Post
autor: Catriona » 06 gru 2019, 17:46
Ktoś spał w moim łóżeczku, ktoś jadł z mojej miseczki… Ktoś grzebał w mojej głowie. Alsvid nie wybuchła, o dziwo. Zamarzła i zamarła, wpijając za plecami paznokcie w spód dłoni. Wzrok, utkwiony chwilę wcześniej w krokwiach z ostentacyjnym znużeniem, skierował się z powrotem ku Croizet, a odraza, pogarda i nienawiść spojrzały na magiczkę spode łba. Spojrzały gniewnymi, nieprzebaczającymi oczami skrzywdzonego dziecka, opalizującymi w słabym świetle jak dwa samorodki. Oczami niewiast w koronach złotych, które krwią wypełnią doliny rzek.
A potem zniknęły za szorstką, chłodną fasadą opanowania.
— Zaćmienie to zjawisko rekurencyjne — przypomniała dziewczyna spokojnie, nie odwzajemniając tonu wyższości. — Wierzący w jego fatalistyczne moce dysydenci niestety, również. Ostatnia ich koniunkcja miała miejsce niecałe dwadzieścia dwa… dwadzieścia trzy lata temu. Prawdę mówiąc, nie byłabym taka pewna, kto kogo zaraził swoimi ideami i czy w ogóle. Zavist ze Stregoborem zdawał się częściej kłócić niźli zgadzać, a do pierwotnych teorii Eltibalda miał dosyć lekceważące podejście — dodała, łamiąc niewypowiedziany pakt między stronami, by nie wspominać imienia „dłużnika, konfratra, dysydenta”. — Posiadał pewnie własne teorie. Odświeżone, udoskonalone. Świat i magia istotnie poszły do przodu. A ja, mimo najszczerszych chęci, wątpię, żeby robił mi wtedy to, co robił dla czystej zgrywy. Nie miałam przyjemności zapoznać się ze sporządzaną przez Zavista monografią, ale jak sama widzisz, mój przypadek z odszyfrowanymi przez starego Eltibalda przepowiedniami ma niewiele wspólnego. Urodziłam się w dzień zaćmienia, nie po. A podobno wręcz w trakcie. I ni chybi rozwijałabym się normalnie, bez skutków ubocznych ani alergii, gdyby gdzieś między dziesiątym a trzynastym rokiem życia nie faszerowano mnie eliksirami prawie tak intensywnie, jak twojego wiedźmińskiego pupila na ostatniej Próbie. Chętnie przywoływane przez dysydentów zaburzenia osobowości albo wybujały temperament to również żaden objaw — chyba, że maltretowania przez zwyrodnialców z kryształowymi lagami. Kolejny pretekst i tyle. Gdyby brać go na poważne, mielibyśmy do czynienia nie z klątwą, lecz plagą i to nie tylko wśród królewien i księżniczek. Zresztą. — Męcząc się monologiem równie szybko, co Croizet, a jeszcze szybciej drążonym tematem, dziewczyna machnęła ręką. — Dywagujemy o urojeniach. Mistyfikacjach. Wiesz pewnie lepiej ode mnie, co powoduje konfraterię do snucia ich o koronowanych głowach. Mnie powody te interesują wyłącznie wtedy, kiedy mogą zdradzić miejsca pobytu oraz zamiary poszczególnych konfratrów. A skoro o tym mowa…
Urojenia. Mistyfikacje. Posługiwała się tymi określeniami tak długo, aż sama prawie w nie wierzyła. Pretekst, nic więcej. Wygodny argument w rękach słynnej Kapituły i Rady Czarodziejów, którym nie podobały się nawiązywane przez monarchów unie i koalicje. Nie pasowało im, że kukiełki w koronach coraz mniej chętne były słuchać rad nadwornych magów, coraz częściej same postanawiały o sojuszach, o mariażach między dynastiami, kawałek po kawałku coraz więcej Północy wydzierały spod wpływu szarych eminencji. Przypomnieli tedy sobie i kukiełkom o klątwach. O starożytnych przepowiedniach, o wieszczeniach katatoniczek. Strach padł na ciemny lud, który nie bał się może gniewu bożego, ale nadal bał się Zła i Chaosu. Tedd Deireadh, Czasu Szaleństwa i Pogardy. Czasu krwi w rzekach i krwi na rękach.
A wtedy czarodzieje, jak zawsze, gotowi byli zjawić się z cudownym remedium. Remedium tak skutecznym, że niektórzy nabierali się na nie sami, sami zawierzali w jego moc, jego oczyszczające niczym ogień działanie. Czas Mniejszego Zła. Czas Obłudy. Koniecznych kłamstw, koniecznych okrucieństw, koniecznych dziesiątek ciał złożonych pokotem u stóp Północy — zamordowanych w kołyskach, zagłodzonych w komnatach wież, zadręczonych. Racja stanu dla korony, losy magii dla Rady. Postęp, bezpieczeństwo, pokój dla wszystkich.
A dla ciebie, Biały Skorpionie? Co dla ciebie?
Czym jesteś ty? Kłamstwem? Małym Złem?
Czy tym Wielkim?
Ciałem na pokocie?
Słońcem czy Zaćmieniem?
Człowiekiem czy?...
Nie wiem. Nie wiem!
Dziewczyna ocknęła się, wodząc po pomieszczeniu zamglonym wzrokiem. Splotła ramiona na piersi, gdy spostrzegła, że dygoczą i kpiąco prychnęła, otrząsnąwszy się z odrętwienia. Nie była pewna, na jak długo zamilkła i nie miała ochoty szukać odpowiedzi na twarzach magiczki oraz wiedźmina. Podjęła wątek beztrosko, jak gdyby w ogóle nie przerywała.
— Skoro o tym mowa, zgadzam się, że spostrzeżenie Sherida może być bardzo celne. O ile to interesy skłoniły naszego przyjaciela do drastycznej zmiany otoczenia i klimatu. Nie byłby to pierwszy raz. Ale co, jeśli nie? — spojrzała na oboje pytająco. — Zavist narobił sobie długów: u was, u mnie. Doskonale sobie zdaje sprawę z tego, że wierzyciele depczą mu piętach. Przyjaźń z tym tetrykiem Stregoborem pewnie tylko podsycała paranoję, co dopiero jego śmierć. A wcześniej strata zaufanej totumfackiej. Jeśli postanowił się zaszyć, czemu nie właśnie tutaj, w Novigradzie? Pośród trzydziestu tysięcy samych mieszkańców, w tym setek innych czarowników, badaczy, alchemików, Czujnych, odmieńców… Nie wspomniawszy o magicznych zatrzaskach i alarmach w co drugich drzwiach, o amuletach, artefaktach i wszelkiego rodzaju ustrojstwach utrudniających skanowanie. Nie wahaj się popisać, jeśli mówię od rzeczy. — Uśmiechnęła się cierpko do Croizet. — To raptem amatorskie rozumowanie profanki. Mylisz się jednak, co do jednego: ja absolutnie nie lekceważę potencjału współczesnej magii. Ale gdyby magia wystarczyła do namierzenia Zavista w mieście, czy marnowalibyście tu teraz czas?
Nie oczekiwała odpowiedzi i tym bardziej na nią nie czekała. — Pozostają metody konwencjonalne. A w tych ludzie o talentach i koneksjach wspomnianego pana Blauera przodują. Bloede d’yaebl, nie wierzę, że mówię to ja, ale nasze „spotkanie” wygląda coraz bardzie na wcale szczęśliwy…. zbieg okoliczności — stwierdziła, krzywiąc się drwiąco i demonstrując, że zaiste, nie dowierzała. — Bądź co bądź, znalezienie czarownika to zagwozdka, ale jeszcze większa brzmi: co potem? Poza tym, że zabić i to okrutnie. Sądziłam dotąd, że nawet jeśli Blauer pomoże mi go wytropić, to sporo czasu upłynie na obserwacji oraz gromadzeniu środków i przysług, zanim cokolwiek będę mogła z tym fantem uczynić. Może nawet lata. W ten sposób podchodzić musiałam do Petry i Stregobora, a ta pierwsza i tak omal nie spaliła mnie na żużel.
— Powiedzcie tedy… — Opierając się plecami o ścianę, Alsvid popatrzyła badawczo najpierw na wiedźmina, potem magiczkę, na której zatrzymała wzrok. — Czy tak właśnie mamy się wzajemnie wykorzystać?
Ilość słów: 0
Dhu Feain, moen Feain.