Post
autor: Juno » 14 cze 2022, 20:36
— Willemer? — Nie zdołała ukryć zaskoczenia. Czyli Bezlitosna istotnie znała prawdę, wiedziała, kim jest Morgana. Skąd? Mavelle zapewnie i tak nie uzyskałaby odpowiedzi, toteż darowała sobie pytanie. Nie zamierzała jednak udawać, że informacje tajemniczej Pani są trefne. Nie miała ochoty ani cierpliwości, a poza tym to nie był typ osoby, która dałaby się okpić.
Morgana zanurzyła się w pamięci, wypełnionej teraz obliczem Gelaba, jego głosem, gestami, jestestwem. Poczuła zapach kurzu zalegającego w jego gabinecie i charakterystyczną woń starego — mieszankę wody kolońskiej, palonego drewna i przepoconej koszuli. Pod powiekami rozbłysła jej oliwna lampka, która zawsze stała na stoliku w sieni, poczuła twardość nierównego siennika i przeciąg, niepodzielnie panujący w izbie na poddaszu, gdzie — paradoksalnie — spędziła najnormalniejsze lata swojego poplątanego życia.
Po chwili zmusiła się, by przekierować uwagę na kwestie mniej pozytywne, za to kluczowe dla toczącej się przy biurku Borsody’ego rozmowy.
— Znam go tylko ze słyszenia — westchnęła, wzruszając ramionami. Nie dała się jednak ciągnąć za język, kontynuowała bez zachęty. — Ale mój… mistrz — uśmiechnęła się smutno, ulotnie — naraził mu się i przypłacił to życiem.
Udanie się w podróż do przeszłości, zwłaszcza tej jej części, nie było dla Morgany przyjemne, ale z jakiegoś powodu chciała mówić. Być może zbyt długo już tłumiła w sobie ten epizod, wciąż pełen zadr i niedokończonych spraw, ale znacznie bardziej prawdopodobnym było, że podświadomie wyczuwała szansę na zemstę. Szczerze i serdecznie chciała dać Bezlitosnej coś, co pogrążyłoby kapłana, zadość uczyniło duszy Gelaba, a jej samej zaocznie, pośrednio i poniewcześnie, ale jednak wynagrodziło doznane krzywdy. Ostatecznie Dieter działał z polecenia Willemera, nawet jeśli bez jego błogosławieństwa względem samej Morgany.
— Nie wiem, ile o mnie wiesz — podjęła, uśmiechnąwszy się krzywo — a nie chcę znów zadręczać cię oczywistościami. Przyjmę zatem, że wiesz wszystko, co nawiasem mówiąc, w ogóle by mnie nie zdziwiło, i przejdę od razu do rzeczy.
Inwigilatorka napiła się wina, odchrząknęła i poprawiła w fotelu.
— Przed trzynastoma laty zgłosił się do Gelaba pewien człowiek. Przedstawił się jako Vandyk — zmarszczyła brwi, jakby coś jej nie pasowało. — Albo jakoś podobnie. Bardzo mu zależało, by sprawdzić plotki krążące o wyzimskim żalniku, a właściwie o tym, co znajdowało się pod nim. Gość twierdził, że w katakumbach odbywały się jakieś nielegalne praktyki z udziałem lokalnej socjety, w tym duchowieństwa. Nie powiedział tego wprost, ale zależało mu przede wszystkim na Willemerze. Pamiętam, że Gelab był sceptycznie nastawiony. Specjalizowaliśmy się w znajdywaniu rzeczy i osób zaginionych, nie w śledzeniu podejrzanych, zwłaszcza takich, co mieli posłuch u króla. No i żadne z nas nie słyszało podobnych plotek, a trzymaliśmy rękę na pulsie. W końcu z tego żyliśmy.
— Tak czy inaczej — podjęła po krótkiej przerwie — Vandyk płacił dużo i z góry, więc Gelab wziął zlecenie i zaczął węszyć. Jakieś dwa tygodnie później było już po wszystkim. Zakonni zabrali starego, bredząc coś o jego heretyckich postępkach, ale to była tylko przykrywka. Ewidentnie czegoś szukali. Nie wiem, czy znaleźli — zawahała się, ale zaraz odstawiła na stół pucharek, jakby stuknięciem chciała podkreślić swoje zdecydowanie i pewność co do wypowiadanych słów. — Nie, na pewno nie. Gelab nie był głupi. Miał depozyt w Stołecznym, na fałszywe nazwisko. Nie mogli o tym wiedzieć, bo… nikt nie wiedział. Gdyby nie to, że dzień wcześniej poszłam za nim, kiedy wybył z jakimś pakunkiem, ubrany jak szczur na otwarcie kanału, też bym nie wiedziała.
Morgana zamilkła. Księżyc za oknem przesłoniła rzadko tkana chmura, pędzona nocnym wiatrem, jej twarz — cień przykrego wspomnienia.
— Miałam siedemnaście lat. Stary miał swoje wady, ale nigdy nie wystawiłby mnie na niebezpieczeństwo. Nie naumyślnie. Dlatego nic mi nie powiedział. Ale cokolwiek odkrył, powinno być w banku, pod nazwiskiem Dirilet. Albert von Dirilet.
Nigdy nie poważyła się, by wrócić i sprawdzić. By wymierzyć sprawiedliwość. Pochłonął ją wir nowego życia, o starym chciała zapomnieć. Teraz jednak przeszłość przypomniała o sobie, domagała się odkopania.
— Przydupas Willemera — głos drgnął jej nieznacznie, kiedy znowu podjęła — opowiadał mi — i zapewniam, że mu przy tym stał bardziej niż w burdelu po zaliczeniu porządnej bójki — o nowych porządkach, jakie planowali. O „wyrugowaniu plugawego nasienia ogniem”, o „wielkim oczyszczeniu”, którego kolebką miała stać się Wyzima za sprawą Willemera. To był oszołom — skonstatowała, wydmuchując powietrze przez nos. — Fanatyk. Ale plotki, jakie od niedawna docierają z Temerii, potwierdzają jego słowa.
Morgana spojrzała Bezlitosnej w oczy. Jej własne były jak dwie bryłki lodowatego ognia.
— Albert von Dirilet — powtórzyła jak zaklęcie. — Bank Stołeczny Wyzimy.
Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdajak sen we śnie jeno trwa.