Chram Melitele

Obrazek

Biedota zwykła mawiać, że w Nowym Mieście nawet gnój nie odważa się śmierdzieć. Prawda jest taka, że rzeczy śmierdzące śmierdzą tam jak wszędzie indziej, ale kwitnące klomby świetnie maskują przykre zapachy. Z przykrymi ludźmi nie jest tak łatwo.


Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Chram Melitele

Post autor: Dziki Gon » 18 mar 2018, 18:44

Obrazek Jedna z dwóch — obok kultu Kreve — innowierczych świątyń w obrębie miejskich murów. W ciszy, w pokoju, w bezludnej otulinie parku, z datków wiernych pobudowano skromny chram, w którego opoce każdy może znaleźć azyl. Kamienne krużganki otaczają skromny, lecz prześliczny wirydarz obsadzony barwnym kwieciem — tulipanami, narcyzami, nieśmiertelnikami, goździkami i krzewami róż — i przyozdobiony fontanną, w której kąpią się i piją wróble. Pod murami rosną karłowate drzewka, pędy roślin, wspinają się po fasadach i kolumnach. Na klombach nowicjuszki uprawiają majeranek, bazylię, szałwię, rutę, rozmaryn, krokosz i szpikanard oraz rozliczność innych ziół. Większość z nich służy leczeniu naparami chorych oraz rannych w miejscowym ermitażu, przerobionym na szpitalik. Chram z otwartymi ramionami przyjmuje darowizny, lecz nigdy nie słyszało się, by kazał płacić sobie za opiekę nad potrzebującymi. Nawet gdy liczba potrzebujących przerasta liczbę sienników w samotni, czystych okładów oraz spracowanych rąk do pomocy. Matka Katara — głowa świątyni — czuwa, by wrota przybytku były otwarte dla nieszczęśników dzień i noc. Rozmiary kompleksu są skromne, lecz wystarczające, by spełniał swą funkcję. Mieści komnaty dla schorowanych, dormitoria nowicjuszek i osobne sypialnie kapłanek. Wszystkie pomieszczenia łączą się w cieniu łukowatych empor, wyglądając witrażami na ogród. Sala modlitewna z posągiem bogini Melitele jest niewielka, za to otwarta we dnie w nocy, dla każdego, kto potrzebuje zasięgnąć łaski Bogini-Matki.
Ilość słów: 0

Lis
Awatar użytkownika
Posty: 46
Rejestracja: 16 mar 2018, 13:46
Miano: Physalis
Zdrowie: nieokreślony

Re: Chram Melitele

Post autor: Lis » 27 lut 2019, 0:06

Dzień ciągnął mu się w nieskończoność. Zupełnie, jak gdyby Melitele postanowiła dawać młodzieńcowi kolejne szanse na spełnienie życzenia Matki Katary i odbycia ckliwej rozmowy z Wszechmatką. Zamiast tego Physalis zdecydował się na snuciu marzeń i planów, w których to niepozorne ostrze, które zostawił mu Maverick, zatapia się w różnych częściach ciała Kravca. Z reguły była to jednak krtań, raz po raz szarpana sztyletem na milion sposobów. Chłopak zdawał sobie bowiem sprawę, że gdyby miało przyjść, co do czego, w obecnym stanie lepiej nie było oddawać się pokusie zakosztowania słodkiej, powolnej zemsty za położenie, w którym się przez niego znalazł. Obolały, niemal bezbronny, przygwożdżony do łóżka. Miał nadzieję, że tylko chwilowo.
Przybycie siostry zawsze witał w ten sam sposób. Oręż natychmiast znikała gdzieś, najczęściej pod poduszką, a on sam unosił się na łokciach, by możliwie jak najbardziej zrównać się z jej poziomem. Nie przyglądał się jej jednak zbyt uważnie, w głowie oczekując tylko, aż nadejdzie czas spełnienia obietnicy danej mu przez śledczego.
Im bardziej dzień chylił się ku zachodowi, przynosząc ze sobą odgłosy nocy, tym bardziej oddawał się nasłuchiwaniu. Wśród docierających doń dźwięków nie rozpoznawał jednak żadnych, które mogłyby wskazywać na przybycie Fostera. Oczekiwanie stawało się nie do zniesienia, tym bardziej, że w niemal całkowitym mroku jedynym wyznacznikiem dłużącego się czasu była dopalająca się świeca, której stale równy płomień tylko potęgował w chłopaku poczucie irytacji i zniecierpliwienia.
Z amoku wyrwał go trzask, zalewający pomieszczenie nieprzeniknionym mrokiem. Ciemność rozświetlona naraz błyskiem stali przyprawiła go o szybsze bicie serca. Lewą dłonią odruchowo sięgnął rękojeści noża, podczas gdy prawa zacisnęła się na rogu poduszki. W przypadku ataku ze strony intruza spróbowałby się nią obronić, przy odrobinie szczęścia wydzierając broń przez szarpnięcie nią, gdy ostrze przedostawałoby się przez materiał. Wolną, lewą ręką wyprowadziłby cięcie w nadgarstek napastnika.
Kim jesteś? — rzucił w mrok, siląc się na stłumienie targających nim emocji.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Chram Melitele

Post autor: Dziki Gon » 15 mar 2019, 0:32

Wpadłszy przez okno, ciemny kształt przeturlał się po podłodze i naraz wyprostował. W pomieszczeniu było zbyt ciemno, aby Physalis był w stanie rozpoznać rysy twarzy nieznajomego, mogąc jedynie domniemywać, że te i tak pewnie skryte były pod materiałem. Pytanie chorego rozbrzmiało w nagłej ciszy i zawisło w powietrzu, a szybki rytm serca ochoczo akompaniował przerzucanemu z dłoni do dłoni ostrzu oprawcy. Był wysoki, to chłopak zauważył już od razu, a rzucany cień wydawał się bajecznie smukły. Gdyby Physalis był pełen sił, prawdopodobnie mógłby stanąć z nim w szranki, warunki fizyczne mieli możliwie podobne.
Cień zastygł w bezruchu zdradzając swoją nagłą niepewność. Wcześniejsze, nad wyraz zawodowe wejście obeszło się jedynie dobrym wrażeniem. Jegomość wyraźnie się wahał, czy odpowiedzieć na pytanie.
— Mówią na mnie Memphis — zdecydował się w końcu. Mówił stłumionym głosem. Zręcznie zamłynkował krótkim ostrzem, ciągle trzymając je w ruchu i tym samym uniemożliwiając Physalisowi bardziej skrupulatną analizę. — Przyszedłem cię zabić. Pozwól, a zrobię to możliwie bezboleśnie.
Ilość słów: 0

Lis
Awatar użytkownika
Posty: 46
Rejestracja: 16 mar 2018, 13:46
Miano: Physalis
Zdrowie: nieokreślony

Re: Chram Melitele

Post autor: Lis » 15 mar 2019, 12:35

Zupełnie nieoczekiwanie, odpowiedź nadeszła. Physalis miał nieodparte wrażenie, że głos intruza docierał do niego nieco zniekształcony, jakby tłumiony przez maskę czy chustę, za którą zapewne ukrył swe parszywe lico. Smukły kształt w pierwszej chwili nie łączył się z nikim, kogo dane mu było wcześniej spotkać. Po kilku przyspieszonych oddechach, którym towarzyszyły niemal bolesne uderzenia serca, chłopak przypomniał sobie jednego z członków Kravcowej bandy, wtedy jednak dzierżącego przedziwny łuk. Czyżby możliwym było, że za moment miał zginąć z ręki wszawego ostrouchego?
Imię się co prawda nie zgadzało, ale w tamtej chwili nie miało to najmniejszego znaczenia. Rozgoryczony młodzieniec zdawał sobie sprawę, że jego jedyną przewagą jest skrywane pod poduszką ostrze, o którym potencjalny oprawca raczej nie miał pojęcia. Naraz zrozumiał, że nie tylko o tym mógł nie wiedzieć.
Moje gratulacje, Memphisie — rozpoczął obojętnym głosem. — Dorwałeś sparaliżowanego kalekę. Jak mniemam, z pewnością zostaniesz z tego tytułu hojnie wynagrodzony. — Chłopak postanowił grać na czas, pozwalając swym oczom na coraz lepsze przyzwyczajanie się do wszechobecnej ciemności. — Miałbym jednak do ciebie jedną prośbę, jeśli można oczywiście.
Widział w mroku coraz więcej. Chociaż korciło go, by rozejrzeć się po pomieszczeniu w celu znalezienia czegokolwiek, co mogłoby być mu pomocne, postanowił nie spuszczać oczu z intruza, gdyby ten zdecydowałby się wreszcie zakończyć tę farsę. Musiał być gotowy w każdym momencie.
Zdradź mi proszę, kto cię tu przysłał, bym z zaświatów mógł dręczyć nie tylko ciebie, ale i jego.
Ciągle pozostawał w bezwzględnym bezruchu. Z dwiema dłońmi spoczywającymi bezładnie przy wezgłowiu musiał wydawać się bardzo łatwą ofiarą. Na tyle bezbronną, że chłopak miał nadzieję uśpić czujność napastnika i w odpowiednim momencie wyprowadzić zaplanowaną wcześniej kontrę.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Chram Melitele

Post autor: Dziki Gon » 23 mar 2019, 20:52

Memphis wysłuchał do końca Physalisa, nie przestając bawić się ostrzem. Niewiadomym było czy należało uważać to za objaw nerwowości, czy buzującej w chłopaku adrenalinie. Pytanie kaleki podsumował głośnym parsknięciem.
— Masz mnie za głupca? Myślisz, ze możesz sobie ze mną pogrywać? Zabiję cię. Muszę to zrobić. Mają moje dzieci. Znasz reguły, niby dzikie koty, przetrwa silniejszy! Ha!
To powiedziawszy, zamaskowany rzucił się na Physalisa, wolną, lewą ręką sięgając do jego szyi, prawą, z ostrzem, trzymając w bezpieczniej odległości uniesioną tuż nad głową, gotową opaść i śmiertelnie ugodzić.
Nie było czasu kalkulować.
Ilość słów: 0

Lis
Awatar użytkownika
Posty: 46
Rejestracja: 16 mar 2018, 13:46
Miano: Physalis
Zdrowie: nieokreślony

Re: Chram Melitele

Post autor: Lis » 08 cze 2019, 8:19

Nie było czasu kalkulować.
Kiedy tylko parszywa łapa sięgnęła szyi chłopaka, jego własna ręka wystrzeliła w górę, prześlizgując się w zręcznym manewrze po skórze napastnika, by zatopić dzierżony sztylet w jego krtani. Przewaga w postaci długości ostrza powinna być wystarczająca.
Tym bardziej, że niedoszły oprawca nie wymierzył jeszcze śmiertelnego ciosu. Zawieszając jedynie broń gdzieś w powietrzu, jakby kontemplował nad wymierzanym właśnie wyrokiem. Niewiele myśląc, Physalis sięgnął prawą, nieuzbrojoną dłonią do nadgarstka napastnika, mierząc się z nim w beznadziejnej próbie sił.
Bezpieczeństwo rodziny może i mogło stanowić odpowiednią motywację, jednak z pewnością nie dawało żadnej przewagi. A już na pewno nie nad kimś, kto nie miał już nic do stracenia.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Chram Melitele

Post autor: Dziki Gon » 09 lip 2019, 1:29

Ostrze Physalisa napotkało coś na swojej drodze. Ledwie musnęło, lecz częściowo sparaliżowany chłopak mógł być pewny swojego odczucia. I rzeczywiście, w tej samej chwili napastnik uskoczył jakby rażony piorunem, zatrzymując się dopiero plecami na przeciwległej ścianie. Wolną dłoń przyciskał kurczowo do szyi.
— Nie żyję... — jęknął przerażony. Trzęsąc się, zsunął się powoli w dół aż na podłogę, gdzie wydawał z siebie odgłosy zbliżone do szlochu. — Nie żyję — powtórzył, tym razem ciszej.
Kiedy wydawało się, że to już faktycznie koniec, mężczyzna dał znak życia i odjął dłoń od rany. Wszechobecny półmrok uniemożliwiał dogłębniejszą analizę stanu nieznajomego, ale wszystko wskazywało na to, że obrażenia nie są na tyle poważne, aby móc je uznać za śmiertelne.
Zanim podobna myśl zdążyła dotrzeć do jego świadomości, drzwi izby otworzyły się z hukiem i dwie postacie ściskające kurczowo w rękawicach obnażone już miecze, zawitały w środku.
— Bierz go — rozkazał jeden drugiemu, wskazując sztychem miecza na leżącego pod ścianą. Physalis usłyszał tylko łoskot kopnięć i wycie, a potem brzęk upadającego ostrza.
— Zobacz Kret jaki nóż. Byka by nim mógł położyć, a ze słabującym w paraliżu, co to ma krzyż jak wykałaczkę złamany, dostał w ciry. Cicho tam psie, czego jojczysz. Oszczędź płacz dla starego Fedora, jak cię na spytki weźmie. Czego za onuce łapiesz, a masz kopa, łajzo.
W tej samej chwili do Physalisa podszedł drugi z uzbrojonych, ten sam, który wydał drugiemu rozkaz.
— Jestem Kret, a tego tu zwą Sznyc — powiedział, uchylając rąbek opończy. Był to wąsaty, przyprószony siwizną jegomość, o twarzy ściągniętej w ascetycznem grymasie. Był to człowiek starszy, lecz nadal w doskonałym wigorze. — Wybaczcie nasze spóźnienie. Zdaje się, że wróg zdołał się wywiedzieć i zostawił nam po drodze niespodziankę — mówiąc to, pomasował się po barku, cicho stęknąwszy. — Uporaliśmy się z nią, lecz taka zwłoka mogła nas dużo kosztować. Gdyby nie wysłali tu tej miernoty, a profesjonalistę, byłoby już po ptakach.
Sznyc splunął tuż obok skrępowanego już napastnika.
— Dziw to, doprawdy — stwierdził — że rzeczywiście nie dali tu kogoś nieco bardziej rozgarniętego. Mało rzeźników w tym mieście?
— Nie czas to, aby teraz nad tym radzić. Musimy cię jakoś przetransportować. I to możliwie jak najdyskretniej. Psia jucha, nie mamy żadnych noszy. Leć Sznyc, poproś siostrzyczki niechaj coś zorganizują. Żywo aby.
Kiedy Sznyc wyszedł, Kret usiadł na skraju pryczy Physalisa i wyciągnął jabłko.
— Ładnie go usiekłeś. Trenowałeś coś wcześniej?
Ilość słów: 0

Lis
Awatar użytkownika
Posty: 46
Rejestracja: 16 mar 2018, 13:46
Miano: Physalis
Zdrowie: nieokreślony

Re: Chram Melitele

Post autor: Lis » 09 lip 2019, 22:17

Złapał oddech dopiero, kiedy napastnik osunął się na ziemię. Chłodne powietrze smakowało mu tak, jak jeszcze nigdy dotąd. Jak gdyby ktoś uraczył go nieznanym, egzotycznym przysmakiem, który, jeszcze doskonale świeży, dopiero co wydostał się ze szczelnie zamkniętej, pokładowej skrzyni. Jeszcze jeden wdech, by rozkoszować się odkrytym na nowo aromatem choćby jeszcze przez chwilę, która jednak bezpowrotnie rozpływała się w gęstej atmosferze pomieszczenia.
Chłopak szybko opamiętał się, wspinając na łokciach i unosząc do siadu. Bystra zieleń oczu błysnęła w półmroku, starając się przedrzeć przezeń i ocenić sytuację. Instynktownie zacisnął palce na rękojeści dzierżonego sztyletu w pewniejszym chwycie. Zdawał sobie sprawę, że jeżeli nie udało mu się wykończyć riposty przy pierwszej okazji, posiłkując się elementem zaskoczenia, kolejnej mogło nie być. Mimo to, nie miał zamiaru bezczynnie czekać na własną śmierć z rąk niedobitka.
Serce stanęło mu na chwilę, mógłby przysiąc na samą Melitele, kiedy to drzwi rozwarły się z łoskotem, a wtargnięciu towarzyszyła wyraźna komenda. Dopiero kiedy jedna z postaci ruszyła w stronę, z której jeszcze przed momentem docierało do niego żałosne zawodzenie, zrozumiał, że tym razem to nie on był celem. Z zapartym tchem obserwował rozwój sytuacji, starając się jednocześnie ogarnąć wzrokiem ruchy wszystkich zgromadzonych.
Wysłuchał krótkiej opowieści tego, który nazywał się Kretem, przy akompaniamencie kolejnych razów, zadawanych w dalszej części pokoju. Nie odezwał się nawet słowem, czy to nie mogąc się ciągle pozbierać, czy też nie chcąc przerywać swojemu wybawcy. W jednej chwili poczuł sympatię do wąsacza, któremu zdążył się już przyjrzeć nieco uważniej. Nie ulegało wątpliwości, że należał on do tej samej kompanii, którą reprezentował wcześniej Foster. Przez głowę natomiast przewalała się właśnie lawina niezwerbalizowanych pytań, wśród których dominowało jedno: czy jego sprawa naprawdę była tak ważna? Nie musiał go zadawać, sam znajdując odpowiedź, którą uznał za wystarczająco przekonującą. Wyglądało na to, że Arnold Florent był na tyle dużym problem, że nawet cień szansy na jego pochwycenie uznawano za priorytet.
Ja jestem Lis — w końcu uznał za stosowne, by się przedstawić. Spodziewał się jednak, że Maverick zdążył już im co nieco o jego osobie opowiedzieć. Może nawet więcej, niż zdawał się wiedzieć podczas ich wcześniejszej rozmowy. — Ale to już zapewne wiecie.
Powlókł wzrokiem za oddalającym się Sznycem, po czym na powrót przyjrzał rozmówcy, chwilowo zajętemu jabłkiem.
Najwyraźniej nie dostatecznie ładnie — odparł sucho. Jeszcze nigdy nie przyznał nikomu racji tak bardzo, jak siedzącemu obok mężczyźnie. Taka zwłoka mogła ich dużo kosztować. Szczególnie jego. Physalis opuścił wzrok. — Dziękuję wam za... — Urwał. Nie był dobry w dziękowaniu. Ciężko mu było toteż dobrać odpowiednie słowa. — Po prostu, dziękuję.
Nieznacznie uniesione ostrze zadrżało w powietrzu, kiedy chłopak przekładał sztylet z jednej dłoni do drugiej, przyglądając mu się uważnie. Nie czuł się zobowiązany, by odpowiadać na postawione mu pytanie. Zamiast tego, w zręcznym manewrze przerzucił oręż tak, by wycelować w Kreta jego rękojeść, lekko pochwyciwszy stalową klingę.
To należy do was. Spełniło swoje zadanie, toteż oddaję, co wasze.
Sztylet spoczął na miękkim posłaniu, a on sam wyprężył się, próbując przyjąć jak najgodniejszą postawę. Wiedział, że nie da rady samemu opuścić budynku, ba!, nawet samego łóżka, jednak robił co mógł, by nie wzbudzać w wąsaczu jeszcze więcej politowania. Zacisnął zęby i przyjrzał się twarzy mężczyzny, próbując z niej cokolwiek wyczytać. Cokolwiek.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Chram Melitele

Post autor: Dziki Gon » 13 lip 2019, 23:07

— Pierwszy Lis, który walczy, a nie ucieka — Kret wziął ostrze i zlustrował je pokrótce. — Do mnie też nie należy, ale podarek przyjmę, jako że zwolniło się dla niego miejsce. — Wsunąwszy sztylet do pustej cholewy przy bucie, Kret ugryzł jabłko i odparł krótko: — Taka praca.
Nim mężczyźni mieli okazję dłużej porozmawiać, powrócił Sznyc z jedną sióstr, która pomagała mu wnieść lniane, polne łoże. Ostrożnie postawili je na podłodze.
— Nie rozsypie się? — zapytał Kret, wskazując na nie brodą.
— Powiada, że nie.
— Łoże może w istocie nie sprawia wrażenia solidnego — wtrąciła siostra, którą Lis, pomimo długiego w Chramie, widział po raz pierwszy — ale siostry dopełniły wszelkich starań, aby dobrze służyło swoim celom. W Chramie nie posiadamy zbyt…
— Tak, tak — przerwał niecierpliwie Kret, samemu się podnosząc. — Domyślam się. Dziękujemy siostrze, poradzimy sobie.
— Niech Melitele ma was w swojej łasce — siostra skłoniła się i kiedy już miała wyjść, dodała: — Łoże należy zwrócić.
— Tym się nie martwcie. Jeżeli się nie rozerwie wpół drogi to sami siostrzyczce przyniesiemy dodatkowe pięć. Dobra, panowie, nie ma co dłużej mitrężyć czasu. Musimy cię zwlec z stąd na deski. Sznyc, łap go pod pachy, ja wezmę nogi. Dobra. Na trzy. Raz, dwa… Trzy! Raz, raz! O, tak. Leży. Kuracjusz, żyjesz? Żyjesz, co masz nie żyć. Teraz go Sznyc przywiąż, o tak. No.
Lisa zakryto płótnem, a potem dźwignięto. Łoże, o dziwo, wytrzymało.
— Będziesz udawał truposza. Dużo wynosi się stąd zimnych, najwyraźniej łaska Melitele się ma swoje granice. Nie powinniśmy zwracać na siebie uwagi.
— Od razu do celu? — zapytał Sznyc.
— Od razu. Niestety.

Wyszli. z/t Kantor na starówce
Ilość słów: 0

Odpowiedz
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław