Chata Wiedzącej
Chata Wiedzącej
Jak pryszcz na gładkim liczku albo raczej kwiat na środku pola, stoi samotnie na najdalszym od wioski zakolu rzeki i szczerzy zbutwiałe pół ostrokołu nieduża, pojedyncza chałupa. Zarośnięta chwastem i krzewami malin, schowana nieśmiało za pagórkiem, ale zaopiekowana, świeżo łatana gliną i okryta gęstą strzechą, spomiędzy której snuje się z komina dniem i nocą smuga dziwnie pachnącego dymu. Nie idzie prawie poznać, że to chata guślarki, miejscowej Wiedzącej — chyba że po jej znamiennym oddaleniu od pól i wiejskich zabudowań, jak gdyby pas „ziemi niczyjej” miał być skuteczną ochroną od wszelkiego uroku i czarostwa plączącego się po obejściu czarownicy. Mimo to ścieżka wydeptywana przez gołe stopy i chodaki wzdłuż brzegu Rząsawy pod sam próg chałupy nie stygnie nawet na dzień. Wśród prostego ludu panuje niesłabnące zapotrzebowanie na magiczne utensylia, maści do krowich wymion, heksy, mikstury miłosne i napary na spędzanie płodów, nawet jeśli ich podaż i pozyskiwanie odbywają się w atmosferze wzajemnej pogardy oraz milczącej dezaprobaty lokalnego kultu Kreve. Poza czarostwem i złośliwymi urokami, po zadbanym obejściu plączą się kolejno trzy kury, kogut, leniwy kot i pies drzemiący zwykle pod okapem chałupy — wszystkie czarne, jak wytarzane w smole. Nie ma szopki ni obory, tylko nieduży kurnik oraz wiata, pod którą suszy się cały przegląd lokalnej flory zielnej. Przegląd warzyw dojrzewa z kolei w równych rzędach na poletku. Każdy przyłapany na regularnych wizytach o zaopatrzenie lub poradę u guślarki zapiera się, że nie zna jej nawet z imienia — czy to z racji lęku przed ostracyzmem wyznawców boga Kreve, czy skrytości czarownicy — przyjęło się wołać kobietę po prostu „Wiedzącą ze Srebrnego Brzegu”.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Chata Wiedzącej
— Na kwaterki szkoda życia — stwierdziła równie sentencjonalnie i odwzajemniła stuknięcie, poniekąd bezgłośne. — Alsvid.
Gorzała, z początku niepozornie apetyczna, po chwili zaczynała kopać po wątrobie jak wściekła kobyła, na języku zostawiała mocny, gorzki, palący posmak jakiejś dzikiej uprawy, której dziewczyna nie potrafiła zidentyfikować, ale z pewnością potrafiła docenić jej walory smakowe. Gwizdęła z podziwem, wyciągając nogi i luzując sznurowanie koszuli.
— Uff, czym to pędziłaś? Jadem i piołunem?
Niefrasobliwość Riny, Marinetty, wprawiła ją w dziwnie melancholijny nastrój, na który było zdecydowanie za wcześnie, by mogła winę zarzucić krzakówce. A właściwie to nie było w nim nic dziwnego, przecież takiej samej niefrasobliwości, takiego samego uporu wysłuchiwała, kiedy była jeszcze bardziej smarkata i jeszcze mniej kompetentna do udzielania komukolwiek jakichkolwiek rad lub ostrzeżeń. Albo zrozumienia, że kobiecie czasem pozostawał już tylko upór. Podrosła i oto mogła udławić się własną hipokryzją.
— Myślałam, żeby rzucić się z mostu — wróciła do pytania znachorki, parsknęła, ocknąwszy się z uczucia rozrzewnienia. Nawet jeśli było czysto retorycznym aforyzmem, z ulgą go powitała i wzięła sobie na dystrakcję. — Oczywiście. Był taki czas i taka osoba… Ale okazało się, że ja pomyliłam samotność z miłością, a on miłość z posiadaniem. Banalna proza banalnego życia, do tego kiepsko napisana i nie do końca w moim guście oraz gatunku literackim.
Dosuszyła kubek, niech cierpi ciało, co chciało. Sięgnąwszy po więcej, lekko pochyliła pytająco szyjkę naczynia w stronę Riny.
— Faceci są zdradliwi i bałamutni, zwłaszcza w majowe noce — zgodziła się z przestrogą, choć raczej sensu largo. — Co przypomina mi o jednym: Emmerlingu. Długo go znasz? Ufasz mu? Pytam ze zdrożnej ciekawości, nie musisz odpowiadać. — Głos Alsvid nie zmienił się, był spokojny, może nawet krzynkę przygnębiony, ale w dużych, złotych oczach pojawiła się dociekliwość. — Oraz z uwagi na wspólne interesy — dodała szybko. — Zainwestował sporo czasu i wysiłku, i trochę grosza, bym nie wywróciła się na lewą stronę.
Gorzała, z początku niepozornie apetyczna, po chwili zaczynała kopać po wątrobie jak wściekła kobyła, na języku zostawiała mocny, gorzki, palący posmak jakiejś dzikiej uprawy, której dziewczyna nie potrafiła zidentyfikować, ale z pewnością potrafiła docenić jej walory smakowe. Gwizdęła z podziwem, wyciągając nogi i luzując sznurowanie koszuli.
— Uff, czym to pędziłaś? Jadem i piołunem?
Niefrasobliwość Riny, Marinetty, wprawiła ją w dziwnie melancholijny nastrój, na który było zdecydowanie za wcześnie, by mogła winę zarzucić krzakówce. A właściwie to nie było w nim nic dziwnego, przecież takiej samej niefrasobliwości, takiego samego uporu wysłuchiwała, kiedy była jeszcze bardziej smarkata i jeszcze mniej kompetentna do udzielania komukolwiek jakichkolwiek rad lub ostrzeżeń. Albo zrozumienia, że kobiecie czasem pozostawał już tylko upór. Podrosła i oto mogła udławić się własną hipokryzją.
— Myślałam, żeby rzucić się z mostu — wróciła do pytania znachorki, parsknęła, ocknąwszy się z uczucia rozrzewnienia. Nawet jeśli było czysto retorycznym aforyzmem, z ulgą go powitała i wzięła sobie na dystrakcję. — Oczywiście. Był taki czas i taka osoba… Ale okazało się, że ja pomyliłam samotność z miłością, a on miłość z posiadaniem. Banalna proza banalnego życia, do tego kiepsko napisana i nie do końca w moim guście oraz gatunku literackim.
Dosuszyła kubek, niech cierpi ciało, co chciało. Sięgnąwszy po więcej, lekko pochyliła pytająco szyjkę naczynia w stronę Riny.
— Faceci są zdradliwi i bałamutni, zwłaszcza w majowe noce — zgodziła się z przestrogą, choć raczej sensu largo. — Co przypomina mi o jednym: Emmerlingu. Długo go znasz? Ufasz mu? Pytam ze zdrożnej ciekawości, nie musisz odpowiadać. — Głos Alsvid nie zmienił się, był spokojny, może nawet krzynkę przygnębiony, ale w dużych, złotych oczach pojawiła się dociekliwość. — Oraz z uwagi na wspólne interesy — dodała szybko. — Zainwestował sporo czasu i wysiłku, i trochę grosza, bym nie wywróciła się na lewą stronę.
Ilość słów: 0
Re: Chata Wiedzącej
— Na jałowcu. To praktycznie medykament — wyjaśniła, upijając i krzywiąc się lekko. — Tyfus. Za mało cukru, nie wybiło cierpkości.
Choć pierwszą nutą towarzyszącą jego przejściu, faktycznie okazywała się lekko apteczna gorycz, trunek od pierwszych łyków działał jak dobry eliksir. Ulżywszy napełnionym posiłkom żołądkom, odegnał powieczerną ospałość, przyjemnie rozgrzał serca i gardła, rozwiązywał języki.
— Mostu nie polecam — wyrwało się świeżo introdukowanej Marinecie, alias Rinie. — Nie dość, że niski to w dodatku nawiedzony. Wypisz wymaluj jak nasz „wielebny”.
Kobieta parsknęła w kufel, biorąc się za kolejny łyk. I jeszcze następny, ewidentnie chcąc przygotować się do tematu narzuconego dygresją. W trakcie wygłaszania jednej przez białowłosą uniosła nawet dłoń w powstrzymującym geście. Alsvid mogła domyślić się, że nie był to protest przed dolewką. Wentylując palący przełyk, wiedźma pokiwała zachęcająco podstawionym pod szyjkę kubkiem.
— Czekaj, bo nie zdążam… Że mam go tu ściągnąć szarmem albo magią miłosną? Że ten charakternik jest twój…
Choć nie musiała, nie dokończyła, wstrząsana nagłym atakiem kaszlu. Organizm bronił się przed lekarstwem w dosyć gwałtownym odruchu. Kiedy zaś skończyła, czekał na nią Emmerling. Nie we własnej osobie, lecz w postawionym przez interlokutorkę pytaniu.
— Prawie wcale — odrzekła jej krótko, lecz uczciwie i szczerze. — Wiem, że pomógł kiedyś komuś, kogo znałam. Komuś, kto bardzo potrzebował tej pomocy, a, Emmerling, tak?... jej udzielił.
— Nie wiem — podjęła, pochylając się nad kubkiem i zaglądając do jego wnętrza — Czy z przyzwoitości, czy z wyrachowania. Ale to wystarczająco, żebym… No, jeśli nie ufała, to przynajmniej nie zadawała zbyt wielu pytań. Ani nie robiła problemów.
Kobieta wzruszyła ramionami i wyprostowała się, unosząc napełnione naczynie do ust.
— Może zainwestował, bo sama wpadłaś mu w oko? — znów parsknęła, dowodząc rzadkiej i pożądanej przez niektórych właściwości upijania się szybko i na wesoło. — To by dopiero było! Jak w tych wyświechtanych powiastkach, które sprzedają po bazarach, korona za sztukę! O bogini, przepraszam.
Rozbudzona wesołość, jak precyzyjnie działająca reakcja rozbudziła w kobiecie również kaszel. Rina usiadła, złapała dech, otarła załzawioną powiekę.
— Moja kolej. Mogę mieć do ciebie osobiste pytanie?
Choć pierwszą nutą towarzyszącą jego przejściu, faktycznie okazywała się lekko apteczna gorycz, trunek od pierwszych łyków działał jak dobry eliksir. Ulżywszy napełnionym posiłkom żołądkom, odegnał powieczerną ospałość, przyjemnie rozgrzał serca i gardła, rozwiązywał języki.
— Mostu nie polecam — wyrwało się świeżo introdukowanej Marinecie, alias Rinie. — Nie dość, że niski to w dodatku nawiedzony. Wypisz wymaluj jak nasz „wielebny”.
Kobieta parsknęła w kufel, biorąc się za kolejny łyk. I jeszcze następny, ewidentnie chcąc przygotować się do tematu narzuconego dygresją. W trakcie wygłaszania jednej przez białowłosą uniosła nawet dłoń w powstrzymującym geście. Alsvid mogła domyślić się, że nie był to protest przed dolewką. Wentylując palący przełyk, wiedźma pokiwała zachęcająco podstawionym pod szyjkę kubkiem.
— Czekaj, bo nie zdążam… Że mam go tu ściągnąć szarmem albo magią miłosną? Że ten charakternik jest twój…
Choć nie musiała, nie dokończyła, wstrząsana nagłym atakiem kaszlu. Organizm bronił się przed lekarstwem w dosyć gwałtownym odruchu. Kiedy zaś skończyła, czekał na nią Emmerling. Nie we własnej osobie, lecz w postawionym przez interlokutorkę pytaniu.
— Prawie wcale — odrzekła jej krótko, lecz uczciwie i szczerze. — Wiem, że pomógł kiedyś komuś, kogo znałam. Komuś, kto bardzo potrzebował tej pomocy, a, Emmerling, tak?... jej udzielił.
— Nie wiem — podjęła, pochylając się nad kubkiem i zaglądając do jego wnętrza — Czy z przyzwoitości, czy z wyrachowania. Ale to wystarczająco, żebym… No, jeśli nie ufała, to przynajmniej nie zadawała zbyt wielu pytań. Ani nie robiła problemów.
Kobieta wzruszyła ramionami i wyprostowała się, unosząc napełnione naczynie do ust.
— Może zainwestował, bo sama wpadłaś mu w oko? — znów parsknęła, dowodząc rzadkiej i pożądanej przez niektórych właściwości upijania się szybko i na wesoło. — To by dopiero było! Jak w tych wyświechtanych powiastkach, które sprzedają po bazarach, korona za sztukę! O bogini, przepraszam.
Rozbudzona wesołość, jak precyzyjnie działająca reakcja rozbudziła w kobiecie również kaszel. Rina usiadła, złapała dech, otarła załzawioną powiekę.
— Moja kolej. Mogę mieć do ciebie osobiste pytanie?
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Chata Wiedzącej
Alsvid napełniła oba naczynia, dosyć obficie. Bardzo poważnie podchodziła do zaleceń lekarskich i regularnego przyjmowania przepisanych specyfików. Niewiele później od Marinetty zaczęła odczuwać skutki uboczne pod postacią zdecydowanie nazbyt rozwiązanego, jeśli nieco zdrętwiałego języka, czemu nie zdążyła się zapobiec w porę, czyli gdzieś między dnem pierwszej a drugiej absurdalnie wysokiej kolejki. Albo w końcu nie chciała zapobiegać. Bywało to na dłuższą metę okropnie męczące.
Dygresją zbiła gospodynię z pantałyku na tyle skutecznie, że sama na chwilę zmarszczyła brwi, głowiąc się, co miała na myśli, a co wypaplała. Olśniona, zaperzyła się natychmiast. — On? Bloede arse, nie, tfu… Nie, nie. Inne czasy, inny łajdak. Inna ja. Zresztą, zwykle wolę… Mniejsza, nieważne, nie wiem. To skomplikowane sprawy, wystaw sobie! — Przechyliła kubek pod takim kątem, by zasłonił przynajmniej część rumieńca. Nie była pewna, jakie dokładnie medyczne właściwości miał jałowcowy bimber, ale mogła dopisać do niego zdziecinnienie. Zidiocenie wręcz.
Nim pogrążyła się jeszcze głębiej i sięgnęła etapu, na którym pierwsza lepsza sprośna dykteryjka mogła zmusić ją do chichotania jak podlotek, jej równie poweselała towarzyszka rozkaszlała się, trochę nazbyt długo, nazbyt gwałtownie. Bynajmniej dowcipnie. Zatroskanie, które poczuła dziewczyna było autentyczne, zagadkowe i bardzo dyskretne. Ugryzła się w język. Nie jej sprawa, nie jej drzwi. Dość zamaszystym ruchem podniosła się jednak z zydla po dzbanek świeżo naczerpanej wody, po czym postawiła go między Riną a gąsiorkiem.
— Wpadłam, a jakże — westchnęła wymijająco. — Ale nie tak jak…
Kolejny napad kaszlu sprawił, że urwała, tym razem nie kryjąc już zatroskania na twarzy.
— Możesz. — Wymownie przesunęła dzbanek w jej kierunku.
Dygresją zbiła gospodynię z pantałyku na tyle skutecznie, że sama na chwilę zmarszczyła brwi, głowiąc się, co miała na myśli, a co wypaplała. Olśniona, zaperzyła się natychmiast. — On? Bloede arse, nie, tfu… Nie, nie. Inne czasy, inny łajdak. Inna ja. Zresztą, zwykle wolę… Mniejsza, nieważne, nie wiem. To skomplikowane sprawy, wystaw sobie! — Przechyliła kubek pod takim kątem, by zasłonił przynajmniej część rumieńca. Nie była pewna, jakie dokładnie medyczne właściwości miał jałowcowy bimber, ale mogła dopisać do niego zdziecinnienie. Zidiocenie wręcz.
Nim pogrążyła się jeszcze głębiej i sięgnęła etapu, na którym pierwsza lepsza sprośna dykteryjka mogła zmusić ją do chichotania jak podlotek, jej równie poweselała towarzyszka rozkaszlała się, trochę nazbyt długo, nazbyt gwałtownie. Bynajmniej dowcipnie. Zatroskanie, które poczuła dziewczyna było autentyczne, zagadkowe i bardzo dyskretne. Ugryzła się w język. Nie jej sprawa, nie jej drzwi. Dość zamaszystym ruchem podniosła się jednak z zydla po dzbanek świeżo naczerpanej wody, po czym postawiła go między Riną a gąsiorkiem.
— Wpadłam, a jakże — westchnęła wymijająco. — Ale nie tak jak…
Kolejny napad kaszlu sprawił, że urwała, tym razem nie kryjąc już zatroskania na twarzy.
— Możesz. — Wymownie przesunęła dzbanek w jej kierunku.
Ilość słów: 0
Re: Chata Wiedzącej
— Skomplikowane! — Marinetta skrzywiła się po małpiemu i parsknęła, przedrzeźniając jej konkluzję. — Sprawy? Może. Chłopy? A-a.
Zrobiła kolejkę, narzucając skądinąd wartkie tempo. Ocierając usta wierzchem dłoni, bez patrzenia sięgnęła po podstawiony dzbanek i polała sobie do kubka nieco studziennej. Pociągnęła łyk i dwa głębsze, tym razem wdechy.
— Twoja przypadłość — zaczęła z wolna, choć bez oporów. — Jeśli to nie sekret i chcesz o tym mówić: masz tak od dziecka? Czy to może efekt jakiejś ingerencji? Dotychczas słyszałam o jednym takim przypadku u człowieka… Datowanym jeszcze przed koronowaniem drugiego Vizimira.
Dłoń kobiety spoczęła na kubku, zaś uwaga rozmówczyni i jej zielonego, lekko załzawionego spojrzenia podzielnie na Alsvid oraz gąsiorze, w oczekiwaniu na odpowiedź i szykując adekwatną do niej reakcję. Intuicja podpowiadała jej, że podobne wyznanie będzie wymagało ponownego rozlania.
Zrobiła kolejkę, narzucając skądinąd wartkie tempo. Ocierając usta wierzchem dłoni, bez patrzenia sięgnęła po podstawiony dzbanek i polała sobie do kubka nieco studziennej. Pociągnęła łyk i dwa głębsze, tym razem wdechy.
— Twoja przypadłość — zaczęła z wolna, choć bez oporów. — Jeśli to nie sekret i chcesz o tym mówić: masz tak od dziecka? Czy to może efekt jakiejś ingerencji? Dotychczas słyszałam o jednym takim przypadku u człowieka… Datowanym jeszcze przed koronowaniem drugiego Vizimira.
Dłoń kobiety spoczęła na kubku, zaś uwaga rozmówczyni i jej zielonego, lekko załzawionego spojrzenia podzielnie na Alsvid oraz gąsiorze, w oczekiwaniu na odpowiedź i szykując adekwatną do niej reakcję. Intuicja podpowiadała jej, że podobne wyznanie będzie wymagało ponownego rozlania.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Chata Wiedzącej
Dziewczyna wypuściła głośno powietrze. Postukała paznokciami o brzeg swojego kubka, po czym jak ewidentnie i trafnie przeczuła znachorka, osuszyła go i przytaknęła dolewce. Gąsiorek zaczął wyglądać na niepokojąco lekki.
— Już się bałam, że nie zdążymy pomówić o niczym zabawnym — parsknęła nerwowo.
Domniemanie, wrażliwość i chyba empatia, najgorsza ze wszystkich, ledwie przelotnie zaiskrzywszy w oczach Riny, żarła niczym trucizna. Bolała nawet bardziej niż widok odbijającej się niby w zwierciadle pogardy albo szyderstwa, których Alsvid instynktownie i niespokojnie szukała jak spłoszone zwierzę swojej klatki. Znienawidzonej, ale bezpiecznej w swej familiarności.
— Nie wiem — stwierdziła po chwili, którą poświęciła na szukanie odpowiednich słów. — Może to pierwsze, może drugie, może oba. A może żadne. Byłam wybitnie nieznośną smarkulą, ale jaka rozpuszczona smarkula, której tatuś nie poświęca uwagi nie jest? Oszczędzę ci szczegółów, nikt nie lubi słuchać anegdotek z cudzego dzieciństwa.
Wzdychając rzewnie i teatralnie, upiła nieco mniejszy łyk, skrzywiła się. Nie od jałowca.
— Złe sny były zawsze. Nowina! Wszystkie dzieciaki miewają złe sny i wszystkie sny z wiekiem robią się gorsze. Być może szkopuł tkwi w Mocy. Przyznam, moja differentia specifica wydaje się być wrodzona. A przynajmniej wcześnie zdiagnozowana, jeszcze przed… mhm, ingerencjami, które tylko pogorszyły sytuację. Problem w tym, że człowiek, który diagnozę postawił miał radykalne poglądy i tendencje do naginania objawów do rozpoznania zamiast odwrotnie. Dlatego w rzyć sobie może wetknąć takie rozpoznanie.
Szczerość, jaką bez żadnego przymusu obdarzyła znachorkę ją samą wprawiła w osłupienie. Zwykle nie pozwalała sobie ani innym na takie poufałości, lecz musiała przecież zdawać sobie sprawę, że przekroczyły z Riną granicę konfidencji na długo przed tym, jak zamieniły pierwsze słowo. Odwrót byłby spóźniony.
— Wygląda na to, że odpowiedź zależy od tego, w co wierzysz. W co sama wierzę. A na to odpowiedzieć nie umiem.
Przechyliła kubek i z niesmakiem odkryła, że od dna odkleiło się zaledwie kilka kropel. Czuła, jak język kołowacieje jej w ustach, a głowa niebezpiecznie przestaje nadążać za toczącym po izbie wzorkiem. Gdzie zgubiła dobry humor, nie wiedziała, ale uparła się go odszukać, może gdzieś za komodą. Jeden wieczór. Niech jeden wieczór nie będzie stracony.
— Była kosa, teraz kamień. — Przeciągnęła się. — Który przypadek masz na myśli? Przysięgam, że słyszałam co najmniej o kilku, fakt, że długo przed moim czasem i nie wiem, czy choć jeden zachował się do dziś. Byłoby z tego niezłe studium porównawcze. Ale zaczynam się martwić, że mówimy o dwóch różnych przypadłościach, a wtedy miałabym i trzecią: manię zasranego szczęścia.
— Już się bałam, że nie zdążymy pomówić o niczym zabawnym — parsknęła nerwowo.
Domniemanie, wrażliwość i chyba empatia, najgorsza ze wszystkich, ledwie przelotnie zaiskrzywszy w oczach Riny, żarła niczym trucizna. Bolała nawet bardziej niż widok odbijającej się niby w zwierciadle pogardy albo szyderstwa, których Alsvid instynktownie i niespokojnie szukała jak spłoszone zwierzę swojej klatki. Znienawidzonej, ale bezpiecznej w swej familiarności.
— Nie wiem — stwierdziła po chwili, którą poświęciła na szukanie odpowiednich słów. — Może to pierwsze, może drugie, może oba. A może żadne. Byłam wybitnie nieznośną smarkulą, ale jaka rozpuszczona smarkula, której tatuś nie poświęca uwagi nie jest? Oszczędzę ci szczegółów, nikt nie lubi słuchać anegdotek z cudzego dzieciństwa.
Wzdychając rzewnie i teatralnie, upiła nieco mniejszy łyk, skrzywiła się. Nie od jałowca.
— Złe sny były zawsze. Nowina! Wszystkie dzieciaki miewają złe sny i wszystkie sny z wiekiem robią się gorsze. Być może szkopuł tkwi w Mocy. Przyznam, moja differentia specifica wydaje się być wrodzona. A przynajmniej wcześnie zdiagnozowana, jeszcze przed… mhm, ingerencjami, które tylko pogorszyły sytuację. Problem w tym, że człowiek, który diagnozę postawił miał radykalne poglądy i tendencje do naginania objawów do rozpoznania zamiast odwrotnie. Dlatego w rzyć sobie może wetknąć takie rozpoznanie.
Szczerość, jaką bez żadnego przymusu obdarzyła znachorkę ją samą wprawiła w osłupienie. Zwykle nie pozwalała sobie ani innym na takie poufałości, lecz musiała przecież zdawać sobie sprawę, że przekroczyły z Riną granicę konfidencji na długo przed tym, jak zamieniły pierwsze słowo. Odwrót byłby spóźniony.
— Wygląda na to, że odpowiedź zależy od tego, w co wierzysz. W co sama wierzę. A na to odpowiedzieć nie umiem.
Przechyliła kubek i z niesmakiem odkryła, że od dna odkleiło się zaledwie kilka kropel. Czuła, jak język kołowacieje jej w ustach, a głowa niebezpiecznie przestaje nadążać za toczącym po izbie wzorkiem. Gdzie zgubiła dobry humor, nie wiedziała, ale uparła się go odszukać, może gdzieś za komodą. Jeden wieczór. Niech jeden wieczór nie będzie stracony.
— Była kosa, teraz kamień. — Przeciągnęła się. — Który przypadek masz na myśli? Przysięgam, że słyszałam co najmniej o kilku, fakt, że długo przed moim czasem i nie wiem, czy choć jeden zachował się do dziś. Byłoby z tego niezłe studium porównawcze. Ale zaczynam się martwić, że mówimy o dwóch różnych przypadłościach, a wtedy miałabym i trzecią: manię zasranego szczęścia.
Ilość słów: 0
Re: Chata Wiedzącej
— Szkopuł tkwi — powtórzyła wiedźma, sama już lekko bełkocąc i wchodząc jej w słowo. — Że dyferentja objawiająca się nietolerancją na eliksiry nie jest wcale niespotykana. Wybiórczo u nieludzi. Ba, u samych ludzi z Darem, nawet tych tak zwanych „kfaliwikowanych”. Wrodzona lub nabyta, w toku przemian…
Kobieta zakołysała resztą zawartości kubka, pokiwała się na siedzisku.
— Tolerancja na ukierunkowaną Moc to już specifika. Zwykle występująca między wierszami fachowej literatury. I w legendach, które również do takowej literatury zaliczam. Sama nie potrafię…
— A złe sny — odrzekła, gubiąc napoczęty wątek. — To akurat kwestia Gonu. Zbliża się jego pora, niedługo będzie przelatywał. Trzeba będzie przygotować chałupę.
Znachorka odstawiła na moment opróżniony kubek. Oczy błyszczały jej jak u Inkluza albo siedzącej naprzeciwko interlokutorki, mimika coraz słabiej trzymała w ryzach. Na tyle, by dało się stwierdzić, że jej następne skrzywienie również nie było efektem jałowca ani znalezionej na dnie cierpkości.
— Zawsze wierzyłam, że to straszak — odrzekła niemal z miejsca. — Nie pierwsza ani ostatnia woda na młyn radykałów i zelotów, kamień włożony im w ręce do spółki z apokryfami, ustępami Świętej Księgi i resztą bzdur. Niejedna, oj niejedna wioskowa baba oberwała takim rykoszetem.
Wiedźma spoważniała na moment, a jej dłoń, bez udziału oczu powędrowała w kierunku gąsiora. Choć nie skomentowała słowem ani toastem, Alsvid wiedziała, że kolejny łyk zostanie wypity za czyjąś pamięć. Na moment nawet uniosła się z zydelka, żeby z miejsca klapnąć na niego ponownie. A może tylko poprawiała na nim tyłek.
— Który przypadek? Szło ich w dziesiątki, dobrze pod setkę — Wiedźma uniosła grubą brew pod zmarszczonym czołem, przypominając sobie urwany wcześniej wątek. — Marina z Cidaris. Margrabianka, jeśli nie myli mnie moja nieznajomość tytułów. Dość głośny przypadek. Przez pewien czas, bo oczywiście szybko go wyciszono.
Kobieta zakołysała resztą zawartości kubka, pokiwała się na siedzisku.
— Tolerancja na ukierunkowaną Moc to już specifika. Zwykle występująca między wierszami fachowej literatury. I w legendach, które również do takowej literatury zaliczam. Sama nie potrafię…
— A złe sny — odrzekła, gubiąc napoczęty wątek. — To akurat kwestia Gonu. Zbliża się jego pora, niedługo będzie przelatywał. Trzeba będzie przygotować chałupę.
Znachorka odstawiła na moment opróżniony kubek. Oczy błyszczały jej jak u Inkluza albo siedzącej naprzeciwko interlokutorki, mimika coraz słabiej trzymała w ryzach. Na tyle, by dało się stwierdzić, że jej następne skrzywienie również nie było efektem jałowca ani znalezionej na dnie cierpkości.
— Zawsze wierzyłam, że to straszak — odrzekła niemal z miejsca. — Nie pierwsza ani ostatnia woda na młyn radykałów i zelotów, kamień włożony im w ręce do spółki z apokryfami, ustępami Świętej Księgi i resztą bzdur. Niejedna, oj niejedna wioskowa baba oberwała takim rykoszetem.
Wiedźma spoważniała na moment, a jej dłoń, bez udziału oczu powędrowała w kierunku gąsiora. Choć nie skomentowała słowem ani toastem, Alsvid wiedziała, że kolejny łyk zostanie wypity za czyjąś pamięć. Na moment nawet uniosła się z zydelka, żeby z miejsca klapnąć na niego ponownie. A może tylko poprawiała na nim tyłek.
— Który przypadek? Szło ich w dziesiątki, dobrze pod setkę — Wiedźma uniosła grubą brew pod zmarszczonym czołem, przypominając sobie urwany wcześniej wątek. — Marina z Cidaris. Margrabianka, jeśli nie myli mnie moja nieznajomość tytułów. Dość głośny przypadek. Przez pewien czas, bo oczywiście szybko go wyciszono.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Chata Wiedzącej
— Kwalifikowanych… — poprawiła mimochodem i bez większego przekonania. „Im więcej księżniczka piła, tym bardziej trzeźwa się stawała, a im bardziej trzeźwa się stawała, tym bardziej pragnęła się upić…”. — Kwestia Dzikiego Gonu, ni chybi. Przygotujemy. Wiesz, że na południu rzadko się o nim mówi? Jakby nie istniał, jakby to była bzdura albo straszak. Woda na młyn. Ale kiedy jesień zaczyna ustępować zimowej szarudze, ludzie co dzień przed zmierzchem szykują chałupy.
Osuszyła dno kubka w tej samej chwili, co Rina i otarła łzawiący kącik oka, choć na tym etapie gardło dawno już przywykło do palącego samogonu. Lał się przez nie jak woda. Przejęła od gospodyni niemal pusty gąsiorek, przysłuchując się elegii dla margrabianki.
— Marina, Marinetta, Rina… — zanuciła, po czym zdecydowała się na krótki toast, a raczej niespełnione życzenie. Dopiła księżycówkę jednym przechyleniem. — Niech będzie, za dziesiątki i za setki naszych sióstr. Ani jednej więcej.
Przytrzymując się blatu, wstała.
— Wyjdę na chwilę. Może się zrzygam, zanim się położę. Nad to wasze jezioro pójdę ze świtem.
„Im więcej księżniczka piła, tym bardziej trzeźwa się stawała...”
— Jeszcze jedno. Ze zdrożnej ciekawości — oznajmiła, przystanąwszy. — Słyszałaś, by ktoś kiedyś wyleczył Źródło z bycia Źródłem? Przerwał więź z Mocą? A jeśli nie, to czy wierzysz, że jest to w ogóle możliwe? — W końcu, głos miała całkiem obojętny. Albo prawie całkiem. Albo w ogóle.
Osuszyła dno kubka w tej samej chwili, co Rina i otarła łzawiący kącik oka, choć na tym etapie gardło dawno już przywykło do palącego samogonu. Lał się przez nie jak woda. Przejęła od gospodyni niemal pusty gąsiorek, przysłuchując się elegii dla margrabianki.
— Marina, Marinetta, Rina… — zanuciła, po czym zdecydowała się na krótki toast, a raczej niespełnione życzenie. Dopiła księżycówkę jednym przechyleniem. — Niech będzie, za dziesiątki i za setki naszych sióstr. Ani jednej więcej.
Przytrzymując się blatu, wstała.
— Wyjdę na chwilę. Może się zrzygam, zanim się położę. Nad to wasze jezioro pójdę ze świtem.
„Im więcej księżniczka piła, tym bardziej trzeźwa się stawała...”
— Jeszcze jedno. Ze zdrożnej ciekawości — oznajmiła, przystanąwszy. — Słyszałaś, by ktoś kiedyś wyleczył Źródło z bycia Źródłem? Przerwał więź z Mocą? A jeśli nie, to czy wierzysz, że jest to w ogóle możliwe? — W końcu, głos miała całkiem obojętny. Albo prawie całkiem. Albo w ogóle.
Ilość słów: 0
Re: Chata Wiedzącej
— Tradycja po Seidhe — wtrąciła mrukliwie i mimochodem na gawędę z rodzinnych stron. — Nie mówią o tym. Po prostu wiedzą.
Znachorka odsunęła od siebie kubek, spojrzała na przeciwległą ścianę pustym, zamyślonym wzrokiem. Pokręciła przecząco głową.
— Świtem nie wyjdzie. Ani nie będzie się chciało, nawet jak wyrzygasz. Zaufaj mi.
— Czy wierzę? — Wiedźma wypuściła z siebie powietrze westchnięciem, podparła skroń na zaciśniętej dłoni. — Wciąż wiemy zbyt mało. Nawet ci tresowani w wieżach, którzy lubią mniemać, że Moc to ich dziwka.
Wydąwszy wargi z głośnym prychnięciem, poprawiła przekrzywiony fartuch na sukni.
— Magia to nie choroba, żeby ją leczyć, ale zostając przy tym, jak chcesz to nazywać, już samo zdiagnozowanie takiego Źródła to nie betka. Jeśli nie nauczy się panować nad swoimi zdolnościami, istnieją sposoby, żeby je wygasić, ale i te bywają zawodne. Czasem o wiele łatwiej jest po prostu zlikwidować samo, ha, źródło. Zwłaszcza jeśli nie ma długiego nazwiska ani tytułu, które mogą się o nie upomnieć. Bo jest, jak to często u Źródeł, podrzutkiem nieznanego pochodzenia, z wyraźną dolewką elfiej krwi albo psychicznie obciążoną...
— Czy da się przerwać więź z Mocą? — Rina powtórzyła na głos pytanie, zbierając się do konkluzji wywodu, mrużąc oczy przy wytężaniu pamięci i bębniąc palcami po blacie.
— Słuchaj, to nie jest… Albo nie, inaczej. Jeden nauczy się pływać, drugi będzie unikał rzek i bajor do końca życia, ale to wcale nie znaczy, że będzie żył w świecie, w którym zawsze pozostanie suchy albo nie będzie mógł się zachłysnąć. Rozumiesz, co chcę powiedzieć?
Znachorka odsunęła od siebie kubek, spojrzała na przeciwległą ścianę pustym, zamyślonym wzrokiem. Pokręciła przecząco głową.
— Świtem nie wyjdzie. Ani nie będzie się chciało, nawet jak wyrzygasz. Zaufaj mi.
— Czy wierzę? — Wiedźma wypuściła z siebie powietrze westchnięciem, podparła skroń na zaciśniętej dłoni. — Wciąż wiemy zbyt mało. Nawet ci tresowani w wieżach, którzy lubią mniemać, że Moc to ich dziwka.
Wydąwszy wargi z głośnym prychnięciem, poprawiła przekrzywiony fartuch na sukni.
— Magia to nie choroba, żeby ją leczyć, ale zostając przy tym, jak chcesz to nazywać, już samo zdiagnozowanie takiego Źródła to nie betka. Jeśli nie nauczy się panować nad swoimi zdolnościami, istnieją sposoby, żeby je wygasić, ale i te bywają zawodne. Czasem o wiele łatwiej jest po prostu zlikwidować samo, ha, źródło. Zwłaszcza jeśli nie ma długiego nazwiska ani tytułu, które mogą się o nie upomnieć. Bo jest, jak to często u Źródeł, podrzutkiem nieznanego pochodzenia, z wyraźną dolewką elfiej krwi albo psychicznie obciążoną...
— Czy da się przerwać więź z Mocą? — Rina powtórzyła na głos pytanie, zbierając się do konkluzji wywodu, mrużąc oczy przy wytężaniu pamięci i bębniąc palcami po blacie.
— Słuchaj, to nie jest… Albo nie, inaczej. Jeden nauczy się pływać, drugi będzie unikał rzek i bajor do końca życia, ale to wcale nie znaczy, że będzie żył w świecie, w którym zawsze pozostanie suchy albo nie będzie mógł się zachłysnąć. Rozumiesz, co chcę powiedzieć?
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Chata Wiedzącej
Spoglądając przez palce opartej o framugę dłoni na wyżłobione w drewnie bruzdy niczym parowy albo blizny, ciemne, stare, głębokie, cicho odpowiedziała. — Tak. Rozumiem.
Uchyliła delikatnie drzwi, aby nawet nie skrzypnęły. Powiew wkradł się do wnętrza chatki, orzeźwiające, a zarazem pieszczące skórę jak ciepłe i miękkie palce kochanki powietrze, takie, które mogło być tylko we śnie, w pół letniej nocy. Bezdno nieba. Bezkres gwiazd. Księżyc za chmurami. Dało się prawie uwierzyć, że tam nad jeziorem tańczyły do niego właśnie leśne duchy, boginki i rusałki. Nad atramentową wodą czystą jak kryształ. Jak biały szafir.
Gdyby ktoś podkradł się tam wtedy, do chatki pod lasem, tej z krzywą palisadą i z czarnym psem drzemiącym przy budzie, pośród łąki, być może sam by uznał, że zobaczył w progu srebrzystowłosą boginkę. Ściągnąłby myckę i ucałował święty wisiorek. Przynajmniej dopóki boginka nie zgięłaby się w pół i całkiem po ludzku nie wyrzygała za ganek.
— To wcześniej… Kiedy uważasz, że wyjdzie? Teraz? — Alsvid odwróciła się z powrotem do Riny i oparła o ramę uchylonych drzwi, by wyglądać na trzeźwiejszą. — Pójdę. Ale kurwa, nie wiem, czy trafię. Ani co właściwie potrzebujesz, bym tam zrobiła. A potem na bagnach, a potem na schadzkach. Poza zrujnowaniem sobie butów — dodała z przekąsem, siląc się na humor. — Z kim mam pomówić w twoim imieniu? I co takiego odebrać oraz przekazać? Możemy chyba przejść już do szczegółów naszej małej transakcji. Czy tam paktu. Bo zdecydowałam właśnie, że dopełnię swojej części, tak czy inaczej. Pluję na ryzyko.
Uchyliła delikatnie drzwi, aby nawet nie skrzypnęły. Powiew wkradł się do wnętrza chatki, orzeźwiające, a zarazem pieszczące skórę jak ciepłe i miękkie palce kochanki powietrze, takie, które mogło być tylko we śnie, w pół letniej nocy. Bezdno nieba. Bezkres gwiazd. Księżyc za chmurami. Dało się prawie uwierzyć, że tam nad jeziorem tańczyły do niego właśnie leśne duchy, boginki i rusałki. Nad atramentową wodą czystą jak kryształ. Jak biały szafir.
Gdyby ktoś podkradł się tam wtedy, do chatki pod lasem, tej z krzywą palisadą i z czarnym psem drzemiącym przy budzie, pośród łąki, być może sam by uznał, że zobaczył w progu srebrzystowłosą boginkę. Ściągnąłby myckę i ucałował święty wisiorek. Przynajmniej dopóki boginka nie zgięłaby się w pół i całkiem po ludzku nie wyrzygała za ganek.
— To wcześniej… Kiedy uważasz, że wyjdzie? Teraz? — Alsvid odwróciła się z powrotem do Riny i oparła o ramę uchylonych drzwi, by wyglądać na trzeźwiejszą. — Pójdę. Ale kurwa, nie wiem, czy trafię. Ani co właściwie potrzebujesz, bym tam zrobiła. A potem na bagnach, a potem na schadzkach. Poza zrujnowaniem sobie butów — dodała z przekąsem, siląc się na humor. — Z kim mam pomówić w twoim imieniu? I co takiego odebrać oraz przekazać? Możemy chyba przejść już do szczegółów naszej małej transakcji. Czy tam paktu. Bo zdecydowałam właśnie, że dopełnię swojej części, tak czy inaczej. Pluję na ryzyko.
Ilość słów: 0
Re: Chata Wiedzącej
Gdzieś od rozkołysanych letnim, wieczornym wiatrem koron dobiegł ją pierwszy zaśpiew puszczyka, zaś bzyczenie komara przy samym uchu.
Srebrzystowłosa, już wyprostowana, spostrzegła, że ktoś faktycznie patrzył, a przynajmniej zbliżał się do wiedźmowego obejścia od strumienia. Blady poblask księżyca zerkającego zza chmur zdradził sylwetkę poruszającą się na tle porastającego brzegi młodnika. Było zbyt daleko, by powiedzieć, czy ma na sobie myckę i medalik. Szła spokojnie, kołysząc jednym wolnym ramieniem w takt niespiesznych, stawianych ostrożnie w ciemności gęstniejącego wieczora kroków.
Alsvid weszła do chaty razem ze świeżym powietrzem. W dzielącej sadybę sieni dostrzegła otwarte drzwiczki od spiżarki-składziku. Ze środka dobiegał ją rumor oraz przekleństwa Riny.
— Teraz? — dobiegło ją z ciemnego wnętrza. — Zapomnij, nie pozwolę ci się tak ruszyć.
— Wszystko… ci… wytłumaczę. — Wycedzone z wysiłkiem słowa towarzyszące czemuś ciężkiemu i szurającemu po ziemi, zwieńczył krótki okrzyk satysfakcji i skrzypiących zawiasów. Chwilę później, lekko zadyszana wiedźma wydostała się ze spiżarki z wiechą ziółek w jednej oraz płóciennym workiem w drugiej ręce. Podpierając się o ścianę, otarła spocone czoło nadgarstkiem, spojrzała na białowłosą, zastygłą na progu w równie wyszukanej pozie.
— Na bagna za dnia. Pod chatę smolarza Józka. Będzie miał dla mnie paczkę, a ty dla niego zapłatę za nią. Nic prostszego, a jeśli nie zboczysz ze ścieżek, nie zagrozi ci nic poza powalaniem butów.
Znachorka ostrożnie odczepiła się od ściany, przez sień ruszyła w stronę kuchennej izby.
— Nad jezioro zajdziesz nocą. Spotkasz się tam z moim znajomkiem, rozpytasz go o nowiny, powiem ci o które. Oczywista nie z pustymi rękami. Jemu też coś przekażesz. Wyrychtuję ci to już jutro, dla jednego i dla drugiego.
Kobieta zakrzątała się po kuchni. Płócienny worek, który porzuciła na blacie, okazał się mieścić w sobie resztę wędzonego sera. Odkroiwszy sobie kawałek kozikiem, ruszyła z wiechą ziół w stronę paleniska, by podsycić żar i zalać czysty sagan wodą do ugotowania.
— Paktu! — Rina parsknęła znad iskrzącego paleniska. — Powoli, dziewczyno. Ja proszę cię o zwykłą przysługę. Obejdziemy się bez przysiąg i ceremonii. Na ryzyko pluj do woli, ale i głupio go nie szukaj. Zresztą, nie myśl, że puszczę cię nieprzygotowaną. Co to, to nie!
Dorzuciwszy świeże bierwono, odstąpiła od kuchenki i siadła na zydlu przy blacie, omal z niego nie spadając. Oczy świeciły się jej od samogonu i ognia paleniska.
— Częstuj się — mruknęła, wskazując na wydobytą ze spiżarki zakąskę. — To najlepsze co mam. Sezon na ogórki dopiero przed nami. Byłaby dziczyzna, ale już nie ma kto nakłusować, bo mój ostatni, nieużyty próżnorób... zerwał się jakoś tej jesieni. Nie polujesz może?
Polała, sobie i jej, z gąsiora, w którym świeciły już ostatki.
Srebrzystowłosa, już wyprostowana, spostrzegła, że ktoś faktycznie patrzył, a przynajmniej zbliżał się do wiedźmowego obejścia od strumienia. Blady poblask księżyca zerkającego zza chmur zdradził sylwetkę poruszającą się na tle porastającego brzegi młodnika. Było zbyt daleko, by powiedzieć, czy ma na sobie myckę i medalik. Szła spokojnie, kołysząc jednym wolnym ramieniem w takt niespiesznych, stawianych ostrożnie w ciemności gęstniejącego wieczora kroków.
Alsvid weszła do chaty razem ze świeżym powietrzem. W dzielącej sadybę sieni dostrzegła otwarte drzwiczki od spiżarki-składziku. Ze środka dobiegał ją rumor oraz przekleństwa Riny.
— Teraz? — dobiegło ją z ciemnego wnętrza. — Zapomnij, nie pozwolę ci się tak ruszyć.
— Wszystko… ci… wytłumaczę. — Wycedzone z wysiłkiem słowa towarzyszące czemuś ciężkiemu i szurającemu po ziemi, zwieńczył krótki okrzyk satysfakcji i skrzypiących zawiasów. Chwilę później, lekko zadyszana wiedźma wydostała się ze spiżarki z wiechą ziółek w jednej oraz płóciennym workiem w drugiej ręce. Podpierając się o ścianę, otarła spocone czoło nadgarstkiem, spojrzała na białowłosą, zastygłą na progu w równie wyszukanej pozie.
— Na bagna za dnia. Pod chatę smolarza Józka. Będzie miał dla mnie paczkę, a ty dla niego zapłatę za nią. Nic prostszego, a jeśli nie zboczysz ze ścieżek, nie zagrozi ci nic poza powalaniem butów.
Znachorka ostrożnie odczepiła się od ściany, przez sień ruszyła w stronę kuchennej izby.
— Nad jezioro zajdziesz nocą. Spotkasz się tam z moim znajomkiem, rozpytasz go o nowiny, powiem ci o które. Oczywista nie z pustymi rękami. Jemu też coś przekażesz. Wyrychtuję ci to już jutro, dla jednego i dla drugiego.
Kobieta zakrzątała się po kuchni. Płócienny worek, który porzuciła na blacie, okazał się mieścić w sobie resztę wędzonego sera. Odkroiwszy sobie kawałek kozikiem, ruszyła z wiechą ziół w stronę paleniska, by podsycić żar i zalać czysty sagan wodą do ugotowania.
— Paktu! — Rina parsknęła znad iskrzącego paleniska. — Powoli, dziewczyno. Ja proszę cię o zwykłą przysługę. Obejdziemy się bez przysiąg i ceremonii. Na ryzyko pluj do woli, ale i głupio go nie szukaj. Zresztą, nie myśl, że puszczę cię nieprzygotowaną. Co to, to nie!
Dorzuciwszy świeże bierwono, odstąpiła od kuchenki i siadła na zydlu przy blacie, omal z niego nie spadając. Oczy świeciły się jej od samogonu i ognia paleniska.
— Częstuj się — mruknęła, wskazując na wydobytą ze spiżarki zakąskę. — To najlepsze co mam. Sezon na ogórki dopiero przed nami. Byłaby dziczyzna, ale już nie ma kto nakłusować, bo mój ostatni, nieużyty próżnorób... zerwał się jakoś tej jesieni. Nie polujesz może?
Polała, sobie i jej, z gąsiora, w którym świeciły już ostatki.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Chata Wiedzącej
Ciągnęło ją w głąb tej mrocznej kniei… ale wołał bynajmniej nie trzeźwy świat nadziei. Na dźwięk lejącej się jałowcówki Alsvid obróciła głowę jak kot na szelest myszy w zaroślach. Wzruszyła ramionami. — Nie. Ale to wywęszyłabym na milę. Młodym damom nie wypada polować, nie pozwala się — wyjaśniła. — Młode damy obserwują gonitwy z siedzenia karety, w towarzystwie dwórek i stangretów. O ile są tak głupiutkie i potulne, że do głowy bym im nie przyszło wykraść ze stajni rączego konika.
— Czemu nocą? Twój znajomek to pierdolony puszczyk? — Przysiadła na krawędzi stołu i odkroiła sobie kawałek wędzonego serca, klnąc, bo skaleczyła się przy tym w palec. Natychmiast popatrzyła na uchylone drzwi chaty i zmarszczyła nos, jak gdyby właśnie dotarł do niego wyjątkowo przykry zapach. — Skoro o znajomych mowa, to zaraz będziesz mieć gościa. Może nawet niesie ze sobą jakąś zdobycz. Ech, dopijmy to wyśmienite paskudztwo, nie mam ochoty się dzielić.
— Czemu nocą? Twój znajomek to pierdolony puszczyk? — Przysiadła na krawędzi stołu i odkroiła sobie kawałek wędzonego serca, klnąc, bo skaleczyła się przy tym w palec. Natychmiast popatrzyła na uchylone drzwi chaty i zmarszczyła nos, jak gdyby właśnie dotarł do niego wyjątkowo przykry zapach. — Skoro o znajomych mowa, to zaraz będziesz mieć gościa. Może nawet niesie ze sobą jakąś zdobycz. Ech, dopijmy to wyśmienite paskudztwo, nie mam ochoty się dzielić.
Ilość słów: 0
Re: Chata Wiedzącej
— Oczywiście — Rina pokrzywiła się z przekąsem, do kogoś, kogo nie było z nimi w ciepłej i zaciemnionej chałupnej izbie. — Nie zabierają na polowania. Chyba że na pierwiosnki i prymulki, albo do towarzystwa… W towarzystwie dwórek i czego?
Rina połknęła to, co miała polane, szybko zasłaniając usta dłonią i powstrzymując groźnie brzmiące czknięcie. Wytarła rękę o udo, biorąc ostrożny i głęboki oddech.
— Lubi długo pospać — wyjaśniła. — A w dzień nad jeziorem za dużo oczu. Idzie na lato, a przed latem świętoszki lubią chadzać nad wodę, żeby kazić ją tymi swoimi teurgicznymi wygłupami. Czekają, rozumiesz, aż pierwsza burza „ogrzmi” im akwen, a do tego czasu kręcą się wkoło niego jak sobaka pod jatkami. Ślepią i pilnują lustra lepiej niż braciszkowie cnoty najmłodszej siostruni na festynie. Nie dają żyć.
— Tewaz to fobie mowe — oznajmiła na zapowiedzianego gościa z pełnymi ustami, przegryzając wędzoną zakąską. — Jak już wynalazłam sobie swoją zagryzkę.
— Dopijmy — zgodziła się, rozlewając głównie do naczyń i tylko trochę po stole. — Za stangretów!
Rina połknęła to, co miała polane, szybko zasłaniając usta dłonią i powstrzymując groźnie brzmiące czknięcie. Wytarła rękę o udo, biorąc ostrożny i głęboki oddech.
— Lubi długo pospać — wyjaśniła. — A w dzień nad jeziorem za dużo oczu. Idzie na lato, a przed latem świętoszki lubią chadzać nad wodę, żeby kazić ją tymi swoimi teurgicznymi wygłupami. Czekają, rozumiesz, aż pierwsza burza „ogrzmi” im akwen, a do tego czasu kręcą się wkoło niego jak sobaka pod jatkami. Ślepią i pilnują lustra lepiej niż braciszkowie cnoty najmłodszej siostruni na festynie. Nie dają żyć.
— Tewaz to fobie mowe — oznajmiła na zapowiedzianego gościa z pełnymi ustami, przegryzając wędzoną zakąską. — Jak już wynalazłam sobie swoją zagryzkę.
— Dopijmy — zgodziła się, rozlewając głównie do naczyń i tylko trochę po stole. — Za stangretów!
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Chata Wiedzącej
Alsvid podniosła kubek i parsknęła. — Pies tańcował ze strangretami. Za rącze koniki!
•
Przespała noc jak kociak. Dosłownie, zwinięta w kłębek na posłaniu, otulona całkowitą i nieprzeniknioną ciemnością, ani jednego krzyku, ani jednego snu. I obudziła się wypoczęta.
Poza drapaniem w gardle, zdziwiła się, bo nie czuła, by jej głowa od razu po przyjęciu pozycji siedzącej nadziała się najeżoną gorącymi gwoździami czaszkę, albo żeby żołądek powędrował gdzieś w okolice przepony. Przypomniała sobie, że po ostatnim z trzech „strzemiennych” Rina uraczyła ją jakimś guślarskim specyfikiem, gęstym jak ulep i paskudnym jak napar z siemienia, ale istnienie skutecznych remediów na kaca, poza ciągiem, Alvid zwykła traktować jak żywe jednorożce: wszyscy słyszeli, nikt nie widział.
Od czasu do czasu dobrze było się grubo pomylić.
•
Przespała noc jak kociak. Dosłownie, zwinięta w kłębek na posłaniu, otulona całkowitą i nieprzeniknioną ciemnością, ani jednego krzyku, ani jednego snu. I obudziła się wypoczęta.
Poza drapaniem w gardle, zdziwiła się, bo nie czuła, by jej głowa od razu po przyjęciu pozycji siedzącej nadziała się najeżoną gorącymi gwoździami czaszkę, albo żeby żołądek powędrował gdzieś w okolice przepony. Przypomniała sobie, że po ostatnim z trzech „strzemiennych” Rina uraczyła ją jakimś guślarskim specyfikiem, gęstym jak ulep i paskudnym jak napar z siemienia, ale istnienie skutecznych remediów na kaca, poza ciągiem, Alvid zwykła traktować jak żywe jednorożce: wszyscy słyszeli, nikt nie widział.
Od czasu do czasu dobrze było się grubo pomylić.
Ilość słów: 0
Re: Chata Wiedzącej
Pierwsze kroki po minionej nocy były chwiejne i bałamutne — zrazu kazały zwątpić w skuteczność specyfiku, zrzucić utrzymujące się dobre samopoczucie na karb utrzymującego się cugu. Skopany, ciepły barłóg oraz sączące się do chałupy światło poranka niechybnie jednak wskazywały, że miniony wieczór ma już definitywnie za sobą. Podobnie jak utrzymująca się w ustach suchość i wyraźne, choć nieuciążliwe ćmienie w skroniach. Uczciwa wymiana za przełknięcie siemieniowego świństwa. Jeszcze uczciwsza za kaca i pół dnia z życiorysu.
Rina, swoim zwyczajem, czekała już w izbie z paleniskiem, pichcąc wczorajszego królika w dzisiejszej, odpowiednio tłustej omaście. Na ławie pod ścianą spoczywała wypchana, podróżna sakwa. Alsid nie miała problemu z domyśleniem się, że została przygotowana właśnie dla niej. Podobnie jak jej dawny dzban po ziółkach, obecnie na wodę oczekujący na blacie.
— Wymioty albo biegunka? — Zdążyła już przywyknąć do bezceremonialności swej gospodyni w materii stanu jej zdrowia i przypadłości. — Albo chociaż zawroty głowy? Psia mać, tak jak teraz sobie myślę, mogłam pospieszyć się trochę z zakończeniem twojej terapii… Napij się studziennej, zaraz będziemy jadły.
Rina, swoim zwyczajem, czekała już w izbie z paleniskiem, pichcąc wczorajszego królika w dzisiejszej, odpowiednio tłustej omaście. Na ławie pod ścianą spoczywała wypchana, podróżna sakwa. Alsid nie miała problemu z domyśleniem się, że została przygotowana właśnie dla niej. Podobnie jak jej dawny dzban po ziółkach, obecnie na wodę oczekujący na blacie.
— Wymioty albo biegunka? — Zdążyła już przywyknąć do bezceremonialności swej gospodyni w materii stanu jej zdrowia i przypadłości. — Albo chociaż zawroty głowy? Psia mać, tak jak teraz sobie myślę, mogłam pospieszyć się trochę z zakończeniem twojej terapii… Napij się studziennej, zaraz będziemy jadły.
Ilość słów: 0
- Catriona
- Posty: 388
- Rejestracja: 16 mar 2018, 15:39
- Miano: Alsvid
- Zdrowie: wylizuje się
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Chata Wiedzącej
Księżniczka spojrzała na dzban, potem na sakwę, potem chwyciła dzban i piła, i piła, i piła, a kiedy wypiła ostatnią kroplę ostatniej kropli, nadal chciało jej się pić. Jeśli miała prędzej czy później skończyć na czyimś prosektoryjnym stole, nic kurwim synom było po jej wątrobie. Od dawna już żyła tylko im, oraz bogom, na przekór.
Przeciągnęła się z satysfakcjonującym chrupnięciem kilku kręgów i stawów.
— Uwielbiam, jak od rana mówisz mi świństwa — odparła i rozsiadła się z wyciągniętymi nogami na ławie. — Oho, nie żartowałaś z tą aprowizacją. Myślisz, że nasz serdeczny przyjaciel pożyczyłby mi swojego bułanka? Chyba, że zostawił biedaka przy płocie, wtedy szkoda nie dać mu się przebieżyć… — troskliwie stwierdziła, grzebiąc w tobołku, po części ze wścibskości, po części w nadziei, że znalazło się tam coś na rozgrzanie letniego wieczoru.
Ostentacyjnie nie spieszyła się ani do śniadania, ani do wstawania, ale buty na nogach miała skoro świt, a miecz przy pasie, oczyszczony na glanc i dopieszczony ostrzałką. Trudno było nie odgadnąć, że po bez mała tygodniu pod dachem guślarki iście rwała się do wyrwania… gdziekolwiek.
Polubiła towarzystwo Riny, szczerze, a to rzadko mogła o kimkolwiek powiedzieć. Ale tego… tego nie mogła polubić. Nawet jeśli czasem bardzo chciała.
Przeciągnęła się z satysfakcjonującym chrupnięciem kilku kręgów i stawów.
— Uwielbiam, jak od rana mówisz mi świństwa — odparła i rozsiadła się z wyciągniętymi nogami na ławie. — Oho, nie żartowałaś z tą aprowizacją. Myślisz, że nasz serdeczny przyjaciel pożyczyłby mi swojego bułanka? Chyba, że zostawił biedaka przy płocie, wtedy szkoda nie dać mu się przebieżyć… — troskliwie stwierdziła, grzebiąc w tobołku, po części ze wścibskości, po części w nadziei, że znalazło się tam coś na rozgrzanie letniego wieczoru.
Ostentacyjnie nie spieszyła się ani do śniadania, ani do wstawania, ale buty na nogach miała skoro świt, a miecz przy pasie, oczyszczony na glanc i dopieszczony ostrzałką. Trudno było nie odgadnąć, że po bez mała tygodniu pod dachem guślarki iście rwała się do wyrwania… gdziekolwiek.
Polubiła towarzystwo Riny, szczerze, a to rzadko mogła o kimkolwiek powiedzieć. Ale tego… tego nie mogła polubić. Nawet jeśli czasem bardzo chciała.
Ilość słów: 0
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław