Wieża pod miastem

Obrazek

Miasto z własną warowną twierdzą, a także konwisarniami i manufakturami wełnianymi, obecnie wznawiającymi swoją działalność, by dostarczyć zubożałym mieszkańcom uczciwego zajęcia oraz perspektyw w niepewnych, powojennych czasach.


Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Wieża pod miastem

Post autor: Dziki Gon » 17 cze 2021, 8:56

Obrazek

Kawałek na północny wschód od miasta, gdzie rozciągają się żywiące je pola uprawne wraz z gospodarstwami, spoglądając na horyzont, można dopatrzyć się widoku w obecnych czasach zgoła niecodziennego. Oto na porośniętym niewielkimi klonami pagórku rzut kamieniem od sadyb i obsianych gruntów, stoi samotna wieżyca, górująca nad całą nieprzystającym doń rolniczym krajobrazem. Budowla, wzniesiona na ośmiobocznej podstawie, ma na oko szesnaście sążni wysokości oraz zadartodache lukarny otaczające szczyt rogatą koroną, wespół z wierzchołkiem nadającej jej zwieńczeniu charakterystyczny gwiaździsty kształt. Konstrukcja zdaje się nową, a podróżni bywający w Aldersbergu twierdzą, że nie było jej tu jeszcze przed ostatnią wojną z Nilfgaardem. Okolica budowli zdaje się być opustoszała, rzadko uczęszczana, wręcz celowo unikana nawet przez mieszkańców najbliżej położonych gospodarstw, lecz światła zapalające się co noc na szczycie wieży, a czasem towarzyszące im hałasy nieomylnie zdradzają, że daleko jej do bycia niezamieszkałą.
Ilość słów: 0

Arbalest
Awatar użytkownika
Posty: 324
Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
Zdrowie: Zdrowa, płytkie skaleczenie na szyi
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Arbalest » 07 lis 2022, 20:58

Oho... ciągnie swój do swego — pomyślała dziewczyna, która niekoniecznie podzielała pasję obu mężczyzn do agrokultury, nawet jeśli mogła ona czasem zahaczać o przydatne jej ziołolecznictwo. I to i to wszak roślina, prawda? Można powiedzieć, że przez całą pierwszą połowę rozmowy słuchała jednym uchem, a wypuszczała informacje drugim, lekko podnosząc brew tylko na usłyszane nazwisko mistrza Ortolana. Nie była pewna, ale tegoż jegomościa również mogła kojarzyć — znowu z ballad Jaskra, choć w jakim kontekście — tego już powiedzieć nie byłaby w stanie. To musiała być jedna z tych o słynnym Geralcie z Rivii...
Tym samym co — o ironio — wyzionął ducha na moim podwórku. No... może przesadziła. Ale można było z całkowitą szczerością powiedzieć, że o rzut kamieniem od tego podwórka...
Z zamyśleń wyrwało ją nagłe, nieco złowrogie spojrzenie Ristearda na jej skromną osobę, poprzedzone nagłą „Dol Blathanną”. Istka aż wzdrygnęła się na krześle od tego spojrzenia, a nie słuchawszy dość uważnie by wiedzieć o czym była mowa, jeno przytaknęła grzecznie, licząc że gest ten był dość wyczerpujący, jeśli tamten oczekiwał jakiegoś komentarza z jej strony.
O Dolinie Kwiatów zresztą sama nie mogła powiedzieć wiele. Nigdy tam nie była, a i nie ciągnęło ją jakoś szczególnie mocno. Panująca tam Enid, za sprawą rzekomej przeszłej i aktywnej współpracy z Nilfgaardem i Scoia'tael, wydawała się cokolwiek szemrana, a kraina pełna głównie elfów jawiła jej się jako nudna do wyrzygania, niezależnie od tego jak bujne plony dawała. I chyba sporo zasymilowanych Aen Seidhe wyrażało podobne poglądy, bo jakoś nie ciągnęli drzwiami i oknami do krainy rządzonej przez czarodziejkę...
— Zaufajcie mi, mistrzu, nie ma czego zazdrościć. Dziwne hałasy, nienaturalne ciemności, mary jak z koszmarów... Nikomu bym takich przeżyć nie życzyła, nawet w imię nauki — mi mało serce z piesi nie wyskoczyło. Jeśli jest tu co studiować to chyba tylko co zrobić, żeby wszystko wróciło do normy — zaoponowała elfka na twierdzenia rezydenta, nawet jeśli trochę go rozumiała. Ją samą ciekawiła przyczyna całego tego bałaganu, skoro poświęciła mu już tyle czasu, pomijając może stricte magiczne niuanse, których i tak by nie pojęła.
Szczęśliwie, już moment później jej uwaga przeszła na stół zastawiony półmiskami z jadłem, do którego po chwili dołączyło jeszcze wino.
— No proszę, a już myślałam, że nie masz poczucia humoru. Wiesz, że elfy nie tyją? — odszeptała uczniowi z nie mniejszym entuzjazmem, rezolutnie puszczając do niego oczko.
Istka wychodziła na zastosowaniu iluzji najlepiej — nie była w stanie sama z siebie odróżnić prawdziwego jedzenia od uroku, przez co nawet gówno smakowałoby teraz dla niej jak delicje. Spróbowała nawet trufli, które wcześniej miała okazję jeść może ze dwa razy w życiu i, bezsprzecznie, z tych trzech razy — ten był najsmaczniejszy. Potem było mięso, głównie mięso, przeplatane odrobiną warzyw i owoców, a do popitki — wspomniane już wino. Zjadła niemało jak na kogoś tak małego, i to raczej z łakomstwa niż głodu.
Przełykając kolejne kęsy, wysłuchała tego jakiej pomocy od nich oczekiwał. A oczekiwał rzeczy... ciekawych, choć wykraczających z lekka poza zakres jej specjalizacji. Na tyle, że elfka zamarła na chwilę, wyraźnie szukając informacji we własnej głowie.
— Yyyy... To zależy, mistrzu... Moje obeznanie z truciznami skupia się głównie na tym czego pacjentom nie podawać. Z niektórych trujących ziół przyrządza się też środki o działaniu odwrotnym, albo mocno ograniczonym, ale nie jestem w stanie do końca przewidzieć jak działają na rośliny — zaczęła dywagować, pozwalając Piołunowi przerwać jej wypowiedź. — Właśnie, jeśli przez „pestycydy” macie na myśli coś co pozbędzie się szkodników, ale nie ubije samej rośliny... Zastanówmy się — odłożyła sztućce po posiłku na bok, dalej uporczywie grzebiąc w tym co kiedyś czytała i słyszała. — Pamiętam, że moja matka kazała mi kiedyś czadzić ogródek dymem z tytoniu. Ponoć zawarta w nim nikotyna odpędza owady i inne drobne szkodniki, chociaż nie wiem czy odniosłoby to skutek na pożądaną przez was skalę. Alternatywnie, można spróbować wytworzyć naturalną truciznę, by potem ograniczyć jej działanie do akceptowalnego stanu za pomocą innych składników, a w rezultacie dostać coś na kształt pestycydu. Przynajmniej tak wynika z mojej wiedzy — zasugerowała, jednocześnie w dalszym ciągu szukając w głowie innego pomysłu.
Jasnowłosa zaczęła nawijać pukle włosów na palec — wyraźna oznaka lekkiej nerwowości. Chciałaby brzmieć pewnie, być pewną swoich słów... ale bez zaglądania do swojego dzienniczka towarzyszył jej ten cholerny cień wątpliwości. Alchemia to było jedno wielkie bagno, w którym czuła się czasem jak dziecko we mgle.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Dziki Gon » 09 lis 2022, 21:44

Przeważnie modyfikowane, nie ukrywam jednak, że niektórym sadzonkom dopomogłem nieco zaklęciem wzrostu. Ha, szkoda, że nie widzieliście mojej rzepy! Pół roku temu przegiąłem nieco różdżkę przy rzucaniu zaklęcia i urosła wielka jak spiżowy dzwon. Musiałem ściągnąć pół okolicznej wioski, żeby ją ruszyć.
Przez twarz czarodzieje przebiegł krótki uśmiech towarzyszący wspomnieniu.
Czasy masowego głodu nie grożą nam przez najbliższą dekadę. Co najmniej. Wojna, hmm, ustabilizowała nam nieco trend nadwyżki demograficznej. Zmodyfikowane organizmy na ogół zachowują przyrodzone właściwości kulinarne, ale również i je można modyfikować jeszcze przed etapem zasiewu. Prośbie o udostępnienie próbek muszę na ten moment odmówić. Nie miałem okazji dokładnie przebadać swoich produktów. Pierwsze pewne wnioski będę miał najwcześniej po żniwach, potwierdziwszy, które z plonów wzeszły prawidłowo, a które są niejadalne i sterylne. Wtedy zajmę się badaniem wpływu długotrwałego spożywania zmodyfikowanych warzyw na ludzki organizm… Ale nie spodziewam się rozczarowania. Przeprowadziłem kilka symulacji i prawie wszystkie okazały się bardzo obiecujące. Modyfikowałem głównie zboża jare, reszta plantacji to pospolite w naszym klimacie warzywa. Trochę owoców preferujących cieplejsze regiony i kilka jabłoni jako próba kontrolna gleby.
I owszem, mógłbym zademonstrować podobne zaklęcie — dodał zapytany o czar użyźniający. — W ramach wzajemności i koleżeńskiej wymiany doświadczeń. Z perspektywy czasu muszę jednak dodać, że to mało przyszłościowy czar. Może i użyteczny, ale dobry dla uczniaków. Prawdziwym przełomem okaże się upowszechnienie owoców magii transformacyjnej na masową skalę!
Zapytany o zawartość biblioteki zasępił się nieco, sięgając po karafkę, by nalać sobie wina do pucharu i spełnić toast.
Niestety, zbyt mało w niej takich publikacji. Znacznie więcej źródeł wtórnych, opracowań i hipotez.
Słysząc historię o druidach, odruchowo uniósł wzrok znad napełnianego naczynia, przyjrzawszy się rozmówcy uważniej.
Tak, słyszałem o kilku — odparł, nie wdając się w szczegóły. — Czyli rozumiem, że jednak nie utrzymujecie takowych kontaktów… Szkoda, zaiste szkoda. Przydałoby mi się nawiązać bardziej pozytywne relacje z jemiolarzami…
Szkodniki? — powtórzył, wyrwany z namysłu. — Tak, można tak powiedzieć. Nie pogardziłbym waszymi umiejętnościami zaklinania pogody, szacowny kolego. Sam opanowałem podobną sztukę zaledwie w ograniczonym stopniu.
Po tych słowach momentalnie przeniósł swoją uwagę na mówiącą elfkę, przytakując jej i objawiając lekką niecierpliwość w coraz szybszym kiwaniem topazowej laski.
Okadzanie dymem — wtrącił się. — Będzie niewystarczające. To dobre, jak raczyliście zauważyć, na drobne szkodniki. Pozwólcie tedy, że zapytam was wprost: czy podołalibyście stworzyć środek zdolny wygubić szkodniki… większych rozmiarów? Możliwie letalny i stężony, w miarę możliwości nieinwazyjny dla roślin, bądź szkodzący im z opóźnieniem, bo ewentualne skutki uboczne skontruję filtrami… Co byłoby wam potrzebne do przyrządzenia takiego środka?
Ilość słów: 0

Asteral von Carlina
Awatar użytkownika
Posty: 303
Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
Miano: Asteral von Carlina
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Asteral von Carlina » 11 lis 2022, 13:44

Rezydencja rzeczywiście jest w fatalnym stanie, a działające tam siły nieczyste nie sprzyjają panującym tam warunkom. Jeżeli tylko odczynimy klątwę na nim ciążącą – zaczął się tłumaczyć, gdy tylko dziewczyna opowiadała o „nawiedzonym dworze” – będę mógł zająć się jego renowacją. Niestety nie dysponuję tak potężnymi czarami transformacyjnymi, aby większość uszkodzenia zreperować za pomocą magii. Przydałaby mi się pomoc równie doświadczonego czarodzieja jak ty konfratrze. – w ostateczności jednak bardziej przychylał się do wykorzystania zebranych środków pieniężnych na dekarzy, szklarzy i murarzy.
Na wzmiankę o przerośniętej rzepie uśmiechnął się. Pamiętał swoje perypetie z czarem wzrostu, o których nie zamierzał wspomnieć. Jednego razu zlitował się nad oszukanym chłopcem, który sprzedał na targu jedyną krowę za … ziarnko fasoli. Chcąc jedynie lekko zwiększyć wzrost byliny, przesadził mocą zaklęcia, aż pnącza zielne porosły cały ogród, obrosły całą ich chatę, a cylindryczne strąki były wielkości przedramienia, nasiona zaś wielkości pięści. Okoliczny gaj i pobliskie pola zostały zupełnie wyjałowione, żeby zasilić wzrost tej jednej fasoli. Później to tajemnicze wydarzenie obrosło legendą — że pęd rośliny sięgnął chmur, że chłopiec wspiął się do samego dachu nieba, że znalazł kurę znoszącą złote jaja, że żyli długo i szczęśliwie… totalne brednie.
Z zainteresowaniem słuchał dalszych wywodów agromanty na temat modyfikowanych gatunków roślin, przeprowadzanych badań i symulacji, właściwości kulinarnych sztucznie wykreowanych plonów. Sam jednak nie zajmował się transmutacją, a przemienianie jednych gatunków w inne, krzyżowaniem roślin czy zwierząt, pozostawiał bardziej doświadczonym w tym temacie. Teraz zamierzał poszerzyć swoje umiejętności o te dobre dla uczniaków. Nie potraktował tego przytyku osobiście, ponieważ wiele razy spotykał się z krytycznymi opiniami na temat swojego fachu, a dzisiaj miał styczność z specjalista w tej dziedzinie.
Kiedy mielibyśmy okazję, aby wymienić się doświadczeniami? I w czym pomocne mogą być moje umiejętności zaklinania pogody?
Czyżby w okolicy zalęgły się jakieś insektoidy? – zadumał się nad głównym problemem gnębiącym mistrza Risteard — Większość monstrocydów, dawno temu opracowanych przez czarodziejów, posiada dość szkodliwy wpływ na środowisko. Może wygubić nie tylko szkodniki, ale również wszystkie inne zwierzęta zamieszkujące okolicę, czy spowodować, że porastające je rośliny staną się niezdatne do spożycia – wstał i zaczął krążyć po pomieszczeniu, zastanawiając się nad rozwiązaniem — Moglibyśmy zastosować również silny insektycyd, ale do tego musielibyśmy wcześniej przeprowadzić ekstrakcje ze smoły, odwodnić chloroform i wypreparować z trzustki zwierzęcej enzymy, aby pozyskać ingredienty niezbędne do przygotowania pestycydu. Bardzo skomplikowany pomysł. – po chwili pochwycił temat podsunięty przez jego towarzyszkę – w rzeczy samej oleje eteryczne zawarte w tytoniu stanowią bardzo silną truciznę. Zamiast okadzać można ją wypreparować podczas procesu destylacji parowej, wytłoczyć na zimno lub wykorzystać właściwości absorpcyjne niektórych tłuszczy, a to świetnie wpływa na układ nerwowy nie tylko małych owadów… – spojrzał w ten na gospodarza – macie tutaj sprzęt alchemiczny?
Ilość słów: 0
Obrazek

Arbalest
Awatar użytkownika
Posty: 324
Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
Zdrowie: Zdrowa, płytkie skaleczenie na szyi
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Arbalest » 11 lis 2022, 16:33

Mimo intensywnego myślenia, żaden inny pomysł nie przychodził jej do głowy. To było wszystko na co było ją stać, wszystko co podpowiadała jej własna wiedza alchemiczna, ograniczona właściwie tylko do czysto związanej z medycyną specjalizacji. Nie znaczyło to, że pierwotna idea była zła i nie miała szans powodzenia. Wręcz przeciwnie.
Rozmowa o sterylności czy modyfikowaniu roślin zwyczajnie ją już nudziła. Nietrudno było zauważyć, że na tym etapie straciła nią jakiekolwiek zainteresowanie, nie słuchając nawet jednym uchem. Miast tego, sięgnęła do sakwy po swój dziennik, by przekartkować strony. To czego szukała, znalazła szybko, bo co jak co ale chowany od wielu lat własny rękopis znała praktycznie na pamięć.
— Istotnie, monstrocydy są skomplikowane, zabójcze dla wszystkiego wokół, a ich wyprodukowanie może przekraczać moje możliwości. Przynajmniej w przypadku tych bardziej zaawansowanych. Z tym, że nie jestem pewna, czy tego szukacie mistrzu. Mógłby mistrz konkretniej? O jakim rodzaju stworzeń mówimy, przykładowo? Występującym naturalnie, czy... pokoniunkcyjnym? — podjęła na powrót temat potencjalnego zlecenia. — Oleje eteryczne tytoniu mogą być zbyt niestabilne, albo po prostu ciągle nieskuteczne w takim wypadku... — zwróciła uwagę Asteralowi, jednocześnie jeszcze raz zaglądając do posiadanego zlepka kartek — ...dlatego od razu spróbowałabym spreparować esencję Vermilionu. Chociażby z dowolnego gatunku tojadu, a nawet lepiej nada się mandragora, tudzież mieszanka tych dwóch. Mówimy o silnej toksynie, którą trzeba będzie częściowo zneutralizować. Kapryfolium będzie do tego idealne, bo zawiera jednocześnie Quebrith i Albedo. Quebrith w tej roślinie jest dużo słabszą trucizną, słabiej skoncentrowaną, która wytrąci częściowo Vermilion, a nałożony na to efekt Albedo powinien znacznie ustabilizować niepożądane efekty. Jeśli to nie wystarczy, trzeba będzie pokombinować z katalizatorem...
Nie była nawet pewna, czy konfrater Piołuna w ogóle rozumie jej tłumaczenia, dlatego widząc jego niecierpliwość, przeszła do trochę konkretniejszych wytłumaczeń.
— Nie możemy niczego obiecać, ale na pewno warto spróbować. A potrzebować do tego będziemy wszystkiego co do tej pory wymieniłam — tojadu albo mandragory w możliwie dużych ilościach, kapryfolium w jeszcze większych, ale to ostatnie będzie mniejszym problemem, bo rośnie prawie na każdej zawilgoconej powierzchni. Ponadto wody, może trochę spirytusu, przynajmniej podstawowego stołu alchemicznego... i czasu. Co najmniej dwóch dni, może nawet trzech, żeby wytworzyć stabilną konkokcję. Nie pogardziłabym też proszkiem zasadowym z soli, wody wapiennej i pokrzywy, a także rękawicami i jakąś maską na całą twarz z kwestii bezpieczeństwa, bo wolałabym potem nie leczyć się z oparzeń alchemicznych, jeśli coś pójdzie nie tak... — zakończyła wywód w dość ponurym tonie.
— Sporo tego, ale mam nadzieję, że finalny efekt — jaki by nie był — będzie tego wart. I... — kolejne słowa przeszły jej przez gardło z nieco większą rezerwą, zdawać się mogło że trochę niechętnie — ...rozumiem, że jeśli się nam uda, będę mogła liczyć na... jakieś drobne wynagrodzenie? Ostatnio mam sporo wydatków.
Cóż, w ostatnim czasie jej wiedza o czarodziejach znacznie się poszerzyła. Także o twierdzenie, że owa grupa społeczna, choć z pozoru niebiedna, nie należała do najhojniejszych pod względem wynagrodzeń w twardej walucie... Ale ten fakt już na szczęście przemilczała.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Dziki Gon » 16 lis 2022, 23:09

Spajanie martwej i nieorganicznej materii nie jest moją specjalnością. — Agromanta zbił prośbę o pomoc przy renowacji. — W tym względzie nie mogę zaoferować pomocy. Wracając zaś do mojej prośby... nie potrzebuję wiele. Ot, odegnać kilka chmur, krzynkę podkręcić ciśnienie i uspokoić wietrzyk. Ostatnie burze i wahania atmosfery nie służą zbytnio moim eksperymentalnym plantacjom. Dlatego, rozumiecie, przydałoby się im trochę słońca i łagodniejszego klimatu.
Tak, tak — wszedł mu w słowo podczas wykładu na temat monstrocydów, machając nań pospieszająco dłonią. — Wiem o tym. Dlatego chciałbym, żebyście posłużyli się konwencjonalną alchemią. Mniejsze ryzyko eskalacji, większa kontrola.
Okadzanie dymem i oleje to niewystarczające środki — podkreślił z przekonaniem. — Nie mamy do czynienia z insektami ani insektoidami. Na potrzeby ustalenia letalności dawki możecie przyjąć, że… z kręgowcami. Pokoniunkcyjnym?
Ostatnie słowo powtórzył po elfce, kierując na nią swe spojrzenie. Jego twarz, dotychczas ściągnięta nieobecnym namysłem, wygładziła się.
Imponujące — powiedział z życzliwym uśmiechem, który podobnie jak ostatni grymas, kłócił się nieco z jego fizys. — Mam oczywiście na myśli waszą wiedzę na temat spraw okołomagicznych. . Mieliście do czynienia z kimś z Bractwa, czy to kwestia erudycji?
Ad rem — uciął dygresję, zaspokoiwszy swoją ciekawość. — Sprzęt mam na miejscu. Będzie do waszej dyspozycji, składniki również. Powiedzcie, czego dokładnie będziecie potrzebować. Wierzę, że mandragora i tojad to dobry pomysł, zwłaszcza że mam na zbyciu ich zapas... Hmm, nie wiem jednak co z kapryfolium... Tutaj mogą pokazać się braki.
Detale wykonania pozostawiam wam. Nie mam czasu, żeby współuczestniczyć w procesie tworzenia. I naturalnie, że nie zostawię waszych wysiłków bez zapłaty. A mogę zaproponować wam zarówno własną wiedzę, jak i eksperiencję lub rozliczenie w twardej walucie. Wystarczy, że podacie cenę. Zatem?
Ilość słów: 0

Arbalest
Awatar użytkownika
Posty: 324
Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
Zdrowie: Zdrowa, płytkie skaleczenie na szyi
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Arbalest » 18 lis 2022, 12:24

Rzeczona elfka po raz kolejny aż dygnęła pod spojrzeniem doświadczonego maga, po którym tym razem przynajmniej dość szybko wzięła się w garść, w czym na pewno pomógł jego życzliwy uśmiech.
— Yyyyy... Nie przed Asteralem, nie przypominam sobie. Więc... wychodzi na to, że erudycji...? Matka mi kiedyś dała książkę o Koniunkcji Sfer, ale czyjego pióra to już nie pomnę. Sama mnie zresztą wszystkiego nauczyła. A na naukę to ja miałam sporo czasu. Mam w końcu prawie pięćdziesiąt wiosen... — z wyraźnym zmieszaniem wyjaśniła czarodziejowi intrygującą go kwestię.
Paradoksalnie, wiedzę na temat samej Koniunkcji niekoniecznie określiłaby jako tylko „okołomagiczną”, bo same zjawisko było raczej tajemniczym elementem historii Kontynentu i odpowiedzią na pytanie — skąd na świecie wzięły się magia i potwory. O Koniunkcji Sfer opowiadał też niejeden kapłan, choć tu z kolei stawiano ją raczej w negatywnym świetle, jako siłę nieczystą, kataklizm wywołany przez nieludzi i tym podobne. Z każdym kolejnym rokiem Istka łapała się za głowę, słysząc coraz to większą kreatywność wszelakich świętojebliwych ojców w tej ostatniej materii.
— Właśnie na nauki, między innymi, zbieram — wytłumaczyła, częściowo chcąc odgórnie uchronić się od zarzutu, że — wzorem ignorantów — miast czystej wiedzy woli pieniądze, a częściowo chcąc zmiękczyć serce czarodzieja, by nie obruszył się zaraz na zbyt wygórowaną kwotę. — Dlatego chyba wezmę twardą walutę. Powiedzmy... dziesięć marek? Nie będzie to zbyt wiele dla was, mistrzu, mam nadzieję...
Niezależnie od dalszego przebiegu negocjacji, dziewczyna mogła się wziąć do roboty, zakładając, że ostatecznie zaprowadzono ją do całkiem bogato wyposażonego stołu alchemicznego. Risteard, ponadto, obiecał znaleźć chwilę na rzucenie zaklęć mających na celu przyspieszenie niektórych procesów. Będą potrzebne, bowiem w normalnych warunkach — tak jak rzekła wcześniej sama elfka — całą preparację trzeba by było rozłożyć na dwa, trzy dni. Teraz miał wystarczyć jeden — od aktualnego poranka do wieczora, jak przewidywała.
Zaczęła od przygotowania sobie ochrony. Proszek zasadowy, powszechnie użytkowany w zetknięciu z bardziej zaawansowaną alchemią, był na podorędziu. Dodatkowo maska, rękawice i fartuch, jeśli jakiś był na miejscu. Brzmiało jak przesada, ale z truciznami nie było żartów. Zaczęłaby od spreparowania tojadu — potrzebowała tylko tych elementów rośliny z dużą dawką Vermilionu, a więc i tych najbardziej toksycznych. W przypadku mandragory — przeciwnie — wystarczyło posiekać korzeń na kawałki i wrzucić do kolby, zawierającej już odpowiedni roztwór, ciśnienie i podgrzewanej na odpowiednio małym ogniu. Po upewnieniu się, że cała ekstrakcja przebiega od początku jak należy, Istka planowała poprosić Ristearda o przyspieszenie procesu, który nawet po tym zabiegu nie miał szans zająć mniej niż kilku godzin.
Zielonkawy osad, który pojawiłby się na ściankach kolby, był niczym innym jak właśnie tym czego potrzebowała — czystym Vermilionem, który należało ostrożnie zebrać i umieścić w kolbie razem z wodą. Vermilion nie rozpuszczał się w wodzie, co akurat w tym przypadku było dobrą wiadomością, bowiem zapobiegało to wchłonięciu toksyny przez rośliny razem z płynem. Dla pewności potraktowałaby mieszankę niewielką ilością Optimy Mater, katalizatora alchemicznego, w celu stabilniejszego wytrącania Vermilionu przez Quebrith i Albedo. Te dwa ostatnie chciała wprowadzić poprzez zwyczajne namaczanie wiciokrzewu w gotowanej konkokcji, przez stosunkowo krótki czas. Czysty Vermilion potrafiłby powalić nawet wołu, ale był jednocześnie toksyczny dla samych roślin. Owa toksyczność spadała razem z mocą koncentratu, więc należało znaleźć złoty środek, w którym rośliny wytrzymają jego zastosowanie, a jednocześnie pozostanie on na tyle skoncentrowany, że pozbawi szkodniki życia, albo przynajmniej potruje je do stopnia, w którym odechce im się podjadać upraw.
Wieczór miała spędzić na testach. Trzeba było ponownie poprosić rezydenta, tym razem o próbki roślin, które środek miał chronić. Co około kwadrans, Istka traktowała je środkiem, aż do momentu gdy balans stężenia Quebrithu i Albedo zrobiłby swoje, osiągając to co chciała otrzymać — krótkotrwałą truciznę przeciw dużym kręgowcom, która jednocześnie nie potrułaby roślin. Albo taką, której efekt dałoby się przynajmniej cofnąć szumnie zapowiedzianymi przez czarodzieja „filtrami”. Wtedy, właśnie, środek mógłby zostać uznany za gotowy.
Ilość słów: 0
Obrazek

Asteral von Carlina
Awatar użytkownika
Posty: 303
Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
Miano: Asteral von Carlina
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Asteral von Carlina » 20 lis 2022, 12:22

Wiedza i umiejętności prezentowane przez jego elfią towarzyszkę wprowadzały go w stan zdumienia. Niepozorna felczerka, nieraz traktowana jak popychadło w ludzkim świecie, dysponowała doświadczeniem w różnych sferach, większym od niejednego bakałarza - potrafiła w stresie i pod presją czasu amputować kończynę czy zszywać dwa fragmenty żywego mięsa bez znieczulenia interesanta; bystrym okiem odróżniała zioła i precyzyjnie określała ich właściwości; a ponadto doskonale odnajdywała się między menzurkami, probówkami, kolbami, palnikami i ingredientami, niezależnie czy trzeba było przyrządzić lekarstwo czy truciznę. Była doskonałą osobą do asysty przy otwarciu za murami Vengerbergu zakładu leczniczego. Cieszył się również, że przekonał ja do uczestniczenia w podróży, ponieważ teraz okazała się pomocna w sprawie Mistrza Ristearda i gnębiących jego plony stworzeń, nieokreślonej materii. Sam oczywiście byłby w stanie przyrządzić odpowiedni specyfik, ale jego umysł bywał bardziej skomplikowany, a sposób myślenia Istki prosty i ułatwiający życie. Właśnie takiej osoby było mu trzeba. Pragmatycznej i konkretnej.
Niemniej jednak dwa czy trzy dni w wieży pod Aldersbergiem, które początkowo sugerowała elfka, byłyby zbyt długim nieplanowanym postojem. Musieli zająć się swoimi sprawami nawiedzonego dworku. Ponadto nietaktownym byłoby wykorzystywać gościnności lokalnego maga-rezydenta. Ta się jednak szybko zreflektowała. Miał jednak nadzieję , że kontakt między magami utrzyma się. Rzadko można było spotkać podobnych mu w Aedirn.
Dobrze więc, zabierzmy się za unormowanie warunków atmosferycznych, a w tym czasie Istka opracuje trującą substancję na szkodniki — po skończonej rozmowie Ristearda o alchemicznych tajnikach preparowania specyfików zabrał go pod ramię, aby nie przeszkadzać elfce — najkorzystniej byłoby odprawienie rytuału w miejscu intersekcji, jeżeli mógłbyś określić takowe w okolicy ... czy dysponujesz może szlachetnym kamieniem nasyconym magią powietrza? Ułatwiłoby nam to trochę ustabilizowanie i utrwalenie zaklęcia. A może gdzieś w swoich asortymentach dysponujecie świetlistym pyłem. Niełatwo jest go pozyskać, ale czyni cuda przy sprowadzaniu słonecznej pogody.
Zaproponowane przez ryżego czarodzieja komponenty nie były niezbędne do rzucenia czaru, ale gwarantowały większą szansę i optymalizacje efektu. Asteral zamierzał spełnić oczekiwania swojego konfratra i odegnać chmury burzowe, delikatnie zwiększyć ciśnienie powietrza i uspokoić wiatry. Wraz ze swoim uczniem, który wykazywał niemały entuzjazm na samą myśl o czarowaniu, udał się na wskazany przez gospodarza lekko zarośnięty pagórek, niecałą milę na wschód od wieży.
Przygotował miejsce pod rytuał zmiany pogody. Wykorzystując przekazany mu świetlisty pył, zwykle pozyskiwany z włosów południc, usypał nim różę wiatrów na wskazanym przez rezydenta miejscu przecięcia się więzów energetycznych. Na środku umieścił kamień nasycony mocą, płytko wkopując go w ziemię. To utrwali efekt czaru. Zwrócił się w stronę południa. Austowi polecił stanąć za jego plecami i położyć prawą dłoń na jego lewym ramieniu. Powtarzać tylko słowa wypowiedziane przez niego. Myśli skupić na celu. Nie błądzić, nie rozpraszać się, nie wykonywać niepotrzebnych ruchów. Bo nic się nie działo przez przypadek.
Nieopacznie wezwanie wiatru wschodniego, mogło przynieść pogorszenie się pogody, wiatru zachodniego niosło za sobą silne deszcze, wiatru północnego zaś zimno i śniegi. Zwrócenie twarzy na południe, pozwoli czarodziejowi wezwać ciepło i słoneczne, bezchmurne niebo. Wypowiadając skomplikowaną formułę, którą mężczyzna nauczył się w druidzkich gajach, unosząc ręce ku górze, wyraził swoje intencje. Wypogodzenia się, odegnania obłoków z nieboskłonu, wyrównania ciśnienia atmosferycznego, a ostatecznie wyciszenia się wiatru.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Dziki Gon » 24 lis 2022, 4:24

Obrazek

Hm? Tak, pojmuję — odparł mimochodem czarodziej, z powodu zamyślenia momentalnie tracąc zainteresowanie historią edukacji elfki. Fortunnie dla niej, nie zainteresował się również targowaniem, z miejsca i bez negocjacji zgadzając się na zaproponowaną kwotę dziesięciu marek za robociznę.
Trochę później, kiedy mistrz i uczeń opuścili wieżę, agromanta zaprosił ją na półpiętro, oddając do dyspozycji swoją aparaturę alchemiczną. Alembiki, retorty oraz pozostałe przedmioty, które znała tylko z teorii, a niekiedy po raz pierwszy widziała na oczy, z początku mogły ją onieśmielać, lecz bardzo szybko okazało się, że rozbudowana ekspozycja alchemiczna wynika głównie z częstego u czarodziejów graciarstwa. Risteard bez ceregieli zaczął ściągać blatu zawadzające i zbędne naczynia, zachęcając ją, by dostosowała stanowisko pod swoje potrzeby. Kiedy skończyli, miała pod ścianą wolny stół oraz palenisko, nad którym mogła bez przeszkód warzyć zamyślone jady i konkokcje. Nie różniło się to bardzo od wyposażenia, które zdarzało się jej widywać u co bieglejszych zielarek. Było tylko lepiej wykonane — palenisko podsycane było nie ogniskiem i bierwionami, a niewielkim miedzianym piecykiem z pokrętłem dozwalającym regulować temperaturę wedle uznania. Szczegółów działania urządzenia nie udało jej się dociec, gdyż metalowy przyrząd był szczelnie zamknięty i nie objawiał swoich wnętrzności obserwatorom.
Zaczęła od przygotowania sobie ochrony. Ubrała maskę z filtrem, rękawice i fartuch z impregnowanej skóry dostarczone przez Ristearda. Z truciznami, a zwłaszcza świeżą mandragorą nie było żartów. Krzątający się po drugiej połowie antresoli agromanta zabezpieczył się od toksycznych oparów półprzezroczystą i falującą „sferą czystego powietrza”, jak raczył określić swój czar.
Zaczęła od tojadu, przerabiając go na wyciąg, potem posiekała mandragorę. Korzeń, który z początku wydawał się jej nieco przyschnięty, okazałe się dostatecznie świeżym, by puścić sok, zwłaszcza po podgrzaniu i kontakcie z roztworem. Ekstrakcja poszła jej bez problemu, poparta risteardowym zaklęciem, od którego substancje, które zwykle potrzebowały kilku dni na uwolnienie się i nabranie odpowiednich właściwości, wytrącały się niemal na jej oczach, w ciągu kilku sekund zmieniając barwę, a nieledwie stan skupienia w przechowujących je kolbach.
Na koniec zostało jej odszukanie złotych proporcji, które pozwoliłby truciźnie zadziałać, minimalizując ryzyko niepożądanych czynników ubocznych. Faktyczne działanie specyfiku miało pokazać się podczas właściwej próby, lecz już teraz, w warunkach laboratoryjnych, niepozorny i lekko musujący płyn o bladozielonej barwie zdradzał swoją potencję. Unoszące się nad nim opary widać było gołym okiem i gdyby nie maska, niemal na pewno mogłyby zaszkodzić każdemu, kto znalazłby się w pobliżu.
Wieczór miała spędzić na testach, ale już po kilku próbach z roślinami, czarodziej zasugerował, że nie potrzebują kolejnych. Same badania nie wykazały szkodliwego, a przynajmniej nieodwracalnego wpływu na próbki przy pierwszym kontakcie. Powierzchowna i krótkoterminowa analiza zdawała się w pełni wystarczać Risteardowi, który zaczął ją wręcz popędzać do przetestowania środka na wskazanym jej poletku. Dla pełnej ostrożności zalecił jej zostanie przynajmniej w masce i rękawicach, po czym oddał jej do dyspozycji rozpylacz. Ów okazał się metalowym walcem z przymocowanym tłokiem, do którego można było wlać cały zapas wytworzonego przez Istkę środka.
Mmm, tak tedy. Zgaduję, że nie mieliście do czynienia ze środkami wybuchowymi? — zapytał ją na koniec. Widząc jej minę, zbył własne pytanie machnięciem ręki, nie oczekując od niej odpowiedzi. — Nieistotne. Po prostu rozpyl swój środek nad ziemią. A najlepiej ulej do gleby. Rozpoznasz, gdzie dokładnie, kiedy zobaczysz ślady.
Z tym oto enigmatycznym wyjaśnieniem opisał jej drogę na pole za wieżą, gdzie miała dokonać swojego pierwszego oprysku.


Obrazek



Aust lubił przyglądać się mistrzowi przy pracy, a jeżeli istniało coś, co robiło na nim większe wrażenie od magicznego uzdrawiania, to musiało być to zaklinanie pogody. Chociaż to drugie nie było może tak wysublimowane, jak czary zdolne regenerować tkankę w kilka sekund, to bynajmniej nie ustępowało im trudnością wykonania. Magia ta, dostępna druidom i Wiedzącym, była pierwotna, sięgająca czasów, kiedy Moc i Natura były związane ze sobą jeszcze ciaśniej niż obecnie. Igranie z siłami przyrody miało swoją cenę i nierzadko wymagało przygotowania. Ale rezultaty bywały spektakularne.
Pokierowani przez Ristearda, wdrapywali się na rozciągający się na wschód od wieży, porośnięty krzewinami i samotną brzózką pagórek. Von Molauch, jak zawsze ochoczy, kiedy przychodziło do czarowania, znosił trudy wspinaczki bez słowa skargi, posapując i czekając na Asterala, którego płucom stromizna także dała się we znaki. Stanąwszy na szczycie, ujrzeli panoramę z wieżą czarodzieja, otaczającymi ją polami oraz rysującą się w dali linię miejskich murów. Potem spojrzeli w niebo. Asteral jeszcze w dole wyczuwał wiszącą nad nimi zapowiedź słoty. Pomimo względnie ciepłej pogody słońce wciąż kryło się za chmurami, a wiatr, mając ich obydwu na pozbawionym osłon wzniesieniu, co jakiś czas przypominał o sobie, targając połami ich ubrań. Skojarzenia zabierające Piołuna do minionej burzowej nocy nasunęły mu się właściwie same. Nasunęły zresztą nieprzypadkowo, bo tak jak wówczas, tak i teraz odczuwał, że za fasadą zjawiska atmosferycznego kryje się coś więcej. Ślad Mocy skupionej czyjąś wolą lub obecnością. Nie dający się pomylić z niczym innym, nawet z kłującymi go pod nogami impulsami intersekcji.
Aust wciągnął w nozdrza zapach powietrza przed burzą, zerkając na trzymany przez mistrza kamień. Niewielkich rozmiarów obły kształt spoczywał w dłoni starszego magika i prezentował się raczej niepozornie. Wytrawiony na jego powierzchni symbol, przypominający od biedy podwójną runę geas emanował ledwie zauważalnym, fioletowym poblaskiem, który przybierał na sile, jeżeli Asteral zechciał sięgnąć po aurę lub skupić się na zaklęciu.
Oraz w momencie, w którym spoczął w środku wyrysowanego świetlistym pyłem sigila. Aust, którego niecierpliwość podsycał dodatkowo targający mu czuprynę i koszulinę wiatr, bez ociągania spełnił prośbę mistrza, zajmując wyznaczoną mu w rytuale pozycję. Starszy mag rozpostarł dłonie, rozpoczynając ewokację do sił przyrody poprzedzoną wstępnym odczytaniem prądów powietrza, mających zapewnić mu optymalne rezultaty.
Runa jaśniała coraz mocniej, Aust bezbłędnie jak echo powtarzał formułę, lecz coś wydawało się nie iść po ich myśli. Asteral wyczuł opór, którego nie spodziewał się wyczuć. Nie była to anomalia, ale przeciwstawna, świadoma siła. A przynajmniej kierowana celowością, jaką było opieranie się jego wysiłkom.
Mógł podtrzymać połączenie i kontynuować, wkładając w nie więcej Mocy niż dotychczas i spróbować przezwyciężyć opór, nie wiedząc jednak czego się spodziewać po jego przełamaniu. Mógł także przerwać inkantację teraz, póki znajdujący się w początkowej fazie rytuał nie groził destabilizacją i nie nadwątlił jego sił. Prawdopodobnie rozładuje wtedy nasycony energią kamień runiczny.
Ilość słów: 0

Arbalest
Awatar użytkownika
Posty: 324
Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
Zdrowie: Zdrowa, płytkie skaleczenie na szyi
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Arbalest » 24 lis 2022, 12:31

Temat jej elokwencji umarł śmiercią naturalną — i dobrze, bo czuła się w nim trochę niekomfortowo, jak wyniesiony na piedestał eksponat, wyjątkowy okaz swojego gatunku. W niezbyt dobrym znaczeniu. Jakby ktoś zawiesił jej na szyi tabliczkę — „Issaen Hisserosh, Aen Seidhe z mózgiem”. Podziwiajcie, Pany i Panie... Na szczęście, już za moment mogła zająć się swoją pracą, za którą w końcu mogła dostać jakieś godziwe wynagrodzenie.
Stwierdzić, że Istka zaczęła miewać się pewniej po sprzątnięciu stołu z niepotrzebnego barachła to trochę za dużo powiedziane. Miast tego była po prostu trochę mniej zagubiona. Przez to zaczęła nieśmiało, jakby sprawdzając czy na pewno pamięta które naczynie do czego służy i czy dany proces wykonuje się w ten sposób w jaki planuje go wykonać. Tyle dobrego, że palenisko pozbawione było otwartego ognia, który wywoływał u kobiety zauważalną nerwowość zawsze wtedy, kiedy przebywała zbyt blisko.
W miarę kolejnych przeprowadzonych z powodzeniem procesów, była jednak coraz bardziej utwierdzona co do własnych umiejętności, działała bardziej chwacko. Opłaciło się — z każdym kolejnym krokiem jej roztwór zyskiwał na skomplikowaniu, dając efekty coraz to bliższe temu, czego oczekiwała od produktu finalnego. Do tego stopnia, że chyba nawet sam Risteard uwierzył w jej sukces, i to już po pierwszych testach. A skoro według niego trucizna osiągała pożądany efekt, to kim była ona, żeby twierdzić inaczej? Tym bardziej, że według jej lichej ekspertyzy, mieszanka działała w pełni w przewidziany przez nią sposób, bez żadnych nieregularnych odchyłów widocznych na pierwszy rzut oka, których początkowo się spodziewała, jak to w alchemii bywa...
— Ś-środkami wybuchowymi...? — przejęła się z lekka dziewczyna, sugerując czarodziejowi, że może nie powinien był pytać. Jej mina — istotnie — wyrażała wszystko, choć nie znaczyło to, że nie miała nic do powiedzenia.
— Z opowieści wiem, że istnieje coś takiego jak „mahakamska mieszanka”, która potraktowana ogniem eksploduje. Rzekomo. Nie wiem jak ją przygotować, a nawet jakbym wiedziała to bym się nie podjęła. Wolę mieć obie ręce. Musicie popytać wśród krasnoludów, i to raczej speców z Mahakamu właśnie, choć wątpię, żeby chętnie dzielili się taką wiedzą. Receptura to ponoć coś z pogranicza miejscowego sekretu — streściła elfka, sam fakt jakiegokolwiek pojęcia o tego typu sprawach zawdzięczając dobrej znajomości z krasnoludami zamieszkującymi kiedyś razem z nią Rivię. Człowiek czy nieludź — różne rzeczy się gada po garncu gorzałki.
Pokierowana przez czarodzieja dziewoja nie traciła więcej czasu. Noszona już którąś godzinę z rzędu maska dusiła i uwierała; nie mogła doczekać się momentu, kiedy dane jej będzie w końcu ją zdjąć. Twarz miała pod spodem już dawno czarną od rozmazanego potem makijażu, bo nie pomyślała zawczasu, żeby zmyć go przed podjęciem działań. Teraz, gdy wszystkie próby zakończyły się powodzeniem, zostało już tylko wypatrywać rzeczonych „śladów”, czymkolwiek były. Zaczęła się, tedy, rozglądać po rzeczonym polu, licząc że je wypatrzy. Jeśli nie — zostało jej dopytać Ristearda, albo zwyczajnie poczekać aż się pojawią, jeśli to właśnie czarodziej miał je wywołać. Jeśli jej się zaś udało — od razu przystąpiła do ulewania środka na glebę, w stężeniach odpowiednio większych niż w przypadku próbek, bowiem i poletka były też odpowiednio większe. Z tyłu głowy ciągle pamiętała przy tym, że trucizna miała być wszak na duże kręgowce. I czymkolwiek by one nie były, chyba nie chciałaby być w tym miejscu, gdyby nagle miały się pojawić, więc profilaktycznie zapuszczała czasem żurawia, omiatając wzrokiem najbliższą okolicę.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Dziki Gon » 27 lis 2022, 18:28

Obrazek Ubrana w maskę i ochronny strój elfka opuściła wieżę, zmierzając do opisanego jej poletka, na którym na podzielonych grządkach rosły kolejno rzepa, dynie oraz wysoka kukurydza.
Pomimo braku wprawy i maski, która przeszkadzała jej widzieć, wspomniane przez agromantę ślady dostrzegła z miejsca i bez trudu. Ku swojej zgrozie i zdumieniu zorientowała się, że ziemia miejscami jest przeorana tak, jakby wytarzało się w niej stado dzikich odyńców. Część upraw została zniszczona: zmiażdżone dynie schły na powietrzu, wabiąc sfermentowanym miąższem muchy, rzepa na jednym odcinku została całkowicie powyrywana, zaś przewyższające ją łodygi kukurydzy połamane, jakby środkiem uprawy przeszła właśnie wichura. Wśród zniszczeń nie udało się jej dostrzec śladów żerowania, typowych dla zwyczajowych szkodników.
Tak więc Istka nie miała najmniejszych problemów w odnalezieniu śladów. W jeden z nich prawie wpadła — mowa była o wybrzuszonym, częściowo zasypanym kopcu, którego średnica mógłby spokojnie pomieścić dziecko lub filigranową niewiastę.
I byłby pomieścił, gdyby filigranowa niewiasta nie utrzymała równowagi, w ostatniej chwili dostrzegając grząski grunt przez jeden z zaparowanych okularów maski.
Pomimo jej bogatej wiedzy na temat roślin, nie potrafiła powiedzieć, co (poza gradobiciem z wichurą albo przejazdem konnicy) mogło spowodować podobne zniszczenia.
Zaczęła rozpylać środek. Gryząca mgiełka autorskiego pestycydu wznosiła się i opadała na glebę, zraszając obficie spulchnioną glebę. Co jakiś czas przystawała, żeby rozejrzeć się po okolicy. W krajobrazie pod wieżą nie udało się jej dostrzec obecności żadnych dużych kręgowców.
Poza jednym. Dwunożnym i zmierzającym właśnie w kierunku wieży.
Wiedźminka szła pomiędzy obsianymi polami. Rosnące po bokach niby szpaler zboża, o ciężkich od ziarna kłosów kiwały się wstrząsane niekiedy lekkim wiatrem pogwizdującym na otwartej przestrzeni. Spojrzeniu jej pomarańczowych oczu umykało niewiele szczegółów. W pierwszej kolejności zwróciła uwagę na ponadprzeciętne, nienaturalne wręcz rozmiary otaczających ją roślin: zbóż, a gdzieniegdzie warzyw. Nie mogła przeoczyć również widoku potężnego glinianego golema, dezaktywowanego i zamarłego w bezruchu pośrodku jednego z pól, w sąsiedztwie radła wykonanego w iście cyklopowych rozmiarach, przypuszczalnie do pary z automatem. Górującą nad okolicą i zdecydowanie wyróżniającą się na jej tle wieżę widziała już z daleka. Jeszcze, kiedy wjeżdżała do Aldersbergu.
W obecnych, powojennych czasach osobnicy jej profesji nie mieli problemów ze znalezieniem zatrudnienia. Lęgnące się w po lasach i dawnych pobojowiskach potwory rozpleniły się w niepokojących wręcz ilościach. I właśnie dlatego zdarzało się nawet, że zatrudnienie znajdowało wiedźminów samo. Tak jak w przypadku Kos, wkrótce po tym, kiedy ta przekroczyła miejskie mury.
Wieść o tym, że miasto znajduje się w pilnej potrzebie najęcia obytego z czarownictwem reprezentanta, dotarła do jej uszu i uwagi, obwieszczona kilkukrotnie przez upierdliwego klikona. Zagadnięty o szczegóły, przywołał na pomoc przechodzącego w pobliżu dziesiętnika, który był w stanie udzielić jej więcej informacji oraz zaprowadzić do wystawcy zlecenia — lokalnego odpowiednika grododzierżcy, niejakiego Jodoka.
Imć Jodok, potwierdzając, że zależy mu na czasie, wyłożył wiedźmince sprawę bez wstępów i ogródek. Otóż, mistrz Risteard, nasz, tego ten, lokalny czarodziej-rezydent spod miasta, akromanta czy jak mu tam, zaszył się we swojej wieży i nie wychodzi, a wywoływany przez kryształ, nie raczy odpowiadać. A obiecał pomagać, pomorowi bydła zapobieżyć i inszemu świństwu, które zaczęło żreć uprawy po drugiej stronie podgrodzia. Dozorca delegował doń różnych posłańców, ale ci w przeważającej większości albo odbijali się od kołatki, albo wymawiali od zadania. Zwłaszcza kiedy po okolicznych gospodarstwach rozeszła się plotka o „nieładnych rzeczach”, jakie widywano nocami w pobliżu espe…eksperymentalnych upraw. Nie mieli tedy jak skontaktować się z rezydentem, a żniwa już za pasem i wypadałoby coś z tym fantem zrobić. Uradzili, że jeżeli ktoś ustali, co dzieje się z nieobecnym magiem, to kto lepiej niż jego bez mała konfrater czarownik?
Ocierając spocone czoło chustką, znerwicowany nadzorca zaczął wręcz upraszać Kaatarine o interwencję, świadomy konsekwencji, jakie może mieć przedłużające się niezadowolenie gminu z powodu bezsilności władz i narastającej wrogości wobec lekceważącego czarodzieja. W związku z tym był w stanie zaoferować „godziwą, ogółem, stawkę”, a nawet wdzięczność grodu w zamian za rozwiązanie pilącego problemu możliwie jak najszybciej i najskuteczniej.
Zaiste, żal byłoby nie skorzystać z nadarzającej się okazji. Zwłaszcza że dla niej, wprawionej na szlaku wiedźminki, zadanie mogło okazać się nieledwie spacerkiem. Wieża nie była daleko od bram, a o znajdywaniu zaginionych, zwłaszcza w niewyjaśnionych okolicznościach pojęcie miała całkiem niezłe.
Tak tedy znalazła się pod wieżą. A właściwie w połowie drogi do niej, mijając zatrzymany przy osłaniającym obfite pole opłotku prosty, wiejski wóz oraz uwiązanego doń leciwego pociągowca, boczącego się i parskającego na rysującą się w oddali konstrukcję.
Breith domyślała się, co było powodem reakcji zwierzęcia. Od momentu, kiedy znalazła się w obrębie uprawianych pod rezydencją maga pól, jej medalion drażnił ją ciągłym drżeniem. Mocą zdawało się emanować wszystko wokół — od otaczających ją upraw, do samego powietrza. Drgania przybierały na sile w miarę jej zbliżania się do celu.
Jednak zanim go osiągnęła, na tyłach wieży, dostrzegła kolejne uprawy oraz (ze wzajemnością) samotną, niewysoką figurkę z blaszanym rozpylaczem w ręku, oddającą się zajęciu, jakim było spryskiwanie przeoranej gleby zawartością metalowego urządzenia. Chyba była to kobieta, choć jednoznacznemu stwierdzeniu tego przeszkadzały maska i ochronny fartuch z grubej skóry, którym okryła się przed przystąpieniem do pracy. Analogicznie, elfce rozpoznanie płci nadchodzącej osoby utrudniał jej męski strój tamtej oraz sylwetka — szersza niż typowo kobieca.
Ilość słów: 0

Breith
Awatar użytkownika
Posty: 33
Rejestracja: 21 lis 2022, 7:25
Miano: Karri Kaatarine Breith
Zdrowie: Obolałe żebra
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Breith » 28 lis 2022, 1:44

Wiecznie skora do pomocy wszelakiej, długo nie myśląc przystała propozycji szanownego Jodoka. Bowiem kto jak nie ona, wiedźminka z fachem w ręku, podołać miał wyznaczonemu zadaniu. Szczególnie jakoby czas naglił, a i tym w rzeczy samej dysponowała. Nie ukrywając, stawka również wydała się atrakcyjna jak na, pozornie, proste zadanie. Może i co nieco przechomikować— przechomikowała ku świetlanej przyszłości, będąc jednak szczerym, nadmiar monet w sakwie nie szkodził. Nie komuś, kto nieraz fortunę przepuszczał na konserwacji oręża, wypieszczeniu rumaka, zapasów żywności czy tak prozaicznej rzeczy jak ciepły, przytulny siennik. A i uznanie wśród mieszkańców, szczególnie gospodarzów i ziem właścicieli, kusiło niezmiennie tak samo. Któż nie byłby chętny usłyszeć kilku dobrych słów na swój temat, gdy wokół parszywieństwa okrutne rzucane są niczym przegniłe pomidory?
Ostatecznie wiele nie myśląc, pozostawiła wierzchowca w ichniejszej stajni, czule poklepując Pstrąga na pożegnanie, i po szczegółowych instrukcjach ruszyła w dalszą drogę ku nadciągającej przygodzie. Zanim uczyniła to, podkreśliła na wypadek wszelki, że czarodzieja krzywdzić wyjątkowo nie chciałaby i na to znacznie inne metody ma, gdyby do głowy przyszło im użycie jej osoby do siłowego rozwiązania.
W rzeczy samej urządzony spacer okazał się stosunkowo niedługim. Do majaczących kształtów wieży, dało dojść się całkiem znośnie, bez większego problemu, a i pogoda wyjątkowo dopisywała. Tudzież podbudowany, dobry humor Kaatarine, nie opuszczał jej na krok. Cichutko podśpiewując pod nosem jedną z zasłyszanych, z dobre dziesięć lat temu w novigradzkiej tawernie, pieśni, stawiała krok za krokiem ku ewidentnie magicznej budowli. Zresztą, niepokojące drżenie medalionu wzbierało się co rusz, przekonując kobietę do uważniejszego patrolowania, znacznie wyczulonym wzrokiem, okolicy. Wedle słów zleceniodawcy, w okolicy mogły zaląc się insektoidy. Mogły, wcale nie musiały. Niewielka ilość informacji nie wpłynęła dobrze na ocenę sytuacji pod tym kątem, ale i to nie drażniło Kos w tak piękny, jakże słoneczny dzień. Cokolwiek wyżerało pobliskie plony, równie dobrze mogło wyjść z ręki magicznej. Mało to hybryd stworzyli...
Z pełnym zainteresowaniem oglądała niecodzienne uprawy. Cóż, jak widać, czarodzieje miewają przeróżne, niekiedy szalenie ryzykowne, pomysły. Żyjąc tak długo na tym ziemskim padole, wiedziała, że i z tymi problemy często bywają, a urywające się telefony to wręcz norma zawodowa.
Kłosa zalśnią, zaszumi wten wiatr. I zatrzyma się nań dla nas, tylko dla nas czas...
Eksperymenty. Ludzie, zwierzęta, potwory. Potwory do zwalczania siebie nawzajem. Ile jeszcze katastrof musi nastać, by parający się magią zrozumieli swe położenie w hierarchii życia. Nie im tworzyć nowe, nie im przystało bawić się w Bogów. O ile do samych czarodziejów miewała podejście zdecydowanie zdystansowane, tak nie umniejszała im jako istocie ludzkiej, której to bronić jej przystało od zła wszelkiego. To, że i częstym owo niebezpieczeństwo okazywało się pochodzić spod ręki tych, co pomocy potrzebują i chcą się wiedźmińskim ostrzem wysłużyć, było częstym przypadkiem. Pewnikiem i tym razem schemat miał pójść podobnie. Czarodziej albo zaszył się w wieży, co by uniknąć kontaktu z miejscowym, obawiając się otwartego zerwania umowy, albo coś mu się przydarzyło. Myśląc o tym, wstrzymała spacer tuż przy pociągowym wierzchowcu. Okuta w skórę dłoń, delikatnie poklepała zwierzę po szyi. Dokładnie pamiętała pierwszego wierzchowca zabranego na Szlak. Tego co brutalnie wręcz zrzucił z siodła, w okropnym przestrachu przed lecącym gryfem. Nie miała mu tego za złe, koń, jaki jest — każdy widzi. Swój powód miał i kompletnie temu nie umniejszała.
Wten wzrok wyłapał sylwetkę na polu, odzianą dość nietypowo. Zaiste ciekawie, szczególnie patrząc na fakt obecnej sytuacji z rzeczoną umową. Czy bardziej brakiem wywiązywania się z niej, co z całą pewnością bezpośrednio dotyczyło widzianych plonów o niebotycznych rozmiarach. Zgrabnie przedostając się na pole, niespiesznie ruszyła ku ujrzanemu człowiekowi. Kimkolwiek był i tak zaczepienie było pomysłem dobrym. A nóż to sam poszukiwany mag?
Idąc, uwagę zwracała ku przeoranemu gruntowi. Tak, zdecydowanie coś żerowało, podkopując się pod roślinami. Jeden z istotniejszych problemów większości gospodarstw rolnych, póki to, co konsumuje zbiory, jest wielkości pospolitego owada. Tutaj prezentowali się to niepokojąco inaczej. Stopniowo zaprzestawała śpiewać, można powiedzieć, że głos delikatnie niesiony wiatrem, urwany został dość gwałtownie. Wbrew pozorom nie ze krępacji przed przyszłym rozmówcą. To najmniejszy z obecnych problemów, jaki mógłby wystąpić. Powodem, dla którego zaprzestała, była chęć dowiedzenia się czegokolwiek, zanim skusi do wyjścia na powierzchnię czegoś, co tam siedzi.
Stal błyszczała, odbijając promienie słoneczne. Dwa, wiedźmińskie miecze wesoło wyglądające zza ramienia Karri. Ubrana nad wyraz schludnie. Właściwie schludnie jak na kogoś jej profesji. Wciąż czysta, w nieposzarpanym wdzianku. Tym, co przykuwało najbardziej, był szczerze rysujący się pod nosem uśmiech. Uśmiech życzliwy, acz nieprzesadny. Ach, rzecz jasna pomijając intensywnie obserwujące oczy, których widok mógł przyprawić o istne ciarki na grzbiecie.

Jak mniemam, pracujesz dla mistrza Ristearda? — zarzuciła kobieta, równie przeszywającym głosem. Ten z kolei całkiem nie pasował do aparycji wiedźminki. Tak lekki, delikatny, prędzej przypisany zostałby do bardki czy nadworskiej śpiewaczki, niż do łowcy potworów. — Zastanę go u siebie, w wieży?

Zapytawszy, przekręciła lekko głowę, oceniając spojrzeniem rozmówcę. Czy raczej rozmówczynie. Z bliska znacznie łatwiej rozpoznać rysy i kształty, gdy te zostają przysłonięte przez elementy odzienia i robotniczego sprzętu.
Wiedźminka trzymała pewien dystans, nie chcąc fizycznie przeszkadzać w pracy, dodatkowo dając sobie większe możliwości manewru. Na wszelki wypadek.

Wygląda na to, że macie szkodniki. A mnie wynajęto do pomocy. Potrzebuję wpierw rozmówić się z gospodarzem, bo widocznie coś iście ważnego przeszkodziło mu w wypełnianiu jego obowiązku. I oto proszę, mamy tego efekty — szturchnęła czubkiem okutego buta kawałek ziemi, chcąc dokładniej przyjrzeć się licznym śladom. Karri brzmiała całkowicie spokojnie. Nie w sposób było odnaleźć w niej choćby odrobinę złych intencji.
Ilość słów: 0
Młoda Karri ] [Obecna Karri ] [ Pełny wygląd Obrazek
Cel jest na końcu każdej drogi. Każdy go ma. [...] To jest sprawa tego, w co wierzysz i czemu się poświęcasz.

Kill count:
  1. Kretołak

Arbalest
Awatar użytkownika
Posty: 324
Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
Zdrowie: Zdrowa, płytkie skaleczenie na szyi
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Arbalest » 28 lis 2022, 3:32

Pobojowisko. To właśnie zastała felczerka, wychodząc na wskazany przez czarodzieja fragment pola, a odkryciu temu towarzyszyły wspomniane już zgroza i zdumienie. Brak śladów żerowania nie napawał optymizmem, a przeciwnie — skoro „szkodniki” nie zadowoliły się zmiażdżoną dynią, ani wyrwaną rzepą, to znaczyło ni mniej ni więcej tyle, że mogą nie pogardzić elfim mięsem.
Szybko zaczęła mieć wewnętrzne obiekcje co do warunków, w jakich miała dokończyć pracę. Risteard wysłał ją tu samą, bez ochrony, Asteral z Austem poleźli gdzieś wyczarowywać pogodę... Gdyby coś ją tu teraz zaskoczyło, jej jedyną szansą byłaby „ścieżka zdrowia” do drzwi wieży, podczas której mogło zadziać się naprawdę wiele.
Przez zaparowane szkiełka maski nie dostrzegła spulchnionej ziemi, w którą o mało co nie wpadła, rychło w czas odskakując na bok. Zostawiony w rekompensacie za zniszczoną kukurydzę kopiec miał z łokieć średnicy, jak nie dwa, przez co według Istki pomieściłby nie tylko niewiastę jej rozmiarów, ale nawet i średniej wielkości chłopa. Tak przynajmniej sobie wyobrażała.
Paranoja wzięła w tym momencie górę — głowa dziewczyny zaczęła rozglądać się na wszystkie strony, ale w najbliższej okolicy nie było nikogo, a co ważniejsze — niczego. Ostrożnie zaryzykowała wzięcie się do pracy. Dziesięć marek... — przypomniała sobie. To dużo pieniędzy. Na tyle dużo, żeby mogła odłożyć trochę na studia, a resztę przepić bez wyrzutów sumienia w tawernie z konfratrami. I może nawet na coś ładnego jeszcze starczy...
Tylko co jej po takich pieniądzach jak coś ją tu zeżre...?
Zimnej krwi starczyło jej na jakieś trzy następne kopce, a czasowo na pięć minut, w trakcie których elfka częstowała roztworem z „konewki” (jak ochrzciła nieznane jej urządzenie) okoliczną glebę, nie wyłączając wspominanych wykopków, a ręce trzęsły się jej jak u alkoholiczki po syndromie odstawienia. W końcu nie wytrzymała, podejmując decyzję o rychłym zrejterowaniu i bezpiecznym wycofaniu się do siedziby maga. Risteard nawet nie był z nią szczery i nie powiedział co w tych cholernych jamach siedzi, więc jeśli miała kontynuować, chciałaby usłyszeć chociaż jakieś wyjaśnienia. Na całe szczęście dla jej stanu psychicznego, pojawienie się nieznajomego na horyzoncie było idealną wymówką, by oderwać się od szachowania własnym życiem za parę miedziaków.
Jasnowłosa w fartuchu, ciągle trzęsącymi się dłońmi, zakorkowała trzymany zbiornik, tak by mogła bez obaw o własne zdrowie zdjąć maskę, co uczyniła nieco dalej, wychodząc poza spryskany już środkiem obszar, biorąc przy tym głęboki haust powietrza. Już z odległości machnęła otwartą ręką do oddalonej postaci, informując o przyjaznych zamiarach i ruszyła szybkim, nieco nerwowym krokiem w jej kierunku, tak że mogły spotkać się gdzieś w połowie drogi.
— N-nie podchodź bliżej! Rośliny są pryskane! Trucizna! — ostrzegła jeszcze z dystansu, w trosce o samego nieznajomego, który maską z kolei nie miał jak dysponować.
Karri już z bliższego daleka dostrzec mogła, że zmierzająca do niej kobieta — bo istotnie, Issaen ciężko było odmówić typowo kobiecych cech, po tym jak już zdjęła maskę z lica — była nie człowiekiem, a elfką. Obiektywnie ładną, co właściwie szło zwyczajowo w pakiecie — przynajmniej dla ludzkiego, mniej wyrafinowanego oka. Włosy, sięgające gdzieś do łopatek, miała związane w kitę za plecami — uszy były zatem dobrze widoczne i na ten moment ich nie ukrywała. Przez dwa czarne kleksy na twarzy, mogła przywodzić na myśl partyzanta Scoia'tael, ale szybko okazało się, że to nic więcej jak rozmazany makijaż, rozpuszczony kropelkami potu. Strój kontrastował z przewidywaną proweniencją — prosta koszula z płótna i spódnica były kreacją typowo ludzką, konkretnie — na modłę drobnomieszczańską. Akcent zresztą też miała typowo miejski, jak się zaraz okazało.
— W-witaj! Kim...? — zająknęła się z ciągle obecnego przestrachu. Początkowo wywołanego dalszą obecnością na niebezpiecznym terenie, ale wtedy zobaczyła dokładniej oczy rozmówczyni. Cofnęła się o krok. — Wiedźmin?!
Dopiero teraz oprzytomniała, spostrzegłszy, że jej rozmówczyni również jest płci żeńskiej. Istka miała pięćdziesiąt lat, była młoda jak na Aen Seidhe, niebieskie oczy błyszczały, ale to wystarczyło, by w życiu widziała już kilku wiedźminów. Żaden z nich nie był kobietą.
— Ja... Tak, tak. Na ten moment. Poprosił mnie o przysługę... Żebym uwarzyła mu pestycyd. Ma wybić, cokolwiek tu siedzi... — zreflektowała się dość szybko. Mówiła we wspólnym biegle, ale całkiem mocno zaciągała po rivsku, bardziej jak stereotypowy złodziej, albo dziwka stamtąd, niż elf. — Mistrz Risteard jest w wieży. I chyba też się do niego wybiorę, bo nie wiem co siedzi w tych jamach, ale dowiadywać się na własnej skórze nie chcę. Nie wierzę, że dałam się tu wysłać sama...
Cóż, jedyną bronią dziewczyny — oprócz stojącego obok zbiornika z trucizną — był prosty, aedirnski sztylet, uwiązany u pasa. Z potworami zatem szans nie miała żadnych. Jedyne czemu mogła zagrozić z takim uposażeniem dziewoja jej rodzaju, była co najwyżej cnota lokalnych młokosów, którzy mogliby mieć na nią chrapkę. Mogliby, gdyby w najbliższej okolicy był ktokolwiek oprócz ich dwójki. Obszar wieży maga nie należały do zbyt uczęszczanych. I pewnie były ku temu jakieś powody...
— To co...? Idziemy? Wołają mnie Istka — przedstawiła się życzliwie, oferując jednocześnie, że poprowadzi. Chciała się wynieść z tego poletka, a oceniając po entuzjazmie — było jej wcale spieszno.
Ilość słów: 0
Obrazek

Dziki Gon
Awatar użytkownika
Posty: 2401
Rejestracja: 18 mar 2018, 4:22

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Dziki Gon » 29 lis 2022, 2:32

Spryskawszy część pola uwarzonym przez siebie środkiem i ujrzawszy na horyzoncie nadciągającą przybyszkę, Istka zdecydowała się oderwać od pracy, aby wyjść jej na spotkanie. Po części także z powodu niepokoju, jakim napawało ją dalsze przebywanie pośród zniszczonych upraw. Niepokój był uzasadniony i narastał w miarę oglądania kolejnych szkód — pomiędzy wykopkami znalazła zmasakrowaną kuropatwę, z której coś wyszarpało kawał mięsa wielkości dwóch kułaków. Z obsiadanego przez muchy truchła zwierzątka została praktycznie sama głowa, nogi i resztka wyskubanej z pierza skóry, która trzymała rzeczone części ciała.
Ruszyła tedy w kierunku wiedźminki, przynosząc ze sobą intensywną i znaną Karri woń świeżego soku z mandragory, od którego kręciło się w nosie i w głowie. Zapach dziwostrętu tłumił zapach drugiego składnika, który, choć również dotarł do jej nozdrzy, nie został przez nią rozpoznany. Potrafiła o nim powiedzieć jedynie tyle, że miała z nim do czynienia w swojej karierze.
Obydwie kobiety zdążyły wymienić kilka informacji, które pozwoliły wiedźmince częściowo rozeznać się w zastanej pod wieżą sytuacji. Nie udało im się jednak dokończyć zainicjowanej przez elfkę introdukcji — na świeżo opuszczonym przez nią polu, z ostatniego opryskanego przez nią kopca wynurzyła się, a nieledwie wystrzeliła pokraczna, przygarbiona sylwetka. Mocniejsze szarpnięcie medalionu postawiło wiedźminkę w stan gotowości, wiedziona przeczuciem elfka pozostawała w nim już od dłuższego czasu. Obróciwszy się jak na komendę, dostrzegły kręgowca odpowiedzialnego za straty rolnicze, a być może i moralne świadków, którym zdarzało się go widywać.
Coś, co wychynęło z kopca, było z grubsza humanoidalne, choć jednocześnie długołape i pochylone ku ziemi, zawieszone w stanie pośredniego niezdecydowania pomiędzy bipedalizmem a czworonożnością. Kończyny górne odróżniały się jednak od dolnych trzema grubymi i tępymi pazurzyskami przystosowanymi do rycia w glebie. Dolne odnóża, wspierane dodatkowo przeciwwagą w postaci tłustego, mięsistego ogona, przypominały mocno zdeformowane ludzkie stopy. Poza człekokształtną sylwetką stwór dorównywał przeciętnemu człowiekowi wzrostem, a raczej dorównywałby, gdyby potrafił się całkiem wyprostować. Obecnie, opadłszy na cztery łapy, sypiąc wkoło świeżo rozgrzebaną ziemią, wydało z siebie przeciągły dźwięk — ni to syk, ni to pisk, ni to skrzek. Obydwie — wiedźminka i medyczka mogły przy tym dostrzec w końcu krótki i płaski łeb potwora, w którego na poły zwierzęcym pysku tkwiły dwie pary kolejno górnych i dolnych siekaczy. Abominacja miała również szczątkowe uszy oraz zarośnięte skórą oczodoły pozbawione gałek. Ciało potwora porastała krótka, ciemna szczecina koloru węgla, miejscami, głównie na brzuchu, przednich łapach i pysku, rzednąca i odsłaniającą różową skórę.
Stwór zdawał się nie być jeszcze świadomy ich obecności. Na powierzchnię przedostał się w szale i to właśnie szałowi dawał był właśnie upust, miotając się wściekle i niezgrabnie wokół własnej osi, ryjąc ze ślepą furią ziemię i warzywa obok siebie. Grudy ziemi latały w powietrzu do spółki z wyrwanymi z gruntu roślinami. Pokaźnych rozmiarów rzepa, ciśnięta mimowolnie przez stwora poszybowała w powietrzu i wylądowała pomiędzy kobietami, którym w ostatniej chwili udało się odskoczyć przed warzywnym pociskiem, który rozpękł się na ziemi pod ich nogami. Pierwszy atak nie przyniósł najpewniej spodziewanego rezultatu, gdyż istota wspięła się na dwie nogi, po czym unosząc wysoko w górę swój ślepy łeb, wydała z siebie kolejny dźwięk. Po czym zaskakująco szybko przy swej niezgrabności zaczęła zmierzać w stronę Istki i Karri.
Ilość słów: 0

Asteral von Carlina
Awatar użytkownika
Posty: 303
Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
Miano: Asteral von Carlina
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Asteral von Carlina » 29 lis 2022, 20:38

Wdrapanie się na pagórek było niemałym trudem dla schorowanego rudzielca. Musiał co kilka sążni przystanąć i wyrównać oddech, w tym czasie rozglądając się i napawając spokojnym aldersberkim krajobrazem, nad którym górowała magicznie wzniesiona wieża czarodzieja-rezydenta. Nie lubił poddawać się swojemu schorzeniu, ale kłujący ból w klatce piersiowej i kłopot z nabraniem pełnego haustu powietrza, robił swoje. Dzisiaj jednak nie skorzystał z leczniczego specyfiku. Wysiłek nie przekraczał jego możliwości. Wierzył, że niedługo zupełnie pozbędzie się przywary.
Podpisał bowiem niegdyś pakt z czarownicą, która warzyła magiczne potrawki z ludzkich wnętrzności, wygotowywała dziecięce szczątki, aby mięso odchodziło sprawnie od kości, dodawała do gara wszystkie koszmary i frasunki, najobrzydliwsze pragnienia. Spotkał ją przypadkiem, gdy przemierzał temerskim szlakiem handlowym tamtejsze lasy liściaste. Los zawsze splata nas z tym czego najbardziej pragniemy i tego czego najbardziej się boimy. Umowa, którą podpisał mocno trwożyła jego serce… zawartych paktów jednak nie wolno łamać. Czarodzieje szczególnie o tym wiedzieli.
Teraz Asteral nie zaprzątał sobie głowy dawnymi sprawami i niedokończonymi obietnicami. Stał na szczycie pagórka, gdzie przygotował wszystko do rytuału. Kamień magiczny płytko wkopany we wnętrze róży wiatru. Słowa zostały już wypowiedziane. Delikatny wietrzyk uniósł poły jego płaszcza i zmierzwił rdzawe kosmyki włosów. Moc wypływała z każdym wypowiedzianym przez niego słowem, z każdym powtórzonym przez Austa wersetem. Coś jednak drgało w powietrzu, zakłócając rzucany prze niego czar. Intencja przeciwna do jego woli.
Wychowanek jemiolników, nie zawahał się. Nie przerwał przeprowadzonego rytuału. Wiele razy podejmował ryzykowne decyzje. Stawał przed trudnymi wyzwaniami. Choć nie sięgał po magię lekkomyślnie, to wzywając siły natury, poświęcał się temu w całości. Sięgając po pulsującą głęboko pod piersią moc, głośniej zaczął wypowiadać formułę zaklęcia, chcąc przełamać przeciwstawną energię.
Ilość słów: 0
Obrazek

Breith
Awatar użytkownika
Posty: 33
Rejestracja: 21 lis 2022, 7:25
Miano: Karri Kaatarine Breith
Zdrowie: Obolałe żebra
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Wieża pod miastem

Post autor: Breith » 01 gru 2022, 16:13

Ach, trucizna. Nie myliła się co do sytuacji. Istniała jeszcze możliwość spryskania roślinności magicznymi preparatami, co by znacznie przyspieszyć wzrost i jakość plonów. O ile tym pierwszym niezbyt przejęta była, tak skutki drugiego bywały o wiele bardziej niebezpieczne. Rozpatrując tę kwestię kręciła nosem, wyczuwając charakterystyczny zapach niesiony wiatrem, wraz z przybliżeniem się zapracowanej kobiety. Czasem czując się niczym pies tropiący, parskała śmiechem głośno mówiąc o tym porównaniu. Szczególnie w obecności Wilków, przedrzeźniając znajomych po fachu. Tym razem było podobnie, lecz żart ten rzucony w myślach nie dotarł do spiczastych uszu elfki. Właśnie, elfki! Karri nie wzruszona tym faktem wciąż obdarzała ją swym uśmiechem. Krasnolud, człowiek, elf czy niziołek — monety w ich rękach wartości nie zmieniały. Żyjąc prawie dwa stulecia, pamiętała czasy świetności Dol Blathanna. Pomyśleć, tyle czasu minęło, kultura powinna iść do przodu. Tymczasem ludzie Północy usilnie pogłębiali rasizm do nieludzi. Przynajmniej Breith nie stanęła w miejscu, rozwijając nie tylko swe umiejętności i poglądy, a również "młodzieżowość". Cokolwiek wpisać w to określenie, zwyczajnie duchem tkwiła w rozkwicie swej młodości.

Wiedźmin — potwierdziła skinąwszy głową. — A jakże! — Wygląda na dość rozbawioną. Oczy żywo błyszczą. Co rusz przekłada ciężar ciała, opierając dłonie na biodrach. Słysząc niepokój w głosie rozmówczyni, lekko spoważniała. Na tyle, by swym wyrazem twarzy próbować wprowadzić nieco swobodniejszą atmosferę.
Twój makijaż... — uniosła dłoń do własnej twarzy, na wysokość oczu — wygląda na nowy trend mody. Sama go opracowałaś? — Być może elfka lubiła dbać o swój wygląd i mogła dość nieprzyjemnie zaskoczyć się, wychodząc do ludzi wprost z tego pola. Szczerość zawsze towarzyszyła wiedźmince, nawet w kwestiach tak banalnych, które mogła przemilczeć. Bądź dobry, a kiedyś to dobro wróci.

Nie tylko jemu zależy na pozbyciu się problemu. Co zawiera ten preparat? Wyczuwam mandragorę— przyznała otwarcie. W innym przypadku czas ten spędziłaby w przyjemniejszych warunkach. Może w karczmie? Szybko ukróciła myśl, w pełni poświęcając uwagę tematowi rozmowy. Istka nie powiedziała jej szczególnie wiele na temat wewnętrznego problemu dotykającego miejscowych. Więcej i tak nie oczekiwała. Grunt tych informacji tkwił u źródła, którym był sam czarodziej.

Wielcem rad — urwała nagle, nie zdążając z przedstawieniem swej skromnej osoby. Dotychczasowo monotonnie drgający medalion, szarpnął łańcuszek, zmuszając do przeniesienia wzroku z Istki na otoczenie. Nie czekawszy na jej ruch, wyciągnęła lewą rękę, gestem nakazując jej pozostanie w miejscu.
Lekko przeszła przed nią, odgradzając od chwilowo zajętego potwora. Kojarzyła sylwetkę przed sobą. Ba! Śmiało mogła rzec, że sporo słyszała, choć nigdy nie spotkała na własne oczy. Zawsze przychodził ten pierwszy raz. Dla Istki niekoniecznie przyjemny czy ekscytujący, w przeciwieństwie do pewnej swych ruchów Kos. Wten uskoczyła w bok, zważywszy na lecący "pocisk". Na wszelki wypadek pociągnęła za sobą elfkę, nie chcąc, by stała się jej jaka krzywda, o ile ta nie zareagowała wystarczająco szybko.

Absolutnie nie biegnij. Może nie być jedynym osobnikiem w okolicy — powiedziała spokojnie, nie odwracając głowy od potencjalnego zagrożenia. Słyszał ich i czuł. Niestety nie brali udziału w teatralnym przedstwieniu, by móc pozwolić sobie na bezczynne, dramatyczne oczekiwanie na rozwinięcie akcji. Z kolei bezpieczna wieża była zbyt daleko, by ta mogła do niej dobiec, nie zwracając na siebie uwagi innych okazów pod ziemią. Zakładając, że jeden powstał, mimo nocnego trybu życia, zawsze mógł przyprowadzić równie rozbudzonych kolegów. Czego rzecz jasna wolała uniknąć, goniąc za zapewne zwinną elfką.

Srebrne ostrze swistnęło w powietrzu. Szybka poprawa chwytu na rękojeści. Rozluźnienie ramion. Karri wchodziła w tryb gotowości. Krok po kroku, szybko, przesunęła się w bok.

Tak podłej mordy dawno nie widziałam, a ta wasza trucizna coś nieco lewa jest — rzuciła wiedząc, że głos powinien zwrócić uwagę kretołaka, dając możliwość nabrania dystansu przez Istke. Nie czekając na jego atak, ruszyła, zachowując czujność. Zgrabne ruchy dla niewprawionego oka mogły wyglądać jak lot nad nierównym podłożem, od którego odbijała się okutymi butami. Zakręciwszy biodrami uskoczyła, pierwsze cięcie chcąc zadać w przelocie, mniej więcej po boku stwora. Błyskawiczne cofnięcie z miękkim wylądowaniem. Obracając w dłoni orężem, kontrolowała własny oddech. Spokojnie i w pełnym skupieniu. Jedna z istotniejszych kwestii w pełnym, świadomym panowaniu nad ostrzem.

► Pokaż Spoiler
Ostatnio zmieniony 03 gru 2022, 0:07 przez Breith, łącznie zmieniany 2 razy. Ilość słów: 0
Młoda Karri ] [Obecna Karri ] [ Pełny wygląd Obrazek
Cel jest na końcu każdej drogi. Każdy go ma. [...] To jest sprawa tego, w co wierzysz i czemu się poświęcasz.

Kill count:
  1. Kretołak

Odpowiedz
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław