Dobre intencje bardzo często nie są wystarczające, by osiągnąć zamierzony cel, o czym Nazairczyk po raz kolejny musiał się dziś przekonać. Być może nie podszedł do Trichtera w odpowiedni sposób, zastosował niewłaściwą metodę, albo z góry był skazany na porażkę, jednak koniec końców nie udało mu się przekazać młodzieńcowi odrobiny dziarskości i obudzić w nim rycerza (ani nawet giermka), na którego pozował. Z drugiej strony, Roel podziękował w duchu losowi, że Elan nie zebrał się do kupy i nie zaczął bronić swojej godności, wyfantazjowanej przyszłości z Mariettą, a przede wszystkim lutni. Chociaż przyszedł tu wyłącznie po instrument, przy okazji sprowadził na ziemię jakiegoś szczeniaka.
Szloch i niekończące się labiedzenie chłopaka, ciemnowłosy podsumował w swoim zwyczaju, czyli grobowym milczeniem, przerywanym sporadycznie westchnięciem z bezradności. Trichter był, jak każdy widzi, wrażliwcem, a nawet i ofermą, ale Cichy widział w nim siebie z dalekiej przeszłości. Też niewiele potrafił, też miał naiwne marzenia, a gdyby nie grupa podobnych mu dzieciaków, najprawdopodobniej nigdy nie opuściłby rynsztoków Belhaven. Zrobiło mu się żal zawodzącego chłystka – choćby uciekł do samego Nilfgaardu, a potem popłynął statkiem do Ofiru, rzeczywistość będzie dla niego bardzo ciężka do zaakceptowania, przynajmniej jeszcze przez najbliższy czas.
Z względnie niekomfortowej sytuacji wyrwał Roela jego towarzysz. Mimo swojej spostrzegawczości, musiał mu się przyjrzeć dwa razy, nim odkrył, że ten rozszarpany przyodziewek i potłuczona buzia należą do jego przyjaciela. Nie znosił oglądać druha w takim stanie. Zawsze wierzył, że pomagając mu w ucieczce od jego ojca zainicjował ich wspólną, wielką przygodę, lecz w takich momentach, jak ten, wątpił w słuszność swojej decyzji. W rezultacie, te negatywne myśli zawsze prowadziły do jednego, a mianowicie do incydentu na Stokach, ale szczęśliwie Cichy nie zdążył tam zawędrować, otrzeźwiony przez głos Froyta.
W ułamku sekundy Trichter przestał dla niego istnieć. Pewnym ruchem ręki chwycił złotą lutnię i przytulił ją do swojej piersi. Jeżeli Elan zaprotestowałby wtedy choćby słowem, bez zbędnych ceregieli zamknąłby mu dziób pięścią, najpewniej uciszając go na dobre kilka pacierzy. Zgodnie z poleceniem wstał i zaczął chyżo
przemieszczać się w stronę jednej z bram miejskiego parku, w międzyczasie czekając na zwięzłe wyjaśnienia od blondyna.