Przeszli przez podwórze, zbliżając się do stolarskiego stanowiska. Podwórze, choć identyczne z tym widzianym we w wizji, było puste. Nie dostrzegali na nim ani dziewczynki, ani łaciatej Mućki. Gospodarz zatrzymał się przy nim, podwijając rękawy. Pod wpływem słów czarodzieja, popatrzył się na niego dziwnie. Dziwnie, a nie tak do tej pory: jak na dziwaka. Zmilczał przez chwilę, pokręciwszy głową.
—
Niecodzienni z was goście. Ale znacie prawdę o sprawach, o których wiedzieć może tylko ktoś faktycznie znający historię Rozendalów. — Mężczyzna wysłuchał dalszej relacji maga, zawahał się zauważalnie. —
Wyższe prawo? Tak, mogę pójść po córkę, ale zanim to zrobię, muszę wiedzieć, co czarodziej i elfka mogą mieć wspólnego z Rozendalami. I o jakim właściwie przedmiocie mówimy.
Połowa głodu wiedzy gospodarza została zaspokojona przez Istkę, która raczyła wyjaśnić ich powiązania z rodziną małżonki gospodarza oraz więcej o tym, jak dotarli pod Aldersberg. Przedtem, milczącym skinieniem podziękował im za kondolencje i modlitwę, chociaż przy tej drugiej ledwie powstrzymał się od wzruszenia ramionami. Część relacji elfki poświęcona zaklęciu, które ukazało im miejsce zamieszkania cieśli i jego córkę, faktycznie zabrzmiała dziwnie, a na pewno niepokojąco dla kogoś, kto nie miał do czynienia z magią na co dzień. Mężczyzna przez krótki moment wyglądał, jakby chciał odplunąć jak od złego uroku. Zmitygował się jednak szybko i odzyskał rezon, prostując nad ciesielskim stołem.
—
Nie rzucaliście żadnych innych czarów na moje domostwo? Nie życzę sobie, żebyście robili to więcej — zastrzegł szybko, trochę zbyt szybko, by ukryć nerwowość, która zmusiła go jeszcze do niepotrzebnego wytarcia dłoni o spodnie w mimowolnym geście. —
Nazywam się Lukas. Tak możecie się do mnie zwracać. I żaden ze mnie pan.
***
„Przesył materii to rzecz kunsztowna, finezyjna i subtelna, toteż przed przystąpieniem do teleportacji bezwzględnie zaleca się wypróżnić i opróżnić pęcherz. ”
— Geoffrey Monck, Teoria i praktyka użycia portali teleportacyjnych
400 mil na zachód od Aldesbergu.
Kupa świeżego łajna leżała pośrodku wytyczonego na podłodze pracowni pentagramu. Na jego wierzchołkach płonęły wytopione z pszczelego wosku świece, jedyne źródło światła w całym pomieszczeniu, jeżeli nie liczyć odbijającej ich blask wielofasetkowej soczewki wkomponowanej w skomplikowaną aparaturę, wycelowaną w parujące gówno.
Stojący na skraju magicznego okręgu mężczyzna rozłożył ręce, przywołując otaczającą go Moc tętniącą w pomieszczeniu. Płomienie świec wydłużyły się, po metalowym stelażu skomplikowanej aparatury przebiegło kilka elektrycznych refleksów.
Rok. Bity rok na praktyce u tego zdziwaczałego agromanty. Bity rok spełniania każdej jego idiotycznej zachcianki w zamian za przyobiecaną rekomendację. Bity rok grzebania w gównie po tym, jak starego capa owładnęła obsesja wyhodowania kolejnego poronionego eksperymentu na specjalnie spreparowanym oborniku.
Oczywiście to nie mistrz Ristaeard wzbogacał swoją mieszankę. Nie on dokonywał pomiarów przynajmniej dwa razy dziennie, a trzy dla zupełnej pewności. O nie, te zlecał jemu. Przyszłemu specjaliście od teleportacji i teleprojekcji!
Odprawiający rytuał mag zacisnął do bólu powieki, wyobrażając sobie twarz znienawidzonego ekspreceptora najlepiej jak potrafił. Skupiając na wyobrażeniu całą swoją wolę. Wykreślone na brzegach pentagramu współrzędne rozjarzyły się fosforyzująco.
Aż tak lube ci łajno, panie agromanto? Będziesz go miał pod dostatkiem.
Wstrzymując złośliwy śmiech cisnący się na usta, czarodziej wyskandował formułę. Głośno, wyraźnie, pod same sklepienie. Płomienie świec zatańczyły po raz kolejny, komnatę, oprócz inkantacji wypełnił odgłos narastającego buczenia, które skulminowało się razem z błękitnym rozbłyskiem pośrodku pentagramu. Po gównie nie został nawet ślad. Tylko zapach, który tygodniami będzie wywabiał ze swojej pracowni.
Czarodziej odetchnął płytko, pozwalając sobie na długi chichot, klasnął w dłonie jak sztubak po udanym figlu. Przekroczył granicę nieaktywnego już pentagramu, rzucając pobieżnie okiem na koordynaty wypisane wokół zewnętrznego okręgu. Niespodziewana niepewność ścisnęła mu żołądek, wątpliwość przebiegła po karku zimnym dreszczem.
Czy aby na pewno poprawnie wyliczył radius? Omyłka o milimetr w skali mogła skutkować kilkoma milami w rzeczywistości.
Specjalista od teleportacji i teleprojekcji machnął ręką, ciągle jeszcze mrowiącą go od zaklęcia. Później sprawdzi obliczenia jeszcze raz. Na razie musi tu wywietrzyć.
***
Powietrze zatętniło Mocą. Coś ciepłego, rzadkiego i oddającego mdlący fetor zmaterializowało się w kieszeni stroju Issaen Hiseerosh, zwanej Istką, wywołując w stojącym obok Auście von Molauch, przyszłym czarodzieju, a niedoszłym ekonomie, suchą torsję. Pokasłując, odskoczył od niej jak oparzony, patrząc na elfkę z mieszaniną obrzydzenia i zaskoczenia.
—
Czy ty właśnie zdefekowałaś?