Chata Wiedzącej
Chata Wiedzącej
Jak pryszcz na gładkim liczku albo raczej kwiat na środku pola, stoi samotnie na najdalszym od wioski zakolu rzeki i szczerzy zbutwiałe pół ostrokołu nieduża, pojedyncza chałupa. Zarośnięta chwastem i krzewami malin, schowana nieśmiało za pagórkiem, ale zaopiekowana, świeżo łatana gliną i okryta gęstą strzechą, spomiędzy której snuje się z komina dniem i nocą smuga dziwnie pachnącego dymu. Nie idzie prawie poznać, że to chata guślarki, miejscowej Wiedzącej — chyba że po jej znamiennym oddaleniu od pól i wiejskich zabudowań, jak gdyby pas „ziemi niczyjej” miał być skuteczną ochroną od wszelkiego uroku i czarostwa plączącego się po obejściu czarownicy. Mimo to ścieżka wydeptywana przez gołe stopy i chodaki wzdłuż brzegu Rząsawy pod sam próg chałupy nie stygnie nawet na dzień. Wśród prostego ludu panuje niesłabnące zapotrzebowanie na magiczne utensylia, maści do krowich wymion, heksy, mikstury miłosne i napary na spędzanie płodów, nawet jeśli ich podaż i pozyskiwanie odbywają się w atmosferze wzajemnej pogardy oraz milczącej dezaprobaty lokalnego kultu Kreve. Poza czarostwem i złośliwymi urokami, po zadbanym obejściu plączą się kolejno trzy kury, kogut, leniwy kot i pies drzemiący zwykle pod okapem chałupy — wszystkie czarne, jak wytarzane w smole. Nie ma szopki ni obory, tylko nieduży kurnik oraz wiata, pod którą suszy się cały przegląd lokalnej flory zielnej. Przegląd warzyw dojrzewa z kolei w równych rzędach na poletku. Każdy przyłapany na regularnych wizytach o zaopatrzenie lub poradę u guślarki zapiera się, że nie zna jej nawet z imienia — czy to z racji lęku przed ostracyzmem wyznawców boga Kreve, czy skrytości czarownicy — przyjęło się wołać kobietę po prostu „Wiedzącą ze Srebrnego Brzegu”.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Chata Wiedzącej
Zmilczała uwagę, dziwne myśli i dziwne sny, i sięgnęła po dzbanek, z którego upiła kilka głębokich łyków. Nazwy poszczególnych składników wymienionych przez Rinę niewiele jej mówiły, uznała jednak, że gdyby wiedźma doprawdy chciała otruć ją lub odurzyć, miała już ku temu kilka znacznie lepszych okazji. Co przypomniało dziewczynie o drobnym, lecz istotnym szczególe. — Żadnej magii, proszę. Nawet śladowej ilości.
Czuła się nadal irytująco ospała, powolna, zmęczona. Ale chyba odrobinę mniej z każdą chwilą. Jej żołądek przestał boleśnie ssać i kurczyć się z głodu, a ciepły, ziołowy napar, choć gorzkawy w smaku i kojarzący się nieprzyjemnie z wizytą u cyrulika, zostawiał w gardle kojącą ulgę. Całkiem sprawnie osuszyła resztę dzbanka, po czym odstawiła naczynie na podłogę obok posłania.
Gdy Rina wyciągnęła rękę i bez ostrzeżenia dotknęła jej czoła, Alsvid odsunęła się płochliwie. Odruchowo. Znieruchomiała, obserwując na twarzy badającej ją kobiety krzywy grymas, który wydawał się dziewczynie dziwnie znajomy. Bo był. Pytanie uformowało się na końcu jej języka.
Postanowiła zachować je dla siebie. Postanowiła uwierzyć, że grymas spowodowany był wyłącznie wpadającym w oczy czarownicy słońcem. Niczym więcej.
— Bez zawrotów, bez nudności. Nie dzisiaj. Stanu nie planuję odmieniać.
Ochoczo odwinęła oba bandaże ściskające opatrunki na jej przedramionach, po czym, nim gospodyni zdążyła zaprotestować, ściągnęła również ten przepasający głowę. Pewna była, że jeśli spędzi choć jeden dzień więcej obwinięta niczym kukła na święto Imbaelk, to sama rzuci się do rzeki.
Nadal czuła zadzior obok serca. Oraz zupełnie inne kłucie, spinające ją jak ostrogą.
Czuła się nadal irytująco ospała, powolna, zmęczona. Ale chyba odrobinę mniej z każdą chwilą. Jej żołądek przestał boleśnie ssać i kurczyć się z głodu, a ciepły, ziołowy napar, choć gorzkawy w smaku i kojarzący się nieprzyjemnie z wizytą u cyrulika, zostawiał w gardle kojącą ulgę. Całkiem sprawnie osuszyła resztę dzbanka, po czym odstawiła naczynie na podłogę obok posłania.
Gdy Rina wyciągnęła rękę i bez ostrzeżenia dotknęła jej czoła, Alsvid odsunęła się płochliwie. Odruchowo. Znieruchomiała, obserwując na twarzy badającej ją kobiety krzywy grymas, który wydawał się dziewczynie dziwnie znajomy. Bo był. Pytanie uformowało się na końcu jej języka.
Postanowiła zachować je dla siebie. Postanowiła uwierzyć, że grymas spowodowany był wyłącznie wpadającym w oczy czarownicy słońcem. Niczym więcej.
— Bez zawrotów, bez nudności. Nie dzisiaj. Stanu nie planuję odmieniać.
Ochoczo odwinęła oba bandaże ściskające opatrunki na jej przedramionach, po czym, nim gospodyni zdążyła zaprotestować, ściągnęła również ten przepasający głowę. Pewna była, że jeśli spędzi choć jeden dzień więcej obwinięta niczym kukła na święto Imbaelk, to sama rzuci się do rzeki.
Nadal czuła zadzior obok serca. Oraz zupełnie inne kłucie, spinające ją jak ostrogą.
Ilość słów: 0
Re: Chata Wiedzącej
Kobieta drgnęła zauważalnie, kiedy białowłosa ujawniła jej istotny szczegół. Obracając się z wolna ku pacjentce, spojrzała na nią uważnie. W jej spojrzeniu zatliło się zainteresowanie, lecz nie towarzyszyło mu zaskoczenie. Wiedźma wiedziała. W specyfice jej fachu można było uznać to za dobrą referencję.
— Tak — przyznała bez ogródek. — Zdążyłam się zorientować. W samą porę.
Cofnęła dłoń na odruchową reakcję dziewczyny, tym razem nieco zaskoczona lub przyzwyczajona do bezpośredniości wobec pacjentów.
— Twoja... reakcja napędziła mi wcześniej nieco strachu. Uwzględniam ją przy terapii. Same naturalne składniki. I czas. Będziesz go potrzebowała.
Przez dłuższą chwilę, wiedźma odwzajemniła brzemienne milczenie zawieszonym w niebycie pytaniem. Nie zadała go, przestała również pytać o jej rany, nawet jeśli wcześniej powodowała nią tylko zawodowa ciekawość. Zamiast tego komentowała każdą wykonywaną właśnie czynność, opowiadając jej o lekarstwach i stanie jej ran. Nie zaprotestowała na pozbycie się opatrunków z rąk i głowy, ograniczając do krótkiego pouczenia.
— Rumianek i czarny bez — oznajmiła, wychodząc na moment do sieni i wracając z innym, nieco pękatym dzbankiem oraz niewielką miednicą. — Wystudzony. Nie pij go, tylko co jakiś czas przemywaj nim oparzenia. Nie potrzebujesz na nie dłużej opatrunku z okładem z lepiężnika, ale przez jakiś czas nie wystawiaj skóry na słońce.
— Żebra? — rzuciła hasłowym pytaniem, wyciągając na światło dzienne szerszy kawał niezłożonego płótna oraz biorąc się za rozdrabianie ostro woniejącej, ziołowej papki w moździerzu. — Możesz wyjść dzisiaj na podwórze. Świeże powietrze dobrze ci zrobi. Kiedy ci się poprawi, także poza nie.
Wiedźma odłożyła tłuczek, wypełniając pomieszczenie świeżą wonią znajomo woniejących, lecz nieznanych jej z nazwy specyfików.
— Jeżeli uznasz, że nic ci nie grozi — dodała ostrożnie. — Koszula.
Ostatnie słowo zdawało się być prośbą lub poleceniem.
— Tak — przyznała bez ogródek. — Zdążyłam się zorientować. W samą porę.
Cofnęła dłoń na odruchową reakcję dziewczyny, tym razem nieco zaskoczona lub przyzwyczajona do bezpośredniości wobec pacjentów.
— Twoja... reakcja napędziła mi wcześniej nieco strachu. Uwzględniam ją przy terapii. Same naturalne składniki. I czas. Będziesz go potrzebowała.
Przez dłuższą chwilę, wiedźma odwzajemniła brzemienne milczenie zawieszonym w niebycie pytaniem. Nie zadała go, przestała również pytać o jej rany, nawet jeśli wcześniej powodowała nią tylko zawodowa ciekawość. Zamiast tego komentowała każdą wykonywaną właśnie czynność, opowiadając jej o lekarstwach i stanie jej ran. Nie zaprotestowała na pozbycie się opatrunków z rąk i głowy, ograniczając do krótkiego pouczenia.
— Rumianek i czarny bez — oznajmiła, wychodząc na moment do sieni i wracając z innym, nieco pękatym dzbankiem oraz niewielką miednicą. — Wystudzony. Nie pij go, tylko co jakiś czas przemywaj nim oparzenia. Nie potrzebujesz na nie dłużej opatrunku z okładem z lepiężnika, ale przez jakiś czas nie wystawiaj skóry na słońce.
— Żebra? — rzuciła hasłowym pytaniem, wyciągając na światło dzienne szerszy kawał niezłożonego płótna oraz biorąc się za rozdrabianie ostro woniejącej, ziołowej papki w moździerzu. — Możesz wyjść dzisiaj na podwórze. Świeże powietrze dobrze ci zrobi. Kiedy ci się poprawi, także poza nie.
Wiedźma odłożyła tłuczek, wypełniając pomieszczenie świeżą wonią znajomo woniejących, lecz nieznanych jej z nazwy specyfików.
— Jeżeli uznasz, że nic ci nie grozi — dodała ostrożnie. — Koszula.
Ostatnie słowo zdawało się być prośbą lub poleceniem.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Chata Wiedzącej
— Jak długo? — wtrąciła bezzwłocznie. Zaczęła się szczerze zastanawiać, czy agresywna kuracja naszprycowanymi magią dekoktami nie okazałaby się warta ryzyka. Czas był ostatnią rzeczą, jaką chciała poświęcić.
Słuchała szczegółowych wyjaśnień Riny bardziej z grzeczności, niźli zainteresowania. Myśli dziewczyny nadal pędziły w zupełnie przeciwnym kierunku. Choć na krótką chwilę pragnęła je wyciszyć. Na moment. Zajęła się tedy przyniesionym przez gospodynię chłodnym odwarem, przelewając odrobinę do czary. Faktycznie, pachniał intensywnie bzem i rumiankiem, wonią letniej łąki. Umoczyła kawałek czystego kompresu, po czym obmyła po kolei ramiona, czując niemal natychmiastową ulgę i wnikającą w skórę wilgoć. Po krótkim namyśle przemyła także twarz, szyję i dekolt. Zamarzyła o długiej, ciepłej kąpieli zwieńczonej chluśnięciem lodowatej wody.
— Powiedz mi dobry kawał, to się przekonamy — odparła zapytana o stan żeber i nie trwoniąc czasu na naukę pruderii, wyplątała się niezdarnie z koszuli. Skwitowała dość eufemistyczne ostrzeżenie czarownicy na wpół drwiącą, na wpół poważną refleksją. — W tym tkwi sekret i szkopuł. Zawsze mi coś grozi.
Powoli odwinęła bandaż przepasający ją w talii, na wysokości pamiątki po drace we „Fajrancie”. Sama niecierpliwiła się, by dokonać inspekcji oraz racjonalnej ewaluacji uszkodzeń. Wciąż miała nadzieję, że nie było tak źle, albo że Rina wyolbrzymiała problem. Ale niewielką. Czarownica zdążyła dowieść, że znała się na rzeczy i to znacznie lepiej od niej.
Słuchała szczegółowych wyjaśnień Riny bardziej z grzeczności, niźli zainteresowania. Myśli dziewczyny nadal pędziły w zupełnie przeciwnym kierunku. Choć na krótką chwilę pragnęła je wyciszyć. Na moment. Zajęła się tedy przyniesionym przez gospodynię chłodnym odwarem, przelewając odrobinę do czary. Faktycznie, pachniał intensywnie bzem i rumiankiem, wonią letniej łąki. Umoczyła kawałek czystego kompresu, po czym obmyła po kolei ramiona, czując niemal natychmiastową ulgę i wnikającą w skórę wilgoć. Po krótkim namyśle przemyła także twarz, szyję i dekolt. Zamarzyła o długiej, ciepłej kąpieli zwieńczonej chluśnięciem lodowatej wody.
— Powiedz mi dobry kawał, to się przekonamy — odparła zapytana o stan żeber i nie trwoniąc czasu na naukę pruderii, wyplątała się niezdarnie z koszuli. Skwitowała dość eufemistyczne ostrzeżenie czarownicy na wpół drwiącą, na wpół poważną refleksją. — W tym tkwi sekret i szkopuł. Zawsze mi coś grozi.
Powoli odwinęła bandaż przepasający ją w talii, na wysokości pamiątki po drace we „Fajrancie”. Sama niecierpliwiła się, by dokonać inspekcji oraz racjonalnej ewaluacji uszkodzeń. Wciąż miała nadzieję, że nie było tak źle, albo że Rina wyolbrzymiała problem. Ale niewielką. Czarownica zdążyła dowieść, że znała się na rzeczy i to znacznie lepiej od niej.
Ilość słów: 0
Re: Chata Wiedzącej
— Minimum tydzień, żeby mieć pewność. — odparła jej, wydając się przy tym wręcz lekko urażona nagłością jej pytania i pobrzmiewającym w nim zniecierpliwieniem. Niby artysta słuchający krytyki swojego dzieła.
— Jesteś zdrowa i możesz iść — dała upust zjadliwości, kiedy białowłosa poprosiła ją o kawał. Widząc odsłoniętą ranę, Rina zacmokała. Alsvid nie była w stanie powiedzieć, czy była to reakcja aprobaty, czy wprost przeciwnie. Zdjęty opatrunek nasączony był ściemniałą krwią oraz starym okładem. Samej trudno było przyjrzeć się ranie, z powodu nachylenia oraz bólu, jaki wywoływała każda podjęta próba. To, co udało jej się dojrzeć i zmiarkować nie wyglądało szczególnie niepokojąco. Doświadczenie zdobyte na szlaku nauczyło ją jednak, że pozornie niepozorne obrażenia bywały zabójcami nierychliwymi, choć skutecznymi. Niejedno błahe draśnięcie, nawet zadane czymś, co nie było bronią, potrafiło wrócić krwawieniem lub inną komplikacją.
— Opuchlizna prawidłowa. Bez śladów rozwijającego się zakażenia. — Wiedźma wydała z siebie mruknięcie, tym razem możliwe do odczytania jako kontentacja, kilkukrotnie przykładając zwilżone płótno do miejsca uderzenia, by pozbyć się zanieczyszczeń. Chwilę potem kazała przytrzymać jej świeży okład i wyprostować się bardziej, by mogła go zabandażować. Zaszczypało, ale słabiej od alkoholu. Więcej bólu niż nacisk oraz przyłożony do rany medykament sprawiła jej sama zmiana pozycji — niedawne kłucie, zdawało się jej teraz szarpaniem. Białowłosa nie wiedziała, czy można było uznać to za poprawę.
— Będzie lepiej — rzuciła, lekko nieobecnym głosem, zabierając stary opatrunek i powstając znad jej siennika. Cudzoziemka nie mogła oprzeć się dziwnemu wrażeniu, że słowa nie były skierowane do niej. — Ze snami chyba również będę mogła ci pomóc. Doraźnie. Ale jeszcze nie teraz.
— Jesteś zdrowa i możesz iść — dała upust zjadliwości, kiedy białowłosa poprosiła ją o kawał. Widząc odsłoniętą ranę, Rina zacmokała. Alsvid nie była w stanie powiedzieć, czy była to reakcja aprobaty, czy wprost przeciwnie. Zdjęty opatrunek nasączony był ściemniałą krwią oraz starym okładem. Samej trudno było przyjrzeć się ranie, z powodu nachylenia oraz bólu, jaki wywoływała każda podjęta próba. To, co udało jej się dojrzeć i zmiarkować nie wyglądało szczególnie niepokojąco. Doświadczenie zdobyte na szlaku nauczyło ją jednak, że pozornie niepozorne obrażenia bywały zabójcami nierychliwymi, choć skutecznymi. Niejedno błahe draśnięcie, nawet zadane czymś, co nie było bronią, potrafiło wrócić krwawieniem lub inną komplikacją.
— Opuchlizna prawidłowa. Bez śladów rozwijającego się zakażenia. — Wiedźma wydała z siebie mruknięcie, tym razem możliwe do odczytania jako kontentacja, kilkukrotnie przykładając zwilżone płótno do miejsca uderzenia, by pozbyć się zanieczyszczeń. Chwilę potem kazała przytrzymać jej świeży okład i wyprostować się bardziej, by mogła go zabandażować. Zaszczypało, ale słabiej od alkoholu. Więcej bólu niż nacisk oraz przyłożony do rany medykament sprawiła jej sama zmiana pozycji — niedawne kłucie, zdawało się jej teraz szarpaniem. Białowłosa nie wiedziała, czy można było uznać to za poprawę.
— Będzie lepiej — rzuciła, lekko nieobecnym głosem, zabierając stary opatrunek i powstając znad jej siennika. Cudzoziemka nie mogła oprzeć się dziwnemu wrażeniu, że słowa nie były skierowane do niej. — Ze snami chyba również będę mogła ci pomóc. Doraźnie. Ale jeszcze nie teraz.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Chata Wiedzącej
Dziewczyna podsumowała ofiarowany dowcip spojrzeniem, któremu nie sposób było leżeć dalej od rozbawienia i znów rozejrzała się po izbie, jakby szukała miejsca, o które mogłaby przywalić głową. Tydzień, miesiąc, rok, trzynaście lat… — w więzieniu własnej nienawiści nie był potrzebny kat, czas stawał się najdotkliwszą torturą i prędzej czy później, łamał każdego.
Mam przesrane, skwitowała.
Naciągnęła koszulę z powrotem na świeżo zmieniony opatrunek, usiłując nie dawać upustu grymasom ani utyskiwaniom bólu, gdy musiała raz jeszcze pochylić się, a potem wyprostować. Zaczęła natomiast spoglądać z nowej, łaskawszej perspektywy na fakt, że pierwsze trzy dni pod opieką Riny spędziła znieczulona do nieprzytomności.
— Zaczerpnę tego świeżego powietrza — westchnęła w końcu. — Zgaduję, że nie znajdę wieczorem w okolicy blaszanej wanny? — odwdzięczyła się zjadliwością. — Albo chociaż balii? Miednicy i cebra? Czegokolwiek.
Ostatnia uwaga kobiety powstrzymała ją przed podniesieniem się. Uwadze Alsvid nie umknął nagle dość nieswojo brzmiący głos czarownicy, na pewno też nie lakoniczność jakże hojnej oferty. A hojność w połączeniu z lakonicznością zawsze wzbudzała w niej sceptycyzm. Skrzyżowała ramiona na kolanach. — Jak dokładnie? I czemu? Dlaczego miałabyś pomagać mi bardziej niż dotąd?
Nie próbowała ukrywać ani ostrożności, ani powątpiewania w ludzką ofiarność i bezinteresowność, ani tego, że w oczekiwaniu na odpowiedź bacznie obserwowała reakcję Riny, za nic mając sobie ryzyko potencjalnego dalszego urażenia gospodyni. Dość doświadczyła w swoim życiu szczodrej „pomocy”, zwłaszcza w sprawach, o których było mowa. Nie zamierzała dać się złożyć na ołtarzu dobrych intencji.
Mam przesrane, skwitowała.
Naciągnęła koszulę z powrotem na świeżo zmieniony opatrunek, usiłując nie dawać upustu grymasom ani utyskiwaniom bólu, gdy musiała raz jeszcze pochylić się, a potem wyprostować. Zaczęła natomiast spoglądać z nowej, łaskawszej perspektywy na fakt, że pierwsze trzy dni pod opieką Riny spędziła znieczulona do nieprzytomności.
— Zaczerpnę tego świeżego powietrza — westchnęła w końcu. — Zgaduję, że nie znajdę wieczorem w okolicy blaszanej wanny? — odwdzięczyła się zjadliwością. — Albo chociaż balii? Miednicy i cebra? Czegokolwiek.
Ostatnia uwaga kobiety powstrzymała ją przed podniesieniem się. Uwadze Alsvid nie umknął nagle dość nieswojo brzmiący głos czarownicy, na pewno też nie lakoniczność jakże hojnej oferty. A hojność w połączeniu z lakonicznością zawsze wzbudzała w niej sceptycyzm. Skrzyżowała ramiona na kolanach. — Jak dokładnie? I czemu? Dlaczego miałabyś pomagać mi bardziej niż dotąd?
Nie próbowała ukrywać ani ostrożności, ani powątpiewania w ludzką ofiarność i bezinteresowność, ani tego, że w oczekiwaniu na odpowiedź bacznie obserwowała reakcję Riny, za nic mając sobie ryzyko potencjalnego dalszego urażenia gospodyni. Dość doświadczyła w swoim życiu szczodrej „pomocy”, zwłaszcza w sprawach, o których było mowa. Nie zamierzała dać się złożyć na ołtarzu dobrych intencji.
Ilość słów: 0
Re: Chata Wiedzącej
Na uwagę o blaszanej balii kobieta otaksowała ją dziwnym, przeciągłym spojrzeniem.
— Ceber i miednica. To wszystko, na co mnie stać. Rozejrzyj się w sieni i przed chatą. Balia też powinna się znaleźć.
Pytanie i nieukrywana w nim podejrzliwość sprawiły, że wzrok wiedźmy zmienił się po raz kolejny. O dziwo na łagodniejszy.
— Ziołami i środkami. Naturalnymi — odparła cierpliwie. — Niedawno skarżyłaś się na mary.
— Dobry sen i samopoczucie pacjenta — podjęła. — To także część terapii. Opcjonalna. To nie mój sen ani samopoczucie, nie będę ci się narzucać. Ktoś idzie.
Rozległo się pukanie do drzwi. Uwadze Alsvid nie umknęło, że jej uzdrowicielka uprzedziła je swoimi słowami.
— Pójdę. Jeżeli nie chcesz rzucać się w oczy podczas czerpania, zaczekaj jeszcze z wyjściem.
Zabierając naręcze zużytych opatrunków oraz osuszony dzban, gospodyni opuściła jej pokój. Ostrożnie, szukając wolnej ręki, zawarła za sobą drzwi jej kwatery, niespiesznie ruszając, by uchylić te wejściowe.
Ze swojego posłania i odległego kąta pokoju usłyszała wyłącznie to, że do chaty wpadł lamentujący kobiecy głos, zanoszący niewyraźnie wybuczaną skargę uspokajaną cichym, lecz bardziej zrozumiałym głosem Riny, przemawiającej do kogoś, kto nazywał się Mirka lub Emirka oraz zapraszający ową Mirkę lub Emirkę za próg.
— Ceber i miednica. To wszystko, na co mnie stać. Rozejrzyj się w sieni i przed chatą. Balia też powinna się znaleźć.
Pytanie i nieukrywana w nim podejrzliwość sprawiły, że wzrok wiedźmy zmienił się po raz kolejny. O dziwo na łagodniejszy.
— Ziołami i środkami. Naturalnymi — odparła cierpliwie. — Niedawno skarżyłaś się na mary.
— Dobry sen i samopoczucie pacjenta — podjęła. — To także część terapii. Opcjonalna. To nie mój sen ani samopoczucie, nie będę ci się narzucać. Ktoś idzie.
Rozległo się pukanie do drzwi. Uwadze Alsvid nie umknęło, że jej uzdrowicielka uprzedziła je swoimi słowami.
— Pójdę. Jeżeli nie chcesz rzucać się w oczy podczas czerpania, zaczekaj jeszcze z wyjściem.
Zabierając naręcze zużytych opatrunków oraz osuszony dzban, gospodyni opuściła jej pokój. Ostrożnie, szukając wolnej ręki, zawarła za sobą drzwi jej kwatery, niespiesznie ruszając, by uchylić te wejściowe.
Ze swojego posłania i odległego kąta pokoju usłyszała wyłącznie to, że do chaty wpadł lamentujący kobiecy głos, zanoszący niewyraźnie wybuczaną skargę uspokajaną cichym, lecz bardziej zrozumiałym głosem Riny, przemawiającej do kogoś, kto nazywał się Mirka lub Emirka oraz zapraszający ową Mirkę lub Emirkę za próg.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Chata Wiedzącej
Pozostawiona sama sobie, Alsvid zabębniła palcami o kolano, oparła się o ścianę przy posłaniu i wbiła wzrok w sufit, w rogu którego jakaś upasiona pajęczyca wiła misterną sieć. Nie mając nic szczególnego, czym mogłaby zająć ręce oraz myśli — poza bezcelowym miętoszeniem w ręku swojej jedynej fizycznej poszlaki, aż na pamięć pozna wszystkie jej krzywizny — mimowiednie przysłuchiwała się pojedynczym, wyrwanym z kontekstu słowom dochodzącym zza drzwi.
Tym razem wrażenie cofnięcia w czasie o prawie dekadę było nieodparte. Słyszała już kiedyś takie same skargi, szlochy, ten sam gniew i zawód, gdy nie ziszczały się oczekiwane cuda. Wysłuchiwała ich prawie każdego dnia — tak jak teraz, zza drzwi, krzątając się po podwórzu, urabiając zioła w moździerzu albo siekając warzywa na obiad. Szybko nauczyła się niemal bezbłędnie odgadywać poszczególne potrzeby, które mieszkańcy Wrzosów zanosili do Marigje. Zdychające króliki, toczące ropę z chrap krowy, skrzaty, chochliki, nietopyrze w stodole. Chłopi przychodzili po sproszkowane korzonki na niedomagającą męskość, potem ich kobiety przychodziły po napar z ruty, krwawnika i arcydzięglu. Krąg życia. Oczywiście, gdy ktoś od kilku dni gorączkował, gdy noworodek nie oddychał albo jego matka nie przestawała krwawić, zabobonni wieśniacy zjawiali się w ostatniej chwili, pomstując lub błagając na kolanach. A gdy zabobony zbierały swoje żniwo, winna była czarownica.
Na samo wspomnienie poczuła gniew. Oraz, o dziwo, ukłucie winy — tym razem nie wobec Marigje… a wobec Riny, która wyglądało na to, że bezinteresownie ofiarowała nieznajomej, nie znaczącej dla niej nic dziewczynie swój czas, opiekę, dach nad głową i najbardziej zaskakująco, wyrozumiałość. Kto wie, czy nie życie, wziąwszy pod uwagę, że u progu jej chaty Alsvid znalazła się pewnie lejąca się przez ręce.
Cóż miała do zaoferowania w zamian? Tę samą cyniczną, drwiącą, podejrzliwą sukę, co zawsze.
Proponowałaś zapłatę, odmówiła, upomniała się natychmiast, bezzwłocznie, dusząc uczucie w zarodku. Jak dziurę w murze, którą należało czym prędzej załatać. Wystarczyło, że w swym szczenięcym lęku przed doszczętnym sieroctwem kilku ludziom pozwoliła się przezeń prześlizgnąć. O kilku za dużo. I nigdy nie skończyło się to inaczej, jak zdradą albo rozczarowaniem, albo jednym i drugim. Najwyższa była pora zacząć wyciągać wnioski.
Tym razem wrażenie cofnięcia w czasie o prawie dekadę było nieodparte. Słyszała już kiedyś takie same skargi, szlochy, ten sam gniew i zawód, gdy nie ziszczały się oczekiwane cuda. Wysłuchiwała ich prawie każdego dnia — tak jak teraz, zza drzwi, krzątając się po podwórzu, urabiając zioła w moździerzu albo siekając warzywa na obiad. Szybko nauczyła się niemal bezbłędnie odgadywać poszczególne potrzeby, które mieszkańcy Wrzosów zanosili do Marigje. Zdychające króliki, toczące ropę z chrap krowy, skrzaty, chochliki, nietopyrze w stodole. Chłopi przychodzili po sproszkowane korzonki na niedomagającą męskość, potem ich kobiety przychodziły po napar z ruty, krwawnika i arcydzięglu. Krąg życia. Oczywiście, gdy ktoś od kilku dni gorączkował, gdy noworodek nie oddychał albo jego matka nie przestawała krwawić, zabobonni wieśniacy zjawiali się w ostatniej chwili, pomstując lub błagając na kolanach. A gdy zabobony zbierały swoje żniwo, winna była czarownica.
Na samo wspomnienie poczuła gniew. Oraz, o dziwo, ukłucie winy — tym razem nie wobec Marigje… a wobec Riny, która wyglądało na to, że bezinteresownie ofiarowała nieznajomej, nie znaczącej dla niej nic dziewczynie swój czas, opiekę, dach nad głową i najbardziej zaskakująco, wyrozumiałość. Kto wie, czy nie życie, wziąwszy pod uwagę, że u progu jej chaty Alsvid znalazła się pewnie lejąca się przez ręce.
Cóż miała do zaoferowania w zamian? Tę samą cyniczną, drwiącą, podejrzliwą sukę, co zawsze.
Proponowałaś zapłatę, odmówiła, upomniała się natychmiast, bezzwłocznie, dusząc uczucie w zarodku. Jak dziurę w murze, którą należało czym prędzej załatać. Wystarczyło, że w swym szczenięcym lęku przed doszczętnym sieroctwem kilku ludziom pozwoliła się przezeń prześlizgnąć. O kilku za dużo. I nigdy nie skończyło się to inaczej, jak zdradą albo rozczarowaniem, albo jednym i drugim. Najwyższa była pora zacząć wyciągać wnioski.
Ilość słów: 0
Re: Chata Wiedzącej
— …wuu u niej byyył! — wył głos na progu, uciszany i oddalający się w głąb chaty razem z łagodnymi, lecz stanowczymi słowami Riny. Po chwili docierał już do niej w formie niezrozumiałych, zlewających się tonów tłumionych drzwiami i ścianami domostwa. Jak mogła skonstatować — zaskakująco szczelnymi jak na wiejską chatę.
Tłusta pajęczyca w rogu uznając porę za fajrantową, przystąpiła do posiłku, odwijając sobie zakutanego w sieć chrabąszcza odłożonego na potem. Trzęsąc uplecionymi wkoło nićmi, zaczęła pożerać go szybko i łapczywie, poczynając od głowy.
Jeśli wierzyć słowom jej uzdrowicielki, czasu do wyciągania wniosków miała mieć w nadchodzących dniach pod dostatkiem.
Tłusta pajęczyca w rogu uznając porę za fajrantową, przystąpiła do posiłku, odwijając sobie zakutanego w sieć chrabąszcza odłożonego na potem. Trzęsąc uplecionymi wkoło nićmi, zaczęła pożerać go szybko i łapczywie, poczynając od głowy.
Jeśli wierzyć słowom jej uzdrowicielki, czasu do wyciągania wniosków miała mieć w nadchodzących dniach pod dostatkiem.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Chata Wiedzącej
Wysłuchując, czy tego chciała, czy nie, zdławionych przez ścianę niedocieczonych urywków rozmowy, dziewczyna odchyliła głowę i oparła się o ścianę. To mógł doprawdy być dla niej najbardziej przewlekły i najtrudniejszy tydzień od bardzo, bardzo długiego czasu.
Nie myliła się. Przynajmniej nie do końca.
Dni w Srebrnym Brzegu, w chacie Riny, upływały w sennym, beztroskim wręcz tempie, zwłaszcza, gdy porównać je do życia w novigradzkiej metropolii. Doprowadzało to Alsvid do szału. A to nie biorąc nawet pod uwagę katuszy, jakimi było oczekiwanie bezczynnie na powrót Sherida albo przynajmniej na odzyskanie sił na tyle, by mogła zgubić się podczas próby wytropienia go na własną rękę. Po pierwszych kilku wieczorach zaczęła niemożebnie tęsknić za hałasem, zaduchem i natłokiem ludzi, za wrzaskami sąsiadów dobiegającymi zza okna i muzyką oraz gwarem głosów z dołu. Nie wspomniawszy o winie, prochach i o dziewczynach.
Po kilku porankach miała ochotę cichcem zamordować koguta Riny.
Z początku przesiadywała na ganku chaty, wpatrując się w drzewa nad brzegiem ruczaju w głupim złudzeniu, że wreszcie ujrzy wyjeżdżającego spomiędzy nich skarosza. Później spędzała chłodne szarówki na snuciu się po okolicy, głównie wśród otaczających sadybę malowniczych, parujących letnią mgłą łąk oraz zagajników, wzdłuż strumienia i z powrotem, aż poznała chyba wszystkie ukryte w pobliżu zakamarki. Niektóre, musiała przyznać, wcale czarowne: chruśniak odwiedzany o zmierzchu przez daniele albo jezioro, czyste i spokojne do tego stopnia, że jego tafla przypominała cienkie niczym papier szkło. Pola po drugiej stronie rzeki, za sylwetkami zabudowań, złociły się dojrzewającym zbożem falującym przy każdym powiewie wiatru. Była też jedna taka rzecz, której nie mógł dorównać Novigrad ani żadne inne miasto: gwiazdy na nocnym niebie. Jasne i w nieprzebranej ilości.
Alsvid darowała sobie zapuszczanie się do Srebrnego Brzegu. Wystarczył rzut okiem z daleka, by wiedzieć, że nie miał nic ciekawego do zaoferowania, to po pierwsze. Po drugie, wiedziała, że prędkość rozprzestrzeniania się wioskowych plotek oraz ich zasięg były wprost proporcjonalna do zapyziałości danej wnioski i odwrotnie do jej rozmiarów. A Srebrny Brzeg sprawiał wrażenie wyjątkowo zapyziałej, małej wiochy. Wolała nie poddawać próbie przestróg Emmerlinga i nie ryzykować komplikacji pod postacią baciarzy Florenta zlatujących się do świeżego tropu niczym psy do mięsa, jeśli mogła przynajmniej na jakiś czas je odroczyć. Ostatnia prosta, wmawiała sobie, nie mogła teraz zwolnić. Potem choćby potop.
Z tego samego powodu — i kilku innych, nieco bardziej małostkowych — uparcie unikała także szpiega z jego enigmatycznymi ofertami.
Humor poprawił jej się nieznacznie, gdy szwy na boku zaczęły zamykać ranę i przestały grozić krwotokiem przy każdym nieostrożnym ruchu. Za powściągliwą aprobatą Riny dziewczyna wprowadziła do codziennej rutyny rozciąganie się, potem ćwiczenia z mieczem. Czas upływał nieco szybciej. Ale nadal zbyt wolno. Na swój sposób gospodyni spełniła obietnicę zaradzenia jej koszmarom nawet przed wypróbowaniem tradycyjnych guślarskich remediów — Alsvid sama zaczęła niemalże wyglądać każdej kolejnej nocy, bowiem wtedy tylko jedna godzina połykała drugą niepostrzeżenie i nim się obejrzała, wstawał nowy dzień. Dzień, który witała zlana potem, z mięśniami skurczonymi boleśnie i ręką zaciśniętą na szafirze. Wszystko miało swoją cenę.
W końcu wzięła się za wypełnianie sobie reszty czasu pomaganiem Rinie w drobnych pracach w chacie i na podwórzu, od przebierania ziół do ususzenia po zamiecenie podłogi czy przygotowywanie posiłków. Początkowo robiła to niechętnie. Bynajmniej nie z rozwydrzenia lub braku wolnej chwili, a dlatego, że wiedziała, iż nieuchronnie zacznie rozdrapywać minione czasy. Przeszłość, której nie było. Prędzej czy później, wąż zawsze doganiał swój ogon i zatapiał w nim zęby.
Krzątając się tak, chodząc, ćwicząc, siedząc, gapiąc się w gwiazdy na nocnym niebie, rozmyślała. A myśli zaczęły dojrzewać i nabierać kształtu.
Gdy były gotowe, Alsvid stała w kuchni nad blatem, nieobecnym wzrokiem spoglądając przez okno na skąpaną w świetle zachodzącego słońca łąkę. Włosy miała wciąż wilgotne po kąpieli, lepiące się do pleców. Usłyszała z kąta nieśmiałe miauknięcie i odkroiwszy od patroszonego królika kawałek mięsa, rzuciła go na podłogę.
— Łap, Inkluz.
Nie obróciła głowy, kiedy Rina weszła do izby. Nauczyła się rozpoznawać jej ciche kroki, charakterystyczny szelest spódnicy. Odstawiła mięso do doprawienia — sama próbowała zrobić to raz i skończyły z odgrzewaną owsianką na kolację — po czym przemyła ręce w miednicy, odchrząknęła i oparła się o krawędź blatu.
— Prawie tydzień — zaczęła dziwnie niepewnie. — Jeśli on nie wróci albo wróci z niczym… Będę potrzebowała jeszcze raz twojej pomocy, Rina. Myślałam o tym i-… Czy jest jakiś inny sposób? Coś innego niż magiczne skanowanie? Trans, śnienie, wróżba? Spróbuję wszystkiego. Mam odpowiedni przedmiot i matrycę emocjonalną. Coś musi się dać zrobić.
Starała się nie brzmieć na zdesperowaną, a przynajmniej nie tak bardzo, jak była w rzeczywistości. Ale frustracja wręcz wibrowała w jej głosie. Wszystko zależało teraz od Sherida, od tego czy powróci i jakie wieści przywiezie. Od szczęśliwego zbiegu okoliczności. A szczęście było cholernie kapryśne. Wystarczyło jedno zerwane ogniwo i wracała daleko za punkt wyjścia: bez poszlak, bez dobytku, bez żadnych kart przetargowych, za to z jednym spośród najbardziej wyrachowanych skurwysynów w Novigradzie dyszącym jej w kark.
Spojrzała na czarownicę wyczekująco.
Nie myliła się. Przynajmniej nie do końca.
Dni w Srebrnym Brzegu, w chacie Riny, upływały w sennym, beztroskim wręcz tempie, zwłaszcza, gdy porównać je do życia w novigradzkiej metropolii. Doprowadzało to Alsvid do szału. A to nie biorąc nawet pod uwagę katuszy, jakimi było oczekiwanie bezczynnie na powrót Sherida albo przynajmniej na odzyskanie sił na tyle, by mogła zgubić się podczas próby wytropienia go na własną rękę. Po pierwszych kilku wieczorach zaczęła niemożebnie tęsknić za hałasem, zaduchem i natłokiem ludzi, za wrzaskami sąsiadów dobiegającymi zza okna i muzyką oraz gwarem głosów z dołu. Nie wspomniawszy o winie, prochach i o dziewczynach.
Po kilku porankach miała ochotę cichcem zamordować koguta Riny.
Z początku przesiadywała na ganku chaty, wpatrując się w drzewa nad brzegiem ruczaju w głupim złudzeniu, że wreszcie ujrzy wyjeżdżającego spomiędzy nich skarosza. Później spędzała chłodne szarówki na snuciu się po okolicy, głównie wśród otaczających sadybę malowniczych, parujących letnią mgłą łąk oraz zagajników, wzdłuż strumienia i z powrotem, aż poznała chyba wszystkie ukryte w pobliżu zakamarki. Niektóre, musiała przyznać, wcale czarowne: chruśniak odwiedzany o zmierzchu przez daniele albo jezioro, czyste i spokojne do tego stopnia, że jego tafla przypominała cienkie niczym papier szkło. Pola po drugiej stronie rzeki, za sylwetkami zabudowań, złociły się dojrzewającym zbożem falującym przy każdym powiewie wiatru. Była też jedna taka rzecz, której nie mógł dorównać Novigrad ani żadne inne miasto: gwiazdy na nocnym niebie. Jasne i w nieprzebranej ilości.
Alsvid darowała sobie zapuszczanie się do Srebrnego Brzegu. Wystarczył rzut okiem z daleka, by wiedzieć, że nie miał nic ciekawego do zaoferowania, to po pierwsze. Po drugie, wiedziała, że prędkość rozprzestrzeniania się wioskowych plotek oraz ich zasięg były wprost proporcjonalna do zapyziałości danej wnioski i odwrotnie do jej rozmiarów. A Srebrny Brzeg sprawiał wrażenie wyjątkowo zapyziałej, małej wiochy. Wolała nie poddawać próbie przestróg Emmerlinga i nie ryzykować komplikacji pod postacią baciarzy Florenta zlatujących się do świeżego tropu niczym psy do mięsa, jeśli mogła przynajmniej na jakiś czas je odroczyć. Ostatnia prosta, wmawiała sobie, nie mogła teraz zwolnić. Potem choćby potop.
Z tego samego powodu — i kilku innych, nieco bardziej małostkowych — uparcie unikała także szpiega z jego enigmatycznymi ofertami.
Humor poprawił jej się nieznacznie, gdy szwy na boku zaczęły zamykać ranę i przestały grozić krwotokiem przy każdym nieostrożnym ruchu. Za powściągliwą aprobatą Riny dziewczyna wprowadziła do codziennej rutyny rozciąganie się, potem ćwiczenia z mieczem. Czas upływał nieco szybciej. Ale nadal zbyt wolno. Na swój sposób gospodyni spełniła obietnicę zaradzenia jej koszmarom nawet przed wypróbowaniem tradycyjnych guślarskich remediów — Alsvid sama zaczęła niemalże wyglądać każdej kolejnej nocy, bowiem wtedy tylko jedna godzina połykała drugą niepostrzeżenie i nim się obejrzała, wstawał nowy dzień. Dzień, który witała zlana potem, z mięśniami skurczonymi boleśnie i ręką zaciśniętą na szafirze. Wszystko miało swoją cenę.
W końcu wzięła się za wypełnianie sobie reszty czasu pomaganiem Rinie w drobnych pracach w chacie i na podwórzu, od przebierania ziół do ususzenia po zamiecenie podłogi czy przygotowywanie posiłków. Początkowo robiła to niechętnie. Bynajmniej nie z rozwydrzenia lub braku wolnej chwili, a dlatego, że wiedziała, iż nieuchronnie zacznie rozdrapywać minione czasy. Przeszłość, której nie było. Prędzej czy później, wąż zawsze doganiał swój ogon i zatapiał w nim zęby.
Krzątając się tak, chodząc, ćwicząc, siedząc, gapiąc się w gwiazdy na nocnym niebie, rozmyślała. A myśli zaczęły dojrzewać i nabierać kształtu.
Gdy były gotowe, Alsvid stała w kuchni nad blatem, nieobecnym wzrokiem spoglądając przez okno na skąpaną w świetle zachodzącego słońca łąkę. Włosy miała wciąż wilgotne po kąpieli, lepiące się do pleców. Usłyszała z kąta nieśmiałe miauknięcie i odkroiwszy od patroszonego królika kawałek mięsa, rzuciła go na podłogę.
— Łap, Inkluz.
Nie obróciła głowy, kiedy Rina weszła do izby. Nauczyła się rozpoznawać jej ciche kroki, charakterystyczny szelest spódnicy. Odstawiła mięso do doprawienia — sama próbowała zrobić to raz i skończyły z odgrzewaną owsianką na kolację — po czym przemyła ręce w miednicy, odchrząknęła i oparła się o krawędź blatu.
— Prawie tydzień — zaczęła dziwnie niepewnie. — Jeśli on nie wróci albo wróci z niczym… Będę potrzebowała jeszcze raz twojej pomocy, Rina. Myślałam o tym i-… Czy jest jakiś inny sposób? Coś innego niż magiczne skanowanie? Trans, śnienie, wróżba? Spróbuję wszystkiego. Mam odpowiedni przedmiot i matrycę emocjonalną. Coś musi się dać zrobić.
Starała się nie brzmieć na zdesperowaną, a przynajmniej nie tak bardzo, jak była w rzeczywistości. Ale frustracja wręcz wibrowała w jej głosie. Wszystko zależało teraz od Sherida, od tego czy powróci i jakie wieści przywiezie. Od szczęśliwego zbiegu okoliczności. A szczęście było cholernie kapryśne. Wystarczyło jedno zerwane ogniwo i wracała daleko za punkt wyjścia: bez poszlak, bez dobytku, bez żadnych kart przetargowych, za to z jednym spośród najbardziej wyrachowanych skurwysynów w Novigradzie dyszącym jej w kark.
Spojrzała na czarownicę wyczekująco.
Ilość słów: 0
Re: Chata Wiedzącej
— Kocha to wróci — odparła jej bez zastanowienia Rina, wracając do izby z naręczem świeżo zerwanych ziół oraz otrzepując szeleszczącą spódnicę z czepliwych ostów. Humor, być może spowodowany istotną poprawą stanu zdrowia pacjentki w ostatnich dniach, zdawał się jej dziś dopisywać. Toteż w odpowiedzi na jej pytanie, z miejsca uraczyła ja kolejnym żartobliwym stwierdzeniem, doprawionym dla smaku szczyptą złośliwości. — Tak? A dlaczego miałabym pomagać ci bardziej niż dotąd?
Parsknąwszy widząc jej minę, obmyła dłonie, w misie, przeganiając pałętającego się pod nogami i przeszkadzającego Inkluza liczącego na kolejne smakołyki. Słysząc pełną prośbę dziewczyny zamarła nad sprawionym mięsem, poważniejąc i zdając się co najmniej lekko zaskoczoną.
— Istotnie — przyznała z oporami. — Istnieją sposoby, o których mówisz. Ale ekstrakcja matrycy empatycznej przerasta moje możliwości i wymaga odpowiedniego medium i komponentów. Jestem zdziwiona, że w ogóle wiesz o czymś takim.
Kobieta odwróciła się, nacierając porcjowaną króliczą tuszkę przyschniętym tymiankiem i majerankiem.
— Coś — podjęła — Dałoby się zrobić. Ale czy nie pewniej i prościej zdać się na tradycyjne metody? Przyjechał dziś Hugo. Mówił, że ma dla ciebie wieści i spróbuje je przekazać, kiedy przestaniesz go ostentacyjnie unikać.
Parsknąwszy widząc jej minę, obmyła dłonie, w misie, przeganiając pałętającego się pod nogami i przeszkadzającego Inkluza liczącego na kolejne smakołyki. Słysząc pełną prośbę dziewczyny zamarła nad sprawionym mięsem, poważniejąc i zdając się co najmniej lekko zaskoczoną.
— Istotnie — przyznała z oporami. — Istnieją sposoby, o których mówisz. Ale ekstrakcja matrycy empatycznej przerasta moje możliwości i wymaga odpowiedniego medium i komponentów. Jestem zdziwiona, że w ogóle wiesz o czymś takim.
Kobieta odwróciła się, nacierając porcjowaną króliczą tuszkę przyschniętym tymiankiem i majerankiem.
— Coś — podjęła — Dałoby się zrobić. Ale czy nie pewniej i prościej zdać się na tradycyjne metody? Przyjechał dziś Hugo. Mówił, że ma dla ciebie wieści i spróbuje je przekazać, kiedy przestaniesz go ostentacyjnie unikać.
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Chata Wiedzącej
— Och, w takim wypadku możemy darować sobie czekanie — stwierdziła z przekąsem, chcąc czy nie, czując udzielający jej się odrobinę humor gospodyni. Odrobinę. Robiła, co mogła przez ostatni tydzień, byleby nie uformować w stosunku do Riny żadnej sympatii. Nawet cienkiej nici. Realizacja tego postanowienia nie była spektakularnym sukcesem.
Na swoje pytanie Alsvid spodziewała się usłyszeć mniej więcej taką odpowiedź, jaką otrzymała. Wciąż, rozczarowanie użądliło lekko.
Skomentowała ją zaledwie westchnięciem i nie poruszała dalej tematu. Wyglądało na to, że faktycznie, pozostawało tylko zdanie się na żmudne tradycyjne metody. Brew dziewczyny drgnęła z zaciekawieniem na wspomnienie wspólnego… znajomego. Kontrastując z kwaśnym grymasem. — Hugo, ha? W porządku, może przestanę. Braku ostentacji nie mogę obiecać. Gdzie go znajdę? Na zewnątrz?
Na swoje pytanie Alsvid spodziewała się usłyszeć mniej więcej taką odpowiedź, jaką otrzymała. Wciąż, rozczarowanie użądliło lekko.
Skomentowała ją zaledwie westchnięciem i nie poruszała dalej tematu. Wyglądało na to, że faktycznie, pozostawało tylko zdanie się na żmudne tradycyjne metody. Brew dziewczyny drgnęła z zaciekawieniem na wspomnienie wspólnego… znajomego. Kontrastując z kwaśnym grymasem. — Hugo, ha? W porządku, może przestanę. Braku ostentacji nie mogę obiecać. Gdzie go znajdę? Na zewnątrz?
Ilość słów: 0
Re: Chata Wiedzącej
Znalazła go na zewnątrz. Hugo lub być może kolejne z jego imion wracał właśnie znad strumienia, niosac na ramieniu leszczynową wędeczkę, zaś w garści żyłkę z szaro-pręgowanym okazem o wyraźnej płetwie grzbietowej.
— Funtowy okoń — przywitał ją, potrząsając zdobyczą i przechodząc między dwoma poziomymi belkami ogrodzenia wybiórczo otaczającego wyskubany z chwastów podwórzec wiedźmy. — Dobre i tyle. Plotki o rzekomych okazach zawsze okazują się przesadzone.
Opierając sprokurowany z leszczyny bacik na płocie, ruszył w kierunku porzuconego cebrzyka, przykucnąwszy nad nim ze swoim okoniem oraz dobytym z cholewy nożem.
— Podobnie jak te o powracających wiedźminach. Ponoć niedawno zjechał tu jeden wypytywać o robotę. Ale jak się pokazało, to nie twój.
— Dobrze wyglądasz — skomentował, pociągnięciem ostrze nacinając skrzela pod łbem, by skrwawić dzisiejszy połów.
— Funtowy okoń — przywitał ją, potrząsając zdobyczą i przechodząc między dwoma poziomymi belkami ogrodzenia wybiórczo otaczającego wyskubany z chwastów podwórzec wiedźmy. — Dobre i tyle. Plotki o rzekomych okazach zawsze okazują się przesadzone.
Opierając sprokurowany z leszczyny bacik na płocie, ruszył w kierunku porzuconego cebrzyka, przykucnąwszy nad nim ze swoim okoniem oraz dobytym z cholewy nożem.
— Podobnie jak te o powracających wiedźminach. Ponoć niedawno zjechał tu jeden wypytywać o robotę. Ale jak się pokazało, to nie twój.
— Dobrze wyglądasz — skomentował, pociągnięciem ostrze nacinając skrzela pod łbem, by skrwawić dzisiejszy połów.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Chata Wiedzącej
Idąc przez podwórze, Alsvid skrzyżowała ramiona, czując przez cienki materiał koszuli chłodny powiew rzednącego, wieczornego powietrza na skórze. Nagrzana ziemia na łąkach parowała mleczną mgłą. Bądź grzeczna, bądź grzeczna, powtarzała sobie niczym zaklęcie.
Które prysło wniwecz, gdy tylko ujrzała znajomego szpiega, zadowolonego z siebie jak obozowicz na pieprzonych wczasach. Hugo, Henryk, jak-mu-tam.
— Winszuję, to musiała być zapierająca dech w piersiach walka — odrzekła, powstrzymując kąśliwość w głosie, co tylko zdwoiło odwrotny wprost efekt. — Dziękuję — zareplikowała komentarz. — W dodatku doszłam do siebie. — Dziewczyna oparła się płotek, nad którym przestąpił Emmerling i zacisnęła palce na zbutwiałej, pokrytej płatkami chropowatego mchu belce. — A jakieś użyteczne wieści? Rina wspomniała, że masz coś dla mnie.
Kolejny wiedźmin i to w tej samej zakurzonej wsi. Jak na wymierający gatunek, wyłazili z każdej dziury niczym dżdżownice po deszczu.
Które prysło wniwecz, gdy tylko ujrzała znajomego szpiega, zadowolonego z siebie jak obozowicz na pieprzonych wczasach. Hugo, Henryk, jak-mu-tam.
— Winszuję, to musiała być zapierająca dech w piersiach walka — odrzekła, powstrzymując kąśliwość w głosie, co tylko zdwoiło odwrotny wprost efekt. — Dziękuję — zareplikowała komentarz. — W dodatku doszłam do siebie. — Dziewczyna oparła się płotek, nad którym przestąpił Emmerling i zacisnęła palce na zbutwiałej, pokrytej płatkami chropowatego mchu belce. — A jakieś użyteczne wieści? Rina wspomniała, że masz coś dla mnie.
Kolejny wiedźmin i to w tej samej zakurzonej wsi. Jak na wymierający gatunek, wyłazili z każdej dziury niczym dżdżownice po deszczu.
Ilość słów: 0
Re: Chata Wiedzącej
— Bo była — odparł jej, faktycznie zadowolony z siebie, puszczając rybią juchę do cebrzyka. — Stawał dzielnie, nie odpuszczał pola. Ale zmiękczyłem go cierpliwością.
— Miło słyszeć — odparł mimochodem na komentarz jej stanu zdrowia, biorąc się za oskrobywanie ryby z łusek wciąż trzymanym w ręku kozikiem.
— Mecenat dalej węszy. Wywrócili podmiejską karczemkę do góry nogami, zastraszyli właściciela, przeciągnęli kilku bywalców. Paru gończych kręciło się przy traktach, objeżdżali przydrożne wioski. Musztarda po obiedzie, za późno, żeby złapać dobry trop. Podrzuciłem im kilka fałszywych, żeby utrzymać ich w niepewności.
— Nie ustaliłem jeszcze — podjął, oskrobując drugą stronę okonia — Czy powiedzieli Florentowi. Myślę, że grają na zwłokę. Wykorzystując to, że Princ ma teraz inne zmartwienia.
Szpicel otworzył połów pociągnięciem kozika, uwolnione rybie flaki wypłynęły na wierzch i chlupnęły do wiadra. Wycierając dłoń w trawę, podniósł się z kucek, podnosząc zapaskudzony ceber.
— Mogę załatwić ci powrót na salony. Szybki i bezbolesny. Alibi w cenie.
— Miło słyszeć — odparł mimochodem na komentarz jej stanu zdrowia, biorąc się za oskrobywanie ryby z łusek wciąż trzymanym w ręku kozikiem.
— Mecenat dalej węszy. Wywrócili podmiejską karczemkę do góry nogami, zastraszyli właściciela, przeciągnęli kilku bywalców. Paru gończych kręciło się przy traktach, objeżdżali przydrożne wioski. Musztarda po obiedzie, za późno, żeby złapać dobry trop. Podrzuciłem im kilka fałszywych, żeby utrzymać ich w niepewności.
— Nie ustaliłem jeszcze — podjął, oskrobując drugą stronę okonia — Czy powiedzieli Florentowi. Myślę, że grają na zwłokę. Wykorzystując to, że Princ ma teraz inne zmartwienia.
Szpicel otworzył połów pociągnięciem kozika, uwolnione rybie flaki wypłynęły na wierzch i chlupnęły do wiadra. Wycierając dłoń w trawę, podniósł się z kucek, podnosząc zapaskudzony ceber.
— Mogę załatwić ci powrót na salony. Szybki i bezbolesny. Alibi w cenie.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Chata Wiedzącej
— Skąd myśl, że chcę wrócić? — od razu zapytała. Pytanie było retoryczne, ale musiała je zadać. Sobie bardziej niż Emmerlingowi.
Życie Alsvid dotąd dzieliło się na krystaliczne jasne, odrębne rozdziały. Od Petry, do Stregobora, do Zavista. Co miało być po Zaviście, nad tym nie zastanawiała się nigdy dotąd, a przynajmniej nie od bardzo dawna, od kiedy myśl o wyrównaniu rachunków z czarodziejami była mniej niż li zalążkiem, była płochliwym motylem, snem, który ulatywał tuż po przebudzeniu. Teraz snem było enigmatyczne „potem”. Jakby w ogóle miało go nie być.
Och, będzie, już ty się nie martw. Będzie. Dobrze jednak jest ukryć się pod takim pytaniem, prawda? Nawet gdybyś zamknęła ten rozdział, tak jak zamknęłaś poprzednie, nawet gdyby… Nawet gdyby… Co „potem”, czyż nie? Otóż, droga nie skręci ani nie rozwidli się, ona po prostu zniknie jak dywan wyciągnięty spod stóp przez jakiegoś dowcipnisia. A razem z nią jakakolwiek racja istnienia. Czyż ruch nie jest nieodzownym ogniwem życia? Zatem… śmierć. Próżnia. Nicość. Jak doskonale opanowałaś sztukę okłamywania się. Wiesz dobrze, że to nie próżnia na ciebie czeka, nie nicość, do śmierci będziesz wzdychać. Nie dla nikczemnych spoczynek. Wiesz, co cię czeka. Dlatego kłamiesz i łżesz, i kłamiesz, że jestem mniej niż snem.
Skóra na ramionach ścierpła Alsvid od chłodnego powietrza. Zapowiadała się zimna noc.
Oczywista odpowiedź na oczywiste pytanie była zbędna, raz jeden rozumieli się ze szpiegiem bez słów. Dziewczyna odwróciła głowę, prychnęła. Zbyt nerwowo i ochoczo, jakby coś chciała udowodnić. — Szybko i bezboleśnie nie da się nawet wyrwać zęba — odparła, spoglądając Emmerlingowi w oczy. Puściła ogrodzenie, jakby zamierzała wstać i odejść, ale tylko skrzyżowała ramiona na piersi. — Cena, podaj ją. Wiem, werbunek, potrzebuję szczegółów, bez zamiatania ogonem. Dorzuć też do tego alibi kilka informacji o Florencie. „Princ” to nie jest wasz pieszczotliwy przydomek, jak mniemam. Arystokrata?
Ponownie, bardziej próba niźli dociekanie. Miała swoje przeczucia względem Mecenasa Florenta od chwili ich pierwszego spotkania, tylko ślepy, głuchy albo cham-świniopas by ich nie miał. Princessa, zaiste, jego mać. Znakomicie to sobie wymyślił, stwierdziła, znalazł doprawdy właściwą partię, właściwą rodowodową samiczkę. Przestała dziwić się gorliwości, z jaką imć Flatau, eks-Blauer, rzekomo przetrząsał miasto w jej poszukiwaniu. Poza wykalkulowanym sprytnie „posagiem”… Co jeszcze? Kaprys czy coś więcej? Jeśli tak, to co planował ugrać tu znajomy szpicel?
Alsvid sama zdumiała się zapałowi oraz dziwnej uldze, z jaką powitała chwilową dystrakcję od wydeptywania kółek wokół chaty w nerwowym oczekiwaniu. Umniejszonym względem samego Emmerlinga, wciąż jednak, musiała napomnieć się. Zanim się zapomni.
Życie Alsvid dotąd dzieliło się na krystaliczne jasne, odrębne rozdziały. Od Petry, do Stregobora, do Zavista. Co miało być po Zaviście, nad tym nie zastanawiała się nigdy dotąd, a przynajmniej nie od bardzo dawna, od kiedy myśl o wyrównaniu rachunków z czarodziejami była mniej niż li zalążkiem, była płochliwym motylem, snem, który ulatywał tuż po przebudzeniu. Teraz snem było enigmatyczne „potem”. Jakby w ogóle miało go nie być.
Och, będzie, już ty się nie martw. Będzie. Dobrze jednak jest ukryć się pod takim pytaniem, prawda? Nawet gdybyś zamknęła ten rozdział, tak jak zamknęłaś poprzednie, nawet gdyby… Nawet gdyby… Co „potem”, czyż nie? Otóż, droga nie skręci ani nie rozwidli się, ona po prostu zniknie jak dywan wyciągnięty spod stóp przez jakiegoś dowcipnisia. A razem z nią jakakolwiek racja istnienia. Czyż ruch nie jest nieodzownym ogniwem życia? Zatem… śmierć. Próżnia. Nicość. Jak doskonale opanowałaś sztukę okłamywania się. Wiesz dobrze, że to nie próżnia na ciebie czeka, nie nicość, do śmierci będziesz wzdychać. Nie dla nikczemnych spoczynek. Wiesz, co cię czeka. Dlatego kłamiesz i łżesz, i kłamiesz, że jestem mniej niż snem.
Skóra na ramionach ścierpła Alsvid od chłodnego powietrza. Zapowiadała się zimna noc.
Oczywista odpowiedź na oczywiste pytanie była zbędna, raz jeden rozumieli się ze szpiegiem bez słów. Dziewczyna odwróciła głowę, prychnęła. Zbyt nerwowo i ochoczo, jakby coś chciała udowodnić. — Szybko i bezboleśnie nie da się nawet wyrwać zęba — odparła, spoglądając Emmerlingowi w oczy. Puściła ogrodzenie, jakby zamierzała wstać i odejść, ale tylko skrzyżowała ramiona na piersi. — Cena, podaj ją. Wiem, werbunek, potrzebuję szczegółów, bez zamiatania ogonem. Dorzuć też do tego alibi kilka informacji o Florencie. „Princ” to nie jest wasz pieszczotliwy przydomek, jak mniemam. Arystokrata?
Ponownie, bardziej próba niźli dociekanie. Miała swoje przeczucia względem Mecenasa Florenta od chwili ich pierwszego spotkania, tylko ślepy, głuchy albo cham-świniopas by ich nie miał. Princessa, zaiste, jego mać. Znakomicie to sobie wymyślił, stwierdziła, znalazł doprawdy właściwą partię, właściwą rodowodową samiczkę. Przestała dziwić się gorliwości, z jaką imć Flatau, eks-Blauer, rzekomo przetrząsał miasto w jej poszukiwaniu. Poza wykalkulowanym sprytnie „posagiem”… Co jeszcze? Kaprys czy coś więcej? Jeśli tak, to co planował ugrać tu znajomy szpicel?
Alsvid sama zdumiała się zapałowi oraz dziwnej uldze, z jaką powitała chwilową dystrakcję od wydeptywania kółek wokół chaty w nerwowym oczekiwaniu. Umniejszonym względem samego Emmerlinga, wciąż jednak, musiała napomnieć się. Zanim się zapomni.
Ilość słów: 0
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław