Strona 1 z 1

Karczma „Prakseda”

: 14 lip 2019, 1:51
autor: Dziki Gon
Obrazek Stoi przy moście, podle wschodniego brzegu Rząsawy. Nie wabi ni rzępoleniem grajków, ni gwarem, ni szczególnie apetyczną wonią potraw wydalaną przez niezalepione szpary między szwałami i kureń na środku krytego słomą dachu. W słotne, wietrzne dni co najwyżej ogniem buchającym w palenisku. Nikt we wsi nie wie, skąd gospodarzom — umiarkowanie życzliwej parze zwanej Bogna i Boruc — przyszła do głowy egzotyczna nazwa „Prakseda”, ale też nikt nie pyta. Ot, na kufel drożdżastego piwa i zupę flisacką chodzi się do „Praksy” lub po prostu do Bogny i Boruca. Boruc gotuje, Bogna pilnuje porządku. Wielu życzyłoby sobie, aby było zupełnie na odwrót, lecz przy porywistych niekiedy temperamentach spotykających się pod jednym dachem mieszkańców zachodniego i wschodniego brzegu sioła nic nie daje rady tak, jak żelazne ramię i wałkownica Bogny. W tym niepożądanym spotkaniu bowiem pies pogrzebany — brzegi są dwa, a karczma tylko jedna i choć miłość do kiepskich trunków oraz jeszcze gorszego jadła zwycięża nad podziałami, to nie zawsze odbywa się to w pokojowej atmosferze. Wnętrzu gospody narzucają niemal doskonałą symetrię dwa rzędy solidnych ław, z czego stali jej bywalcy skrzętnie korzystają, dzieląc się przestrzenią w głównej izbie jako wspomnianymi dwoma brzegami. Mieszkańcy lewego brzegu nie omieszkują, rzecz jasna, grać przy tym regularnie na nosie sąsiadom i podkreślać, że przybytek znajduje się po ich stronie rzeki. Dwa pytania zwykł słyszeć każdy nowy gość w progach karczmy, to jest „mięsa czy kaszy z omastą?” i „a waćpany to za którym brzegiem?!”. Na oba należy odpowiadać z wielką, wielką rozwagą.

Re: Karczma „Prakseda”

: 30 cze 2020, 21:41
autor: Vitav
Kiedy parę miesięcy temu Żyłce napomniane zostało, że jakowyś chłopek widział jego byłych kompanów, w głowie mężczyzny znów jarzyć zaczęła się ta wstrętna iskierka nienawiści napędzana nieodpartą chęcią zemsty. Landberg był prostakiem, w dodatku cholernie zawistnym i równającym rachunki za wszelką cenę - no, chyba że to on komuś coś wisiał. Wtedy nastawienie narwańca nieco się zmieniało - wolał albo pozbyć się źródła długów, albo jak najprędzej się od niego oddalić. Tym razem o takiej sytuacji mowy nie było. Czuł się perfidnie zdradzony przez ludzi, z którymi podróżował przez lata, to i był gotowy na lata za nimi pogoni. Sama wieść o tym, że te łachudry jeszcze nie gryzą ziemi, sprawiła, że znacznie żwawiej przemieszczał się po okolicznych terenach, szukając jakichkolwiek wskazówek na temat ich pobytu.

Tak się złożyło, że wiatry losu - po stosunkowo dość długim czasie - zapędziły go ponownie do bardziej zaludnionego miejsca. Wprost do Srebrnego Brzegu. O uszy parę razy mu się o istnieniu tej osady obiło, ale wszystkim co na jej temat wiedział, była jej nazwa. Kierował się drogą pomiędzy domostwami, rozglądając się za czymś, co choćby w małym stopniu przypominałoby karczmę. Pokręcił się tak chwilę, poprzyglądał spacerującym ludziom, pozostawiając swój wzrok nieco dłużej na co ładniejszych dziewkach.

Prakseda stała przy moście. Podjechał do budynku, podwiązał Ropucha do palika i sięgnął do sakiewki, wysypując na dłoń swoje ostatnie pieniądze i oceniając, czy na strawę mu starczy, czy też może jedzenie trzeba będzie pozyskać w inny sposób. I choć Żyłka matematykiem żadnym nie był - ba! Nawet nie potrafił liczyć więcej, niż do dziesięciu - tak wyglądało na to, że szczególne środki perswazji nie będą konieczne. Zresztą tutaj mogłoby to się dla niego źle skończyć.

Pchnął drzwi karczmy i wszedł do środka, od razu rozglądając się po całym wnętrzu. Stał tak przez chwilę jak ostatnie cielę, łypiąc wzrokiem raz po raz na każdego, aż w końcu, zanim spowodowałoby to jakiekolwiek uszczypliwe komentarze, podszedł do szynku.

Mięsa, byle jakiego — rzekł dość głośno. — I kufel piwa. Też byle jakiego. — dodał po chwili, rozsiadając się na stołku. Nie miał zamiaru do nikogo się dosiadać. Jeszcze nie teraz.

Nie było tu może Jaśka jakiego? — zagaił. — Niezbyt wysoki, rudy, piegowaty, prawe oko rozjebane. Mogło się z nim dwóch przydupasów kręcić, Jędrek i Jakub. Ci bardziej wyrośnięci, ale też rudzi.

Re: Karczma „Prakseda”

: 01 lip 2020, 22:34
autor: Dziki Gon
„Praksa” nieczęsto miewała gości takich jak Żyłka. Gości, których omijały dwa zwyczajowe pytania na wejściu. Drugie zdążył sam uprzedzić w ciszy, która zapadła w izbie po jego przybyciu. Pierwszego nikt nie ośmielał się zadać lub ważył je w skrytości swych myśli z wielką, wielką rozwagą.
Nieznajomy, choć rozejrzał się po karczmie cielęciem, miejscowym jednak bardziej skojarzył się z bykiem, zarówno obwodem w barach równającym się obręczy koła od średniego powozu, jak i siermiężną fizjonomią malującą każdy grymas jego twarzy na gniewny, a każde spojrzenie na zaczepne i czyhające kogo pożreć. Zwyczajowy rezon uszedł z miejscowych zabijaków, nagle bardziej od gościa zainteresowanych swoimi michami i pływającymi w nich kluskami. Niektórzy próbowali ratować honor, szukając inspiracji w łykanym pospiesznie i dla kurażu piwie, popatrując pytająco na sąsiadów. Dwóch postawnych i ogorzałych parobków o jasnych jak słoma, zachodzących na oczy czuprynach, zajmujących jeden ze stołów po prawej stronie gospody, odważyło się odpowiedzieć przyjezdnemu na spojrzenie. Raczej dziwując się z uznaniem niż w mala fide.
Nadto Żyłce poszczęściło się w rachunkach — licząc wspomniany duet i małżeństwo gospodarzy, w karczmie wiary urzędowało mniej więcej tyle, do ilu potrafił zliczyć. Było jeszcze trzech lokalnych z lewej, o podwiniętych rękawach zadartych płóciennych koszul powalanych mącznym pyłem. Starszawy chłopina z siwiejącym wąsem w futrzanym kubraku siorbiący polewkę na skraju szynkwasu. No i on, jako dziewiąty i dziesiąty, jeśli liczyć in materies, nie multitudo.
Niewysoki człeczyna w fartuchu zbliżył się do baru, przekazując drewnianą chochlę i obowiązek mieszania w garze tęgawej kobiecie stojącej nad garem pachnących kiełbasą z kapustą.
Bigos grzejem. Zjecie? — zapytał, zadzierając głowę i polewając w gliniany kufel piwa, co do joty spełniającego standard, którego zażyczył sobie gość.
Nie widzielim — odparł, podsuwając mu zwieńczone pianą naczynie po blacie, ulewając nań nieco rozkołysanej zawartości.

Re: Karczma „Prakseda”

: 02 lip 2020, 20:39
autor: Vitav
Żyłka najwidoczniej sprawił całkiem niezłe wrażenie na bywalcach Praksedy, a przynajmniej na tych obecnych - niezłe w jego mniemaniu. Nikt nawet nie śmiał wysłać oprychowi zaczepnego spojrzenia, czy sprowokować paroma ostrymi słowami o jego parszywej mordzie. Tym samym - zyskując świadomość, że kłopoty się nie szykują - poczuł o wiele większą pewność siebie, niż dotychczas. Zasiadłszy przy szynkwasie, szybko powiedział, czego chce. I odpowiedź uzyskał raz dwa. Bigos.

Zjem — odburknął, teraz już o wiele głośniej, niżeli wcześniej. W tym momencie możliwe spojrzenia w jego stronę mu nie przeszkadzały. I tak była ich cała masa. A niech widzą i słyszą, niech niski, zachrypnięty głos jeszcze bardziej zniechęci tutejszych zawadiaków do bliższego obcowania z przybyszem. — Dwie misy od razu, bom głodny jak wilk. I bochen chleba do tego. A żeście nie widzieli tych przygłupów, to bardzo mnie kurwa rozczarowało, bo nadzieję, że się tu kręcili — wycedził przez zęby, bynajmniej jednak ze złości na karczmarza, a raczej na rozczarowującą go odpowiedź. Od dawna nosił się z chęcią pogruchotania kości tej trójce kanalii. — To miałem ja kurwa niemałą. — dokończył zdanie i pochwycił drewnianą łyżkę.

Energicznie wsunął ją do misy i równie energicznie zaczął jeść - wręcz niechlujnie. Broda ociekała mu w sokach gotowanej kapusty wymieszanej z mięsem. A jakby tego było mało, jak jedną opróżnił, to i wobec kufla nie był dłużny, wypijając jednym duszkiem trzy czwarte jego zawartości. Na sam koniec głośno beknął i przetarł usta już i tak ubrudzonym rękawem podniszczonej koszuli. Teraz zyskała nowy, mniej żywszy kolor, a przy okazji świadectwo posiedzenia w tym rejonie. A potem trzeba było dokończyć strawę, raz po raz ładując do ust po brzegi to bigosu, to potężny gryz chleba. Gdy już skończył, leniwie klepnął się dwa razy w brzuch.

Do roboty kogo tu nie szukacie? I koniowi odsapnąć dać muszę, i sam się gdzieś zatrzymać na parę dni. Krzepy mi nie brak, a i po mordzie dać mogę, jak trzeba. Nawet chętniej — rubasznie się zaśmiał, obnażając przy tym lekko już poczerniałe uzębienie. — I plotek z okolic posłucham. Co się u was ciekawego ostatnio wyprawia, karczmarzu? — zapytał, dopijając do końca zawartość kufla, swoją drogą ewidentnie rozcieńczanego z wodą albo szczynami piwa. Tak jak lubił.

Re: Karczma „Prakseda”

: 05 lip 2020, 1:22
autor: Dziki Gon
Mieszająca w garze tęgawa kobiecina, odwróciła głowę na słowa przybysza, łypiąc na niego przeciągle. Próżno było mu dociec, czym zwrócił na siebie jej uwagę — zali zaczepnym tonem, czy pytaniem o robotę, ale in summa przyszedł z owego łypania pewien pożytek. Widząc z kim ma sprawę, nakładła mu podwójnej porcji bigosu wprost do sagana miast do małych i nieporęcznych misek. Niski chłopina przekazał mu zamówienie razem z połową bochna, nieco spieczonego, ale świeżego. Dla kogoś, komu ostatnio w drodze wypadało przegryzać suchy prowiant — więcej niż przyzwoitego.
Zachowuje się — kobieta za szynkwasem napomniała go w przelocie za beknięcie, samotrzeć ruszając zmierzyć się z przeniesieniem beczki ogórków, podczas gdy zagadnięty karczmarz strzepywał okruchy z blatu, odpowiadając mu na pytanie.
Nie, moiściewy, nie szukamy.
Dźwignięta beczka zmieniła położenie na przeciwległy skraj za kontuarem, stukając o podłogę, aż zatrzeszczały klepki. Dźwigająca ją niewiasta, sama również podobna do baryłki, otrzepała dłonie i wytarła je w fartuch. Przechodząc koło gospodarza, kontrastującego z nią misternością podobną do igły, wysuniętą brodą wskazała mu blat. Ten, omiótłszy go już szmatą, omiótł go wzrokiem, spostrzegając pusty kufel.
Jeszcze wam dolać? — zapytał, wskazując opróżnione naczynie i podskakując po dyskretnym kuksańcu między łopatki wymierzonym przez kiwającą się mu nad karkiem babę. — Koniem możem się zająć, a izbę wyrychtować, bo wolna. Wyrychtować?
Kolejny kuksaniec ponownie rozbudził mężczyznę i jego pamięć, ożywczo podziałał na dowcip, nakazując mu raz jeszcze napełnić kufel przybysza, a darowując sobie poprzedzanie owej czynności zbędnymi pytaniami.
Trzech koron się należy.
Nim przybysz choćby rozważył sięgnięcie do kalety, z wnętrza sali dobiegł go głos. Posłyszał go z prawej, skąd wcześniej przyglądała mu się dwójka jasnowłosych miejscowych.
Tym trzem rudym to ino współczuć, jak was zdraźnili — ten, który mówił był o głowę niższy i na oko starszy od swojego towarzysza, jednak nie tylko identyczna słomiana czupryna, ale i rysy na opalonych słońcem twarzach przeczyły przypadkowemu podobieństwu. — Jak po wieści, to lepiej do nas się przysiądźcie, kumie. Borucowa karczemka skraja, mało nowin znajduje tu drogę.

Re: Karczma „Prakseda”

: 06 lip 2020, 11:57
autor: Vitav
Wyrychtować. Konia napoić i żreć co dać, byle nie jakie gówno, żeby mi kolki potem nie złapał. — odparł na pytanie kobiety, ignorując zupełnie to, że wcześniej go upomniała, co do zachowania. Prawda była taka, że gdyby tylko Landbergowi znów się gazy w przełyku zebrały, to by je raz dwa uwolnił. I głęboko w poważaniu miał to, co mogła sądzić o tym nachalna baba i reszta gości.

Choć tutejszy karczmarz, jak i sama kucharka zresztą, byli mało wylewni, tak Żyłce takowa obsługa pasowała. Nikt go nie zaczepiał, nikt nie przeszkadzał, nawet piwa sami mu dolali. Tak było do czasu, aż jakiś nieznajomy jegomość postanowił zmącić ten spokój, zapraszając Landberga do swojego stolika, gdzie przesiadywał i jego - najwyraźniej - kompan. Vitav odliczył trzy korony i zostawił je na szynku. Wstał, chwytając w dłoń jeszcze kufel i skierował swój krok do dwójki mężczyzn, nieco zaciekawiony tym, co to mogą mu mieć do powiedzenia.

Rzec zdraźnili, to jak rzec, że elfy jeno trochę durne są. Krwi mi na tyle napsuli, że jak ja ich tylko w swoje łapy dostanę, to i pełzać będą mieli problemy — powiedział, dosiadając się tak, by mieć przed sobą twarz nieznajomego. Bacznie mu się przyglądał, co rusz ciągnąc łyk z kufla. — Żyłka zwykli na mnie wołać. Bo jak mnie nerwy złapią, to mi taka jedna na czole wychodzi — przedstawił się. — To co tu słychać? Robota jaka się znajdzie? — zapytał, oczekując szybkiej odpowiedzi, jak i poznania imion "łaskawców", co to go do siebie zaprosili.

Re: Karczma „Prakseda”

: 06 lip 2020, 23:30
autor: Dziki Gon
Będący tutejszą kucharką chłop zapewnił skwapliwie, że napoi i da żreć nie byle gówna, łapczywie zgarniając trzy korony z blatu. Chowając je pod fartuch, wylazł zza szynkwasu i poszedł przed gospodę zaprowadzić konia do stajenki na jej tyłach. Baba rozsiadła się zaś wygodnie na zydlu, niby udzielający audiencji wielmoża na tronie, kołując po sali wielkopańskim i nabzdyczonym spojrzeniem, którego nie powstydziłby się co najmniej baronet.
Musi trafiłeś na złych ludzi, kumie. — Blondyn pokiwał przystrzyżoną tuż nad brwiami czupryną, odsunął się na siedzisku, robiąc przybyszowi miejsca przy blacie. Jego pociemniała od słońca facjata była lekko wychudła, osobliwie kłócąca się z długim skulfoniałym od słabości do pijatyk albo bijatyk nosem. Milczący jak dotąd towarzysz, na przekór pucołowatej twarzy, był doń podobny niby brat, więcej niż tylko identycznie słomianymi włosami i sposobem ich uczesania. Na razie nie odzywał się ani słowem, ograniczając do hołubienia kufla przy brzuchu i szybkiego mrugania małymi oczkami. — Czym krwi napsuli?
Jedno z oczekiwań Landberga ziściło się, zanim zdążył zapytać któregokolwiek z tych, do których był się przysiadł.
E, Matwej, Marcel! — zdradził ich imiona jeden z siedzących w kącie młynarzy, z hukiem odstawiając kufel na stół. Odgłos zwabił czujny wzrok usadzonej za szynkwasem matrony, lecz żadnej reakcji ponad ostrzegawcze spojrzenie. — Jaka „skraja”, prawobrzegi? U nas właśnie najlepiej i najwięcej się wywiedzieć! Co wy za łże powiadacie, jeszcze przed obcymi?
Uprzedzony w odpowiedzi Matwej zmarszczył czoło pod grzywką, gęba z ogorzałej uderzyła w barwy zbliżone do serwowanego tu w czwartki barszczu.
Skraja — powtórzył z naciskiem — Bo po drugiej stronie brzegu od dworka pana dziedzica…
Ale po tej samej co kościół! Wielebny powiadał na kazaniu, że władza pańska zawżdy od boskiej się wywodzi, byście znali, jakbyście nie posnęli w ostatniej ławie jak karasie we stawie! Zresztą od gorzałki, co ją w naszej karczmie pijacie!
Tak jak mały kamyk potrafi wywołać lawinę, tak nieopatrznie rzucone przez Matweja słowo nadało pędu zgromadzonym, rozgorzałym animuszem i odwiecznym konfliktem starym jak samo sioło.
A my was żywim! Gdyby nie, byście sobie w tym diablim kole mogli najwyżej szyszków i żołędzi pomieleć!
Za to wy mieleć potrafita ozorem, a jak przychodzi do czego...
Głośne chrząknięcie od strony szynkwasu i odgłos odsuwanego zydla podziałało na towarzystwo. Czupryny pochyliły się nad blatami, zebrani ucichli, ograniczając do przesyłania sobie spojrzeniami gromów i błyskawic.
Chciałem tylko rzec — ozwał się ciszej przedstawiciel lewej części sali, jednym okiem zerkając w kierunku szynku, drugim zezując na przybysza. — Coby pan rycerz nie tracił czasu na tak poślednią kompaniję i zasiadł z nami.
Jakby interesowało, toby już zasiadł. Znać po nim z postury, że wojennik, skorzej mu na nasz brzeg o robotę rozpytać przy dworze. U was to tylko jego konikowi pożytek zostać.
► Pokaż Spoiler

Re: Karczma „Prakseda”

: 07 lip 2020, 9:31
autor: Vitav
Jak się okazało, blondynów nawet nie było większego sensu pytać o godność, bowiem sam karczmarz się rozdarł, jak stara koszula Landberga. Tym gorzej, że właściciel przybytku właściwie przerwał rosłemu mężczyźnie w momencie, kiedy już miał uraczyć kompanów od kufla swoja opowieścią. Duma, którą kucharz właśnie się unosił była tak wielka, że wręcz wypełniała całe pomieszczenie, nieznośnie wdzierając się do uszu Żyłki, sprawiając, że ten chciałby pozbyć się jej źródła - tego mielącego ozora, co to krył się za zębiskami wcześniej obsługującego Vitava mężczyzny. Z każdą sekundą cała sytuacja nabierała jedynie tempa, wewnątrz zrobiło się nieprzyjemnie głośno, każdy przekrzykiwał każdego.
A bodaj was wszystkich diabli wzięli! Kogo to kurwa interesuje, czy przy kościele, czy przy dworku jegomości jebanego dziedzica? — zakrzyknął, wtrącając się w całą tą awanturę, poirytowany już nie na żarty. Minę zrobił groźną, jak sto kundli, co to od tygodnia sarniego mięsa w pysku nie miały, a akurat na szlaku nadarzył się kupiec przy kości. — Jeno gardziel spokojnie zwilżyć tu zaszedłem, a nawet tego spokoju nie ma, choć wiocha na skraju i zdawać by się mogło, że cisza i porządek panować będzie! — wstał, uderzając pięścią w blat stołu na tyle mocno, że aż naczynie, z którego pił się zatrzęsło, nieco swej zawartości roniąc. I już rozeźlony chciał wyjść na zewnątrz, co by nieco powietrza złapać, uspokoić się i kolejnego mostu nie spalić, tak do jego uszu dotarły kolejne słowa. Pan rycerz! Dobre sobie!
Jak ja ci na rycerza wyglądam, to ty chyba osła z koniem mylisz na co dzień — zdobył się na - w jego mniemaniu - niewybredne porównanie, pozostając zupełnie nieświadomym, że w tym zestawieniu osłem to jest nikt inny, jak on. — Zasiadłem tam, gdzie zasiąść chciałem i pozwólcie do cholery, że i tu zostanę! Na ten czas przynajmniej, bo teraz to nikt inny, jak te chłopaczki i co mi do powiedzenia mają, interesuje. — nieco się uspokoił i ponownie zasiadł na trzeszczącym nieco pod jego ciężarem krześle. Spojrzał w mętną zawartość kufla, pochwycił go w dłonie i nieco zabełtał, uświadamiając sobie, że wylało się więcej, niż mógł przypuszczać. Głośno westchnął i już naprawdę niewiele brakowało, coby go z równowagi wyprowadzić.

Re: Karczma „Prakseda”

: 10 lip 2020, 0:24
autor: Dziki Gon
Karczmarz, który notabene nie był tym, który się rozdarł i przerwał Żyłce jego pytanie, wrócił właśnie z podwórza, rozkulbaczywszy jego szkapę i podsypawszy jej siana do żłoba. Nie uniósł się też dumą. Słysząc dobiegające ze środka pokrzykiwania, był od niej zgoła daleki. I jakby bardziej skurczony niż zazwyczaj. Przebiegł spojrzeniem z jednego kąta sali na drugi, domknął pospiesznie drzwi, przełknął ślinę, nabrał tchu, widząc to, czego w ferworze dyskusji nie dostrzegała zebrana w izbie klientela.
Gospodynię powoli, lecz zdecydowanie podnoszącą się ze swojego siedziska.
Niepotrzebnie, bo słowa przybysza wywołały reakcję, która skutecznie uciszyła nabierającą pędu kłótnię miejscowych. Matwej otworzył gębę w połowie formułowania kolejnego argumentu za wyższością swoich racji i domknął ją po chwili. Milczący do tej pory Marcel zdecydował się przerwać milczenie, by podzielić się swoim odkryciem.
O, patrzajcie — oznajmił, wskazując na czoło przybysza. — Wyszła mu ona żyłka.
Prawiście — ozwał się, ignorując komentarz jasnowłosego paroba, przedstawiciel siedzących w kącie młynarzy. — Niech on zostanie z wami, „chłopaczki”.
Ja jednak dumam, coby poszedł sobie do was. — Matwej mówił powoli, nie patrząc na obcego. — Skorom zrazu osła nie poznał...
Siadł, gdzie chciał, sam rzekł! — Rzecznik młynarczyków wszedł mu w słowo, nie dał za wygraną. — Tyś go prosił! Godzi się teraz, Matwej, robić z gęby…
Coś huknęło o blat szynkwasu, z siłą, od której zadzwoniły wszystkie postawione na nim naczynia.
Cisza i porządek! — rozległ się we wnętrzu i w ciszy głos należący do kobiety, lecz bynajmniej nie kobiecy, ostry i chrapliwy jak zawołanie rozjuszonej harpii. — Wnet tu zapanuje, a ty też sam racz się do niej przyłożyć, panie przybyszu, zanim ktoby przyłożył tobie za podobne gadanie!
Następnym razem — podjęła gospodarzowa, bliższa raczej baszcie niż niewieście. — Boruc nie zagrzeje wam bigosu ani jagłów, skoro wolicie żreć wystudzone. Nie stójże tak, chodź zamieszać!
Rzeczony Boruc, to jest karczmarz przy drzwiach i adresat ostatnich słów ksantypy, wycierając spotniałe dłonie o fartuch, ruszył w kierunku kuchni, będąc w tej chwili na przeciwieństwo bigosu — zupełnie zmieszanym.
Będzie pokój? — spytała baba, biorąc się pod boki jak hetman, zataczając gromiącym wzrokiem po sali, w większości odbierając w zamian chowane pod stół spojrzenia i burczane z głębi kufli potwierdzenia.

Re: Karczma „Prakseda”

: 21 lip 2020, 18:25
autor: Vitav
Słuchajże ty mnie, Matwiej, bo tak żeś na imię miał, dobrze zapamiętałem? — spytał Landberg, wstając powoli ze stołka, na którym do tej pory siedział, groźnie gapiąc się na parobka. Zaś żyłka na czole, to już całkiem mu wyszła, jakby zaraz wyskoczyć spod grubej skóry miała. — Nie spodobało mi się i to bardzo, rzec ci muszę, żeś mnie osłem nazwał, bęcwale murowany. I coś tak mnie korci, żeby jeno raz, a porządnie ci w ten krzywy nos przypierdolić, aż sobie swoje zachowanie przemyślisz. A potem się bliżej zapoznamy z panami młynarzami, co ty na to? — zirytowany słowa niemal cedził przez zęby, nieszczerze się przy tym uśmiechając. Z boku całkiem komicznie to wyglądać musiało, jednak dla takiego Matwieja widok musiał być niezbyt ciekawy.
I już się Żyłka za kufel chwytał, i już chciał chwacko w matwiejowy pysk nim trzasnąć z impetem godnym kowala uderzającego w rozgrzaną stal. A jednak coś mu przeszkodziło, a tym czymś był nieznośny wręcz dla uszu Vitava krzyk kucharki. Kucharki, co to jeszcze zastraszać zaczęła, że następnym razem to jedzenie ostudzone będzie, a tak w ogóle to każdy ma jadaczkę zamknąć i ciszej być. Tak więc trzęsącą się z nerwów ręką naczynie odłożył na blat. A poprzysięgam, słowo jeszcze jedno z ust tego chłystka padnie, to jeść przez nów całą w stanie nie będzie! I w trakcie tych rozmyślań oscylujących wokół nosa, krwi i trzasków kości, znów mu przerwano. Babsko wielkie Żyłkę od tyłu zaszło i pytaniem zaskoczyło, bo jużże gadał przecież, że pokój jak najbardziej będzie. Jednak jedynie taki, jaki na myśli miała, bo prędzej czy później do zwady niemałej tu dojdzie.
Jakoś zdawało mi się, że już gadałem, że będzie. Głucha czy jaki czort? — zapytał, obracając w jej stronie jedynie głowę.

Re: Karczma „Prakseda”

: 08 sie 2020, 23:22
autor: Dziki Gon
Było doprawdy niezwykłym jak dalece gęba Matweja potrafiła odmienić się w przeciągu kilku sekund i pod wpływem słów przybysza. Z ciemnej i ogorzałej w pobladłą tak, że gdyby zasiadł teraz ze znienawidzonymi „panami młynarzami” przy jednym stole, śmiało mógłby uchodzić za jednego z nich. Ci ostatni zaśmiali się zresztą ze swojego kąta, gdy obcy przezwał Matweja murowanym bęcwałem i pogroził rozkwaszeniem. Wesołość nie trwała długo — wytrzymała do momentu, w którym waligóra zagroził, że przyjdzie pora i na nich.
Uśmiechy pouciekały z gąb jak okruchy z zamiecionego szmatą blatu, ręce powędrowały na stoły, ostrzegawczo zacisnęły się na kuflach. Matwej, choć niesporo przychodziło mu zachować spokój i stałą konsystencję w obliczu górującego nad nim wzrostem i szerokością olbrzyma, podniósł się również, odwzajemniając spojrzenie spod krzywo obciętej grzywki.
A spróbuj... — zaczął i odchrząknął, by przydać łamiącemu się na pierwszych sylabach głosowi pewniejszego brzmienia. — A spróbuj no tylko, przybłędo! Rychło zaznasz, co my czynimy z takimi synami-awanturnikami! No! Ino zacznij!
Tutaj wzrok sprzeniewierzył się hardej postawie parobka, kosząc w bok. Jak się pokazało — na siedzącego obok blondasa, brata czy druha, który nie mając problemu z odczytaniem niemej prośby o pomoc, sam uniósł się nad blatem. Na jego nie mniej ogorzałej gębie próżno było szukać głębszego zrozumienia sytuacji i jej powagi. Stał, z tępą obojętnością skacząc oczami od kompana do Żyłki, w posłusznym wyczekiwaniu. W międzyczasie nawet podniósł sobie kufel, by spić z niego resztkę piany.
Co? — zaskrzeczała spod szynkwasu gospodyni, która jak na ironię nie dosłyszała niedawnego pytania obcego, wstrzymywana zaklinaniem i błaganiami uspokajającego ją chłopiny-gospodarza, któremu niedawno wydawała polecenia.— Co on tam na mnie naburczał, buhaj jeden?
Pora już na ciebie. — Niespodziewanie dla Matweja, to jeden z młynarczyków w rogu odezwał się do Żyłki, zerkając w kierunku drzwi. — Panie pieniaczu. Nie w smak ci ni jeden, ni drugi brzeg, widzę tylko jedno wyjście. A tamto, o. A stamtąd na mostek i do Rząsawy, stamtąd popłyniesz sobie z dala od naszego sioła. Życzę ci wartkiego prądu i niezbyt mulistego dna.
Jeden z młynarzy zaparskał głupkowato, drugi powoli przesuwał się na skraj ławy. Ten, który uraczył go przemową, nie zdejmował z niego spojrzenia zmrużonych oczu patrzących na wielkoluda spod zmarszczonego czoła pod łysą głową.
No, poszedł stąd, zadziora. Czego tu sterczy i się pręży? Oszczędzę ci rachunków, nas jest dużo więcej niż ciebie. Rozumie wielgas? Psik! — Ku radości towarzyszy, stłumionej respektem dla gabarytów przybysza, starszy nad młynarzami świsnął na Żyłkę, jak gdyby przeganiał psa albo kota. Dwaj pozostali zawiercili się na miejscach, uśmiechając głupkowato. Matwej, dotychczas nieruchomy jak porażony stuporem, pochylony i wbijający kułaki w blat, przełknął głośno ślinę.
Nie słyszałeś — odważył się wychrypieć. — Co kum był ci wyrzekł?
Nieczęsto, ba, rzadziej niż konstelacje na niebie, zdarzało się, by w podzielonym nurtem rzeki Rząswy siole mieszkańcy przychodzili do porozumienia. Jeszcze rzadziej, by jeden nazwał drugiego kumem. Istniała jednak na tym świecie jedna siła, która była zdolna to sprawić, a była nią wspólna ansa, która czerwca 1272 ziściła się pod postacią Vitava Landberga.
Przynajmniej pięć par oczu kłuło go spojrzeniami, antycypując jego kolejne ruchy i słowa. Przynajmniej pięć par oczu wlepionych w drgający punkt na jego czole.