Rezydencje wielmożów

Obrazek

Biedota zwykła mawiać, że w Nowym Mieście nawet gnój nie odważa się śmierdzieć. Prawda jest taka, że rzeczy śmierdzące śmierdzą tam jak wszędzie indziej, ale kwitnące klomby świetnie maskują przykre zapachy. Z przykrymi ludźmi nie jest tak łatwo.


Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Rezydencje wielmożów

Post autor: Dziki Gon » 18 mar 2018, 18:49

Obrazek Świeże powietrze, szerokie, zadbane i czyste ulice, świergot ptaków. Przeplatane zielonymi parkanami place, przykryte wielobarwnym kwieciem. Zapach cynamonu zmieszanego z pomarańczami. Brak złodziei i przestępców, wszędzie obecne czujne oko straży miejskiej — to tylko niektóre cechy jednej z najbogatszych ulic Novigradu. Rzekomo. Spotkać tu można majętnych kupców, ważnych polityków, konsulów czy arcykapłanów — oczywiście w towarzystwie większych niż góra osiłków, mało myślących — dużo wojujących. Z rzadka ujrzeć można osobę z niższej kasty, przeważnie służbę salonową lub posłańców. Wszak bez odpowiedniej przepustki łatwo można stracić zęby, a w najgorszym przypadku życie. Domy znacząco wyróżniają się spośród reszty miasta — wysokie, podmurowane kamienice z potężnymi okiennicami, okalające je freski — wszystko świadczy o dobrobycie i wysokiej randze społecznej. Miast tawern znaleźć można restauracje, miast zamtuzów — domy schadzek. Wszystko okryte zostało płachtą pieniądza, choć chyba każdy rozpozna, że korupcja, nielegalny handel i spiski zawsze pozostaną w sercach.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Ivan » 12 wrz 2019, 23:45

Rud, już bez słowa, skłonił się starszawemu służącemu, samym ruchem nadwyrężonej głowy. Rozstali się w pokoju, lecz dalecy od przyjaźni, ekwiwalentem wyjścia ze zwarcia i odskoczenia poza zasięg po krótkim związaniu ostrzy. „Obopólna satysfakcja” w słowniku ludzi honoru była oksymoronem znajdującym wyłącznie jeden wyjątek od reguły, zarezerwowany raczej dla bliskich sobie par.
Nie niepokojony przez nikogo, ruszył w stronę sypialni krokiem nie mniej defiladowym od oddalającego się w przeciwnym kierunku Haasa, rozładowując owym przedrzeźnianiem złość na marnującego jego czas wapniaka, choć zachowując dosyć godności, by nie krzywić się przy tym małpio. Korowód zawisłych w korytarzu antenatów przyglądał mu się milcząco i strofująco z wiekowych ram.
Już wystudzony, wszedł do sypialni, zastając w niej młodą wdowę na barce, pośród kłębiących się złotogłowiem falach welwetów, oddającej się lekturze oraz rozkosznemu far niente, choć daleka od bezceremonialności kompozycja mogła sugerować, że oddałaby się również czemuś innemu. Czemuś lub komuś.
Zasadniczy problem z Constantią de Morcerf polegał na tym, że inaczej niż u większości kobiet, trudno było odróżnić jeden jej nastrój od drugiego. Zasadniczy Rudolfa na tym, że nawet nie próbował. Łączyło ich to, że obydwoje najlepiej czuli się w parszywym.
Moja pani... — Ze wszystkich niezbyt rycerskich poufałości, na które pozwalał sobie bez pytania w stosunku do swojej kochanki ilekroć byli sami, tę jedną galanterię pozwolił sobie zachować i stosować niezależnie od okoliczności. Ukłon, czasem przyklęk na powitanie razem z grzecznościowym zwrotem. Rzewny i niemądry gest, zwłaszcza wówczas, kiedy twoja głowa ważyła tonę po wczorajszych ekscesach i groziła urwaniem się z szyi i sturlaniem na podłogę przy choćby cal głębszym wychyleniu od pionu. Mimo to przemógł się. Mógł sobie być wyzutym z majątku infamisem, psem rzeźnika, odtrutką na wampiryczne sumienie tego miasta. Ale koniec końców nie był do kurwy nędzy, pozbawionym godności chamem.
Dzień dobry. Cieszę się, że cię widzę. — Ta sama godność nakazała ignorować prychnięcia i zjadliwe, nonszalanckie powitania, markowany brak uwagi ze strony interlokutorki, wystrzegać skorpiona wśród kwiatów. „Damskie głosy nie idą w niebiosy” jak zwykł mawiać Repertoar, stary gemmerski bandyta i notoryczny kajdaniarz, z którym zwaflował się jeszcze za czasów Małego Lothara. A pamiętał jego więzienne mądrości do dziś i co rusz będąc zaskakiwanym jak wiele z nich pokrywało się z zaleceniami rycerskich kodeksów. I o ileż częściej niż sami rycerze.
Otóż uważasz, szukałem cię. W pewnej delikatnej sprawie.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Dziki Gon » 13 wrz 2019, 15:17

Druga tuż po Viroledzie — a może trzecia? — dama niesławnego, nieczułego psiego serca bijącego rzekomo w piersi rzeźnika z miejskiego Teatrum, jego bogini znużenia oraz małych podłości, patronka głupców i nieszczęśników trwających w toksycznej symbiozie, rzuciła Rudolfowi szmaragdowe spojrzenie znad okładki tomiku. Złowrogie spojrzenie.
Szukałeś mnie... — powtórzyła słodko słowo w słowo, odkładając lekturę na gładki przestwór jedwabnego oceanu, śród którego spoczywała niczym utkana z piany i gniewu morskiego nereida, oraz bez cienia dyskrecji zerkając na wahadło szalenie kosztownego ściennego zegara po zmarłym hrabim wybijającego im właśnie godzinę trzecią.
W jakiejż to delikatnej sprawie?
Ile trwała ich własna udoskonalona do granic toksyczności symbioza, ich zawiły związek dwóch drapieżników o tak odmiennych od siebie gustach oraz apetytach, a tak zajadle konkurujących na jednym i tym samym łowisku? Dwa lata, trzy? Wieczność? — zdawało się pytać Frei jego własne odbicie w szmaragdowych oczach wdowy. Musiało być, że już eony. Abowiem znał de Morcerf lepiej, niźli zakamarki własnego ducha. Tak dobrze, iż mimo pozornego zainteresowania, mimo braku jakichkolwiek ku temu przesłanek innych niż zwyczajowa zjadliwość i nonszalancja, natychmiast zorientował się, że nic a nic nie interesowała jego interlokutorki odpowiedź na zadane przez nią pytanie.
Była nadąsana, obrażona i markotna, i oczekiwała od niego czegoś zgoła innego niźli rycerskości. A może oczekiwała zgoła innych pytań. Jakich, czego — tych oczywistości, jak to damie przystało, nie zamierzała zniżyć się do ubrania w prośby ani polecenia.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Ivan » 15 wrz 2019, 14:37

Trzecia. Jeżeli założyć prawdziwość przysłowia o starej miłości, która nie rdzewiała, nawet jeżeli nie dbać o nią dzień w dzień tak, jak robił to ze stalą Viroledanki.
A szukałem.
Głupiec i domniemany nieszczęśnik, zlekceważył złowrogość spojrzenia, subtelne niuanse zachowania i ewentualne oczekiwania, choć bynajmniej nie przez nieświadomość czy męską butę. Zasadniczo przez trywialny prozaiczny brak czasu i natłok spraw dalece bardziej ważkich, który nakazywał mu się zgęszczać, jak dalece było to możliwe. Bez jednoczesnego ujawniania jak bardzo mu się spieszy i zależy. To mogłoby zostać natychmiast wykorzystane na jego niekorzyść. Przeszedł się tedy niefrasobliwie po pokoiku, a to przyglądając się tarczy obwieszczającego godzinę antyku, a to ważąc w ręku zgarnięty z pobliskiej komódki kiczowaty przycisk do papieru wyobrażający żołnierza, może legendarnego herosa, może historycznego dowódcę, dosiadającego rumaka zastygłego w pozie stającej dęba, z dwoma przednimi kopytami młócącymi powietrze na wysokości piersi. I dopiero wówczas opowiedział.
Mówi się, że sami de Ruyterowie zjechali do miasta. Ci de Ruyterowie, z tych de Ruyterów. Wielce zasłużona dla Korony arystokracja z długą militarną tradycją. Powiadają, że dyskretnie, bez anonsowania się na tutejszych salonach, choć podobnież nadal oficjalnie. — wyłuskał oczywistość, łżąc w żywe oczy. Nie było żadnego „mówi się”, „powiadają” ani „podobnież”. Zmyślił to na poczekaniu, dedukując logiczną kolej rzeczy z dostępnych mu skrawków informacji. — A ja pomyślałem sobie wówczas: Ha, kto jak kto, ale moja pani na pewno będzie wiedziała więcej. Moja pani, zdolna byłaby uruchomić swoją wiedzę i znajomości, by niechybnie potwierdzić lub zdementować niniejsze pogłoski i w try miga ustalić, który z lokalnych rodów udziela im gościny i azylu. Któż lepiej niż ona? — zastanowił się retorycznie, zbliżając do posłania i siadając na nim, nieco ostrożniej niż zwykle z powodu towarzyszącego mu bólu, który obejmował nie tylko tył czaszki oraz błędnik, lecz również nieszczęsną wątrobę, nieufną wszelkim zgięciom tułowia. Sięgając po filiżankę parującej herbaty, usłużył jej uprzejmie, starając się nie wypaść przy tym teatralnie ani nie rozlać. Herbaty ani prawdziwych emocji. Szmaragdowe odbicia również nie pozostawały mu dłużne, gdy chodziło o zaglądanie w zakamarki duszy.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Dziki Gon » 15 wrz 2019, 21:13

Constantia wdzięcznym ruchem strząsnęła kosmyki ciemnych włosów z twarzy i poczęstowała się oferowaną jej herbatą, chwytając ucho filiżanki między środkowy palec a kciuk. Szmaragdowe spojrzenie nie zmieniło wyrazu ani nie drgnęło, jakby było zupełnie niezależne od reszty oblicza oraz dzierżącej naczynie dłoni. A, jednak drgnęło. Przez króciutką chwilę, niezauważalną dla kogoś, kto nie trenował latami swoich zmysłów do podążania płynnie i niezawodnie za każdym szczegółem zmieniającej się niekiedy w ułamku pozycji i postawie wrażego brzeszczotu oraz tańczącej z nim sylwetki.
Przebiegły rycerz jej serca dobrze wiedział, iż jako zamiłowanej plotkarze gromadzącej iści wieleset rozmaitych pogłosek oraz informacji — zwłaszcza na tematy bliskie najwyższym, a najbardziej przegniłym warstwom novigradzkiej socjety — niewiele pozostało już rzeczy na ziemi i niebie, które na hrabinie de Morcerf robiły wrażenie. Za wyjątkiem istnienia pogłosek oraz informacji, które jakimś cudem wymknęły się jej kolekcji.
Drgnęło tedy szmaragdowe spojrzenie, drgnęły pociągnięte karminową szminką usta i subtelnie przypudrowane różem policzki. Przez króciutką chwilę, po której wróciły do swej zmanierowanej, oziębłej normy, a właścicielka i spojrzenia, i karminowych ust, i policzków skosztowała kolejnego łyku herbaty. Nie odpowiadała mu tak jeszcze dwa kolejne łyki, z nieskrywaną satysfakcją i ostentacyjnością racząc Frei jego własną strategią.
Sama odstawiła porcelanę z powrotem na spodek, przy okazji wstając z łóżka i prezentując się przed swym faworytem w całej muśniętej jedwabiem peniuaru okazałości.
Najdroższy mój Rudolfie — zaczęła, skrzywiwszy się, jakby dopiero teraz zrozumiała, że herbata była gorzka. Nigdy nie zwracała się do niego per „najdroższy mój Rudolfie”. Nie pełną formułą. — Oboje doskonale wiemy, że zawartość nocników w paladium hierarchy milsza ci jest i ciekawsza od tego, co aktualnie „się mówi” albo czy sam młody król Radowid zjechał niedyskretnie do miasta i kazał namiestnikowi Chapelle wytrzeć sobie nosa. Przestań tedy rżnąć idiotę i robić idiotkę ze mnie. Mów wprost, czego ode mnie chcesz.
Oraz co tak cię zajmuje w de Ruyterach, naszej wielce zasłużonej dla Korony arystokracji — dodała kobieta, patrząc na kochanka koso przez ramię. — Nie lubię, gdy jesteś ze mną nieszczery, to bardzo niedżentelmeńskie. A dysponuję wszak wiedzą i znajomościami, które wystarczy mi tylko uruchomić, by twoją nieszczerość potwierdzić lub zdementować.
Podeszła do komódki i poprawiła tandetny przycisk do papieru, który Rud przemieścił o niezauważalne pół cala w prawo. Natręctwo osobliwe i niepasujące charakterowi zblazowanej, bałaganiącej jak podlotek hrabinie. Tak samo, jak przejmowanie się w choć najmniejszym stopniu szczerością lub motywacjami jej wiernego pana. Dotąd zadowalały ją jeno efekty, w pełni satysfakcjonowały względnie przyzwoite kłamstwa.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Ivan » 16 wrz 2019, 21:51

Nil admirali — nie wiedzieć czemu właśnie to pomyślał Rud, tak jak kiedyś ktoś przed nim, otrząsając się z dreszczu spływającego mu wzdłuż kręgosłupa, kiedy peniuar spłynął po wdowie odpowiadającej mu jego własną strategią, a dorzucając jedną starą jak ich gatunek owiniętą w muśnięcie jedwabiu.
Mówiła długo, uprzedzając fakty, rozwijając domysły i w ogólnym rozrachunku wiwisekcjonując szermierczą duszę, choć o swoich motywacjach ani przyczynach nagłego zainteresowania Ruyterami nie zdążył jeszcze uronić pół zdania. Nie, żeby nie był przygotowany. Zmyślone na poczekaniu, w drodze na Nowe Miasto kłamstwo uważał za, nie chwaląc się, względnie przyzwoite, logiczne i całkiem wiarygodne. „Zgadaliśmy się na treningu ze znajomymi ze szkółki. A, bo widzisz, taka wizyta to świetna okazja dla miłośników i kolekcjonerów, których wśród nas nie brak… A Ruyterowie to dobre i pewne źródło militariów, trofeów i rodowych pamiątek. Zajść z towarzyską wizytą, porozmawiać i wypytać o zbiory. Vogel przebąkiwał nawet coś o kupnie, bo aukcja niedługo, a gdyby dogadać się przed nią, omijając spekulantów i złodziejskie marże… Ot, typowa męskie fanaberie, częste w naszym gronie, nie będę cię przecież, moja pani, zanudzał szczegółami…”
Rycerzowi Rudolfowi, który — jak pokazało się po raz kolejny — miał w sobie zdecydowanie więcej z lwa niźli z lisa, naraz, pod szmaragdowym spojrzeniem wymówka okazała się nad wyraz niepoważną i szytą szewską dratwą. Z głębokim, porównywalnym z wyswobodzeniem się z ciasnego dubletu poczuciem ulgi, szermierz podniósł się ze skraju posłania, zostawiając na nim pozory cierpliwości.
Chcę się widzieć ze starym Ruyterem. Nieoficjalnie i natychmiast. — Uderzył krótko, dobitnie i rozbrajająco szczerze. Tak jak przeważnie miał w zwyczaju, zwracając się do kogoś, komu mógł zaproponować wyjście na podwórze i zafundować mu operację, która dożywotnio pozbawi go wielu przyjemności, chociażby takich jak gra na flecie. Żadne drobne przedmioty, bibeloty oraz inne gówna nie rozpraszały teraz jego uwagi. Mrugał nawet mniej niż mówił, skupiony tak, że zwyczajowy szum tła w postaci zegarowego mechanizmu mógł się jawić teraz hałasem pracującej manufaktury. — Wieczorem zabijam mu syna.
Rud, kiedy chciał, potrafił być nie tylko mowny, ale i wymowny.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Dziki Gon » 17 wrz 2019, 14:38

Och, trzeba było tak od razu. — Constantia obróciła się i zasiadła na rozłożystym, miękko wyściełanym karle z czarnego drewna. — Toć to iści fintifluszka, natychmiast stwierdzić, czy i którzy z dziesiątek herbowych panów oraz pań posiadających rezydencje w Novigradzie udzielają De Ruyterom gościny na salonach. Natychmiast zaaranżować ci u nich wizytę, aby tylko bez pretekstu. A to, że z uwagi na okoliczności gościna ta udzielana jest zapewne in opertum i pod prośbą absolutnej dyskrecji, tylko ułatwia sprawę. Błahostka.
Drwiący wyraz na twarzy kobiety nie złagodniał, lecz nieco spoważniał. Zadzierając charakterystyczny, jastrzębi nos, popatrzyła na stojącego nad nią szermierza, wyróżniającego się spośród aksamitów, welwetów i szyfonów buduaru niby czarna, pogrzebowa nuta wygrana na weselu. Na ironię. Hrabina skończyła bowiem igrać z nasrożonym lwem, lecz bynajmniej nie skończyła mówić.
Jest jeszcze jedna komplikacja, o której przyjmuję, że raczyłeś zapomnieć, a raczej miałeś do usieczenia jakiegoś chłystka na arenie, kiedy ja usłyszałam o tym od Celestii Carvalho na kwietniowym bankiecie. Obawiam się, że jedyną osobą, która może liczyć na rychłe spotkanie się ze starym De Ruyterem jest jego młodszy syn. Panu Arturowi zmarło się na początku roku.
Aksamitna halka peniuaru zaszeleściła, przesuwając się po udzie Constantii, kobieta skrzyżowała nogi, przesiadła się bokiem do swego admiratora, wymownie odwróciła głowę, odwróciła wzrok, jak gdyby nic a nic nie zastanawiała jej reakcja Frei na objawioną mu smutną nowinę. Ciemne loki na ramionach wdowy migotały w popołudniowym świetle odcieniami hebanu, chłodnego brązu oraz czystego, przepalonego promieniami słońca złota.
Widzę, mój drogi, że bardzo ci pilno i żeś bardzo tą sprawą zajęty. Rozumiem — nadąsała się. — Ja wystaw sobie, również jestem wielce zajęta, zajęta i zaprzątnięta sprawami, o które mój miły Rudolf nie raczy nawet zapytać, nie raczy nawet zainteresować się, jak się miewa jego pani, jakie troski zaprzątają jej głowę. Czy bardzo zmartwiła się, gdy wniesiono go wczoraj przez jej próg ranionego, a żeby wymknął się potem bez słowa niby złodziej. — Potrząsnęła wszystkimi odcieniami loków. — Och, nie! Zajmują go tylko jego własne pilne sprawy!
W porządku tedy! Nie wiem, u kogo goszczą De Ruyterowie, nie mam pojęcia! — Szermierza dopadło ponure przekonanie, że oto jego lwia mężność napotkała ośli upór. Lecz westchnąwszy, Constantia dodała. — Mniemam jednak, że pan Haas może wiedzieć, on zna bez mała każdego kamerdynera w Novigradzie. Och, gdzież jest to przeklęte urządzenie…
Wstając z szerokiego karła, hrabina niecierpliwie rozejrzała się po pomieszczeniu i odchyliła brzegi narzuty na łożu w poszukiwaniu, najprawdopodobniej, swego srebrnego dzwoneczka. Pretensjonalnego bibelotu, jak sama mówiła, do którego żywiła szczególny uraz, odkąd pewnego wyjątkowo nudnego wieczoru, gdy odwołano podwieczorek u pani Carvalho, zaś w teatrum powtarzano sztuki z poprzedniego sezonu, zdarzyło im się — jej i Rudolfowi — niezauważenie strącić go z szafki nocnej, a dzwonienie przywołało starszego kamerdynera Haasa do sypialni niczym chyżego ogara.
Wyłowiła w końcu instrument zza welwetowej poduchy.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Ivan » 19 wrz 2019, 0:23

Czarna nuta przebrzmiała ironią wśród welwetów i szyfonów. Paradoksalnie bardzo blado, bo tonąc w mezzosopranie Morcerf, o wiele lepiej oddającym tę melodię oraz zdolną godzinami wyśpiewywać nią całe kancony. Bo i była jej natywnym.
Srożący się lew, z wierzchu nasrożył się jeszcze bardziej, jednak w głębi swojego lwiego serca poczuł się niby wyliniały salonowy sierściuch, do bólu znudzony i niemrawy, jak zawsze, ilekroć przychodziło do sytuacji czy tematów, w których nie finty, nie wypady, lecz koterie, koneksje, ploteczki. Czuł się wówczas kot bardzo staro, bardzo nieadekwatnie i nic tylko rozglądać mu się w poszukiwaniu jakiegoś wazonu do stłuczenia.
Najbardziej martwiło Rudolfa, że faktycznie miał ochotę coś stłuc. Kogoś miał już na korytarzu. Ożywił się tylko na krótką wzmiankę o młodszym synu. Młodszym bracie. Młodszym od młodszego Egona? Ileż taki szczeniak mógłby mieć lat?
Zapewne wystarczająco, by puszczali go do pierwszych rzędów na sejmikach. I zapraszali na chlanie zaraz po, ty stary chuju, pełznący po piąty krzyżyk. — Przypomniał sobie natychmiast, upominając się w myślach za przykładanie młodzieńczej miary do spraw aktualnych i bieżących, jakże typowej przypadłości starzejących się ludzi.
Pozostałe detale historii ze śmiercią starego interesowały go mniej niż detal w postaci łyskającego krótko uda, które jak przystało na admiratora, admirował. Z lwa i kota przeistaczając się w byka, któremu ktoś zamachał przed nosem czerwoną płachtą. Aby rozproszyć i zdenerwować. Niepotrzebnie rozjuszyć, po wyrwaniu z naturalnego środowiska.
Jeszcze te słowa. Cała ich wuchta. Suto okraszone prawdą, szczodrze doprawione rzeczywistością, faszerowane jego własną odpowiedzialnością. Problem w tym, że doprowadzający ideę honoru do absurdu graniczącego z emocjonalną niedojrzałością Rudolf niechętnie poczuwał się do winy i ekspiacji nawet wówczas, gdy jego największym zmartwieniem był nudny bankiet, nie życie druha.
Wszystko to w połączeniu z ogólną frustracją i niezadowoleniem sprawiło, że Rudolf z Tegamo, mężczyzna zbliżający się do piątego krzyżyka, nieposiadający ani stosownych argumentów, ani czasu czy chęci na odpowiedzialność, postanowił skorzystać z ostatniej przewagi, którą dysponował nad swoją panią.
Strzelił focha.
Jego dłoń w ciemnej rękawicy wystrzeliła w kierunku przegubu sięgającej po instrument Constantii. Druga natychmiast przyszła jej w sukurs, zabierając go z jej zasięgu. Zbliżywszy się do okna, otworzył je na oścież, ciskając srebrnym, obarczonym urazem bibelotem na pobliski dach, płosząc przy tym stadko obsrywających go gołębi, a wyładowując rzutem swój gniew i uraz. Do spadających dzwonków, do nadgorliwych lokajów, do ich zmanierowanych pań, do bab, o które zabijali się przyjaciele z młodości, do ociężałych portierów, do wymiaru sprawiedliwości, do starych diabłów, którzy powiadali się jej pomazańcami, do gówniarzerii marnującej dobre wina oraz do tego, że to tylko jeden kretyński dzwonek, który spierdolił dzień paru ptaszkom, a nie płonąca żagiew, od której zajęło się to pierdolone miasto, gnój mu pod fundament! Gnój!
Pan Haas — wycedził, mrużąc oczy od słońca, patrząc na błysk towarzyszący oddającemu się bibelotowi. — Chyba również jest wielce zajęty.
A nawet gdyby nie był, prędzej dopuściłby do konfidencji i zaangażował w sprawę zdziczałego psa. Wiadro rzygowin. Wiechcie pakuł.
Nie kłaniając się i nie zatrzymując, zapominając o czekającym na nim w pokoju obok liście, opuścił salony. Krokiem oraz z miną, od których świętej pamięci Merkucjo dostałby zawału albo przypływu nienawykłej dlań ruchliwości.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Dziki Gon » 19 wrz 2019, 21:43

Pchnięcie królewskie. Zadane szybko, bezdusznie, bez omsknięcia, za to z druzgocącym sukcesem. Albowiem, czy to zwyczajnie nie chcąc, czy też nie otrząsając się w porę z osłupienia, hrabina de Morcerf nie odszczeknęła mu się nawet słowem, z wrażenia aż przysiadłwszy na brzegu szerokiego łoża.
Jak burza Frei wyparował z pokoju, przetoczył się przez korytarzyk i po wiodących w dół schodach. Nie było śmiałka, który burzy ważył się wejść w drogę. Nawet fircyki w posrebrzanych ramach portretów łudząco przepoczwarzały swe zblazowane, olejne grymasy w wyrazy szczerej trwogi i odwracały wzrok, zaś mijający szermierza na parterze Willy bezgłośnie otworzył usta do powitania, po czym natychmiast je zamknął, lotem strzały czmychnął do bawialni. W kuchni gosposia ni chybi kręciła głową, cudując, że świeże grzybki właśnie same się zamarynowały, a kapusta skwasiła.
Tylko drobny, poczochrany i zdyszany od biegu chłopaczek nie przewidział nadciągającej w słoneczny dzień burzy. Na rogu skręcającej ku Starówce uliczki wpadł na nią iści jak dzik na sosnę i z przerażonym ochnięciem odbił się od piersi Ruda.
P-przepraszam, przepraszam! — zawołał rozpaczliwie, jakby go juże smagali nahajem. Po chwili otworzył jednak szeroko oczy, a jeszcze szerzej usta, niczym na widok stojącego przed nim na rogu Anyżowej i alei Hemmelfarta jego najwyższej świętobliwości wielkiego hierarchy Roderyka Poncjusza II w antulażowanej złotymi nitami tiarze, nie zaś pochmurnego, przywdzianego kirem Ruda.
Czy wasz-waszmość jest p-pan Ru-rudolf z Tegamo, szampierz s-sądowy? — wydukał. — P-pilne za-zawiadomienie niosę dla p-pana Ru-ru-rudolfa!
Chude, a rumiane jak brusznice policzki oraz zmierzwiona przez wiatr czupryna chłystka zdawały się ręczyć jego słowom. Jak i oddech, który zaczął chwytać łapczywie z powrotem w pierś dopiero po pośpiesznym wyrecytowaniu oświadczenia.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Ivan » 20 wrz 2019, 22:20

Wypadający z morcefrowego domostwa Rudolf, zatrzymał się, by nie zadeptać wpadającego nań chłopaczka. Przeglądając się w jego strachu, niby w zwierciadle ukazującym mu wykrzywione gniewne odbicie i niechybne, kaleczące wręcz spojrzenie.
Rudolf postarał się opanować. Wypuścił powietrze długim wdechem, zamrugał oczami, zapanował nad twarzą. Swoje słowa i gesty trzymał w ryzach kontrolowanej powolności. Głupio byłoby mu wyżywać się na szczeniaku, choćby w myśl odwiecznych redańskich tradycji panów braci, nakazujących karanie posłańca za przyniesienie złej nowiny. A Rud, po pierwsze, że nowiny jeszcze nie poznał, to dla swego gniewu przewidywał cel stosownie doń wielki i adekwatny. Smoka, dajmy na to. Tytana, powiedzmy. Ewentualnie hydrę, ale co najmniej dziewięciogłową.
Jam jest — odpowiedział malcowi, starając się nie cedzić ani nie warczeć. — Wysłucham go. Albo odbiorę, jeśli pisemne.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Dziki Gon » 21 wrz 2019, 14:16

Dzieciak skinął głową skwapliwie, z ulgą. Wypiął pierś i mimo komplikującej mu nieco zadanie alalia syllabaris, wyrecytował na wdechu. — W-wzywa się wa-waszmość Ru-ru-rudolfa czym p-prędzej do ko-komndarii bocznej we w-warowni Wo-wolnego Miasta No-novigrad! W-wzywa iud-iudices p-parvus Giles Bran-des-dor-fer!
Młodszy justycjariusz Brandesdorfer. Młodszy na sali sądowej, wprawiający się dopiero do inkwizytorskich regaliów, czarnej jak krecie futro togi i łańcucha, a wprawiający się zapalczywie. Najstarsi reprezentanci trybunału czuli pewno na karkach gorące dychanie, ilekroć zasiadali za sędziowskim stołem. Bynajmniej nie dychanie Brandesdorfera. Prędzej podkomendnych na Baszcie Więziennej, nad którą był jednym spośród niezatytułowanych starszych justycjariuszy. Nie wspominając osadzonych.
Posłaniec wręczył Rudolfowi również wyciągniętą zza pazuchy kamizelki notkę. Podrygując w miejscu nerwowo, drapiąc łydki i szurając butami, niechybnie czekał dyspozycji, czy trzeba mu mknąć ze zwrotną wiadomością.
W notce stało zdawkowo:
Giles Brandesdorfer. Komandoria boczna na Zamku Novigrad. Pilne.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Ivan » 22 wrz 2019, 0:29

Brandesdorfer. — Rudolf powtórzył, niemalże sylabizując jak jego młody posłaniec. Zastanawiając się nad tym, czy zna nadawcę, czy chciał go znać, czy może po prostu powinien. W tym ostatnim dopomogła mu nieco otwierająca się powoli i nie bez skrzypienia szuflada jego pamięci, w której bebechach wygrzebał w końcu młodszego (w kręgach novigradzkiej sprawiedliwości mogło to oznaczać choćby i kogoś do czterdziestego roku żywota włącznie) i zapalczywego justycjariusza. Nie pamiętał tylko w jakim rozumieniu zapalczywego. Arywista lub ideowiec. Obydwa mało optymistycznie nastawiające typy. Na przekór optymistycznie założył jednak, że ten pierwszy.
Przeleciał notkę wzrokiem, wręczając ją chłopakowi z powrotem.
Pójdę — brzmiała jego zgodna z prawdą zwrotna. Pilne wezwanie czy nie, i tak właśnie zmierzał w tym kierunku. Powodu wezwania nawet nie próbował miarkować. Miał już dostatecznie parszywy humor, by dodatkowo zatruwać go sobie na czas spaceru.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Dziki Gon » 21 paź 2020, 23:51

Drzwi do rezydencji nie ustąpiły. W pierwszej chwili zaskoczyły tym szermierza, który dotąd zastał je zamkniętymi chyba… nigdy. Przynajmniej nie przed nim. W większości zasnutych firanami frontowych okien widział odbite wyłącznie światło ulicznych pochodni i wszystko wskazywało na to, że dom pogrążył się w głębokim we śnie długo przed tym, jak Rudolf zakończył swoje porachunki u schodów kaplicy. A może dopiero co. Nie cały, w każdym razie. Po tym jak kilkukrotnie przekręcił bezskutecznie pozłacaną gałkę, na korytarzu rozległy się ciche, charakterystycznie sztywne kroki i po chwili szczęknął stary rygiel, a gałka przekręciła się sama.
W progu stanął Haas, nie wyglądał na zdumionego. Nie zaprosił też fechmistrza do środka.
Pani hrabina udała się już na spoczynek. Nie życzy sobie widzieć was w najbliższym czasie, to jest, dopóki nie postanowi inaczej — oświadczył tonem zdawkowym, formalnym i nieznośnie powściągliwym. — Jeśli chcecie odebrać zaległą korespondencję, możecie to uczynić rankiem… — Jego oczy, w półmroku już nie tak sprawne, jak kiedyś, dopiero teraz dopatrzyły się plam krwi na kołnierzu białej koszuli, na czarnym kaftanie szampierza. Kamerdyner pobladł i mocniej zacisnął dłoń na dębowym skrzydle drzwi.
Idźcie już, mości Rudolfie. Proszę.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Ivan » 25 paź 2020, 17:07

Szampierz nie odsunął się od wejścia, gdy drzwi uchyliły się, ukazując mu Haasa, czujnego o każdej porze nocy i dnia. I o każdej porze nocy i dnia mającego w zanadrzu jakąś polityczną odpowiedź lub odmowę. Diabeł tkwił w tym, że jego uprzykrzona pryncypialność była dalece nie w porę dla szermierza znajdującego się akuratnie na progu. Na progu swej cierpliwości, bowiem po fisstechu i potrójnych morderstwach zdarzało mu się bywać diablo drażliwym.
Dobrze się składa — Rudriger wepchnął nogę w drzwi, powstrzymał zmierzające ku jego twarzy dębowe skrzydło i wpakował się do środka, bez zważania na porę, odmowę, maniery ani wiek potrąconego na swej drodze lokaja. — Nie będzie musiała mnie oglądać, jeśli nie zbudzi jej hałas.
Poplamiony kaftan zaczął rozpinać już w przedpokoju, kierując pierwsze kroki do kuchni. Apetyt opuścił go zupełnie, ale utrzymujące się w ustach suchość i posmak goryczy domagały natychmiastowego spłukania. Choćby i wodą, idąc na dalekosiężny kompromis. Prawie chwytał za mijany wazon na sekretarzyku, ale tylko wyjął z niego kwiaty i kapiąc nimi na posadzkę, w butach i z mieczem przeszedł przez spichrze posiadłości.
Grdyka grała mu spod rozpiętej koszuli, kiedy jednym hejnałem wydudlał pełen słoik kompotu z pigwy. Otarłszy usta wierzchem rękawicy, kontynuował spacer ciemnymi korytarzami rezydencji, kierując się na gabinet starego Morcerfa, swojego poprzednika. Zamyślony nad dzisiejszym dniem i rozproszony rozglądaniem się za tlącym kagankiem, nie miał czasu odpowiadać na idące za nim protesty i nagabywania.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Dziki Gon » 25 paź 2020, 23:00

Kamerdyner dreptał za Rudolfem jak rozjuszony pingwin, skrzecząc coraz bardziej rozpoczliwie. W pewnym momencie w progu pokoju dla służby, przecierając oczy, zjawił się nawet Willi, ale wystarczył mu krótki rzut okiem na ochlapanego krwią Ruda osuszającego w kilku łykach słoik kompotu, by stwierdzić: „śni mi się” i odejść głuchym na wezwania Haasa do pomocy.
W końcu i Haas musiał zrejterować jak niepyszny, pożegnawszy frei pustą groźbą zawołania straży — dobrze wiedzieli, że gdyby straż pod domem zobaczył z okna któryś z sąsiadów, Morcerf otrułaby ich obu bez pardonu.
W kantorku ongiś należącym do nieodżałowanej pamięci hrabiego znalazł chwilę ciszy i spokoju. Płomień osadzonej w kaganku świecy rzucał drżące światło na półki okazałej biblioteczki uginające się pod ciężarem dawno przez nikogo nieczytanych, ale starannie odkurzonych ksiąg. „Medytacje o życiu, szczęściu i pomyślności” Nicodemusa de Boot, „Ars rhetorica”, „Prawo ziemskie Redanii pod rządami wielkiego króla Radowida”... „Pod żaglami namiętności”...
Centralny punkt pomieszczenia stanowiło ciężkie mahoniowe biurko, na którego ciemnym pulpicie, obok abakusa, pustego kałamarza i pióra leżała porcelanowa tacka, a na tacce zapieczętowany rulon oraz starannie odliczone pieniądze. Piętnaście denarów w drobnym nominale.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 804
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Rezydencje wielmożów

Post autor: Ivan » 28 paź 2020, 22:54

Ignorując skrzeki rozsierdzonego pajuka oraz narastającą w nim ochotę, by odprawić go kopniakiem w rzyć, imć Rud wszedł do kantorka.
Wrażenie stąpania po cmentarzu, jak zawsze i nieodmiennie towarzyszyło mu podczas wizyty w dawnych prywatnych pokojach starego Hrabiego, utrzymywanych kaprysem Haasa i indyferencją Morcerf w stanie porządku i wiecznotrwałego oczekiwania, niby na powrót nieboszczyka z zaświatów. Rudriger, nie był z natury człekiem przesądnym, bogów i ich kary mając za sprawy nierychliwe, omylne i odległe, lecz wiara w gusła, klątwy i omeny przemawiała doń silniej niż najsroższe kazania i pokuty. To właśnie ludziom jego pokolenia prukwy niańki spędzały sen z powiek nie bajędami, lecz całkiem prawdziwymi strachami o upiorze zza Pontaru, straszliwej wyzimskiej strzydze, każdego północka wyzierającej z dworzyszcza, by pożerać zbójców — i jak zawsze przestrzegały prukwy — niegrzecznych chłopców.
Rud otrząsnął się ze wspomnienia, pogodnie sklął czające się po ciemnych kątach gabinetu strzygi i upiory, po czym rozwalił się wygodnie i zupełnie nieprzesądnie za biurkiem na miejscu nieboszczyka, przeleciawszy grzbiety ksiąg na ile pozwolił mu to dygot świecy zbudzonej jego siadaniem. Podnosząc rulon do światła, otworzył go szarpnięciem i rozwinął, nie bacząc na pieczęcie ani pozostawiony przy piśmie grosz.
Ilość słów: 0

Odpowiedz
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław