Sortownia i warsztaty
Sortownia i warsztaty
Osiedle drewnianych baraków zorganizowanych wokół błotnistego placu dna kamieniołomu, gdzie sortuje się rudę i pozostały urobek. Tuż przy rampie przeładunkowej, pomiędzy krytymi korą chatami, znajduje się stolarnia wyrabiająca rusztowania do kamieniołomu oraz szalunki do szybów. Otacza ją kilka mniejszych szop, w których składuje się górnicze parafernalia. Jedynym kamienny budynkiem jest murowana siedziba gwarectwa z zarządem rudokopu na skraju samego kotła. Pomiędzy budynkami rzadko kiedy panuje spokój, jeszcze rzadziej porządek i nigdy przed fajrantem. Wagony tłuką się na szynach, warsztaty hałasują, a ludzie i nieludzie spieszą z kopalni i nazad, by wyrobić z normami za wczoraj. Terminy, w przeciwieństwie do kopalni, nie mogą zostać zawalone.
Ilość słów: 0
Re: Sortownia i warsztaty
Alsvid opuściła żelazo. Ganesini pas opinający mu brzuch pod przeszywanicą. Adolf najchętniej opuściłby pomieszczenie, ale chwilowo nie miał jak.
Poinstruowany Goric, podjął z podłogi wypluwaną niedawno szmatę. Z celowością wskazującą na wyczucie, nie spieszył się zanadto, by dać rozbitej głowie podżupnika czas na przemyślenia.
— Mówili, że są od naszych kontrahentów… Kupców na kamień. Po-popiliśmy się i…
— Łże, gad — Goric zbił brudny, zaśliniony gałgan w kulę, powędrował za oparcie. — Jak mu kiedy na zebraniu zarządu dali mu wódki, mało się nie podławił.
— Piłem! — zaprzeczył Adolf, nie mniej żarliwy od wiszącego mu przed twarzą metalu. — Częstowali bogatymi trunkami, nawieźli różności!
— Dwóch było — podjął, przełykając. — Poważni, kupcy. Jeden długowłosy by elf, ciemny. Drugi szeroki, w sygnetach, brodaty…
— Trzeci — przypomniał sobie szybko, kątem oka dostrzegając jak krasnolud wznosi knebel, by przypieczętować nim przedłużające się milczenie. — Był jakoby czarownikiem...
Goric parsknął w głos, pokręcił głową, ewidentnie nieprzekonany, wznosząc pięść, by wcisnąć Adolfowi knebel w gardło, nie bacząc, że zrobi to razem z kilkoma zębami podżupnika czy nie. Przeczuwający, co miało nadejść Adolf, wziął głęboki wdech i zamknął oczy.
Poinstruowany Goric, podjął z podłogi wypluwaną niedawno szmatę. Z celowością wskazującą na wyczucie, nie spieszył się zanadto, by dać rozbitej głowie podżupnika czas na przemyślenia.
— Mówili, że są od naszych kontrahentów… Kupców na kamień. Po-popiliśmy się i…
— Łże, gad — Goric zbił brudny, zaśliniony gałgan w kulę, powędrował za oparcie. — Jak mu kiedy na zebraniu zarządu dali mu wódki, mało się nie podławił.
— Piłem! — zaprzeczył Adolf, nie mniej żarliwy od wiszącego mu przed twarzą metalu. — Częstowali bogatymi trunkami, nawieźli różności!
— Dwóch było — podjął, przełykając. — Poważni, kupcy. Jeden długowłosy by elf, ciemny. Drugi szeroki, w sygnetach, brodaty…
— Trzeci — przypomniał sobie szybko, kątem oka dostrzegając jak krasnolud wznosi knebel, by przypieczętować nim przedłużające się milczenie. — Był jakoby czarownikiem...
Goric parsknął w głos, pokręcił głową, ewidentnie nieprzekonany, wznosząc pięść, by wcisnąć Adolfowi knebel w gardło, nie bacząc, że zrobi to razem z kilkoma zębami podżupnika czy nie. Przeczuwający, co miało nadejść Adolf, wziął głęboki wdech i zamknął oczy.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sortownia i warsztaty
— Nie! — Dziewczynę zagłuszył brzęk upadającego na podłogę żelaza. Krasnolud ledwie zdążył uskoczyć jej z drogi, w jednej chwili znalazła się przy spętanym mężczyźnie, trzymając nie pogrzebacz, a puginał. Ostrze oparło się o drżącą grdykę podżupnika. Nawet nie poczuła, jak bolesna, świeżo zasklepiona rana nad biodrem otwiera się, brocząc krwią.
— Trzeci! — warknęła zachrypniętym głosem. — Jak wyglądał, co robił?! Gdzie ich znajdę?! Mów! Wszystko, co pamiętasz!
— Trzeci! — warknęła zachrypniętym głosem. — Jak wyglądał, co robił?! Gdzie ich znajdę?! Mów! Wszystko, co pamiętasz!
Ilość słów: 0
Re: Sortownia i warsztaty
Krasnolud uskoczył, unikając wpadnięcia na dziewczynę. Upuszczony pogrzebacz zaczął wypalać dziurę w zmiętolonym plecionym dywaniku obok biurka. A podżpunik Adolf przeląkł zimnego żelaza nawet bardziej niż rozgrzanego.
Przesłuchiwany odrzucił głowę w tył na ile pozwalała mu szyja, wciągając powietrze ze świstem i zduszonym okrzykiem zaskoczenia. Zduszonym puginałem napierającym mu na gardło. Mężczyzna skrzywił się boleśnie, przełykając ślinę. Alsvid poczuła to na sztychu. Uwolniona strużka krwi polała mu się za kołnierz. Adolf zbladł ponownie, zaczął dyszeć jak ktoś odcięty właśnie ze stryka. Z trudem łapał powietrze po szalonej gonitwie przestrachu z instynktem samozachowawczym, w której ten pierwszy wysuwał się na prowadzenie.
— Ciemny, blady, możny — niemal wyszczekał, czerwieniejąc od wstrzymywanego kaszlu. Czoło błyszczało mu od potu, całe ciało dygotało pod więzami. — Z sygnetem. Oglądał… Tylko. Pod nowe szyby. Dopuściłem go, na moment… Szukał miejsca. Przyobiecał… Dał coś. Za fatygę. Ganeeesini! Pokaż jej! I zabierz...
Jęk wydarł mu się z gardła, oczy uciekły mu na boki, szukając poparcia i ratunku.
— A pokarzę — Krasnolud przygasił dywan obcasem, podniósł pogrzebacz, odsuwając się o krok. — I poprawię jak nie odpowiesz. Gadaj, Adolek, to co wcześniej. Co to były za jedne.
— Mówiłeee — Adolf pocił się i jęczał, bez sukcesów próbując przybrać wygodniejszą pozycję na krześle. — Kupcy na kamień. Zmiastaaa.
Przesłuchiwany odrzucił głowę w tył na ile pozwalała mu szyja, wciągając powietrze ze świstem i zduszonym okrzykiem zaskoczenia. Zduszonym puginałem napierającym mu na gardło. Mężczyzna skrzywił się boleśnie, przełykając ślinę. Alsvid poczuła to na sztychu. Uwolniona strużka krwi polała mu się za kołnierz. Adolf zbladł ponownie, zaczął dyszeć jak ktoś odcięty właśnie ze stryka. Z trudem łapał powietrze po szalonej gonitwie przestrachu z instynktem samozachowawczym, w której ten pierwszy wysuwał się na prowadzenie.
— Ciemny, blady, możny — niemal wyszczekał, czerwieniejąc od wstrzymywanego kaszlu. Czoło błyszczało mu od potu, całe ciało dygotało pod więzami. — Z sygnetem. Oglądał… Tylko. Pod nowe szyby. Dopuściłem go, na moment… Szukał miejsca. Przyobiecał… Dał coś. Za fatygę. Ganeeesini! Pokaż jej! I zabierz...
Jęk wydarł mu się z gardła, oczy uciekły mu na boki, szukając poparcia i ratunku.
— A pokarzę — Krasnolud przygasił dywan obcasem, podniósł pogrzebacz, odsuwając się o krok. — I poprawię jak nie odpowiesz. Gadaj, Adolek, to co wcześniej. Co to były za jedne.
— Mówiłeee — Adolf pocił się i jęczał, bez sukcesów próbując przybrać wygodniejszą pozycję na krześle. — Kupcy na kamień. Zmiastaaa.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sortownia i warsztaty
Krew zebrała się na brzegu ostrza ciężkimi, tłustymi, ciemnymi kroplami, strużką spłynęła po szyi mężczyzny i wsiąkła w pomięty, rozchełstany kołnierz jego koszuli. Alsvid odwróciła głowę. Nie dlatego, że obrzydził ją widok, tylko dlatego, że niespodziewanie poczuła, jakby jej policzki znów lizał płomień, jak kąciki oczu pieką gorącem nieproszonych łez, które teraz musiała za wszelką cenę powstrzymać.
Ciałem dziewczyny targnęła nieuchronnie wściekłość, targnęła słabość, trwoga, wstyd i upokorzenie. Odsunęła się od związanego podżupnika gwałtownym ruchem, inaczej — pewna była — poderżnęłaby mu gardło bez namysłu.
Zrozumiała, że to już nie chłodną wilgoć krwi czuła na boku. To był dotyk ocierającego się o jej skórę sygnetu zatkniętego na jeden z długich, bladych palców. Twardość blaszanego stołu. Spokojne, beznamiętnie okrutne dłonie badające jej sparaliżowane ciało, jak ręce rzeźbiarza metodycznie oceniające kawał gładkiego marmuru. Oraz lodowaty dźwięk uwięzionego krzyku, gdy w środku wyła jak zwierzę.
Wzięła powolny, głęboki wdech i nawet wolniejszy wydech. To nie jeszcze nic nie znaczy, upierała się, usiłując skupić uwagę na oddechu, na wędrującym w piersi powietrzu i niczym innym. To mógł być ktokolwiek, jakikolwiek… Nie masz pewności, nie możesz mieć. Nie jesteś tam.
Zanim cisza zaczęła się niekomfortowo przedłużać, odreagowała. Szybko, krótko i konkretnie: zatknąwszy puginał za pas, strzeliła Adolfa w pysk, aż zakolebało się pod nim krzesło.
— Goric, pokaż mi, o czym mówił — wychrypiała, rozmasowując pięść i odgarniając z twarzy potargane kosmyki włosów. — Muszę mieć pewność.
Ciałem dziewczyny targnęła nieuchronnie wściekłość, targnęła słabość, trwoga, wstyd i upokorzenie. Odsunęła się od związanego podżupnika gwałtownym ruchem, inaczej — pewna była — poderżnęłaby mu gardło bez namysłu.
Zrozumiała, że to już nie chłodną wilgoć krwi czuła na boku. To był dotyk ocierającego się o jej skórę sygnetu zatkniętego na jeden z długich, bladych palców. Twardość blaszanego stołu. Spokojne, beznamiętnie okrutne dłonie badające jej sparaliżowane ciało, jak ręce rzeźbiarza metodycznie oceniające kawał gładkiego marmuru. Oraz lodowaty dźwięk uwięzionego krzyku, gdy w środku wyła jak zwierzę.
Wzięła powolny, głęboki wdech i nawet wolniejszy wydech. To nie jeszcze nic nie znaczy, upierała się, usiłując skupić uwagę na oddechu, na wędrującym w piersi powietrzu i niczym innym. To mógł być ktokolwiek, jakikolwiek… Nie masz pewności, nie możesz mieć. Nie jesteś tam.
Zanim cisza zaczęła się niekomfortowo przedłużać, odreagowała. Szybko, krótko i konkretnie: zatknąwszy puginał za pas, strzeliła Adolfa w pysk, aż zakolebało się pod nim krzesło.
— Goric, pokaż mi, o czym mówił — wychrypiała, rozmasowując pięść i odgarniając z twarzy potargane kosmyki włosów. — Muszę mieć pewność.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
Re: Sortownia i warsztaty
Trzaśnięta głowa podżupnika odleciała na kark, zachwiała na cienkiej szyi, kiwnęła kilka razy nim zawisła nad piersią bezwładnym ciężarem czaszki. Potraktowany uderzeniem mężczyzna zatrzepotał powiekami, pod którymi spojrzenie utraciło resztki skupienia, zaś zgromadzone w płucach powietrze uwolniło się przez nos jednym, długim wizgiem, do którego zabrzmiał syknięcie stojącego obok Gorica.
— Nie w łeb! Ej, psiakrew… — Krasnolud machnął ręką, spoglądając po ogłuszonym urzędniku, którego z wolna opłynęła przytomność, manifestująca się jeszcze sporadycznie buczącym bełkotem, jaki tamten wydobywał z siebie pod nosem i przewiercaniem nierozumiejącym wzrokiem swoich kolan.
— Ja ta wiem o czym? — Goric zakręcił w miejscu, podrapał pod szłomem, rozejrzał w poszukiwaniu nie wiedzieć czego i wzruszył ramionami na dokładkę. — Nie znam, co on im tam pokazywał. Wpuścić ich musiał, tedy co Milan miał stróżowanie, niech mu ziemia lekką będzie. Nowe szybiki są dwa, ale czego tamten możny chciał tam szukać, tegom się nie wywiedział, Adol sam nie wie. Mówił, że dał mu tam zwyczajnie wleźć, a tam przecie ledwie urobiona zabierka i dwie podpory na krzyż...
Ochroniarz mówił szybko i sporo, co rusz poprawiając pasa i pozierając na drzwi, jakby spodziewał się, że zaraz posłyszy dobijające się do nich zniecierpliwione dobijanie kilku kułaków. Akurat wówczas dobiegły ich z zewnątrz podniesione głosy, jednako zbyt odległe i przytłumione, by dało rozpoznać w nich coś więcej niż kolejną rozmowę lub kłótnię oczekujących w leju gwarków i majstrów.
Owe dalekie głosy, którym brakowało jeszcze do tego, by uznać je za niepokojące, dla Gorica urosły wyraźnie do dostatecznie alarmujących, by nagle zapragnął opuścić zaryglowany pokój z obitym, związanym i przypalonym namiestnikiem kopalni.
— Nic więcej tu nie najdziesz — zwrócił się do kobiety półgłosem, unikając patrzenia jej w oczy, mitygując się przed sobie tylko znaną krępacją. — Ostatnich klientów na kamień mamy po archiwach. Bierz, jak musisz. I wybywajmy stąd.
— Nie w łeb! Ej, psiakrew… — Krasnolud machnął ręką, spoglądając po ogłuszonym urzędniku, którego z wolna opłynęła przytomność, manifestująca się jeszcze sporadycznie buczącym bełkotem, jaki tamten wydobywał z siebie pod nosem i przewiercaniem nierozumiejącym wzrokiem swoich kolan.
— Ja ta wiem o czym? — Goric zakręcił w miejscu, podrapał pod szłomem, rozejrzał w poszukiwaniu nie wiedzieć czego i wzruszył ramionami na dokładkę. — Nie znam, co on im tam pokazywał. Wpuścić ich musiał, tedy co Milan miał stróżowanie, niech mu ziemia lekką będzie. Nowe szybiki są dwa, ale czego tamten możny chciał tam szukać, tegom się nie wywiedział, Adol sam nie wie. Mówił, że dał mu tam zwyczajnie wleźć, a tam przecie ledwie urobiona zabierka i dwie podpory na krzyż...
Ochroniarz mówił szybko i sporo, co rusz poprawiając pasa i pozierając na drzwi, jakby spodziewał się, że zaraz posłyszy dobijające się do nich zniecierpliwione dobijanie kilku kułaków. Akurat wówczas dobiegły ich z zewnątrz podniesione głosy, jednako zbyt odległe i przytłumione, by dało rozpoznać w nich coś więcej niż kolejną rozmowę lub kłótnię oczekujących w leju gwarków i majstrów.
Owe dalekie głosy, którym brakowało jeszcze do tego, by uznać je za niepokojące, dla Gorica urosły wyraźnie do dostatecznie alarmujących, by nagle zapragnął opuścić zaryglowany pokój z obitym, związanym i przypalonym namiestnikiem kopalni.
— Nic więcej tu nie najdziesz — zwrócił się do kobiety półgłosem, unikając patrzenia jej w oczy, mitygując się przed sobie tylko znaną krępacją. — Ostatnich klientów na kamień mamy po archiwach. Bierz, jak musisz. I wybywajmy stąd.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sortownia i warsztaty
Po wysokiej, wzburzonej fali, jak zwykle, przyszedł odpływ. Pustka. Nieczucie. Nic nie mogło trwać wiecznie, nawet cierpienie. Niestety, osoba, która powiedziała to Alsvid nie była w stanie powiedzieć również, kto będzie w stanie wytrzymać dłużej: cierpienie czy ona. Póki co, szli łeb w łeb.
Oparła się o blat biurka, jakby musiała odpocząć, mimowiednie przyciskając jedną rękę do piersi.
— Może czegoś szukał, a może podrzucał wam swojego pupila… — weszła krasnoludowi w słowo. — Jeśli o podarunkach mowa, to Adolf powiedział, że dostał coś od niego. Jeśli wiesz, co, to będę tego potrzebować. Wątpię, by jego czarodziejska eminencja figurował w waszych archiwach razem z adresem do korespondencji…
Ale nie zaszkodzi spróbować, dodała w myślach. Podeszła do jednej z wypełnionych posortowanymi arkuszami pergaminu szuflad, które powyciągała, przeszukując biuro — tej pełnej arkuszy opisanych „kamień i kruszec, kontrahenci” — i przeprosiła się z pokaźną ewidencją z ostatnich kilkunastu tygodni. Goric miał rację, prędzej cały kamieniołom weźmie szturmem zarząd, przejmie środki produkcji i ogłosi się pierwszym niezależnym kolektywem, niż ona zdąży przekartkować wszystko. Wcisnęła plik pod pachę.
Najwyższa pora zmiatać z tej parszywej dziury w ziemi.
Oparła się o blat biurka, jakby musiała odpocząć, mimowiednie przyciskając jedną rękę do piersi.
— Może czegoś szukał, a może podrzucał wam swojego pupila… — weszła krasnoludowi w słowo. — Jeśli o podarunkach mowa, to Adolf powiedział, że dostał coś od niego. Jeśli wiesz, co, to będę tego potrzebować. Wątpię, by jego czarodziejska eminencja figurował w waszych archiwach razem z adresem do korespondencji…
Ale nie zaszkodzi spróbować, dodała w myślach. Podeszła do jednej z wypełnionych posortowanymi arkuszami pergaminu szuflad, które powyciągała, przeszukując biuro — tej pełnej arkuszy opisanych „kamień i kruszec, kontrahenci” — i przeprosiła się z pokaźną ewidencją z ostatnich kilkunastu tygodni. Goric miał rację, prędzej cały kamieniołom weźmie szturmem zarząd, przejmie środki produkcji i ogłosi się pierwszym niezależnym kolektywem, niż ona zdąży przekartkować wszystko. Wcisnęła plik pod pachę.
Najwyższa pora zmiatać z tej parszywej dziury w ziemi.
Ilość słów: 0
Re: Sortownia i warsztaty
Goric pokręcił przecząco głową. Za szybko i nazbyt skwapliwie. Wiercił się w zniecierpliwieniu, oczekując, aż dziewczyna pozbiera interesującą ją ewidencję z ostatnich dni.
W trakcie kolekcjonowania przez nią papierów, z parteru dobiegł ich trudny do pomylenia huk wyważanych drzwi.
Niespodziewany ból rozbłysnął jej w skroni, świat przed jej załzawionymi oczami rozmył się i zawirował, uderzając ją z mocą w biodro — szczęście w nieszczęściu — to znajdujące się po stronie niepoharatanego jeszcze boku. Omdlenie jednocześnie wyczuliło i zniekształciło jej słuch, który szybko wypełniło dobiegające z prawego ucha dzwonienie, narastające proporcjonalnie do budzącego się w skroni bólu.
Przez zasłonę tego ostatniego i wielobarwnych plam mroczącej jej wzrok ujrzała rozmyty, pokraczny kształt oddalający się od niej w stronę biurka. Stukot podkutych buciorów o deski kantorka, szelest pospiesznie zgarnianych z blatu papierów. Coś ciężkiego i metalowego, szurającego po podłodze wespół z metalicznym grzechotem, a potem uderzającego o nią z trzaskiem.
Najwyraźniej zaś pomarańczową jasność na tle tego wszystkiego, przybierającą na sile wespół ze swądem spalenizny.
W trakcie kolekcjonowania przez nią papierów, z parteru dobiegł ich trudny do pomylenia huk wyważanych drzwi.
Niespodziewany ból rozbłysnął jej w skroni, świat przed jej załzawionymi oczami rozmył się i zawirował, uderzając ją z mocą w biodro — szczęście w nieszczęściu — to znajdujące się po stronie niepoharatanego jeszcze boku. Omdlenie jednocześnie wyczuliło i zniekształciło jej słuch, który szybko wypełniło dobiegające z prawego ucha dzwonienie, narastające proporcjonalnie do budzącego się w skroni bólu.
Przez zasłonę tego ostatniego i wielobarwnych plam mroczącej jej wzrok ujrzała rozmyty, pokraczny kształt oddalający się od niej w stronę biurka. Stukot podkutych buciorów o deski kantorka, szelest pospiesznie zgarnianych z blatu papierów. Coś ciężkiego i metalowego, szurającego po podłodze wespół z metalicznym grzechotem, a potem uderzającego o nią z trzaskiem.
Najwyraźniej zaś pomarańczową jasność na tle tego wszystkiego, przybierającą na sile wespół ze swądem spalenizny.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Sortownia i warsztaty
Alsvid nie zobaczyła, co ją w nią uderzyło. Mało ryzykownym stwierdzeniem byłoby, że nie miała zobaczyć.
Nim zdążyła pomyśleć choćby i najprostszą, najdurniejszą rzecz o dobiegającym od strony wejścia do budynku łoskocie wyważanych drzwi, leżała zwinięta na ziemi, na wpół jeszcze tam, na wpół już w głębokiej, zimnej ciemności. Nie, nie zimnej. Czuła ciepło, czuła ogień. Poruszyła się. Próbowała się podnieść, chociaż podeprzeć — nie mogła. Próbowała rozpoznać rozmazane szczegóły ciemnej sylwetki w ciężkich, podkutych butach i metaliczny dźwięk uderzający przed chwilą o drewnianą posadzkę. Kosz z węgłami? Nie wiedziała, w oczach miała mozaikę, falującą profuzję barw. W głowie tylko promieniujący ból.
Na ślepo usiłowała wyciągnąć rękę w kierunku uda. Po puginał.
Nim zdążyła pomyśleć choćby i najprostszą, najdurniejszą rzecz o dobiegającym od strony wejścia do budynku łoskocie wyważanych drzwi, leżała zwinięta na ziemi, na wpół jeszcze tam, na wpół już w głębokiej, zimnej ciemności. Nie, nie zimnej. Czuła ciepło, czuła ogień. Poruszyła się. Próbowała się podnieść, chociaż podeprzeć — nie mogła. Próbowała rozpoznać rozmazane szczegóły ciemnej sylwetki w ciężkich, podkutych butach i metaliczny dźwięk uderzający przed chwilą o drewnianą posadzkę. Kosz z węgłami? Nie wiedziała, w oczach miała mozaikę, falującą profuzję barw. W głowie tylko promieniujący ból.
Na ślepo usiłowała wyciągnąć rękę w kierunku uda. Po puginał.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
Re: Sortownia i warsztaty
Alsvid jeszcze długo miała nie zobaczyć niczego poza kalejdoskopem mieniącym się po drugiej stronie mętnej tafli. Rozmyte smugi, akcentowane wyłącznie rozbłyskami oślepiającego światła migały jej przed oczami w zalewającym zmysły gorącu i jednostajnym pisku wzrastającym w uszach wespół z dźwiękami otoczenia — karykaturalnie zniekształconymi do dudniących, niewyraźnych basów.
Próba uniesienia ciążącej głowy i podparcia się zwieńczyło fiasko odbierające władność członków, a obdzielające w zamian bólem i zawrotami, w których pogubiła resztki orientacji. W całym tym wirze, malstormie otaczających ją wrażeń — dźwięków, błysków, kolorów i żaru, jedyną stałością była rękojeść dobytego puginału dzierżona w jej zamykającej się z trudem dłoni.
Coś trzasnęło, tym razem całkiem blisko. Gorąc wokół zdawał się cofnąć o krok. Okrzyk zaskoczenia wzniósł się nad dzwonienie w uszach, na krótko, zanim utonął w eksplozji przysłaniającej jej cały rejestrowany obecnie świat.
Ponownie wypełzła z ciemności, tym razem nie zimnej ani gorącej. Zorientowała się, że to, co pali, to wyłącznie jej własna skóra, wspomnieniem ognia wyniesionym jeszcze z kopalni. Że drażniące nozdrza i gardło kłęby dymu rozwiewają się z wolna wespół z mgłą zasnuwającą jej oczy. Na tyle, by dało rozróżniać się kształty, choć te konsekwentnie krągliły się i rozlewały w ograniczonym ruchomymi cieniami polu widzenia.
Gęba Sherida okazywała się paskudną nawet w zniekształceniu. Oddychał ciężko, łapczywie, zupełnie inaczej niż pamiętała to u ich rodzaju. Ale najwyraźniej żył i poruszał się o własnych siłach. To samo, choć tylko w połowie, można było powiedzieć o niej samej.
— Wziąłem. Moc. Niewiele. Czasu. Ślad. Będzie. — Średnio co drugie słowo docierało do niej, w trakcie gdy wiedźmin pomagał podźwignąć się jej z ziemi, de facto, zarzucając ją sobie na ramię, w oczekiwaniu aż jej stopy znajdą czucie i podporę w deskach kantorka. Finalnie znalazł się na nich tylko jej sztylet, uderzając o nie ze stukiem, kiedy wypadł jej z mdlejącej dłoni.
Po raz pierwszy obudziła się w taczce. Jednej z wielu przezornie przytaszczonych wcześniej przez gwarków. Wehikuł podskakiwał na wyboistej ścieżce, skrzypiał żwirem pod kołami, mieszał z odległymi okrzykami. Głowa podskakiwała razem z nim, a żołądek do samego gardła.
Kolejne szarpnięcie, dużo mocniejsze wyrwało ją z omdlenia. Potem kolejne, cała następująca po sobie seria. Już nie taczka, ale koński grzbiet. Nie wyboje, lecz galop. Poznała nawet na granicy utraty przytomności. Ta ponownie nie kazała na siebie długo czekać.
— Goric... Żadnym pozorem… nie Croizeit. — Para kocich… Nie, żmijowych oczu. Nachyla się nad nią, wciskając jej coś w dłoń. Niewielkiego, z grubsza obłego. Sherid przemawia do niej. Bardziej z groźbą niż obietnicą. — Wrócę.
Była to ostatnia rzecz, którą udało jej się zapamiętać.
Próba uniesienia ciążącej głowy i podparcia się zwieńczyło fiasko odbierające władność członków, a obdzielające w zamian bólem i zawrotami, w których pogubiła resztki orientacji. W całym tym wirze, malstormie otaczających ją wrażeń — dźwięków, błysków, kolorów i żaru, jedyną stałością była rękojeść dobytego puginału dzierżona w jej zamykającej się z trudem dłoni.
Coś trzasnęło, tym razem całkiem blisko. Gorąc wokół zdawał się cofnąć o krok. Okrzyk zaskoczenia wzniósł się nad dzwonienie w uszach, na krótko, zanim utonął w eksplozji przysłaniającej jej cały rejestrowany obecnie świat.
Ponownie wypełzła z ciemności, tym razem nie zimnej ani gorącej. Zorientowała się, że to, co pali, to wyłącznie jej własna skóra, wspomnieniem ognia wyniesionym jeszcze z kopalni. Że drażniące nozdrza i gardło kłęby dymu rozwiewają się z wolna wespół z mgłą zasnuwającą jej oczy. Na tyle, by dało rozróżniać się kształty, choć te konsekwentnie krągliły się i rozlewały w ograniczonym ruchomymi cieniami polu widzenia.
Gęba Sherida okazywała się paskudną nawet w zniekształceniu. Oddychał ciężko, łapczywie, zupełnie inaczej niż pamiętała to u ich rodzaju. Ale najwyraźniej żył i poruszał się o własnych siłach. To samo, choć tylko w połowie, można było powiedzieć o niej samej.
— Wziąłem. Moc. Niewiele. Czasu. Ślad. Będzie. — Średnio co drugie słowo docierało do niej, w trakcie gdy wiedźmin pomagał podźwignąć się jej z ziemi, de facto, zarzucając ją sobie na ramię, w oczekiwaniu aż jej stopy znajdą czucie i podporę w deskach kantorka. Finalnie znalazł się na nich tylko jej sztylet, uderzając o nie ze stukiem, kiedy wypadł jej z mdlejącej dłoni.
Po raz pierwszy obudziła się w taczce. Jednej z wielu przezornie przytaszczonych wcześniej przez gwarków. Wehikuł podskakiwał na wyboistej ścieżce, skrzypiał żwirem pod kołami, mieszał z odległymi okrzykami. Głowa podskakiwała razem z nim, a żołądek do samego gardła.
Kolejne szarpnięcie, dużo mocniejsze wyrwało ją z omdlenia. Potem kolejne, cała następująca po sobie seria. Już nie taczka, ale koński grzbiet. Nie wyboje, lecz galop. Poznała nawet na granicy utraty przytomności. Ta ponownie nie kazała na siebie długo czekać.
— Goric... Żadnym pozorem… nie Croizeit. — Para kocich… Nie, żmijowych oczu. Nachyla się nad nią, wciskając jej coś w dłoń. Niewielkiego, z grubsza obłego. Sherid przemawia do niej. Bardziej z groźbą niż obietnicą. — Wrócę.
Była to ostatnia rzecz, którą udało jej się zapamiętać.
Ilość słów: 0
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław