Post
autor: Lasota » 23 wrz 2022, 20:40
Dzieciak upadł, kiedy wyzwoliłeś go ze swojego uścisku, Doyle. Daliście sobie chwilę na opanowanie emocji. Lattie przytuliła swojego brata, ochraniając go swoim lodowatym ciałem przed wami, przed światem. Przed nocą. Nawet śmierć nie odebrała jej instynktu obrony najbliższego, ale to była wyłącznie kwestia czasu, kiedy głód weźmie górę. Byliście potworami.
Wasza fizjologia temu dowodziła. Ros, bez problemu znalazłaś wodę i szmatę, żeby przemyć twarz kompana. Kiedy lepiej się przejrzałaś facjacie weterana, zdałaś sobie sprawę, że kawałki szkła płytko przebiły jego skórę, marne skaleczenia. To, co zmasakrowałoby człowieka, dla was stało się wyłącznie igraszką. Trudno było was zabić.
Michaldo, nie traciłaś czasu, przystąpiłaś do rozeznania się w okolicy, aby odnaleźć schronienie. Tutaj, w cieniach zrujnowanych mieszkań i apartamentów, ludzie przypominali gnieżdżące się bydło, kierujące się wyłącznie prostymi impulsami. Wiedziałaś, że jeżeli zamierzaliście przetrwać dzień, kryjówkę mogliście znaleźć tutaj, wśród blokowisk. Przeczuwałaś, że lokatorzy nie stanowiliby większego problemu.
Na szczęście udało wam się wkraść do pustego mieszkania. Przełamaliście prosty zamek, weszliście do obskurnej kawalerki z aneksem kuchennym oraz łazienką: z kiblem wraz z kabiną prysznicową. Salon wydawał się wylęgarnią syfu, ponieważ na zrujnowanym tapczanie zarzucono obślizgły koc, przedziurawiony od moli, z kilkoma zużytymi strzykawkami. W zlewie stała wieża brudnych, poczerniałych naczyń, na które lądowały regularnie krople wody z kranu. Kiedy się zadomowiliście, zasłoniliście okna, właściwie to je zabarykadowaliście. Rodzeństwo zamierzało spędzić dzień w łazience, w jednym pomieszczeniu bez okien.
Wraz z brzaskiem, poczuliście sobie pomruk Bestii. Nawet w stworzonych przez was ciemnościach kawalerki wyczuwaliście tarczę słoneczną, która leniwie wynurzała się za linii horyzontu, zalewając świat promieniami słonecznymi. Uderzyła was dziwna niemoc, jakoby w mgnieniu oka młody dzień odebrał wam sprawczość. Nie było przewracania się z boku na bok, gdy się położyliście, umarliście. Wasze świadomości pochłonęła nicość, znowu staliście się zwłokami, a jedynymi śniącymi były dzieci Malkava.
***
Trzydziestolatka, blondynka o niebieskich oczach, zapaliła papierosa na zewnątrz komisariatu. Pod pachą trzymała teczkę, a wśród zgromadzonych dokumentów było wydrukowane wypowiedzenie z pracy w trybie natychmiastowym. Jedynie, co musiała uczynić, to dać dokument szefowi biblioteki miejskiej, ale bała się tam zaglądać.
Mocno się zaciągnęła dymem, była zdenerwowana.
Oficerowie policji nie uwierzyli w jej wersję wydarzeń. Pomimo opisania całej relacji z tamtej nocy, nie potraktowano tego poważnie. Czemu?
Podjechał czarny samochód sportowy. Ciemna szyba po stronie kierowcy obniżyła się, za kierownicą siedział Jules. Spojrzał łagodnym wzrokiem na kobietę, a ta jedynie westchnęła, zdeptała papierosa i wsiadła do jego auta.
Musiała uwolnić się od tej pracy.
Ostatecznie.
***
Olbrzym zbliżył się do mostu, który łączył się ze Wschodnim Orleanem. Zdawał sobie sprawię, że przekraczając go, opuściłby terytorium swojego zleceniodawcy.
— Niech was szlag trafi, szczeniaki — wysyczał, a zabrzmiało to jak pękanie zwojów drewna.
Przeczytał tego smsa już wielokrotnie, sprawy się poważnie skomplikowały. Jedno zdarzenie, rzeźnia w Sanktuarium, zniszczyły starania zbudowania sojuszu pomiędzy rodzinami. Do ślubu nie doszło.
Zapewne znów wybuchną konflikty i ponownie zaoferuje swoje usługi wszystkim członkom, ale na razie wykonywał rozkazy jednego szefa. A były one proste: odnaleźć sprawców i dowiedzieć się wszystkiego.
Kafar przekroczył most.
***
Pewien brodaty mężczyzna siedział w Starbucksie ze swoją latte macchiato na podwójnym espresso. Ubrany w czarny golf, ciemne dżinsy, czytał artykuły na swoim oklejonym naklejkami laptopie. Po tygodniu wyjaśniono sprawę masakry w publicznej bibliotece w Centrum. Okazało się, że grupa naćpanych studentów zaczęła się zarzynać ostrymi narzędziami. Wedle artykułu zatrzymano kilku zabójców, a kiedy z ich organizmu wypłukano narkotyczne substancje, wszyscy zarzekali się, że wzięli działkę od jednego faceta.
Anthonego Doyla.
W następnych akapitach przedstawiono jego rysopis, a w załączniku zamieszczono jego zdjęcie. Był poszukiwany przez policję listem gończym.
***
W łazience klubu sado-maso leżała dziewczyna. Umierała z uśmiechem na ustach, ponieważ była ssana do ostatniej kropli przez osobnika w przebraniu lateksowej świnki. Napastnik nie śpieszył się, pozbawiał życia powoli, wręcz delektował się spożywaną krwią. W pewnym momencie oderwał się od szyi kobiety z głośnym westchnięciem.
Dla niego nieśmiertelność była znakomitą zabawą.
Zamoczył palec w ranie na szyi, za pomocą posoki narysował serduszko na tafli lustra, a w środku namalował prostą mordkę świnki. Chciał się zabawić, zostawić po sobie ślad.
***
Trójka Spokrewnionych siedziała na fotelach umiejscowionych na dachu budynku we francuskiej dzielnicy. Obserwowali gwiazdy. To oni wprawili w ruch domino, cierpliwie czekali na to, aż ostatni z klocków upadnie. Odczuwali satysfakcję z intrygi, jaką uknuli.
— Moje drogie — przemówił męski głos — wygląda na to, że przetrwała czwórka z naszego potomstwa. Kafar, jednak się zestarzałeś — mówił z nieukrywanym rozbawieniem.
— Doyle ma w sobie potencjał — powiedziała kobieta z mocnym, nieznoszącym sprzeciwu głosem. — Niemniej wolałabym, żeby przepadł wraz z pozostałymi. Stwarzają zagrożenie dla naszej sprawy.
Druga kobieta opierała głowę na kolanach swojej zmartwionej kompanki. W ustach trzymała żarzącego się papierosa.
— To zależy teraz od nich. Są z naszej krwi. Tak jak my dawniej walczyliśmy o wolność, teraz ich czeka walka o swoje miejsce w tym mieście. Jeśli okażą się słabi, niechaj zdechną jak psy. Ale, jeżeli są sprytni i silni, niech żyją.
— Och, jakież romantyczne podejście — przemówiła z udawanym wzruszeniem, głaszcząc lewą dłonią głowę palaczki. — Nasze plany nie uwzględniły ich przetrwania. Stanowią element niebezpieczny, od samego początku spisaliśmy ich na straty. Byli naszymi kamikaze, nie następcami.
— Cóż. Musimy dostać się do nich pierwsi, nim uczyni to Kafar — pomyślał na głos mężczyzna. — Mamy wiele figur na szachownicy, jeżeli sami ich nie złapiemy, wpadną w nasze sidła. Są na naszej łasce, prędzej czy później zaczną zadawać pytania na tematy swojej egzystencji. Właśnie wtedy, kiedy w swej potrzebie zrozumienia rozpoczną poszukiwania prawdy, zostawimy na nich pułapkę.
Powstał. Podszedł do krawędzi dachu.
— Albo nas zastąpią... — wyszeptał zupełnie innym głosem.
Koniec prologu
Ilość słów: 0