Post
autor: Dziki Gon » 27 lut 2022, 20:32
Nagła inkursja Feretsiego była dla młodego i niecierpliwego „królewicza” w najwyższym stopniu irytująca. Zdawałoby się, że nawet bardziej niż dla Morgany. Z właściwą niecierpliwym młodzikom nietaktowością, okazał swoją wyższość i niezadowolenie, kolejno prychając na introdukcję dokonaną przez Morganę, a ledwie zaszczyciwszy spojrzeniem Somnosa.
— Aż nazbyt hojna. — Feretsi niemający widać kaprysu poczytać sobie grubiaństwa za obrazę, włączył się swobodnie do dyskusji. — Zwłaszcza jak na eksponat pośledniej raczej rangi. Gdyby w grę nie wchodziła twoja korzyść, Spinozo, nie omieszkałbym przestrzec jaśnie oświeconego pana przed podjęciem fatalnej inwestycji. Ale...
— Nie zamierzam uczestniczyć w tej farsie! — Rychliwy i niedoszły nabywca wciął się Feretsiemu w słowo, lecz wraz pomiarkował, obniżając nieco swój ton. — Dłużej niż to konieczne. Ten dziennik nie jest dla mnie suwenirem, fetyszem ani przedmiotem czczych fanaberii. Nie dbań oń, poza jego treścią. Nie oczekuję, że to pojmiecie. A teraz, jeśli łaska…
— Nie. Jest dokładnie na odwrót. — Feretsi nie był łaskaw, odwzajemniając niedawną nieuprzejmość interlokutora z lekkim uśmiechem na twarzy. — Ku wszelkiej ironii, czcza fanaberia jest przedmiotem interesującego was memuaru.
Radowid przyjrzał się wampirowi uważniej. Na jedną sekundę w jego oczach przejrzało się zafrapowanie, zanim wargi same narzuciły jego twarzy grymas znużonej i pogardliwej wyższości. Feretsiemu nie przeszkadzało to w najmniejszym stopniu.
— Dziennik z tamtego okresu nie ma zresztą prawa zawierać w sobie niczego ponad nastoletnią poezję. Spisany został bowiem we wczesnym okresie życia Upiora, zanim ten podjął swoją działalność po latach. Nierozpoznany i pod nowym, dostojniejszej rangi i rozgłosu mianem Zgrozy z Narran.
Skrzywienie na twarzy młodzieńca przygasło wprost proporcjonalnie do podsyconego właśnie zainteresowania. Z domieszką nieufności.
— Uczestniczę w aukcjach od kilku lat. Od kilku lat zajmuję się wyszukiwaniem i sprzedażą własnych lotów. Stąd moja, nie chwaląc się, niemała wiedza na temat licytatorskich zbiorów. I ponownie — nie chwaląc się — nie mniejsza prywatna kolekcja, a w niej przedmioty, które dopiero ujrzą przyszłe licytacje.
— Tutaj już muszę się pochwalić. — Wąski uśmiech Feretsiego był przyjemnością, której nie potrafił sobie odmówić. Nie w obliczu oblicza, które przybrał był właśnie królewicz. — A za rozsądną opłatą jestem skłonny zaaranżować, aby dzieła trafiły, jeśli nie na stałe, to przynajmniej do wglądu kogoś, kto potrafi odnaleźć w nich coś więcej niż wartość kolekcjonerską lub sposób dywersyfikacji mieszka inwestycyjnego.
— Skąd... — Twarz natrętnego nabywcy okryła się marsowym grymasem, uniesiona dłoń wycelowała oskarżycielski palec w Feretsiego. Oczy przemieszczały szybko pomiędzy nim a Morganą. — Skąd mam pewność, że to nie zwód ani wykręt? Kolejne z waszych kłamstw?
— „Patrzcie o ślepi!” — zaczął Feretsi, z subtelną, choć niezaprzeczalnie sygnalizującą cytat emfazą. — „Jam skrwawion i blady. Zgadnijcie czyim ja posłem? Jam was oszukał, bom żyw od dekady. Dziś wam zagładę przyniosłem!”
Królewicz najwyraźniej rozpoznał cytat, bo milczał i patrzył, zaś obydwie rzeczy czynił tak intensywnie, że Morgana mogła mu tylko winszować, że oprócz tego znajduje jeszcze siły na nie mniej intensywne myślenie. Na rozbiegane niedowierzanie ścigające się po komnatach jego czaszki z dziką ekscytacją przy wtórze obalanych sprzętów i kredensów. Z wierzchu nie wyglądał jednak na przekonanego, do samego końca zdecydowany zachowywać ostrożność. Znów włożył maskę dystansu. Zniecierpliwienie wyszło mu autentyczne.
— Porozmawiajmy w kuluarach — Feretsi ubiegł młodzieńca propozycją, nie dając czasu na ewidentnie potrzebne radę i zastanowienie. — Mojej towarzyszce przyda się obecnie nieco rozrywki dla wypoczynku od nadmiaru interesów. Zwłaszcza że ktoś będzie jej się teraz spodziewał. Czy to nie twoja przyjaciółka?
Jej niespodziewaną przyjaciółką okazała się Mizerykordia, w której nieco zaskoczone objęcia skierował ją właśnie Feretsi, samemu kierując swoje kroki w kierunku podium, a wprawa, z jaką zmierzał tam na przekór prącej do wyjścia ciżbie wzbudziła uznanie większości kieszonkowców. Skonfundowany młodzieniec, oglądając się to za Morganą, to za wampirem, zawahał się na moment, ostatecznie decydując się pójść w ślady Feretsiego.
Tłum popchnął Morganę w kierunku drzwi w tempie wartkim by górski strumień, gdyż akuratnie wszystkim spieszyło się, by opuścić salę przed dudniącym im za plecami Smakoszem, któremu udało się opuścić swoje siedzisko. Zanim idąca z nią ramię w ramię Mizerykordia zdążyła odpowiedzieć jej czymś więcej niż uśmiechem, zastąpiła ją Klaustrofobia, porywając na bok, z dala od Piastunki.
— Nie wytrzymałam. — Bez cienia winy przyznała się do rejterady z powierzonego jej posterunku. — Gdzie masz swojego królewicza? Okazała się z nim jakaś warta uwagi scysja?
Ilość słów: 0