradu. Oczywiście, nie jest pozbawiona cieni.


Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Kantor na starówce

Post autor: Dziki Gon » 18 mar 2018, 18:35

Obrazek Niewielka dobudówka o wąskim froncie, wciśnięta między dwie kamienice jak naprężony materiał gaci między dwa półdupki. Mieści się na północno-wschodnim krańcu giełdy, prócz kamieniczek będąc ograniczonym od zachodu siedzibą banku rodziny Zammorto, a od południa — Cianfanellich. Wnętrze zostało zaanektowane na pojedyncze pomieszczenie o charakterze biurowym, wyposażone w podstawowy komplet mebli w liczbie biurka, trzech krzeseł, skrzyni, dwóch komódek oraz drewnianego żyrandola z mosiężnymi okuciami. Jedynymi otworami w pomieszczeniu są otwierane na zewnątrz drzwi z litego drewna oraz okrągłe okienko z widokiem na zabudowany kamieniczkami plac. Walające się na każdej płaskiej powierzchni papiery ubezpieczają od przeciągu rozmaite przyciski i naczynia. Oprócz wymiany walut można zasięgnąć tu niewysokiej pożyczki na procent. Z czego chętnie korzystają wszyscy ci, których wyrzucono przedtem z obydwu sąsiadujących z kantorem banków.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Kantor na starówce

Post autor: Dziki Gon » 04 sie 2019, 0:12

Na zewnątrz panował mrok rozświetlany tylko kilkoma zapalonymi lampami, które prowadziły do wejścia Chramu. Pomimo, że okiennice w izbie Physalisa były z reguły otwarte, powietrze tu miało zupełnie inny smak.
— Kwestie bezpieczeństwa — Sznyc klęknął nad skrępowanym i wyjął coś ze swojego troka. Physalis poczuł delikatne ukucie na szyi, a moment później żar rozlewający się od tego punktu, w dół po klatce piersiowej, jak gdyby został zanurzony w gorącej wodzie. — Słodkich znów.
Ciemność. Nawet kilka lamp, które do tej pory stanowiły ostateczny kontrast z ciemnością nocy, zgasły w oczach chłopaka, a potem... Potem nie pamiętał już nic. Obudziło go dopiero mocniejsze tąpnięcie. Ktoś postawił jego łoże na ziemi. Ponownie zaczęły docierać do niego bodźce — chłód posadzki, ziąb pomieszczenia, które pachniało wilgocią, odgłosy toczonej szeptem rozmowy. Physalis rozpoznawał głos Kreta i Sznyca, trzeci był całkowicie obcy.
— Jak ktoś się o tym dowie...
— Zadbaliśmy o to, aby tak nie było.
— Zadbaliście?
— Znasz nas. Czy kiedykolwiek miałeś przez nas jakieś nieprzyjemności.
— To co innego. Nie uchronicie mnie przed połową pieprzonych kryminalistów w tym chędożonym mieście i Hierarchą jednocześnie. Nawet wy.
— Nie doceniasz nas, Ingrid. Zobacz jakie ma oczy. Nawet nie wie, kiedy zmieniłem mu imię. Obudził się nasz klient, a niebezpiecznym byłoby, gdyby i on znał twoje prawdziwe mienie. Wkładaj tę maskę i zaczynamy.
— Jeszcze się na nic się nie zgodziłem.
— Dobra — w głosie Kreta wybrzmiała wzbierająca się w nim od jakiegoś czasu irytacja — skoro tak sprawiasz sprawę. Jutro o świcie sam osobiście dostaniesz okazję porozmawiania z Hierarchą. Obawiam się tylko, że może to nastąpić w dość niekomfortowych warunkach. Ale po co ja to mówię. Słyszałem przeto, bo taki głos panuje w całym Novigradzie, że wy kuglarze lubicie towarzystwo ognia i brzęk kajdanów. W Wielkiej Szpicy...
— Dobra, kurwa, dość! Miejmy to z głowy.
— Tu leży poszkodowany — mruknął Sznyc — nie śpi od jakiegoś czasu.
— Widzę. A teraz wyjdźcie, wasza obecność tu jest zbędna, będziecie tylko przeszkadzać.
— Będziemy czy nie, musisz to przeboleć, bo zostajemy. Taki prikaz.
— Wasze prikazy — mężczyzna nazwany Ingridem przerwał nagle i jęknął.
— Sądziłem, że już dałem ci do zrozumienia co sądzę o twoim zdaniu. Jeszcze raz mnie wkurwisz, a przysięgam na Melitele, że następnym razem będę bardziej stanowczy.
Ingrid nie odpowiedział. Nachylił się nad Physalisem, a kiedy to zrobił ten ujrzał tylko wielką, kruczą głowę.
— A więc... — głos przez maskę był lekko stłumiony, a jej posiadacz zaciągał powietrze znacznie częściej niżeli wypadało przepuszczać, że potrzebuje — ponownie poczujesz senność. Nie będę się bawił w żadne trucizny, nie mamy na to czasu. Teraz przyłożę ci dłoń do czoła i policzę do trzech. Pomyśl o czymś przyjemnym. Raz, dwa... Trzy.
Śpiączka nadeszła natychmiast. Physalis był świadomy, że znajduje się teraz w innym świecie, że majaczy, lecz tym razem nie widział palącej się chaty w Vizimborze, nie widział zmierzającego w jego stronę Muszki z upiornym uśmiechem. Nie było też Kravca.
Otulała go przezroczysta materia. Spadał w jednostajnym, płynnym ruchu, było mu dobrze, ciepło, członki nie bolały go, a on sam mógł się swobodnie poruszać. Serce biło mu szybciej niż zwykle, lecz z powodu szczęścia, które pompowało, szczęścia niemożliwego do zmierzenia. Uciekaj.
Uciekaj.
— ...nie zdążę.
— Skąd wiedzieli?
— Cicho, może nas nie usłyszą...
Łoskot i brzęk wyważanych drzwi.
Uciekaj.
— Obiecałeś. Obiecałeś protekcję. Dostałem obietnice od samego Mavericka...
— Milcz. Ani słowa.
Physalis spadał dalej, odgłosy ucichły. Znowu było mu dobrze.
— Będzie krzyczeć.
— Co?
— Zapomniałem mu powiedzieć, a teraz go nie zaknebluje zaklęciem, mam zajęte obie dłonie. Włóżcie mu coś do ust.
Serce w zamian szczęścia zaczęło pompować niepokój. I wtedy nastąpiła eksplozja bólu. Potężnego i niewyobrażalnego, bólu który nie miał źródła, a był wszechobecny jak otaczająca go materia. Rozsadzał skronie, zapierał dech, wykręcał szczękę, paznokciami rozrywał wnętrza dłoni.
— Chusta nie pomoże, przebija się przez nią jak opętany. Kret, trzeba mu palnąć w łeb.
— Nie, nie możecie...
— Bez znaczenia. Idą tu.
Dźwięk dobywanych ostrzy. Bicie dzwonów. Walka. Tupot stóp, zderzająca się ze sobą stal, krzyki. Bulgotanie.
— W imię prawa!
Skrzek i odgłosy dławienia.
Ból ustępował, aż w końcu zniknął całkowicie. Physalis począł się wybudzać. Widział nad sobą kruczą głowę, obok stał Kret i Sznyc. Miny mieli nietęgie.
— Żyjesz? — zapytał ten ostatni.
Ilość słów: 0

Lis
Awatar użytkownika
Posty: 46
Rejestracja: 16 mar 2018, 13:46
Miano: Physalis
Zdrowie: nieokreślony

Re: Kantor na starówce

Post autor: Lis » 05 sty 2020, 20:02

Błogość, jaka go ogarnęła wraz z nadejściem snu, z początku była dla niego zupełnie obca. Physalis nie pamiętał, kiedy ostatni raz spał tak dobrze, o ile dobrym można nazwać ten sztuczny stan, w który go wprawiono. Przez dłuższy, bliżej nieokreślony czas mógł się jednak cieszyć nieprzerwanym spokojem, tak innym niż wszystkie ostatnie noce, podczas których najmniejszy szmer był w stanie go wybudzić i wprowadzić w stan najwyższej gotowości, z którego na powrót ciężko było się wyrwać. Nie zdążył nawet zapytać, czym był ten tajemniczy specjał, ale po chwili przestało mieć to dla niego jakiekolwiek znaczenie.
Obudził się gwałtownie, choć, jak miało się okazać, tylko na chwilę. Ściszone głosy, z początku zupełnie obce, wreszcie zaczynały przywoływać z pamięci konkretne postaci Kreta i Sznyca, wydostające się z zasnutego snem umysłu. Mógłby przysiąc, że oprócz tej dwójki słyszał jeszcze inny, którego za nic nie potrafił dopasować do żadnej ze znanych mu osób. Albo po prostu był zbyt otępiały po tym dziwacznym specyfiku; nie mógł ocenić. Próbował rozejrzeć się po pomieszczeniu, w którym się znajdował, starając się przy tym nie zwracać na siebie większej uwagi. Nie chciał przedwcześnie zakończyć pogawędki, z której mógł dowiedzieć się czegoś odnośnie operacji, rytuału czy czegokolwiek, co mieli w planach uczynić. Z jego udziałem.
Naraz ogarnęły go wątpliwości. Czy naprawdę mógł im zaufać? Co prawda Kret i Sznyc przyszli mu wcześniej z odsieczą, jednak mogła to być tylko poza, która miałaby im pomóc uśpić jego czujność i wyciągnąć z Chramu w bardziej dogodne miejsce. Na przykład takie. Chłopak przekręcił głowę, starając się dojrzeć, kto był trzecim rozmówcą.
Najwyraźniej jego pobudka nie pozostała niezauważona. W reakcji ten trzeci, obcy podszedł do niego i nachylił. Krucza maska przyprawiła go o dreszcze i zmusiła do walki z samym sobą, by opanować odruch przyłożenia mu prawego prostego. Nie znał go i nie miał do niego ani odrobiny zaufania. Wiedział jednak, że może on być jedynym, który pomoże mu się odegrać na Kravcu. A jeżeli osiągnięcie tego celu wymagało od niego takiego ryzyka, to był gotów je podjąć.
Skinął głową. A może tylko mu się zdawało, gdyż jakimś cudownym sposobem znów pochłonęły go odmęty nocnych mar. Czyżby to jakaś magiczna sztuczka? Mieszanka emocji pociągała w nim za kolejne struny, grając wesołą, pełną szczęścia melodię. Radosne ogłupienie nie trwało jednak zbyt długo, płynnie przechodząc w pieśń niepokoju, której akompaniowały docierające doń, jakby z zaświatów, odgłosy ogólnego poruszenia, wypadających drzwi. Niezrozumiałe szepty rozmywały się w natłoku bodźców. I wtedy, gdy wszystko ucichło...
Ból skrępował całe jego ciało w bezlitosnym uścisku, wykręcając go we wszystkie strony i rozwierając szczękę, z której wydzierał się niczym nie skrępowany wrzask. Tak przynajmniej czuł się w tamtym momencie sam pacjent, gdyż wrzasku tego nie słyszał. Czy to ból odjął mu słuch, czy raczej związał język? A może doprowadził go na skraj świadomości, w której już niczego nie mógł być pewien?
Zerwał się, z trudem łapiąc powietrze. Pot spływał po nim strużkami, a rozbiegane oczy bezskutecznie próbowały przypomnieć mu, gdzie się znajduje. Nawet kiedy pochwyciły zielonymi tęczówkami dwóch znajomych chłopakowi mężczyzn, ten nadal potrzebował kilku nierównych, łapczywych oddechów, by sobie przypomnieć. Tego kruczego jednak nie dostrzegł...
Co tu się, kurwa, stało? — zapytał bez ogródek, acz z trudem. Głos niemal uwiązł mu w przesuszonym gardle. W oczekiwaniu na odpowiedź, spojrzał po sobie i spróbował poruszyć stopami. — Wszystko się udało? — Wolał się upewnić, tak na wszelki wypadek. W końcu ostatnio miał spore problemy z pojmowaniem tego, co rzeczywiste, a co nie.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Kantor na starówce

Post autor: Dziki Gon » 06 sty 2020, 1:02

Physalisowi odpowiedziała głucha cisza. Nikomu nie spieszyło się, aby to zmienić; emocje nie zdążyły jeszcze opaść. Sznyc stał przy drzwiach kantorku, wyglądając jakby czegoś nasłuchiwał. Mężczyzna w masce, który jeszcze niedawno pochylał się nad chłopakiem, teraz siedział tuż obok jego pryczy, na prostym krześle, dysząc miarowo. Nieustannie poprawiał maskę, która widać ciążyła mu w tym momencie.
Zapach w pomieszczeniu był inny niż ten, który Physalis mógł nieświadomie zapamiętać, gdy został tu sprowadzony. Dotąd suche powietrze smakujące kurzem i drapiące wnętrze nosa zastąpił fetor rzeźni, dojmujący, wilgotno-metaliczny swąd juchy mieszającej się ze wstrętną wonią formaliny. Miał już okazję poznać zapach tego pierwszego i zmysł węchu igrał z nim teraz, przywołując wizje wydarzeń z Vizimbory.
Kiszka — powiedział ponuro Kret, a nikt z obecnych, oprócz Physalisa, nawet nie drgnął słysząc głos starszego zbrojnego. — Miejsce miały komplikacje. W zasadzie dwie, łyse jak para starych anemików, komplikacje.
Zbrojny kopnął coś ciężkiego na podłodze. Gdyby Physalis się wychylił, mógłby ujrzeć dwie pary nóg wystające z zagłowi przeciwnej strony pryczy, przy której stał też Kret.
Ktoś nas wsypał. Odwiedzili nas przeuroczy strażnicy świątynni, których musieliśmy czym prędzej uciszyć, zanimby postawili pół miasta na nogi. Nie można zrobić nic głupszego w Novigradzie, niż odjebać takowego.
A prosiłem was — przemówił mężczyzna w masce, kręcąc głową. — Błagałem. Pomogę, ale po cichu, bez ekscesów, gdy nadejdzie dobry moment. To nie hokus-pokus karciany, ale poważna operacja. Doskonale wiedzieliście, że gdy już zacznę, to nie będę mógł przerwać, bo albo ja, albo on…
Ale co ty Ingrid starasz się tu imputować? Myślisz, że ja sam sobie decyduje, kiedy podobne manewry przeprowadzać? Uważasz, że siedzę na rzyci, przez pół dnia gram w kości i gdy nadejdzie mnie ochota, zbieram o zmroku kalekę z Chramu i cichcem przemycam go przez pół miasta do niezarejestrowanego czarodzieja tylko po to, aby sobie podokazywać?
Czarodziej nie odpowiedział.
Siedzimy po uszy w gównie, panowie — kontynuował Kret. — Maverick będzie wściekły, gdy tylko się o tym dowie. Po tych tu dwóch zostanie smród, sami wiecie jak wielki. Gdy Świątynni dowiedzą się, że ich parka wącha kwiatki od dołu, przewrócą całe miasto do góry nogami, byleby tylko znaleźć winnego.
Jutro w tym kantorze rozpęta się piekło — odezwał się Sznyc. — Na pewno wiedzą, że ci dwaj tu poszli, musieli komuś o tym raportować.
Nie inaczej. Trzeba pozbyć się ciał. Zrobić tu porządek. I spierdalać, czym prędzej.
Ingrid zerwał się z krzesła, struchlałymi dłońmi obejmując głowę.
Właśnie, kantor! Co wyście najlepszego narobili… Ignatius, najemca. On mnie zna. Wezmą go na spytki. A lokal wynajmują mu przecież banki Cianfanellich i Zammorto. Czy wy macie pojęcie kim oni są?
Nie, kurwa. Wyobraź sobie, że mieszkam tu od wczoraj. — Twarz Kreta nabrała niezdrowych, czerwonych barw. Przetarł ją wnętrzem dłoni, zaklął paskudnie. W końcu spojrzał na Physalisa, skinął na niego. — A on? Będzie chodził? Bo jak nie, to wiesz co będzie trzeba zrobić.
— To zależy już od niego samego.
Ilość słów: 0

Kościej

Re: Kantor na starówce

Post autor: Kościej » 06 sty 2020, 1:13

► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0

Lis
Awatar użytkownika
Posty: 46
Rejestracja: 16 mar 2018, 13:46
Miano: Physalis
Zdrowie: nieokreślony

Re: Kantor na starówce

Post autor: Lis » 07 sty 2020, 23:30

Powoli odzyskiwał kontrolę nad swoim ciałem. Puls wyraźnie zwalniał, a docierające doń bodźce były teraz łatwiejsze do przetrawienia, pozwalając mu na dokładniejsze rozeznanie się w sytuacji. Smród potu i krwi wymieszał się w jego nozdrzach, nie powodując w chłopaku bynajmniej mdłości czy zawrotów głowy, a raczej natychmiast przywracając trzeźwość umysłu. Być może była to podświadoma reakcja, mająca na celu zmusić go do walki o przetrwanie? Physalis nie był ani lekarzem, ani tym bardziej filozofem, żeby się nad tym rozwodzić.
Oprzytomniał wreszcie, przypominając sobie o celu całej tej nocnej eskapady. Pobieżnie tylko wsłuchując się w głosy towarzyszących mu mężczyzn, wpatrywał się usilnie we własne stopy. Przebrnąwszy przez chwilę zawahania, kiedy to zbierał się na decyzję, czy jeszcze przez chwilę pozwolić sobie na życie choćby i złudną nadzieją, nie wytrzymał wreszcie. Całym wysiłkiem skupił się na choćby delikatnym poruszeniu palcami.
Serce zabiło jak oszalałe, kiedy stopa drgnęła zgodnie z jego rozkazem. W przypływie euforii obdarzył zamaskowanego cudotwórcę spojrzeniem będącym mieszanką szoku, uwielbienia i skrywanej głęboko wdzięczności. Ten jednak nie zwracał na niego większej uwagi, awanturując się w tym momencie o swój kantorek. Też mi coś, piwnica jak każda inna. To tu, tutaj odgrywa się wielki finał wieczoru, zdawał się myśleć. Chłopak nie potrzebował jednak niczyjej aprobaty, wykręcając ostrożnie zdrętwiałą nieco stopę we wszystkie strony w celu oceny sukcesu. Tym bardziej nie interesowały go jakiekolwiek konsekwencje, o których tak żywo rozprawiali.
Wreszcie zainteresowano się jego stanem. Młodzieniec, oparty na ramionach, kontynuował swoje ćwiczenia, chełpiąc się tryumfem przez dłuższy moment. Kiedy jednak Ingrid uraczył ich zdawkową oceną, która niechętnie pokrywała się z jego własnymi obserwacjami, postanowił udowodnić mu, jak bardzo się mylił. Chwycił się stojącego obok, pustego już krzesła, na którym dopiero co lamentował czarodziej, by wspiąć się po nim powoli. Zgiął nogę, przenosząc ciężar na jedno kolano, z trudem uniósł się do koślawego klęku. Wolna kończyna przesunęła się ospale po posadzce, by wesprzeć drżącą coraz bardziej drugą nogę. Physalis uniósł lewe kolano, w ostrożnej próbie powstania do jako takiego pionu. Usilnie ignorował drażniące coraz bardziej krople potu, roszące się na jego skroniach i zdradzające przy tym wszystkim zebranym jego wysiłek. Zacisnął mocniejszy chwyt na oparciu krzesła, przeniósł ciężar.
Brzęk krzesła i donośny jęk odbił się od splamionej krwią posadzki, kiedy młodzieniec runął na ziemię, przewracając za sobą taboret. Groźne, przeciągłe warknięcie towarzyszyło odgłosom odrzucanego w afekcie krzesła. Chłopak oparł się na wyprostowanych ramionach ze wzrokiem wbitym w martwy punkt pomiędzy nimi, oddychając przy tym głęboko i szybko. Naraz, we wcale zwinnym manewrze, przerzucił ciężar na jedną kończynę, sięgając drugą za szatę czarodzieja gdzieś w okolicy klatki piersiowej i we wściekłym szarpnięciu ściągnął go do parteru.
Jak mogłeś — dyszał ciężko. — Jak mogłeś tak spierdolić sprawę? — wbił w niego rozsierdzone spojrzenie. — I jeszcze śmiesz twierdzić, że to zależy już tylko ode mnie!
Młodzieniec puścił go, obracając się przy tym do siadu. Wolną ręką otarł spocone czoło. Spojrzenie zawiesił gdzieś w nicości przed sobą, trzymając je z dala od zebranych. Nie mógł sobie pozwolić, by poznali po nim, jak bardzo był rozczarowany.
Masz powtórzyć tę operację — rzekł już znacznie spokojniej, jednak wciąż stanowczo. Zupełnie, jak gdyby decyzja ta należała tylko do niego.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Kantor na starówce

Post autor: Dziki Gon » 09 sty 2020, 0:31

Puszczaj — warknął czarodziej, odrywając palce Physalisa. — Puszczaj albo pożałujesz! Zróbcie cośże z nim albo go usmażę jak przepiórkę...!
Kret przybył z odsieczą, chwytając chłopaka wpół pewnym i stanowczym ruchem, szybko i sprawnie przerzucając go z powrotem na tapczan. Nie spotkał długotrwałego oporu, albowiem Physalis chybko opadł z sił i zaraz znieruchomiał, dając oznaki życia zaledwie w postaci raptownych i głośnych oddechów. Wywiadowca stał jeszcze przez chwilę nad nim, gotów zareagować, gdyby to nie było ostatnie słowo, lecz wkrótce i on odpuścił, odsuwając się z powrotem w cień.
Nie ma co płakać nad rozlanym szambem — skonstatował Sznyc, nareszcie przestając nasłuchiwać i dołączając do reszty. — Każda chwila jest cenna. Jeśli chłopak nie jest w stanie chodzić to tak czy siak będzie nędzną przynętą. Bogdan nigdy się z nim nie spotka, nie będzie ryzykował.
Wszyscy wiedzieli, że Sznyc miał rację. Kraviec zdążył już udowodnić, jak bardzo wytrawnym i niewygodnym graczem się stał, a nawykowe bagatelizowanie jego osoby pozwalało mu skutecznie umocnić pozycję w półświatku. Przestano zatem bagatelizować i zaczęto baczyć. Na każdy ruch.
Nie dam rady powtórzyć operacji, na pewno nie teraz — powiedział Ingrid, który już z powrotem na krzesło nie usiadł. — Możemy powtórzyć za jakiś czas, ale w innych warunkach, a najlepiej nie w tym mieście.
Hola, hola — Kret wzniósł ręce, robiąc pauzę, podczas której rzucił dwójce długie i bystre spojrzenie. Kiedy je z powrotem opuścił na biodra, wyraz jego twarzy był drapieżny jak u głodnego wilka. — A co to za umizgi? Może jeszcze sobie dacie po całusie? Panowie — nie ma żadnego później. Nie ma żadnych kolejnych prób. Widzicie się po raz pierwszy i ostatni. Chłopcze, może od tego noszenia ubzdurało ci się, że jesteś dworzaninem? Otóż wytłuszczę ci to tu i teraz — nie jesteś. Miałeś zostać wyleczony, aby stać się wabikiem. Nie wyszło. Nie zdążysz się też wykurować w terminie, ergo stałeś się bezużyteczny. Nikt nie jest ci nic winny.
Podszedł do sekretarzyku, który zaścielała sterta papierów. Zerknął pobieżnie na coś, co przypominało broszurę i odłożył z powrotem na miejsce.
Ingrid, pozbądź się ciał. Magicznie. No, spokojnie, znajdziesz siły. Po prawdzie to ten cały bajzel sprokurowało twoje partactwo. Z tobą, młody człowieku, najchętniej bym się już pożegnał, ale mam rozkazy. Które są dość bezsporne. W razie, gdyby operacja się nie powiodła, zaraportować Maverickowi. Sznyc?
A gdyby go tak zostawić na ulicy? Na dobrej ulicy, ma się rozumieć. W łachach nikt nie zwróci na niego uwagi, a ci co go szukają, znajdą.
Nie. Instrukcje są jasne. Maverick nie daje ich bez powodu.
Ilość słów: 0

Lis
Awatar użytkownika
Posty: 46
Rejestracja: 16 mar 2018, 13:46
Miano: Physalis
Zdrowie: nieokreślony

Re: Kantor na starówce

Post autor: Lis » 10 sty 2020, 1:20

Znowu stracił panowanie nad swoim ciałem. Tym razem jednak zamiast nagłego upadku poczuł wznoszenie, zbyt gwałtowne jednak, by móc się nim cieszyć i zbyt krótkie, gdyż zakończone rychło przerzutem na pryczę. Zdążył jedynie warknąć, nie zdoławszy się nawet odwinąć, a już lądował na całkiem miękkim posłaniu. Niezauważalnie niemal przemknęła mu przez głowę myśl, dlaczego operacji tej nie prowadzono, ułożywszy go tutaj. Może i nie czuł zbyt wiele podczas zabiegu, tfu! Partactwa prędzej! Jednak przyjemniej byłoby wybudzić się z narkozy tu, niźli na ziemi. Być może łatwiej byłoby pogodzić się z tym, że jego jedyna nadzieja umarła tak prędko.
Towarzyszący mu mężczyźni wdali się w żywą dyskusję, która podświadomie budziła w nim agresję. Z każdym kolejnym słowem chęć wrzaśnięcia i przerwania tego jazgotu, przynajmniej na chwilę, stawała się coraz bardziej nieznośna. Coraz wyraźniej dostrzegał też to, co do tej pory tłumił w sobie obietnicą ozdrowienia — nie byli to jego sprzymierzeńcy, przynajmniej nie z ich wyboru. Łączył ich jedynie wspólny cel, którym był Kraviec. Najchętniej martwy.
Kiedy Kret zaczął sobie z niego dworować, na moment jego słowa nabrały zupełnie innego tonu, a twarz, ledwo widoczna w półmrokach kantorku, przypominała tę wstrętną gębę o wyniosłym spojrzeniu, którą musiał znosić całe swoje dzieciństwo. Florent również zwykł wyśmiewać każdy jego błąd, nawet jeżeli w jego własnym mniemaniu błędem nie był. Zabawiał dziewczęta przybytku prześmiewczymi spostrzeżeniami, dotyczącymi jego rzekomych myśli i sposobu rozumowania. A ponad wszystko — zawsze dawał mu odczuć, że był lepszym od niego. Dokładnie tak, jak czynił to w tej chwili ten wąsaty chuj.
Byłby splunął, gdyby nie fakt, że zdał sobie sprawę z konieczności przebywania w ich towarzystwie, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas. Choć traktowali go jak śmiecia, z czym nawet się specjalnie nie kryli, byli jego jedyną szansą na dotarcie do Mavericka — człowieka, który być może jako jedyny nie dawał mu odczuć tej ich zasranej wyższości... Nie, zaraz, był jeszcze Traszka. Ale choć starał się odrzucić od siebie tę myśl jak najszybciej, w głowie chłopaka zakiełkował pomysł, jakoby postawa Fostera również była jedynie grą, która miała na celu uśpić jego czujność.
Naraz przypomniał sobie jeszcze kogoś, na chwilę sprzed wydarzeń w Vizimborze. Ciemnowłosa kobieta, osnuta aurą tajemniczości i mistycyzmu, uśmiechnęła się do niego.
Brawo, durniu. Twoja łatwowierność cię kiedyś zabije. Potrząsnął głową, otrząsając się z tej wizji. Udając, że cały kreci monolog obszedł go mniej, niźli elfy zdychające gdzieś na krańcu świata, spojrzał po zebranych.
To jak, ruszamy? — zapytał dziarsko, chcąc popędzić tę parszywą załogę, by możliwie jak najszybciej się od nich uwolnić. Byłby nawet wstał dla lepszego efektu, ale nie poszło mu to najlepiej. Rozejrzał się jeszcze wkoło w celu wyłapania jakichkolwiek wskazówek, które pozwoliłyby mu na odnalezienie tego miejsca w przyszłości. Tak na wszelki wypadek.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Kantor na starówce

Post autor: Dziki Gon » 11 sty 2020, 1:59

Idziemy, a jakże — odpowiedział równie dziarsko Kret, uśmiechając się brzydko. Gdyby tylko wiedział, gdzie go teraz zaprowadzimy, pomyślał, zatykając kciuki za pas. Sznyc kiwnął głową, dając znak, że wie co teraz muszą zrobić. Zawczasu jednak, starszy z wywiadowców wskazał na ciała i gęstą juchę, która zdążyła ostygnąć na podłodze.
Ingrid, powierzam ci pozbycie się zwłok. Fakt, że od tego zależy również twój żywot, powinien cię odpowiednio zmotywować. Nie spierdol tego, ładnie proszę. A ty kładź się na płasko na plecy i oddychaj, póki możesz, bo z doświadczenia wiem, że ciężko o to mając łeb pod pledem.
I tak zwinnie przystąpili do pracy. Totumfaccy Mavericka narzucili na Physalisa derkę, którą go otulili niby całunem, ściągnęli mu dolne członki oraz szerokość piersi lnianym sznurem i odliczywszy do trzech podnieśli go sprawnie. Czarodziej łypał na nich wściekłym wzrokiem.
Zatem zostawiacie mnie z tym całym pobojowiskiem? Z tymi puchnącymi trupami, z tą miazgą, ze śmiercią. Samemu udając się teraz, gdzie? Pewno do burdelu.
Kret i Sznyc zarechotali. Krótko i skrzekliwie.
Nawet nie wiesz, Ingrid, jak bardzo cięty jest czasami twój dowcip.
Poszli w ciemną noc.
Ilość słów: 0

Odpowiedz
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław