Post
autor: Dziki Gon » 11 sie 2021, 23:38
„Szerszym gronem”, w które wbrew jej pierwszemu odruchowi odmowy wprosił ją Feretsi, okazało się być niewielką koterią zasiadającą przy okrągłym stoliku na uboczu sali. W sumie było ich pięć osób, trzech mężczyzn i dwie kobiety.
Pierwsza była ciemnowłosa, ubrana w polowy strój oraz kryjącą twarz wilczą maskę. Swobodnej jak na wieczorowe przyjęcie kreacji dopełniał zapleciony wokół głowy warkocz.
— Patrzcie, nowi. — zapytała na głos, bezceremonialnie taksując ich wzrokiem, gdy zechcieli się zbliżyć, zaanonsowani w przelocie przez Amatora. — Przynajmniej ciekawi?
Zasiadająca naprzeciw konfraterki szatynka, nie odezwała się wcale, a wyłącznie przyjrzała im z wieloznacznym, acz raczej życzliwym uśmiechem, choć równie dobrze mógł być to uśmiech kota, któremu udało się zapędzić mysz w kozi róg. Podobnie jak wilczyca, nosiła się z grubsza „po męsku”, choć współpracujący szamerunek bufiastej koszuli oraz prostej, acz stylowej maski nadawały jej odrobinę więcej elegancji niż koleżance.
— Kreacje mają osobliwe wyszukane — skomentował lekko otyły mężczyzna w chaperonie z czarną, dziobatą półmaską przyglądając im się znad splecionych na wysokości twarzy upierścienionych dłoni, opierając łokcie na stole. — Ależ prosimy, prosimy.
— Pająk. — Niewysoki mężczyzna zamaskowany ornamentowanym fizys ghula lub innego upiora, jako jedyny nie zaniechał introdukcji, wygładzając przód brokatowego, oranżowego kaftana o nietypowym kroju. — Zróbcie państwu miejsce.
— Bracie. Siostro — przywitał ich zgodnie z protokołem wysoki człowiek w paradnym, polerowanym napierśniku, przyglądając im się zza misternie kutego oblicza przywodzącego skojarzenia ze sztuką sepulkralną, zwłaszcza wizerunkami dawnych władców rzeźbionych na wierzchnich pokrywach sarkofagów. Skłoniwszy się, wysunął Morganie krzesło po swojej prawej, stawiając przed nią kielich oraz poprawiając stojącą naprzeciw paterę z owocami. Nie uszło jej uwadze, że uczynił to tak, by dokładniej ukryć świeżo kwitnącą plamę po krwi lub winie schowaną pod tacą.
— Ot i udało się uzupełnić ubytek, ufam, że zacnym, towarzystwem — upierścieniony i dziobaty odchylił się na siedzisku, uśmiechając szeroko. — Jak już mówiłem, zanim nam przerwano…
— Nie zaczynaj, Asfodel — ciemnowłosa z warkoczem i wilczą maską przerwała mu z pełnymi ustami. — Nie nudź przy gościach o polityce. Ledwie się dosiedli, nie wciągniesz ich w popieranie swoich tez.
— Gdzieżbym śmiał, Wandero — przezwany Asfodelem uśmiechnął się jeszcze szerzej, łapiąc za kielich i unosząc go ostrożnie, by nie unurzać przydługiego nosa maski w winie. — Nie posądzaj mnie o podobne oportunizmy. Będę rad ich obecności samej w sobie, ot choćby z powodu jej ożywczości i okazji do poszerzenia kręgów…
— Cokolwiek wam zaproponuje, odmawiajcie — uprzedziła Wandera, odgryzając resztki mięsa z kurzego udka. Asfodel zaśmiał się nieszczerze, upijając głębszy łyk.
— Skoro znów mamy komplet — mężczyzna w masce ghula, który przedstawił się jako Pająk, zgarnął ze stołu talię kart i zaczynając ją wprawnie tasować. — Może pokonwersujemy przy grze?
Dziwny sposób akcentowania niektórych sylab wskazywały na słabo skorygowaną wadę wymowy lub cudzoziemca. Zachowanie pozostałych obecnych przy stole — w większości silących się na niefrasobliwą naturalność, a jednocześnie uważnie ich obserwujących — na to, że karty nie były jedyną grą, w jaką grano przy tym stole. Feretsi, przez cały czas skupiony i lekko wycofany, najwyraźniej w niej uczestniczył, grając rolę uprzejmego, lecz niewylewnego uczestnika, ograniczającego się do potaknięć i półuśmiechów. Oraz niespuszczania również małomównej i szamerowanej srebrem kobiety z oka.
— Jeśli gra — odezwała się milcząca dotąd szatynka, która przywitała ich uśmiechem — To może dla odmiany jakaś ciekawa? Niewymagająca hazardu ani spamiętania dziesiątek reguł. Tak się składa, że znam jedną, która będzie jak znalazł. Tuszę, że nasi nowi przyjaciele są piśmienni?
— Co w ogóle to za pytanie? — burknęła Wandera, wycierając talerz chlebem.
— Nie całkiem bezzasadne — przemówił lekko zniekształconym, metalicznym głosem sąsiad Morgany, ten sam, który usłużył jej krzesłem i pucharem. — Patrząc na coraz bardziej… Egalitarny charakter naszych sabatów.
— O to, to. W samo sedno, stary druhu. — poparł go natychmiast skubiący winogrona Asfodel i szybko odchrząknąwszy, mitygując się w tym, że komentarz mógł zostać niewłaściwie odebrany — Nie mamy nikogo na myśli, zwłaszcza was, moi drodzy. Ja i Aldersberg wymieniamy tylko generalne spostrzeżenie.
— Co z tą grą, Prozerpino? — w porę wszedł im w słowo Pająk, odkładając przetasowaną talię na stół. — Wytłumacz nam na czym miałaby ona polegać.
— Nic prostszego, już tłumaczę, tylko pozwólcie mi znaleźć coś do pisania...
— Wyzima — Jej sąsiad w napierśniku nachylił się ku niej po dłuższej chwili namysłu, zniżając głos, by przemówić. — Widziałem cię tam.
Ilość słów: 0