Strona 1 z 1

Karczma „Pod Wesołym Kościejem”

: 22 maja 2018, 16:24
autor: Dziki Gon
Obrazek Próżno dociekać kim jest „Kościej” i czym zasłużył się dla Novigradu, że uhonorowano jego imieniem basztę i jedną z karczem. Grunt to nie mylić, w której z nich zrzucają ze schodów, a w której częstują jednymi z najlepszych wypieków w mieście. Zapach świeżego rumianego pieczywa, grubo przybranego solą i kminkiem niesie się aż do kanału, wabiąc do gospody nawet tych, którzy zdają się być głodni wyłącznie interesu. To wystarcza, by regularnie ściągać klientelę do oporządzonego, lecz niewystawnego wnętrza, które w zupełności spełnia swoją funkcję. Są meble, są stoły, jest i wielgachny spreparowany sum zawieszony u powały — pretendent do tytułu króla Pontaru, odwieczny konkurent szczupaka. W płytkiej piwniczce chłodzi się zaś w beczkach drugi sekret niezwykłego powodzenia lokalu. Jeśli istnieje pod tym niebem coś cieszącego się większym wzięciem niż świeże bułeczki, to z całą pewnością jest to zimne piwo po całym dniu pracy we młynie.

Re: Karczma „Pod Wesołym Kościejem”

: 17 mar 2019, 16:59
autor: Dziki Gon
Morgana, przygnana tu domysłami i bardziej podstawowymi potrzebami aż z Cienietniczej została powitana zapachem świeżo pieczonego chleba i muzyką gęśli. O ile ten pierwszy był we wnętrzu wszechobecny, o tyle ta druga dobiegała od strony ustawionego nieopodal okna i drewnianej podpory stropu stołu, przy którym urzędowała wyjątkowo rozochocona kompania niziołków w liczbie trzech. Składającą się z jednego muzykanta zawzięcie wygrywającego skoczną melodyjkę na swym instrumencie, oraz wyczyniających do niej równie skoczne szpasy i hołubce jegomościów, w dodatku z pieśnią na ustach. A raczej jej fragmentem, który uparli się powtarzać lub zmusiła ich do tego nieznajomość kolejnych zwrotek.

Umiesz orżnąć półelfa, umiesz rąbać smyk!
Umiesz orżnąć półelfa, umiesz rąbać smyk!

Co jakiś czas szampańską zabawę przerywał im przylatujący z kuchni łysy, niezbyt brodaty, za to wyjątkiem wąsaty krasnolud w białym fartuchu, prosząc, by raczyli się uspokoić, a czasem, na poły poważnie, na poły żartobliwie wygrażając im przy tym oblepionym świeżym ciastem kułakiem. Niziołki słuchały go wówczas, kiwając głowami i schodziły z blatu stołu, na który były wlazły i tańcowały poniesione zabawą. Upijając piwa ze stągwi, siedziały przez moment w spokoju, majtając nogami, by zacząć wszystko od nowa, gdy tylko jegomość krasnolud znów zniknął na zapleczu.

Umiesz orżnąć półelfa, umiesz rąbać smyk!
Umiesz orżnąć półelfa, umiesz rąbać smyk!

Reszta gości nie wyróżniała się aż tak bardzo. Jeden długowłosy i barczysty mężczyzna z włosami w harcap, mający na grzbiecie poplamioną koszulę, zajęty śniadaniem na uboczu i patrzeniem za drugie okienko, na panoramę portu rzecznego. Przytuleni do siebie smarkacze, chłopak i dziewczyna obserwujący wyczyny niziołków. Konkretna zawodniczka na stołku przy szynkwasie, to jest wysoka jak mąż kobieta w średnim wieku ubrana w podróżny strój i futrzaną czapę, samotnie robiąca garniec gorzałki.

Re: Karczma „Pod Wesołym Kościejem”

: 19 mar 2019, 15:31
autor: Juno
Już podchodząc pod drzwi karczmy Morgana poczuła zapach, od którego jej ślinianki dostały kociokwiku. Po przekroczeniu progu zaś to samo stało się ze zmysłem słuchu inwigilatorki. Mini tercet egzotyczny faktycznie umiał rąbać smyk. Pozostawało współczuć półelfom, mającym kiedykolwiek styczność z muzykantami.
Podeszła niespiesznie do szynkwasu, rozglądając się ciekawie. Żaden z gości nie wyglądał jakoś szczególnie ani podejrzanie. Morgana zapuściła żurawia w talerz samotnego mężczyzny, ciekawa co też serwują na śniadanie w „Kościeju” i usiadła nieopodal postawnej kobiety. Czekała cierpliwie aż krasnolud skończy aplikować kolejną porcję reprymend rozochoconym niziołkom i nawróci w kierunku kuchni, by mogła złożyć zamówienie.
A im co tak wesoło? — mruknęła Morgana, ni to do siebie, ni do sąsiadki przy szynkwasie. — Pępkowe jakie czy pogrzeb teściowej? Zadowoleni jakby im kto w kieszeń nasrał — parsknęła. — Mości karczmarzu! — zawołała, widząc zbliżającego się krasnoluda. — Podajcie to, co tak pięknie pachnie, z jakąś omastą, jeśli łaska. I wino, pół na pół z wodą rozrobione. Jak nie ma, może być kufel piwa. Strasznie mi w gardle zaschło od tego łażenia.

Re: Karczma „Pod Wesołym Kościejem”

: 21 mar 2019, 0:02
autor: Dziki Gon
Pozory potrafiły mylić, ale istotnie — na pierwszy rzut oka żaden z gości „Kościeja” nie wyglądał jakoś szczególnie ani podejrzanie. Zapuszczając żurawia w talerz jegomościa na uboczu, dostrzegła w nim innego ptaka, zdaje się kaczkę lub być może kormorana. Trudno było orzec, albowiem rumiany, posypany makową posypką wypiek w kształcie wzmiankowanych był już cokolwiek nadgryziony i nie sposób było dociec dokładnej klasyfikacji gatunkowej. Towarzyszył mu zaś dzbanek mleka lub śmietany, którym śniadający zapijał niecodzienny wiktuał.
Kobieta przy szynkwasie, która w przeciwieństwie do niziołków okazała się zasępiona i ponura, odpowiedziała Morganie. Jak na odpity do połowy garniec — całkiem trzeźwo.
Niziołki, serdeńko. Im nie potrzeba wielkiej okazji, nada się nawet znalezienie oberżniętej korony na bruku. A niech im będzie. — Z tymi słowami pierdolnęła kielicha, nie uznając za konieczne choćby się przy tym skrzywić. Zdradzały ją jedynie oczy, lekko zaszklone po toaście.
Nawracający kucharz ukłonił się uprzejmie Morganie, wycierając białe od mąki ręce w fartuch i uśmiechając się przepraszająco w intencji niezmordowanych rębaczy smyka, nieustraszonych pogromców półelfów.
Służę uprzejmie — odparł na jej życzenie o wypieki, zaś na wzmiankę o winie, żachnął się nieco.
Może znajdzie się butelczyna, choć wolałbym was podjąć tym, co mamy najlepsze. Piwem, znaczy się. Eulalia! — Odwracając się w kierunku zaplecza, ryknął tak nagle i niespodziewanie, że pijąca samotrzeć kobieta w futrzanej czapie aż czknęła z wrażenia.
Co?! — odpowiedział mu stłumiony, choć nie mniej donośny damski głos.
Czy! Mamy! Wina!
Mamy! Jabcoka!
Gospodarz odkaszlnął w kułak, po czym już nieco ciszej i raczej dla formalności udzielił informacji najnowszej klientce. — Na jabłkach, jeśli szanowna pani reflektuje. Może być podane w kuflu?

Re: Karczma „Pod Wesołym Kościejem”

: 21 mar 2019, 12:14
autor: Juno
Niech będzie — przyznała Morgana i zapatrzyła się na kobietę, gdy ta bez mrugnięcia okiem lała wódę w gardło. Była pełna podziwu. Sama po takiej lornecie wykaszlałby zapewne płuca.
Za to tobie, pani, chyba i cała skrzynia złota nie poprawiłaby nastroju. Zły dzień? — Pytanie było cokolwiek retoryczne, wszak nikt, kto nie ma powodów do zmartwień, nie pija samotnie dzbanka gorzałki na śniadanie. Niemniej jednak nadawało się na zagajenie rozmowy jak każde inne. Nie żeby Morgana nie miała własnych problemów, ale słuchanie o cudzych w jakiś dziwny sposób ją odprężało. Może to zboczenie zawodowe, a może była złym człowiekiem. Nim zdążyła to rozstrzygnąć, pojawił się karczmarz.
Zatem piwo — odparła szybko Morgana. Niewidzialny dreszcz obrzydzenia przebiegł jej po grzbiecie niby kot po płocie. Szczerze nie znosiła smaku alpagi. Kojarzył się jej z chudymi latami, do których nie chciała wracać. Ani pamięcią, ani tym bardziej zmysłami. — W kuflu, jak najbardziej. — Morgana podziękowała krasnoludowi uśmiechem, po czym jęła wiercić się na stołku.
Rozejrzała się raz jeszcze po izbie, tym razem wnikliwiej. Mężczyzna wydał jej się miejscowym, może nawet śniadał w „Kościeju” codziennie i pracował gdzieś na Wyspie. Właścicielka futrzanej czapy była ewidentnie przejezdną, a niziołki... Cóż, niziołki były po prostu sobą, niezależnie od tego czy były swoje, czy obce. W pierwszej chwili Morgana gotowa była pomyśleć to samo o smarkaterii, ale naraz przyszło jej do głowy, że nieletni o tej porze zajmują się zgoła innymi rzeczami niż przesiadywanie po karczmach. Jeśli byli biedni – pracowali albo kradli, jeśli zamożni – wiedli żywot próżniaczy w o wiele bardziej prestiżowych miejscach niż „Wesoły Kościej”. Może na kogoś czekali? Zerkała ku nim co czas jakiś, ciekawa ich poczynań.

Re: Karczma „Pod Wesołym Kościejem”

: 23 mar 2019, 1:04
autor: Dziki Gon
I tu się mylisz, kochaneczko — odparła jej kobieta przy barze, tonem ponurym niby burdel w poniedziałkowy poranek. — Skrzynia złota jest dokładnie tym, czego potrzebuję. Problemy w interesach, szkoda strzępić ryja. — Z tymi słowami nalała sobie kolejnego.
Krasnolud potwierdził przyjęcie zamówienia skinieniem, znikając na tyłach gospody, rzucając przedtem, aby przygotować sześć denarów należności.
Mężczyzna istotnie wyglądał na miejscowego. Obok plam na jego ubraniu, węźlaste od żył przedramiona zdradzały fizycznego pracownika lub żeglarza. Swoją porcję połykał szybko, pojedynczymi kęsami, prawie nie tracąc czasu na przeżuwanie.
Smarkateria poddana dokładniejszym oględzinom objawiła się jako płowowłosy wyrostek w kubraku z wytartej skóry oraz jego rówieśniczka, względnie niewiele młodsza rudoblond pannica z warkoczem, wciśnięta w przykrótką burą sukienczynę i zgrzebne trzewiki. Teraz, kiedy niziołki uspokoiły się nieco, robiąc sobie przerwę by ugasić pragnienie wywołane wygłupami, młodzież zajmowała się sobą, migdaląc się — przeważnie dosyć niewinnie — na wspólnie zajmowanej ławie. Ostatnim razem, kiedy Morgana miała okazję zerknąć w ich stronę, chłopak usiłował zaimponować swojej towarzyszce starszą od ich obojga sztuczką ze znikającą monetą. Pannica udaremniła mu ją niemal natychmiast, wyciągając chłopakowi pieniążek z dłoni i szczebiotliwie zarzucając niezdarność, na co chłopak odpowiedział udawanym żachnięciem i próbą zrzucenia jej z ławy. Śmiechom i swawoli nie było końca.
W międzyczasie dotarło jej zamówienie. Jeszcze ciepłe, rumiane, lukrowane, a na dodatek okazałe jak ogrzy kułak. Do pary z rześką, chłodną i pszeniczną zawartością glinianego kufla.
► Pokaż Spoiler

Re: Karczma „Pod Wesołym Kościejem”

: 24 mar 2019, 17:11
autor: Juno
Lepiej strzępić ryja niźli duszę katować — odparła Morgana sentencjonalnie i jęła grzebać w wewnętrznej kieszeni płaszcza w poszukiwaniu drobnych. Wysupłała sześć denarów i położyła na blacie. — Zdrowa to rzecz, wygadać się. Koron może od tego nie przybędzie, za to na wątrobie lżej się zrobi.
Morgana wzruszyła ramionami, dając kobiecie do zrozumienia, że nie naciska, lecz jeśli ta zechce wylać swe żale, inwigilatorka będzie wdzięczną słuchaczką. W międzyczasie zaś wzięła się za swoje śniadanie, zaczynając od osuszenia połowy glinianego kufla. Ugasiwszy pierwsze pragnienie, przyjrzała się słodkiej bułce w kształcie kaczuszki, która odzwierciedlała chyba jeden do jednego żywy egzemplarz. Zresztą nie tylko gabarytowo, ale i pod względem licznych detali, którym Morgana nie mogła się nadziwić. Skosztowała skrzydełka, umazawszy się lukrem aż po sam czubek nosa i westchnęła z rozkoszą. Wypiek rozpływał się w ustach.
To chyba najlepiej przyrządzona kaczka, jaką w życiu jadłam. Może nóżkę? — zwróciła się do sąsiadki, wskazując nietkniętą, urwaną wcześniej część ogromnej bułki, spoczywającą na talerzu. — Na zagryzkę jak znalazł.
Morgana wytarła nos i usta z lepkiej słodyczy, popiła chłodnym trunkiem. Obiecała sobie w duchu częściej zachodzić do „Wesołego Kościeja”. W dniach i porach odmiennych od tych, w których bywał tutaj Endre Prost, rzecz jasna. Musiała jednak oddać klucznikowi sprawiedliwość – karczma w istocie godna była polecenia.
Zerknęła mimochodem na niziołki, które uspokoiły się nagle, wywołując dzwoniącą w uszach ciszę. I wówczas pod powiekami rozbłysło Morganie światło. To samo, które jaśniało w oknie pokoju na piętrze kamienicy przy Cienietniczej wczorajszej nocy. Światło przyciągające ją jak ćmę. Nie, nie jak ćmę — poprawiła się w myślach. — To światło było inne. Teraz to zrozumiała. Było jak kierunkowskaz, jak... latarnia morska? — Drgnęła, a piwna goryczka wypełniła jej usta.
Tak, to obraz latarni pojawił się nim odpłynęła. Z tego, co pamiętała na północ od Novigradu stała opuszczona i z wolna popadająca w ruinę wieża świetlna. Nieomal ucieszyła się na myśl, że nie w gównie po kostki przyjdzie jej brodzić czy to w kanałach, czy wioskach, a w wodzie morskiej lub piasku na nadpontarskim wybrzeżu. Przedwczesna radość prędko ustąpiła jednak strapieniu. Jeśli bowiem trafnie odczytywała nocne sensacje, oznaczało to, że miała jeden ze swoich epizodów na środku ulicy, w mieście rozgrzanym Ogniem niby piec hutniczy.
Znikło gdzieś błogie uczucie sytości i zadowolenia, zastąpione ściskającym żołądek strachem. W nozdrzach poczuła mieszaninę znienawidzonych zapachów pleśni, ziemi i wilgoci, choć gospodę niezmiennie spowijał smakowity aromat świeżo pieczonego chleba. W końcu pojęła dlaczego Endre Prost wziął ją za narkomankę.

Re: Karczma „Pod Wesołym Kościejem”

: 26 mar 2019, 17:47
autor: Dziki Gon
Kobieta przy barze przyjrzała jej się uważnie, rozdymając na moment wysklepione nozdrza szlachetnie garbatego, misternego nosa, by stłumić czknięcie lub odbicie. Na wzmiankę o wątrobie, jej załzawione oczy, szaroniebieskie niby morski brzeg zimową porą, mimowolnie przesunęły się po gąsiorku. Morgana mogła przysiąść, że niemal słyszy jej myśli. Niefrasobliwe w swym zmartwieniu, oznajmiające: „A czort, co mi tam” malującym się właśnie na twarzy.
Klemencja Ciro — przedstawiła się i zakasłała, by odegnać chrypę, z którą towarzyszyła introdukcji. Była od niej starsza, ale na pierwszy rzut oka trudno było powiedzieć jak bardzo. Niekonwencjonalnie urodziwa, szlachetnie surowym i nietuzinkowym pięknem córki południowca poczętej ze związku z kobietą z odległych gór, gdzie Liksela zaczyna swój bieg. Włosy, w kolorze wyblakłego orzecha, sposobem mężatki nosiła pod czapką, jednakże ich splot — podobny do zawiniętego warkocza, ginął gdzieś i gubił się pod nakryciem.
Za kaczkę dziękuję. Nie lubię słodkiego. Mam lepszy pomysł — zaoferowała się, przechylając przez szynkwas, by zwrócić uwagę krasnoluda krzątającego po obejściu, przepatrującego rondle i garnki w poszukiwaniu właściwego naczynia. — Polej to jeszcze raz, Sam.
Sam polał, podsuwając napełnioną kwaterkę pod nos inwigilatorki, przeganiając znienawidzone zapachy aromatem krasnoludzkiej siwuchy. W międzyczasie, śniadający przy oknie mężczyzna, przypuszczalnie tutejszy, otrzepał koszulę z okruchów i ruszył w kierunku wyjścia, mijając i witając się w drzwiach z dwoma nowymi gośćmi, którzy właśnie byli weszli — także mężczyznami. Kątem oka dostrzegła starego, wysuszonego na słońcu osobnika, uwalniającego resztki siwych kępek, które służyły mu za włosy spod nieludzko wymiętego filcowego kapelusza. Zaraz za nim — chudą jak bosak figurę bez butów, zupełnie przemoczoną. Zapach wilgoci ponownie objawił się w jej obecności, tym razem zupełnie materialnie.

Re: Karczma „Pod Wesołym Kościejem”

: 30 mar 2019, 17:45
autor: Juno
Nie zdążyła zareagować słowem ni gestem. Została postawiona przed faktem dokonanym, czy też przed nią postawiono. Ćwiartkę krasnoludzkiego samogonu. Ostry zapach trunku wwiercił się Morganie w nozdrza, przeczyszczając drogi oddechowe na równi z myślami. Zamrugała gwałtownie, czując, że od samej woni łzawią jej oczy. Uniosła jednak naczynie ku kobiecie i skinęła głową w podziękowaniu.
Twoje zdrowie, Klemencjo Ciro — rzekła, upiwszy maleńki łyk wódki. Jej gorzki smak niemal zabił wcześniejszą słodkość.
Morgana Mavelle — dodała poniewczasie, starając się nie krzywić.
Odstawiła kwaterkę na blat, otoczywszy ją dłońmi, jakby nie wiedziała co z nimi począć. Po prawdzie jednak nie wiedziała co zrobić z trunkiem, który – była tego pewna – topił żelazo. Problemy zapijane czymś takim musiały być doprawdy pokaźne. W każdym razie pokaźniejsze niż jej własne.
Jeśli Klemencja miała chęć wylać swe żale, Morgana chętnie jej wysłuchała, oszczędzając jednocześnie kobiecie banałów i pustych frazesów. Inwigilatorka z doświadczenia wiedziała, że nieszczęścia chodzą po ludziach i nieludziach, często parami, a niefart zdarza się w każdej branży i nie sposób go przewidzieć.
Z dwojga złego — pomyślała — lepiej postradać złoto niż życie. Niech ci ziemia lekką będzie, Gelab.
Upiła kolejny łyk siwuchy, choć obiecała sobie nie brać więcej tego świństwa do ust. Pomogło. Reminiscencje nie wytrzymały próby sił z krasnoludzką gorzałką.
No, komu w drogę... — westchnęła półgłosem, odsuwając od siebie naczynie, jakby w obawie, że dostanie nóg i ruszy w ślad za nią. — Bywaj, Klemencjo. Dzięki za napitek. Następnym razem ja stawiam. — Wyciągnęła ku kobiecie dłoń na pożegnanie, po czym zwróciła się do kręcącego się nieopodal krasnoluda.
Panie karczmarzu, można tu u was konia wypożyczyć? Albo może kto zmierza w kierunku wybrzeża? Ku latarni morskiej? Kapryśna dziś pogoda i nie widzi mi się spacer.

Re: Karczma „Pod Wesołym Kościejem”

: 06 kwie 2019, 19:37
autor: Dziki Gon
Jesteś może zamężna, Morgano Mavelle? — spytała kobieta, przepijając do inwigilatorki. — Bo ja owszem. I to był, kurwa, błąd. Wyobraź sobie, Morgano, że mój stary jest jebnięty. Puściłam go samopas do Novigradu. Miał jedno zadanie, a narobił takiego ambarasu, że nic tylko iść mi i utopić się w Pontarze, jak ta, no… Wanda. Jak królewna Wanda w rzece Duppie. — Klemencja, gdy już pozwoliła się sobie rozkręcić, wylewała żale, tak jak nie wylewała za kołnierz. Morgana słuchała uważnie i bez przerywania banałami. Z opowieści kobiety, w dużej mierze składającej się z porównań i określeń, które wydałyby się znajome i miłe uchu niejednemu watażce, udało jej się wyłapać z grubsza powód jej obecności w Novigradzie i zalewania robaka. A był on z grubsza taki: Klemencja Ciro, kobieta-przedsiębiorca z branży handlowo-kuśnierskiej straciła właśnie niemało oszczędności za sprawą małżonka-ofermy, który w ramach nagłego przypływu przedsiębiorczości i inwencji, trafił na „niepowtarzalną okazję” i nabył za powierzone mu na podnajem składu pieniądze lokal, który okazał się być zajęty nakazem komorniczym. Już w dwa dni po zakupie, upomniały się o niego władze miasta, a poprzedniego właściciela można było szukać w murach Novigradu z równym powodzeniem co żaków na piątkowym wykładzie. Oszustwo zostało, rzecz jasna, odnotowane. Klemencję zapewniono także o staraniach władz w sprawie ujęcia sprawcy. Koniec z końców trudno było ocenić co w tej niefortunnej sytuacji było bardziej puste — czy zapewnienia straży, czy mieszek handlarki.
Dzięki córko, ulżyło mi nieco — oznajmiła na zakończenie, do zbierającej się Morgany, kiwając głową nad własną kwaterką i żegnając ją głośnym czknięciem i lekko śniętym uściskiem dłoni.
Nie, szanowna, nie najdziecie u nas wierzchowca — odpowiedział jej zagadnięty krasnolud. — Możecie pytać w porcie rzecznym, ale tamój mają tylko pociągowe albo ochwacone. — Słysząc o latarni i spacerze, mimowolnie uniósł brew w grymasie bezbrzeżnego zdumienia. — Nie chciałbym być wścibski ani niegrzeczny — odchrząknął, patrząc na nią pozbawionym zrozumienia wzrokiem zarezerwowanym wśród jego ludu dla przedstawicieli ludzkiej rasy i ich dziwacznych fanaberii. — Ale po kiego grzyba ktoś, z szanowną panią włącznie, miałby wybierać się w tamtym kierunku?
Możesz wziąć mojego — odezwała się poniewczasie i nieco bełkotliwie pani Ciro, coraz bardziej ciążąca w kierunku blatu, ani chybi oferując jej swojego rumaka. — Ja i tak nie pojadę po, hik, pijaku.

Re: Karczma „Pod Wesołym Kościejem”

: 18 kwie 2019, 15:59
autor: Juno
Sama się nad tym zastanawiam — pomyślała Morgana, a na głos rzekła:
Cóż radzić, panie krasnoludzie. Mój stary z kolei jest fanatykiem ornitologii. Oszczędności życia co prawda nie przeputał, ale pożytek z niego równie wielki, co i z szanownego pana Ciro. Siedzi opodal tej latarni już drugi tydzień, zakopany w piachu, trawą przesłonięty i, imaginujcie sobie, panie karczmarzu, gapi się. Na co, zapytacie? To ja wam odpowiem: na ptaki. A konkretnie na kormorana skelligijskiego, który pono gniazduje w tejże ruinie, co według mej połowicy jest wydarzeniem bez precedensu. Nie patrzcie tak na mnie, gospodarzu, mnie też jest przykro. Ale mąż to mąż, przysięgałam wspierać. Tedy bieżę, by być naocznym świadkiem i poręczycielem tego niezwykłego odkrycia. — Morgana wzruszyła ramionami w sposób wyrażający absolutne pogodzenie z losem. — Ot, fanaberie akademikusów.
A poza tym — dodała po chwili, ożywiwszy się nieco i mrugając znacząco do krasnoluda — dziś w nocy pełnia. Niech się wreszcie, truteń zatracony, weźmie do roboty. — Inwigilatorka pogładziła brzuch i zachichotała. Bawiła się setnie plotąc farmazony zainspirowane małżeńskimi perypetiami Klemencji, a podkarmione wspomnieniami ze Słodkiej Dziurki i własną fantazją.
Wyobraziła sobie Nevana, jak siedzi w piaszczystym dole, z wiechciem trawy na łepetynie i podnieca niezdrowo każdym furkotem skrzydeł. Wizja była tak wyrazista i sugestywna, że Zimny winien dostać czkawki, gdziekolwiek się teraz znajdował i cokolwiek robił.
Z krotochwili wyrwała Morganę Klemencja, oferując jej swego wierzchowca, co inwigilatorka przyjęła z niekłamaną wdzięcznością. Obiecała zwrócić środek lokomocji niezwłocznie po załatwieniu swoich spraw i w stanie nie pogorszonym, po czym ruszyła w kierunku latarni morskiej.