Dzwon Przyjaźni

Obrazek

Niegdyś dumna i prosperująca stolica, po wyrżnięciu załogi miasta i mieszkańców oraz grabieży dokonanej przez nilfgaardzką armię, mozolnie i z pomocą olbrzymich nakładów finansowych odzyskująca dawną pozycję zawdzięczaną przemysłowi.


Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Dzwon Przyjaźni

Post autor: Dziki Gon » 21 lut 2021, 16:24

Obrazek Dzwon Przyjaźni to pamiątkowy upominek wręczony stolicy Aedirn przez kaedweńską delegaturę jeszcze przed Drugą Wojną Północną, w imię „bratniej przyjaźni między narodami”. Odlany w całości z brązu i wykończony artystycznym rękodziełem, zawisnął na drewnianej wiacie w otoczeniu podupadłych kamieniczek pośrodku Gręplarskiego Rynku zlokalizowanego między ratuszem a wschodnimi obwarowaniami z pożarową strażnicą. Chociaż przetrwał oblężenie Czarnych, po wojnie został skradziony, ostając się jako czteropodporowa, zadaszona konstrukcja porzezana „peanami” na cześć „wyzwolicieli” Górnego Aedirn, ich matek oraz porównań miłościwie panującego władcy sąsiadów, Jego Wysokości Króla Henselta, do pospolitego wieprza. Miejskie władze nie spieszą się z renowacją obiektu ani ukrócaniem zapędów wandali, tłumacząc się dyplomatycznie pilniejszymi powojennymi wydatkami. A i okolica nie należy już do szczególnie bezpiecznych ani uczęszczanych. Z wyjątkiem bezpańskich psów oraz uzależnionej od fisstechu młodzieży.
Ilość słów: 0

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dzwon Przyjaźni

Post autor: Dziki Gon » 05 maja 2022, 2:14

Elfka wbiegła w bramę z nadbudówką, odprowadzana ciekawymi, lecz nie zaskoczonymi spojrzeniami wybudzonych straganiarzy i snujących się wokół ich asortymentu klientów. Ciżba była w tym miejscu dość rzadka, nie kłębiła się ani nie tarasowała drogi. W gardziel przejścia udało jej się dotrzeć, nie potrąciwszy nikogo poza jedną starą, niemą i głuchą na otoczenie kwoką, która upuściwszy kosz z jajami na ulicę, nazwała ją „kocmołuchem” i „świszczypałą”. Krzyki strażnika przestała słyszeć już dawno. Biedaczek nie wyrobił, zmarnował szansę na dogonienie jej po tym, jak wpakowała się w ślepą uliczkę z gołębiami. Nie mając siły biec, zwolnił do marszu, potykając się i poprawiając zjeżdżający mu na oczy hełm, patrzył chwilę jak elfka pokonuje go o kolejną długość i znika w ciżbie.
Przemykając chłodnym i zacienionym przejściem, na drugą stronę wybiegła truchtem, spocona jak świątynna mysz, zziajana jak posokowiec po gonitwie i zdezorientowana jak pingwin w lato. Przed jej oczami roztaczał się niewielkich rozmiarów, otoczony wysokimi, zapuszczonymi budynkami plac wybrakowany w kamień, za to nadrabiający ubytki nawierzchni błotem i akcydentalnymi nieczystościami. W jedną z nich, w postaci kocich odchodów, o mało nie wdepnęła. Zrazu nikt nie zwrócił na nią uwagi, poza paroma ciekawymi spojrzeniami, które natychmiast wróciły do swoich spraw. Wpadające na środek placu, zdyszane nieludki były tu widać normą, a przynajmniej nie mogły pretendować do miana sensacji.
Na środku placu stała drewniana konstrukcja nieznanego jej przeznaczenia, porzezana i pobazgrana obscenitami w wielkiej obfitości i rozmaitości. O konstrukcję opierali się ogorzali lub umorusani osobnicy posługujący mową nie bardziej wyszukaną od znaczących drewno napisów. Kawałek dalej strzygło na nie uchem młodsze pokolenie obszarpańców, dzielące swą uwagę pomiędzy słuchanie, a grę w którąś z rozlicznych dziecięcych zabaw o zawiłych regułach z użyciem patyczków, kamyków i innych znalezionych przy drodze śmieci. Na rogach i skrajach placu kwitło sąsiedzkie życie i drobna przedsiębiorczość — dwie sąsiadki wydzierały się na siebie z okna, ktoś handlował wódką, ktoś inny własną dupą w zamian za tą pierwszą. Kawałek dalej zataczający się jegomość pozbawiony połowy uzębienia dopytywał się zawartych na głucho okiennic i niejakiej Jolandy z kim raczyła się kurwić pod jego nieobecność. Tuż na wprost, za niewielką zagrodą, na krzywym pieńku, ktoś szykował się, aby ubić właśnie gęś. Krążące opodal muchy i bezpańskie koty szykowały się również, na krew i resztki. Z lewej, krzesząc iskry na niewielkim kowadle i siarczyście klnąc pod nosem, ktoś inny z pomocą młota próbował naprostować wygięty pręt, chyba od ogrodzenia. Po przeciwnej stronie placu, na wprost, a po jej prawej dostrzegła sylwetkę wyróżniającą się typowo elfim deseniem i krojem okrywającego ją płaszcza. Sylwetka siedziała na koślawym, niewysokim zydlu, z wyciągniętą przed siebie w żebraczym geście dłonią. Za jej plecami znajdowały się otwarte na oścież drzwi do — sądząc z ogólnego harmidru i zamieszania — warsztatu. Jak zawsze w okolicy kręciło się też kilku handlarzy i ludzi, których nie należało zaczepiać. Ludzi o chudych twarzach, przekrwionych oczach i szybkich, nerwowych ruchach. Jeden taki człowiek, wyrostek w łatanej kurcie z postawionym na sztywno kołnierzem podszedł był właśnie do niej, ledwie dając jej moment na złapanie oddechu i myśli. Był dziobaty, czarniawy i krzywo ogolony, o piwnych, nieobecnych oczach pod przerzedzonymi brwiami, którym ostatni raz zdarzyło się mrugać dwa tygodnie temu. Ręce trzymał w kieszeni, głowę w ramionach. Mówiąc, co rusz poruszał nosem i górną wargą, jak królik. Cokolwiek właśnie powiedział — nie potrafiła pojąć ni w ząb, choć wspólnym posługiwała się przecież biegle. Domyśliła się, że było to pytanie. Tylko i wyłącznie na podstawie intonacji i wlepionego w nią, wyczekującego spojrzenia.
Ilość słów: 0

Arbalest
Awatar użytkownika
Posty: 324
Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
Zdrowie: Zdrowa, płytkie skaleczenie na szyi
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dzwon Przyjaźni

Post autor: Arbalest » 05 maja 2022, 15:22

W innej sytuacji może by się nawet zatrzymała, żeby pomóc starej kobiecinie pozbierać to co upuściła do kupy, ale teraz nie miała nawet tchu żeby rzucić chociaż to symboliczne „przepraszam”. Mimo wszystko, jej skóra cenniejsza dlań była niż dobrobyt owej starowinki i kopa, czy inny tuzin jaj, które w swym koszyku niosła. Co do strażnika zaś... w pewnym momencie odważyła się w końcu zerknąć za plecy i go tam nie dostrzegła. Nie uspokoiło jej to do końca, na pewno nie planowała się zatrzymywać, ale w dalszej kolejności pozwoliła sobie na zwolnienie tempa. Miała przy tym nadzieję, że drab doskonale rozumie przynajmniej sam koncept pojęcia „presja społeczna” i w raporcie albo pominie pościg, albo przynajmniej zdrowo go podkoloryzuje, nie wspominając o elfiej babie, która dała radę prześcignąć go w spódnicy, ratując tym samym zarówno ją od dalszych poszukiwań przez literę prawa, a swoją dumę od krotochwil na własny temat przez następny tydzień.
Dopiero dobiegając do placu przystanęła i zaczęła łapać oddech, próbując się zorientować gdzie właśnie się znalazła. To, że zstąpiła ze ścieżki poleconej jej przez Austa — to już wiedziała. Plac na którym kiedyś znajdował się Dzwon Przyjaźni przywodził na myśl obraz nędzy i rozpaczy. Może nie od razu Rivię — bliżej było tej okolicy do typowych zapyziałych slumsów Wyzimy Klasztornej. Rodzaj tej części miasta w której zdarzało się jej przebywać, ale bardziej z musu niż z chęci.
Po szybkim przeglądzie obecnych tu indywiduów, początkowo planowała zaczepił bandę gówniarzy, ale ostatecznie stanęło na żebrzącym osobniku w płaszczu jej rasy. Gdyby mimo wszystko okazało się, że jednak nie jest elfem — przynajmniej wydawał się najsympatyczniejszym elementem lokalnego folkloru. No bo kogo innego tu pytać o drogę? Rzeczoną Jolandę, przy okazji wymieniając się wspólnie plotami na temat łóżkowej sprawności ostatnich kochanków? Może innym razem...
To jest — „planowała” jest w tym przypadku słowem adekwatnym, bowiem drogę przeciął jej element zdecydowanie mniej pożądany — teraz to ona była na powrót tą zaczepianą. Owszem, Istka mówiła we wspólnym biegle. Można było się nawet pokusić o stwierdzenie, że — ku niezadowoleniu jej ojca, a zadowoleniu matuli — jest to jej ulubiony i najbardziej powszechny język komunikacji. Dlatego szybko doszła do wniosku, że to co dochodzi z ust stojącego na przeciw ćpuna nie jest wspólnym, a zwykłym bełkotem, który miał symulować pytanie. Najpewniej takie z rodzaju „zgubiłaś się?”, „czego tu szukasz?”, „ile za numerek?”, albo „dasz piątaka?”. Po przesiąkniętych łaknieniem fisstechu oczach oceniła, że chyba chodzi o to ostatnie.
Chcesz... chcesz piątaka? Chyba mam... — wysapała elfka, dalej zmęczona po szaleńczym pościgu, i zaczęła grzebać ręką w torbie, doszukując się pięciodenarowej monety, choć specjalnie przy tym samej sakiewki nie wyjmując, doskonale zdając sobie sprawę z potencjalnych konsekwencji ukazania elementowi lokalnej patologii własnego i austowego dobytku. Jednocześnie cofnęła się o krok. Nie z obrzydzenia, bo widziała i czuła w swojej kilkudziesięcioletniej praktyce rzeczy gorsze niż cuchnący jak kaedweńskie onuce, zapluty ćpun, ale dla własnego poczucia bezpieczeństwa. Pieniądz w końcu trafił do jej dłoni i poszybował w kierunku obwiesia, kompletnie nie obchodząc ją czy go złapie. Myto za chwilę świętego spokoju — miała nadzieję.
W-więcej nie mam, ale muszę już iść. Bywaj w zdrowiu... — dorzuciła, jednocześnie robiąc godny nilfgaardzkiego rekruta zwrot na pięcie (podłapany zresztą właśnie od wojaków, gdy z matką służyła w lazarecie podczas działań zbrojnych) i odchodząc, zmierzając w stronę delikwenta w płaszczu. I błagając Melitele, żeby obyło się bez kroków, które usłyszy za plecami, albo co gorsza — bez szarpania za którekolwiek części jej ciała bez pytania.
Wybacz... — zaczęła już będąc kilka sążni od żebrzącego — Szukam Belgrado. Wiesz może gdzie to jest? — sięgająca do torby ręka elfki obiecywała jakąś gratyfikację za podzielenie się tą drobną informacją.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dzwon Przyjaźni

Post autor: Dziki Gon » 07 maja 2022, 2:10

Jej interlokutor z przypadku patrzył nią nierozumiejąco, kiedy sięgała do torby, po to, aby cisnąć w niego monetą. Pieniądz odbił się od kociego łba, lądując pod nogami indagującego człowieka, który nie ruszył się, żeby go podnieść. Splunął tylko w odpowiedzi, nad wyraz obficie, patrząc się na elfkę jak na kogoś niespełna rozumu. Pokręciwszy głową, odszedł i zostawił ją w spokoju, wypowiadając kolejny bełkotliwy ciąg wyrazów. Tym razem udało jej się zrozumieć kilka z nich, dokładnie dwa. Były nimi „wsiowa” oraz „dziwka”.
Sama Istka odeszła także, nie niepokojona przez nikogo.
Delikwent w płaszczu, którego zamierzała się poradzić, okazał się mieć z elfa coś więcej niż tylko płaszcz. Spiczasto zakończone uszy, migdałowate oczy zdradzały nieodmiennie elfią proweniencję. Nieco zbyt grube usta i lekko spłaszczony, szerszy nos mówiły jednak o dolewce ludzkiej krwi. Dziewczyna (wyglądała na młodą) była najpewniej metyską i ponad wszelką wątpliwość niewidomą — bladozielone tęczówki z mleczną źrenicą zdradzały zaawansowaną, najpewniej wrodzoną zaćmę.
Wyczuwając jej bliskość lub subtelną zmianę docierającego do niej światła, dziewczyna poruszyła się na swym siedzisku, zsuwając kryjącą jej głowę i barki chustę z owej czarnej, prawie tak kruczej jak u Austa czupryny.
Przepowiem przyszłość. Objawię fata, rozwieję… — zaczęła przemawiać automatycznie, zapewne wyuczoną, zwyczajową formułą. — Podejdź bliżej córko, nie słyszę cię. Jeśli dasz denara, powiem ci czy go znajdziesz. I czy będziecie razem.
Ilość słów: 0

Arbalest
Awatar użytkownika
Posty: 324
Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
Zdrowie: Zdrowa, płytkie skaleczenie na szyi
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dzwon Przyjaźni

Post autor: Arbalest » 07 maja 2022, 13:01

Czego by nie powiedzieć — jakoś się dogadali. Jak to wsiowa dziwka z miejskim ćpunem. Przynajmniej ta pierwsza dostała to czego chciała, mogąc się swobodnie oddalić bez dalszej interakcji. A jeśli on wzgardził srebrem, które mógł dostać bynajmniej nie za ładne oczy, to jego strata, choć Istka też nie ryzykowała próbą pozostania na miejscu, żeby podnieść upadły na brukową kostkę grosz. Znalazcy mogło się dzisiaj poszczęścić.
Poszczęścić się też miało półelfiej żebraczce, bo od razu po zostawieniu jegomościa o króliczej wardze samemu sobie, Istka podeszła do owiniętej w chustę dziewczyny, nie tylko zadając wspomniane wyżej pytanie, ale praktycznie od razu też decydując się na wyciągnięcie kolejnego piątaka. Budżet przeznaczony na zakup spódnicy właśnie szedł się kochać w ciągu nie więcej jak minuty, ale elfce zrobiło się zwyczajnie żal „rodaczki”. Tak bardzo... po ludzku jakoś.
Wiek kobiety nie obchodził jej zanadto, bo nawet samej blondwłosej elfce było czasem ciężko poznać liczbę wiosen u pobratymców, choć słowa rozmówczyni wskazywały na to, że może być od niej starsza. Mgiełka widoczna na zielonkawych oczach dawała jasną diagnozę, na którą obecny postęp medycyny konwencjonalnej nie był w stanie wiele poradzić, przynajmniej według wiedzy samej felczerki. Była pewna, że półelfka albo jej nie widzi, albo prawie nie widzi. A do tego jeszcze — jak sama mówiła — ledwo słyszy. Zaprawdę, psi los. Jedyny plus w tym, że rozumiała wspólny, przez co blondwłosa nie musiała przerzucać się na starszą mowę. O drogę do Belgrano będzie musiała najpewniej spytać kogoś innego.
Czemu nie. Spróbujmy, dobrodziejko... — zgodnie z prośbą kucnęła bliżej i włożyła ostrożnie w dłoń czarnowłosej wyjętą w przód monetę pięciodenarową, dając jednoznacznie do zrozumienia, że przyjmuje ofertę. Nawet się przy tym delikatnie uśmiechnęła, choć mina ta wyrażała raczej sceptycyzm, nie tylko co do trafności wieszczenia, ale też tego co ma być wieszczone. Istka tak naprawdę nie wiedziała czy za tydzień nie będzie już z dala od Vengerbergu. Przyjechała tu walczyć z rzekomą Catrioną, a tej póki co tu nie zastała. Nie pierwszy raz i pewnie nie ostatni. Z drugiej strony jeśli coś miało ją zatrzymać tu na dłużej to sama osoba Austa miała chyba największe szanse. On i sama wygoda spania w dworkowym łóżku, niezależnie od towarzystwa. I może jeszcze gościnność Asterala. Ale to się zobaczy...
Z tym byciem razem bym nie wybiegała. Powiedz mi raczej czy w ogóle jest zainteresowany. I czy go dzisiaj znajdę, bo na tym najbardziej mi zależy — dopowiedziała, przerzucają oczyma. Niedługo musiała się zbierać, więc już teraz zaczęła wodzić wzrokiem za odnogą, która zaprowadziła by ją z dala od okolic tego zapomnianego przez bogów miejsca. Niby strażnicy raczej nie powinni zapuszczać się w te rejony, ale kij ich tam wie. Problem w tym, że wciąż nawet nie wiedziała do którego dystryktu miasta podążać w dalszej kolejności.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dzwon Przyjaźni

Post autor: Dziki Gon » 07 maja 2022, 22:53

Kobieta zacisnęła palce na monecie, obróciła ją w dłoniach i obmacała, badając jej wagę i fakturę. Po chwili pieniądz zniknął w przepastnych fałdach wzorzystego elfiego pledu, a ślepa półelfka wyprostowała się na siedzeniu.
Daj rękę — poprosiła, wyciągając swoją. Jej dłoń była czysta i ciepła w dotyku.
Twoja miłość odnajdzie cię sama — wyrecytowała i odkaszlnęła, przybierając bardziej bogaty w emfazę ton. — Lecz ty będziesz musiała jej dopomóc. Albowiem to, czy najbliższe lata przyniosą upragnione uczucie, zależy w dużej mierze od ciebie. Zajrzyj w głąb swego serca i poświeć czas na kontemplacje, zdaj się na czas, ale nie zwlekaj zbyt długo! Możliwe, że problem tkwi wewnątrz ciebie, być może uważasz, że nie zasługujesz na miłość? Zmień nastawienie i... Eee, pokochaj samą siebie, a okaże się, że znalezienie drugiej osoby okaże się łatwiejsze. Odkryj, co stoi na przeszkodzie twojemu życiu uczuciowemu, a zdobędziesz swojego Belgrado.
Metyska puściła jej dłoń, przechyliła głowę.
Za piątaka — podjęła po chwili. — Mogę dorzucić jeszcze wróżbę tygodniową, gratis.
Ilość słów: 0

Arbalest
Awatar użytkownika
Posty: 324
Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
Zdrowie: Zdrowa, płytkie skaleczenie na szyi
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dzwon Przyjaźni

Post autor: Arbalest » 08 maja 2022, 0:18

Poniekąd dobrze, że wieszczka była ślepa, bo uchroniło ją to przed spostrzeżeniem kolejnego uśmiechu malującego się na istkowej twarzy — uśmiechu politowania, zwłaszcza po usłyszeniu ostatnich słów tych „mądrości”.
Po jaką cholerę ja w ogóle słucham tych banialuk? — zastanowiła się, ale pytanie było z grubsza retoryczne — z nostalgii. Wszak elfka też miała kiedyś lat naście i wizyta u rzekomo przepowiadającej przyszłość wyroczni wywoływała nie mniejsze wypieki na twarzy jak wieczór z rówieśnikami w wyszynku. Zresztą nie u niej jednej — wymienianie się plotami na temat tego co lokalna starowinka której wywróżyła było praktycznie stałym elementem każdego babskiego wieczoru, niezależnie od rasy uczestniczek.
Oczywiście z czasem większość — w tym sama Istka — z tego wyrastała, tym bardziej że za podobne wydawanie pieniędzy na bzdety matka potrafiła zdzielić ścierą przez łapy. Co nie zmieniało ani trochę faktu, że mentalny powrót do czasów młodzieńczych był... dziwnie przyjemny, na swój specyficzny, mocno odmienny od kolejnego kufla piwa w karczmie albo łóżkowych harców sposób.
I chyba właśnie dlatego zgodziła się kontynuować, choć nie bez wcześniejszego rozejrzenia się czy aby zza węgła nie wychodzi zgubiony wcześniej drab miejski, albo czy lokalny folklor nie gapi jej się w plecy z większą ciekawością niż jakoby powinien. Wszak nie minął nawet kwadrans od kiedy w panice uciekała przed konsekwencjami wybryku jej towarzysza.
To co mówisz zdaje się mieć sens. — zełgała jak pies elfka i ponownie wyciągnęła do niej dłoń — Czas mnie nagli, ale niech będzie jeszcze jedna, tygodniowa. Z chęcią posłucham. Co tam widzicie, dobrodziejko?
To miała być już naprawdę ostatnia. Naprawdę trzeba było znaleźć to Belgrado, czy Belgrano... bez różnicy, czy była to osoba, czy miejsce, ale intuicja podpowiadała jej, że jednak miejsce. Miała tam się spotkać z Austem, zdecydować co dalej. To było w tym ważne. A jeśli nie znajdzie tego miejsca, czy jegomościa... zawsze istniała opcja porzucenia „pilnego zadania”, powrót do dworku, zadeklarowanie Asteralowi, że jego uczeń „zaginął w akcji” z własnej głupoty i przy odrobinie szczęścia niedługo wróci, albo w inny sposób się znajdzie. Chociaż miała nadzieję, że wszystko ułoży się tak jak chłopaczek zaplanował.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dzwon Przyjaźni

Post autor: Dziki Gon » 09 maja 2022, 1:49

Istka rozejrzała się wokoło — choć tej części miasta żadną miarą nie dało się nazwać reprezentacyjną, jak dotąd panował w niej względny porządek. Względny i specyficznie pojmowany, albowiem mający niewiele wspólnego ze schludnością, uporządkowaniem czy poszanowaniem prawa. Prędzej z tolerowalną dozą spokoju. Rozumianego jako niezakłócanie jej własnego w agresywny, zagrażający zdrowiu lub mieniu sposób. Albowiem hałasu i zamieszania zdawało się być tu pod dostatkiem. Znudzony nawoływaniem Jolandy jegomość, oddawał się był właśnie oddawaniu moczu na krzywy płotek przydomowych rabatek, pogwizdując przy tym melodię przyśpiewki „Wesele w Bullerlyn”. Grające w uliczną grę smarkacze przerwały ją w wyniku nieporozumienia odnośnie interpretacji reguł i poczęły szarpać się za upaprane koszule, klnąc przy tym nie gorzej niż rivscy szewcy albo lyrijscy wozacy, a Istka świetnie znała, że obydwie grupy dumnie stawały w szranki do miana największych plugawców na Północy. Nagabujący ją niedawno ospowaty nagabywacz znalazł sobie kolejny cel, niewiele młodszego chłopaka, wnioskując z upapranych dłoni i okopconej twarzy — węglarza albo czeladnika kowalskiego. Słysząc bełkot rówieśnika, tamten pokręcił tylko głową i podziękował, ruszając dalej bez zatrzymywania się. Chyba że dwa kroki dalej, po leżące na ziemi pięć denarów, które podniósł i ochuchawszy na szczęście, wsadził w kieszeń ściągniętych sznurem portek.
Niewiele — popisała się dowcipem dobrodziejka. — Ale fata odgadnę. Będziecie musieli mi tylko trochę pomóc.
To powiedziawszy, w jej dłoniach pojawił się gruby i wcale zgrabny komplet kart, ale innych niż zwyczajowe, używane do większości gier i hazardu. I zdecydowanie ładniej wykonany. Wnioskując z detali rewersu oraz pokrywających kartoniki malunków, były elfim rękodziełem lub takim wykonanym przez kogoś, komu nieobce były elfie motywy. I znał się na swoim fachu, nawet jeżeli oszczędził nieco na materiałach (barwy były cokolwiek wyblakłe).
Zręcznymi, ewidentnie ćwiczonymi i praktykowanymi przez lata ruchami, kobieta przetasowała talię, ściągając z wierzchu jedną z nich. Z namaszczeniem odwróciła ją ku górze i pokazała Istce. Malunek karty przedstawiał słońce w zenicie, o dumnym, lecz pełnym spokoju obliczu, błogosławiące swymi licznymi promieniami ciężką od kłosów ziemię.
Powiedz, co widzisz — poprosiła, zaś doczekawszy się odpowiedzi, z miejsca poddała los interpretacji. — Ciężka praca przyniesie długo wyczekiwane owoce. Twoje plany zostaną zrealizowane, uda ci się ustatkować i odnaleźć swój cel. Wszystko się ułoży, a ty zaznasz spokoju.
Ilość słów: 0

Arbalest
Awatar użytkownika
Posty: 324
Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
Zdrowie: Zdrowa, płytkie skaleczenie na szyi
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dzwon Przyjaźni

Post autor: Arbalest » 09 maja 2022, 23:57

To było do przewidzenia. Widać już wystarczająco długo pomijała wszelakie dzielnice gorszego sortu, które znaleźć można było w każdym niemal większym mieście Północy. Na tyle długo, że zapomniała, że mimo wszystko nie stanowią one głuszy w środku cywilizacji, a ich mieszkańcy również przejawiają zamiłowanie do pewnego rodzaju porządku i jakichś zasad. Z tym, że były to właśnie ich porządek i ich zasady, niekoniecznie kompatybilne z zapisanym prawem czy ogólnie przyjętymi normami obowiązującymi w pozostałych dzielnicach. Ale jednak nikt nikogo nie mordował na ulicach w biały dzień, a każdy potrafił trzymać się na ogół wyznaczonych granic. Względnie. Czyli jednak tutejszy układ działał.
Dla samej Istki oznaczało to, że o ile w tych bogatszych dzielnicach, jak Włókiennicza — które na przekór wszystkiemu preferowała — uchodziła za swojego rodzaju ewenement, wynaturzenie, persona non grata, w najlepszym wypadku za samobieżny ładny widoczek na którym można było zawiesić na moment wzrok, a który ciągle pasował do okolicy jak wół do karety, to tutaj, przy Placu Przyjaźni, była jeno zepchniętym na margines zainteresowania elementem krajobrazu, praktycznie już owym folklorem z którego jeszcze przed momentem po cichu się podśmiechiwała. Niby dołujące, a jednak ten święty spokój był tym czego właśnie potrzebowała i z czego była rada niezmiernie.
Z tą myślą wróciła uwagą do wieszczki, która uroczyła ją czymś czego się do końca nie spodziewała z jej ust — humorem.
Wybaczcie, mój błąd — zaśmiała się nerwowo elfka w odpowiedzi, bo faktycznie zapomniała przez krótki moment o przypadłości rozmówczyni. — Pomogę, pomogę. Tylko wiedzieć muszę w czym — na wyciągnięte karty przymrużyła natomiast jeno oczy, jakoby rozpoznając je w odmętach odległych wspomnień, pamiętając jak przez mgłę, choć na ten moment nie byłaby w stanie przypomnieć sobie nazwy „gry” którą jej właśnie zaprezentowało.
Piękne... To słońce. Słońce w samo południe — odpowiedziała blondwłosa, zakładając, że właśnie o to wieszczce chodziło. I wysłuchała wróżby, z dalszym sceptycyzmem, bo tym razem brzmiała bardziej jak mrzonka, papka którą karmi się uszy rozmówców, by zaszczepić w nich optymizm. Kto wie, może całe to wróżenie właśnie na tym polegało — jedno wielkie placebo, nie różniące się od tego medycznego. Koniec końców — lepiej było się na nic nie nastawiać i potem pozytywnie rozczarować, niźli na odwrót. Chyba, że „zaznanie spokoju” oznaczało przedwczesny koniec definitywny... a tego gotowa była uniknąć za wszelką cenę. Aż wstrząsnął nią krótki dreszcz na samą myśl. Dobrze, że do całego tego wróżenia podchodziła jednak z dystansem, bo może nawet z lekka by spanikowała i zaczęła wnikliwiej dopytywać.
Przyznam, że to... pocieszające. Rada jestem. — uśmiechnęła się Istka po raz wtóry, ździebko fałszywie, nawet jeśli samego wyrazu twarzy wieszczka nie miała prawa widzieć. — Prawdę mówiąc to męczy mnie już podróż. Czasem ma się wrażenie, że donikąd to nie prowadzi. Ale nie marnuję więcej waszego czasu, dobrodziejko. Bywaj w zdrowiu i niech Cię dobry los prowadzi. Va fail.
Po tych słowach nadszedł czas, by w końcu zostawić kobiecinę w spokoju. I tak była wobec niej dość hojna... ale zanim Istka ostatecznie odeszła gdzieś w stronę odnogi prowadzącej do wyjścia z placu, coś ponownie ją tknęło i odwróciła się do półelfki raz jeszcze.
Istka mnie zowią. Nie wiem ile jeszcze w mieście zabawię, ale gdyby wam było felczera trzeba, albo znacie kogoś kto potrzebuje, to znajdziecie mnie w dworku za murami. Pytajcie o mistrza czarodziejskiego, u którego się zatrzymuję, to może was jakaś dobra dusza pokieruje. Pomogę za tyle ile możecie dać, jak będziecie w pilnej potrzebie...
Wysłuchała, jeśli wieszczka miała jeszcze coś do powiedzenia, ale potem zdecydowała że czasu aż nadto zmitrężyła i pomaszerowała dalej. Pytanie tylko — gdzie? Przede wszystkim nie w tę stronę z której przyszła, chwilowo mus jej było się trzymać z dala od Dzielnicy Włókienniczej i jej okolic. Dobrze by było natomiast zapytać o drogę do Belgrano kogoś z faktyczną wiedzą, najlepiej jakiegoś bezdomnego albo życzliwego jej sklepikarza. Zwłaszcza na znalezieniu jakiegoś straganiarza jej zależało, bo z zakupów na targu nici, a ubrania ciągle przydałoby się zmienić na świeże. Na ząb też mogłaby coś wrzucić, napić się... Pościgi przez miasto miały to do siebie, że wzmagały apetyt.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dzwon Przyjaźni

Post autor: Dziki Gon » 10 maja 2022, 19:46

Va fail — pożegnała ją „dobrodziejka”. Jak się pokazało, ich rozstanie trwało długo.
Ach? — uniosła głowę, nieco zaskoczona powtórnym przybyciem elfki, rozglądając się i lokalizując źródło znajomego jej już głosu. Zlokalizowawszy, wysłuchała jej pożegnalnych słów z uwagą i malującym się na niewidzącej twarzy zdziwieniem — nie wiadomo czy większym z powodu samej niespodziewanej wylewności, towarzyszącej jej propozycji czy uzupełnieniem jej o nietuzinkowy detal w postaci czarodzieja.
Po raz pierwszy od bardzo dawna wieszczce zabrakło języka w gębie, więc tylko uśmiechnęła się i podziękowała skinieniem ciemnowłosej głowy.
Istka pomaszerowała przed siebie, wyjście z dzielnicy miała po swojej prawej ręce. Było przejściem, nieco szerszym od tego, którym się tu dostała i miało postać krótkiego tunelu powstałego między dwoma kamieniczkami połączonymi nad sobą niewysokim kamiennym łukiem. Przejście, na ile potrafiła to ocenić, prowadziło na bardziej otwartą i gwarniejszą przestrzeń miejską. W pobliżu kręciły się dwa psy zajęte obwąchiwaniem sobie zadków oraz bezdomny łachmaniarz czochrający się o ceglany mur niby świnia.
Trudno było jej na pierwszy rzut oka ocenić życzliwość otaczających ją sklepikarzy. Naliczyła ich zresztą całkiem sporo. Jednego obwoźnego handlarza wędzonym (choć nadal kwestionowalnej świeżości) mięsem, warsztat szewski na parterze pobliskiej kamienicy, niewielki zakład kowalski w podwórku na rogu, mieniącą się „zakładem cyrulika” starą szopę, handlującą kolorowymi chustkami i zgrzebnymi giezłami szwaczkę i czerwonego na twarzy garncarza z ewidentnym nadciśnieniem.
Ilość słów: 0

Arbalest
Awatar użytkownika
Posty: 324
Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
Zdrowie: Zdrowa, płytkie skaleczenie na szyi
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dzwon Przyjaźni

Post autor: Arbalest » 10 maja 2022, 20:45

Blondwłose dziewczę najwyraźniej poczuło pilną potrzebę wygadania się komuś na swój nie do końca wcale taki psi los, a i przesadnie wylewna przy tym nie była. Obyło się wszak bez streszczania całej historii życia. Poza tym — rozreklamować swe usługi też przecież musiała, a jakoś nie wierzyła, że półelfia wieszczka siedzi tu dzień i noc, tylko rzekomą przyszłość przepowiadając. Na pewno miała rodzinę, albo chociaż przyjaciół, którym mogła szepnąć dobre słowo. Ktoś musiał się nią chyba zajmować, bo ciężko się żyje samotnie z taką dysfunkcją. A przynajmniej w to Istka chciała wierzyć, wiedząc, że życie potrafi pisać znacznie smutniejsze przypowieści. Może to dlatego serce jej zmiękło, dała jej aż piątaka i zaprosiła do dworku w razie konieczności. Do końca jednak nie znała przyczyny własnych rozterek, a nie miała teraz ochoty robić sobie samemu psychoanalizy. Czas naglił.
Zeszła z placu, wyjściem po swojej prawej ręce. Z raz kolejny przetarła oczy, aby sprawdzić czy pomoże to na ciągle nieco rozmazujący się wzrok, który zafundował jej czarodziejski uczeń. Nawet jeśli nie — nie było co się martwić na zapas. Oczy miała zmęczone, jak pójdzie spać to soczewki powinny się zregenerować i jutro będzie już normalnie. A jeśli i to nie pomoże — dopiero wtedy zacznie kurację. Szczęściem miała w rękawie kilka sztuczek na podobne przypadłości, a i Asteral pewnie by pomógł.
Łachmaniarza ominęła zręcznie, ale przez całą tą zabawę z przymykaniem oczu prawie wlazła na dwa burki obwąchujące sobie nawzajem rzycie. Cofnęła się czym prędzej i jeszcze szybciej oddaliła w akompaniamencie ostrzegawczych powarkiwań, bo od kiedy podobny kundel użarł ją w łydkę nie dogadywała się najlepiej z rodziną psowatych.
Teraz należało zacząć wycieczkę po handlarzach i chyba trafiła w dobre miejsce, bo zanosiło się, że dla każdego mogło znaleźć się tu coś dobrego. O ile nieświeżą wędzonką — mimo lekkiego głodu — pogardziła (choć oczywiście nie werbalnie) już po samej szybkiej obserwacji, to warsztat szewski wydawał się właśnie tym czego szukała. Mając nadzieję, że nie wyrzucą — bądź co bądź — płacącej klientki, narzuciła swoje jasne pasemka włosów na elfie ucha, wiedząc że po czasie i tak spadną, ale da jej to czas na zrobienie jakiegoś pierwszego wrażenia. Dotychczasowy ubiór natomiast poprawiła i przetrzepała z kurzu na tyle na ile mogła. Na swoje szczęście ubrana była ewidentnie po ludzku, nie jak obdartus z komanda Wiewiórek, z którymi można było pomylić szczególnie tą część elfów, która mieszkając w mieście dalej przywiązana była do elfiej modły. Weszła do środka, gotowa stroić przyjazne miny i od razu witać się serdecznie ze sklepikarzem.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dzwon Przyjaźni

Post autor: Dziki Gon » 12 maja 2022, 1:37

Zacienione wnętrze zakładu przyniosło chwilową ulgę jej oczom, z wolna adaptującym się do nagłej zmiany oświetlenia. Pomimo słusznego metrażu, warsztat wydawał się niewielki, zarówno za sprawą gry świateł jak i cieni oraz ogólnego zagracenia — środek zastawiony był roboczymi stołami, które usłane były z kolei przygotowanymi wyrobami, półproduktami, niesprzątniętymi narzędziami oraz skrawkami materiałów. Ściany pokrywały wieszaki i stojaki na utensylia — w większości dłuta, nożyki, młotki i nożyce różnych kształtów i rozmiarów. Buty, te gotowe lub czekające naprawy, spoczywały na półkach ustawionych pod ścianami szaf, lub dyndały podwieszone u powały za niską belkę stropu. Pomiędzy nimi dostrzegała również inne skórzane wyroby, w głównej mierze paski i zszywane grubą dratwą bukłaki.
Ale tym, co dotarło do jej zmysłów jako pierwsze i z pełną wyrazistością, była woń — mieszanka zapachu skór, torfu, smoły i czegoś innego, woniejącego intensywnie i z grubsza siarkowato, nieprzyjemnie. Drugi był ruch. Dwójka młodzików zajmujących dwa przeciwległe krańce wspólnego stanowiska roboczego, podniosła głowy jednakim ruchem, zerkając w kierunku wejścia. Obydwaj wyrostkowie, jednakowo chudzi, mieli na sobie poplamione fartuchy i nie mogli mieć więcej niż osiemnaście lat. Jeden z nich, nieco wyższy od kompana miał sypiący się pod nosem młodzieńczy koper, drugi rdzaworudą, kręconą jak baranie runo czuprynę. To właśnie ten jako pierwszy przestał się gapić, a zareagował. Zostawiając wycinany właśnie płat skóry, gwizdnął donośnie, pomagając sobie przy tym dwoma palcami.
Panie majster! Klyjentka!

Gwizdnąwszy, młody wrócił do roboty. Drugi młody też, choć gapić się nie przestał. Tymczasem, na oczach Istki, drzwiczki do zrazu niedostrzeżonego składziku czy kantorka po prawej uchyliły się, wpuszczając do zakładu niewiele postawniejszą od szewczyków, zgarbioną postać majstra — chłopiny ogorzałego, o ciemnym, przerzedzonym włosie i okazałym jak szczotka wąsie. Majster poruszał się kaczkowato, spiesznymi nierównymi krokami. Nim zaszczycił „klyjentkę” swoją uwagą, w przelocie pochylił się nad stołem, surowym fachowym okiem szacując wysiłki terminatorów. Wąs poruszył się, kilka burkliwych odgłosów wydobyło się spod niego, przy wtórze pokornych czeladniczych potakiwań. Zaraz potem wyszedł elfce naprzeciw.
Bry — przywitał się, stając przed potencjalną klientką, poruszając wąsem, który całkowicie zasłaniał mu górną wargę. I znaczną część dolnej.
No? — wyraził życzliwe zainteresowanie.
Ilość słów: 0

Arbalest
Awatar użytkownika
Posty: 324
Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
Zdrowie: Zdrowa, płytkie skaleczenie na szyi
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dzwon Przyjaźni

Post autor: Arbalest » 12 maja 2022, 14:14

Chyba przez to zaklęcie z targu, ogólne rozkojarzenie, a na dodatek jeszcze przedchwilowy incydent z dwójką czworonogów musiało jej się coś we łbie pomieszać, bo nawet najstarsze elfy z Dol Blathanna nie potrafiłyby inaczej wyjaśnić dlaczego widząc przed zakładem symbol buta zinterpretowała to jako zakład krawiecki. Dopiero widok wszechobecnego na półkach obuwia wyprowadził ją z błędu, ale było już za późno żeby się wycofać, bo jeden z pracujących przy stanowisku mlekosysów właśnie wołał prawdopodobnie jedyną osobę w przybytku, która była na tyle kompetentna by otworzyć gębę do „klyjentki”.
Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło — zawsze znajdowała wymówki, by oszczędzić na naprawie obuwia, odłożyć ją na później, a tu proszę — postawiona została praktycznie przed faktem dokonanym. Prawie tak jakby nie chciała iść do szewca, więc to szewc przyszedł do niej.
Czekając na majstra, puściła miły uśmieszek — bardziej serdeczny niż zalotny — i machnęła przyjaźnie dłonią na powitanie w stronę terminującej dwójki, chłonąc przy tym mieszankę zapachów, która w swojej odmienności od typowo miejskiej woni szczyn i gówna była nawet dlań przyjemna w tym ciemnym, chłodnawym pomieszczeniu do którego trafiła, nawet mimo przebijającego się na pierwszy plan aromatu siarki. O wynikającej z ciemności uldze dla oczu nie wspominając.
Witajcie, mistrzu — ukłoniła się, może trochę nazbyt skromnie, trochę jak samotny kawaler kurwie pod latarnią. Ale ukłoniła. — Zauważyłam wasz zakład, to stwierdziłam, że może bym buty odświeżyła. Bom trochę już w nich świata zwiedziła, a pierwszej świeżości też nie są. Oficerki takie, te co je właśnie na sobie mam...
I tu zorientowała się, że przecież drugiej pary na zmianę nie ma, a przecież gówniarzem, albo nędzarką też nie jest, co by na bosaka po mieście biegać. Po dworku to jeszcze, ale na pewno nie po mieście, gdzie zaraz można było wleźć w coś nieprzyjemnego, jak koński placek.
Tylko... tak sobie myślę, że na zmianę nic nie mam, to może jeszcze jakieś trzewiki bym wzięła, niedrogie, żeby przez ten czas bez niczego nie zostać. Dałoby się załatwić? Płacę z góry, rzecz jasna, jeśli taka wasza wola — i tu faktycznie podniosła z torby wcale nie taką znowu lekką sakiewkę ze srebrem, tą swoją, żeby nie było, że słowa na wiatr rzuca. — Ile by wszystko razem wyniosło, mistrzu?
Ilość słów: 0
Obrazek

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Dzwon Przyjaźni

Post autor: Dziki Gon » 15 maja 2022, 0:34

Szewc w odpowiedzi na ukłon i życzliwy uśmiech wytarł ręce w fartuch, wydając z siebie chrząknięcie. Potem wysłuchał jej zamiarów, z lekka mrużąc oczy i przekrzywiając głowę jak ktoś niedosłyszący. Przypuszczalnie nie uronił jednak ani słowa, gdyż kiedy tylko elfka skończyła była mówić, kilka razy potaknął energicznie głową i zamaszystym ruchem wskazał jedną nieodległą drzwiom półkę po lewej stronie.
Przedtem jednak, zachęcony jej słowami, ocenił jej obecne obuwie. Znoszone nilfgaardzkie oficerki, zwykle pastowane na błysk, obecnie naznaczone ulicznym błotem i śladami rychłej ucieczki przed vengerberskim ramieniem sprawiedliwości.
Przyjrzawszy się jej butom, jego oblicze odmieniło się w subtelny, lecz trudny do uchwycenia sposób. Zobaczywszy ją od stóp, tym razem ocenił ją od głów. Istka nie była pewna, czy podoba się jej spojrzenie. Przez moment zdawało się, jak gdyby mrukliwy wąsacz odczytał całe jej życie wypisane na podeszwie. Zajrzał w duszę przez cholewę.
Zastanawiała się też, czy nie dostrzega u niego mimowolnego skrzywienia warg. Ale z powodu okazałego jak miejskie wrota wąsa nie potrafiła stwierdzić jednoznacznie.
Wskazana przezeń ekspozycja zawierała interesujący ją artykuł odzieżowy w sporej liczbie i nie mniejszej rozmaitości. Trzewiki i ciżmy — od wzuwanych, po sznurowane z boku i na przedzie, codzienne i do wędrówki, z miękkiej cielęcej skóry i bardziej utwardzane na podeszwie, z noskami i bez, szersze i węższe, jasne i ciemne, z wycinanką, z mankietami, na klamrę prezentowały się jej w całej swej zróżnicowanej okazałości.
A, o — zaprosił ją do oględzin. Było prawdopodobne, że znajdzie obuwie interesującego ją rodzaju. Jedynymi mankamentami widocznej oferty był dominujący krój i rozmiar — w większości męski.
Na pytanie o ceny, szewc odpowiedział wylewnie, dwoma, prawie trzema, różnymi gestami. W pierwszej kolejności wzruszenie ramion. Potem pokazaniem na palcach kolejno cyfr cztery i pięć.
Ilość słów: 0

Arbalest
Awatar użytkownika
Posty: 324
Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
Zdrowie: Zdrowa, płytkie skaleczenie na szyi
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Dzwon Przyjaźni

Post autor: Arbalest » 15 maja 2022, 17:18

Oj tak, doskonale znała to charakterystyczne spojrzenie i już doskonale pamiętała dlaczego na myśl o pójściu do szewca dopadała ją zwykle natychmiastowa prokrastynacja. Elfka zmieszała się wyraźnie, samemu spoglądając na nilfgaardzkie buciory, które służyły jej już wiernie chyba z drugi rok — naturalnie wielokrotnie regenerowane do akceptowalnego stanu, bo inaczej prędzej czy później zwyczajnie by się rozleciały. Powinna pewnie przemilczeć tą kwestię ale odezwała się w niej właśnie resztka elfiej dumy... choć równie dobrze mógł być to przestrach, że majster przyjęcia zlecenia ostatecznie odmówi.
Widzę wasze spojrzenie, mistrzu — wiedzcie, że po wojnie je już kupiłam. Emhyr mi przecie ich nie sprezentował... — wytłumaczyła się krótko, a rzeczowo, choć nigdy do końca nie rozumiała czemu chodzenie w butach po wrogu traktowane było z taką niechęcią. Wszak to Północ wygrała — logiczne, że po wojnach zawsze można było nabyć szpeju w cenach nieco przystępniejszych niż na ogół, a nie jeden z takiej okazji chętnie korzystał. Koniec końców jedynym pokrzywdzonym w tej sytuacji była — według jej rozumowania — nilfgaardzka armia. Ewentualnie biedak do którego te kamasze kiedyś należały, a teraz gdzieś sobie leży w polu, obgryziony przez trupojady. No ale co miała poradzić — jego strata, a ona musiała coś włożyć na nogi, nie puszczając się przy tym z torbami.
W kwestii wyboru obuwia zastępczego zaś — celowała raczej w trzewiki. Do tego raczej te ciemne, podróżne i w sumie sznurowane, bo czemu by nie — nie będą się z nogi zsuwać. I bez nosków, bo nosków nie lubiła. Męski krój nie był dla niej żadną przeszkodą — w czasach obecnej emancypacji kobieta miała tą przewagę, że równie dobrze mogła włożyć cokolwiek i nikt by jej wielkich wyrzutów nie robił. Co najwyżej inna jaka wywłoka mogłaby jej powiedzieć, że wygląda niemodnie i żadnego chłopa na to nie wyrwie, ale kto by się tam jakichś obcych pind spod latarni słuchał... Co innego z rozmiarem — Istka stopy miała takie jak większość innych części ciała — małe, co skutecznie ograniczało dostępny wybór o więcej niż połowę.
Musiała wypróbować kilka par zanim to co włożyła dobrze i wygodnie leżało na nodze, ale w końcu się udało i w czwartej z kolei parze, którą założyła, już została. Cena natomiast brzmiała na nieco wygórowaną jak na naprawę pary oficerek i nowe trzewiczki, bo miała przeczucie, że powinna zamknąć się na czymś poniżej czterdziestu denarów. Cała reszta mogła być równie dobrze prowizją za — pewnie już widoczne — elfie uszy, ale dziewczyna zapłaciła bez gadania, bo nie chciała niepotrzebnie antagonizować sprzedawcy, jako że jeszcze musiała tu wrócić po odbiór.
Czterdzieści pięć, niechaj i będzie... całość płacę teraz. Kiedy mogę się zgłosić po odbiór?
Niezależnie od odpowiedzi podziękowała grzecznie i już miała wracać z powrotem na ulicę, by po przemyśleniu sprawy udać się najpierw zakupić u sprzedawczyni nowe giezło (lub jego alternatywę, jeśli oferowała cokolwiek innego), a potem może do cyrulika po potrzebne jej do zabiegów medykamenty. Ale zanim wyszła z zakładu zadała jeszcze jedno pytanie.
Swoją drogą — szukam drogi do „Belgrano”. Któryś z szanownych panów może wie jak tam trafić, albo chociaż w którą stronę iść? Bom chyba zbłądziła odrobinkę... — pytanie skierowała do wszystkich obecnych razem z nią w zakładzie. Przy czym dopiero teraz zdała sobie sprawę, że gdyby sama nazwała coś „Belgrano”, to najszybciej byłby to chyba zamtuz...
Ilość słów: 0
Obrazek

Odpowiedz
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław