Post
autor: Dziki Gon » 21 cze 2018, 0:48
Czarodziej podziękował skinieniem głowy za cierpliwość i zrozumienie. Na uwagę o praktykancie wyłącznie wypuścił głośno powietrze. Szczęśliwie przodem, choć mina sugerowała, że z początku zbierało mu się na coś innego. Zakręciwszy młynka kciukami, pokiwał głową z politowaniem, samemu rzucając okiem w kierunku, z którego dobiegł niespodziewany dźwięk.
— Och, naprawdę? Hem, to ciekawe — odchrząknął po raz pierwszy od jej pojawienia się tutaj, przyglądając się jej od stóp do głów i z powrotem. Widząc, że zbiera się do wyjścia, mężczyzna wstał zza biurka, by uprzejmie odprowadzić ją ku drzwiom.
—Kosztować? Panią chwilowo nic. Natomiast ciebie, mój drogi UCZNIU, calutkie jutrzejsze popołudnie. Spędzone pracowicie na przepisywaniu drugiego tomu „Transformacji i metamorfoz” lub etykietowaniu komponentów. Niewykluczone, że obydwu naraz, jeszcze nie zdecydowałem. — Autorem poniższych słów była postać, która wyszła ze świetlistego obrysu portalu, który ni z tego, ni z owego pojawił się na pobliskiej ścianie. Jegomość niewysoki, niepozorny i ubrany jak podróżujący, nieuzbrojony szlachcic lub kupiec — w polowy strój w komplecie z długimi butami i rękawicami z wyprawionej skóry. Jedyną rzeczą, która odróżniała go szlachcica był brak herbu lub rodowego znaku na łosiowym kaftanie, bo z pewnością nie sposób poruszania. Gracko i bez żenady przedefilował przez pomieszczenie, z naturalnym wdziękiem zawodowego szermierza, a być może i tancerza. Krótko i po męsku, uściśnięciem wyciągniętej dłoni, przywitał się z Lottą.
— Revérien Hasenclever — ograniczył się do krótkiej introdukcji, po czym pozbywając się kaftana, zostając w samej białej koszuli, wskazał w kierunku biurka, przy którym stał dotychczasowy Hasenvlever. Z dosyć nietęgą miną. — Za mało roboty. Niedostatecznie dużo atrakcji — skwitował z uśmiechem, wspierając pięść o biodro. — Jestem dokładnie tego samego zdania. Ba, powiem więcej. Mój przyjaciel i wybitny uzdrowiciel Lucio Villamizar jest gorącym zwolennikiem hipotezy, że nuda może być śmiertelna. Ma nawet kilka udokumentowanych przypadków, akurat pisze pracę na ten temat. — Mag zechciał podzielić się swoim spostrzeżeniem, stojąc ramię w ramię z poetką, nie przerywając taksowania impostora niczym gówniarza złapanego z ręką w słoiku z ciastkami. — Przepraszam za ten godny pożałowania incydent. Poleciłem Hektorowi opiekę nad pracownią pod nieobecność. Rozumiem, że zależało pani na konsultacji bezpośrednio ze mną.
— Oszczędzając pani czasu, który zmarnowała pani bezowocne próby porozumienia się z mym uczniem pragnącym imponować moim klientkom oraz przyjezdnym podając się za mnie, nadmienię że widziałem i słyszałem przebieg większości rozmowy, która miała tu przed chwilą miejsce.— objaśnił, a odwracając się do Hektora dodał jeszcze — Wiem też o tym, co miało tu miejsce w ostatnich dniach kiedy byłem poza miastem. I nie sądź, że będzie ci to odpuszczone.
— Tak czy inaczej. — Mistrz Revérien przeszedł się w kółko po pomieszczeniu, splatając dłonie za plecami. — Podejmuję się zadania. Osobiście i niezwłocznie. To znaczy, zaraz po uregulowaniu pilnych, niecierpiących zwłoki spraw, które zmusiły mnie do powrotu. Co oznacza, że termin ekspertyzy oraz jej ewentualna wycena będzie gotowa na dziś wieczór. W przypadku tej ostatniej wezmę oczywiście pod uwagę nieprofesjonalność, której udało mi się przed chwilą zapobiec. Znaczy się, może liczyć pani na upust. Ze swojej strony prosiłbym wyłącznie o dyskrecję, rozumiem że nie jest pani z miasta? Albo przynajmniej jest w nim pani od niedawna? — upewnił się, na moment przerywając nieprzerwany ciąg zdań, którymi sypał od swojego nagłego i niespodziewanego zmaterializowania się pośrodku pracowni. Zupełnie swobodnie rozeznając się w zastanej na miejscu sytuacji i natychmiast przechodząc nad nią do porządku dziennego. Widać przywykł lub był człowiekiem skrajnie praktycznym. W oczekiwaniu na odpowiedź pozwolił sobie odmaszerować nieco w kierunku biurka, kontrolując stojący na nim puchar i przyglądając mu się krytycznie pod światło, wciąż z trudem przedzierające się tu przez zasłony.
— Ktoś jadł z mojej miseczki. Ktoś spał w moim łóżeczku — zanucił pod nosem, rozglądając się czy wszystko jest na swoim miejscu. — Ej Hektor, Hektor, aleś ty głupi — dodał ciszej, choć nadal słyszalnie, wyglądając bardziej na rozbrojonego niż złego. Mimo to sam Hektor minę miał nietęgą. Wiercił się w miejscu, nie wiedział co począć z rękami, wycierał je co rusz o spodnie lub pocierał nimi kark. Patrząc na niego trudno było nie odnieść wrażenia, że szykuje się na właściwą reprymendę, która zostanie mu udzielona tak szybko jak poetka przekroczy próg tej pracowni. Na razie miał fart. Przynajmniej tak długo jak mistrz zajęty był obecnym gościem, kontrolowaniem swoich sprzętów oraz przyniesionego przez poetkę przedmiotu. Akuratnie obracał go w palcach, wyraźnie zainteresowany.
— Zdaje się, że wspominała pani coś o praktyce? Mógłbym też wiedzieć po kim właściwie odziedziczała pani niniejszy artefakt?
Ilość słów: 0