Czuł się fatalnie po okrutnym prawym sierpowym, który zwalił go z nóg i odciął na moment świadomość, ale rozpierał go osobliwy dla niego entuzjazm i nieopuszczające poczucie humoru. Nie przeszkadzał mu nawet w tym pulsujący ból czaszki, jakby ktoś przed chwilą rozłupał ją na pół, ogniskujący tuż nad lewym okiem; ani krew intensywnie wsiąkająca w lnianą szmatę z rozognionego rozwalonego łuku brwiowego; ani potłuczone ramię i łopatki od upadku. Nadal czuł się trochę przyćmiony, dźwięki dochodziły do niego w nieprzyjemnym nasileniu, a obraz widziany przez drugie oko, wydawał się lekko nieostry i chybotliwy jak na okręcie. Chyba go mdliło, ale uprzednio spożyta gotowana polędwica i żółty ser, pozostały w żołądku. Ciężko byłoby nazwać ten stan odświeżającym, ale na pewno był pouczający. Acz i starość bywa żwawa, wżdy wiek młody ma swe prawa.
Wstał z pomocą wyspiarza, który wręcz przeciwnie do swojego towarzysza, nie czuł dumy z wygranej walki. Na szczęście cieszyli się coraz mniejszym zainteresowaniem zebranej tłuszczy, która wracała do codzienności. Niektórzy kontynuowali późne śniadanie pod strzechą; inni nadal wykłócali się o przegrane pieniądze, ale harde twarze niziołków jednoznacznie świadczyły, że nie godzą się na spóźnione negocjacje, zgarniając najwięcej na zwycięstwie jednookiego awanturnika; większość jednak ruszyła do obowiązków. Mieli przed sobą dzień jak co dzień, przerwany krótkim zrywem emocjonalnej rozrywki. Jedynie wielki człowiek, który jako jeden z niewielu zainteresował się stanem nieprzytomnego weterana, objął teraz ramieniem Feigra.
–
Przyznać muszę, że cios macie silny. Znam kilka paskudniejszych mord, które warto byłoby obić, a można też na tym zarobić. – Zagaił głębokim zachrypniętym głosem. –
Jestem Pełka. Wpadnij wieczorem do Dziurawej Beczułki to się czegoś napijemy i ponapierdalamy.
Daro, który wrócił z karczmy razem z Jankiem, choć zajadał się miodowymi kuleczkami, a palce i twarz miał poklejone łakociami, nadal w oczach wydawał się zmartwiony o swojego ojca. Sam paser nie omieszkał również poczęstował się od karczmarza słodkościami, teraz mają zupełnie zaklejoną gębę, a łapy wytarł w i tak brudne portki.
–
Nie ma co cekać… - Zaczął mlaskać i przeżuwać. —
… bo cały nam się tutaj wykrwawi … jak tucnik na uboju.
–
Uważaj na nich Janek. Ja wracam do roboty, bo mnie baćko pogoni. – Spojrzała się jeszcze na krótko na wyspiarza, ale to wystarczyło, żeby ich wzrok się skrzyżował. Może zupełnie przypadkiem, życzliwym odruchem na niego zerknęła, ale nim uciekła do karczmy, obdarzyła szczerym lecz nieśmiałym uśmiechem.
Musieli mu pomóc dotrzeć do zakładu w dzielnicy rzemieślniczej, bo stawiał kroki mało pewnie, ale z każdym kolejnym coraz śmielej. Oględziny cyrulika potwierdziły, że rzeczywiście nie doszło do żadnego poważnego uszkodzenia, a stary wojak szybko się z tego wyliże.
Lasota siedział właśnie na fotelu w zakładzie balwierskim, gdzie pochylał się nad nim skelligijczyk o jasne plecionej brodzie, zszywając mu precyzyjnie lnianą nicią rozcięty łuk brwiowy, uprzednio przemywszy go spirytusem. Mężczyźnie nawet ręka nie drgnęła, zakładając ostatni szew węzełkowy.
–
Rana zagoi się w ciągu kilkunastu dni, ale ślad może pozostać przez całe życie. Ale taki weteran jak wy Panie, macie dużo więcej blizn, z których możecie być dumni. Ale muszę przyznać, że nieźle go załatwiłeś Dimun. – Ciężko było powiedzieć, czy było to zwykłe tytułowanie klanu, czy traktował to jako obelgę. —
Weź mu przemyj twarz, żeby nie wyglądał jak obdarty ze skóry, a za tydzień zdejmijcie szwy. Chyba dacie radę?
Drummond zaczął przygotowywać jakiś napar z pierzasto złożonych trzykrotnie liści o lekkim meszku na blaszkach, które uprzednio zerwawszy z roślinny o aksamitnych kwiatach, przypominających złociste koszyczki, opatrzone czterema kremowymi płatkami, rozgniótł w moździerzu.
–
Slanac, znana tutaj jako babka większa, świetnie nadaje się do oczyszczania, przyśpieszania gojenia ran i działa przeciwzapalnie. Można macerat przygotować z tłuszczu, ale musiałby odstać dłużej, a nie mam przygotowanego zawczasu. – Zdradzał chłopcu tajniki ziołolecznictwa, zgodnie z prośba jego ojca, ale młody nie wydawał się tym zbytnio zainteresowany.
–
A do czego służy ta piła?
–
Czasami nie mam wyboru i muszę dokonać amputacji kończyny. – Powrócił dalej do swojego wywodu. –
W ostudzonym i odcedzonym wywarze będziemy maczać opatrunek, który nałożymy na zranioną część.
–
A co to jest ta imputacja?
–
Amputacja, czyli usunięcie kończyny. Opatrunek najlepiej zmieniać codziennie, żeby nie wdało się zakażenie.
–
Auć … czemu trzeba komuś odcinać kończynę? – Wydawał się oburzony i obrzydzony takim zabiegiem.
–
Jeśli ktoś ma zmiażdżoną kończynę, albo inne poważne uszkodzenie, czasem trzeba odciąć. Albo jak wdało się zakażenie, taką nogę objętą zgorzelą trzeba ciachnać. Ale musisz uważać teraz na ojca, żeby mu nie czerniała rana na skroni …
–
Ale ojcu nie trzeba będzie niczego ucinać?
Przed opuszczeniem zakładu, założył Wielomirowi seniorowi opatrunek, przewiązując mu głowę lnianym materiałem i przestrzegając przed dbaniem o higienę rany. Nie musiał się jednak o to martwić, bo przestraszony albinos co chwilę dopytywał się, czy nie boli go bardziej, czy nie robi mu się słabo i co chwile chcąc zaglądać pod bandaż, czy aby na pewno rana nie sczerniała.
Poprowadzeni przez Janka, dotarli do piętrowej drewnianej, jak wszystkie tutaj, chaty. Znajdowała się w okolicy zakładu bednarskiego. Posiadała niepokaźny ogródek, w którym stał niewielki posępny strach na wróble, zapewne wykonany dziecięcymi rękoma. Jednakże nie odstraszał srok i wron, bo cały był w ptasim łajnie. Rosły tutaj krzaki czarnej porzeczki i aronii, karłowate drzewka wiśni oraz różne warzywa i zioła, zarośnięte już chwastami i wiechlinami. Jasnozielone, lancetowate trawy, rosnące tłustymi kępkami, skrzętnie otaczały strzeliste źdźbła, delikatnie bujające się na wietrze. Między nimi wkradały się nieliczne osty, nastroszone kolczastymi płaszczami, chroniąc swoje purpurowoczerwone kwiecie, a spod gęstych chaszczy wystawały nieśmiałe złociste główki mleczy. Między nimi rozciągnęła swoją sieć samica tygrzyka paskowanego o barwnym żółto-czarno-białym odwłoku, w którą wpadło już kilka much.
Na boku chałupy stał nieruszony wóz drabinowy, jakby gotowy do jazdy. Przed wejściem stała tabliczka informująca, że dom jest na sprzedasz. Miejscowy włodarz starał się na wszelkie sposoby, aby sprzedać pozostawioną nieruchomość, ale po tragicznej śmierci poprzednich właścicieli, nikt go nie chciał kupić.
Z opowieści szczerbatego chłopaka dowiedzieli się, że Ignacy pracował u starego, kutwy sąsiada stelmacha. Skąpy był i często darł na niego mordę, ale zawsze wypłacał denary. Żona jego Dorota opiekowała się dwójką swoich dzieci, często odciążając tym zajęciem inne matki oraz uprawiała warzywa i owoce w ogródku. Staszek miał osiem wiosen, a Bogusieńka cztery. Pogodne to były dzieciaki. Plotki mówią, że szykowali się do wyjazdu z Przylesia. Gdyby dzień wcześniej wyruszyli, szczęśliwe życie wiedliby w innym zakątku Redani, a tak teraz leżą pod kupą ziemi.
Na pierwszy rzut oka mogli stwierdzić, że budynek mieszkalny był w dobrym stanie. Świeże deseczki pokrywały dach, na trzech oknach znajdowały się porządne dobrze zamknięte okiennice, a przed wejściem nawet zawieszono na ścianie zdobną oszkloną mosiężną lampę. Drzwi domostwa były lekko uchylone, ale w środku nie było żywego ducha.
W obszernej izbie przywitał ich nieprzyjemny odór zgnilizny. Znajdował się tutaj piec, niewysprzątany z popiołu z niedopalonymi szczapami drewna. Potężny stół z kilku desek jedlicy, przy którym znajdowało się pięć krzeseł, jedno przewrócone. Rodzinę znaleziono podczas uczty, więc na ławie nadal znajdowały się nieopróżnione naczynia. W glinianym garze znajdował się bigos z kiszonej kapusty ze słoniną, cebulą i grzybami, w którym zaległy się białe larwy much. Wisząca na haku biała kiełbasa w cienkim wieprzowym jelicie, nieapetycznie napęczniała. Chleb zupełnie już sczerstwiał. Przed śmiercią najedli się obficie. Na ziemi leżał jeden drewniany pucharek, a nie daleko dalej resztki jedzenia, prawdopodobnie zwymiotowanego.
W jednym z rogów pomieszczenia wybudowano komorę, służącą jako spiżarkę i magazyn. Przestrzeń rodziców, z potężnym posłaniem została przedzielona poplamionym beżowym materiałem. Natomiast z linii komód i skrzyń oddzielono dziecięce sienniki – tutaj sypiał Staś i Bogusia. Pochyłe schody, które bardziej przypominały drabinę, prowadziły na poddasze.