Sortownia i warsztaty
Sortownia i warsztaty
Osiedle drewnianych baraków zorganizowanych wokół błotnistego placu dna kamieniołomu, gdzie sortuje się rudę i pozostały urobek. Tuż przy rampie przeładunkowej, pomiędzy krytymi korą chatami, znajduje się stolarnia wyrabiająca rusztowania do kamieniołomu oraz szalunki do szybów. Otacza ją kilka mniejszych szop, w których składuje się górnicze parafernalia. Jedynym kamienny budynkiem jest murowana siedziba gwarectwa z zarządem rudokopu na skraju samego kotła. Pomiędzy budynkami rzadko kiedy panuje spokój, jeszcze rzadziej porządek i nigdy przed fajrantem. Wagony tłuką się na szynach, warsztaty hałasują, a ludzie i nieludzie spieszą z kopalni i nazad, by wyrobić z normami za wczoraj. Terminy, w przeciwieństwie do kopalni, nie mogą zostać zawalone.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sortownia i warsztaty
Alsvid kuśtykała za krasnoludem, nie gadając w ogóle. W oficynie pozbawiona żaru z paleniska, charakterystyczna, sejmikowa sala, przez którą Goric przeprowadzał wcześniej ją i Sherida, zrobiła się zimna jak piwnica, takie samo zastali biuro. Rozcierając ramiona, dziewczyna szybko domyśliła się, czemu podżupnik Adolf już od jakiegoś czasu nie zadawał sobie trudu dokładania bierwiona do ognia: zobaczyła go na jego krześle, do którego ktoś — ktoś, kto wkradł się za nią do biura z wielkim nosem spuszczonym na kwintę — przyspawał go powrozem niby szmacianą lalkę. Brodę opuszczoną miał na pierś, którą przyozdabiał posklejany krawat juchy, a reszta krwi na podłogę kapała z rozbitego czoła gryzipióry. Po rzuceniu okiem to na Adolfa, to na solidny przycisk do papieru walający się wśród arkusików, Alsvid żachnęła się Goricowi.
Ale trzymała język za zębami, nie chciała marnować w biurze więcej czasu niż to było konieczne. Klęcząc już nad rozsypanymi u stóp krzesła papierami, kierunek, w którym znajdowało się wejście do budynku wskazała krasnoludowi ruchem głowy. — Jesteście pewni, że nikt nie będzie próbował nadal nagabywać podżupnika? Potrzebuję chwili, skoro o rozmowie krótkiej i treściwej możemy zapomnieć… I psiakrew, raczcie chociaż napalić w którymś z tym koszy.
Bez mitrężenia, zaczęła bardzo uważnie przeglądać rozrzucone podczas ataku na urzędnika dossier: listy, pieczęcie, depesze, glejty, pokwitowania — poplamione krwią niczym starym, zwietrzałym winem. Nie pominęła także tych pozostawionych na biurku, zaglądając do każdej szuflady, każdej teczuszki, a i również do kieszeni w kamizeli Adolfa. Z bliska jego absurdalnie długa, żylasta szyja wyglądała, jakby miała pęknąć pod ciężarem jego głowy niczym u kukły na wiesiołkach.
Część papierów odkładała tam, skąd je wydobyła, część rzucała na bezładny stos piętrzący się Adolfowi pod nogami lub ciskała do żelaznego paleniska. Tych, których potrzebowała, tym razem nie zamierzała tak po prostu zwrócić na ich miejsce.
Ale trzymała język za zębami, nie chciała marnować w biurze więcej czasu niż to było konieczne. Klęcząc już nad rozsypanymi u stóp krzesła papierami, kierunek, w którym znajdowało się wejście do budynku wskazała krasnoludowi ruchem głowy. — Jesteście pewni, że nikt nie będzie próbował nadal nagabywać podżupnika? Potrzebuję chwili, skoro o rozmowie krótkiej i treściwej możemy zapomnieć… I psiakrew, raczcie chociaż napalić w którymś z tym koszy.
Bez mitrężenia, zaczęła bardzo uważnie przeglądać rozrzucone podczas ataku na urzędnika dossier: listy, pieczęcie, depesze, glejty, pokwitowania — poplamione krwią niczym starym, zwietrzałym winem. Nie pominęła także tych pozostawionych na biurku, zaglądając do każdej szuflady, każdej teczuszki, a i również do kieszeni w kamizeli Adolfa. Z bliska jego absurdalnie długa, żylasta szyja wyglądała, jakby miała pęknąć pod ciężarem jego głowy niczym u kukły na wiesiołkach.
Część papierów odkładała tam, skąd je wydobyła, część rzucała na bezładny stos piętrzący się Adolfowi pod nogami lub ciskała do żelaznego paleniska. Tych, których potrzebowała, tym razem nie zamierzała tak po prostu zwrócić na ich miejsce.
Ilość słów: 0
Re: Sortownia i warsztaty
— Jak nie przyjdą pod zarząd oblegać i go nie odbiją, to nie — stwierdził Goric, zgryźliwie i ponuro, kręcąc się pod drzwiami i nasłuchując, jakby wietrzył już zbliżający się pod drzwiami tłum górników z bardami i pochodniami.
— Może jeszcze sekulotki zagrzać? Jarzębiaczkiem poczęstować? — nie przestawał burczeć, zły i zniecierpliwiony, lecz rad nierad szykując się spełnić prośbę dziewczyny o ogień. Zmacawszy się podle paska, wyciągnął na światło dzienne kawałek skałki, by mieć o co skrzesać. — Dajcie no wolnego arkusza.
— Czego, do stu baboków, tam patrzycie? Urobku? — syknął, dostrzegając jej pospieszne poszukiwania i przysuwając sobie jeden z koszy, do którego zdążyła wrzucić już kilka szpargałów. Wyciągając go spomiędzy resztek popiołu, zabluźnił z nieukontentowaniem i odruchową czcią do porządku, wytrzymującą próbę wiary, na jaką wystawiała go obecna sytuacja. — Gdzie no, ewidencyja dniówek… Zgupłaś, no? Chcesz, by im potrącili?
Gdy krasnolud wziął się za ratowanie i rozprostowywanie papierów i szukanie alternatywnego paliwa, zdążyła rozejrzeć się po blacie, z grubsza dwóch pierwszych szufladach i adolfowych kieszeniach.
Papiery, które najbardziej ucierpiały na niedawnej awanturze, były uszeregowanymi alfabetycznie listami nazwisk zestawionych z datami oraz adnotacjami, wśród których powtarzały się takie jak „kamieniołom”, „prace kons.”, „inne” lub pozioma kreska, czasem opatrzona obok pojedynczym inicjałem „r” lub krzyżykiem. Wśród kilku rozsypanych na biurku walały się opatrzone bieżącymi datami bilansy wydobycia — opis surowca (bez wyjątku kamienia) wraz z dziennym urobkiem podawanym w funtach, jukach lub zwyczajnych wagonach. Tu i ówdzie widziała wygniecione, nierzadko usmolone karteluszki pokryte koślawym, niewprawnym pismem. Były to dzienne sprawozdania i podania ochotników o przydzielenie do robót.
W kieszeniach podżupnika nalazła niewielkie przybrudzone szkiełko powiększające bez oprawki, zasmarkaną lnianą chusteczkę oraz mały kluczyk. Zbyt mały, by mieścił się w drzwiach.
Dopadając do pierwszej szuflady, rzuciła światło dzienne na grubą skórzaną księgę, a pod nią kilka innych, gdzieniegdzie przetykanych sprasowanymi aktami. Rzut oka i przekartkowanie kilku pierwszych stron, najeżonych cyframi i zaznaczonych czystymi wekslami, pozwoliło stwierdzić, że służą notowaniu przychodów i rozchodów.
Druga zagrzechotała przy otwarciu, wypuszczając z siebie naraz kilka rulonów pragnących się rozwinąć — wykreślonych technicznie map szybów i przekrojów pokrytych niezrozumiałym dla niej makiem oznaczeń i piktogramów. Kosz uwolnił nieco żaru przy rozpaleniu, zadymił, by wkrótce zacząć grzać. Goric odchodząc od ognia, stanął obok niej, zaglądając jej przez ramię.
— Zasięg robót i plany wyrobisk. Czego spodziewacie się z nich wyczytać?
— Może jeszcze sekulotki zagrzać? Jarzębiaczkiem poczęstować? — nie przestawał burczeć, zły i zniecierpliwiony, lecz rad nierad szykując się spełnić prośbę dziewczyny o ogień. Zmacawszy się podle paska, wyciągnął na światło dzienne kawałek skałki, by mieć o co skrzesać. — Dajcie no wolnego arkusza.
— Czego, do stu baboków, tam patrzycie? Urobku? — syknął, dostrzegając jej pospieszne poszukiwania i przysuwając sobie jeden z koszy, do którego zdążyła wrzucić już kilka szpargałów. Wyciągając go spomiędzy resztek popiołu, zabluźnił z nieukontentowaniem i odruchową czcią do porządku, wytrzymującą próbę wiary, na jaką wystawiała go obecna sytuacja. — Gdzie no, ewidencyja dniówek… Zgupłaś, no? Chcesz, by im potrącili?
Gdy krasnolud wziął się za ratowanie i rozprostowywanie papierów i szukanie alternatywnego paliwa, zdążyła rozejrzeć się po blacie, z grubsza dwóch pierwszych szufladach i adolfowych kieszeniach.
Papiery, które najbardziej ucierpiały na niedawnej awanturze, były uszeregowanymi alfabetycznie listami nazwisk zestawionych z datami oraz adnotacjami, wśród których powtarzały się takie jak „kamieniołom”, „prace kons.”, „inne” lub pozioma kreska, czasem opatrzona obok pojedynczym inicjałem „r” lub krzyżykiem. Wśród kilku rozsypanych na biurku walały się opatrzone bieżącymi datami bilansy wydobycia — opis surowca (bez wyjątku kamienia) wraz z dziennym urobkiem podawanym w funtach, jukach lub zwyczajnych wagonach. Tu i ówdzie widziała wygniecione, nierzadko usmolone karteluszki pokryte koślawym, niewprawnym pismem. Były to dzienne sprawozdania i podania ochotników o przydzielenie do robót.
W kieszeniach podżupnika nalazła niewielkie przybrudzone szkiełko powiększające bez oprawki, zasmarkaną lnianą chusteczkę oraz mały kluczyk. Zbyt mały, by mieścił się w drzwiach.
Dopadając do pierwszej szuflady, rzuciła światło dzienne na grubą skórzaną księgę, a pod nią kilka innych, gdzieniegdzie przetykanych sprasowanymi aktami. Rzut oka i przekartkowanie kilku pierwszych stron, najeżonych cyframi i zaznaczonych czystymi wekslami, pozwoliło stwierdzić, że służą notowaniu przychodów i rozchodów.
Druga zagrzechotała przy otwarciu, wypuszczając z siebie naraz kilka rulonów pragnących się rozwinąć — wykreślonych technicznie map szybów i przekrojów pokrytych niezrozumiałym dla niej makiem oznaczeń i piktogramów. Kosz uwolnił nieco żaru przy rozpaleniu, zadymił, by wkrótce zacząć grzać. Goric odchodząc od ognia, stanął obok niej, zaglądając jej przez ramię.
— Zasięg robót i plany wyrobisk. Czego spodziewacie się z nich wyczytać?
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sortownia i warsztaty
Dziewczyna, dotąd milczeniem znosząc krasnoludzkie dowcipaski, odparła spokojnie. — Nic, dla mnie to równie dobrze może być mapa Marndalskiego Szańca. Dlatego spójrzcie wy i powiedzcie, czy coś przykuwa waszą uwagę jako eksperta.
Odsunęła się od rozpostartej na pulpicie księgi i jeszcze raz przyjrzała małemu kluczykowi, który wydobyła z kieszeni Adolfa, postanowiwszy przetrząsnąć po raz kolejny pomieszczenie w poszukiwaniu zamka, do którego mógł pasować. Być może szkatuły albo skrzyni, albo dyskretnego schowka.
— Ktoś zadał sobie mnóstwo trudu, podrzucając wam takiego szkodnika, a do tego wpuszczając do szybu potwora. I to nie byle jakiego, skoro prawie rozprawił się z mutantem… — stwierdziła ni to do Gorica, ni do siebie, i z uporem kontynuowała wściubianie nosa w każdy zakamarek biura, zaglądając nawet za nieudolne konterfekty na ścianach. — Coś tam musi być, coś wartego całego tego zachodu… Jeśli powiecie, że to wasz urobek, słowo daję, przypieprzę wam tym przyciskiem.
— Ne’graec. Gdyby wasz Adol coś miał tu ukrywać, domyślacie się chociaż, gdzie? To ostatnia okazja, by podzielić się sugestiami, potem podżupnik ląduje na taczce razem z wiedźminem i resztkami kretoświerszcza. Pomyślcie. On i tak nie może tu zostać, chyba, że zaiste zamierzacie pozwolić mu dojść do siebie, a potem wyłgać się jakoś przed tłuszczą. Nie przydawszy się nikomu, poza jego tajemniczymi wspólnikami.
Odsunęła się od rozpostartej na pulpicie księgi i jeszcze raz przyjrzała małemu kluczykowi, który wydobyła z kieszeni Adolfa, postanowiwszy przetrząsnąć po raz kolejny pomieszczenie w poszukiwaniu zamka, do którego mógł pasować. Być może szkatuły albo skrzyni, albo dyskretnego schowka.
— Ktoś zadał sobie mnóstwo trudu, podrzucając wam takiego szkodnika, a do tego wpuszczając do szybu potwora. I to nie byle jakiego, skoro prawie rozprawił się z mutantem… — stwierdziła ni to do Gorica, ni do siebie, i z uporem kontynuowała wściubianie nosa w każdy zakamarek biura, zaglądając nawet za nieudolne konterfekty na ścianach. — Coś tam musi być, coś wartego całego tego zachodu… Jeśli powiecie, że to wasz urobek, słowo daję, przypieprzę wam tym przyciskiem.
— Ne’graec. Gdyby wasz Adol coś miał tu ukrywać, domyślacie się chociaż, gdzie? To ostatnia okazja, by podzielić się sugestiami, potem podżupnik ląduje na taczce razem z wiedźminem i resztkami kretoświerszcza. Pomyślcie. On i tak nie może tu zostać, chyba, że zaiste zamierzacie pozwolić mu dojść do siebie, a potem wyłgać się jakoś przed tłuszczą. Nie przydawszy się nikomu, poza jego tajemniczymi wspólnikami.
Ilość słów: 0
Re: Sortownia i warsztaty
„Ekspert” nachylił się nad szufladami, posapując z wysiłkiem czy to zniecierpliwieniem.
— Plany — powtórzył się, przebierając otwartą ostatnio szufladę. Ściągając kilka szpargałów z wierzchu, ujawnił spoczywające na dnie odłupane kamienie, kawał węgla i rdzawy minerał nakrapiany żółtawymi plamkami. — Próbki skał… Nic podejrzanego. Wiem, że w trzeciej chowa się meldunki, co to w nich pisują wszystkie rąbnięcia, matuwy, metan i beboki.
Poczęła rozglądać się po pomieszczeniu, szukając kolejnych poszlak, a przy okazji czegoś, co pasowałoby do kluczyka — niewielkiego, prostego przedmiotu o trzyzębnej krzywce i okrągłym pierścieniu główki.
— Żebym ja bym wiedział, to bym go nie przesłuchiwał. — Krasnolud skinął na wiotkiego podżpunika uwiązanego do krzesła, odpowiadając na prośbę podzielenia się swoimi domysłami. — Nie zdążyłech ciula wybadać. Ale jakbym miał szukać, to gdzie indziej. Nie trzymałby tukej niczego, kiedy inni zarządcy mają przystęp.
— Niczego na wierchu — dodał niepewnie, przyglądając się poczynaniom dziewczyny. — Adolf jest kutwa, ale niegłupi. Jak schował to tak, że zrywać deski. Albo odpalić kaganka i zajrzeć mu do...
Nie dokończył, zmuszony skwitować ostatnią propozycję białowłosej pokręceniem głowy tak skwapliwym, że aż wytrząsającym mu pył z brody.
— Wywieźć go? Z dala od oczu? Zapomnij.
— Plany — powtórzył się, przebierając otwartą ostatnio szufladę. Ściągając kilka szpargałów z wierzchu, ujawnił spoczywające na dnie odłupane kamienie, kawał węgla i rdzawy minerał nakrapiany żółtawymi plamkami. — Próbki skał… Nic podejrzanego. Wiem, że w trzeciej chowa się meldunki, co to w nich pisują wszystkie rąbnięcia, matuwy, metan i beboki.
Poczęła rozglądać się po pomieszczeniu, szukając kolejnych poszlak, a przy okazji czegoś, co pasowałoby do kluczyka — niewielkiego, prostego przedmiotu o trzyzębnej krzywce i okrągłym pierścieniu główki.
— Żebym ja bym wiedział, to bym go nie przesłuchiwał. — Krasnolud skinął na wiotkiego podżpunika uwiązanego do krzesła, odpowiadając na prośbę podzielenia się swoimi domysłami. — Nie zdążyłech ciula wybadać. Ale jakbym miał szukać, to gdzie indziej. Nie trzymałby tukej niczego, kiedy inni zarządcy mają przystęp.
— Niczego na wierchu — dodał niepewnie, przyglądając się poczynaniom dziewczyny. — Adolf jest kutwa, ale niegłupi. Jak schował to tak, że zrywać deski. Albo odpalić kaganka i zajrzeć mu do...
Nie dokończył, zmuszony skwitować ostatnią propozycję białowłosej pokręceniem głowy tak skwapliwym, że aż wytrząsającym mu pył z brody.
— Wywieźć go? Z dala od oczu? Zapomnij.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sortownia i warsztaty
Alsvid z głośnym trzaśnięciem zamknęła w dębowym kredensie kolejne drzwiczki, za którymi znalazła wyłącznie zapas piśmienniczych bibelotów, poplamiony inkaustem kałamarz oraz cienką warstwę kurzu. Trójzębna krzywka kluczyka wbiła się boleśnie w jej zaciśniętą w pięść dłoń. Podeszła do stelaża, o który opierały się solidne, żelazne pogrzebacze i chwyciła za jeden.
Czuła się źle.
— W takim wypadku, panie Goric… raczcie potrzymać to w węglach, aż się ładnie rozżarzy.
Czuła się źle.
— W takim wypadku, panie Goric… raczcie potrzymać to w węglach, aż się ładnie rozżarzy.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
Re: Sortownia i warsztaty
Zatrzaśnięty mebel zadrżał, plując kurzem ze szczelin i klekocząc niedomkniętymi szufladami i ich nieujawnionymi tajemnicami.
Goric, ewidentnie wyrwany ze swojego naturalnego, to jest bardziej roboczego środowiska, kręcił się wkoło po pomieszczeniu, zaglądał w kąty i posapywał. Wstrzymał się, usłyszawszy szczęk pogrzebacza. I swoje miano. Ostatnio słyszał je wcale często, zwykle jako poprzedzenie prośby wywołującej w nim dysonans poznawczy.
— Wiecie, czego chcecie — chrząknął, nie patrząc na nią, lecz na dzierżony kawałek metalu, którego zakrzywiony koniec zagrzebał w roztrąconych węglach. Nachyliwszy się nad koksownikiem, podmuchał silnie, kiej smok. — Ale czy aby na pewno co robicie?
Ochroniarz wyciągnął pręt z żaru, mrużąc się nań krytycznie. Po chwili zawahania przysunął się do biurka i starannie dobierając papiery, dorzucił kilka arkuszy do koksownika. Tlące węgliki rozbudziły się, uwalniając mgiełkę iskier i falujące, pomarańczowe płomyki, które szybko zwinęły i zetliły papier na rozpadający się popiół, przy wtórze trzasku i ulatniającego się dymu.
W biurze zrobiło się cieplej. Na tyle, by pomimo odległości od płonącego kosza, obolała skóra na przedramionach Alsvid zamrowiła nieprzyjemnym wspomnieniem nie tak odległego incydentu w tunelu. Goric w milczeniu patrzył, jak świetliste języki lizały dzierżony przezeń metal.
Goric, ewidentnie wyrwany ze swojego naturalnego, to jest bardziej roboczego środowiska, kręcił się wkoło po pomieszczeniu, zaglądał w kąty i posapywał. Wstrzymał się, usłyszawszy szczęk pogrzebacza. I swoje miano. Ostatnio słyszał je wcale często, zwykle jako poprzedzenie prośby wywołującej w nim dysonans poznawczy.
— Wiecie, czego chcecie — chrząknął, nie patrząc na nią, lecz na dzierżony kawałek metalu, którego zakrzywiony koniec zagrzebał w roztrąconych węglach. Nachyliwszy się nad koksownikiem, podmuchał silnie, kiej smok. — Ale czy aby na pewno co robicie?
Ochroniarz wyciągnął pręt z żaru, mrużąc się nań krytycznie. Po chwili zawahania przysunął się do biurka i starannie dobierając papiery, dorzucił kilka arkuszy do koksownika. Tlące węgliki rozbudziły się, uwalniając mgiełkę iskier i falujące, pomarańczowe płomyki, które szybko zwinęły i zetliły papier na rozpadający się popiół, przy wtórze trzasku i ulatniającego się dymu.
W biurze zrobiło się cieplej. Na tyle, by pomimo odległości od płonącego kosza, obolała skóra na przedramionach Alsvid zamrowiła nieprzyjemnym wspomnieniem nie tak odległego incydentu w tunelu. Goric w milczeniu patrzył, jak świetliste języki lizały dzierżony przezeń metal.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sortownia i warsztaty
— Masz akurat dość czasu, by pomyśleć nad lepszym rozwiązaniem — odparła zmęczona uprzejmościami. — O ile moje zawiedzie.
Zamilkła i w ciszy niezmąconej prawie niczym, poza skwierczeniem i szelestem zwijających się w płomieniach arkuszy, patrzyła, jak zakrzywiony koniec pogrzebacza zmienia barwę z czarnej na czerwoną, na rozżarzoną do białości. Poczuła ukłucie w piersi. Uczucie to od dawna nie było Alsvid straszne, było dobrze znane, nawet jeśli nigdy nieoswojone. Jak dzika bestia, która zbudzona, przeciągała się, obnażając kły i wysuwając długie, ostre pazury.
Nie bała się. Nie mogła. Dzikie stworzenia wyczuwały strach. Uczucie wędrowało, kłując, paląc, w górę, do jej barku, w dół, do ramienia, dłoni i palców.
— Wystarczy.
Chwyciła żelazo z ręki krasnoluda, po czym bezceremonialnie przytknęła panu Adolfowi jego rozgrzany koniec tam, gdzie się go zwykle przytykało bydlętom.
Cierpliwie odczekała, aż ucichnie syk, a w powietrzu zacznie się unosić swąd. Taka pieszczota zwykle budziła nawet już na wpół nieboszczyka, choć najlepiej, gdy poprzedzona wiadrem lodowatej wody.
Zamilkła i w ciszy niezmąconej prawie niczym, poza skwierczeniem i szelestem zwijających się w płomieniach arkuszy, patrzyła, jak zakrzywiony koniec pogrzebacza zmienia barwę z czarnej na czerwoną, na rozżarzoną do białości. Poczuła ukłucie w piersi. Uczucie to od dawna nie było Alsvid straszne, było dobrze znane, nawet jeśli nigdy nieoswojone. Jak dzika bestia, która zbudzona, przeciągała się, obnażając kły i wysuwając długie, ostre pazury.
Nie bała się. Nie mogła. Dzikie stworzenia wyczuwały strach. Uczucie wędrowało, kłując, paląc, w górę, do jej barku, w dół, do ramienia, dłoni i palców.
— Wystarczy.
Chwyciła żelazo z ręki krasnoluda, po czym bezceremonialnie przytknęła panu Adolfowi jego rozgrzany koniec tam, gdzie się go zwykle przytykało bydlętom.
Cierpliwie odczekała, aż ucichnie syk, a w powietrzu zacznie się unosić swąd. Taka pieszczota zwykle budziła nawet już na wpół nieboszczyka, choć najlepiej, gdy poprzedzona wiadrem lodowatej wody.
Ilość słów: 0
Re: Sortownia i warsztaty
Krasnolud trzymał żelazo w ogniu. Płomienie wzrastały, żar przybierał na sile, każąc mu cofnąć się od kosza. W końcu, gdy pogrzebacz coraz bardziej zaczął przypominać wyjęty z paleniska pręt gotowy do przekucia, pokosił na nią zniecierpliwionym spojrzeniem.
Nie zdążył wydusić z siebie choć sylaby zaskoczenia, kiedy odebrała mu je bez zapowiedzi i wyrwawszy z ognia, z miejsca przystawiła do podżpunika, jeszcze świeże i siejące iskrami.
Swąd i skłębiony warkocz dymu momentalnie wypełniły pomieszczenie. Mogli imaginować sobie, jaki wrzask wtórowałby im, gdyby nie kneblujący Adolfa gałgan, którym dławił się, prawie zlatując z przymałego siedziska. Podskoczywszy razem z meblem, poleciał do tyłu i byłby się wywalił, gdyby nie ściana za plecami, o którą rymnął oparciem tak, że wmontowane w nią małe okienko zatrzęsło się w ramie z głośnym brzękiem. Omal nie poprawiając sobie rozbitej głowy od strony potylicy. Wówczas i zaraz potem, gdy podskakując na krześle niby (bo i) oparzony, usiłował pozbyć się płomyka, którym zajęła się jopula w miejscu po pocałunku pogrzebacza. Ten ostatecznie zgasił Goric, trzepiąc weń walającym się pod nogami szłykiem. Gryząca siwizna po raz kolejny spowiła pomieszczenie, drapiąc gardła i wyciskając łzy. Bynajmniej nie nad losem związanego.
Blada, surowa twarz tamtego ożywiła się, wraz nabierając kolorytu, nawet jeśli tylko niezdrowej siności. Grdyka grała mu jak u pijącego, przez zatkniętą gardziel z trudem docierały ich dławiąco-rzężące odgłosy. Wybałuszone do pary oczy, rozbiegły się po pomieszczeniu, nie rejestrując obecności ich dwojga, lecz wyłącznie wymierzoną w jego stronę końcówkę rozżarzonego żelaza, jeszcze przed momentem zaaplikowanego mu przez cudzoziemkę.
Oddychałby ciężko, gdyby mógł. Albo wrzeszczał. Względnie bez ustanku bluźnił pod nosem, jak Goric, opędzający się od smrodliwego oparu spowijającej go spalenizny, zbliżając się po omacku w stronę okna.
Nie zdążył wydusić z siebie choć sylaby zaskoczenia, kiedy odebrała mu je bez zapowiedzi i wyrwawszy z ognia, z miejsca przystawiła do podżpunika, jeszcze świeże i siejące iskrami.
Swąd i skłębiony warkocz dymu momentalnie wypełniły pomieszczenie. Mogli imaginować sobie, jaki wrzask wtórowałby im, gdyby nie kneblujący Adolfa gałgan, którym dławił się, prawie zlatując z przymałego siedziska. Podskoczywszy razem z meblem, poleciał do tyłu i byłby się wywalił, gdyby nie ściana za plecami, o którą rymnął oparciem tak, że wmontowane w nią małe okienko zatrzęsło się w ramie z głośnym brzękiem. Omal nie poprawiając sobie rozbitej głowy od strony potylicy. Wówczas i zaraz potem, gdy podskakując na krześle niby (bo i) oparzony, usiłował pozbyć się płomyka, którym zajęła się jopula w miejscu po pocałunku pogrzebacza. Ten ostatecznie zgasił Goric, trzepiąc weń walającym się pod nogami szłykiem. Gryząca siwizna po raz kolejny spowiła pomieszczenie, drapiąc gardła i wyciskając łzy. Bynajmniej nie nad losem związanego.
Blada, surowa twarz tamtego ożywiła się, wraz nabierając kolorytu, nawet jeśli tylko niezdrowej siności. Grdyka grała mu jak u pijącego, przez zatkniętą gardziel z trudem docierały ich dławiąco-rzężące odgłosy. Wybałuszone do pary oczy, rozbiegły się po pomieszczeniu, nie rejestrując obecności ich dwojga, lecz wyłącznie wymierzoną w jego stronę końcówkę rozżarzonego żelaza, jeszcze przed momentem zaaplikowanego mu przez cudzoziemkę.
Oddychałby ciężko, gdyby mógł. Albo wrzeszczał. Względnie bez ustanku bluźnił pod nosem, jak Goric, opędzający się od smrodliwego oparu spowijającej go spalenizny, zbliżając się po omacku w stronę okna.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sortownia i warsztaty
W każdej księżniczce drzemie prosta dziewczyna o prostych przyjemnościach. Patrząc na wijącego się z bólu podżupnika, po raz pierwszy co najmniej od zeszłego wieczoru Alsvid poczuła coś na kształt przyjemności. Kopnęła nogę chyboczącego się pod nim krzesła i biedny człowiek wyrżnął o podłogę swojego biura, gdzie pierś przygwoździła mu ubrudzonym świeżą gliną obcasem.
Wciąż gorącą końcówkę pogrzebacza wycelowała w jedno z wytrzeszczonych dziko oczu podżupnika.
— Zadam ci za chwilę kilka pytań — uprzedziła go. — Potem wyciągnę ci z ust szmatę, żebyś mógł na nie odpowiedzieć. Jeśli podniesiesz głos, jeśli zaczniesz kręcić, zamiatać ogonem albo dasz mi chociaż cień podejrzenia, że kłamiesz, wypalę ci pieprzony oczodół. Słyszysz? To słuchaj: ubiłeś z kimś interes, Adolf. Po wysiłkach włożonych w jego dopilnowanie zgaduję, że nielichy.
— Jaki? Z kim? Gdzie ich znajdę? — zapytała po kolei. Po czym przyklękła i zgodnie z obietnicą usunęła knebel. — Śmiało, bo żelazo stygnie. Bardziej zaboli.
Wciąż gorącą końcówkę pogrzebacza wycelowała w jedno z wytrzeszczonych dziko oczu podżupnika.
— Zadam ci za chwilę kilka pytań — uprzedziła go. — Potem wyciągnę ci z ust szmatę, żebyś mógł na nie odpowiedzieć. Jeśli podniesiesz głos, jeśli zaczniesz kręcić, zamiatać ogonem albo dasz mi chociaż cień podejrzenia, że kłamiesz, wypalę ci pieprzony oczodół. Słyszysz? To słuchaj: ubiłeś z kimś interes, Adolf. Po wysiłkach włożonych w jego dopilnowanie zgaduję, że nielichy.
— Jaki? Z kim? Gdzie ich znajdę? — zapytała po kolei. Po czym przyklękła i zgodnie z obietnicą usunęła knebel. — Śmiało, bo żelazo stygnie. Bardziej zaboli.
Ilość słów: 0
Re: Sortownia i warsztaty
Adolf i krzesło upadli na podłogę z hukiem i niemym okrzykiem bólu oraz zaskoczenia. Przydeptany, prawie wycharczał wciśnięty mu w usta gałgan przy wtórze suchej torsji rwącej mu się z głębi gardła. Ujrzała wyraźnie, jak narażona źrenica błyskawicznie szkli się i rozszerza pod wpływem trudnej do przeoczenia groźby.
Pokasłujący Goric dostał się do okna, wypuszczając gryzący opar na zewnątrz. Adolf wiercił się pod obcasem, odwracając głowę od wymierzonego weń rozżagwionego szpicu i gęsto mrugając. Na wyłożone mu przez kobietę dictum, przytaknął skwapliwie i po wielokroć. Choć równie dobrze mogły być to miotania służące desperackiej walce o cedzony gałganem oddech.
Po wypluciu knebla, podżupnik omal nie zadławił się — tym razem powietrzem i własną śliną. Na przemian blady i czerwony na twarzy, krztusił się i łapał haustami powietrze, jak gdyby właśnie wywlekli go na brzeg, wyratowawszy od utonięcia.
— … dam. I dołożę… Puśćcie tylko, zabierzcie! — bełkotał, tocząc wokół skołowaciałym wzrokiem, który oprócz rozgrzanego metalu zaczął dostrzegać również trzymającą go osobę. — Ga-ganesini, po-pokazałem, nie dozwólcie im...
— Bredzi, kołowaty — stwierdził wywołany z nazwiska Goric, nie spoglądając na leżącego mu u stóp podżupnika skrępowanego do wywróconego krzesła i chwytając oparcia, by wrócić go pionowi. — Zabierz żelazo, posadzę go, bo krew bije mu do łba.
Pokasłujący Goric dostał się do okna, wypuszczając gryzący opar na zewnątrz. Adolf wiercił się pod obcasem, odwracając głowę od wymierzonego weń rozżagwionego szpicu i gęsto mrugając. Na wyłożone mu przez kobietę dictum, przytaknął skwapliwie i po wielokroć. Choć równie dobrze mogły być to miotania służące desperackiej walce o cedzony gałganem oddech.
Po wypluciu knebla, podżupnik omal nie zadławił się — tym razem powietrzem i własną śliną. Na przemian blady i czerwony na twarzy, krztusił się i łapał haustami powietrze, jak gdyby właśnie wywlekli go na brzeg, wyratowawszy od utonięcia.
— … dam. I dołożę… Puśćcie tylko, zabierzcie! — bełkotał, tocząc wokół skołowaciałym wzrokiem, który oprócz rozgrzanego metalu zaczął dostrzegać również trzymającą go osobę. — Ga-ganesini, po-pokazałem, nie dozwólcie im...
— Bredzi, kołowaty — stwierdził wywołany z nazwiska Goric, nie spoglądając na leżącego mu u stóp podżupnika skrępowanego do wywróconego krzesła i chwytając oparcia, by wrócić go pionowi. — Zabierz żelazo, posadzę go, bo krew bije mu do łba.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sortownia i warsztaty
— Nie. — Dziewczyna skierowała rozżarzony zadzior narzędzia w krasnoluda jak czerwone, pulsujące w półmroku oko. — Niech bredzi. Ciekawa jestem. Słyszysz, Adolf? — Szturchnięciem buta przypomniała podżupnikowi, że z danego mu dictum nie został wcale zwolniony. — Mów, nie przerywaj! Bez oka można się jeszcze obejść, ale ja wyłupię ci oba, jak nie zaczniesz zaraz gadać. Co pokazałeś? Dla kogo zamknąłeś kopalnię?
— A ty, Ganesini, odstąp — wysyczała do ochroniarza. — Jeden krok, jeden głupi ruch i poleje się krew. Obiecuję.
Wiedział, że nie blefowała, musiał to wiedzieć. Był w spelunie. Poza tym, wiedziałby to każdy, kto spojrzałby jej teraz w oczy.
— A ty, Ganesini, odstąp — wysyczała do ochroniarza. — Jeden krok, jeden głupi ruch i poleje się krew. Obiecuję.
Wiedział, że nie blefowała, musiał to wiedzieć. Był w spelunie. Poza tym, wiedziałby to każdy, kto spojrzałby jej teraz w oczy.
Ilość słów: 0
Re: Sortownia i warsztaty
— Co ty… — Krasnolud cofnął się ku oknu, gniewnie i z zaskoczeniem spoglądając na wymierzony w niego pręt. Wypuszczone krzesło uderzyło o podłogę, a Adolf zajęczał.
— Zastanowiłaś się dobrze? — warknął, odruchowo zjeżdżając dłonią do rękojeści okutej lagi przy pasie. — Bacz! Nie wywijaj tym do mnie!
Szturchnięty podżupnik nie miał problemu z przypomnieniem sobie o swoich zobowiązaniach. Przynajmniej mniejszy niż ze składną mową.
— Miaeś puściś — Adolf opluł sobie przód togi, zatoczył błędnym wzrokiem, szukając źródła drugiego głosu. Głowa na cienkiej szyi chwiała mu się jak u pijanego. — Nie wiązaaać! Baaandyto! Zasądzą… Od rozboju! Wydalą… Panie porządkowy!
Podżupnik wydał z siebie schrypnięty, nieprzytomny krzyk, głowa zwisła mu do piersi, powieki nakryły oczy. Choć nie całkiem, wciąż był jednak przytomny — z uchylonych, drgających ust, wydobywał się dźwięk z pogranicza zduszonego szlochu.
— Przekupić mię chciał — poświadczył, cedząc z naciskiem poczerwieniały na twarzy Goric, puszczając pałkę i wznosząc wolne dłonie powyżej pasa. — Alem się nie dał. Chyba miarkujesz, skoro leży tu przed tobą, co? Odłóżże to żelazo, dziewko, nim się sparzysz. Bardziej.
Ton krasnoluda również nie trącił fałszem, choć sam unikał odwzajemniania spojrzenia. Nie wiedziała, czy tylko dlatego, że wzrok miał zaabsorbowany rozżagwioną, dymiącą końcówką, którą niedawno ożywiła Adolfa.
— Zastanowiłaś się dobrze? — warknął, odruchowo zjeżdżając dłonią do rękojeści okutej lagi przy pasie. — Bacz! Nie wywijaj tym do mnie!
Szturchnięty podżupnik nie miał problemu z przypomnieniem sobie o swoich zobowiązaniach. Przynajmniej mniejszy niż ze składną mową.
— Miaeś puściś — Adolf opluł sobie przód togi, zatoczył błędnym wzrokiem, szukając źródła drugiego głosu. Głowa na cienkiej szyi chwiała mu się jak u pijanego. — Nie wiązaaać! Baaandyto! Zasądzą… Od rozboju! Wydalą… Panie porządkowy!
Podżupnik wydał z siebie schrypnięty, nieprzytomny krzyk, głowa zwisła mu do piersi, powieki nakryły oczy. Choć nie całkiem, wciąż był jednak przytomny — z uchylonych, drgających ust, wydobywał się dźwięk z pogranicza zduszonego szlochu.
— Przekupić mię chciał — poświadczył, cedząc z naciskiem poczerwieniały na twarzy Goric, puszczając pałkę i wznosząc wolne dłonie powyżej pasa. — Alem się nie dał. Chyba miarkujesz, skoro leży tu przed tobą, co? Odłóżże to żelazo, dziewko, nim się sparzysz. Bardziej.
Ton krasnoluda również nie trącił fałszem, choć sam unikał odwzajemniania spojrzenia. Nie wiedziała, czy tylko dlatego, że wzrok miał zaabsorbowany rozżagwioną, dymiącą końcówką, którą niedawno ożywiła Adolfa.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sortownia i warsztaty
Alsvid opuściła żelazo. Powoli. Nadal nie była pewna Ganesiniego i nie ukryłaby tego, choćby chciała — była i czuła się, jak lis przyłapany w kurniku — ale póki co, przekonywał ją. Przynajmniej do tego, że otwieranie gardeł tu i teraz być może nie było chwilowo najlepszym rozwiązaniem dla jej dylematu.
Pomogła krasnoludowi postawić z powrotem do pionu krzesło oraz przywiązanego doń półprzytomnego podżupnika, którego natychmiast oprzytomniła krótkim, zwięzłym policzkiem. Poczekała, aż ocknie się, aż zorientuje w sytuacji, naturalnie i zrozumiale dla niego przykrej. Dopiero, gdy oboje wytrzeszczonych oczu utkwionych było w niej, ponownie zanurzyła koniec pogrzebacza w koszu z rozgrzanymi węglami.
— Ostatnia okazja, Adolf. Kto? Dlaczego? Gdzie ich znajdę? — powtórzyła, cedząc słowa cierpliwie. — Mów. Albo kończymy tę farsę.
Pomogła krasnoludowi postawić z powrotem do pionu krzesło oraz przywiązanego doń półprzytomnego podżupnika, którego natychmiast oprzytomniła krótkim, zwięzłym policzkiem. Poczekała, aż ocknie się, aż zorientuje w sytuacji, naturalnie i zrozumiale dla niego przykrej. Dopiero, gdy oboje wytrzeszczonych oczu utkwionych było w niej, ponownie zanurzyła koniec pogrzebacza w koszu z rozgrzanymi węglami.
— Ostatnia okazja, Adolf. Kto? Dlaczego? Gdzie ich znajdę? — powtórzyła, cedząc słowa cierpliwie. — Mów. Albo kończymy tę farsę.
Ilość słów: 0
Re: Sortownia i warsztaty
Wspólnymi siłami, choć głównie goricowymi, dźwignęli Adolfa do pozycji siedzącej, związanej. Adolf zbudził się w trakcie podnoszenia, ale dołożony mu na dokładkę strzał z otwartej, dopełnił otrzeźwienia. Kiwający rozbitą głową podżupnik, rozeznał się w nowej płaszczyźnie na tyle, by jego oczy podążyły za rozżarzonym pogrzebaczem jak kot za sperką.
Mężczyzna oddychał głośno, wpatrzony w rozogniony, dymiący punkt przed sobą. Ciasno obwiązujący go powróz wtłaczał mu płytkie posapywania z powrotem do chudej piersi.
— Chcieli oglądać — wydusił z wahaniem. — Nic nadto. Nie powiadali się… Obiecali, że tylko tyle… Rozwiążcie, mogę pokazać, co dali. Mam tego więcej, znajdzie się i dla was…
— Trzymajże się tematu, Adol — wtrącił krasnolud, skryty za plecami podżupnika, chlasnął go przez potylicę. — Gadaj, kogo żeś to podejmował pod nieobecność reszty zarządu!
Chudy rządca zakolebał się i zachwiał, targnął związanymi nogami, by zachować równowagę, a wydając z siebie przy tym dźwięk, o który trudno posądzać dorosłego mężczyznę. Oczy zaszły mu łzami, język zaczął rwać do zeznań, choć skołowaciał od tego jeszcze bardziej niż przedtem.
— Nie wskazałem, gdzie ukryte? Nie wzięliście? A mam więcej, wnet wynajdę. I dla pani i dla pana wiedźmina, każdemu wedle potrzeb, świadczę… Wystarczy, bez obawy… Fatygę wynagroszę, będzie, że nie puszczam nie bez nagrody… Będzie w prawie. Po premii. Choćby i pokwitowaniem, puścicie z więzów, to najdę formularz… O tam, w szlufladzie, na wiechrzu...
Nie przerywając gadać, Adolf jednym okiem obserwował pogrzebacz, drugim zaś usiłując zezować za siebie, co nie przynosiło skutku innego niż komiczny na jego i tak rozkojarzonej fizjonomii. Palce przytwierdzonej powrozem do tułowia ręki wyciągał ku biurku, jakby chciał go sięgać na przekór więzom i odległości.
Mężczyzna oddychał głośno, wpatrzony w rozogniony, dymiący punkt przed sobą. Ciasno obwiązujący go powróz wtłaczał mu płytkie posapywania z powrotem do chudej piersi.
— Chcieli oglądać — wydusił z wahaniem. — Nic nadto. Nie powiadali się… Obiecali, że tylko tyle… Rozwiążcie, mogę pokazać, co dali. Mam tego więcej, znajdzie się i dla was…
— Trzymajże się tematu, Adol — wtrącił krasnolud, skryty za plecami podżupnika, chlasnął go przez potylicę. — Gadaj, kogo żeś to podejmował pod nieobecność reszty zarządu!
Chudy rządca zakolebał się i zachwiał, targnął związanymi nogami, by zachować równowagę, a wydając z siebie przy tym dźwięk, o który trudno posądzać dorosłego mężczyznę. Oczy zaszły mu łzami, język zaczął rwać do zeznań, choć skołowaciał od tego jeszcze bardziej niż przedtem.
— Nie wskazałem, gdzie ukryte? Nie wzięliście? A mam więcej, wnet wynajdę. I dla pani i dla pana wiedźmina, każdemu wedle potrzeb, świadczę… Wystarczy, bez obawy… Fatygę wynagroszę, będzie, że nie puszczam nie bez nagrody… Będzie w prawie. Po premii. Choćby i pokwitowaniem, puścicie z więzów, to najdę formularz… O tam, w szlufladzie, na wiechrzu...
Nie przerywając gadać, Adolf jednym okiem obserwował pogrzebacz, drugim zaś usiłując zezować za siebie, co nie przynosiło skutku innego niż komiczny na jego i tak rozkojarzonej fizjonomii. Palce przytwierdzonej powrozem do tułowia ręki wyciągał ku biurku, jakby chciał go sięgać na przekór więzom i odległości.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sortownia i warsztaty
— Nie powiadali się, a ty wziąłeś ich obietnice na wiarę i oprowadziłeś wycieczkę? Kręcisz, Adolf. — Dziewczyna zacmokała z niezadowoleniem, wyciągnęła z węgłów ładnie zaczerwienioną końcówkę pogrzebacza, po czym zawinęła nim podżupnikowi przed nosem. — Zatkaj mu gębę, Ganesini, chyba go znowu przypalę…
Gdy oczy Adolfa znów mało nie wyskoczyły z orbit, a mężczyzna z głośnym wizgiem wciągnął powietrze, przyłożyła teatralnie palec do ust.
— Uważaj i pamiętaj: zanim ktokolwiek tu dobiegnie, tobie już nic nie pomoże. Wciąż masz szansę się z tego wykaraskać, ale nie przekupstwem, niczego, co mi obiecasz, nie chcę tak, jak wiedzieć, kogo dokładnie tu gościłeś. Opisz ich. Szczegółowo. A pokazać, co dali i gdzie to schowałeś, możesz swoją drogą. Stąd. Poradzimy sobie dalej. — Zerknęła ponad ramieniem mężczyzny na Gorica. — Przytrzymaj go. Jeśli znów spróbuje się wywijać, biorę oko.
Gdy oczy Adolfa znów mało nie wyskoczyły z orbit, a mężczyzna z głośnym wizgiem wciągnął powietrze, przyłożyła teatralnie palec do ust.
— Uważaj i pamiętaj: zanim ktokolwiek tu dobiegnie, tobie już nic nie pomoże. Wciąż masz szansę się z tego wykaraskać, ale nie przekupstwem, niczego, co mi obiecasz, nie chcę tak, jak wiedzieć, kogo dokładnie tu gościłeś. Opisz ich. Szczegółowo. A pokazać, co dali i gdzie to schowałeś, możesz swoją drogą. Stąd. Poradzimy sobie dalej. — Zerknęła ponad ramieniem mężczyzny na Gorica. — Przytrzymaj go. Jeśli znów spróbuje się wywijać, biorę oko.
Ilość słów: 0
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław