Chata Wiedzącej
Chata Wiedzącej
Jak pryszcz na gładkim liczku albo raczej kwiat na środku pola, stoi samotnie na najdalszym od wioski zakolu rzeki i szczerzy zbutwiałe pół ostrokołu nieduża, pojedyncza chałupa. Zarośnięta chwastem i krzewami malin, schowana nieśmiało za pagórkiem, ale zaopiekowana, świeżo łatana gliną i okryta gęstą strzechą, spomiędzy której snuje się z komina dniem i nocą smuga dziwnie pachnącego dymu. Nie idzie prawie poznać, że to chata guślarki, miejscowej Wiedzącej — chyba że po jej znamiennym oddaleniu od pól i wiejskich zabudowań, jak gdyby pas „ziemi niczyjej” miał być skuteczną ochroną od wszelkiego uroku i czarostwa plączącego się po obejściu czarownicy. Mimo to ścieżka wydeptywana przez gołe stopy i chodaki wzdłuż brzegu Rząsawy pod sam próg chałupy nie stygnie nawet na dzień. Wśród prostego ludu panuje niesłabnące zapotrzebowanie na magiczne utensylia, maści do krowich wymion, heksy, mikstury miłosne i napary na spędzanie płodów, nawet jeśli ich podaż i pozyskiwanie odbywają się w atmosferze wzajemnej pogardy oraz milczącej dezaprobaty lokalnego kultu Kreve. Poza czarostwem i złośliwymi urokami, po zadbanym obejściu plączą się kolejno trzy kury, kogut, leniwy kot i pies drzemiący zwykle pod okapem chałupy — wszystkie czarne, jak wytarzane w smole. Nie ma szopki ni obory, tylko nieduży kurnik oraz wiata, pod którą suszy się cały przegląd lokalnej flory zielnej. Przegląd warzyw dojrzewa z kolei w równych rzędach na poletku. Każdy przyłapany na regularnych wizytach o zaopatrzenie lub poradę u guślarki zapiera się, że nie zna jej nawet z imienia — czy to z racji lęku przed ostracyzmem wyznawców boga Kreve, czy skrytości czarownicy — przyjęło się wołać kobietę po prostu „Wiedzącą ze Srebrnego Brzegu”.
Ilość słów: 0
Re: Chata Wiedzącej
— A masz coś lepszego? — odbił równie retorycznie, nie odrywając się od skrobania.
— Quid pro quo — zgodził się słowami, które, zdaje się, już kiedyś do niej wypowiedział. Kładąc sprawionego okonia w świeżej trawie, ruszył z cebrzykiem w kierunku kupy kompostu za rogiem chałupy. Markując ostrożny zamach, wzbogacił ją niedawną treścią okonia.
— Co najmniej arystokrata. Czy faktycznie formatu nadanego mu przez wzgląd na manieryzmy przydomka, tego nie wiem. Nasze źródła nie sięgają aż do Alby... Hej! Sio! Kst!
Opróżniony i wypuszczony z ręki cebrzyk potoczył się po trawie. Emmerling krzycząc, zerwał się do biegu, ale było już za późno. Skradający się przez zarośnięte chaszcze obejścia ku okoniowi ciemny kształt uderzył z zaskakującą szybkością oraz wyczuciem czasu. Uderzył sprawnie i bezlitośnie, przywłaszczając sobie cudzą zdobycz i rozmywając się w biegu przez podwórko.
Szpicel, stanął w miejscu i zapatrzył się w dal. Jego nienawykła do przesadnej ekspresji, młodociana twarz pod maską kontemplacji skrywała przyspieszoną transformację wielu emocji, zwieńczonych pogodzeniem z losem oraz głębokim namysłem. Otrząsnąwszy się z niego, zaklął pod nosem, schował nóż, by zając czymś puste ręce i spojrzał na Alsvid.
— Zacznijmy od tego, kim ty właściwie jesteś. Przede wszystkim dla Florenta.
— Quid pro quo — zgodził się słowami, które, zdaje się, już kiedyś do niej wypowiedział. Kładąc sprawionego okonia w świeżej trawie, ruszył z cebrzykiem w kierunku kupy kompostu za rogiem chałupy. Markując ostrożny zamach, wzbogacił ją niedawną treścią okonia.
— Co najmniej arystokrata. Czy faktycznie formatu nadanego mu przez wzgląd na manieryzmy przydomka, tego nie wiem. Nasze źródła nie sięgają aż do Alby... Hej! Sio! Kst!
Opróżniony i wypuszczony z ręki cebrzyk potoczył się po trawie. Emmerling krzycząc, zerwał się do biegu, ale było już za późno. Skradający się przez zarośnięte chaszcze obejścia ku okoniowi ciemny kształt uderzył z zaskakującą szybkością oraz wyczuciem czasu. Uderzył sprawnie i bezlitośnie, przywłaszczając sobie cudzą zdobycz i rozmywając się w biegu przez podwórko.
Szpicel, stanął w miejscu i zapatrzył się w dal. Jego nienawykła do przesadnej ekspresji, młodociana twarz pod maską kontemplacji skrywała przyspieszoną transformację wielu emocji, zwieńczonych pogodzeniem z losem oraz głębokim namysłem. Otrząsnąwszy się z niego, zaklął pod nosem, schował nóż, by zając czymś puste ręce i spojrzał na Alsvid.
— Zacznijmy od tego, kim ty właściwie jesteś. Przede wszystkim dla Florenta.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Chata Wiedzącej
Dziewczyna z uśmieszkiem zaplątanym w kąciku ust patrzyła, jak Inkluz podkrada się bezgłośnie do wiadra, a następnie czmycha w kilku susach, dzierżąc w zębach zdobyczną rybę. Zanotowała w pamięci, by następnym razem poczęstować go wyjątkowo smacznym kąskiem. O ile będzie następny raz. Po usłyszeniu pytania Emmerling zmarszczyła jednak brwi i nos, jakby mężczyzna właśnie demonstracyjnie nasmarkał jej na buty. Albo popełnił porównywalny nietakt. Nie było nic nietaktownego w propozycji dokonania obyczajnej, obopólnie aprobowanej transakcji, zdawała sobie z tego sprawę, lecz czy doprawdy ją aprobowała, tego wcale nie była pewna. Ważyła swoje opcje. W porządku, stwierdziła. Na początek palec. Jeśli spróbuje zjeść rękę, połamie zęby na pięści.
— Prawdę mówiąc — (absolutnie nie mówiła prawdy) — liczyłam na to, że ty mi powiesz. Mieszkałam pod jego dachem, jadłam jego jedzenie, przepijałam jego wino, pieprzyłam jego dziewczyny… A on nigdy nie poprosił o nic w zamian. Jeszcze nie. Co oznacza, że mam pewnie kwaśno przesrane, kiedy poprosi. Zwłaszcza jeśli jego chłopcy przetrząsają miasto z takim zapałem, jak twierdzisz.
Westchnęła, pozornie oschło i niechętnie. — Mam jedną teorię. Uważaj, zaskoczę cię: Florent pochodzi z Nilfgaardu, ja pochodzę z Nilfgaardu. A przynajmniej moja rodzina, dorastałam bowiem w Ebbing. Jeśli Mecenas ma arystokratyczne korzenie, może znać mnie lepiej niż nam się wydaje. Mój ojciec, hrabia, był całkiem obrotnym bankietowiczem. Sześć stóp pod ziemią pewnie nadal baluje. Być może Florent faktycznie ma słabość do bękartów, wyrzutków i degeneratek.
Musiała być ostrożna, lecz nie płochliwa. Niezbyt ochocza, raczej powściągliwa, a zarazem tak samo zjadliwa, jak zwykle. Łgarstwa przychodziły jej łatwo, zawsze była małą kłamczuchą, ale bez wątpienia równie łatwo przychodziły one szpiegowi. A cechą kłamców było oko i ucho do konfabulacji oraz wzmożona podejrzliwość.
— Przynieś mi kiedyś coś mocniejszego, a może opowiem ci całą historię — oświadczyła. — A teraz, twoja kolej, Hugo. Henryku. Odwzajemnię pytanie: kim ty właściwie jesteś? Kim „wy” jesteście? Przybliż mi też, jak dokładnie zamierzasz zagwarantować mój powrót do łask i czemu. Jeśli oczekujesz, że będę szpiclować, chyba spróbuję szczęścia na własną rękę. Gówniana oferta. Tak czy inaczej ryzykuję głową, jako konfidentka znacznie bardziej.
— Prawdę mówiąc — (absolutnie nie mówiła prawdy) — liczyłam na to, że ty mi powiesz. Mieszkałam pod jego dachem, jadłam jego jedzenie, przepijałam jego wino, pieprzyłam jego dziewczyny… A on nigdy nie poprosił o nic w zamian. Jeszcze nie. Co oznacza, że mam pewnie kwaśno przesrane, kiedy poprosi. Zwłaszcza jeśli jego chłopcy przetrząsają miasto z takim zapałem, jak twierdzisz.
Westchnęła, pozornie oschło i niechętnie. — Mam jedną teorię. Uważaj, zaskoczę cię: Florent pochodzi z Nilfgaardu, ja pochodzę z Nilfgaardu. A przynajmniej moja rodzina, dorastałam bowiem w Ebbing. Jeśli Mecenas ma arystokratyczne korzenie, może znać mnie lepiej niż nam się wydaje. Mój ojciec, hrabia, był całkiem obrotnym bankietowiczem. Sześć stóp pod ziemią pewnie nadal baluje. Być może Florent faktycznie ma słabość do bękartów, wyrzutków i degeneratek.
Musiała być ostrożna, lecz nie płochliwa. Niezbyt ochocza, raczej powściągliwa, a zarazem tak samo zjadliwa, jak zwykle. Łgarstwa przychodziły jej łatwo, zawsze była małą kłamczuchą, ale bez wątpienia równie łatwo przychodziły one szpiegowi. A cechą kłamców było oko i ucho do konfabulacji oraz wzmożona podejrzliwość.
— Przynieś mi kiedyś coś mocniejszego, a może opowiem ci całą historię — oświadczyła. — A teraz, twoja kolej, Hugo. Henryku. Odwzajemnię pytanie: kim ty właściwie jesteś? Kim „wy” jesteście? Przybliż mi też, jak dokładnie zamierzasz zagwarantować mój powrót do łask i czemu. Jeśli oczekujesz, że będę szpiclować, chyba spróbuję szczęścia na własną rękę. Gówniana oferta. Tak czy inaczej ryzykuję głową, jako konfidentka znacznie bardziej.
Ilość słów: 0
Re: Chata Wiedzącej
— Nie miasto — poprawił ją bez nacisku. — Ale faktycznie, masz przesrane. Wino i dziewczyny były aż tak dobre?
Nie oczekiwał odpowiedzi. Właściwie nawet jej nie czekał. Teorii zaś przytaknął. Bynajmniej nie zaskoczony.
— Bo ma — potwierdził słabość Florenta. — Do bękartów, wyrzutków i podobnych. Tak długo jak są w jego typie i łączy ich nietuzinkowość i pewien wspólny mianownik. Jest fetyszystą. Ubzdurał i uzbierał sobie istny bukiecik osobliwości. Menzę, tego milczącego rębajłę, ciebie… Tak, to by się zgadzało.
Szpicel przespacerował się obejściem, podszedł do ogrodzenia, opierając na nim skrzyżowane przedramiona. Nieco nieobecne spojrzenie skierował na zachód słońca prześwitujący przez młody lasek, grający różowymi refleksami w odległym strumieniu.
— Nie — odmówił jej propozycji podjęcia opowieści w szczegółach. — Nie potrzebuję jej znać. Prawdę powiedziawszy, olewam ją. Osrywam, co kombinujesz pod patronatem Starego, choć kombinujesz bez wątpienia. MY jesteśmy sektor prywatny. NAM zależy wyłącznie na jego współpracownikach. Zaczynając od tego, który upodobał przedstawiać się jako Flatau. Jeżeli powiesz, że go nie znasz, skłamiesz.
— A szczegóły — dodał po chwili milczenia — Zachowam dla siebie. Jako tajemnicę zawodową. Możesz wiedzieć i domyślać się, że Florent ma wielu wrogów, którym uprowadzenie kogoś z jego otoczenia byłoby na rękę. I nikogo nie zdziwiło.
Hugo-Henryk wyprostował się, wyciągając rękę po opartą o płot wędkę, najwyraźniej przekonując się do decyzji, by dać uciekającemu dniowi ostatnią szansę na zwieńczenie go udanymi łowami.
— W miejscu, w którym szpiegują wszyscy, włącznie z zamiataczkami i kuchtami? Bardziej? Niż teraz? — Emmerlingowi wymknęło się serdeczne parsknięcie. — Ale próbuj. Może twoje szczęście, w przeciwieństwie do mojej szczodrości, okaże się niewyczerpane. Nie będę naciskał ani wiecznie ponawiał oferty. W przeciwieństwie do Florenta nie jestem fetyszystą. Nie zainwestuję dla kaprysu w coś, co nie będzie mi się opłacać.
Porywając bacik i nie mitrężąc, z powrotem prześliznął się ostrożnie pod ogrodzeniem, mając baczenie na wystający kijek.
— Ale ostatnią radę dam ci za darmo — oświadczył, prostując się i zbierając do odejścia. — Lepiej zaszyj się gdzieś daleko, zanim wysiłki Flatau dojdą do skutku. Dolina Pontaru w Górnym Aedrin jest o tej porze roku wyjątkowo piękna. A tamtejsze okonie…
Szpicel nie dokończył, machnąwszy dłonią zbywająco i od niechcenia.
— I tak nie uwierzysz.
Z wędką na ramieniu, skierował swoje kroki nad strumień.
Nie oczekiwał odpowiedzi. Właściwie nawet jej nie czekał. Teorii zaś przytaknął. Bynajmniej nie zaskoczony.
— Bo ma — potwierdził słabość Florenta. — Do bękartów, wyrzutków i podobnych. Tak długo jak są w jego typie i łączy ich nietuzinkowość i pewien wspólny mianownik. Jest fetyszystą. Ubzdurał i uzbierał sobie istny bukiecik osobliwości. Menzę, tego milczącego rębajłę, ciebie… Tak, to by się zgadzało.
Szpicel przespacerował się obejściem, podszedł do ogrodzenia, opierając na nim skrzyżowane przedramiona. Nieco nieobecne spojrzenie skierował na zachód słońca prześwitujący przez młody lasek, grający różowymi refleksami w odległym strumieniu.
— Nie — odmówił jej propozycji podjęcia opowieści w szczegółach. — Nie potrzebuję jej znać. Prawdę powiedziawszy, olewam ją. Osrywam, co kombinujesz pod patronatem Starego, choć kombinujesz bez wątpienia. MY jesteśmy sektor prywatny. NAM zależy wyłącznie na jego współpracownikach. Zaczynając od tego, który upodobał przedstawiać się jako Flatau. Jeżeli powiesz, że go nie znasz, skłamiesz.
— A szczegóły — dodał po chwili milczenia — Zachowam dla siebie. Jako tajemnicę zawodową. Możesz wiedzieć i domyślać się, że Florent ma wielu wrogów, którym uprowadzenie kogoś z jego otoczenia byłoby na rękę. I nikogo nie zdziwiło.
Hugo-Henryk wyprostował się, wyciągając rękę po opartą o płot wędkę, najwyraźniej przekonując się do decyzji, by dać uciekającemu dniowi ostatnią szansę na zwieńczenie go udanymi łowami.
— W miejscu, w którym szpiegują wszyscy, włącznie z zamiataczkami i kuchtami? Bardziej? Niż teraz? — Emmerlingowi wymknęło się serdeczne parsknięcie. — Ale próbuj. Może twoje szczęście, w przeciwieństwie do mojej szczodrości, okaże się niewyczerpane. Nie będę naciskał ani wiecznie ponawiał oferty. W przeciwieństwie do Florenta nie jestem fetyszystą. Nie zainwestuję dla kaprysu w coś, co nie będzie mi się opłacać.
Porywając bacik i nie mitrężąc, z powrotem prześliznął się ostrożnie pod ogrodzeniem, mając baczenie na wystający kijek.
— Ale ostatnią radę dam ci za darmo — oświadczył, prostując się i zbierając do odejścia. — Lepiej zaszyj się gdzieś daleko, zanim wysiłki Flatau dojdą do skutku. Dolina Pontaru w Górnym Aedrin jest o tej porze roku wyjątkowo piękna. A tamtejsze okonie…
Szpicel nie dokończył, machnąwszy dłonią zbywająco i od niechcenia.
— I tak nie uwierzysz.
Z wędką na ramieniu, skierował swoje kroki nad strumień.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Chata Wiedzącej
— Cudze — udzieliła po długiej pauzie odpowiedzi, której nie oczekiwał — smakują najlepiej.
Być może chciała tak naprawdę kupić sobie jeszcze jedną krótką chwilę. Na moment prawie zapomniała o panie Flatau, okazało się to niepokojąco wręcz łatwe — taki był jego unikalny talent, musiała przyznać, chyłkiem znikać ludziom z pamięci. Groźny talent i tylko jeden z wielu. Tym razem rada Emmerlinga nie padła więc na zakryte uparcie uszy. Miał rację, niechętnie się na to godziła, ale miał. Wpaść bezpośrednio w ręce Florenta, to jedno, wpaść w ręce jego niepozornego komandytariusza, to była zupełnie inna para dłoni zaciśnięta na jej gardle.
Nie byłoby takim znów nadużyciem stwierdzić, że zaiste została na swój sposób uprowadzona. A przynajmniej jej podróż do Oxenfurtu udaremniono w okolicznościach, na które nie miała wpływu. Wątpiła jednak szczerze, by jak nakazywał dobry obyczaj, pozwolono jej doczekać sądnego dnia i przedstawić, co miała na swą obronę, jeśli decyzja należała do Flatau.
— Czekaj! — zawołała, nim oddalił się. Jedno słowo, a przechodziło przez gardło jak garść gwoździ. — Skąd mam wiedzieć, że nie orżniesz mnie? Nie wepchniesz pod powóz, kiedy tylko przestanę być użyteczna? Skąd masz pewność, że ja nie spróbuję cię orżnąć?
Nie masz, odrzekła sama sobie, nie spodziewając się wcale innej odpowiedzi od szpiega. Wiesz, czego jeszcze nie masz? Wyboru. Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że klimat w Aedirn nie zgadza się z twoją cerą. Ani charakterem.
Być może chciała tak naprawdę kupić sobie jeszcze jedną krótką chwilę. Na moment prawie zapomniała o panie Flatau, okazało się to niepokojąco wręcz łatwe — taki był jego unikalny talent, musiała przyznać, chyłkiem znikać ludziom z pamięci. Groźny talent i tylko jeden z wielu. Tym razem rada Emmerlinga nie padła więc na zakryte uparcie uszy. Miał rację, niechętnie się na to godziła, ale miał. Wpaść bezpośrednio w ręce Florenta, to jedno, wpaść w ręce jego niepozornego komandytariusza, to była zupełnie inna para dłoni zaciśnięta na jej gardle.
Nie byłoby takim znów nadużyciem stwierdzić, że zaiste została na swój sposób uprowadzona. A przynajmniej jej podróż do Oxenfurtu udaremniono w okolicznościach, na które nie miała wpływu. Wątpiła jednak szczerze, by jak nakazywał dobry obyczaj, pozwolono jej doczekać sądnego dnia i przedstawić, co miała na swą obronę, jeśli decyzja należała do Flatau.
— Czekaj! — zawołała, nim oddalił się. Jedno słowo, a przechodziło przez gardło jak garść gwoździ. — Skąd mam wiedzieć, że nie orżniesz mnie? Nie wepchniesz pod powóz, kiedy tylko przestanę być użyteczna? Skąd masz pewność, że ja nie spróbuję cię orżnąć?
Nie masz, odrzekła sama sobie, nie spodziewając się wcale innej odpowiedzi od szpiega. Wiesz, czego jeszcze nie masz? Wyboru. Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że klimat w Aedirn nie zgadza się z twoją cerą. Ani charakterem.
Ilość słów: 0
Re: Chata Wiedzącej
Emmerling nie zaczekał. Kiedy zaczęła go wołać, oddalił się już na pewną odległość, jednak wciąż na tyle bliską, by nie zniknąć z zasięgu wzroku ani słuchu.
— Nie! Mam! Powozu! — odkrzyknął, zmierzając powoli w stronę długiego cienia rzucanego przez gęstwinę młodych olszyn kołyszących się do taktu szemrzącego strumienia na jego przeciwległym brzegu.
Powietrze migało od owadów. Gdzieś za plecami, usłyszała odległe skrzypnięcie. Chwilę później dołączyło do nich kilka miękkich, zbliżających się przez podwórko kroków.
— Wieczerza gotowa — Rina pochyliła się, żeby podnieść porzucony przez niedoszłego łowcę cebrzyk, oganiając od tłustego komara, który uczepił się jej ucha. — Czuć tutaj rybę. Twój… Hugo wrócił?
Już od pewnego czasu, wiedźma nauczyła się, by nie nazywać szpicla „jej przyjacielem”. Czasem zdarzało się jednak przypominać o tym w pół zdania. Chociaż wieczerza była gotowa, a cebrzyk postawiony, kobieta nie ruszała się z miejsca. Trwała zawieszona w milczeniu, jakby upajając się gęstym, wieczornym powietrzem. Oraz wyraźnie nad czymś zastanawiając.
— Tradycyjne metody — zaczęła ostrożnie. — Zdały egzamin?
— Nie! Mam! Powozu! — odkrzyknął, zmierzając powoli w stronę długiego cienia rzucanego przez gęstwinę młodych olszyn kołyszących się do taktu szemrzącego strumienia na jego przeciwległym brzegu.
Powietrze migało od owadów. Gdzieś za plecami, usłyszała odległe skrzypnięcie. Chwilę później dołączyło do nich kilka miękkich, zbliżających się przez podwórko kroków.
— Wieczerza gotowa — Rina pochyliła się, żeby podnieść porzucony przez niedoszłego łowcę cebrzyk, oganiając od tłustego komara, który uczepił się jej ucha. — Czuć tutaj rybę. Twój… Hugo wrócił?
Już od pewnego czasu, wiedźma nauczyła się, by nie nazywać szpicla „jej przyjacielem”. Czasem zdarzało się jednak przypominać o tym w pół zdania. Chociaż wieczerza była gotowa, a cebrzyk postawiony, kobieta nie ruszała się z miejsca. Trwała zawieszona w milczeniu, jakby upajając się gęstym, wieczornym powietrzem. Oraz wyraźnie nad czymś zastanawiając.
— Tradycyjne metody — zaczęła ostrożnie. — Zdały egzamin?
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Chata Wiedzącej
Zaciskając dłonie na spróchniałej palisadzie, odwrzasnęła przez olszyny. — Żebyś wiedział, że spróbuję!
Co za szmata. Co za absolutnie niemożliwy, nieznośny, zblazowany skurwysyn. Przyciągała chyba takich, jak siwucha na ścierwie głupie pomysły, aż zaczynała kwestionować prawdziwą naturę prześladującej ją rzekomo klątwy. Urodzona pod czarnym porońcem.
Posłała Rinie znad ramienia gniewne spojrzenie, może odrobinę zbyt ostre. „Twój Hugo” zabrzmiało nawet gorzej niż „przyjaciel”. — Pomocny, jak zawsze — mruknęła, nerwowo grzebiąc w piachu czubkiem buta. Oparła się znów o płot, wzruszyła skrzyżowanymi ramionami i odrzekła zdawkowo. — Nie. Ale muszę zapytać cię o coś: wiedźmin, ciemny, młodo wyglądający. Był tutaj, prawda?… Kiedy dokładnie? Ile to już dni?
Musiała pozbierać jakoś to wszystko, poskładać do kupy. Miała wrażenie, że nie tylko czas przeciekał jej ostatnio przez palce, lecz także wspomnienia. Kto wie, może stało się, może w końcu zaczęła tracić rozum, nie wiedziała już, co było prawdziwe, a co nawiedziło ją w snach.
Co za szmata. Co za absolutnie niemożliwy, nieznośny, zblazowany skurwysyn. Przyciągała chyba takich, jak siwucha na ścierwie głupie pomysły, aż zaczynała kwestionować prawdziwą naturę prześladującej ją rzekomo klątwy. Urodzona pod czarnym porońcem.
Posłała Rinie znad ramienia gniewne spojrzenie, może odrobinę zbyt ostre. „Twój Hugo” zabrzmiało nawet gorzej niż „przyjaciel”. — Pomocny, jak zawsze — mruknęła, nerwowo grzebiąc w piachu czubkiem buta. Oparła się znów o płot, wzruszyła skrzyżowanymi ramionami i odrzekła zdawkowo. — Nie. Ale muszę zapytać cię o coś: wiedźmin, ciemny, młodo wyglądający. Był tutaj, prawda?… Kiedy dokładnie? Ile to już dni?
Musiała pozbierać jakoś to wszystko, poskładać do kupy. Miała wrażenie, że nie tylko czas przeciekał jej ostatnio przez palce, lecz także wspomnienia. Kto wie, może stało się, może w końcu zaczęła tracić rozum, nie wiedziała już, co było prawdziwe, a co nawiedziło ją w snach.
Ilość słów: 0
Re: Chata Wiedzącej
— Oni wszyscy — skrzywiła się Rina, krzyżując przedramiona na piersiach — Wyglądają młodo. Młodziej.
Na samo pytanie odpowiedziała jej potrząsnąwszy przecząco głową.
— Pamiętam dwóch. Trzech. Żaden nie wyglądał tak, jak opisywałaś. Tego, którego czekasz, znam wyłącznie ze słyszenia.
Kobieta uniosła głowę, pomrużyła oczy w stronę płotu. W kierunku łąki, strumyka, lasku i wiadomo kogo, oddalającego się nieznośnie i zblazowanie.
— Chodźmy. Wieczerza stygnie — orzekła w końcu, okrywając ramiona od wzmagającego się wieczornego chłodu i ruszając w kierunku chaty. Nie spiesząc się, aby dać czas białowłosej na jej dogonienie. A sobie na zadanie pytania, które wcale nie brzmiało jak jedno.
— Mogę ci pomóc — powiedziała. — Ale bym mogła i chciała, ty będziesz musiała pomóc mnie.
Na samo pytanie odpowiedziała jej potrząsnąwszy przecząco głową.
— Pamiętam dwóch. Trzech. Żaden nie wyglądał tak, jak opisywałaś. Tego, którego czekasz, znam wyłącznie ze słyszenia.
Kobieta uniosła głowę, pomrużyła oczy w stronę płotu. W kierunku łąki, strumyka, lasku i wiadomo kogo, oddalającego się nieznośnie i zblazowanie.
— Chodźmy. Wieczerza stygnie — orzekła w końcu, okrywając ramiona od wzmagającego się wieczornego chłodu i ruszając w kierunku chaty. Nie spiesząc się, aby dać czas białowłosej na jej dogonienie. A sobie na zadanie pytania, które wcale nie brzmiało jak jedno.
— Mogę ci pomóc — powiedziała. — Ale bym mogła i chciała, ty będziesz musiała pomóc mnie.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Chata Wiedzącej
Alsvid potakiwała głową do odpowiedzi. Spokojnie, ze zrozumieniem. Kiedy Rina zamilkła na chwilę, utkwiwszy wzrok w sylwetce szpiega znikającej gdzieś pośród mglistych oparów unoszących się nad łąką, ona również milczała, po raz kolejny i dziesiętny analizując wnikliwie swe położenie względem wytyczonego celu.
— Kurwa mać.
Poczuła nagłą, przemożną ochotę, by po prostu… biec przed siebie. Bez żadnego konkretnego kierunku, byle coraz szybciej, póki nie padnie bez tchu, gdziekolwiek się nie znajdzie, póki całkiem się nie zagubi. Prawie zbyła zaproszenie Riny do chaty. Prawie.
Dogoniła ją w progu i odpowiedziała natychmiast, bez zawahania, nieomal wchodząc kobiecie w słowo. — Tak. — Wystarczył rzut oka na bladą, bezwzględnie zdeterminowaną twarz dziewczyny, by stwierdzić, że ani myślała żartować albo łgać w tej chwili. — Zrobię to, cokolwiek powiesz. Od razu.
— Kurwa mać.
Poczuła nagłą, przemożną ochotę, by po prostu… biec przed siebie. Bez żadnego konkretnego kierunku, byle coraz szybciej, póki nie padnie bez tchu, gdziekolwiek się nie znajdzie, póki całkiem się nie zagubi. Prawie zbyła zaproszenie Riny do chaty. Prawie.
Dogoniła ją w progu i odpowiedziała natychmiast, bez zawahania, nieomal wchodząc kobiecie w słowo. — Tak. — Wystarczył rzut oka na bladą, bezwzględnie zdeterminowaną twarz dziewczyny, by stwierdzić, że ani myślała żartować albo łgać w tej chwili. — Zrobię to, cokolwiek powiesz. Od razu.
Ilość słów: 0
Re: Chata Wiedzącej
Rina odruchowo cofnęła się od progu, słysząc jej głos. Widząc jej twarz.
— Twoja desperacja zaczyna mnie naprawdę niepokoić — odrzekła zgodnie z prawdą, a nawet z czymś, co można było uznać za troskę. Lub empatię kogoś, komu podobne sytuacje nie były całkiem obce. Wiedźma pokręciła głową, weszła przed nią do chaty, przytrzymując drzwi.
— Bądź ostrożna, dziewczyno. Waż czyny i obietnice — dodała czymś, co brzmiało jak groźba, lecz nie było nią w istocie.
Obydwie znalazły się wkrótce w izbie świetlicy położonej po lewej stronie dołu. Po dwóch stołach długiego stołu, z ćmiącym paleniskiem i dwoma parującymi miskami potrawki ze sprawionego przez nią wcześniej królika. Od serca przyprawionego wyhodowanymi przez nią w ogródku ziołami i świeżą śmietaną. Wchodząc do środka, Rina zdziwiła się, że nie zastała nigdzie Inkluza, zwykle o tej porze łasego na ciepło oraz smakołyki.
— Żeby było jasne — odezwała się po dłużej chwili milczenia, kiedy podmuchała na łyżkę i zatrzymała ją nad miską, by dać jej ostygnąć. — Nie mogę obiecać niczego pewnego. Nie w twoim… Specyficznym przypadku.
Ważyła słowa. Ostrożnie jak kolejny kęs wciąż parującej potrawy.
— Spróbuję ci pomóc. Ale możliwe, że w obecnej sytuacji, to ty pomożesz mnie bardziej. A ja odwzajemnię przysługę, jeśli będę w stanie. W ten lub inny sposób. Ale nie daję gwarancji. Jeżeli rozumiesz to i akceptujesz, możemy rozmawiać dalej. Nie odpowiadaj od razu, daj sobie pomyśleć. I powiedz jak wyszło. Nie za dużo pietruszki?
— Twoja desperacja zaczyna mnie naprawdę niepokoić — odrzekła zgodnie z prawdą, a nawet z czymś, co można było uznać za troskę. Lub empatię kogoś, komu podobne sytuacje nie były całkiem obce. Wiedźma pokręciła głową, weszła przed nią do chaty, przytrzymując drzwi.
— Bądź ostrożna, dziewczyno. Waż czyny i obietnice — dodała czymś, co brzmiało jak groźba, lecz nie było nią w istocie.
Obydwie znalazły się wkrótce w izbie świetlicy położonej po lewej stronie dołu. Po dwóch stołach długiego stołu, z ćmiącym paleniskiem i dwoma parującymi miskami potrawki ze sprawionego przez nią wcześniej królika. Od serca przyprawionego wyhodowanymi przez nią w ogródku ziołami i świeżą śmietaną. Wchodząc do środka, Rina zdziwiła się, że nie zastała nigdzie Inkluza, zwykle o tej porze łasego na ciepło oraz smakołyki.
— Żeby było jasne — odezwała się po dłużej chwili milczenia, kiedy podmuchała na łyżkę i zatrzymała ją nad miską, by dać jej ostygnąć. — Nie mogę obiecać niczego pewnego. Nie w twoim… Specyficznym przypadku.
Ważyła słowa. Ostrożnie jak kolejny kęs wciąż parującej potrawy.
— Spróbuję ci pomóc. Ale możliwe, że w obecnej sytuacji, to ty pomożesz mnie bardziej. A ja odwzajemnię przysługę, jeśli będę w stanie. W ten lub inny sposób. Ale nie daję gwarancji. Jeżeli rozumiesz to i akceptujesz, możemy rozmawiać dalej. Nie odpowiadaj od razu, daj sobie pomyśleć. I powiedz jak wyszło. Nie za dużo pietruszki?
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Chata Wiedzącej
Zapchała usta ostudzoną porcją potrawki, nim zdążyła odpowiedzieć od razu i z wyjątkowo niepokojącą desperacją. Na drugie pytanie Riny pokręciła głową. Strawa była smaczna, lekka i porządnie doprawiona ziołami, tak jak lubiła. Alsvid zdała sobie sprawę, że chyba po raz pierwszy od wielu, wielu miesięcy jadała regularnie, nie substytuując przynajmniej kilku posiłków w tygodniu fisstechem. Mogłaby w tym nawet zagustować, gdyby nie nawracające, dokuczliwe objawy pod postacią dreszczy, zmęczenia, rozdrażnienia i oczywiście, coraz bardziej natarczywych sennych gości, którym nie mogła zatrzasnąć drzwi przed nosem teraz, gdy prędzej czy później zmuszona była przespać noc. Łapała się na zgrzytaniu zębami nerwowo, ilekroć nie miała czym zająć rąk.
Przez dłuższą chwilę w izbie słychać było tylko ciche skrobanie łyżek o miski. W końcu dziewczyna uznała, że upłynęło dość czasu, by można było uznać, iż razem z królikiem przetrawiła słowa gospodyni. Żadna jego ilość nie mogła jednak zmienić konkluzji.
— Rozumiem i akceptuję — powiedziała, odsuwając resztkę posiłku i splatając dłonie pod brodą. — Również nie gwarantuję niczego. Ale zważywszy, że już teraz jestem ci dłużna… Co ryzykuję? Schizofrenię, padaczkę? Śmierć lub trwałe kalectwo? — Tym razem nie kpiła, nie sarkała. Nie siliła się też na ostrożne cedzenie każdego słowa, byle zaoferować interlokutorce dokładnie to, co chciała usłyszeć. A co najdziwniejsze i czego sama nie rozumiała do końca, nie kłamała. — Powiedz mi, w czym dokładnie mam ci pomóc i jak, a spróbuję podjąć świadomą decyzję. Tyle mogę obiecać.
Potem dodała, spoglądając prosto w jasnozielone oczy Riny. — Mój specyficzny przypadek. Bloede arse, nazywajmy to po imieniu, to jest… Jak ty byś to nazwała? Przekleństwo, przesąd? Przeznaczenie? Spotkałam ludzi, którzy myślą, że to pierwsze i tych, którzy myślą, że drugie. A ja… ja nie wiem, co myślę. Zwykle wolę o tym nie myśleć w ogóle... — Urwała. Dosyć, mogły przestać krążyć wokół tematu jak psy wokół jeża, to wystarczało; zupełnie jak z dobrą potrawą, należało zawsze zostawić choć trochę na talerzu. Nawet Flatau nie mógłby nynie wypomnieć, że się nie uczyła na błędach. — W każdym razie, może to nam przeszkodzić? Jak, czemu?
Dużo pytań, na większość nie było pewnie prostych odpowiedzi. Przychodziło to Alsvid z trudem, lecz starała się powstrzymać i ponaglający ton, i spojrzenie. Przynajmniej odrobinę. Oparła ręce o brzeg stołu, dyskretnie wpijając paznokcie w ramiona. Czymś je musiała zająć.
Przez dłuższą chwilę w izbie słychać było tylko ciche skrobanie łyżek o miski. W końcu dziewczyna uznała, że upłynęło dość czasu, by można było uznać, iż razem z królikiem przetrawiła słowa gospodyni. Żadna jego ilość nie mogła jednak zmienić konkluzji.
— Rozumiem i akceptuję — powiedziała, odsuwając resztkę posiłku i splatając dłonie pod brodą. — Również nie gwarantuję niczego. Ale zważywszy, że już teraz jestem ci dłużna… Co ryzykuję? Schizofrenię, padaczkę? Śmierć lub trwałe kalectwo? — Tym razem nie kpiła, nie sarkała. Nie siliła się też na ostrożne cedzenie każdego słowa, byle zaoferować interlokutorce dokładnie to, co chciała usłyszeć. A co najdziwniejsze i czego sama nie rozumiała do końca, nie kłamała. — Powiedz mi, w czym dokładnie mam ci pomóc i jak, a spróbuję podjąć świadomą decyzję. Tyle mogę obiecać.
Potem dodała, spoglądając prosto w jasnozielone oczy Riny. — Mój specyficzny przypadek. Bloede arse, nazywajmy to po imieniu, to jest… Jak ty byś to nazwała? Przekleństwo, przesąd? Przeznaczenie? Spotkałam ludzi, którzy myślą, że to pierwsze i tych, którzy myślą, że drugie. A ja… ja nie wiem, co myślę. Zwykle wolę o tym nie myśleć w ogóle... — Urwała. Dosyć, mogły przestać krążyć wokół tematu jak psy wokół jeża, to wystarczało; zupełnie jak z dobrą potrawą, należało zawsze zostawić choć trochę na talerzu. Nawet Flatau nie mógłby nynie wypomnieć, że się nie uczyła na błędach. — W każdym razie, może to nam przeszkodzić? Jak, czemu?
Dużo pytań, na większość nie było pewnie prostych odpowiedzi. Przychodziło to Alsvid z trudem, lecz starała się powstrzymać i ponaglający ton, i spojrzenie. Przynajmniej odrobinę. Oparła ręce o brzeg stołu, dyskretnie wpijając paznokcie w ramiona. Czymś je musiała zająć.
Ilość słów: 0
Re: Chata Wiedzącej
— Nie jesteś dłużna i w tym rzecz — przerwała jej, przełykając własną porcję. — Twój ulubieniec zapłacił mi za twoje leczenie.
— Wyściubieniem nosa z bezpiecznej kryjówki. Potrzebuję kogoś do załatwienia moich spraw — odpowiedziała jej. — Sama chwilowo też nie mogę go wyściubiać, a przynajmniej a tyle na ile bym chciała.
Zmilczała resztę wypowiedzi, pewna tego, że białowłosa nie będzie miała problemów ze zrozumieniem jej położenia.
— Spacer nad jezioro. A potem jeszcze jeden, na bagna. Chcę, żebyś porozmawiała z kimś w moim imieniu. A potem przekazała i odebrała coś dla mnie. Brzmi na prostsze, niż się wydaje. Ale musisz liczyć się z pewnym ryzykiem. Dekonspiracji. Niepożądanego zainteresowania. Z pozostałymi, jak sądzę, będziesz potrafiła sobie poradzić.
Rina odsunęła od siebie pustą miskę oraz pytanie o specyficzny przypadek. Tę pierwszą niemal na sam skraj stołu, w ostatniej chwili mitygując się i ratując naczynie przed upadkiem.
— Nauczyłam się dosyć, by wiedzieć, że pewnych rzeczy lepiej nie nazywać po imieniu. Żeby przypadkiem nie wywołać ich w zły czas. A taki właśnie mamy. Czemu? — Rina odwróciła się od stołu, by rozgrzebać opartym o piec drągiem kilka tlących węgli paleniska. — Bo jesteś, przykro mi to powiedzieć, jałowa dla Mocy, dziewczyno. Jak dziewięćdziesięcioletnia dziewica. A przynajmniej reagujesz na nią w sposób niebezpieczny i trudny do przewidzenia. Prosta lecznicza magia prawie zagroziła twojemu życiu. Abstrahując od przyczyny takiego nie co dzień spotykanego stanu rzeczy, może mieć on również swoiste zalety. Właśnie te zamierzam wykorzystać.
— Przypuszczam, że będziesz ślepa dla większości form magii ujawniającej — dodała szybko, nim wypowiedziane zdanie zdążyło rozbrzmieć na tyle nieładnie, by począć odwzajemnione równie nieładne pytanie lub spojrzenie.
— Wyściubieniem nosa z bezpiecznej kryjówki. Potrzebuję kogoś do załatwienia moich spraw — odpowiedziała jej. — Sama chwilowo też nie mogę go wyściubiać, a przynajmniej a tyle na ile bym chciała.
Zmilczała resztę wypowiedzi, pewna tego, że białowłosa nie będzie miała problemów ze zrozumieniem jej położenia.
— Spacer nad jezioro. A potem jeszcze jeden, na bagna. Chcę, żebyś porozmawiała z kimś w moim imieniu. A potem przekazała i odebrała coś dla mnie. Brzmi na prostsze, niż się wydaje. Ale musisz liczyć się z pewnym ryzykiem. Dekonspiracji. Niepożądanego zainteresowania. Z pozostałymi, jak sądzę, będziesz potrafiła sobie poradzić.
Rina odsunęła od siebie pustą miskę oraz pytanie o specyficzny przypadek. Tę pierwszą niemal na sam skraj stołu, w ostatniej chwili mitygując się i ratując naczynie przed upadkiem.
— Nauczyłam się dosyć, by wiedzieć, że pewnych rzeczy lepiej nie nazywać po imieniu. Żeby przypadkiem nie wywołać ich w zły czas. A taki właśnie mamy. Czemu? — Rina odwróciła się od stołu, by rozgrzebać opartym o piec drągiem kilka tlących węgli paleniska. — Bo jesteś, przykro mi to powiedzieć, jałowa dla Mocy, dziewczyno. Jak dziewięćdziesięcioletnia dziewica. A przynajmniej reagujesz na nią w sposób niebezpieczny i trudny do przewidzenia. Prosta lecznicza magia prawie zagroziła twojemu życiu. Abstrahując od przyczyny takiego nie co dzień spotykanego stanu rzeczy, może mieć on również swoiste zalety. Właśnie te zamierzam wykorzystać.
— Przypuszczam, że będziesz ślepa dla większości form magii ujawniającej — dodała szybko, nim wypowiedziane zdanie zdążyło rozbrzmieć na tyle nieładnie, by począć odwzajemnione równie nieładne pytanie lub spojrzenie.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Chata Wiedzącej
Słuchawszy wcześniej ze spuszczoną w zamyśleniu głową, z pojedynczą zmarszczką pomiędzy ściągniętymi brwiami, Alsvid znów spojrzała kobiecie w oczy. Bez urazy ani niewypowiedzianych, nieładnych słów. Odsunęła się lekko od stołu i wyprostowała, kłykcie wbitych w ramię palców zbielały.
— Rozumiem — odrzekła i raz jeszcze zamilkła na dłuższą chwilę.
Trzask paleniska oraz dobiegające z zewnątrz granie świerszczy wydawały się nienaturalnie głośne. Nieznośne wręcz. W myślach dziewczyna przebiegła tysiąc ścieżek innych niż ta, która przyszła jej do głowy jako pierwsza, lecz prędzej czy później, wszystkie prowadziły donikąd. Niech będzie i tak.
— Pomogę. Muszę w takim razie porozmawiać znowu z Henrykiem. Hugo. Jak-mu-tam. Być może będzie w stanie zlikwidować komplikacje wynikające z dekonspiracji i wyściubiania nosa, a przynajmniej zmitygować je. Czuję, że ugryzie mnie to jeszcze w tyłek, lecz nie widzę innego wyjścia. — Wzruszyła ramionami. Skapitulowała. — Jeśli jednak nie będzie w stanie tego dokonać… Istnieje pewne zagrożenie. Nie dla mnie, dla ciebie. Ja mam już tylko jedną sprawę do domknięcia, jeżeli uda mi się to zrobić w porę, wtedy nie będzie miało znaczenia, kto i po co się mną interesuje. Ale wcześniej to zainteresowanie może ściągnąć na ciebie kłopoty, ściągnąć ludzi w twoje progi. Nieprzyjemne ich typy. Wolałabym tego uniknąć.
Tym razem była zbyt poważna nawet na kwaśne grymasy. — Zacznę od swojego ulubieńca. Potrzebuję i tak czasu do namysłu. Ostatni tydzień… skompilował moją sytuację — nadmieniła dość zmęczonym głosem, wręcz zrezygnowanym. Bo czuła jedno i drugie. — Chcę pomóc. Coś za coś, wiem. Nie mogę jednak ryzykować, że pewni zainteresowani tym, gdzie wyściubiam nosa ludzie udaremnią przedwcześnie moje plany. Byłoby to zarazem narażenie ciebie, to jedno. Oraz zmarnowanie twojego wsparcia i umiejętności, to drugie.
Subtelność, z jaką troski te zamieniły się miejscami nie umknęła uwadze Alsvid. Nie miała humoru do spierania się ze sobą, czy było to dziełem przypadku.
— Pomówię z nim — podsumowała. — Wiesz, gdzie dokładnie zwykł szlajać się z wędką? Dotąd przyglądałam się waszemu akwenowi jedynie z daleka. Czarowny.
— Rozumiem — odrzekła i raz jeszcze zamilkła na dłuższą chwilę.
Trzask paleniska oraz dobiegające z zewnątrz granie świerszczy wydawały się nienaturalnie głośne. Nieznośne wręcz. W myślach dziewczyna przebiegła tysiąc ścieżek innych niż ta, która przyszła jej do głowy jako pierwsza, lecz prędzej czy później, wszystkie prowadziły donikąd. Niech będzie i tak.
— Pomogę. Muszę w takim razie porozmawiać znowu z Henrykiem. Hugo. Jak-mu-tam. Być może będzie w stanie zlikwidować komplikacje wynikające z dekonspiracji i wyściubiania nosa, a przynajmniej zmitygować je. Czuję, że ugryzie mnie to jeszcze w tyłek, lecz nie widzę innego wyjścia. — Wzruszyła ramionami. Skapitulowała. — Jeśli jednak nie będzie w stanie tego dokonać… Istnieje pewne zagrożenie. Nie dla mnie, dla ciebie. Ja mam już tylko jedną sprawę do domknięcia, jeżeli uda mi się to zrobić w porę, wtedy nie będzie miało znaczenia, kto i po co się mną interesuje. Ale wcześniej to zainteresowanie może ściągnąć na ciebie kłopoty, ściągnąć ludzi w twoje progi. Nieprzyjemne ich typy. Wolałabym tego uniknąć.
Tym razem była zbyt poważna nawet na kwaśne grymasy. — Zacznę od swojego ulubieńca. Potrzebuję i tak czasu do namysłu. Ostatni tydzień… skompilował moją sytuację — nadmieniła dość zmęczonym głosem, wręcz zrezygnowanym. Bo czuła jedno i drugie. — Chcę pomóc. Coś za coś, wiem. Nie mogę jednak ryzykować, że pewni zainteresowani tym, gdzie wyściubiam nosa ludzie udaremnią przedwcześnie moje plany. Byłoby to zarazem narażenie ciebie, to jedno. Oraz zmarnowanie twojego wsparcia i umiejętności, to drugie.
Subtelność, z jaką troski te zamieniły się miejscami nie umknęła uwadze Alsvid. Nie miała humoru do spierania się ze sobą, czy było to dziełem przypadku.
— Pomówię z nim — podsumowała. — Wiesz, gdzie dokładnie zwykł szlajać się z wędką? Dotąd przyglądałam się waszemu akwenowi jedynie z daleka. Czarowny.
Ilość słów: 0
Re: Chata Wiedzącej
— Henrykiem? — Rina odwróciła się od paleniska. — Ach, tak. Z nim.
Oparła się o blat stołu, dmuchnięciem poprawiła niesforny, poskręcany kosmyk, który wymknął się splotom warkocza opadając jej na twarz i skroń.
— Po co? Wiem, co powie. Że nie powinnaś pokazywać się we wsi ani okolicy, bo masz rysopisową urodę. Będzie odradzał. Może się targował, może zaproponuje pomoc... Ha, w sumie to bystry chłop. Ale w tym przypadku raczej mi się nie zda.
Przestroga białowłosej o przywabieniu kłopotów nie zatrzęsła posadami świata Riny.
— Przywykłam — odrzekła krótko i wymownie. — Do zainteresowania. Nawet niechcianego. Miewam go pod dostatkiem nawet na tym pół-odludziu.
Alsvid nie potrafiła powiedzieć czy grymas, który zagościł na jej twarzy podczas wypowiadania tych słów był uśmiechem, czy skrzywieniem.
— Nad strumieniem, w pobliżu łąki z wypasem, jak nurt prowadzi w stronę wioski. Tam zazwyczaj — odparła po zastanowieniu. — Mówi, że tam najlepiej biorą, ale po mojemu, przesiaduje tam, bo krajobraz pasuje mu do pozy.
Wiedźma prychnawszt krótko ze swojego własnego dowcipu, zwlokła się z siedziska i ruszyła w kąt izby.
— O tak. Będziesz miała okazję przyjrzeć mu się bliżej — rzuciła z rogu, mając na myśli akwen. — Pijesz? Jeśli chcesz opinii znachorki, to już pozwalam.
Ze skrzyni nakrytej pledem pozszywanym z króliczych futer, Rina wyciągnęła przykurzone małe co nieco. Ciemne, lekko pękate, w słomianym kubraczku. Kiwnęła na nią pytająco, rozglądając się za wolnym naczyniem.
Oparła się o blat stołu, dmuchnięciem poprawiła niesforny, poskręcany kosmyk, który wymknął się splotom warkocza opadając jej na twarz i skroń.
— Po co? Wiem, co powie. Że nie powinnaś pokazywać się we wsi ani okolicy, bo masz rysopisową urodę. Będzie odradzał. Może się targował, może zaproponuje pomoc... Ha, w sumie to bystry chłop. Ale w tym przypadku raczej mi się nie zda.
Przestroga białowłosej o przywabieniu kłopotów nie zatrzęsła posadami świata Riny.
— Przywykłam — odrzekła krótko i wymownie. — Do zainteresowania. Nawet niechcianego. Miewam go pod dostatkiem nawet na tym pół-odludziu.
Alsvid nie potrafiła powiedzieć czy grymas, który zagościł na jej twarzy podczas wypowiadania tych słów był uśmiechem, czy skrzywieniem.
— Nad strumieniem, w pobliżu łąki z wypasem, jak nurt prowadzi w stronę wioski. Tam zazwyczaj — odparła po zastanowieniu. — Mówi, że tam najlepiej biorą, ale po mojemu, przesiaduje tam, bo krajobraz pasuje mu do pozy.
Wiedźma prychnawszt krótko ze swojego własnego dowcipu, zwlokła się z siedziska i ruszyła w kąt izby.
— O tak. Będziesz miała okazję przyjrzeć mu się bliżej — rzuciła z rogu, mając na myśli akwen. — Pijesz? Jeśli chcesz opinii znachorki, to już pozwalam.
Ze skrzyni nakrytej pledem pozszywanym z króliczych futer, Rina wyciągnęła przykurzone małe co nieco. Ciemne, lekko pękate, w słomianym kubraczku. Kiwnęła na nią pytająco, rozglądając się za wolnym naczyniem.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Chata Wiedzącej
Alsvid bawiła się wplątaną w palce szkarłatną aksamitką, którą ściągnęła z nadgarstka, spoglądając trochę ponad ramieniem Riny na liżące zwęglone polana płomienie w palenisku pod piecem.
— Egoizm. Oraz po to, by nie marnotrawić pomocy, której powiedziałaś, że spróbujesz mi udzielić — powtórzyła. — Muszę kogoś namierzyć i czegokolwiek chcesz w zamian, zrobię to. Jeśli jednak mam przez to skończyć na dnie wspomnianego jeziora w nowej parze żelaznych butów, nim zdołam choćby kichnąć… Cóż, godzę się na ryzyko. Zamierzam odwzajemnić pomoc. Ale jeżeli mam wybierać między jednym a drugim, wybiorę siebie.
Udzieliwszy znachorce drobnej przestrogi, spostrzegła przemykającą po jej obliczu niczym cień zmianę. Dąs, grymas, uśmiech — tego nie zdążyła się dopatrzeć, mimo to, usta dziewczyny odwzajemniły go bezwiednie. Pewne rzeczy rozumiało się bez słów albo wcale, jak mawiał poeta.
— Nie będę drążyć. Po prostu… Uważaj na siebie. To nie są ludzie, którzy zwykli odchodzić z pustymi rękami. A ja nie lubię patrzeć, jak historia zatacza koło.
Chwilę posiedziały w przyjemnym, niewymuszonym i dawno pozbawionym już niezręczności milczeniu, aż w końcu Rina podniosła się, na co Alsvid również szurnęła nogami krzesła. Miała wyjść, nie zdążyła. Rzuciła okiem na opiętą kubraczkiem pękatość wydobytą z otchłani kufra i zamiast do drzwi, skoczyła po dwa skórzane kubki. Słońce ledwie stało, Emmerling musiał rychło albo wrócić, albo poczekać.
— Egoizm. Oraz po to, by nie marnotrawić pomocy, której powiedziałaś, że spróbujesz mi udzielić — powtórzyła. — Muszę kogoś namierzyć i czegokolwiek chcesz w zamian, zrobię to. Jeśli jednak mam przez to skończyć na dnie wspomnianego jeziora w nowej parze żelaznych butów, nim zdołam choćby kichnąć… Cóż, godzę się na ryzyko. Zamierzam odwzajemnić pomoc. Ale jeżeli mam wybierać między jednym a drugim, wybiorę siebie.
Udzieliwszy znachorce drobnej przestrogi, spostrzegła przemykającą po jej obliczu niczym cień zmianę. Dąs, grymas, uśmiech — tego nie zdążyła się dopatrzeć, mimo to, usta dziewczyny odwzajemniły go bezwiednie. Pewne rzeczy rozumiało się bez słów albo wcale, jak mawiał poeta.
— Nie będę drążyć. Po prostu… Uważaj na siebie. To nie są ludzie, którzy zwykli odchodzić z pustymi rękami. A ja nie lubię patrzeć, jak historia zatacza koło.
Chwilę posiedziały w przyjemnym, niewymuszonym i dawno pozbawionym już niezręczności milczeniu, aż w końcu Rina podniosła się, na co Alsvid również szurnęła nogami krzesła. Miała wyjść, nie zdążyła. Rzuciła okiem na opiętą kubraczkiem pękatość wydobytą z otchłani kufra i zamiast do drzwi, skoczyła po dwa skórzane kubki. Słońce ledwie stało, Emmerling musiał rychło albo wrócić, albo poczekać.
Ilość słów: 0
Re: Chata Wiedzącej
Wiedźma ponownie pokręciła głową. Zapewne na jej desperację.
— Ja wolę nie wybierać wcale — mruknęła sentencjonalnie, przechodząc obok i zostawiając gąsior na blacie.
— Nie myślałaś, żeby rzucić to wszystko do czarta? — zaczęła, lecz zaraz ugryzła się w język, zawstydziła przyniesionego nań ze śliną banału. — Oczywiście. Miałaś sporo czasu, żeby przemyśleć.
— Strachy—srachy, pełne nachy — prychnęła, lekce sobie ważąc jej ostrzeżenie. — Czas jest kołem. Historia... Kubki? Zamiast kwaterek?
Rozkojarzona krzątaniną omal nie wpadła na Alsvid, która uprzedziła ją z parą skórzanych naczyń.
— Zdradliwe i bałamutne. Jak chłop w majową noc — westchnęła, lecz nie zaprotestowała, odbierając obydwa kubki i biorąc się za odszpuntowywanie gąsiora. Zasiadłszy na zydlu i unieruchamiając go między udami, natężyła się, pokonując korek przy wtórze triumfalnego cmoknięcia. Przy stole zapachniało bimbrem. Doprawianym, jak wszystko w rininej kuchni.
Rozlała do kubków, najpierw sobie, potem Alsvid. Jej uwaga, wciąż niespokojna, nakazała rozglądać się jej po kuchni.
— Nie pomyślałam o zakąsce... Furda. I tak przed chwilą jadłyśmy — wzniosła kubek, lecz zatrzymała go w połowie drogi do ust, podniosła oczy na białowłosą. Nachyliła kubek do stuknięcia. — Jakoś nie było wcześniej okazji... Marinetta.
— Ja wolę nie wybierać wcale — mruknęła sentencjonalnie, przechodząc obok i zostawiając gąsior na blacie.
— Nie myślałaś, żeby rzucić to wszystko do czarta? — zaczęła, lecz zaraz ugryzła się w język, zawstydziła przyniesionego nań ze śliną banału. — Oczywiście. Miałaś sporo czasu, żeby przemyśleć.
— Strachy—srachy, pełne nachy — prychnęła, lekce sobie ważąc jej ostrzeżenie. — Czas jest kołem. Historia... Kubki? Zamiast kwaterek?
Rozkojarzona krzątaniną omal nie wpadła na Alsvid, która uprzedziła ją z parą skórzanych naczyń.
— Zdradliwe i bałamutne. Jak chłop w majową noc — westchnęła, lecz nie zaprotestowała, odbierając obydwa kubki i biorąc się za odszpuntowywanie gąsiora. Zasiadłszy na zydlu i unieruchamiając go między udami, natężyła się, pokonując korek przy wtórze triumfalnego cmoknięcia. Przy stole zapachniało bimbrem. Doprawianym, jak wszystko w rininej kuchni.
Rozlała do kubków, najpierw sobie, potem Alsvid. Jej uwaga, wciąż niespokojna, nakazała rozglądać się jej po kuchni.
— Nie pomyślałam o zakąsce... Furda. I tak przed chwilą jadłyśmy — wzniosła kubek, lecz zatrzymała go w połowie drogi do ust, podniosła oczy na białowłosą. Nachyliła kubek do stuknięcia. — Jakoś nie było wcześniej okazji... Marinetta.
Ilość słów: 0
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław