Rezydencje wielmożów

Obrazek

Biedota zwykła mawiać, że w Nowym Mieście nawet gnój nie odważa się śmierdzieć. Prawda jest taka, że rzeczy śmierdzące śmierdzą tam jak wszędzie indziej, ale kwitnące klomby świetnie maskują przykre zapachy. Z przykrymi ludźmi nie jest tak łatwo.


Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Rezydencje wielmożów

Post autor: Dziki Gon » 18 mar 2018, 18:49

Obrazek Świeże powietrze, szerokie, zadbane i czyste ulice, świergot ptaków. Przeplatane zielonymi parkanami place, przykryte wielobarwnym kwieciem. Zapach cynamonu zmieszanego z pomarańczami. Brak złodziei i przestępców, wszędzie obecne czujne oko straży miejskiej — to tylko niektóre cechy jednej z najbogatszych ulic Novigradu. Rzekomo. Spotkać tu można majętnych kupców, ważnych polityków, konsulów czy arcykapłanów — oczywiście w towarzystwie większych niż góra osiłków, mało myślących — dużo wojujących. Z rzadka ujrzeć można osobę z niższej kasty, przeważnie służbę salonową lub posłańców. Wszak bez odpowiedniej przepustki łatwo można stracić zęby, a w najgorszym przypadku życie. Domy znacząco wyróżniają się spośród reszty miasta — wysokie, podmurowane kamienice z potężnymi okiennicami, okalające je freski — wszystko świadczy o dobrobycie i wysokiej randze społecznej. Miast tawern znaleźć można restauracje, miast zamtuzów — domy schadzek. Wszystko okryte zostało płachtą pieniądza, choć chyba każdy rozpozna, że korupcja, nielegalny handel i spiski zawsze pozostaną w sercach.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Dziki Gon » 29 lip 2019, 19:24

<< Austeria „Srebrny Krąg”

Panie Rudolfie… Panie Rudolfie, proszę z powrotem do nas…
Oprzytomnił go smród lawendowych szczyn. Amoniaku, ściśle mówiąc, zamieszanego z nutką soli, sodu oraz ekstraktu z lawendy w najobrzydliwszych proporcjach, jakie zdarzyło się Rudrigerowi w życiu wąchać. Przed oczami nadal tańczyły mu atramentowe plamy, zaś głowa z przyjemnością osunęłaby się z powrotem w cichą i bezbolesną ciemność, lecz cała reszta ciała, a zwłaszcza żołądek, raptownie zaprotestowała tym gwałtom wyczynianym mu na zmyśle powonienia.
Kryształowy flakonik z przeźroczystą cieczą natychmiast zniknął sprzed jego nozdrzy, a kościste dłonie delikatnie, acz stanowczo przytrzymały go za ramiona w pozycji leżącej.
Bardzo dobrze, panie Rudolfie, ale nie wstajemy, jeszcze nie. Słyszycie mnie? Spróbujcie popatrzeć na mnie i podążać wzrokiem za ruchami palca.
Słyszał i rozpoznawał ten głos, rzewliwy, wręcz hipnotyzująco spokojny. Zaraz potem rozpoznał również sędziwą twarz o wydatnych kościach jarzmowych i ledwie przyprószonym włosiem czerepie, który sprawiałaby upiorne wrażenie martwej, obleczonej niczym więcej jak suchym pergaminem czaszki, gdyby nie popękane naczynka krwionośne na policzkach i kilka drobnych plam wątrobianych pojawiających się przy skroniach. Oraz, rzecz jasna, para wcale żywych, zielonych oczu przypatrujących się szermierzowi znad krążącego leniwie w jedną i w drugą stronę palca.
Łazar Pavalkis, biegły sądowy w służbie novigradzkiego wymiaru sprawiedliwości i zasłużony chirurg spod ordynariatu Herrenda z Cintry. Okazjonalnie sprawujący dosyć protokolarną pieczę medyczną nad przebiegiem pojedynków sądowych w miejskim Teatrum, zawsze niepoprawnie ucieszony z okazji do stwierdzenia zgonu na jakimś zdekapitowanym reprezentancie.
Teraz nieprotokolarnie zaglądał Freiowi w lewe oraz w prawo oko, odchylając spojówki i obserwując reakcję źrenicy na światło pobliskiego kaganka. Na koniec zmierzył mu puls w nadgarstku oraz w tętnicy szyjnej, chyba z przyzwyczajenia.
No, wyliżecie się, lekkie wstrząśnienie mózgu w najgorszym wypadku — oświadczył swym charakterystycznym, pogodnie melancholijnym tonem. — Tydzień z guzem. Nie oddalajcie się dziś zanadto od miednicy, mogą się jeszcze pojawić nudności. Po prawdzie, to nigdzie się nie oddalajcie — dodał ze słabym, lecz życzliwym uśmiechem, któremu na fizys ponurego żniwiarza daleko było do życzliwego efektu. — Macie leżeć i wypoczywać co najmniej do jutrzejszego południa, poprosiłem Willego o dopilnowanie tych zaleceń. A, i żadnego alkoholu. Zwłaszcza wina.
Willi, młodszy służebny hrabiny de Morcerf, odchrząknął gdzieś poza zasięgiem wzroku Ruda, potwierdzając jednak osobliwą znajomość komnaty, w której szermierz się przebudził. Znajomość brzydkiej, drapowanej tapety na ścianach, okiennic szatkujących ostatnie promienie słońca drewnianymi lamelkami, a nawet miękko pościelonego łoża, na którym leżał przebrany w świeżą koszulę i ze zzutymi onucami. Ulokowano go w pokoju gościnnym Constantii. A przynajmniej w jednym z kilku, którymi dysponowała w swej rezydencji.
Podnosząc się z przystawionego do wezgłowia krzesła i powoli pakując utensylia do sakwy, Pavalkis powiedział mu na pożegnanie. — Przy okazji, jego znakomitość wysoki sędzia prosił wcześniej przekazać, że wasza obecność w Teatrum może być wymagana jutrzejszego wieczora. Widzi im się uwinąć z procesem. Zajdźcie do gmachu, gdy poczujecie się lepiej i wyłóżcie mu swą tymczasową niedyspozycję.
Wcześniej jednak odwiedźcie mnie na kontrolę. A że wiem, że nie odwiedzicie, to baczcie na zawroty głowy i w razie pogorszenia się samopoczucia, poślijcie po mnie do szpitala. Willi, dziękuję, rozliczę się na dole z panem Haasem.
Doczłapał się do drzwi, szurając po dywanie pogiętymi przez reumatyzm nogami i pożegnawszy obu mężczyzn grzecznie, zostawił Ruda sam na sam z młodszym służebnym Willim oraz dosyć paskudną migreną.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Ivan » 30 lip 2019, 20:19

Obudził go smród i ogólne samopoczucie dające się przyrównać wyłącznie do sytuacji, w której świnia nasrała mu do czaszki. Zabierzcie mi sprzed nosa — pomyślał, z wysiłkiem unosząc powiekę, ciężką jak zamkowa fosa. — To gówno w kwietnych oparach.
Rozpoznawał głos i pochylającą się nad nim twarz. Wynikiem owego rozpoznania był pełen boleści jęk, który wydobył się z jego piersi.
Spróbuj podążyć do diabła. Rudolf skrzywił się, lecz siłą odruchu, podążył za kościstym paluchem, starej, zmanierowanej cioty, znajdującej przyjemność w ogłaszaniu kobiet wdowami oraz zwracaniu się do mężczyzn, jak do czepiających się maminej kiecki pacholąt przed postrzyżynami.
Precz, precz ode mnie, sępie padlinożerny. Jeszczem nie sczezł — powtarzał w duchu, dzielnie znosząc wszystkie zabiegi, mające na celu pogłębienie rozczarowania nekroskopa. Właściwie jak się tu znalazł? Pamiętał austerię i pojedynek z małą de Bruyne… Przez nią? Nie, było coś jeszcze. Było mu niedobrze i napierdalała go głowa, ale inaczej niż przy kacu. Przypomniał sobie dopiero wtedy, kiedy Pavalkis pomarudził coś o winie. Przypomniawszy, zaklął szpetnie, nie głośniej niż powietrze wydychane przez nos.
Krzywiąc się, skinął potwierdzająco głową na wzmiankę o jego znakomitości i jutrzejszym wieczorze, po barwie wpadającego do środka światła starając się ocenić jak wiele upłynęło z dzisiejszego, nim go tu przywleczono. Bo, że do Morcerf domyślił się po wzmiance o Wilim. I z tapety.
Kto zacz Haas, nie pamiętał. Może przez wstrząs, może przez zwykłą sklerozę. Zapewne ktoś od Morcerf albo dalszy znajomy z areny, praktycznie nie znał innych ludzi.
Wil, wódki — oświadczył podnosząc się na poduchach, ledwie drzwi trzasnęły za starym Łazarem. Ostrożnie zbliżając dłoń do pulsującego z tyłu głowy guza, rozejrzał się wokół. — Gdzie mój miecz?
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Dziki Gon » 30 lip 2019, 22:21

Podpierając się na łokciach do półsiedzącej pozycji, Rud wyczuł znacznie więcej, niż tylko pulsującego u podstawy czaszki guza pod palcami. Gdyby zawędrował nimi niżej, w okolice prawego boku, przysiągłby, że byłby w stanie wymacać przez tkanki każdy ubytek na swojej spuchniętej i obolałej wątrobie. Jednej z ciężej pracujący wątrób w Nowym Mieście.
Willi, kawaler młody, lecz zaradny i nade wszystko profesjonalny w swym fachu, z kamiennym wyrazem twarzy odwrócił się od Rudolfa. Uchylił drzwi pokoju gościnnego, wyjrzał na korytarz i obrócił głowę w obie strony, nasłuchując chwilę, po czym zamknął je za sobą bez skrzypnięcia. Podszedł do zabytkowej szyfoniery ze zwierciadłem i z górnej szuflady wyciągnął na pulpit zagrzebany pod ręcznikami gliniany gąsiorek oraz dwie szklanice. Zalewając je do połowy, ruchem podbródka wskazał Rudrigerowi bujany fotel w rogu komnatki, o który opierała się bezpiecznie skryta w admaszkowej pochwie Viroleda, a na oparciu spoczywał przewieszony czarny kaftan, w którym Frei stawiał się na przyjęciu w “Srebrnym Kręgu”.
Przyniosło was z austerii trzech chłopaków od Pentacoste, podobno jakaś starsza dama wskazała im naszą panią de Morcerf. Niedawno — dodał pośpiesznie, spostrzegłwszy chyba zdezorientowanie malujące się na twarzy Ruda. Grzecznie wręczył mu kolejkę redańskiej żołądkowej. — Będzie z godzinę temu. Nie palili się ino do wyjaśniania, jaka przykrość was tam spotkała, dopiero pan Haas z nich to wydusił.
Wspomniawszy starszego kamerdynera na rezydencji, młodzieniec skrzywił się mimowolnie i szybko przepłukał gardło czystą. Konspiracyjne spojrzenie służebnego sugerowało, że pokój, w którym położono Rudolfa nie był jedynym zaopatrzonym w podobne strategiczne skrytki i że Willi udzielił mu właśnie dobrowolnego kredytu zaufania.
Gospodarz bankietu nalegał ponoć wlec was do miejskiej celi, ale interweniowała jakaś panienka i kilka innych osobistości. Wsadzili was tedy na bryczkę i przywieźli tu ogłuszonego, bez zmysłów. Ocknęliście się ino na chwilę i coś mówiliście. Od razu poleciliśmy zawezwać pana Pavalkisa. Hrabina prosiła o przekazanie, że umiarkowanie się zmartwiła i byłaby tu teraz, ale kończy podejmować gościa.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Ivan » 31 lip 2019, 17:53

Szermierz syknął, wspinając się do pionu. Nie musiał nawet nigdzie sięgać palcami, aby naraz przypomnieć sobie, że dostał nie tylko w tył głowy. Oczywiście, jakżeby inaczej. Dobre wychowanie nakazało paniczom skopać leżącego, zaraz po tym, jak znieczulili go butlą w potylicę. Sam też zamierzał pozostać nieczuły. Choćby ich matki miały wypłakać sobie oczy na ich pogrzebach.
Skinieniem i przymknięciem powiek podziękował Wilemu za wódkę i wskazanie miecza. Opróżnioną haustem szklanicę odstawił na najbliższy wolny kawałek mebla, który znalazł mu się w zasięgu ręki. Sam również się skrzywił. Nie od wódki, lecz na krótko przed spełnieniem toastu, na wzmiankę o jakiejś starszej damie.
A czy pan Haas — zaczął po chwili zastanowienia, kiedy imię starszego lokaja trąciło kilka nienastrojonych strun w jego pamięci. — Wydusił może z czyjej dokładnie ręki spotkała mnie owa przykrość? Razem z nazwiskami?
Zamykając oczy, poprawił poduszkę, by mieć ją pod krzyżem, bijąc się — tym z razem z myślami, czy chce mu się teraz wstawać. Wola forsowała „za”, wątroba obracała na drugi bok i zdawało się, że mamroce „jeszcze pięć minut”.
Nie skomentował interwencji panienki i reszty osobistości. Przychodziły mu na myśl tylko dwie. Z osobistości — mgła ciemna jak wtedy, tuż po uderzeniu.
Powiadasz, że podejmuje gościa? — spytał, nie otwierając oczu. — A jakiegoż to, ciekawość? Czyżby Moja Pani znalazła sobie nowego, młodszego rycerzyka? Azaliż, dni starego Rudolfa są już policzone? — Rechot, który zrodził się w jego trzewiach, skonał zaledwie chwilę potem, urwany nagłym bólem żeber i siarczystą klątwą.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Dziki Gon » 01 sie 2019, 20:58

Nie fatygował się — wyjaśnił Willi, przestawiając szklanicę z przysuniętego do brzegu łóżka krzesła, a następnie zasiadając na nim pochylony. — Wyłuszczyli jedynie z grubsza szczegóły zajścia. Subiektywistycznie, jak mniemam — dopowiedział natychmiast. — Ponoć przydarzyła się wam jakaś dyferencja z potomkiem Alexandra De Bruyne, Klausem, i gotowiście byli położyć trupem panicza, a miast tego wdaliście się w pojedynek z osławioną Florę De Bruyne. Pokaleczyliście ją srogo i narosła obawa o życie i dobrostan mości pana De Bruyne oraz pozostałych gości, tedy za niezbędną uznano, mhm, interwencję...
Pan Pentacoste kazał również przekazać wyrazy jego najszczerszego ubolewania nad całą sytuacją oraz życzyć powrotu do zdrowia. A także surowo zakazać wam pojawiania się kiedykolwiek w progach jego lokalu, obawiam się. Jeno w innych słowach.
Młody kamerdyner zmierzwił jasną czuprynę na głowie i w ślad za Rudem dopił swoją kolejkę, lekko się otrząsając. Sprawiał wrażenie, jakby miał chęć odbeknąć sobie do tego gromko, lecz postanowił uchować te resztki galanterii. Wskazał palcem na pozostawiony na pulpicie komódki gąsior, kierując do Freia nieme zapytanie, czy reflektuje.
Po prawdzie, nikt nie roniłby łez po młodym De Bruyne, pewnie nawet jego ojczulek — kontynuował wątek służący, tonem nie silącym się bynajmniej na adwokatowanie Rudolfowi. Mówiąc, wstał i zaczął bezceremonialnie dolewać sobie wódki. — Czarna owca rodziny, jeślim kiedykolwiek taką widział. Wiecie, że mości Alexander z rzadka nawet przyznaje się do niego? Tak, tak. Zapytacie kogokolwiek, a powie wam, że państwo De Bruyne mają troje potomstwa, nie czworo: kolejno najstarszego i najmłodszego syna, jeszcze chłystka, no i rzecz jasna, panienkę Florę. Jeśli mogę zapytać… prawda to, co o niej powiadają? Że obeznana w mieczu i waleczna niby cintryjska lwica?
Subtelna, lecz zauważalna zmiana w głosie młodzieńca sugerowała Rudrigerowi, że bynajmniej nie poziom zaawansowania w sztuce fechtunku ciekawił go we Florze De Bruyne. Nim jednak zdążył udzielić mu odpowiedzi, służebny szybko zmienił temat, odnosząc się do ostatniego zadanego mu pytania.
Machnął ręką z krzywym uśmiechem. — Wątpię. Jakiś starszy jegomość, no, może nie jak Pavalkis, ale zdaje się, że przychodzący w oficjalnej sprawie. Ciekawe jednak, czemu tak późną porą, czyż nie? — zadumał się. — Chciałbym wam powiedzieć, ale nie wiem. Nie widziałem wcześniej człowieka na oczy, a Haas pogonił mnie na górę i nawet herbaty nie życzył podać do alkierza. A siedzą tam już drugą godzinę.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Ivan » 03 sie 2019, 20:14

Frei reflektował. Łapiąc za szkło, chętnie podstawił je rozlewającemu nektar Wilowi.
Interwencja — przerwał służącemu Rud — Polegała na tym, że jakiś katamita zmarnował mi na łbie butelkę zacnego Est Est, kiedy stałem doń odwrócony plecami. A potem reszta chamów, a może i ten sam, skopała mnie, kiedy leżałem. — Czy był wściekły z tego powodu? Naturalnie. Czy zamierzał dowiedzieć się komu zawdzięcza ową nieprzyjemność i zniżyć się do małostkowej rozkoszy nazywanej potocznie zemstą? Bezapelacyjnie. Jednocześnie opowiadanie o niedawnych wydarzeniach przychodziło mu bez wstydu i z łatwością, zupełnie jakby upłynęła od nich co najmniej dekada. Bądź co bądź, poległ od ciosu zadanego nieuczciwie i podstępnie, co w kręgach ludzi honoru ściągało zdecydowanie większą hańbę na atakującego niż atakowanego. Z równym powodzeniem Rudolf mógłby z pełną powagą i zaciętością poprzysiąc vendettę niedomytej kurewce, która zaraziła go tryprem.
Co rzecz jasna nie oznaczało, że zapomni lub odpuści.
Jest niezła — skomentował panienkę Florę, nieco zaskoczony, że tyle o niej mówią i zaraz przypominając sobie plotki Fryderyka powtarzane na jej temat jeszcze podczas przyjęcia. — Trochę za bardzo odsłania się z wysoką gardą. Prawie w ogóle nie bije z dexteru, a to… — plótł, czując swój ulubiony temat, dopóki po minie i głosie młodego służącego, nie zorientował się, co ten dokładnie miał na myśli.
Jestem pewien — stwierdził po namyśle, zerując swoją kolejkę. — Że w łóżku też byłaby dobra.
Sprawa starszego jegomościa u Morcerf oraz faktyczny powód jego oficjalnej wizyty były dlań równie ciemne i nieodgadnione co chwile, które był spędził na bryczce w drodze tutaj. Po krótkiej, choć solidnej porcji zastanowienia, Rudolf doszedł do wniosku, że chuj mu do tego.
Nie wykluczam, że zostanę na noc — poinformował uprzejmie, wstając z posłania, ażeby przekonać się jak nadwyrężone wątroba i błędnik zniosą zmianę pozycji. — Jestem ździebko obity, a do „Czerwonej” mam ładny kawałek.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Dziki Gon » 04 sie 2019, 12:59

Chłopak przyjął bezpośredniość Rudolfa — zarówno w podzieleniu się jego własną reminiscencją dramatycznego zajścia na dziedzińcu „Srebrnego Kręgu”, jak i w odpowiedzi na niewysłowione, lecz celnie odgadnięte pytanie o panienkę Florę oraz jej odsłanianie się w gardzie — z milczącą kontemplacją, dziarsko dotrzymując mu kroku przy obalaniu pierwszej kwarty gąsiorka.
Na noc, oczywiście — odpowiedział usłużnie na oznajmienie szermierza. — Odpowiada wam obecna komnata czy życzycie sobie przygotować jeden z prywatnych pokojów? Albo przenieść wasze rzeczy do?... — uciął i po raz pierwszy zdawało się, że lekko spąsowiał na nieomal popełnione faux pas. Lecz równie dobrze mogła to być zasługa wódki. — Hrabina de Morcerf… Nie wiem, ile się tam zejdzie.
Willi wyraźnie nie miał chęci pozwalać sobie na freifeichterowską bezpośredniość i nie musiał. O co pytał, to znów było jasne. Jako aspirujący młodszy kamerdyner być może hołdował jakiemuś kodeksowi cechowemu dla służby domowej, którego koronna pareneza stanowiła, że widzieć, słyszeć i wiedzieć lza wszystko, wypowiadać na głos — bardzo niewiele.
Tymczasem błędnik oraz wątroba, a nawet guz Ruda przyjęły dźwignięcie się do pozycji pionowej dobrze, zaskakująco… Nie. Źle. Bardzo, bardzo źle. BARDZO ŹLE.
Willi — chłopak młody, zaradny i profesjonalny — instynktem służby z prawdziwego zdarzenia przewidział zbliżającą się potrzebę, jeszcze zanim Rudolf ją poczuł. W ułamku sekundy zanurkował pod łóżko. Pod nosem Freia znalazła się miednica, w samą porę, bo w miednicy chwilę później znalazło się pół kwarty redańskiej gorzkiej żołądkowej. Kolana szermierza znalazły się zaś, nie wiedzieć kiedy, na wyścielającym podłogę sypialni puchatym dywanie.
Przed oczami ponownie roztoczył mu się mokry sen obłąkanego malarza-abstrakcjonisty, a migrena przypomniała o swojej obecności ze zdwojoną siłą. Z potrojoną zaś usiłowała chyba nanizać jego głowę na niewidzialny grot, zaczynając od prawego oczodołu i zmierzając przez mózg ku obrzmiałej potylicy. Nie, nie do końca niewidzialny. Wykuty ze światła i dźwięku. Głęboko chowaną urazę oraz nienawiść do anonimowego sprawcy (lub sprawców) jego niedyspozycji Rud nagle zapragnął przelać na wszystkie rozpalone w pomieszczeniu lichtarze i kaganki.
Poza pulsującymi szpicami oraz plamami barw nie widział nic. Paliło go w gardle, a żołądek zachowywał się, jakby sam dopiero co spotkał się z podeszwą. Poczuł jednak na ramionach dłonie Willego, który poczekał w milczeniu na koniec konwulsji, następnie pomógł mu w przygiętej pozycji dostać się z powrotem na posłanie.
Może niech będzie obecna komnata… Leżcie, przyniosę wam wody.
Ciągnąc go w słodkie, lepkie objęcia snu, wątroba Rudolfa zanosiła się cichym lamentem: „nie, już nie wódy…”
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Ivan » 05 sie 2019, 19:27

Wstał godzinę po świcie, wypoczęty, choć nadal obolały. Pamiętając wczorajszy wieczór i nauczony jego doświadczeniami, z posłania zwlekł się powoli i niezdarnie, pamiętając wprzódy o podstawieniu sobie miski oraz łyku wody z przyniesionego przez Wilego dzbanka z wodą, by nie wymiotować na sucho. Chciał też ugasić pragnienie, bo miał w mordzie Korath. Zwyczajową gimnastykę po przebudzeniu zostawił sobie na poranek, kiedy nie będzie czuł się jak dziesięć kilo gówna w dziewięciokilowej torbie.
Już na nogach, ostrożnie niby włamywacz wyślizgnął się z gościnnej kwatery na korytarz posiadłości Jaśnie Wielmożnego Pana Hrabiego, wlokąc się do składziku pod schodami, gdzie, jak wiedział, powinna znajdować się przynajmniej jedna wolna drewniana balia, którą mógłby przytaszczyć sobie do pokoju i napełnić możliwie jak najmniejszą liczbą kursów z wiadrem do kuchni. Przy okazji ostatniego powrotnego zamierzał też buchnąć też sobie śniadanie.
Nie zamierzał natomiast zabawić w gościach zbyt długo ani tym bardziej kłopotać nikogo swoją obecnością. Za towarzysza wystarczał mu ból, obecny przy każdym jego kroku, a w ślad za nim — tęsknota, by odpłacić sprawcy swojej przymusowej rekonwalescencji. Niehonorowe uderzenie, czy nie, każdy kolejny przejaw dyskomfortu czy niesprawności wzbudzał w Rudolfie oskomę, by zakosztować swojej ulubionej przystawki inaczej niż na zimno. O nie, obecnie marzyła mu się taka, która byłaby jak jego przyszła kąpiel — zagotowana i taka, w której będzie mógł się dobrze wypławić.
Po wypławieniu, jeżeli nic ani nikt, nie zechce go zatrzymać, wymelduje się po temersku — znaczy bez niepotrzebnego rabanu i z kradzionym mundurem na grzbiecie. W tym wypadku koszulą. Spieszno mu było na Starówkę.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Ivan » 07 wrz 2019, 2:41

Wracając od kata, zamiarował wstąpić z powrotem na salony swej damy Constantii, kobiety, z którą łączył go stosunek, który śmiało można było określić słowami: „to skomplikowane” bez popadania przy tym w manierę szczeniackiej pretensjonalności przeważnie nadużywanej w kontekście tego zwrotu.
Rudolf cienił się w sieni. Buty wytarł na progu, najciszej jak potrafił. Zgarbiony jak złodziej lub nieprzyjaciel, czaił się jak mógł, byle tylko nie zderzyć ze starym Haasem, który przeważnie wyłaził ze skóry, byle tylko Rud nie czuł się tu jak u siebie. Już samo wspomnienie osiąganych przez starszego lokaja wyżyn pryncypialności, nasuwały mu na mysl mniej odlęgłą niżby sobie tego życzył wizytę w budynku sądu. Rozdzielając Viroledę z pasem, by przypadkiem nie zahaczyłao któryś z mebli ani bibelotów przedpokoju, przycisnął ją do piersi i ostrożnie, wzorem polującego kocura, zaczął się przemieszczać w kierunku schodów, zanim przypomniał sobie, że jest mężczyzną i nie ma czasu na wygłupy.
Przyspieszając kroku, śmiało niby świeżo zmartwychwstały hrabia podążył na schody, do komnat wdowy, z zamiarem zapukania do drzwi jej sypialni.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Dziki Gon » 07 wrz 2019, 22:00

Rezydencja de Morcerfów, a przynajmniej jednej pozostałej połowicy, była gustownie zacieniona, utrzymana w absolutnym porządku — niewątpliwie za sprawą niestrudzonej pedanterii starszego kamerdynera Haasa oraz ikonografii godnego męczeństwa reszty służby — i cicha. Ostatni warunek zdecydowanie bardziej niż zwyczajowo znużona miejskim kweresem głowa szermierza powitała z ulgą, choć znacznie komplikował prześlizgnięcie się niepostrzeżenie do prywatnych komnat Constantii, niczym młodziutki gach zakradający się na schadzkę w blasku księżyca.
Jego dama serca nie miała jednak w zwyczaju wzdychać na balkonowej balustradzie. Szczerze wątpił też, by rozpacz rozłąki miała pchnąć de Morcerf do targnięcia się na własne życie, gdyby przyszło mu sczeznąć na miejskiej arenie albo w pościgu za jakimś zdegenerowanym defetystą.
Rudolf wspiął się po schodach zwinnie jak młody żbik. Już był w sypialni, już się z wredną sroką witał… Na swoje przeklęte fatum, niesprowokowany ni odgłosem kroków, ni żadnym trąconym przed Viroledę bibelotem, starszy kamerdyner Haas wyłonił się zza rogu podłużnego korytarza na piętrze, niosąc na lewym ramieniu niewielki porcelanowy serwis do herbaty i zadzierając nos po samą powałę. Niewysoki, szczupły i prosty niby napięta cięciwa, lecz na swój kuriozalny sposób przypominający modliszkę albo innego drapieżnego owada. Szpakowate włosy, jak zawsze, nosił gładko zaczesane, a wygoloną szczękę poprawiał brzytwą chyba co godzinę. Zdybał przybysza u szczytu schodów.
Mości Rudolfie! — zawołał, aby nie pozostawić ni krzyny wątpliwości, że na salwowanie się odwrotem było za późno. Nie silił się na serdeczny ton, bynajmniej, tak samo jak na manipulowanie kwaśnym wyrazem twarzy. — Witajcie, mości Rudolfie. W jakiej sprawie życzycie sobie złożyć wizytę naszej pani?
Lokaj przystanął precyzyjnie na środku korytarzyka, tak że nie sposób było wyminąć go bez ryzyka zderzenia się z dźwigającą filiżanki i dzbanek wrzątku tacą. Ani bez udzielenia odpowiedzi na zadane pytanie.
Wyśmienicie się składa — dodał, nim Rud zdążył zastanowić się nad ripostą. — Abowiem mus mi również zamienić z wami kilka słów.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Ivan » 09 wrz 2019, 1:00

Mości Rudolf słysząc swoje miano, nie dał staremu lokajowi reakcji intensywniejszej niż nieznacznie głośniejsze niż zazwyczaj wypuszczenie powietrza przez nozdrza.
W prywatnej — odciął się sucho, bez zamiaru zatrzymywania się, lecz zamiar ten łacno zrewidował, orientując się, że czarny laufer szachuje go zastawą, wobec której ewentualna finta byłaby nieskuteczna. Musiał tedy przyjąć inną strategię. To jest zmusić go do rozwinięcia.
Stanęli naprzeciwko siebie, jednakowo czarni, wyprężeni i nienagan… Nie, daleko im było do jednakowości. Rudolf, choć starający się nosić z elegancka, ba, nawet z wielkopańska (choć bez ostentacyjnego przepychu) nie mógł konkurować na tym polu z Haasem, który nadawał chirurgicznie niezdrowej jakości dbaniu o wygląd zewnętrzny.
Oficerki szampierza, nawet tu, w słabym świetle hrabiowskiego domostwa wydawały mu się naraz szare i niedopastowane. Kaftan, wygnieciony i rozmiar za duży. Choć nie dochodziła nawet piąta, zarost już teraz zdał się zjawić na jego twarzy i kłuć w najlepsze. Wypisz wymaluj — wracający nad ranem gaszek, a zgadzał się nawet zapaszek. Choć nie czuł tego wcześniej, obecnie przy każdym wydechu — pięć kielichów wychylonych u Heina, ulatywało z ust ciepłym i przetrawionym waporem.
To nie wygląd ani maniery były jednak zasadniczą przewagą kamerdynera. Był nią fakt, że gdyby to Rudolf zechciał w tym momencie skorzystać z własnej zasadniczej przewagi i dojść do końca korytarza, depcząc po szkle i omijając rozlany wrzątek, paradoksem łaski hrabiny, znalazłby się pod tym dachem w położeniu równie nieciekawym co pozostawiony za plecami lokaj. Morcerf była do starego pingwina ekstraordynaryjnie przywiązana. Jeszcze bardziej niż do swojego starego kota, Merkucja, obecnie świętej pamięci, ku radości wszystkich okolicznych gołębi i samego Frei. Kiedy Rudowi raz zdarzyło się nadepnąć go po pijaku, hrabina nie odzywała się do niego przez kolejne siedem dni. Na podstawie powyższego miał podstawy przypuszczać, że z Haasem byłoby podobnie. A on potrzebował porozmawiać z nią natychmiast.
Wychodziło jednak, że nie tylko wrota raju miewały swoich strażników. Czarny seraf zdawał się mieć potrzeby zbliżone do Rudolfa oraz jego samego za ich adresata.
Wyśmienicie — potwierdził chrapliwie, również nie siląc się na kiełznanie mimiki. — Słucham was, panie Haas.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Dziki Gon » 09 wrz 2019, 14:42

W atmosferze wzajemnej wyśmienitości mierzyli się wzrokiem, niemłody już gaszek i zgorzkniały stary gawron, brali przeciwnika na wzrost, na masę, na płaz Viroledy versus bezcenną vicovarską porcelanę oraz diablą pamiętliwość hrabiny de Morcerf. Ten ostatni as w wyprasowanym w nienaganny kancik rękawie wasalskiego surduta był piką na konnicę Frei. Kamieniem na jego nożyce. Palcem w oku i cierniem w rzyci.
Kapitulacja nie była opcją. Ale nie było nią także zwycięstwo, dla żadnego z nich. Pozostawała rozgrywka va banque.
Haas śpieszył z fazą drugą ofensywy. — Rzecz się tyczy honorarium dla medyka Łazara Pavalkisa, który dniem wczorajszym sprawował nad waszmością opiekę w ramach wizyty domowej. Na prośbę miłościwej pani hrabiny uiściliśmy kwotę owego honorarium opiewającą na trzydzieści i pięć denarów — wyjaśnił i zapauzował. Za wyjaśnieniem bez cienia wątpliwości podążała nieprzykryta niczym innym jak pozorami galanterii aluzja, bowiem zaraz odchrząknął i dodał: — Kwotę pokrytą z budżetu domostwa.
Jest i następująca sprawa. Rezydencję odwiedziła rankiem poszukująca waszej osoby niewiasta imieniem Flora. Ciemnowłosa, młoda. Jako że nie zastała waszmości na miejscu, prosiła o przekazanie korespondencji, którą znajdzie waszmość na blacie sekretarzyka w gabinecie po mości hrabim de Morcerf.
„Mości hrabia de Morcerf” to były słowa, który starszy kamerdyner zwykł wypowiadać z namaszczeniem zarezerwowanym dla opętanych wiarą zelotów perorujących o wyższości mocy Wiecznego Ognia nad pogańskim gusłem i zabobonem. Podobnie, Rudolf odnosił nieodparte wrażenie, że gdy majordomus zmuszony był zwrócić się bezpośrednio do niego — choćby i we wręcz notarialnie poprawnej mowie, bo inną Haas nie operował — to jakby polecono mu przemawiać do psa. Tym razem jednak jego akcent padł na słowa „niewiasta” i „młoda”, w szczególności to drugie.
Wypowiedział je niemal z mściwą satysfakcją. Niemal.
Mściwość i satysfakcja stanowiły powszechnie znane atrybuty ludzkie, a człowieczeństwo Haasa — tak jak wcześniej widzianego przez szampierza Wysokiego Sędziego — było niczym rozkaz cesarza Emhyra var Emreisa o dokonaniu pamiętnej rzezi na mieście Cintra. Wszyscy o jego istnieniu wiedzieli, nikt nie był w stanie go udowodnić.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Ivan » 10 wrz 2019, 1:24

Brałem udział w czternastu zajazdach. Stu dwudziestu trzech potyczkach. Trzydzieści razy byłem ranny. Znam co najmniej trzy nieoczywiste otwarcia zdolne pozbawić człowieka ręki w nadgarstku nim trzecie ziarnko piasku zdąży opaść na dno klepsydry. Z tobą, wyblakła gosposiu w liberii, poradzę sobie również.
Nie mam drobniej — powiedział, po tym, gdy wolno jak w zaczepnym patinandzie sięgnął do kieszeni po pięciokoronówkę i zostawił ją na tacy cesarza pachołów, marszałka kamerdynerów, generała lokajów, ministra domowej kasy, niepodzielnego samodzierżcy świeżych pościeli i ręczników, powiernika rodowej zastawy, namiestnika ładu i wcielenia porządku, et cetera, et cetera.
Na wzmiankę o Florze skrzywił się wyłącznie w duchu. Przede wszystkim na to, że musiała zaczekać, w obliczu nie mniej pilnych spraw. Nie, zdecydowanie, pilniejszych — poprawił się z niejakim wstydem w myślach. Mógł sobie cenić honor ponad życie, ale nie życie kompana. Zresztą, zawierzenie mu tego ostatniego również było kwestią honoru, choć mniejsza teraz o detal.
Tak czy inaczej, duma uwierała. Uwierała go też zjadliwa satysfakcja wykrochmalonej padliny przekazującej mu tę wiadomość, niby treść testamentu po bogatym krewniaku, w którym nie został uwzględniony. Nie tylko podejrzewając go o romans z dwukrotnie młodszą smarkulą, ale czując z tego powodu nawet nie zrozumiałą zazdrość, ale przede wszystkim mściwą satysfakcję, że oto gach wypadnie z łask.
Nim zdążył się powstrzymać, pokiwał głową do swoich myśli. Mściwość i satysfakcja, powszechnie znane atrybuty, bezapelacyjnie dowodziły człowieczeństwa, o które zasadniczo Haasa nie podejrzewał. Ba, były to przywary na tyle bliskie i samemu szampierzowi, że rozumiał go teraz jak nigdy wcześniej. I dobrze to sobie to zapamiętał, jak to miał w zwyczaju.
Dziękuję, zapoznam się — odparł w powierzchownie uprzejmym tonie całej rozmowy. — Tuszę, że to wszystko? — Przeszedł do wypadu, licząc, jeśli nie na touché to przynajmniej na rozbrojenie swojego przeciwnika, niezdolnego sięgnąć z miejsca po zapasowy oręż kolejnych pilnych do omówienia kwestii.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Dziki Gon » 11 wrz 2019, 0:03

To wszystko — odparł cierpko Haas, z zaskakującą polubownością przystając na tymczasowe zawieszenie broni oraz przebiegu samej potyczki.
Sub iudice, rzecz jasna. Niewątpliwym było, że nie przytaknąłby roztrzygnięciu spotkania na korzyść szampierza. Jeżeli była jedna taka rzecz na niebie i ziemi, która jednoczyła wszystkich osobników rozkoszujących się poczuciem dobrze spełnionej zemsty, to iż nie lza im było ścierpieć udzielenia tej samej satysfakcji sobie nawzajem.
Et cetera et ceterów skłonił się bardzo oszczędnie, pewno by nie zachlapać wrzątkiem patery, a następnie wyminął Freifechtera krokiem bacznym niby u defilującego schütza.
Nikt więcej nie śmiał wejść mu drogę. Wiodący do drzwi głównej sypialni korytarzyk spoglądał na przechodzącego stałego bywalca istną galerią nadąsanych portretów wyobrażającą wszystkich morcerfowych wujów, ciotków oraz zdechłych pupilów, włączając w to nieodżałowanej pamięci Merkucja zajmującego pozycję honorową oraz bodaj najpyszniejszą inkrustowaną ramę z czerwonego dębu. Drzwi sypialni były niedomknięte. Rudriger przekonał się o tym, gdy za rogiem przystanął i zastukał w nie lekko, zaś te same uchyliły się do środka komnaty, jeszcze nim znudzony głos zawołał:
Proszę!
Constantia leżała na szerokim niczym barka łożu, na stercie poduch i przetkanej złotą nicią narzucie. Włosy miała rozpuszczone na ramiona, przybrana była zasię jedynie cienkim, jedwabistym peniuarem osobliwie komponującym się z pełnym makijażem na twarzy. W świetle stojącego na szafce lichtarza zaczytywała się w stronach jakiegoś oprawionego szkarłatem tomiku trzymanego w prawej dłoni. Obok lichtarza parowała filiżanka herbaty.
Patrzcie — prychnęła pod nosem, nie podnosząc wzroku znad lektury. — Patrzcie, co też kot przyniósł...
Ilość słów: 0

Odpowiedz
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław