Knajpa „Szczurołap”
Knajpa „Szczurołap”
Poczciwy „Szczurołap” to knajpa położona w zachodniej Czerwonej, o przecznicę od Głównej Arterii wychodzącej od Bramy Głównej. Bodaj jedyna knajpa dzielnicy, która utrzymuje chwiejny konsensus pomiędzy „swoim” lokalem, a miejscem otwartym na przybłędów, powsinogów, „tamtych”, niemiastowych — słowem: przyjezdnych. Przyjezdni, często zahaczający o lokal podczas swojej pierwszej eskapady do miasta, inaczej niż w części lokali dzielnicy, nie są tu z miejsca lżeni i bici, nawet jeżeli nie śmierdzą groszem, a rodzinną wiochą na milę. Na przyjezdnych w „Szczurołapie” zwykło się zarabiać, a w ramach wypracowanej symbiozy pozwala zarabiać również im. Stąd wyjątkowo łatwo pozyszczyć tu najemnego pracownika, robotnika na dniówkę i pozostałych szukających pilnej okazji do zarobku osób, spragnionych piwa w równym stopniu co wielkiego świata. Położony pomiędzy dwoma dużymi lombardami lokal sam też jest poniekąd jednym — w zamian za kawałek miejsca do spania i miskę ciepłej strawy dozwolone jest tu rozliczać się w barterze, co zratowało od głodu i mrozu niejednego przybłędę. Sama karczma jak karczma — trzeszcząca od drewna, od plotek, dosyć ciemna, zagracona i smrodliwa, choć niepozbawiona specyficznego uroku i nieokrzesanej przytulności podkreślanej kołyszącymi się wkoło żelaznymi lampionami. Na lewo od wejścia stoi sklecona z czego popadło klatka szynkwasu, wspólna biesiadną salę meblują beczki i skrzynie w charakterze protez mebli wyściełane psimi skórami i baranim runem. Zasiadają tu lokalni pospołu z przyjezdnymi, zajęci polepszaniem swojego bytu na różne sposoby, od czynnego poszukiwania zajęcia po hazard, szczególnie lubianą tu grę w „wykałaczki”, czyli rzucanie nożami do celu.
Ilość słów: 0
Re: Knajpa „Szczurołap”
Dziewczyna nie wyglądała na demona intelektu, a we wrażeniu tym utwierdzał Sorenna fakt, że dała się zbałamucić komuś takiemu jak Nymm. Niemniej, korzystali na tym swego czasu obydwoje, bo zakochana kuchta dokarmiała swego amanta na tyle szczodrze, że i elfowi skapywało co nieco. Czasy te jednak bezpowrotnie minęły, w przeciwieństwie do gniewu wykorzystanej Yary. Brak obecności Nymma, na którym mogłaby się wyładować, powodował, że cała — nieskomplikowana w swej istocie — furia dziewczyny skupiła się na grajku.
— Ja ci, kurwa, dam cicho! — rozdarła się, biorąc zamach ścierą. — Jeszcze mię uciszać będzie, psi syn! A masz ty...!
Utytłany ręcznik świsnął w powietrzu, Sorenn poczuł na grzbiecie mokre chlaśnięcie. Nie czekając na więcej, smyrgnął rozwścieczonej dziewczynie pod pachą, odpychając się od jej kościstego biodra i wytrącając ją z równowagi. Zahaczywszy rękawem o wystający z framugi gwóźdź, pośliznął się na czymś mokrym i w akompaniamencie prutego płótna wyrżnął w zajmujący niemal kwartał kuchni tyłek kucharki. Kobieta podskoczyła, wrzeszcząc coś o „zboczeńcach” i „degeneratach”, po czym machnęła chochlą, która jeszcze przed chwilą zanurzona była w garze z parującą zawartością. Najpierw poczuł gorąc na twarzy, a potem pusta już warząchew wylądowała mu na głowie, karku i barkach. Gdy wreszcie zdołał umknąć spod gradu kopyścianych razów, dostrzegł pośród kłębów pary uchylające się drzwi. Natychmiast dał susa w ich kierunku, przewracając obładowanego szczapami drewna chłopa i wypadł na podwórze.
Ograniczona murem przestrzeń zastawiona była przez wóz drabiniasty zaprzężony w szkapę, która śmiało mogłaby robić za rumaka Śmierci. Na koźle miast Śmierci siedział jednak młody chłopak, z wielkim zapałem wydobywający z szybów swego nosa rudę, jakby smarki mogły ogrzać lepiej niźli wiezione przezeń drewno. Na widok zziajanego elfa, który wystrzelił z budynku jak z procy, rozdziawił gębę i zastygł w bezruchu. Kobyła zarżała nerwowo i potrząsnęła łbem. Obsiadające ją muchy częściowo odstąpiły na rzecz skąpanej w gulaszu twarzy Sorenna. Za sobą grajek słyszał krzyki i wrzawę, jaką wywołała jego mała przeprawa przez kuchnię, przed sobą miał gąszcz uliczek Czerwonej Dzielnicy.
— Ja ci, kurwa, dam cicho! — rozdarła się, biorąc zamach ścierą. — Jeszcze mię uciszać będzie, psi syn! A masz ty...!
Utytłany ręcznik świsnął w powietrzu, Sorenn poczuł na grzbiecie mokre chlaśnięcie. Nie czekając na więcej, smyrgnął rozwścieczonej dziewczynie pod pachą, odpychając się od jej kościstego biodra i wytrącając ją z równowagi. Zahaczywszy rękawem o wystający z framugi gwóźdź, pośliznął się na czymś mokrym i w akompaniamencie prutego płótna wyrżnął w zajmujący niemal kwartał kuchni tyłek kucharki. Kobieta podskoczyła, wrzeszcząc coś o „zboczeńcach” i „degeneratach”, po czym machnęła chochlą, która jeszcze przed chwilą zanurzona była w garze z parującą zawartością. Najpierw poczuł gorąc na twarzy, a potem pusta już warząchew wylądowała mu na głowie, karku i barkach. Gdy wreszcie zdołał umknąć spod gradu kopyścianych razów, dostrzegł pośród kłębów pary uchylające się drzwi. Natychmiast dał susa w ich kierunku, przewracając obładowanego szczapami drewna chłopa i wypadł na podwórze.
Ograniczona murem przestrzeń zastawiona była przez wóz drabiniasty zaprzężony w szkapę, która śmiało mogłaby robić za rumaka Śmierci. Na koźle miast Śmierci siedział jednak młody chłopak, z wielkim zapałem wydobywający z szybów swego nosa rudę, jakby smarki mogły ogrzać lepiej niźli wiezione przezeń drewno. Na widok zziajanego elfa, który wystrzelił z budynku jak z procy, rozdziawił gębę i zastygł w bezruchu. Kobyła zarżała nerwowo i potrząsnęła łbem. Obsiadające ją muchy częściowo odstąpiły na rzecz skąpanej w gulaszu twarzy Sorenna. Za sobą grajek słyszał krzyki i wrzawę, jaką wywołała jego mała przeprawa przez kuchnię, przed sobą miał gąszcz uliczek Czerwonej Dzielnicy.
Ilość słów: 0
- Sorenn
- Posty: 35
- Rejestracja: 02 wrz 2021, 13:54
- Miano: Sorenn
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
Re: Knajpa „Szczurołap”
Na próżno Sorenn poszukiwał w Yarze sojuszniczki — najwyraźniej jej niechęć do Nymma siłą rozpędu przeniosła się również na Sorenna. A niechęć to zapewne mało powiedziane. Nie dość więc, że nie zechciała mu pomóc, to jeszcze zaatakowała szmatą, a potem jego decyzja o gwałtownym przedzieraniu się przez kuchnię spowodowała szereg dalszych potknięć, bluzgań, tłuczenia warząchwią. Nie było to co prawda nic strasznego, przeżywał już gorsze sponiewierania, niemniej poobijał się, a twarz oblaną miał czymś gorącym, zapewne zupą podobną do tej, jaką wcale niedawno zajadał na koszt nieznajomej, która narobiła tu tyle hałasu. W każdym razie, starał się nie zatrzymywać, o ile nie było to konieczne, a także powstrzymywać się przed chęcią zagarnięcia ze sobą jeszcze jakiejś pajdy chleba, czy innego kawałka pożywienia. Zdziwił się nawet trochę, że udało mu się przewrócić chłopa z drewnem w drzwiach, niemniej stamtąd było już o krok od podwórza. Potem jeszcze krótkie spotkanie z zabiedzonym koniem i jakimś pachołkiem, na których szczerze mówiąc nawet niewiele spojrzał i wreszcie mógł trochę głębiej wciągnąć powietrze w płuca.
Chociaż oczywiście nie zatrzymał się nawet na chwilę, gdyż słyszał doskonale za sobą kuchenny rwetes, z którym nie chciał aktualnie mieć nic wspólnego. W miarę swoich możliwości biegł dalej, starając się szybko skręcić gdzieś w węższą i boczną uliczkę. Najlepiej byłoby oddalić się od “Szczurołapa” na jakiś czas i unikać tego miejsca. Nie miał na razie za dużo możliwości na przemyślenie tego wszystkiego co tam zaszło, natomiast zdecydowanie pewne sprawy były dla niego niezrozumiałe.
*
Po jakimś czasie biegnięcia i kluczenia w uliczkach Czerwonej Dzielnicy, Sorenn przywarł do jednego z zaułków, zagrzebując się ostatecznie w ruinach jakiejś szopy. Nie znał za bardzo tego miejsca, ale potrzebował jakiegoś kawałka terenu, w którym mógłby schować się przed ewentualnym pościgiem - nawet jeżeli wiedział dobrze że osobiście nie zrobił nic złego, co zasługiwałoby na ów pościg. Wyłożył się na plecach jak długi na gołej ziemi i oddychając dość ciężko wpatrywał w prześwitujące między belkami niebo. Ucieczki i gonitwy, szczególnie na dłuższą metę, zdecydowanie nie były jego żywiołem i zapewne tylko dzięki temu, że cokolwiek orientował się w terenie, udało mu się szybko zniknąć ludziom ze “Szczurołapa”. Przejechał dłonią po twarzy, piekącej jeszcze nieco od gorącego wywaru, który tam trafił, a następnie dłoń tę oblizał, wcale nie krzywiąc się. Gdyby nie to, że należało zdecydowanie pozostawać w ukryciu, z lubością oddałby się zagraniu jakiejś względnie pociesznej melodii - udało mu się przecież uniknąć większych kłopotów, ponadto prawie wcale nie oberwał. Muzyka ta, grała więc teraz w jego głowie, a delikatny uśmieszek błąkał się po twarzy.
— Tylko kim była ta niebezpieczna idiotka? — zapytał sam siebie, a wraz z tym jego oblicze przyjęło bardziej zmartwiony wyraz. — To jakaś nieprzystosowana społecznie dziwaczka, pewnie wiedźma. Zamiast mieć jakiś respekt i normalnie odpowiedzieć biednemu Ulikowi, albo przynajmniej w porę reagować na jego zachowanie i jak każda niby porządna kobieta wyjść z karczmy w porę, ta zrobiła z nim takie rzeczy… Ciekawe czy wyżył… — Sorenn przekręcił się na bok, zerkając przez dziurę po sęku na otaczający go teren i zaczął wydłubywać brud z paznokci. — Nie żebym jakoś przepadał za tym idiotą z portu, ale w gruncie rzeczy to przesada by poczciwą istotę, nawet jeżeli to dh’oine, jakaś wiedźma mogła samym spojrzeniem położyć. — pomyślał i na znak zrozpaczenia pokręcił ze zrezygnowaniem głową, zakrywając przy tym dłonią oczy. — Powinni zakazać tej cholernej magii, bo to jest po prostu niebezpieczne. — ciarki przeszły go na samą myśl i wspomnienie ich krótkiego kontaktu. Niby taka poczciwa, jeszcze zupy mu przyniosła, jakże uprzejmie, a tu taka z niej w gruncie rzeczy niebezpieczna bestia. — Ananka, czy jakoś tak? Skąd ja znam to słowo i dlaczego wydaje mi się, że tak właśnie miała na imię? Hm… w każdym razie podarowanej zupie nie zagląda się w zęby, hehe. - pomyślał i przez chwilę pogłaskał po brzuszku.
Zamierzał przeleżeć tu jeszcze jakiś czas, a jeżeli nie działoby się nic podejrzanego i nie było oznak pościgu, wrócić ostrożnie do siedziby. W “Szczurołapie” tak czy inaczej spędził kawał dnia, a na wieczór umówiony był na melinie. Perspektywa uczestniczenia w jakiejś “akcji” niespecjalnie do niego przemawiała, niemniej Nymm podobno już go zgłosił, więc niespecjalnie mógł się wycofać.
Chociaż oczywiście nie zatrzymał się nawet na chwilę, gdyż słyszał doskonale za sobą kuchenny rwetes, z którym nie chciał aktualnie mieć nic wspólnego. W miarę swoich możliwości biegł dalej, starając się szybko skręcić gdzieś w węższą i boczną uliczkę. Najlepiej byłoby oddalić się od “Szczurołapa” na jakiś czas i unikać tego miejsca. Nie miał na razie za dużo możliwości na przemyślenie tego wszystkiego co tam zaszło, natomiast zdecydowanie pewne sprawy były dla niego niezrozumiałe.
*
Po jakimś czasie biegnięcia i kluczenia w uliczkach Czerwonej Dzielnicy, Sorenn przywarł do jednego z zaułków, zagrzebując się ostatecznie w ruinach jakiejś szopy. Nie znał za bardzo tego miejsca, ale potrzebował jakiegoś kawałka terenu, w którym mógłby schować się przed ewentualnym pościgiem - nawet jeżeli wiedział dobrze że osobiście nie zrobił nic złego, co zasługiwałoby na ów pościg. Wyłożył się na plecach jak długi na gołej ziemi i oddychając dość ciężko wpatrywał w prześwitujące między belkami niebo. Ucieczki i gonitwy, szczególnie na dłuższą metę, zdecydowanie nie były jego żywiołem i zapewne tylko dzięki temu, że cokolwiek orientował się w terenie, udało mu się szybko zniknąć ludziom ze “Szczurołapa”. Przejechał dłonią po twarzy, piekącej jeszcze nieco od gorącego wywaru, który tam trafił, a następnie dłoń tę oblizał, wcale nie krzywiąc się. Gdyby nie to, że należało zdecydowanie pozostawać w ukryciu, z lubością oddałby się zagraniu jakiejś względnie pociesznej melodii - udało mu się przecież uniknąć większych kłopotów, ponadto prawie wcale nie oberwał. Muzyka ta, grała więc teraz w jego głowie, a delikatny uśmieszek błąkał się po twarzy.
— Tylko kim była ta niebezpieczna idiotka? — zapytał sam siebie, a wraz z tym jego oblicze przyjęło bardziej zmartwiony wyraz. — To jakaś nieprzystosowana społecznie dziwaczka, pewnie wiedźma. Zamiast mieć jakiś respekt i normalnie odpowiedzieć biednemu Ulikowi, albo przynajmniej w porę reagować na jego zachowanie i jak każda niby porządna kobieta wyjść z karczmy w porę, ta zrobiła z nim takie rzeczy… Ciekawe czy wyżył… — Sorenn przekręcił się na bok, zerkając przez dziurę po sęku na otaczający go teren i zaczął wydłubywać brud z paznokci. — Nie żebym jakoś przepadał za tym idiotą z portu, ale w gruncie rzeczy to przesada by poczciwą istotę, nawet jeżeli to dh’oine, jakaś wiedźma mogła samym spojrzeniem położyć. — pomyślał i na znak zrozpaczenia pokręcił ze zrezygnowaniem głową, zakrywając przy tym dłonią oczy. — Powinni zakazać tej cholernej magii, bo to jest po prostu niebezpieczne. — ciarki przeszły go na samą myśl i wspomnienie ich krótkiego kontaktu. Niby taka poczciwa, jeszcze zupy mu przyniosła, jakże uprzejmie, a tu taka z niej w gruncie rzeczy niebezpieczna bestia. — Ananka, czy jakoś tak? Skąd ja znam to słowo i dlaczego wydaje mi się, że tak właśnie miała na imię? Hm… w każdym razie podarowanej zupie nie zagląda się w zęby, hehe. - pomyślał i przez chwilę pogłaskał po brzuszku.
Zamierzał przeleżeć tu jeszcze jakiś czas, a jeżeli nie działoby się nic podejrzanego i nie było oznak pościgu, wrócić ostrożnie do siedziby. W “Szczurołapie” tak czy inaczej spędził kawał dnia, a na wieczór umówiony był na melinie. Perspektywa uczestniczenia w jakiejś “akcji” niespecjalnie do niego przemawiała, niemniej Nymm podobno już go zgłosił, więc niespecjalnie mógł się wycofać.
Ilość słów: 0
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław