Obozowicze nie potrzebowali niczego. Mając zaplanowane zajęcia na najbliższy czas, pozostali wśród namiotów
żegnając Aida i Liga udających się na krótką eskapadę w północnym kierunku. Flohria nie kryła się z opinią na temat bezcelowości ich wyprawy, lecz pozostawała daleka od dezaprobaty czy zabraniania.
Liguaer, zgodnie z jej poleceniem, zabrał bukłak i nieco zapasów. Nim zdążyli ujść choćby na tyle, by zakamuflowane posterunki obozowiska zniknęły im z pola widzenia, dobrał się do nich, posilając w trakcie spaceru, odkrawając sobie kęsy swoim wczorajszym zakupem. Przewiesiwszy własny cisowy łuk przez ramię, szedł i jadł, rozglądając się po okolicy. Okazując przy tym niezwykłe jak na siebie zainteresowanie każdemu mijanemu pniakowi.
Teren zwyżkował, zmuszając mięśnie łydek do napięcia, a porastające wzgórze drzewa do rośnięcia pod nachylonymi kątami, czasem kładzenia się w kierunku stromizny obnażającymi korzenie wykrotami, skrywającymi ciemne, pachnące grzybem lub piżmem jamy, rojne robactwem albo drobnym zwierzem.
Spomiędzy liści i strzelistych igieł świerków majaczyły im pierwsze bryły wyblakłego kamienia — zbyt regularnego, by był dziełem natury. Do ruin podchodzili od tyłu, nadkładając drogi. Górujące nad obozem wzniesienie było ustawione doń stromizną — ziemisto-piaszczysta skarpa z kilkoma wiszącymi korzeniami uniemożliwiała podejście od frontu. W zagłębiu u jej podnóża mogli wyłącznie zaplątać się w zarośla i brodzić po kolana w zrzuconych liściach.
Poohi wskoczył na sosnowy wywrót, zachwiał się na pniu, wystawiając rękę z nożem dla utrzymania równowagi. Coś zaszeleściło w liściach pod obalonym drzewem, gdzieś w koronach poderwała się do lotu grupka ptaków.
—
Wzgórze jak wzgórze — Lig zsunął się na pniak, zasiadł na nim, pozwalając dyndać nogom, które z racji położenia wykrotu nad wgłębieniem terenu, nie dosięgały do usłanej runem i gałęziami ziemi. Siadając, opukał pniak jak dzięcioł, podważył martwiejącą korę czubkiem noża.
—
Dotąd zaszedłem. — Ruchem głowy wskazał wokół siebie. —
Grzyb lubi to miejsce. Pełno go wśród korzeni.
Elf uniósł spojrzenie, popatrzył na niebo, nasłuchując bezwietrznej ciszy, która zapadła wokół nich.
—
Wyczuwasz tu coś szczególnego?